Cień Ćmy Rozdział 1

Severus błyskawicznie odsunął różdżkę na bok i uniósłszy jedną brew, popatrzył na niego z góry.

– Powiedz mi. Twój szef zrobił ci jakąś odprawę, przekazał jakiekolwiek informacje zanim cię tu postawił? – spytał niskim, cichym głosem, od którego młody Auror wyraźnie zmalał. – Czy też stoisz tu dla dekoracji?

– To jest – to jest sala rozpraw! – zaprotestował ten o wiele słabiej, cofając się pod ścianę.

Severus spojrzał na dużą tabliczkę na drzwiach.

– Przynajmniej z twoim wzrokiem wszystko w porządku. To rodzi pewne… nadzieje. A teraz. Mnie. Wpuść. – wycedził, wskazując wejście niedopuszczającym sprzeciwu głosem.

W pewnym sensie ten dureń ma rację pomyślał, przechodząc przez szeroko otwarte drzwi.

W tej sali miała się odbyć rozprawa. I to nie byle jaka. Najważniejsza rozprawa od czasu zakończenia Drugiej Wojny czarodziejów: przeciwko Alex Rayleigh.

Czy raczej ogłoszenie wyroku.

Już sam wygląd sali świadczył dobitnie o wadze tej sprawy. Niemal wszystkie rzędy ław wznoszących się dookoła niewielkiej okrągłej przestrzeni na środku dosłownie tonęły w głębokim fiolecie – barwie szat sędziów Wizengamotu. Kolor zdawał się nawet rzucać refleks na niższe rzędy, w których dostrzegł Naczelną Mag Wizengamotu Taidę Sulivan, szefa DPPC Roberta Torresa, Robardsa, koło którego siedział nieznany mu czarodziej, zastępcę Ministra Bernarda Moore’a oraz świadków pomocniczych oskarżenia – Powella, Rufusa Haehnera, Ginewrę Weasley, Mathiasa Wolfa, Mię Bryant oraz Adama Rayleigh. Miejsca dla świadków głównych – czyli jego, Hermiony i Harry’ego Pottera znajdowało się najbliżej środka, tuż przy protokolantach. Centralne podium, zarezerwowane dla Ministra Magii, było jeszcze puste.

Ponieważ proces miał charakter zamknięty, nie było tu publiczności czy choćby jednego dziennikarza. Jedyną osobą postronną była matka Alex, Anna.

Skinąwszy głową na powitania dobiegające z wielu rzędów, Severus podszedł do swojego miejsca koło Hermiony.

– Profesorze Snape – rzucił krótko Potter, siedzący z drugiej strony kobiety.

– Panie Potter – odparł równie krótko.

Cóż, ich wzajemne stosunki nie należały do najcieplejszych po tym, jak w poniedziałek Hermiona wyjaśniła swojemu przyjacielowi, że związała się z Severusem Snape’em. Choć Severus musiał przyznać, że spodziewał się odtrącenia Hermiony, lekceważenia jego samego, czy nawet otwartej wrogości. Czegoś godnego Pottera. Wyglądało na to, że chłopak zaczął wreszcie dojrzewać umysłowo.

Hermiona dyskretnie sięgnęła po rękę Severusa i ścisnęła lekko.

– Już się zaczęłam bać, że Aurorzy nie pozwolili ci wejść. Za chwilę się zacznie.

– Wierz mi, nic nie zdołałoby powstrzymać mnie dziś przed wejściem tu.

– Najwyraźniej nie tylko dla ciebie to takie ważne. Chyba jeszcze nigdy nie było tu tak… śliwkowo – powiedziała, kiwając głową w stronę sędziów. – Nie liczyłam, czy jest ich pięćdziesięciu, ale przyszli chyba wszyscy.

Wyraźnie starała się panować nad głosem, ale Severus wyczuł, jak lekko trzęsie się jej dłoń. Nie wiedział tylko czy z podekscytowania, czy ze zdenerwowania.

– Niektórzy chyba tak bardzo stęsknili się za widokiem sali rozpraw na własne oczy, że postanowili tu zajrzeć. To miło, że nie zabłądzili i zdążyli na czas.

Hermiona parsknęła śmiechem, ale natychmiast spoważniała.

– Pewnie pomogła im wizyta naszego gościa – zauważył równie ironicznie Potter, wskazując obcego czarodzieja dokładnie naprzeciw nich.

– Wiesz, kto to jest? – spytał Severus.

– Bertrand De Laine. Francuski szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Gawain mówił mi, że reprezentuje dziś ICW, którą ten proces interesuje.*

– Żeby tylko się nie rozczarował – mruknęła Hermiona, odgarniając za ucho kosmyk włosów, którego nie było.

Ach. Więc się denerwuje.

– Na pewno nie – Severus uścisnął uspokajająco jej dłoń, przyglądając się jednocześnie lekko siwiejącemu mężczyźnie o bardzo kanciastej twarzy i bardzo grubych, równie kanciastych czarnych okularach.

– Myśli pan, że skażą ją na Pocałunek Dementora? – spytał Potter.

Severus w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Było mu obojętne, czy przeklętą Rayleigh skażą na Pocałunek Dementora czy na dożywocie w Azkabanie – obie opcje miały swoje… dobre strony. Dożywocie oznaczało, że dosłownie zgnije w brudzie i własnych i cudzych odchodach lub umrze z głodu, pragnienia czy zimna. Ewentualnie z rozpaczy. Pocałunek Dementora pozbawiał jej co prawda tych wszystkich przyjemności, ale sam słyszał nieludzkie wycie towarzyszące egzekucjom, a poza tym definitywnie odbierał jej nadzieję na ewentualną rewizję wyroku, złagodzenie warunków czy przedterminowe zwolnienie.

Poza tym on planował wymierzyć jej swoją własną karę.

W tym momencie wszedł Kingsley Shacklebolt. Taida Sulivan, Naczelna Mag Wizengamotu, wstała na jego widok i głośny szmer, który panował na sali, umilkł jak za machnięciem różdżki. Starsza czarownica rzuciła na swoje gardło Sonorus i odezwała się:

– Proszę państwa, proszę o powstanie. Zostanie wprowadzona Oskarżona.

Hermiona puściła rękę Severusa i zerwała się na równe nogi. Cała sala poszła natychmiast w jej ślady.

Drzwi prowadzące do pomieszczenia dla oskarżonych otwarły się i wyszła z nich Alex Rayleigh eskortowana przez czterech Aurorów.

Kobieta szła przed siebie z dumnie podniesioną głową. Natychmiast dostrzegła Severusa, drgnęła mocno i czym prędzej odwróciła wzrok. Severus za to wbił w nią twarde, lodowate spojrzenie, które musiało ciąć jej skórę jak nóż, bo na jej twarzy wykwitł bolesny grymas.

Ledwie usiadła na krześle pośrodku, łańcuchy oplotły ją z głośnym chrzęstem i znieruchomiały.

– Dziękuję, proszę usiąść – przemówiła na nowo Sulivan.

Podczas, gdy wszyscy zajmowali swoje miejsca, Minister wszedł na podium i również magicznie wzmocnił swój głos.

– Trzydziesty maja dwa tysiące trzeciego roku – rozległ się jego głęboki, dźwięczny głos. – Ministerstwo Magii przeciw Alexis Annie Rayleigh. Po wysłuchaniu zeznań świadków i rozpatrzeniu wszystkich dowodów Wizengamot podjął decyzję.

Hermiona westchnęła głęboko, lecz Severus pozostał spokojny. Tak jak na jego procesie, przy takiej ilości zarzutów jawne głosowanie w trakcie rozprawy było niemożliwe, więc zgodnie z Kodeksem Postępowania Wizengamotu sędziowie głosowali wcześniej.

Shacklebolt sięgnął po sentencję wyroku i rozwinął ją – szmer pergaminu zabrzmiał wyjątkowo wyraźnie w absolutnej ciszy, jaka trwała na sali.

– W sprawie o zamordowanie Johna Harrisa, Paula Bryanta oraz Petera Petersona przy użyciu zaklęcia Niewybaczalnego Avada Kedavra, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie o zorganizowanie grupy przestępczej i zlecenie morderstwa Kingsleya Shacklebolta, Bernarda Moore’a, Gawaina Robardsa, Harry’ego Pottera, Ginewry Weasley, Hermiony Granger i Severusa Snape’a oraz przyczynienie się do śmierci ośmiu Mugoli, trzech czarodziejów i jednej czarownicy, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie zlecenia zabójstwa z wyjątkowym okrucieństwem trzydziestu siedmiu mugolskich dzieci i dorosłych z Dublina oraz skazaniem na cierpienia i narażeniem życia pozostałych pięciuset w ramach tej samej grupy przestępczej, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie zlecenia masowego zabójstwa z wyjątkowym okrucieństwem pięćdziesięciu ośmiu czarodziejów, usiłowania zabójstwa niesprecyzowanej liczby innych oraz narażenia życia całej czarodziejskiej społeczności przebywającej na terenie Wielkiej Brytanii, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie o doprowadzenie do sytuacji, w której Minister Magii zmuszony był do ujawnienia istnienia magii wobec Mugoli oraz udzielenia pozwolenia na używanie zaklęcia Niewybaczalnego Imperius,

Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie o zorganizowanie włamania do Pracowni Eliksirów Powella, kradzieży ingrediencji i narażenia na szwank reputacji Leoncjusza Powella i dobrego imienia jego Pracowni, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie o podszywanie się pod Stefana Tylora i narażenia na szwank jego reputacji oraz dobrego imienia MediLab, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

– W sprawie o nadużywanie pozycji wytwórcy eliksirów i narażenia dobrego imienia AR Group, Wizengamot uznał Oskarżoną za winną.

Shacklebolt odłożył pergamin, który natychmiast zwinął się w rulonik, spojrzał na Alex Rayleigh; w jego oczach nie było ani krzty tak typowego dla niego ciepła.

– Wobec powyższych decyzji Wizengamot skazuje Alexis Annę Rayleigh na Pocałunek Dementora. Egzekucja odbędzie się w środę, czwartego czerwca bieżącego roku o dziewiątej rano. Do tego czasu Winna przebywać będzie w Celi Skazanych w Azkabanie. Egzekucja nie jest dostępna dla publiczności. Posiedzenie uznaję za zakończone.

W sali natychmiast wybuchło zamieszanie. Wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego, zewsząd dobiegały westchnienia, ktoś nawet zaczął bić brawo. To wszystko zmieszało się z szelestem składanych dokumentów oraz szat powstających ludzi, szmerem otwieranych toreb i torebek i stukotem obcasów…

Severus spojrzał na Adama, który z zupełnie obojętną miną sięgnął po swoją walizeczkę, bladą i zszokowaną Annę i przeniósł wzrok na Alex Rayleigh.

Kobieta stała i patrzyła prosto na niego, jakby tylko jego reakcja się liczyła.

To było dokładnie to, czego się spodziewał. I na co czekał.

Odwrócił się w stronę Hermiony, objął ją lekko w pasie i sięgnąwszy ku jej twarzy pocałował.

Hermiona zamarła zaskoczona, ale nie pozwolił się jej cofnąć – wręcz przeciwnie, przyciągnął ją do siebie i pogłębił pocałunek. Chwilę później odpowiedziała mu: przylgnęła do niego, wspięła się na palce i rozchyliła usta, a gdy wpił się w nie, jęknęła głucho.

Gdy w jego uszach przebrzmiało echo jej jęku, dotarła do niego zupełna, absolutna cisza…, którą po chwili przerwał żałosny, pełen bólu i rozpaczy krzyk.

Dopiero wtedy Severus odsunął się od Hermiony. Posłał nadal wyjącej Alex Rayleigh najbardziej pogardliwe spojrzenie, na jakie był w stanie się zdobyć, po czym nie zwracając uwagi na zszokowane twarze dookoła, wziął Hermionę za rękę i wyprowadził z sali.


* Międzynarodowa Konfederacja Czarodziejów. Ponieważ w poprzednim tomie używałam nazwy ICW i jeszcze będę używać, w kontekście międzynarodowym, zostawiam skrót po angielsku – International Confederation of Wizards.

 

Środa, 4 czerwca 2003

Morze Północne, Azkaban

Przed 9-tą rano

 

Nie chcąc się spóźnić, Bernard Moore aportował się na niewielkiej, nagiej skale na Morzu Północnym za pięć dziewiąta. Gawain Robards nie mógł uczestniczyć w egzekucji, więc Minister prosił go, by raczył reprezentować rząd Wielkiej Brytanii, na co naturalnie natychmiast wyraził zgodę.

Teraz, stojąc przed wejściem do Azkabanu, z każdą upływającą minutą zaczynał tego coraz bardziej żałować.

Na niebie wisiały ciemne, ołowiane chmury, z których deszcz lał tak mocno, że przesłaniał ponury blask prześwitujący tylko gdzieniegdzie ponad jego głową. Gdy aportował się tu z jasnego Londynu, mrok był tak gęsty, tak przytłaczający, tak… Ciężki, że bardziej wyobraził sobie niż dojrzał zarys olbrzymiej czarnej ściany nieopodal.

Nie musiał natomiast wyobrażać sobie Strażników tego miejsca. Wiszące nad nim długie, chude sylwetki, w postrzępionych, sparszywiałych szatach, mroczniejsze niż najgłębszy mrok, rozsiewały dookoła smród, który równał się tylko chwytającej za gardło i miażdżącej pierś beznadziei, która by go pochłonęła, gdyby nie jego Patronus – Borsuk.

Moore skulił się przy szczelinie prowadzącej do więzienia szukając choćby złudnego schronienia i czekał na Francuzów.

Nagle tuż koło niego rozległ się wyjątkowo głośny huk fal roztrzaskujących się o skałę i równocześnie kilkanaście jardów dalej błysnęło słabe światełko i zaczęło się przybliżać, choć kierowało się trochę za bardzo na prawo od niego. Niedobrze.

– Tutaj!!! – krzyknął jak najgłośniej.

Światło skręciło, urosło i po chwili dostrzegł olbrzymiego Patronusa – Pawia, który kroczył przed dwiema postaciami odzianymi w długie peleryny. Jeszcze moment i rozpoznał Bertranda De Laine’a, szefa francuskiego DPPC, który prowadził pod rękę jakąś drobniutką blondynkę, starając się osłonić ją przed zacinającym deszczem.

– Dziękuję – powiedział lekko drżącym głosem De Laine, gdy dotarli wreszcie do wejścia i owinął się mocniej peleryną.

Żadne z nich nie powiedziało „dzień dobry” – w tym Przeklętym miejscu taki zwrot po prostu nie miał prawa istnieć.

Mężczyzna przeprosił za nieobecność Szefa Biura Aurorów i przedstawił mu Claire Dechamps, Podsekretarz Departamentu Prawa Międzynarodowego Czarodziejów, po czym przeszedł na francuski i wśród kilku krótkich, gardłowych słów Moore wyłowił swoje nazwisko.

W tym czasie większość dementorów zdążyła już napłynąć ku nim, więc wszyscy czym prędzej zagłębili się w wąski, bagnisty korytarz.

– Patrzcie pod nogi – powiedział ostrzegawczo Moore, przyświecając sobie różdżką i wchodząc do dużego, ciemnego pomieszczenia.

De Laine wszedł zaraz za nim, nikłe światło różdżek oraz Paw i Borsuk oświetliły najbliższe otoczenie srebrzystym blaskiem i Francuz aż zachłysnął się na widok rozłupanych głazów i rumowiska większych i mniejszych kamieni.

– Oh, put… – z uwagi na kobietę obok zdusił w sobie resztę przekleństwa. – Co się tu stało?!

Paw zatrzymał się koło niego i uniósłszy ogon osłonił ich nim niczym baldachimem przed grupą dementorów wiszących w powietrzu nieopodal.

– Był pan tu kiedyś? – zdziwił się Moore i dodał, podchodząc do rozłupanego na części największego głazu pośrodku. – To efekt wizyty Harry’ego Pottera sprzed kilku tygodni. Wpadł na genialny pomysł wybrać się tu i odmówić dementorom zajęcia się Snape’em, czym rozwścieczył te stwory. I jeszcze do tego wdał się w pojedynek z nimi! Efekty sam pan widzi.

De Laine doskonale pamiętał swoją jedną jedyną wizytę w tym miejscu kilkanaście lat wcześniej – czegoś takiego nie można było zapomnieć. Nie skomentował więc idiotycznej uwagi o wdaniu się w pojedynek, tylko rozejrzał dookoła z wyrazem przerażenia na twarzy.

– Straszne!

Moore wyjął z torby nieduże Regalium, odłożył je i czym prędzej cofnął się aż do nich.

– Dzisiejsza wizyta nie powinna być niebezpieczna. Te parszywe stwory będą mogły wreszcie złożyć Pocałunek, więc powinny być zadowolone. Ale rozumiecie, wolę nie ryzykować i ich nie prowokować, żeby znów ich nie poniosło. Dla naszego wspólnego bezpieczeństwa.

Wszyscy troje, kuląc się koło Patronusów przyglądali się w napięciu jak jeden z dementorów sięgnął po Regalium i chwilę trzymał je w pokrytych liszajami palcach, chłonąc wiadomość.

Ta najwyraźniej go przekonała, bo machnął drugą ręką w stronę księgi, lecz zrobił to na tyle gwałtownie, że Claire pisnęła cicho.

– Proszę się nie bać, Madame – uspokoił ją Moore. – On po prostu każe nam wpisać się do księgi wizyt.

Gdy Anglik wpisywał się do niej, w korytarzu na wprost pojawiła się krwawo-pomarańczowa łuna i kilka sekund potem podpłynął ku nim drugi dementor z dużą pochodnią i wbił ją w szczelinę między popękanymi głazami. Francuzka znów drgnęła gwałtownie.

– C’est rien, ma Belle – mruknął De Laine, obejmując ją w pasie. (fr. To nic takiego, Piękności). Po czym zwrócił się do Moore’a półgłosem. – Mówił pan, że ten Potter rozzłościł te… stwory…

– Nawet pan sobie nie wyobraża jak! Aż porwały jednego z naszych Aurorów i wyssały z niego duszę!

– Mon Dieu! To skąd możemy mieć pewność, że nie zamkną nas tu i nie wyssą duszy z nas?! – De Laine znów rozejrzał się dookoła i zacisnął lekko palce dookoła różdżki. – Pamiętam, że do więźniów schodzi się tamtędy – wskazał przeciwległą ścianę i dodał, pochylając się ku niemu. – Wystarczy, że zabarykadują tamto przejście i…i nawet nikt nie będzie mógł wezwać pomocy! Albo… Bernard, wie pan, o co mi chodzi!

Jego słowa podziałały na Moore’a lepiej niż Patronus.

– Bertrandzie, mój drogi, ma pan całkowitą rację! Więc może… niech jedno z nas tu zostanie i ich pilnuje. I w razie czego… sprowadzi pomoc.

– Doskonale. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli to pan tu zostanie. Claire… nie potrafi wyczarować Patronusa i… nie mówi po angielsku. Poza tym oboje musimy uczestniczyć w egzekucji, by potem móc złożyć obowiązkowe podwójne poświadczenie dla ICW. Może… prześlę nasze wspomnienia panu i będzie mógł pan pokazać je przed waszym Wizengamotem?

Moore skinął głową i poklepał De Laine’a po ramieniu.

– Proszę na mnie liczyć.

De Laine rzucił „Statis Patronum”, kazał Claire odłożyć na głaz różdżkę, położył obok swoją i ująwszy pochodnię ruszył w stronę przejścia w głąb więzienia.

 

De Laine trzymał mocno za rękę drepczącą tuż za nim kobietę, nie mógł więc zasłonić sobie ust i nosa przed coraz bardziej obezwładniającym smrodem. Gdy zeszli na sam dół i ruszyli korytarzem, w którym znajdowały się cele, zaczęło mu się robić niedobrze, więc nieświadomie przyspieszył kroku.

Zgodnie z prawem, z którego dość rzadko korzystano, miał prawo do krótkiego ostatniego widzenia ze Skazaną. Bardzo krótkiego, ale jemu to nie przeszkadzało – nie zamierzał spędzać tam dużo czasu.

Zatrzymali się przed celą oznaczoną wyrytym w skale znakiem ₸. Krata otwarła się z ostrym skrzypnięciem, weszli do celi i w blasku pochodni De Laine ujrzał leżącą na ziemi postać.

– Merde – wyrwało mu się na widok koszmarnego stanu Alex Rayleigh.

W niczym nie przypominała tej pięknej, dumnej kobiety, którą widział zaledwie kilka dni temu na ogłoszeniu wyroku. Brudna i poczochrana, trzęsła się straszliwie. Jej twarz była sinobiała i trudno było nawet dojrzeć w niej usta. Bladość podkreślały jeszcze bardziej strąki długich, czarnych włosów przylepionych do policzków i zwisających po bokach. Chwilę trwała tak, jakby nie docierało do niej, co za chwilę się wydarzy albo wahała się jak zareagować, a potem krzyknęła rozdzierająco i dysząc głośno zaczęła się czołgać w kąt celi.

De Laine odrzucił pochodnię, podskoczył do niej i nie zwracając uwagi na jej jęki wyrwał jej kilka włosów. Z kieszeni wyszarpnął małe zawiniątko owinięte brązowym papierem. Pospiesznie wyciągnął z niego kopertę, małą grudkę i dwie zakorkowane fiolki. Do jednej fiolki wepchnął włosy Alex, odczekał aż czarne błoto stanie się wściekle czerwoną wodą i podał Claire.

– Połknij to i wypij wszystko – rzucił, wciskając jej grudkę w rękę.

Kobieta natychmiast zrobiła, co kazał. De Laine schował pustą fiolkę, a do drugiej wsunął jasne włosy.

Rayleigh spojrzała nieprzytomnie na blondynkę, która jęknęła i… zaczęła się przeobrażać! Urosła, jej twarz wydłużyła się i zbladła, włosy również się wydłużyły i pociemniały…

W tym momencie De Laine ukucnął przy niej i przystawił jej fiolkę do popękanych ust.

– Pij. Szybko!

Ledwie przełknęła ostatni łyk eliksiru, przez jej twarz przebiegł bolesny skurcz i zaczęła przemieniać się w Claire.

De Laine zabrał jej fiolkę, zdarł z Francuzki długą pelerynę odsłaniając tym jej brudne, zniszczone ubranie i narzucił na Alex.

– Wstawaj. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać – podniósł ją szarpnięciem i podtrzymał. – Wychodzimy! Już!

Ledwie ruszyli do wyjścia, druga kobieta podskoczyła do nich z krzykiem, lecz De Laine odepchnął ją z całej siły w kąt.

– Prędzej! – syknął, wypadli na korytarz i czym prędzej zatrzasnął za nimi kratę.

Oboje zatoczyli się na ścianę koło sąsiedniej celi i zamarli, niezdolni oderwać oczu od sceny, która się przed nimi rozegrała.

Okropny smród nasilił się i naraz, jak na sygnał, zewsząd napłynęło pełno dementorów. De Laine poczuł, że stwory wręcz otarły się o niego, ale tym razem Paw nie musiał go bronić.

To nie po niego przyszły.

Niektóre wśliznęły się do celi i rzuciły się na kobietę wyglądającą na Alex Rayleigh, reszta została na zewnątrz.

Ta cofnęła się w sam kąt, ale kilku dementorów złapało ją i uniosło szamoczącą się i krzyczącą na sam środek, niczym ofiarę na rzeź. Jeden z nich sięgnął błyszczącymi w krwawo pomarańczowym świetle pochodni rękoma do kaptura i ściągnął go.

De Laine nie mógł dostrzec jego twarzy, ale widok musiał być makabryczny, bo Alex Rayleigh wrzasnęła i zaczęła bronić się ze wszystkich sił. Wierzgała, kopała, szarpała się wyjąc, drąc się i szlochając, ale na próżno.

Dementor zbliżył się do niej i z potwornym świstem wciągnął powietrze. Wszyscy pozostali zrobili dokładnie to samo, przeraźliwy wizg wwiercił się w mózg De Laine’a i jednocześnie niesamowita siła zassała jego i kobietę obok i zaczęła ściągać w kierunku wygłodniałej hordy. Zaparł się, przytrzymał ich oboje mocno i patrzył dalej.

Stojący przed Alex Rayleigh stwór pochylił się i świat wypełniło rozdzierające wycie przechodzące w nieludzki skowyt, przebijający się nawet przez ponad świst i trwało i trwało i trwało…

De Laine nie wiedział czy oddycha, czy wstrzymuje powietrze, czy też sam się drze… Serce uwięzło mu w gardle, zatkało je i zaczęło piec, krew zapłonęła w żyłach, od koniuszków palców aż po sam czubek głowy. Szaleństwo zaczęło dudnić mu w uszach coraz gwałtowniej, głośniej, jakby lada chwila całe jego ciało miało eksplodować. Świat przesłoniła piekąca w oczy, wilgotna mgła, wszystko zaczęło wirować w coraz szybszym tempie, pęcznieć w nim, puchnąć, miażdżyć…

Naraz wszystko urwało się i De Laine nie potrafił nawet powiedzieć czy umarł, czy żyje…

Przeraźliwe ciśnienie zelżało, ogłuszający syk ustał i słyszał jeszcze tylko szum w uszach i miarowe, oddalające się pulsowanie.

Chwilę później poczuł ból we wnętrzu dłoni… A potem zorientował się, że jakaś piekąca mgła nadal przesłania mu widzenie.

Odruchowo przetarł oczy, ból przybrał na sile i gdy spojrzał na ręce, dostrzegł różowe smugi krwi i równocześnie poczuł strugi lodowatego potu ściekające mu z czoła.

– Oh, Merlin – wykrztusił przez ściśnięte, obolałe gardło. Oh, Merlin.

Dementorzy odpłynęli, zostawiając na podłodze celi nadal płonącą pochodnię. De Laine zamrugał, jak w transie postąpił w kierunku krat i… dostrzegł leżące na ziemi, wstrząsane miarowymi drgawkami ciało.

Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego głuche buczenie. Odpływające, przypływające… niczym fale na morzu.

Naraz ciało poruszyło się lekko i zaczęło podciągać się niezdarnie na rękach. Wyglądało zupełnie jak szmaciana kukiełka, której struny naderwały się, inne skurczyły i przestały reagować na rozkazy jej pana.

Niczym… Inferius budzący się do życia.

Powoli, nieporadnie, uniosły się ramiona i zastygły, przechylone trochę w jedną stronę.

Potem drgnęła głowa tego czegoś, równie powoli podniosła się w górę…

Oddech De Laine’a uwiązł w gardle i serce zastygło w wyczekiwaniu…

Długie czarne włosy rozchyliły się na boki i…

– NOOOOOOOOON!!!!

Mężczyzna wrzasnął, rzucił się w panice do tyłu, runął na ziemię i dysząc odczołgał się aż pod ścianę.

– Oh. Pu. Tain. Oh. Pu… – usłyszał własny, zdławiony głos.

Przeraźliwie blada twarz, która na niego patrzyła, była zupełne pusta. Płaska, nieruchoma, bez wyrazu. O zgasłych, niewidzących oczach. Już martwa, choć nadal żywa. Jakby do Trupa nie dotarło jeszcze, że Śmierć już go pożarła.

Jednocześnie oskarżenie aż krzyczało z niej i wzywało go, wyciągało ku niemu swoje macki…

– Non. NON. NON!

Resztka sklejonych przerażeniem myśli wrzasnęła na niego, by uciekał, więc podniósł się, podtrzymał chwiejącą się pod ścianą drobną kobietę, która nadal patrzyła wytrzeszczonymi oczami na pośmiertną maskę Alex Rayleigh – samą siebie – i gnany paniką zatoczył się w kierunku wyjścia.

 

Czekający na De Laine’a i Claire Dechamps Moore usłyszał zbliżające się szelesty, które przerodziły się w szurnięcia, stąpnięcia i chwilę potem dwójka Francuzów wypadła z przejścia. De Laine bez mała niósł Claire, sam też ledwie trzymał się na nogach, ich pobladłe twarze ociekały potem i… krwią? i ciężko dyszeli.

– Czy już po wszy… – zaczął Moore, ale De Laine przerwał mu machnięciem ręki, a Claire osunęła się na ziemię.

– Dehors…! Dehors!!! – wydyszał, patrząc w stronę wyjścia. – Aide moi…! (fr. Na dwór. Pomóż mi).

Moore złapał różdżki Francuzów, zarzucił sobie rękę Claire przez ramię i udało mu się ją unieść. Dał krok przed siebie i… Merlinie, miał wrażenie, że niesie ich oboje!

 

Jakimś cudem przecisnęli się bokiem przez przejście eskortowani przez Patronusy, wytoczyli się na zewnątrz, w strugi lodowatego deszczu, pod sinoczarne niebo, w ryk wichru i huk morza, ale De Laine miał wrażenie, że otworzyła się przed nim kraina szczęścia!

– Może aportuję was do Londynu – zaproponował Moore z wyraźną troską w oczach.

– Non! Merci – odparł gwałtownie De Laine. – To znaczy dziękujemy, ale… Poradzę sobie. Nasze różdżki…

Moore wcisnął mu w rękę obie i skinął głową.

– W takim razie życzę szybkiej i bezproblemowej aportacji. Do widzenia! I proszę ode mnie pozdrowić Ministra Lamberta!

L’imbecyle. De Laine przycisnął do siebie chwiejącą się drobną kobietę, skupił na celu i obrócił na pięcie.

 

 

Kilka sekund później oboje runęli na ziemię przed znajomym domem. Georges Sardin natychmiast wybiegł do nich i pomógł mu się podnieść.

– Udało się? To jest Alex Rayleigh? Bertrand, Merlinie, co wam się stało?! – zawołał na widok krwawych smug na jego twarzy. – Chyba was te świry nie zaatakowały?! Pluk, Plalek! Do mnie!

Rozległy się pyknięcia i w następnej chwili dwa skrzaty domowe podniosły Alex, Sardin podtrzymał przyjaciela i weszli do środka.

– Daj mi eliksir. Na uspokojenie – rzucił De Laine, osuwając się na fotel, zamknął oczy i czym prędzej je otworzył, bo koszmarna wizja natychmiast wróciła i bez mała poczuł macki owijające się wokół niego – Merlinie, pospiesz się!

Po wypiciu eliksiru rozsiadł się wygodniej, niemrawo sięgnął po swoją różdżkę, a drugą, teraz już bezużyteczną, odepchnął.

– Doprowadźcie ją do jakiegoś ludzkiego stanu. Muszę jak najszybciej odebrać od niej wspomnienia i trochę je zmodyfikować.

Sardin wydał polecenia skrzatom, a w tym czasie De Laine przywołał butelkę Ricarda i dwie szklaneczki. Na aperitif było za wcześnie, ale on koniecznie musiał się napić.

– Po wypiciu tego wszystkiego, co dla niej przygotowaliśmy stanie na nogi szybciej, niż możesz sobie wyobrazić – zapewnił go przyjaciel. – A teraz mów, jak było. Wszystko poszło zgodnie z planem?

De Laine kiwnął głową.

– Idealnie. Moje komentarze musiały nieźle wkurzyć Robardsa, bo wysłał Moore’a. Moore to idiota, nie musiałem nawet za bardzo udawać przerażonego. W dodatku sam się podłożył, mówiąc jak to Potter wkurzył dementorów i ta wizyta może być niebezpieczna, więc obeszło się bez konfundowania go.

– Nie?! – parsknął śmiechem Sardin. – Ale to do dobrze, bo ktoś mógłby wykryć w nim pozostałości zaklęcia.

– Nawet sam zaproponował, żeby któreś z nas zostało i pilnowało tych potworów – ciągnął De Laine. – Pewnie nie miał ochoty tam schodzić. W każdym razie oczywiste było, że to ja i Claire idziemy oglądać egzekucję.

– A nic w naszej Claire go nie zaskoczyło? – Sardin sięgnął po swoją szklaneczkę i dolał wody z różdżki. Momentalnie bursztynowy płyn zmętniał i stał się biały.

– Pomysł wzięcia niemowy i niepełnosprawnej umysłowo był genialny – przyznał mu De Laine. – A temu idiocie powiedziałem, że nie mówi po angielsku.

– A Claire? Nie będzie żadnych problemów?

– Nie. Trucizna zacznie działać za kilka minut, więc jak umrze, będzie nadal wyglądać jak Alex Rayleigh.

Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Udało się. Ułożyli doskonały plan, a co najśmieszniejsze, pomysły poddali im sami Anglicy.

– Mademoiselle Rayleigh z pewnością będzie chciała odwdzięczyć się za uratowanie… duszy – powiedział Sardin, unosząc w górę szklaneczkę.

– Och, będzie miała ku temu wiele czarujących możliwości – zaśmiał się De Laine i stuknął w nią swoją. – A ja z przyjemnością z nich skorzystam.

 

Piątek, 13 czerwca 2003

Ministerstwo Magii, Poziom Pierwszy, Wydział Personalny

 

– To twoje zwolnienie z pracy – powiedział Gawain, podając Harry’emu kartkę pergaminu.

Chłopak sięgnął po nią, poprawił okulary i zaczął czytać.

– Ostre – skwitował, odłożywszy pismo i spojrzał na swojego szefa… a w zasadzie byłego szefa i Kingsleya, siedzących po drugiej stronie stołu w niewielkiej sali Wydziału Personalnego. – Moglibyście dorzucić jeszcze pojedynek w Australii, podszywanie się pod mugolską organizację i wywołanie… nie wiem… chaosu w tamtejszym kraju. Albo oddalenie się…

– Już to wystarczy, żeby móc cię stąd wywalić z takim hukiem, że nawet tam go usłyszą – przystopował go Kingsley. – Posłuchaj mnie uważnie, Harry. Na początku przyszłego tygodnia odwołasz się od tej decyzji do Wizengamotu.

– Myślę, że będzie lepiej poczekać do końca tygodnia – wtrącił Gawain. – Niech ludzie ochłoną po ostatnich wydarzeniach.

– A zwłaszcza po jednym z nich – zgodził się z nim czarnoskóry czarodziej.

Myślałby kto, że ludzie zajmą się tak bardzo wyczekiwanym procesem, kontrowersyjnym wyrokiem czy zupełnie niespodziewaną śmiercią Alex Rayleigh, ale nie. Wszystko zeszło na dalszy plan wobec sensacji, jaką wywołała wiadomość, że Snape i panna Granger są parą.

Zdecydowanie, ludzie nie przestaną cię zadziwiać pomyślał Kingsley i na widok grymasu na twarzach Harry’ego i Gawaina wybuchnął śmiechem.

Lekka, wesoła atmosfera panująca w sali zupełnie nie pasowała do leżącego na stole dokumentu ani jego implikacji, lecz były po temu ważne powody.

Od chwili, gdy Kingsley rozmawiał z Gawainem o planie stworzenia tajnej organizacji w ramach DPPC dla ludzi takich jak Harry minął miesiąc i przez ten czas zdążyli wprowadzić go w życie. Pozostało jeszcze dopracować szczegóły, ale po pierwsze to były już drobiazgi, po drugie nie mogli pozwolić Harry’emu wrócić do pracy. Wręcz przeciwnie – pierwszym krokiem było wyrzucenie go w taki sposób, by wywołało to jak największy skandal i by chłopak znienawidził całe Ministerstwo.

Dziś kończyło się Harry’emu zwolnienie chorobowe, więc wezwali go i zaproponowali nowe stanowisko.

Jako Agent Specjalny podlegał cały czas szefowi Aurorów, ale poza tym zmieniało się wszystko. Miał o wiele szersze uprawnienia jeśli chodzi o prowadzenie śledztwa i pojmanie przeciwnika, olbrzymią autonomię w zakresie podejmowania decyzji i imponujące środki do realizacji wyznaczonych celów.

Wszystko to było sprecyzowane w nowej umowie o pracę.

Dla Harry’ego to było coś tak nieoczekiwanego, tak… nierealnego, że niemal przekraczało to jego zdolność pojmowania. Z każdym słowem Gawaina świat nabierał coraz jaśniejszych kolorów, wszystko robiło się lżejsze, zwiewne, aż przestało ważyć i chłopak zacisnął boleśnie dłonie dookoła oparcia krzesła, żeby upewnić się, że to nie sen! I być może dlatego, że próbował zaprzeć się o coś i nie unieść się w powietrze!

Och, oczywiście jego szef palnął mu mowę wychowawczą na temat jego niesubordynacji, samowoli i konsekwencji, jakie to mogło pociągnąć, ale było to już po tym, jak przedstawił mu nowe stanowisko i prawdę mówiąc Harry miał wielkie problemy, żeby słuchać go z należytą powagą. Czuł się mniej więcej jakby strofował go Hagrid. Kiwał głową i zaciskał zęby, aż dostał skurczu w policzkach.

Teraz właśnie omawiali „szczegóły organizacyjne”.

– Na twój wniosek otworzymy postępowanie dyscyplinarne – mówił Kingsley. – I spróbujemy przeciągnąć je jak tylko się da.

– Jak tak dalej pójdzie, przejdę do historii jako najmniej zdyscyplinowany czarodziej naszych czasów – parsknął śmiechem Harry.

– Niewątpliwie. Ale w przeciwieństwie do tamtego procesu, tym razem Wizengamot nie przyzna ci racji. Zaś my dopilnujemy, żeby wszyscy dokładnie poznali zarzuty i cały świat dowiedział się, że posunąłeś się zdecydowanie za daleko.

– Chcecie, żeby ten proces był dostępny dla publiczności? – zdziwił się Harry.

Gawain potrząsnął głową.

– Niestety nie. Takie procesy nigdy nie były otwarte, więc nie możemy robić wyjątku. Ale mamy swoje sposoby, żeby przedostało się to do prasy. Jak widać na OSTATNIM przykładzie – dodał cierpko – ludzie mają niesamowitą wyobraźnię.

Gdyby Harry nie widział na własne oczy, że Severus Snape i Hermiona tylko całowali się przez krótką chwilę, z pewnością uwierzyłby, że obściskiwali się przez wszystkie rozprawy, tak szczegółowe były niektóre „relacje”. Tak to bywa, jak dowie się o czymś ten wypindrzony, wredny babsztyl.

– Może tym lepiej – stwierdził, nieświadomie turlając różdżkę między palcami. – Tylko upewnijcie się, że dowie się o tym Skeeter, będzie przeszczęśliwa.

– Nie tylko ona, zapewniam cię – zaśmiał się Kingsley. – Ta wiedźma z „Czarownicy” pewnie będzie starała się jej dorównać, za to reporter „Kulisów Magii” nie pozostawi suchej nitki na Ministerstwie. W każdym razie – dodał – kiedy przegrasz proces, będziesz musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie…

Harry zaśmiał się bardzo dziwnie – jego głos zaskoczył nawet jego samego.

– Po czymś takim – wskazał różdżką pergamin, a ten zawirował gwałtownie – mam co najwyżej szansę, żeby zostać pomagierem Hagrida, albo czyścicielem butów w Dziurawym Kotle.

Kingsley i Gawain wymienili porozumiewawcze spojrzenia i czarnoskóry czarodziej uczynił krótki gest w jego kierunku.

– Mój drogi, ty to wymyśliłeś, więc…

Gawain odrzucił do tyłu długie brązowe włosy i rozsiadł się wygodniej. Krzesło zaskrzypiało niepokojąco, lecz zupełnie się tym nie przejął.

– Postanowisz otworzyć własną firmę oferującą zabezpieczenia magiczne i ekspertyzy poziomu zabezpieczeń. Coś jak Jinks & Hayde, ale na o wiele wyższym poziomie. Tylko dla elity. Rozumiesz, Harry Potter nie będzie zakładał ludziom byle zabezpieczeń na kominki – w jego brązowych oczach widać było rozbawienie. – To będzie całkowicie wiarygodne, zarówno ze względu na twoje wyjątkowe uzdolnienia w tym zakresie, jak i ze względu na Ginny, która przecież często z takimi firmami współpracuje.

– Ale… – bąknął Harry. – To kiedy ja będę miał czas na… Pracę? Bo przecież będę musiał zająć się tą… tą elitą.

– Nie martw się tym, Harry. Będziesz miał horrendalnie wysokie stawki, więc mało kto tak naprawdę się do ciebie zgłosi. Większość klientów będzie całkowicie fikcyjna, ale oczywiście nie omieszkają rozgłosić dookoła, jak ekskluzywne usługi świadczysz.

– Poza tym – wtrącił Kingsley – jeśli faktycznie zjawi się jakiś klient, będziesz się mógł z nim spotkać. I tak będziesz tam często bywać, ponieważ będzie to równocześnie twoje biuro. A po spotkaniu, ponieważ będziesz bardzo zajęty INNYMI sprawami – wszyscy trzej uśmiechnęli się szeroko – zajmie się nim twój personel.

– Mój CO?!

– Twój personel. To znaczy nasz. Bo tak naprawdę będzie to firma Ministerstwa – uspokoił go Gawain.

Mój personel…! Na gacie Merlina…

Jeszcze przez chwilę omawiali rozmaite szczegóły, notowali wątpliwości i pomysły, które przyszły im do głowy i Harry musiał złapać się za usta, żeby powstrzymać coraz szerszy uśmiech. Oczyma wyobraźni widział jakiś lokal na Pokątnej, wyłożony nie wiedzieć czemu jasnobrązową boazerią, z wieloma biurami, z JEGO personelem, klientami siedzącymi grzecznie w poczekalni, aż raczy zaprosić ich do swojego gabinetu… Olbrzymiego gabinetu, oświetlonego cudownym słońcem…

To znaczy widział to do chwili, kiedy Gawain lub Kingsley wspomnieli o jego Prawdziwej pracy.

Natychmiast obraz zmienił się i ujrzał samego siebie w gęstym lesie, w samym środku nocy, skradającego się w kierunku jakiegoś domu. I jak to bywa w naszych marzeniach, las nieoczekiwanie zniknął, znalazł się w wąskiej, ciemnej uliczce, przylgnął do ściany i ściskając mocno różdżkę, posuwał się powoli wzdłuż niej, gotów atakować, bronić się… Nie umiał powiedzieć, kim byli TAMCI, co zrobili, wiedział tylko, że to przeciw nim walczył. To przed nimi miał bronić cały świat. I gotów był dać z siebie wszystko, byle tego dokonać!

Nagle ciemność wybuchła zaklęciami, klątwami, setkami kolorowych grotów, które pomknęły we wszystkich kierunkach, rozświetliły mrok i eksplodowały noc dookoła, wypełniając ją wrzaskami przerażonych ludzi, jękami rannych… wołaniem poddających się mu czarnoksiężników… oraz pełnym uwielbienia krzykiem ocalonych. „To on! To znów on! To Harry Potter! Harry!”

– Harry! Harry!!

Harry zamrugał gwałtownie oczami, ciemność stała się dniem i dostrzegł przed sobą Kingsleya i Gawaina.

– Jesteś jeszcze z nami? – spytał rozbawiony Gawain. – Mówiłem, że będziemy musieli jeszcze dopracować kwestię personelu i twojej bytności w firmie, ale taki jest plan. Masz jakieś uwagi? Pytania?

Pytania? W tej chwili miał w głowie tylko jedno.

– Kiedy zaczynam? – Chciał zacząć już, teraz, zaraz!

Gawain i Kingsley wybuchnęli śmiechem.

– Od poniedziałku – uspokoił go Gawain. – Ale w dość nietypowy sposób. Będziesz potrzebował fałszywych tożsamości, więc zacznij zbierać odpowiednie włosy wśród Mugoli. Przygotuj sobie też różne zestawy ubrań i porób w nich ukryte skrytki. Musisz też znaleźć miejsca kontaktowe na różne wypadki, zrobić magiczny pergamin do kontaktów z nami, magiczny dziennik… No i musisz też mieć kilka zapasowych różdżek, ale nie możesz kupować ich, będąc sobą.

– I wybierz się po nie na Kontynent – powiedział, poważniejąc, Kingsley. – Hiszpanie mają doskonałego wytwórcę, Niemcy zresztą też.

– Będziesz też zajęty procesem dyscyplinarnym, przygotowaniem obrony, a potem szukaniem lokalu i wszystkimi formalnościami związanymi z zakładaniem firmy.

To wszystko niewątpliwie było konieczne i nawet interesujące, ale nie o to chodziło Harry’emu.

– A…

– A jeśli chodzi o twoją pierwszą sprawę, już ją dla ciebie mam – odparł domyślnie Gawain. – W zasadzie nawet dwie. Jak już będziesz miał choć jedną solidną fałszywą tożsamość, przyjdziesz do Ministerstwa… Tak, do Ministerstwa, nie ma mowy o wynoszeniu stąd żadnych tajnych dokumentów – to zabrzmiało bardzo stanowczo i równocześnie bardzo w stylu jego szefa. – Zobaczysz, od której z nich możesz zacząć.

Harry osunął się z ulgą na krzesło. Do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy, że siedział na brzegu, cały spięty. TO nie brzmiało jak przydział… to brzmiało o wiele, wiele lepiej!

– Cudownie – uśmiechnął się, odgarniając zmierzwione włosy. – Brzmi wspaniale. Ale skoro nie będziesz mógł pracować w Ministerstwie, a lokal jeszcze nie będzie gotowy…  – Kto o tym będzie wiedział?

Kingsley uśmiechnął się, zaś Gawain, ku zaskoczeniu Harry’ego, zesztywniał lekko.

– W Ministerstwie my i Foch.

– A poza?

– Na pewno Ginny i Hermiona Granger.

Harry pokiwał głową.

– Ginny na pewno. Po minucie wyczułaby, że coś jest nie tak, a po następnej zaczęłaby się domyślać, co!

– Natomiast Hermiona jest nieobliczalna – dorzucił Kingsley. – Znając ją, gotowa byłaby rozpętać kolejną kampanię na rzecz przywrócenia cię do pracy i oczyszczenia dobrego imienia i Merlin wie, co jeszcze.

Byłbyś kolejną WSZĄ. Harry znów pokiwał głową,

– Ona rozpętałaby kolejną WOJNĘ – sprecyzował i dodał z lekkim wahaniem. – Ale myślę, że należałoby dołączyć do tego Severusa Snape’a.

– Całkowicie się z tobą zgadzam, Harry – odparł natychmiast Kingsley i Harry nagle zrozumiał dziwne zachowanie swojego szefa. – Snape by to przejrzał.

– Och tak, on na pewno – potaknął Harry, zawahał się lekko i dokończył. – Poza tym on też może być nieobliczalny.

– Na pewno, ale to nie jest jedyny powód – Kingsley sięgnął do swojego kolczyka, a Gawain wbił wzrok gdzieś w ścianę. – Snape jest jedynym znanym mi człowiekiem, który przez wiele lat żył grając dwie różne role. Żyjąc dwoma różnymi życiami. Na jego procesie okazało się, jakie to ciężkie i jak potrafi wpłynąć na ludzką psychikę, szczególnie w sytuacji, kiedy nie możesz się tym z nikim dzielić. Będąc tajnym agentem stracisz dostęp do Zespołu Wsparcia, który pomaga Aurorom, z nami czasami nawet nie będziesz miał ochoty porozmawiać, a Ginny i Hermiona będą mogły tylko wysłuchać twojego bezsensownego biadolenia, którego nie zrozumieją, bo przecież nie możesz zdradzić im szczegółów. Zaś Snape na pewno będzie mógł ci pomóc. Dlatego choć Gawain tego nie pochwala, chciałbym, żebyś nie wahał się korzystać z tej możliwości. Jest kilka osób na świecie, którym wierzę bez zastrzeżeń i Snape jest jedną z nich.

Harry skinął głową, oszołomiony. Ale nie faktem, że Minister Magii wierzył człowiekowi, który przez krótki czas był prawdziwym Śmierciożercą i przez całe lata uchodził za zdrajcę i mordercę. Co go zszokowało to to, jak wiele się zmieniło, skoro on sam wierzył Severusowi Snape’owi bezgranicznie.

 

 

Rozdziały<< Tom III HGSS Cień ĆmyCień Ćmy Rozdział 2 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 15 komentarzy

    1. Dokładnie – wyrachowanie. Zrobił to z czystą premedytacją, świadomością, że będzie całował Hermionę publicznie. Żeby się zemścić. Ah…!

    1. Pewnie i się nauczyli, ale w końcu mają do czynienia z wysoko postawionym urzędnikiem Ministerstwa, reprezentującym w dodatku ICW. Wyżej jest już tylko Merlin…
      Poza tym bądźmy szczerzy… Moore jest durny 😉

    1. To jest okazja do napisania kolejnej sagi 😉
      Coś jak James Błąd 007 tak my możemy mieć Harry’ego Portiera 001, z poruczenia samego Ministra Magii

  1. XDDD czyli w sumie powtórka ze szkoły – Harry działa ponad prawem, łamie regulamin szkoły, ratuje świat, dorośli mają w tym czasie wyrąbane, a na końcu Harry dostaję pochwałę za zasługi i małą symboliczną reprymendę :pWróć do czytania

    1. Nie wiem, jak wygląda tamten Gawain, ja prawie nigdy nic nie oglądam.
      Ale mam zdjęcie pierwowzóru, mogę Ci wysłać 😉

  2. Zastanawiam się czy Harry po tym całym ratowaniu świata już od dzieciństwa, byciu sławnym, narażaniu swojego życia itd. nie wolałby spędzić reszty życia w spokojuWróć do czytania

Dodaj komentarz