Cień Ćmy Rozdział 2

Smukłe świerki wyglądają niczym dostojne panny młode, stawy i jeziora stają się zwierciadłami, w których przegląda się niebo, pola pokrywa biała pierzyna skrząca się w promieniach słońca, a z dachów domów zwieszają się diamentowe naszyjniki.

Kto raz poznał taką zimę, nie pogodzi się z inną, w której zapłakane deszczem dni zlewają się ze sobą, lodowaty wicher mozolnie pcha nad głowami ciężki, szary płaszcz i tylko czasem zdarza się cud: na niebie, hen, hen wysoko, tam gdzie nie docierają sowy, pojawiają się zupełnie inne chmury, z których na ziemię sypią się białe płatki. Potem chmury znikają, przegnane wiatrem i na błękitnym niebie pojawia się tak utęsknione słońce.

Wyglądało na to, że właśnie tego dnia zdarzył się cud. W nocy na dworze musiało być naprawdę zimno, dzień zapowiadał się słonecznie i dlatego mróz namalował tego ranka rysunki na szkle. Wyglądały jak przepiękne pawie pióra… lub liście paproci, wygięte lekko, jakby czesał je wiatr, obsypane srebrem z domieszką błękitu nieba i żółci, jakby całowało je słońce. Gdyby to był Paw, byłby to najpiękniejszy, najdumniejszy Patronus na świecie. W rogu okna czubki liści przechodziły ni to w kwiaty o wdzięcznych płatkach, ni to w miriady gwiazd o idealnie symetrycznych ramionach, równocześnie twardych jak diamenty i tak nietrwałych, że wystarczyło mocniejsze chuchnięcie na zmrożoną szybę, przytknięcie ręki od środka i roztapiały się i spływały po niej niczym łzy.

Alex przesunęła palcami po wdzięcznej łodydze, aż do samego końca, po raz kolejny spojrzała na zegar i lód w jej sercu stwardniał jeszcze bardziej.

Osiem miesięcy temu o tej samej porze na Alex Rayleigh został wykonany wyrok.

Od tego momentu de facto jej życie powinno się skończyć. Powinna stracić duszę, powinna przestać czuć, rozumieć, myśleć. Powinna stać się rośliną, czymś niewiele różniącym się od tej paproci na szkle. Pustą muszlą wypłukaną przez morze. Nie stało się tak tylko za sprawą Francuzów, którzy ocalili ją od tego koszmarnego losu, poświęcając w zamian za nią inną kobietę.

Lecz dla Alex to nie ten wyrok miał znaczenie, lecz zupełnie inny. Wydany i wykonany kilka dni wcześniej przez człowieka, którego kiedyś do szaleństwa kochała, a potem wydawało się jej, że do szaleństwa nienawidziła.

Och, jeszcze wtedy nie wiedziałaś, czym jest nienawiść.

Wtedy tylko jej się wydawało, że go nienawidzi. Nadzieja nadal w niej żyła i wystarczyło jego jedno skinienie, jeden dotyk, by miłość wybuchła w niej na nowo. Choć nie trwała długo.

Alex mogła zrozumieć, że przeciw niej walczył, że ją pokonał w tak okrutny sposób i oddał w ręce Aurorów… mogła zrozumieć, że przeciw niej zeznawał. To wszystko mogła mu wybaczyć w imię właśnie tej miłości.

Lecz kilkanaście dni później ta miłość i ta nadzieja zostały zdeptane, unicestwione na zawsze, kiedy mężczyzna jej życia pocałował inną. Zrobił to z czystą premedytacją, by ją zranić i… zabić.

Bo tak naprawdę to właśnie wtedy umarła w niej Alex. To, co zostało, to płonąca wiecznym ogniem Nienawiść, zamknięta w okowach lodu, w które przemieniło się jej serce.

Tego wybaczyć mu nie mogła.

Zabrzęczał głośno alarm, Alex oderwała się od ponurych wspomnień i czym prędzej podeszła do stołu zastawionego wyszukanym sprzętem do warzenia eliksirów, dziesiątkami ingrediencji i przeróżnymi księgami. Kobieta zamieszała trzy razy gęsty wywar zgodnie z ruchem wskazówek zegara, odczekała aż na powierzchni zaczną rozpryskiwać się banieczki powietrza i zanurzywszy aż do dna zawczasu przygotowaną pipetę ze specjalnym tłokiem wpuściła do wywaru oddech lelka wróżebnika śpiewającego przy kwitnącej akacji.

Momentalnie wywar zgęstniał jeszcze bardziej, zmętniał i zastygł.

– Cento Onis – szepnęła Alex, podrywając różdżkę, a następnie wskazując nią w palenisko pod kociołkiem.

Ogień od razu zgasł – teraz eliksir musiał odstać przynajmniej osiem godzin, aż słodycz oddechu rozejdzie się po nim równomiernie.

Alex przyjrzała się konsystencji, chwilę wąchała mocny, póki co gryzący w nos zapach i przysiadła na wysokim stołku, by zrobić notatki.

To był już kolejny przepis na eliksir, którego zażądali od niej Francuzi, a który nie miał działać.

Trzeba im było przyznać, to czego od niej chcieli nie było łatwe, lecz też od początku się domyślała, że nie uwolnili jej bez powodów. Bardzo poważnych powodów.

De Laine i Sardin potrzebowali absolutnego mistrza w dziedzinie eliksirów i zarazem kogoś zdolnego do innowacji, kto przekształciłby nowo wynalezione zaklęcia pamięci w dwa eliksiry, które tylko w połączeniu ze sobą przynosiłyby oczekiwany efekt.

Pierwszy z nich miał skupiać w umyśle człowieka wszystkie jego lęki – nie tylko koszmarne wspomnienia, ale i fobie, najdrobniejsze obawy, czy choć najlżejszy cień niepokoju, jednak pijący go nie miał odczuwać w żaden sposób jego skutków. Prócz tego Francuzi chcieli, żeby efekt jego działania rozciągał się na całe tygodnie, a nawet miesiące.

Drugi eliksir miał odseparowywać cały zgromadzony Strach poza umysł swojego Żywiciela i umieszczać go w Niebycie.

Gdy jej to wyjaśnili, zwróciła im uwagę, że nie jest Merlinem i po długich dyskusjach zaakceptowali jej propozycję ujarzmienia Strachu tak, by pozostając w ciele człowieka nie mógł go dosięgnąć.

Alex nie rozumiała, dlaczego pierwszy eliksir ma działać tak długo ani czemu Francuzi chcieli dwa, skoro wystarczyłby jeden, ale to ostatnie akurat nie stanowiło problemu. W sztuce warzenia eliksirów taką zależność osiągało się warząc Eliksir Indyferentny i Aktywator. Trudność polegała na znalezieniu składników, które miały spowodować taką reakcję.

Przez kilka miesięcy eksperymentowali z różnymi ingrediencjami, aż w końcu się udało.

Eliksir Indyferentny, (który ci ignoranci uparli się błędnie nazywać „Bazą”) był rodzajem znacznika. Starty na pył piasek z chilijskiej pustyni Atakamy oraz piołun w całkowicie niedostrzegalny sposób naznaczały Strach i skupiały go w organizmie, zaś korzeń berberysu trzymał go w ryzach. Zgodnie z ich życzeniem eliksir pozostawał w organizmie aż do trzeciej pełni księżyca.

Tak długi okres czasu osiągnęła dzięki użyciu jako element wiążący proszku z otwornic, będącego doskonałym wzmacniaczem, rozpuszczonego w ślinie węża eskulapa, która przedłużała aktywność ingrediencji.

W skład Aktywatora wchodziły kwiaty lawendy, krew smoka z domieszką jaj popiełka, które powodowały czasowe uśpienie Strachu. Testy działania obu wypadły znakomicie i wtedy Francuzi zażądali od niej modyfikacji Aktywatora i wszystko stało się jasne.

De Laine i Sardin chcieli mianowicie, by spożycie go po uprzednim wypiciu Eliksiru Indyferentnego wprowadzało człowieka w stan, w którym Strach nie tylko miał do niego dostęp, ale też całkowicie przejmował nad nim kontrolę i go zadręczał. Na śmierć.

Och, nietrudno było sobie wyobrazić, do czego jej czarujący wybawcy mogli go używać…!

To nie miał być żaden bogin, który przybierał postać czegoś, czego człowiek się bardzo bał, i którego wystarczyło wyśmiać, żeby zniknął, o nie! To było czyste piekło, esencja przerażenia – żarłoczna, drapieżna i bezlitosna. Była nie do pokonania, bo istniała tylko i wyłącznie w głowie swojej ofiary. I nie można jej było uniknąć, bo w przeciwieństwie do uwarzonej przez Petersona trucizny kaci mogli wypić razem ze swoją ofiarą to, co zawierało Aktywator, jeśli tylko nie wypili Eliksiru Indyferentnego.

Na całe szczęście ich nowe życzenie oznaczało kolejne miesiące pracy! Na szczęście – bo biorąc pod uwagę implikacje, Alex nie miała wątpliwości, że znalazła się w takiej samej sytuacji, co Peterson.

Kiedy tylko jej przemili przyjaciele dostaną, co chcą, będą musieli się jej pozbyć. I nie musiała się wysilać, żeby zgadnąć, w jaki sposób planowali to zrobić. Po cóż ryzykować Niewybaczalne, skoro wystarczy pozwolić jej dosłownie umrzeć ze strachu.

I całkiem możliwe, że Eliksir Indyferentny już jej w czymś podali…

Na ich nieszczęście Alex miała swoje własne plany, które nie zakładały długiego pobytu w ich towarzystwie.

Opracowanie receptury morderczej odmiany Aktywatora było o wiele bardziej skomplikowane, ale nie dlatego, że Alex nie wiedziała, jak spełnić życzenie swoich mocodawców. Tym razem bowiem receptura musiała być idealna od samego początku, a najmniejszy błąd miał kosztować ją życie.

Jednak choć w końcu ustaliła jej skład, warzyła nieskuteczne mikstury, zmieniając za każdym razem część ingrediencji i pilnując, by ta decydująca nie była śmiertelna lub by było jej zdecydowanie za mało, by zadziałała. Miała ich do uwarzenia jeszcze sześć.

Równocześnie pracowała nad eliksirem prewencyjnym, którego jednak nie mogła przetestować.

A na wypadek, gdyby jej plan miał się nie powieść, zadbała o to, by zabrać ich ze sobą. W tym celu zmieniła kilka ingrediencji wchodzących w skład Eliksiru Indyferentnego i tak dobrała składniki Aktywatora, by Eliksirem Indyferentnym mógł być również zwykły wywar z piołunu, tak popularny wśród czarodziejów na problemy żołądkowe. Oczywiście wywar nie był tak doskonały, jak Eliksir Indyferentny – jego oddziaływanie na Strach było tylko niezauważalnym efektem ubocznym. Ciamarnica zastępująca w tym wypadku piasek z Atakamy w połączeniu z piołunem ledwie naznaczała Strach i nie skupiała go w organizmie, dlatego o wiele łagodniejszy od korzenia berberysu dziurawiec doskonale się sprawdzał. *

Ale dla Alex liczyło się to, że działał.

 

 

Dwie ściany prowizorycznego laboratorium zrobione były z grubego szkła, na którego całej powierzchni rozciągnięto dwie warstwy Tarczy, tak więc stanowiły doskonałe zabezpieczenie dla strażników, jak również pozwalały na ciągły nadzór nad Alex Rayleigh.

Podchodząc do drzwi, De Laine dostrzegł kobietę siedzącą tyłem do niego i pochłoniętą robieniem notatek. Jej różdżka leżała po drugiej stronie kałamarza, więc De Laine kolejny raz zdecydował się jej nie rozbrajać. Skinął pilnującemu Alex młodemu chłopakowi, zdjął Osłony z drzwi i wszedł bez pukania.

– Bonjour, mademoiselle Rayleigh – powiedział, stawiając na powrót Osłony.

Po niskim, gardłowym głosie Alex rozpoznała natychmiast De Laine’a. Z zadowoleniem odnotowała, że jej różdżka znów pozostała na stole i siląc się na uśmiech i powstrzymując od sięgnięcia po nią, odwróciła się do mężczyzny.

– Bonjour, Ber’trą – odparła, imitując śpiewny francuski akcent. Jak zauważyła, bardzo mu się to podobało.

De Laine podszedł do stołu, położył na nim kilka nowych kompletów ubrań roboczych i obrzucił wzrokiem zawartość kociołków. Zrobił to raczej z obowiązku, bo jego znajomość eliksirów była dość mierna i nie potrafił ich rozróżnić poza kilkoma, których używał, lecz w ten sposób przynajmniej Alex wiedziała, że ją kontrolują. Poza tym… poza tym mógł w ten sposób stanąć bliżej niej i wśród zapachów różnych składników wyczuć ulotną woń jej szamponu do włosów.

– Jak się pani dzisiaj miewa? – przeszedł na angielski.

Alex westchnęła ciężko i potarła obie skronie.

– Jeśli mam byś szczera, to zmęczona, ale to nic takiego – uśmiechnęła się dzielnie. – Pewnie po wczorajszym warzeniu.

De Laine skorzystał z okazji, że mógł się jej otwarcie przyjrzeć. Stojąc tak blisko mógł dostrzec kilka żółtozielonych plamek w jej brązowych oczach. Jak mogłeś nie zauważyć ich wcześniej?

– Jeśli potrzebuje pani jakichś eliksirów wzmacniających czy przeciwbólowych, proszę tylko powiedzieć.

– Wolałabym nie przesadzać z eliksirami i dojść do siebie bez nich. Za to, jeśli mogłabym po obiedzie położyć się choćby na pół godziny, z pewnością poczułabym się lepiej.

De Laine czym prędzej przypomniał sobie ustalenia dotyczące sprzątaczek. W styczniu miały przychodzić do niej w co drugie dni parzyste i tylko rano. Patrząc się na nią na próżno próbował wyliczyć, czy 28 to „ten drugi” dzień parzysty, lecz doliczywszy do dwunastu zaczynał się gubić, aż w końcu do oszołomionego umysłu dotarło, że przecież to nie ma znaczenia. Przecież przychodzą rano, a ona chce wrócić do siebie po południu!

– Ależ oczywiście. O której mam zaprowadzić panią do pokoju?

– Och, z wielką przyjemnością już teraz – na widok mieszanki zaskoczenia i ożywienia w oczach Francuza, Alex roześmiała się głośno. – Żartuję, Ber’trą. Przecież to wszystko od pana zależy, nie ode mnie.

Zaskoczenie znikło, za to mężczyzna wyprostował się i wypiął odrobinę klatkę piersiową.

– Alex, pani życzenie jest dla mnie rozkazem.

Więc wypuść mnie stąd i trzymaj się ode mnie z daleka!

– Może być o drugiej?

De Laine skłonił się i podał jej ubrania robocze.

– Mam nadzieję, że te będą pani pasować.

Sięgnąwszy po spodnie ze skóry smoka Alex rozłożyła je i z aprobatą skinęła głową.

– Doskonałe.

Istotnie, były doskonałe. Dokładnie takie, jakie chciała.

Jeszcze chwilę rozmawiali o eliksirach oraz potrzebnych ingrediencjach i gdy w końcu De Laine pożegnał się i ruszył ku wyjściu, Alex zawołała go jeszcze raz.

– Wczoraj zgubiłam spinkę do włosów, albo tu, albo na korytarzu. Nikt jej nie znalazł?

De Laine potrząsnął przecząco głową. Spinkę zgubiła na korytarzu i zobaczył ją strażnik, lecz ponieważ zgodnie z poleceniem nie wolno mu było niczego dotykać, zniszczył ją zaklęciem.

Gdy De Laine wyszedł, Alex przywołała gruby plik pergaminów, otworzyła pośrodku i udając, że spisuje nazwy składników z buteleczek, zaczęła notować spostrzeżenia i wnioski z ich rozmowy. Wciąż brakowało jej wielu informacji, ale to, co już ustaliła, rodziło nadzieję, że uda się jej uciec tak, by nikt nawet nie zdał sobie z tego sprawy.

W ten sposób nikt na świecie nie będzie miał pojęcia, że Alex Rayleigh żyje. A to oznaczało, że będzie mogła bez problemu odnaleźć Severusa Snape’a i Hermionę Granger i wymierzyć im SWOJĄ karę.

Na myśl o KARZE przez twarz Alex przemknął mściwy uśmiech.

Zamierzała zadbać, by jej rywalka skonała na oczach jej niedoszłego kochanka w makabryczny sposób, zanim zabierze się za niego.

 

 

Piątek, 30 stycznia 2004

Londyn, dom Hermiony i Severusa

18:25

 

W dużym kominku buchnęły zielone płomienie i rozległ się głos Harry’ego.

– Hermiona? Forest of Dean!

Stojąca w otwartej na salon kuchni Hermiona przewróciła oczami, wskazała różdżką w palenisko i rzuciła zaklęcie.

– Porta Secura – płomienie buchnęły mocniej i wyskoczył z nich Harry.

Hermiona dosypała odrobinę pieprzu do fasolki w sosie pomidorowym, zamieszała i odłożywszy łyżkę na bok, podeszła do przyjaciela się przywitać.

– Przynajmniej ty mógłbyś coś zrobić z tymi niedorzecznymi hasłami – powiedziała, ściskając go mocno. – W końcu jesteś specjalistą, czyż nie?

– Na twoim miejscu ściszyłbym głos, żeby twój luby cię nie dosłyszał – mruknął Harry, otrzepując sadzę z rękawów swetra. – I wcale nie takimi niedorzecznymi.

– Boisz się, że nas udusi?

– Nie, ale jeśli tego jego cholernego Repertorium nie da się wyczyścić, to za chwilę skończą się nam wszystkie wspólne wspomnienia na hasła.

Ich marudzenie miało swoje przyczyny. Ponieważ po długich bataliach Hermionie udało się postawić na swoim i z Severusem kupili dom na ekskluzywnym mugolskim osiedlu na przedmieściach Londynu, gdzie rzucenie Zaklęcie Fideliusa nie wchodziło w grę, „jej luby” wprowadził iście drakońskie reguły bezpieczeństwa.

Jego Zaklęcie Wstrętu było tak potężne, że wszystkie domy w promieniu kilkudziesięciu jardów wciąż były na sprzedaż i nie zanosiło się, by ktokolwiek kiedykolwiek je kupił, biorąc pod uwagę, że nawet śmieciarze nie byli w stanie się do nich zbliżyć, bo psuły się im ciężarówki. Całe szczęście, że ich osiedle było ogrodzone i skrzynki na listy znajdowały się przy głównej bramie!

By zabezpieczyć ich przed czarodziejami rzucił wszystkie znane Hermionie zaklęcia ochronne i dodał kilka ewidentnie czarnomagicznych, a prócz tego zmienił zasady posługiwania się hasłami. Odrzucił Krąg Zaufania zmuszając wszystkich Odwiedzających do podawania za każdym razem jednorazowego hasła opartego na znanych tylko im szczegółach, które i tak wymagało zatwierdzenia przez niego lub Hermionę. Prócz tego ustanowił Hasło Zagrożenia, do użycia w przypadku jakiegokolwiek przymusu, włączając w to Imperiusa.

I mówiąc o „jednorazowych hasłach” dokładnie to miał na myśli – stworzył Magiczne Repertorium, które nie pozwalało na użycie drugi raz takiego samego hasła. Harry’emu i Ginny, którzy przychodzili do nich bardzo często, zaczęło powoli brakować pomysłów, lecz gdy Hermiona zasugerowała złagodzenie zasad choćby tylko dla nich, Severus bardzo uprzejmie odpowiedział propozycją zbudowania magicznego domu i otoczenia go Fideliusem.

„Znając go, Strażnikiem Tajemnicy uczyniłby jakiegoś umierającego staruszka i czym prędzej by go dobił” – podsumował jego ośli upór Harry. Wyglądało na to, że prędzej Beth i rodzice Hermiony, którzy pozostali w Australii, dokonają niemożliwego i posiądą magię, niż Severus Snape rozluźni swoje reguły.

Zaklęcia ochronne zabezpieczały ich nie tylko przed Mugolami i czarodziejami, ale również przed wszystkimi magicznymi stworzeniami – nawet sowy mogły dolecieć tylko do granic ich posiadłości, co niejednokrotnie kończyło się przeraźliwym skrzeczeniem oburzonych ptaków i kilkoma zagubionymi listami.

– Właśnie, odnośnie wspólnych wspomnień! – przypomniała sobie Hermiona, podchodząc do kuchenki, na której fasolka w sosie pomidorowym z kawałkami kiełbasy zaczęła już bulgotać i pryskać na wszystkie strony. – Wpadniecie w następną sobotę? W piątek świsną tu moi rodzice. I na pewno by się ucieszyli, gdyby mogli się z wami zobaczyć.

– Odwołali wam zajęcia? – zdziwił się Harry, bo od września Hermiona spędzała weekendowe popołudnia na zajęciach na rocznym Studium dla Uzdrowicieli, w ramach specjalizacji z zatruć eliksiralnych.

– No wiesz co?! Oczywiście, że nie odwołali.

– Który dziś jest…? Trzydziesty? To nie damy rady – odparł i dodał z lekkim wahaniem. – Szóstego lutego są urodziny Artura i na sobotę Molly ściąga całą rodzinę, więc nie będziemy mogli się wyrwać nawet na chwilę. Szkoda, bo chętnie podpytałbym twojego tatę o kilka rzeczy.

Pod pozorem szukania czegoś Hermiona odwróciła się i zaczęła grzebać w szufladzie.

– To uściskaj go i ucałuj ode mnie.

– Oczywiście. Ale ty też możesz, wiesz?

Hermiona uśmiechnęła się słabo. Mogła się domyślić, że prócz rodziny na urodziny zaproszeni zostali również wszyscy bliscy przyjaciele, lecz niestety od chwili, gdy jej związek z Severusem wyszedł na jaw, dla Molly nie zaliczała się już do tego grona. Pani Weasley, która traktowała ją z lekką rezerwą już od jej rozejścia się z Ronem, dokładnie tak jak w czwartej klasie, teraz odnosiła się do niej bardzo chłodno. A to bolało. Na nic zdały się tłumaczenia Harry’ego, George’a, Billa i Artura, że bez Hermiony i Severusa straciłaby jedyną córkę i zięcia, nie pomogła też awantura, którą urządziła jej Ginny i skończyło się na tym, że od wielu miesięcy Hermiona, chcąc spotkać Artura, zaglądała do niego w Ministerstwie. Dobrze chociaż, że reszta Weasleyów zachowuje się normalnie. Prócz Rona oczywiście.

– Spróbuję złapać go w pracy.

– Skoro mowa o podpytywaniu… – Harry zmienił temat i spojrzał w stronę korytarza prowadzącego do dalszej części domu. – Severus Snape jest?

– Tak, ale nie wiem, gdzie. Chyba w pracowni. Jeszcze go nie widziałam, bo dosłownie przed sekundą wróciłam z pracy i umieram z głodu – odparła Hermiona, nakładając sobie kilka łyżek fasolki. – Pewnie za chwilę przyjdzie. Chcesz trochę?

Harry wciągnął aromatyczny zapach i potrząsnął głową.

– Dzięki, ale nie. Nie jestem głodny, choć pachnie obiecująco.

Hermiona z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem z pełnymi ustami. Fasolkę ugotował osobiście Severus i było to nie lada osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że rok temu żywił się niedogotowanymi ziemniakami i byle jak usmażonym stekiem. Wyszła mu całkiem dobrze, ale Hermiona zdecydowanie wolała dni, kiedy to ona przygotowywała posiłki.

Przełknęła pospiesznie i kiwnęła głową.

– Powtórz to przy Severusie, na pewno się ucieszy.

– Chcesz powiedzieć, że twój luby gotuje? – Harry zajrzał do garnka jeszcze raz i powąchał z powątpiewającą miną.

– „Mój luby”, „Severus Snape”, „profesor Snape” lub „Snape”… Harry, Harry, kiedy wy obaj wreszcie dorośniecie?

– Niech przestanie na siłę robić ze mnie Huncwota Pottera – warknął Harry, nawiązując do ostatniej z ich licznych kłótni, w trakcie której Snape ciągle dogryzał mu, porównując do Jamesa atakującego go tylko wtedy, kiedy miał za sobą trójkę swoich przyjaciół. W końcu Harry nie wytrzymał, wrzasnął „nie jestem moim ojcem, może pora, żebyś przejrzał na oczy!” i wybiegł z gabinetu, trzaskając drzwiami. – Przepraszam, Hermiona. Nie chciałem warczeć.

– Wiem – uśmiechnęła się Hermiona.

– Tak po prostu…

– Tak po prostu ci wyszło – usłyszeli zza pleców cichy, niski głos Severusa Snape’a.

Oboje odwrócili się i zobaczyli stojącego zaraz za nimi wysokiego mężczyznę z ciasno splecionymi na piersi rękoma. Hermiona dosłownie rozbłysła radością, zaś Harry… kiedyś pewnie by się skrzywił, ale dziś również się uśmiechnął.

– Odezwij się do Hermiony tym tonem jeszcze raz, a rzucę na ciebie Silencio tak, że nie zdejmiesz go przez tydzień – ostrzegł Harry’ego Severus i dodał, kiwnąwszy lekko głową. – Panie Potter.

– Dzień dobry. Panie profesorze – odparł raźno Harry. – Jeśli pan mnie uciszy, to jak panu wyjaśnię, z czym przychodzę?

– Posługując się twoim ograniczonym słownictwem – wyczytam to w twoich myślach.

– I nie będę mógł zadawać pytań.

– To kolejna zaleta tego pomysłu. Idź i czekaj na mnie w gabinecie, zaraz przyjdę.

Gdy Harry zniknął w ciemnym korytarzu, Severus na wszelki wypadek zamknął zaklęciem drzwi i dorzucił Muffliato, po czym przygarnął Hermionę i pocałował na powitanie.

– Spóźniłaś się – mruknął, prostując się.

– Przegapiłeś mojego Patronusa? – zdziwiła się Hermiona. – Przecież mówiłam, że…

– Że wrócisz o szóstej – dokończył Severus. – Jest bliżej do wpół do siódmej, niż do szóstej.

Hermiona westchnęła teatralnie.

– Sev, to tylko kwadrans! Mieliśmy prawdziwe urwanie głowy!

– Może dla ciebie to „tylko”, dla mnie „aż” – odparł surowo i położył jej palec na ustach. – Nic poważnego się nie stało, wiem. Ale kiedyś może się stać.

– Wolałabym usłyszeć, że się za mną stęskniłeś – Hermiona przygryzła lekko czubek jego palca i zarzuciła mu ręce na ramiona.

Nie był to najlepszy moment na odpowiedź idącą w tym kierunku, na to mieli całą noc, więc przytulił ją tylko do siebie i szepnął w jej włosy.

– To również.

Chwilę stali, wtuleni w siebie, aż Severus się odsunął.

– Poczekasz na mnie z kolacją?

– Oczywiście – odparła Hermiona. – Zjem tylko odrobinę. I może zrobię do tego frytki, chcesz?

Severusowi zadrgał kącik ust.

– Cokolwiek ty zechcesz. A teraz lepiej już pójdę. Chyba nie chcemy, żeby pan Potter zdemolował nam z nudów cały dom.

Hermiona pokręciła głową z uśmiechem. „Twój luby”. „Severus Snape”. „Pan Potter”. Merlinie, dorośnijcie, chłopcy. Naprawdę.

Wzięła talerz z fasolką, przywołała notatki z ziołoznawstwa i rozsiadła się z nimi przy stoliku przed kominkiem, lecz zamiast skupić się na nauce, w myślach powędrowała za Severusem. Na spotkanie z „Panem Potterem”.

W sumie chyba nawet nie miałabyś nic przeciwko temu, by ta rozmowa zakończyła się kolejną kłótnią. Bo w przedziwny, przeczący logice sposób, każda z nich zbliżała ich do siebie, zupełnie jakby musieli wykrzyczeć swoje żale i prawdy leżące im na sercu. W trakcie każdej awantury czy nawet ostrej wymiany zdań padał kolejny mur między nimi, tworzył się następny pomost i choć pierwsze chwile podczas następnego spotkania nie należały do łatwych, obie z Ginny widziały, jak topnieje ich wzajemna niechęć i na jej miejsce pojawia się coś na kształt… przyjaźni.

Przyjaźń to nie było jeszcze właściwe słowo na określenie ich relacji, ale można już było wyraźnie dostrzec zaufanie i coraz większą obustronną akceptację. Harry coraz częściej prosił Severusa o porady, a ten nie odmawiał. I oczywiście pomijając ich kłótnie, zaczynali pozwalać sobie na żarty.

Choć, co bardzo bawiło Hermionę i Ginny, zachowywali się jak mali chłopcy, którzy nie chcą się do tego przyznać przed innymi. Zapewne stąd brał się „Severus Snape”, „Pan profesor”, nawet „Pan Snape” oraz „Pan Potter”.

Oj, chłopcy, chłopcy…

 

 

Severus wszedł do gabinetu, zamknął drzwi i dopiero gdy usiadł w fotelu naprzeciw Harry’ego, kiwnął na niego ręką, by mówił.

– Będę musiał założyć komuś wysoko postawionemu zaklęcia zabezpieczające, więc muszą być najlepsze z najlepszych. I jednocześnie muszę móc je potem łamać bez zostawiania za sobą śladów – odpowiedział bez wstępu Harry. – Mógłby mi pan coś zaproponować?

– W ramach twojej firmy?

– Tak.

Severus skinął głową i chwilę rozmyślał nad jego pytaniem. Odpowiedź wcale nie była prosta, bo zależała od wielu czynników. Póki co, wiedział tylko, że chłopak zamierzał robić to więcej niż jeden raz – to też była ważna wskazówka, ale niewystarczająca.

– Muszę wiedzieć więcej. Ile osób prócz twojego klienta będzie miało prawo zdejmować zabezpieczenia – odezwał się w końcu. – Czy ktoś ma przebywać w pomieszczeniach w momencie, kiedy są one wzniesione. Na jak długo będziesz chciał je zdjąć. I jak daleko możesz się posunąć, żeby je złamać.

Teraz zamyślił się Harry. Doskonale znał odpowiedzi na wszystkie pytania, próbował jedynie znaleźć sposób, jak wyjaśnić wszystko, jednocześnie nie zdradzając szczegółów.

Od kilku miesięcy zajmował się sprawą małych dzieci opętanych czarną magią. Udało mu się ustalić, że wszystkie z nich przed wystąpieniem ataków przez kilka miesięcy miały styczność z klockami ze zmienianymi zaklęciami obrazkami. Wytwórca klocków twierdził, że ktoś musiał rzucić na nie klątwy już po tym, jak opuściły jego zakład, co było całkiem prawdopodobne, jednak Aurorzy już od dawna mieli na niego oko, bo nie był to pierwszy wypadek, gdy jego wyroby nasycone były czarną magią.

W trakcie żadnej z planowanych inspekcji nie znaleźli nawet za knuta dowodu na poparcie ich podejrzeń, dwa „naloty” również nic nie dały – albo czysty traf, albo był wśród nich drugi Paul Bryant… A ponieważ czarodziej był jednocześnie pracownikiem pieprzonej sekcji M I Trx, był niejako nietykalny i chłopaki nie mogli się do niego dobrać. I zupełnie niespodziewanie wczoraj mężczyzna złożył u Harry’ego zamówienie na zabezpieczenia jego firmy!

Gawain, kiedy o tym usłyszał, cieszył się jakby złapał Znicza w trakcie Mistrzostw Świata w Quidditchu! Teraz tylko trzeba było to odpowiednio rozegrać. Jeśli dupek był niewinny, nie mógł mieć nawet cienia podejrzeń, że Harry zagląda sobie do jego zakładu. Jeśli natomiast był winny, należało go złapać w taki sposób, który nie wskazywałby na Harry’ego. Gawain natychmiast dał sprawę Anthony’emu i Danielowi i zamierzał ich bardzo dyskretnie prowadzić.

Starając się wyjawić jak najmniej tajnych informacji chłopak opowiedział o tym Severusowi. Ten postanowił zacząć od wyjaśnienia mu teorii i o ile do tej pory Harry miał wrażenie, że jego znajomość zaklęć w tej dziedzinie była naprawdę dobra, musiał przyznać, że dopiero raczkował. No, może zaczynał chodzić.

Omówili więc drobiazgowo każdą możliwą formę ochrony, od tych najbardziej prymitywnych po kilka trącających czarną magią, a następnie sposoby ich łamania. Z tym, że tym razem, chcąc by chłopak zdawał sobie sprawę z ryzyka, Severus przedstawił mu wszystkie, łącznie z tak przerażającymi, że Harry aż dostał dreszczy. I uznał, że jednak dopiero raczkował.

Znalezienie najlepszego rozwiązania zajęło im następne pół godziny.

Harry miał zaproponować właścicielowi zakładu ustawienie Bariery po podłodze, zewnętrznych murach i dachu. Przekroczyć ją mogli tylko czarodzieje i czarownice, których magia była w nią wpisana oraz osoby, które przez nią przeprowadzali, więc poza posłużeniem się Imperio, zabiciem takiej osoby i ożywieniem jej trupa, ewentualnie odcięciem dużego fragmentu ciała i czasowym podtrzymaniem w nim życia ta forma ochrony była nie do obejścia.

Zgodnie z kontraktem raz na rok Harry miał obowiązek ustawiania nowej Bariery. Każda dodatkowa zmiana była płatna, i to bardzo wysoko, co było poważnym mankamentem z powodu dość dużej fluktuacji zatrudnionego personelu.

W związku z tym Harry miał zaproponować posłużenie się równocześnie Tarczą. W przeciwieństwie do Bariery Tarcza nie chroniła przeciw wieloma istotami magicznymi, lecz oparta była na haśle, które właściciel mógł zmieniać do woli. Co ważniejsze, mógł ustawić kilka z nich, regulując w ten sposób dostęp do różnych stref zakładu.

Zaś by chronić poszczególne przedmioty, jak szafy z dokumentami, biurka, półki w magazynach czy choćby ulubiony samopodgrzewający czajniczek do herbaty, właściciel mógł ustawiać nad nimi Magiczną Klatkę.

Cały geniusz tego planu polegał na tym, że w trakcie stawiania Bariery Harry miał wyłączyć z niej tylne wyjście z zakładu. Przed niepożądanymi wizytami chronić je miała Tarcza, więc brak Bariery nie mógł wyjść na jaw, a ponieważ było to równocześnie wyjście bezpieczeństwa, hasło musiał znać cały personel.

Lecz o ile Bariery nie można było ominąć, Tarczę można było czasowo zamrozić bez pozostawiania żadnych śladów, zaś zniszczenie magicznej klatki i postawienie jej od nowa było dla Aurora dziecinnie proste.

– Genialne! – powtórzy kolejny raz rozpromieniony Harry, składając na pół swoje notatki. – Niektóre zaklęcia potrenuję w domu już dziś!

Patrząc na jego bazgroły Severus skrzywił się odruchowo. Potter miał gorszy charakter pisma niż koledzy po fachu Hermiony.

– Jeśli zamierzasz trenować tak jak piszesz, radzę ci spakować wcześniej niezbędne rzeczy i odesłać je do Nory. I wyprawić tam też twoją małżonkę.

Harry przejrzał kilka kartek pergaminu i obrócił jedną z nich, bo tkwiła do góry nogami, co spotkało się z wymownym parsknięciem Severusa Snape’a. Cholera, coś w tym jest.

– Czy… moglibyśmy potrenować rzucanie ich razem? – spytał niepewnie.

Severus uniósł wysoko brew.

– Żeby zrujnować MÓJ dom, tak? – milczał chwilę, a chłopak zamarł i czekał cierpliwie. – Przeczytasz o wszystkich zaklęciach w książkach, które ci dam, nauczysz się teorii, a z praktyką poczekasz na spotkanie za tydzień – zdecydował w końcu, wstając i podchodząc do regału po kilka z nich.

Harry z uśmiechem otworzył swój magiczny kalendarz.

– Jasne! I dziękuję bardzo! – zawołał. – Dopiero w przyszły piątek?

Severus odesłał na stolik jeden opasły tom i wzruszył ramionami.

– Powiedz Robardsowi, że istnieje takie słowo jak cierpliwość. O ile nie jest ostatnim kretynem, będzie potrafił poczekać, szczególnie, że to on wymyślił baśń o tym, jak bardzo jesteś zapracowany.

– Gawain mnie ozłoci, nawet jeśli to będzie za dwa tygodnie – zaprzeczył Harry, nie reagując już na nieprzychylne słowa o swoim szefie.

– Więc nie widzę dalszych powodów do dyskusji.

Harry kiwnął głową i zmniejszywszy kalendarz schował go do magicznej skrytki w koszuli, po czym czekając na starszego czarodzieja rozsiadł się wygodnie. W powietrzu nadal unosił się wyraźny zapach świeżego drewna, skórzanych mebli i pergaminu. Harry odetchnął nim głęboko i rozejrzał się dookoła.

Merlinie, dlaczego ciągle czujesz się, jakbyś śnił?

Bo od jakiegoś czasu wszystko było jak najwspanialszy sen i coraz bardziej bał się, że się zaraz obudzi.

On miał wspaniałą, wymarzoną i doskonale płatną pracę. Dwie sprawy, jakie prowadził, zakończyły się sukcesem. Pobrali się z Ginny i już niedługo miał zostać ojcem. Hermiona doszła do siebie i po prostu rozkwitła. Ponieważ odmówiła odebrania nagrody za uwarzenie antidotum, zrobił to Severus Snape i w ten sposób mogli sobie pozwolić na kupno domu. Za jego namową Harry poinformował Kingsleya i Gawaina o Fundole – zaklęciu, które wynalazła, a które dla Aurorów było po prostu bezcenne. Hermiona została niejako zmuszona do opatentowania go i niebawem miała zakończyć się procedura autoryzacji i nadania patentu wartego setki galeonów. Z kolei za namową Harry’ego Severus Snape sprezentował jej na urodziny kota – wymarzoną wisienkę na torcie i szybko okazało się, że mały kociak w kilka miesięcy nauczył jego samego więcej cierpliwości i zrozumienia, niż wszystkie lata jako opiekuna Slytherinu, bo w przeciwieństwie do uczniów, zwierzak nic sobie nie robił z jego surowych min, strofowania i gróźb. No i najwyraźniej ich związek był równie udany, co jego małżeństwo z Ginny.

Jak w najpiękniejszej bajce.

–  Nie muszę ci chyba mówić, co się stanie, jeśli nie będziesz się z nimi dobrze obchodził? – Severus odesłał na kupkę starą księgę o bogato zdobionej okładce i podszedł do niego. – Resztę mam w Spinner’s End, prześlę ci później.

– Oczywiście. I jeszcze raz dziękuję – odparł Harry, wstając, przesunął książki ku sobie i rozejrzał się jeszcze raz. – Wie pan co… – odezwał się po chwili, zawahał i na widok uniesionej w górę brwi ciągnął dalej. – To wszystko jest takie nierealne.

– Jeśli uda ci się być… Odrobinę bardziej precyzyjnym, może mi uda się ciebie zrozumieć – rzucił, krzywiąc się, Severus.

– Niech pan tylko popatrzy na ostatnie miesiące – powiedział niezrażony Harry. – U mnie i u Ginny chyba nie może być lepiej. I w pracy, i w domu… U Hermiony też się wszystko poukładało. Znalazła rodziców, dobrze jej idzie w pracy, poszła na dalsze studia. Chyba dobrze się układa między wami, a przynajmniej…

– To nie jest temat, na który masz prawo dyskutować – sarknął Severus, pochylając się gwałtownie ku niemu.

– Stwierdzam tylko fakt – wyjaśnił Harry. – Nie zamierzam pakować się z butami w wasze życie.

– Tym lepiej dla ciebie, bo prędko zacząłbyś żałować, że nauczyłeś się chodzić. Do rzeczy, Potter. O co ci chodzi?

Harry kiwnął ręką.

– To wszystko jest cudowne. I jednocześnie mam wrażenie, że ZA cudowne.

Severus przyjrzał mu się z uwagą i po głębokiej zmarszczce między brwiami Harry widział, że mężczyzna doskonale pojmuje, o co mu chodzi.

Nie tego nauczyło ich życie.

Coś było nie tak. Strasznie nie tak.

Strasznie.

 

 

* DLA CIEKAWSKICH

 

Recepty opisanych wyżej eliksirów bazują na prawdziwych właściwościach różnych składników. Dora – Doradorka z Wattpada, przeszukała pół internetu i przeczytała nawet pracę doktorską, byśmy mogły je ułożyć.

Nie jesteśmy specjalistkami, po prostu starałyśmy się trzymać jak najbardziej realiów, więc jeśli są w naszych analizach jakieś błędy – biorę na siebie całą odpowiedzialność i z góry przepraszam!. Możecie postawić mi Okropny, tylko pliz, nie Troll! 😉

 

Oto jak odczytać nasze recepty:

 

Eliksir Indyferentny

Jod w medycynie jest doskonałym znacznikiem. Ponieważ czarodzieje nie mają takiego składnika jak „jod”, zastąpiłam go innymi, które go zawierają. Prócz niektórych stworzeń morskich jest go bardzo dużo na chilijskiej pustyni Atakama. O ile dobrze zrozumiałam, w minerale zwanym Alutarite, tzw. Saletrze chilijskiej.

 

Pamiętacie, że nasz kochana Alex postanowiła w razie czego „zabrać Francuzów ze sobą” i dlatego pozmieniała trochę składniki?

W zmienionej wersji zamieniła piasek z Atakamy na Ciamarnicę, występującą na dnie Morza Północnego, bardzo bogatego w jod.

 

Berberys zastąpiła dziurawcem. Dziurawiec jest doskonały na schorzenia przewodu pokarmowego, działa również uspokajająco, ALE używany z innymi lekami uspokajającymi może odwracać ich działanie i powodować wystąpienie Przełomu Serotoninowego, prowadzącego do Zespołu Serotoninowego. Ten zaś objawia się między innymi niepokojem i omamami.

A ponieważ do eliksiru Alex dodała proszku z otwornic, który jest doskonałym wzmacniaczem… łatwo o Przełom.

 

Piołun zaś naprawdę jest doskonałym ziołem na problemy żołądkowe. Przedawkowanie prowadzi do halucynacji. Mówi Wam coś Absynt…? 😉

 

 

Aktywator (wersja mordercza)

Ponieważ aby uwolnić Strach potrzebowałam jakiegoś składnika, który niweluje / osłabia działanie „mojego jodu”, doszukałam się informacji, że przyswajanie jodu hamują glukozynolany (https://zdrowie.tvn.pl/a/jod-naturalne-zrodla-w-pozywieniu) – resztki glukozy, które znajdują się np. w kapuście. Chcąc zachować „magiczną” formę tego eliksiru, wybrałam więc oddech lelka wróżebnika śpiewającego przy kwitnących kwiatach akacji (pamiętacie, jak słodko pachnie akacja?)

 

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 1Cień Ćmy Rozdział 3 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 11 komentarzy

  1. Uwielbiam realistyczne albo a là realistyczne elementy w książkach, jest to poniekąd pstryczek w nos, który nie wszyscy zrozumieją, a niektórzy będą drążyć. W ten sposób nie ma się do czego doczepić, a sprawia frajdę rozwikłanie zawiłości związanych ze zrozumieniem, że to nie są przypadkowe składniki. Jestem uduchowiona, ale spełniona dopiero na końcu, który, nie wątpię, będzie równie wyjątkowy 🙂

    1. A ja już zacieram łapki, bo znam Twoje komentarze !

      jedna bardzo ważna rada, Słonko – zwracaj baczną uwagę na wszystkie szczegóły, w CC to jeszcze ważniejsze niż w SK.
      No ale po Twoich komentarzach pod Goniąc Szczęście jestem pewna, że Ci się to uda 😉

      Miłej zabawy!

      1. Postaram się, jak tylko się da (o ile nie będę miała sprawdzianu, maturzyści z mojego rocznika mają najgorzej przez te praktycznie 3 lata zdalnego)

          1. Dobrze, że nie ma mojej polonistki, czysta forma zła i symbok depresji humanistów – z roku na rok coraz więcej uczniów trafia do pedagog z jej powodu, więc szkoła zmuszona jest zatrudnić jeszcze jedną 😰

    1. Oj, ja teź! 😉
      może kiedyś będzie możliwość dodawania muzyki do konkretnych fragmentów… ale póki co, możemy sobie tylko ją wyobrazić

Dodaj komentarz