Cień Ćmy Rozdział 11

Nie było ich znów tak dużo. Nie chcąc przechowywać w londyńskim domu żadnych niebezpiecznych składników ani warzyć niestabilnych mikstur, czy też po prostu dlatego, że od czasu do czasu wciąż potrzebował trochę samotności, pracował tu regularnie. Tak więc dbał o to, żeby w obu pracowniach mieć zawsze pod ręką wszystkie standardowe składniki oraz sprzęt do warzenia i musieć przynosić tylko te niestandardowe.

Roztwór podtrzymujący, który wczoraj warzył, przed ostygnięciem był wyjątkowo niestabilny, a skutki eksplozji mogły być katastrofalne, lecz prawdziwym powodem dla którego Severus uwarzył go tu, była chęć trzymania Hermiony od tej sprawy z daleka. Zamierzał rozwiązać ją z Potterem i sądząc po jego wiadomości sprzed kilku godzin, być może również z pomocą jakiejś francuskiej Auror – oczywiście pod warunkiem, że zasłuży ona na jego zaufanie. Oboje byli przeszkoleni, potrafili ocenić sytuację i podjąć odpowiednie decyzje. W każdym razie Potter na pewno. Musiał przyznać, aczkolwiek niechętnie, że Potter bardzo wiele się nauczył. Zaś co do tej kobiety, zamierzał się o tym przekonać, zanim cokolwiek jej powie.

Do tej pory zdążył nie tylko skończyć warzyć duży kociołek roztworu podtrzymującego, ale i oddzielił od czerwonego cukierka jakiś eliksir i rozdzielił jego składniki. Tak naprawdę to dopóki nie wyodrębnił eliksiru, nie był w stanie skupić się na niczym innym – w myślach balansował między przyglądaniem się rzędom fiolek z rozdzielonymi składnikami i patrzeniem na najzwyklejszą czekoladę pływającą w złotym kociołku.

Oczywiście było całkiem możliwe, że morderca uwarzył truciznę w trakcie wyrabiania cukierków – w takim wypadku Separatum Potions by nie zadziałało, ale to było bardzo skomplikowane i przede wszystkim mało praktycznie. Zdecydowanie lepiej było uwarzyć ją osobno, by móc przechowywać ją w ukryciu i dowolnie dozować jej ilość.

Rzuciwszy zaklęcie rozdzielające na rozpuszczoną w odrobinie gorącej wody czekoladę, nie potrafił czekać, aż ta stężeje. Wskazał zawartość kociołka, szepnął Firmare i wstrzymał oddech…

Brązowy płyn zaczął się wówczas marszczyć i jaśnieć po bokach – wpierw leciutko, lecz z sekundy na sekundę przeszedł w mocne kakao, beż, przybrał odcień kości słoniowej, bardzo słomkowej herbaty… aż stał się zupełnie przeźroczysty. I w miarę, jak kolor na brzegach bladł, na środku zaczęło formować się maleńkie brązowe wzniesienie i w miarę jak rosło, poziom płynu dookoła obniżał się coraz bardziej i bardziej, ale wciąż było go więcej niż wody…

I chwilę później na dnie kociołka leżała nieforemna czekoladowa bryłka.

Uśmiechając się triumfalnie kącikiem ust, Severus za pomocą Evanesco usunął wodę i wylewitował do szklanej zlewki ciecz, która ją okalała. Bezsprzeczny dowód na to, że do cukierka domieszano jakąś magiczną substancję.

Nic dziwnego, że trzymając w ręku klucz do rozwiązania tajemnicy nie czuł ani głodu, ani pragnienia. W ciągu następnych czterech godzin rozdzielił wszystkie składniki i dopiero wtedy dotarło do niego, jak bardzo jest spragniony, więc pozwolił sobie na krótką przerwę.

Ale czas się pospieszyć, przemknęło mu przez myśl na widok dużej wskazówki zegara, która przed chwilą dotarła do samej góry i zaczęła powolną, mozolną wędrówkę w dół. Dopił resztkę kawy, umył kubek i wrócił do pracowni.

Na stole stały aż dwie podstawki pełne fiolek z gęstym jak galareta, przeźroczystym roztworem podtrzymującym, w którym zawieszone były jak gwiazdy na niebie różnej wielkości i koloru kulki, czekające na doświadczone palce, badawcze spojrzenie, niezawodne powonienie i nieomylny instynkt Mistrza Eliksirów. Czekające, by je poznać. By zdradzić, czy mają do czynienia ze śmiertelną trucizną, z jakimś eliksirem osłabiającym niektóre organy, z miksturą nadwyrężającą magię…

Końcem cieniutkiej, szklanej pipety Severus wybrał dużą, ciemnoniebieską kroplę i roztarł ją delikatnie między palcami. Pomimo rękawiczek wyczuł, że mocno się kleiła, a gdy rozłączył palce, zbiegła z powrotem w kulkę. Tak zachowywał się wyjątkowo silny ekstrakt z akonitu – co wiedział z własnego doświadczenia, oraz długo gotowane pióra dirikraka. Pochylił się i ostrożnie, by nie zatruć się samym tylko zapachem, wciągnął powietrze. Spodziewał się ostrego, trudnego do zniesienia, lecz poczuł ledwo uchwytną woń kurzu i stęchlizny.

A więc pióra dirikraka uznał, marszcząc brwi i odnotował je na długiej kartce pergaminu.

Pół godziny później odsunął na bok ostatnią fiolkę, spojrzał na listę ingrediencji i zmarszczył brwi jeszcze bardziej.

Na pewno dobrze zidentyfikowałeś wszystkie składniki. To było więcej niż pewne – gdy skończył kwadrans temu, zrobił coś, czego nie robił już od wielu, wielu lat: zaczął od nowa. Właściwości dwóch z nich sprawdzał nawet w Niestandardowej Encyklopedii Standardowych Ingrediencji.

Ale po dwukrotnym sprawdzeniu wszystkich składników nie mógł mieć wątpliwości.

Miał przed sobą najzwyklejszy i zupełnie nieszkodliwy eliksir upajający.

 

 

Paryż, Bastylia, Skrzydło Północne, Strefa Projektu

Około 18:40 w Paryżu, (17:40 w Londynie)

 

Co??? Sardin zamrugał oczami, oniemiały. Zamierzała ot tak przyznać mu rację? Bez walki, bez choćby najmniejszego protestu? Zupełnie się tego nie spodziewał. Nie z jej strony.

Alex potaknęła i ciągnęła.

– Nie chcę twierdzić, że to, co warzę to proste i niewinne mikstury, ale w porównaniu do pana… – urwała na chwilę, aż mężczyzna wyprostował się, a jego twarz pojaśniała. – W każdym razie nie sądziłam, że odważy się pan sięgnąć do czarnej magii.

– Aaeh? – wybąkał Sardin.

Jeśli przed chwilą był zaskoczony, teraz poczuł się zszokowany. Wręcz skonfundowany. Czarna magia? Jaka czarna magia, co ona plecie?!

De Laine był równie zaskoczony.

– Czarna magia? – wykrztusił.

– Zaiste, bardzo czarna i bardzo paskudna – potwierdziła czarownica.

Sardin potrząsnął głową. Oszalała, czy co?

– Rayleigh, nie rozumiem…? Ten przepis to odpowiednio dobrane składniki z pani własnych przepisów!

– Ten przepis to WYBRANE składniki z moich przepisów! – zripostowała Alex, uderzywszy ręką w stół i obaj mężczyźni aż drgnęli gwałtownie. – Pozmieniane i uzupełnione przez jakiegoś eliksirotwórcę, którego pan wynajął! Nie zamierzam ponosić odpowiedzialności za pana błędy!

Sardinem aż wstrząsnęło. Wybrane, owszem, ale cały czas JEJ! Więc to JEJ odpowiedzialność! I jakie błędy, czego ta żmija znów chce?!!

– Zaangażowałem, a nie wynająłem do tego najlepszego francuskiego eliksirotwórcę, Rayleigh! I to całkowicie normalne, że musiał wprowadzić pewne zmiany, skoro dostał kilka różnych przepisów i miał zrobić z nich jeden! Ale działa, jak sama pani mówi, więc gdzie tu błąd?! W dodatku mój?!

– Nie chodzi mi o kilka zmian wprowadzonych przez pana nowego współpracownika! – syknęła Alex. – Mówię o całkowicie idiotycznych zmianach w dozach składników, wprowadzonych przez pana!

De Laine zaklął cicho pod nosem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Alex przewróciła właśnie energicznie kartkę i pchnęła w ich stronę, Sardin zaś był zbyt zajęty sobą. Jego serce przeszyło nagłe uczucie strachu i pewność siebie, z jaką wchodził do pracowni, lekko stopniała. Merde.

– Jak już pani mówiłem – zaczął i odchrząknął, bo jego głos zabrzmiał dziwnie słabo – dostał kilka różnych przepisów i wyraźne wskazówki, jak ma działać…

Alex stłumiła westchnienie satysfakcji. Nie czas było jeszcze się cieszyć.

– Och, niech pan nie próbuje mi wmówić, że zwielokrotnione dozy to jego dzieło, Sardin, bo tylko robi pan z siebie głupca! Każdy, nawet początkujący eliksirotwórca wie, że to samo zioło, które w niewielkiej ilości leczy, w dużej może zabić. Więc nikt, nawet szaleniec, nie dałby sześciu łyżek ekstraktu z szałwii, skoro dwie to już bardzo niebezpieczna doza.

Szałwia? Sardin poczuł, że zupełnie przestaje ogarniać, co ona mówi. Zabić? Szałwia? To jakaś wierutna bzdura! I to ona twierdzi, że próbuję jej coś wmówić?!

Każda rozmowa z nią tak wyglądała! Miał dość!

– Co za brednie!

– Sardin! – De Laine dał krok w jego stronę, lecz Alex powstrzymała go dłonią.

– Proszę pozwolić mu mówić, Bertrand. Pan Sardin najwyraźniej przeszedł przyspieszony kurs eliksirotwórstwa i chce nam zaprezentować swoje zdolności.

Jej głos dosłownie ociekał jadem, który, Sardin czuł to wyraźnie, sączył się w jego ciało i doprowadzał do szaleństwa! Łgała! Opowiadała jakieś absurdy! I w dodatku jego szef, idiota w nie wierzył! Jak on mógł z nimi walczyć?! Jakie miał szanse?!

– Niech PANI nie próbuje nam wmówić, że szałwia zabija!

– Sama szałwia nie. Ale zwielokrotnienie jej dozy wpłynęło na zmianę charakteru eliksiru i przeobraziło zwykłe, trącące czarną magią morderstwo w prawdziwy, czarnomagiczny spektakl!

Na ostatnie słowa Sardin poczuł, jakby się przebudził i mgła wściekłości i bezradności, jaka go otaczała, nagle się rozeszła. Czarna magia! No właśnie!

– Nie lubi pani, jak wkraczam na pani teren, a sama wchodzi na mój – odezwał się, usilnie próbując uspokoić oddech i nadać swojemu głosowi ironiczne zabarwienie, ale nadaremno. – Więc muszę panią rozczarować. Nasi Aurorzy i Uzdrowiciele wielokrotnie badali zwłoki, ale nie doszukali się w nich nawet śladu czarnej magii.

– Kretyn.

Kretyn.

Cisza, jaka nastała, wręcz ogłuszała swoim krzykiem. Kretyn. Merlinie… To jedno słowo wbiło się w serce Sardina niczym sztylet i mężczyzna zamarł, przestał oddychać i tylko gapił się na Alex Rayleigh, która wyraźnie smakowała tę chwilę.

– A jakie ślady zostawia Avada Kedavra? Czy Imperius? – odezwała się, gdy echo przebrzmiało w umysłach i sercach obu Francuzów. – Poza tym, wracając na MÓJ teren – skinęła głową Sardinowi – jest kilka czarnomagicznych eliksirów, które nie pozostawiają żadnego śladu. Tylko trupa.

Jak ten, który zamówiliśmy pomyślał De Laine. Zatoczyli koło i czas było wrócić do powodu ich wizyty. Oderwał bezlitosny wzrok od zmaltretowanego, ośmieszonego podwładnego i spojrzał na Alex.

– Czy mogłaby pani wyjaśnić dokładniej jak działa ten… eliksir? I… dlaczego jest czarnomagiczny? Przyznam, że nie bardzo rozumiem.

Alex natychmiast się opanowała. Wygrała pierwszą partię tej gry, czas było przejść do następnej.

– Oczywiście, Bertrand. Przyznam, że dla mnie też jest to bardzo skomplikowane… Więc jeśli pan pozwoli, wpierw wyjaśnię wam, co wiem o kilku składnikach.

Odnalazła wzrokiem odpowiednią linijkę i wskazawszy ją palcem, przywołała De Laine’a, a on podszedł natychmiast.

– Akonit. Ta roślina ma również inną, obiegową nazwę: Mordownik. Jest jedną z najbardziej trujących roślin na świecie i wykorzystuje się go do warzenia wyjątkowo paskudnych eliksirów. Na przykład eliksiru Bolesnej Śmierci, który używany jest do wykonywania kary śmierci na zwierzętach, które zraniły czarodziejów.

De Laine spojrzał na nią dużymi oczami, a Alex zsunęła się lekko ze stołka, wskazała palcem inną linijkę i niby niechcący musnęła jego dłoń.

– Testrale to skrzydlate czarne konie, wyglądające jak obciągnięte skórą szkielety o zasnutych bielmem oczach – ciągnęła, podchodząc do okna. – Są widmem Śmierci, wabi je krew, żywią się mięsem i przenoszą na swoim grzbiecie tylko tych, którzy choć raz ją spotkali. Pozostali mogą ich dosiąść, ale ściąga się z nich tylko ich ciała, bo testrale porywają ich dusze i przenoszą Dalej. Z tego, co słyszałam, użycie włosa z ich ogona jest jedną z form wezwania ich. A za wezwanie trzeba zapłacić…

To akurat było dalekie od prawdy, ale we Francji znany był inny gatunek pegazów, Abraksany i Alex liczyła na to, że nic nie będą o nich wiedzieć. A w razie czego zawsze mogła powiedzieć, że mogli o tym nie słyszeć, bo… to była mało znana teoria. Cokolwiek. Poza tym… Gdy Alex się odwróciła, De Laine patrzył na nią wzrokiem, jakby śpiewała najpiękniejszą pieśń, a nie mówiła o śmierci. Postanowiła pozwolić sobie na kolejną, trochę mniej naciąganą teorię.

– Zaś jeśli chodzi o szałwię… W niewielkich dawkach ma działanie przeciwbólowe, bo powoduje odcięcie od chwili obecnej i wprawia w stan, w którym ludzie łatwo wszystko akceptują. Stają się bezwolni. I właśnie o to mi chodziło, żeby poddali się uwolnionemu Strachowi. Natomiast w większych… – spojrzała wymownie na Sardina – powoduje ciężkie halucynacje i zakrzywienie rzeczywistości. A w bardzo dużych sprowadza na ludzi obłęd i wywołuje agresję.

De Laine’owi tylko z najwyższym trudem udało się wrócić do tematu, bo gdy poczuł całkowicie świadome muśnięcie jej dłoni, ogłuchł, oślepł i zaniemówił. Jeszcze teraz czuł lekkie mrowienie skóry w miejscu, które dotknęła! Alex…

– Czyli… – westchnął i opamiętał się już zupełnie. – To znaczy… wie pani jak działa ten eliksir?

Alex posłała mu lekki uśmiech.

– Ber-trą, mogę się tylko domyślać…

– Oczywiście! Alex.

– Przypuszczam, że ofiary wpadają w obłęd, doznają przeróżnych halucynacji i choć częściowo przenoszą się w inną rzeczywistość, w której nie ma nikogo prócz nich, więc agresję z konieczności kierują na siebie samych. Mordownik najprawdopodobniej wywołuje skrajnie silny ból, pod wpływem którego szaleją jeszcze bardziej. Sama ich krew nie ściągnęłaby testrali, chyba że byłyby bardzo blisko, ale włos z ich ogona przyzywa je z pewnością. I wtedy odbierają zapłatę…

Pozostawiony w spokoju Sardin słuchał tych bzdur, tych idiotyzmów, tych niedorzeczności i z każdym słowem czuł coraz wyraźniejszy smak triumfu. Kłam dalej, kłam. Im bardziej, tym lepiej. Każdym kłamstwem kopiesz sobie coraz piękniejszy dół.

O ile z początku nie marzył o niczym innym, jak żeby dopaść tej wiedźmy i zabić ją na dziesiątki różnych sposobów, teraz rozluźnił się, wyprostował i smakował każde jej słowo. Wręcz pławił się w jej łgarstwach.

– Czyli fakt, że ofiary zmarły w zupełnie różny sposób wynika z tego, że wyobraziły sobie różne rzeczy i okaleczyły się same? – spytał grzecznie. – A nie dlatego, że to ich Strach je zabił?

Mina Alex natychmiast się zmieniła.

– Jeśli biega pan po całej Francji z… jak to było? Z BAZĄ – wycedziła szyderczo – i dolewa ludziom do picia, to proszę nam powiedzieć.

Sardin uśmiechnął się szeroko i spojrzał jej prosto w oczy.

– Po prostu chciałem się upewnić.

Po czym skłonił się głęboko i wyszedł.

Och TAK!!!!!

Miał ją! Udało mu się. Wreszcie ją złapał.

Zaprzeczyła, jakoby to był Strach. Tymczasem kobieta z St. Malo, którą znalazł z potrzaskanymi, wręcz zmiażdżonymi od zwykłego upadku na łóżko kośćmi, miała lęk wysokości. I z łatwością mógł dowiedzieć się, czego bały się pozostałe ofiary. Wystarczyła krótka wizyta u rodzin i jedno dyskretne pytanie.

I, co widać było wyraźnie w jej wzroku – zorientowała się, że palnęła głupstwo i że on to wychwycił.

Już nie żyjesz, mademoiselle Rayleigh. A De Laine…

Sardin uśmiechnął się szeroko, aż zabolały go kąciki ust i pchnąwszy mocno drzwi, wyszedł z Sekcji Projektu.

Cóż. Sam podsunął mu dziś pomysł. Należało zrzucić winę na kogoś innego.

 

Szeroki uśmiech Sardina sprawił, że Alex zalała lodowata fala lęku. Coś się właśnie okazało. Ten sukinsyn na coś wpadł. Tylko na co?!

Naprędce wymyślona teoria o halucynacjach i samoagresji jej zdaniem pasowała idealnie – każda ofiara mogła wyobrazić sobie coś innego. Innymi słowy Przestraszyć się czegoś innego.

Każda z nich była martwa, więc nie mogła im opowiedzieć, że miała jakiś atak fobii czy coś w tym stylu… Więc na co on mógł wpaść?

Było bardziej niż źle.

Kiedy Sardin wykrzyczał w poniedziałek, że z René uwarzył Aktywator, znając dobrze starego eliksirotwórcę przygotowała sobie kilka najpewniejszych teorii i myślała, że ma jeszcze czas, ale teraz nagle ziemia usunęła się jej u stóp i stała na samej krawędzi przepaści. Opowiadając przekonującą bajeczkę o czarnomagicznym eliksirze zyskała kilka dni. Tak przynajmniej myślała – aż do teraz.

Musiała powiedzieć o jedno słowo za dużo. Pójść o jeden krok za daleko. I tym samym wpędziła się znów w pułapkę.

Starannie ukrywając rosnący niepokój Alex odwróciła się do De Laine’a

– Wracając do pańskiego pytania o antidotum – powiedziała prędko, by nie pozwolić mu myśleć. I faktycznie, czarodziej spojrzał na nią od razu, marszcząc brwi. – W tej sytuacji będziemy potrzebować raczej eliksir prewencyjny. Sądzę, że to nie będzie aż takie skomplikowane, choć muszę znaleźć sposób, by równocześnie zapłacić za wezwanie testrali, inaczej nie odejdą. Proszę dać mi kilka godzin.

De Laine odetchnął głośno z ulgą.

– Naturalnie! Jakie to szczęście móc pracować z kompetentnymi osobami!

Bardzo dobrze, mój drogi. Sam zacząłeś. Alex zerknęła na drzwi i pokręciła głową.

– Muszę przyznać, że pański kolega….

– Podwładny – poprawił ją natychmiast De Laine.

– Możemy go zwać jak tylko chcemy – westchnęła ciężko. – Ale to nie zmieni postaci rzeczy. W każdym razie Sardin bardzo mnie niepokoi.

Wskazała De Laine’owi stołek, a sama usiadła na drugim, tuż obok.

– Mogę zrozumieć, że mi nie ufał – De Laine chciał coś powiedzieć, ale go powstrzymała. – To zrozumiałe, Bertrand. Ale widzę, że zamiast skonsultować to z panem, porwał się na coś, co go przerosło. Teraz też dziwnie zareagował i nie mam pojęcia, co przyszło mu do głowy! Ber-trą, przecież on praktycznie zdradził nasz projekt! I teraz nie dość, że mamy na głowie Aktywator i uwarzenie eliksiru prewencyjnego, żeby to jakoś powstrzymać, to jeszcze musimy mu patrzeć na ręce?!

De Laine sięgnął po jej dłoń.

– Proszę się nie martwić…

– Jak mam się nie martwić?! – Alex zmusiła się do tego, by jej nie cofnąć. – Poza tym… Poza tym martwię się i o siebie.

Oczy De Laine’a rozszerzyły się gwałtownie.

– Czy….?! Alex, zabronię mu wstępu do pracowni! I do pani pokoju! Nie zbliży się do pani nawet na sto kroków!

Kobieta uścisnęła mu lekko rękę.

– Nie o to mi chodzi. Mam na myśli to, że… – spojrzała niewiedzącym wzrokiem na stół. – Zdaję sobie sprawę, że fakt, że żyję, zawdzięczam panu. Nie tylko dlatego, że wyciągnął mnie pan z Azkabanu, ale też dlatego, że chroni mnie pan tu. Widzę, że prócz was dwóch nikt o mnie nie wie. Strażnicy, których ja poznaję, nie poznają mnie. I na całe szczęście, bo gdyby ktokolwiek dowiedział się, że żyję… byłoby już po mnie. A ja… – zawahała się lekko i uśmiechnęła nieśmiało. – Nie chcę umierać.

De Laine przez kilka sekund tonął w jej brązowych oczach, zanim do jego zamroczonego umysłu dotarło znaczenie jej słów i aż przeklął się, że sam o tym nie pomyślał!

Oczywiście, że miała rację, że się bała!

Sardin jej nienawidzi. I nie chodzi o to, że mógł tu wpaść i ją zabić, bo tym naraziłby się tobie. Ale bez problemów mógł niby niechcący wspomnieć o niej komuś, albo… źle wyczyścić wspomnienia strażnikowi… czy zrobić coś takiego, żeby musieć oddać wspomnienia i urwać je trochę za późno… Albo…

Och, możliwości było pełno! Poza tym sam widział, że w poniedziałek Sardin przygotował DWA cukierki, które miały zabić!

Ten człowiek był niebezpieczny – dla nich obojga.

– Alex. Zajmę się tym – odezwał się żarliwie i pewność w jego głosie zaskoczyła nawet jego samego. – Wszystkim.

– Ber-trą, to bardzo szlachetne z pana strony, ale przecież ma pan pełno innych problemów na głowie – zaoponowała Alex. – Nie tylko ten projekt, ale całą swoją pracę, jakieś życie osobiste… – zawiesiła głos i spojrzała na ich ręce.

Przez kilka głuchych uderzeń serca De Laine wpatrywał się w nią, szukając czegokolwiek, co upewniłoby go, że ona… że myśli o tym co on… Aż Alex podniosła na niego równie niepewny wzrok.

O Merlinie.

– Całe moje życie osobiste ogranicza się do chwil spędzonych z panią – mruknął, całując ją w rękę.

Alex uśmiechnęła się promiennie, a potem spojrzała ponad jego ramieniem na korytarz i odsunęła się raptownie.

– Nie… nie jesteśmy sami – szepnęła, wstając.

Przeklinając strażnika, który pewnie musiał przejść przed jej pracownią, De Laine również wstał, ale nie był w stanie wrócić do rzeczywistości z krainy pełnej jej uśmiechu, głosu, dotyku…

– Czy… może niedługo… – sam nie wiedział nawet, co chciał powiedzieć.

– Zajmę się eliksirem prewencyjnym – powiedziała Alex, wracając na swoje zwykłe miejsce. – Mógłby pan przyjść za kilka godzin i przejrzelibyśmy, co znalazłam. A potem… A potem może moglibyśmy pójść na spacer? I porozmawiać o… o czymś innym niż praca?

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 10Cień Ćmy Rozdział 12 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 3 komentarzy

    1. Alex… 😉
      Alex to genialna manipulatorka i aktorka.
      I choć ogólnie jest postacią negatywną, bo jednocześnie naprawdę ją polubiłam… 😉
      Ale zgodzę się – jest wredna, podstępna, fałszywa… żmija, jak to mówi o niej Sardynka!

Dodaj komentarz