Cień Ćmy Rozdział 6

Pozostałe gazety oczywiście dzielnie stanęły do walki o prym w publikowaniu nonsensów.

Puby, bary i restauracje trzaskały w szwach, bo każdy kto mógł, wstępował tam w nadziei usłyszenia czegoś nowego, wdawał się w liczne dyskusje, po nim przychodzili następni i następni… Nawet na samej ulicy, pomimo parszywej pogody, było pełno ludzi. Chyba nawet więcej niż tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego!

Uzdrowiciele w Klinice też rozmawiali między sobą na ten temat, ale mieli o wiele mniej wiadomości, więc Harry nie zdziwił się, że wczoraj późnym wieczorem Hermiona wręcz wymogła na nim wizytę następnego dnia przed południem.

– Pan Potter – powiedział na jego widok Severus Snape, który otworzył mu przejście przez sieć Fiuu. – Wejdź.

Harry wyskoczył z kominka i strzepnął sadzę z rękawów swetra, za co zarobił krzywe spojrzenie.

– Dzień dobry, panie profesorze – odparł, specjalnie się tym nie przejmując. – Hermiona prosiła, żebym zajrzał dziś w sprawie tego wypadku na Pokątnej. Niestety nie udało mi się wcześniej wyrwać i nie mam za dużo czasu, ale…

– Przynosisz wspaniałe nowiny.

Harry opanował się, by nie przewrócić oczami.

– Tak właśnie myślałem. Ale chciałbym pana o coś spytać – ściszył głos i rozejrzawszy się dookoła, by upewnić się, że są sami, dodał. – To strasznie dziwna sprawa i trochę mnie niepokoi.

 

Strasznie dziwna sprawa. Severus usiadł w jednym z foteli i skinięciem głowy wskazał chłopakowi drugi.

Istotnie, TA sprawa również była dziwna i to go bardzo niepokoiło. Plotki go nie interesowały, za to informacje, do których miał dostęp Potter z racji swojego stanowiska, jak najbardziej. Nie skorzystać z nich to byłaby zaiste niepowetowana strata.

Harry zapadł się w głęboką miękkość fotela i rozejrzał się dookoła, ale ani strzelające wesoło iskry w kominku, ani promieniujące z niego rozleniwiające ciepło czy świadomość, że znajduje się w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na ziemi nie mogły ukoić niepokoju, który się w nim zalągł. Od wczoraj wszystko stało się cięższe, ciemniejsze, zmatowiało, jakby słońce zaszło za grubą chmurę i ten sam świat raptem stał się zupełnie inny. Podobny do tego sprzed sześciu, siedmiu lat.

– Harry!!! – rozległo się naraz od strony korytarza.

Chłopak obejrzał się przez ramię i na widok szeroko uśmiechniętej przyjaciółki chmura stała się o cieńsza i wszystko dookoła pojaśniało odrobinę.

 

– Co tak późno?! Przecież mówiłam ci, że po południu pracuję – skrzywiła się Hermiona, przysiadając bokiem na oparciu fotela Severusa.

– Bo jak chciałem wyjść, wpadł do mnie George, żeby się upewnić, czy nie wygłupił się wczoraj podczas składania zeznań.

Zgodnie z przypuszczeniem Harry’ego oczy Hermiony aż się zaświeciły. I, również zgodnie z jego przypuszczeniem, Severus Snape uniósł w górę brew i wykrzywił złośliwie usta.

– To wiele tłumaczy.

– No to mów wszystko! – ponagliła go Hermiona.

Wszystkiego oczywiście Harry powiedzieć nie mógł. Prócz tego, czego dowiedział się od George’a, rozmawiał również z Ginny, która została ściągnięta wczoraj na niektóre przesłuchania, a w dodatku rano zajrzał do niego Rich, który był jednym z Aurorów prowadzących śledztwo. Poza tym od wczoraj wszyscy mówili nieomalże tylko o tym i zaczął się już gubić w tym, co komu powiedział, co od kogo usłyszał i co mógł wyjawić, a czego nie.

– W sumie nie ma aż tak wiele do opowiedzenia – zaczął, prostując się. – Kiedy Aurorzy ustalili dokładnie czas, okazało się, że całe wydarzenie trwało niecałe dwie minuty. Chłopak ze sklepu obuwniczego, tego naprzeciw redakcji, widział Ryana wychodzącego na ulicę trzy po siódmej…

– Skąd on wie, która była? – przerwała mu natychmiast skupiona Hermiona.

– Bo jak go zobaczył, to przestraszył się, że była już ósma, a on jeszcze nie przygotował wystawy i dlatego spojrzał na zegarek – wyjaśnił Harry i dorzucił, bo Hermiona nie wyglądała na przekonaną. – Reporterzy rzadko zjawiają się tak wcześnie. Ryan minął biuro podróży zaraz obok, zatrzymał się i od tego momentu zaczął się dziwnie zachowywać. Świadkowie zeznali, że rozglądał się chwilę, potem zaczął bełkotać niewyraźnie, aż w końcu zatoczył się, zadarł głowę do góry i zaczął krzyczeć „puśćcie mnie, wypuśćcie, zróbcie miejsce”. Madame Primpernalle, wiecie, ta z salonu piękności – Hermiona szarpnęła dla potwierdzenia głową – zeznała, że wyglądał na przerażonego, trząsł się, był strasznie blady i dyszał, jakby się dusił. Kilkanaście sekund później spojrzał na swoje nadgarstki i zaczął wyć, jakby oszalał.

– Tylko je oglądał czy coś więcej?

– Spojrzał, a potem wyglądało to tak, jakby jednocześnie chciał je odsunąć od siebie jak najdalej i złapać się za głowę. I krzyczał coraz głośniej. Kilka osób próbowało go uspokoić, ale to nic nie dawało, bo szarpał się strasznie i wył i nie zwracał na nich uwagi. Zupełnie jakby ich tam nie było. Aż nagle zamarł, spojrzał wytrzeszczonymi oczami na witrynę herbaciarni, a potem ruszył biegiem w stronę Dziurawego Kotła. Choć świadkowie mówili, że trudno to było nazwać biegiem – sprostował od razu. – Najwyraźniej nie widział nikogo przed sobą, ale poznawał drogę. Zataczał się, obijał o ludzi, wpadał na wystawione przed sklepami towary, przewracał się, oglądał za siebie i zrywał i biegł dalej. Jakby uciekał. I cały czas strasznie krzyczał.

– O, Merlinie… – wyrwało się Hermionie.

– Tak dobiegł do Nory Leprokonusów. I wtedy… – Harry urwał, szukając odpowiednich słów, żeby opisać, co się stało, a nie przedstawiać wnioski Aurorów. – George mówił, że to wyglądało, jakby stał za nim ktoś niewidzialny i złapał go za ramiona i szarpnął, bo Ryan zatrzymał się w miejscu i aż przechylił do tyłu. Jakieś piętnaście sekund miotał się stojąc w miejscu i wyjąc, a potem upadł na ziemię, na plecy. I już wtedy musiał być martwy, bo Renervate nie pomagało, a Augusta z Golloglass nie mogła doszukać się u niego pulsu.

Harry zamilkł, ale do Hermiony to nawet nie dotarło. Nie siedziała już wygodnie na oparciu, lecz ledwo opierała się o samą krawędź, zapierając się mocno obiema nogami o podłogę. Słowa Harry’ego przeniosły ją we wczorajszy poranek na Pokątnej ze zdumiewającą łatwością i choć wpatrywała się w kafelki przed kominkiem, zamiast nich widziała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Widziała i SŁYSZAŁA – w jej głowie huczały krzyki i wrzaski, wracające jak echo od zeszłego piątku.

On się palił! On się palił żywcem! O, Merlinie…!!

Lecz choć ten zgon był zupełnie inny od tego z Bastylii, nie mogła pozbyć się przedziwnego, irracjonalnego wrażenia déjà-vu.

Ogień… I woda. I to przeraźliwe wycie…

To było tak inne… I zarazem tak podobne.

Nieświadomie przeniosła spojrzenie na żółte płomienie i na ich tle ujrzała biegnącego na oślep, krzyczącego z bólu czarodzieja. Który płonął, choć nikt tego nie widział. I nagle ten człowiek zatrzymał się, zaskowyczał przeraźliwie… zupełnie jak tamta kobieta… i padł martwy.

I wtedy obraz się zmienił, choć równocześnie był taki od samego początku.

Znajome płyty chodnikowe stały się szarą, kamienną posadzką, znikły kolorowe witryny, tłum przerzedził się do zaledwie kilku ubranych na szaro osób i to ona sama stała przy leżących w warstwie popiołu zwłokach o dwóch twarzach: ciemnowłosego mężczyzny i jasnowłosej kobiety, z rozrzuconymi na boki rękoma i przerażeniem zastygłym w szeroko otwartych oczach…

Ręka Hermiony zacisnęła się kurczowo na miękkim oparciu, przyciągając uwagę Severusa. Bez namysłu sięgnął po nią i uścisnął lekko, na co kobieta drgnęła gwałtownie i wciągnęła głośno powietrze.

– Merlinie…! – westchnęła jeszcze raz. – Co za koszmar.

Ten gest nie uszedł uwagi Harry’ego i chłopak natychmiast odwrócił wzrok. On sam zdążył się już przyzwyczaić do ich związku, ale wyraźnie widział, że Severus Snape stronił od okazywania swoich uczuć, więc wolał udać, że nic nie zauważył. Zaczął mówić o tym, jak przy próbie przeniesienia Ryana na ziemię posypał się popiół, a potem wyjaśnił jak ściągnięto Aurorów, jak ci ustawili barierę antydeportacyjną na całej Pokątnej i zamknęli ją na cały ranek oraz jak wyglądało śledztwo.

Żeby się pozbyć natrętnej i z chwili na chwilę coraz bardziej frustrującej wizji Pokątnej przemieniającej się w Bastylię, Hermiona postanowiła sprawdzić teorię, która przyszła jej dziś rano do głowy. Przywołała „Repetytorium z zaawansowanych transmutacji” i usiadłszy tak, żeby opierać się lekko o ramię Severusa, zaczęła przeglądać niezbyt gruby wolumin.

– Kto prowadzi śledztwo? – spytała, gdy Harry skończył opowiadać.

– Rich i Benjamin oraz Pete i Diana.

Hermiona zamarła w połowie przewracania kartki.

– Dwa zespoły do jednej sprawy?

– Gawain podszedł do tego bardzo poważnie – potaknął Harry.

Każda z kilku roboczych teorii zakładała morderstwo przy użyciu tak zaawansowanej czarnej magii, że Gawain zawiesił śledztwa obu zespołów. W dodatku zobowiązał do pomocy pozostałych Aurorów, jeśli tylko ktoś z tamtej czwórki uzna to za stosowne. Lecz tego Harry nie chciał wyjaśniać, a poza tym widok Hermiony wertującej książkę z TYM wyrazem twarzy, skojarzył mu się naraz z tymi wszystkimi chwilami z dawnych czasów, gdy dziewczyna znajdowała w opasłych księgach rozwiązanie jakiejś zagadki i nie chciał jej rozpraszać.

Bo ciągle czuł się, jakby cofnął się w czasie. W zasadzie wszystko było takie samo. Znów coś się wydarzyło i znów szukali wyjaśnienia.

Wszystko z wyjątkiem Severusa Snape’a, przemknęło mu przez myśl i jednocześnie uderzyło go, jak wielką ulgę przynosi mu jego obecność.

Hermiona przewróciła dwie następne strony i już sięgnęła po trzecią, gdy jej wzrok padł na akapit niemal na samym dole i jej serce piknęło mocniej. Jest! Transmutacja człowiek – inna istota magiczna!

Marszcząc brwi przeczytała pospiesznie krótki fragment, ale jej nadzieja na znalezienie pełnego opisu tego rodzaju transmutacji spełzła na niczym.

Co za geniusz to pisał, aż prychnęła w duchu, z rozczarowaniem podnosząc głowę. Może Severus będzie wiedział? Albo jest coś o tym w tych książkach, które zostały w Spinner’s End? Tylko pytanie, czy taka opcja w ogóle wchodzi w grę?

– Mam pewien pomysł, ale to chyba tylko takie teoretyczne rozważanie – odezwała się niepewnie i spojrzała na Severusa. – Po tym, jak wczoraj rozmawialiśmy o klasyfikacji istot magicznych przyszło mi do głowy, że może to była zatrzymana w połowie transmutacja w feniksa, który akurat płonął?

Severus uniósł w górę brew.

– Znalazłaś to? – od razu sięgnął po książkę.

– Tu jest, ale strasznie mało i nic z tego nie wynika – Hermiona wskazała palcem odpowiedni akapit i wróciła wzrokiem do Harry’ego. – W skrócie chodzi o to, że transmutacje ludzi w inne istoty obdarzone potężną magią są o wiele bardziej skomplikowane i zachodzą na kilku płaszczyznach równolegle. Determinantem jest odseparowanie mocy magicznych obu podmiotów, ale jeśli proces ulega zatrzymaniu na którejkolwiek z nich, wszystko cofa się do stanu wyjściowego.

Harry bez mała przestał mrugać oczami, próbując nie tylko zrozumieć, o czym mówi jego przyjaciółka, ale w dodatku wyciągać wnioski. Już w czasach Hogwartu miewał z tym problemy, a już teraz, kiedy przyzwyczaiła się do rozmów na o wiele wyższym poziomie, to dopiero było wyzwanie!

– Jeśli wraca do stanu wyjściowego, to czemu on nie wrócił? – spytał, kiedy już udało mu się dopasować tę teorię do przypadku Ryana.

Hermiona zerknęła na czytającego nadal Severusa i przygryzła usta.

– Właśnie to miałam nadzieję znaleźć. Być może w przypadku, gdy istota magiczna, w którą się przeobrażasz, umiera… a przynajmniej nie jest już sobą, ten proces się zawiesza?

Severus słuchał ich, jednocześnie analizując tę opcję. Gdyby nie piątkowe wydarzenie w Bastylii, na pewno spojrzałby na tę sprawę zupełnie inaczej – widziałby niepokojący zgon, który jednak sam w sobie nie stanowił dla nich zagrożenia.

Jednak już duży nagłówek w Proroku przykuł jego uwagę, a pierwsze zdania dosłownie postawiły go w stan alarmu. Jego umysł, wyszkolony latami szpiegowania, zupełnie bez jego udziału wyławiał wśród setek informacji takie, które mogły oznaczać jakiekolwiek niebezpieczeństwo, a on jak zawsze zakładał najgorsze.

Co, jeśli oba te przypadki nie mają ze sobą nic wspólnego? Jego instynkt natychmiast kategorycznie odrzucił takie założenie, ale Severus mimo wszystko zmusił się, by to rozważyć. Choćby czysto teoretycznie.

– Ale to musiałby być niesamowity zbieg okoliczności, żeby trafić dokładnie na moment, w którym feniks się spala – mówiła właśnie Hermiona trochę markotnie. – Poza tym pozostaje jeszcze kwestia samego zaklęcia. Każdemu zaklęciu transmutacji towarzyszy kolorowy promień. A z tego, co mówiłeś, nie mógł go nim ugodzić nikt z redakcji, a potem, podczas całej drogi, nikt nic nie widział. Więc ta teoria odpada.

Nie tak szybko pomyślał Severus i złożył głośno książkę.

– Każ Robardsowi przeanalizować dokładnie popiół – powiedział do Harry’ego. – I sprawdzić możliwość stworzenia na Pokątnej innego wymiaru.

Harry spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem, za to Hermionę mało nie poderwało z wrażenia. Przekręciła się na oparciu, żeby widzieć Severusa i odgarnęła włosy z twarzy.

– Ależ oczywiście! – zawołała, poruszona. – Drugi wymiar! Jak Place de la Bastille!

– Czy pracownia Rayleigh – podsunął Severus.

– Jak mogłam o tym nie pomyśleć! To takie proste!

Harry odchrząknął lekko. Może i to było proste, lecz z pewnością nie dla niego.

– To znaczy?

Hermiona otworzyła usta i zawahała się lekko, więc Severus gestem zachęcił ją do mówienia.

– We Francji świat magiczny istnieje w innym wymiarze, równoległym do mugolskiego – zaczęła wyjaśniać pospiesznie. – Co znaczy, że w tym samym miejscu u czarodziejów stoi Bastylia, a u mugoli Opera i pełno kamienic. Normalnie ani jedni, ani drudzy nie widzą siebie nawzajem, z wyjątkiem tak zwanych Obszarów Przejścia, w których oba te wymiary się nakładają. W tych miejscach mugole nie widzą czarodziejów, ale czarodzieje widzą mugoli. To by mogło wyjaśniać, dlaczego nikt nic nie zauważył!

W przeciwieństwie do Hermiony Harry nie pałał do tej teorii entuzjazmem, bo to by znaczyło, że ich zaklęcia diagnostyczne, pozwalające między innymi wykryć ostatnio używane zaklęcia, niczego by nie wychwyciły.

– Do czego te obszary przejścia służą?

– Do przechodzenia między wymiarami. Używają ich Francuzi, którzy z różnych przyczyn muszą przenieść się do wymiaru mugolskiego i z powrotem oraz przyjezdni z innych krajów, którzy nie mogą aportować się do wymiaru czarodziejskiego.

– A duże są?

Hermiona spojrzała na półkę z książkami. Znała przynajmniej trzy, w których opisany był drugi wymiar, w tym Kompendium o francuskim świecie magii, w księgach Severusa na pewno było o wiele więcej na ten temat, ale niestety przejrzenie ich musiała odłożyć na wieczór. Z żalem odwróciła się do Harry’ego.

– Poszukam, jak wrócę z pracy i ci powiem. Na pewno coś o tym piszą!

Harry kiwnął głową.

– Dzięki. Ale przyznam, że wolałbym, żeby to był ten sam wymiar i w grę wchodziły jakieś nowe, niewidoczne zaklęcia.

– Albo nowe, którego działanie rozciąga się w czasie – uzupełnił Severus.

Na chwilę uśpione, przedziwne skojarzenie tego zgonu z tym piątkowym obudziło się w Hermionie ze zdwojoną siłą. O ile stworzenie kolejnego wymiaru w samym Ministerstwie Magii raczej odpadało, nowe zaklęcie było całkiem prawdopodobne! I stawiało w zupełnie innym świetle zgon w Bastylii!

– Wiesz co…- zaczęła niepewnie, patrząc na Severusa. – A może to wyjaśnia też, dlaczego tamta kobieta się utopiła?

Może ktoś próbował ją transmutować na przykład w rybę? Ale jeśli tak, to to przecież nie może być zbieg okoliczności…?!

Już chciała o tym wspomnieć, gdy odezwał się Harry.

– Hermiona, jeśli twoja teoria miałaby się sprawdzić, to znaczy, że podczas analiz prócz spalonego ubrania znajdą spopielone ptasie szczątki zamiast ludzkiego ciała?

Hermiona z najwyższym trudem wróciła do tematu, bo dziwne przekonanie, że zupełnie po omacku wpadli na coś poważnego nie dawało jej spokoju.

– Być może jego szczątki też. Nigdzie w tej książce nie wspominają o etapach przemiany fizycznej, więc nie umiem ci powiedzieć. Lecz wyobrażam sobie, że jeśli jego ciało miało styczność z ciałem ptaka, który akurat płonął, temperatura mogła się podnieść tak bardzo, że i ono uległo choć częściowego spopieleniu. Co tłumaczyłoby też, czemu tak strasznie krzyczał.

Ale w takim razie czemu krzyczała tamta kobieta? Powinna raczej się krztusić…

Więc może to coś zupełnie innego…

– Powiem o tym wszystkim Gawainowi – stwierdził Harry, próbując to sobie jakoś wyobrazić i kiwając w zamyśleniu głową. – Chłopaki z Biura Badawczego mają szczęście, że spłonął tylko tył jego ciała.

– Myślisz, że znajdą tam cały ogon?

– Nie – po twarzy Harry’ego przemknął cień uśmiechu. – Ale gdyby spalił się i przód, musieliby analizować najprawdopodobniej zupełnie stopione klucze, galeony i kilka garści cukierków. Zajęłoby to im przynajmniej tydzień!

Severus tylko wzruszył ramionami, za to Hermiona poczuła, jakby zderzyła się z pędzącym hipogryfem.

– Cukierki?? – usłyszała swój własny, osłupiały głos. – Jakie cukierki?

– Nie wiem – Harry wzruszył ramionami, żeby to zbagatelizować, bo choć nie była to jakaś straszna tajemnica, nie powinien był o tym mówić. – Rich mi o tym wspomniał.

– Dziwne. Bardzo dziwne – powtórzyła powoli Hermiona, jak echo Chancerela, przeniosła spojrzenie na Severusa i z powrotem na chłopaka. – Harry, ty nie wiesz, bo nie miałam okazji ci powiedzieć… W piątek w Bastylii umarła jakaś kobieta. W równie… niewytłumaczalnych okolicznościach. Nie znam szczegółów, widziałam tylko jej zwłoki jak wychodziłam. Lecz z tego, co mówili świadkowie, stała pośrodku korytarza, między ludźmi, strasznie krzyczała… też trochę krócej niż dwie minuty. Sama słyszałam. A potem upadła i umarła. I gdy tamtejszy Uzdrowiciel próbował ją podnieść, odkrył, że ma pełno wody w płucach. Nie wiem nic więcej, może jest jakieś wyjaśnienie, ale rozumiesz…

Och tak, Harry rozumiał Hermionę, i to doskonale! Równie zagadkowy zgon? Tak podobny do tego tu, w Anglii? W kraju, w którym istniały dwa wymiary?! I w dodatku nieomalże w tym samym czasie?!

To nie może być przypadek!

Miał ochotę się roześmiać! Nie na darmo w Szkole Aurorów wbijali im do głowy teorię symultaniczności zdarzeń!

Do tej pory błądził w ciemności, ale każde słowo Hermiony rzucało coraz więcej świata na tę sprawę. Oczywiście nie wiedział jeszcze kto, dlaczego i jak, ale czuł, że właśnie stanął przed właściwymi drzwiami, za którymi czekała na niego odpowiedź!

Już chciał o tym powiedzieć, gdy odezwał się Severus Snape.

– Czemu skojarzyły ci się z tym cukierki? – spytał, patrząc na Hermionę uważnie.

– Bo… – przed oczami Hermiony pojawił się olbrzymi rubin na tle szarej posadzki. – Wiem, że to głupie, ale… Kilkanaście jardów od niej leżał na ziemi papierek od cukierka.

W jednej chwili to, co dla Severusa było tylko przypuszczeniem, zamieniło się w pewność.

– Czemu mi o tym nie mówiłaś?

Odległy, zimny głos, tak inny od tego, który przyzwyczaiła się słyszeć, sprawił, że Hermiona poczuła się zupełnie jakby na nią krzyknął.

– Bo sądziłam, że to jakiś śmieć, który ktoś rzucił na ziemię – odparła trochę obronnym tonem. – Skąd miałam wiedzieć, że to może być ważne?

– Jak widać jest.

– Akurat ten wpadł mi w oko, bo wyglądał jak duży rubin, ale może leżało tam pełno innych ważnych śmieci!

Harry nieświadomie zsunął się na sam brzeg fotela.

– To jest bardzo ważne! – powiedział prędko. – To może łączyć te dwa zabójstwa! Jak będziesz następnym razem w Bastylii, możesz dowiedzieć się więcej?

Hermiona uśmiechnęła się.

– NIE!

To było jak smagnięcie batem! Co jest?!

Mina Hermiony wydłużyła się, zapewne jak i jego…

– Nie może – Severus przechylił się gwałtownie ku Harry’emu. – Potter, rusz tym durnym łbem choć raz w życiu! Mamy dwa koszmarne morderstwa przy użyciu czarnej magii. Morderca czy mordercy na pewno będą zacierać za sobą ślady i eliminować wszelkie ryzyko. A ty prosisz Hermionę, żeby obwieściła światu, że wpadła na ich trop?! Powiedz, znudziła ci się jej przyjaźń? Czy też ta Avada z dzieciństwa nie tylko zrobiła ci bliznę, ale i usunęła mózg?! Bo nie widzę innego powodu, dla którego nigdy nie trafia do ciebie, że są jakieś granice i nie wahasz się wysyłać przyjaciół na pewną śmierć!

Jego furia wbiła chłopaka w fotel. Merlinie!!!!!

Severus Snape wyglądał zupełnie jak wtedy, gdy uciekał z Hogwartu, a Harry go gonił. Lecz w odróżnieniu od tamtej chwili w Harry’m nie płonął taki sam gniew, którym mógł mu odpowiedzieć, wręcz przeciwnie, palące poczucie wstydu zalało go z siłą wodospadu.

Ty idioto! Jesteś Aurorem! Tajnym agentem! Jak mogłeś!!

– Przepraszam – zacisnął ręce na miękkich oparciach tak bardzo, że bez mała poczuł dotyk paznokci we wnętrzu dłoni. – Hermiona, przepraszam. To było głupie z mojej strony.

– Głupie? Przestań prawić sobie komplementy! – sarknął Severus. – To był skrajny idiotyzm.

Hermiona położyła Severusowi rękę na ramieniu i uścisnęła uspokajająco, choć najchętniej przytuliłaby go. I ucałowała ukochaną zmarszczkę między brwiami, która teraz była tak głęboka, że wydawało się, że już nic nie jest w stanie jej wygładzić.

– Harry nie miał nic złego na myśli.

– Oczywiście, że nie. Do tego wpierw trzeba zacząć myśleć – odparł ten, nie odrywając wściekłego spojrzenia od siedzącego naprzeciw chłopaka.

– Rozumiem, o co ci chodzi. I się z tobą zgadzam, ale…

– Severus ma rację – przerwał jej Harry i Hermiona zamarła i straciła głos.

– Całkowitą rację – ciągnął Harry. – Obojętnie, czy to ma związek, czy nie, jeśli te cukierki to faktycznie jakiś ślad, wystarczy, że morderca dowie się, że się tym interesujesz. Przepraszam – dodał, patrząc na Severusa. – To faktycznie był skrajny idiotyzm i już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. A jeśli zrobię, to niech pan mnie przeklnie tak, żeby nie można mnie było poskładać do kupy.

Severus bardzo powoli skinął głową. Wszystkie mięśnie nadal były w nim napięte aż do bólu, ale lekki dotyk na ramieniu zaczynał je rozluźniać.

– Bądź pewien, że to zrobię. A teraz, ponieważ najwyraźniej nie masz już nic mądrego do powiedzenia, przejdźmy do drugiej części twojej wizyty. Chciałeś mnie o coś spytać. Więc pytaj.

Hermiona nie wiedziała, czy cofnąć rękę, czy zostać tak, jak siedziała, nieruchoma i milcząca. To, co się stało…, co się właśnie DZIAŁO, było tak inne od ich dotychczasowych kłótni, że za nic w świecie nie chciała tego zepsuć. Zatrzymać. Severus ma rację. O Boże. SEVERUS. Harry powiedział „Severus”! I KAZAŁ mu zamiast prosić, a Severus nie zaprotestował!

Wyglądało na to, że właśnie runął między nimi mur, który wydawał się niezniszczalny.

Ale po chwili dotarło do niej, że być może obaj czekają, aż zostawi ich samych, więc wstała jak najdelikatniej.

– Pójdę już – powiedziała cichutko. – Do widzenia, Harry. Sev… – pochyliła się, musnęła ustami jego skroń i szepnęła. – Do wieczora, kochany.

I bez mała wybiegła z salonu na palcach.

Widząc, że Potter najwyraźniej czeka, aż Hermiona się deportuje, Severus również milczał, smakując jej pożegnanie i odtajając z chwili na chwilę coraz bardziej. Gdy po chwili rozległo się ciche pyknięcie, zdążył już zacząć za nią tęsknić.

Harry odsunął się od oparcia i poprawił okulary.

– Jeszcze raz przepraszam.

– Do rzeczy, Potter, nie mam całego dnia.

– Po prostu… Zanim o tym usłyszałem… Chciałem spytać, czy to mogło być coś takiego jak to, co stało się z Bathildą Bagshot?

Severus przez kilkanaście sekund patrzył na niego w milczeniu. Był pewien, że nie. Jego instynkt wręcz krzyczał w nim, że oba te morderstwa miały ze sobą związek, a to by temu raczej przeczyło. Ale nie wykluczało.

– To jedna z teorii Aurorów?

– Nie, moja własna – zaprzeczył Harry. – Teraz widzę, że to nie pasuje… Chyba nie pasuje do tego, co stało się w Bastylii, ale…

– Albo przestaniesz się zacinać i zaczniesz mówić normalnie, albo możesz się stąd wynosić.

Aurorzy mieli sporo różnych teorii, ale ta przerażał Harry’ego znacznie bardziej, niż wszystkie pozostałe razem wzięte i nie zamierzał stąd wyjść nie przedyskutowawszy jej.

– Tylko moja, z nikim o tym nie rozmawiałem. Wszyscy szukają przyczyny zewnętrznej. Zaklęć, których nikt nie zauważył, zbiorowego Imperio, niewidzialnego Inferiusa, jakiejś odwrotności ręki Glorii, obłożonego klątwą ubrania, a nawet sterowanych przez kogoś heliopatów czy biegającego po Pokątnej smoka, którego podsunął im George – uśmiechnął się blado. – Jest oczywiście pomysł, że Ryan wypił jakiś rodzaj trucizny, tak jak ta sprzed roku, lecz nie wiem czy śledztwo pójdzie w tym kierunku, bo nie znaleziono przy nim żadnej fiolki i do tej pory nic podobnego się nie wydarzyło. A ja zastanawiam się, czy… ten smok nie mógł znajdować się już W NIM.

Severus przesunął w zamyśleniu palcem po ustach. W zestawieniu z cukierkami teoria trucizny była jak najbardziej prawdopodobna, lecz musiał ją sobie dokładnie przemyśleć. Sam. Teraz wolał wrócić do pomysłu smoka.

– Na pewno nie jest to to samo. Czarnoksiężnik może umieścić w trupie żywą istotę i do pewnego stopnia ją kontrolować, ale nie tak, jak to robił Czarny Pan ze swoim wężem. Nie zapominaj, że ten wąż od wielu lat był horkruksem, co tworzyło między nimi bardzo specyficzną więź.

Harry jeszcze nie odważył się odetchnąć z ulgą.

– Czy w takim razie mógłby to być zwykły smok? Który również spłonął?

– Teoretycznie to możliwe, ale nie sądzę. To bardzo zaawansowana czarna magia. Gdyby pojawił się ktoś, kto znałby ją na takim poziomie, już byśmy o tym słyszeli.

Harry potrząsnął głową w napięciu.

– Ryan był reporterem i włóczył się po świecie. Mógł trafić na kogoś w innym kraju…

Urwał i obaj spojrzeli na siebie w nagłym zrozumieniu.

– Spróbuję się dowiedzieć, czy ostatnio nie był we Francji – pierwszy odezwał się Harry. – Albo czy nic go z Francją nie łączy. Może ktoś z jakiegoś powodu chciał zabić akurat tę dwójkę? Może oni mieli ze sobą coś wspólnego?

– Gdyby ktoś chciał po prostu pozbyć się dwóch niewygodnych osób, wybrałby o wiele prostszy sposób – zaoponował Severus i Harry jak przez mgłę poczuł, że nie mówią już o jego własnej teorii. – Musiał się liczyć z tym, że tymi dwoma dziwnymi morderstwami ściągnie na siebie uwagę i skoro na nie się zdecydował, musiał mieć powód.

Harry’ego owiało naraz coś tak lodowatego, że nie pomógł nawet gorąc promieniujący od kominka. Mimo woli zadygotał.

– W takim razie będzie lepiej, żeby nikt nawet nie podejrzewał, że na coś… wpadliśmy – zdecydował. – Powiem o tych cukierkach tylko Gawainowi. Niech rozmawia tylko i wyłącznie z francuskim szefem Aurorów.

– I przynieś mi kilka o siódmej wieczorem. Biorąc pod uwagę jak twoi koledzy z Biura Badawczego rok temu analizowali czekoladową plamę, sukcesem będzie, jeśli odkryją w nich cukier.

 

 

Wtorek, 10 lutego, 2004

Bastylia, Skrzydło Wschodnie,

Po 14-tej

 

Georges Sardin skręcił w długi korytarz Skrzydła Wschodniego i ruszył nim jak w transie. Gdy przed chwilą zbiegł na pierwsze piętro, zeskakując z ostatniego schodka wręcz marzył o tym, żeby móc zbiec na parter, wybiec na dziedziniec i deportować się gdzieś na koniec świata, byle dalej stąd! Lecz niestety, pieprzone życie nie było takie proste.

Co za parszywy tydzień! Merlinie, miał wrażenie, że gdzie by się nie obejrzał, waliło się dosłownie wszystko!

Wczorajszy test był absolutną porażką. Z tego powodu jego życie zawodowe obróciło się w koszmar, bo Bertrand stanął otwarcie po stronie Rayleigh – czy raczej ukochanej ALEX!!, a przeciw niemu. Jego własny szef!

Doskonale widać to było kilka godzin później na cotygodniowym zebraniu Zespołu Bezpieczeństwa. Ponieważ prócz śmierci Margaret Hopkins w Skrzydle Wschodnim, w Paryżu miały miejsce w ten weekend jeszcze dwa inne, równie zagadkowe zgony, sprawa została poruszona na spotkaniu Zespołu. I Bertrand przy wszystkich wbił mu sztylet w plecy, wyznaczając mu czas do środy na rozwiązanie tych trzech spraw i KAŻĄC mu codziennie składać raporty przed nim i Ministrem! Zaś gdy Sardin, jak wszyscy, został do końca narady i zbierał się do wyjścia, jego szef rzucił głośno „Nie rozumiem, czemu cię tu jeszcze widzę”!

A jeśli chodzi o śledztwa… nie mogło być gorzej!

Sprawę zgonu Hopkins dał jeszcze w piątek Dorze i Laurentowi, swoim najlepszym ludziom w zakresie czarnej magii. W poniedziałek rano, pod jego nieobecność, David, jego zastępca dorzucił im dwa dodatkowe zgony z weekendu, co jeszcze pół godziny temu pochwalał.

Przestał, gdy dwójka Aurorów przyszła złożyć mu szczegółowy raport. Gdy przedstawili mu hipotezy robocze… Merlinie, słuchał ich, próbując z całych sił zachować nieprzeniknioną twarz i aż musiał przytrzymać się kurczowo krzesła, żeby… żeby ich nie uciszyć, nie zabić na miejscu i nie uciec, bez względu na konsekwencje!

Gdy wyszli, zamknął się w biurze, żeby coś z tego zrozumieć, lecz na nic. W jego głowie tętniła jedna, przerażająca myśl „CO JESZCZE?! Co jeszcze pójdzie nie tak?!”, wybijając się ponad wszystkie inne. Próbował ją odsuwać, ale była jak wahadło jakiegoś olbrzymiego zegara – im mocniej ją odpychał, z tym większą siłą wracała.

W końcu go pokonała i gdy wysyłał do Bertranda wiadomość na magicznym pergaminie z prośbą o pilne spotkanie, przerażał go już sam pomysł wyjścia z biura. Bo co jeśli w tym czasie wyjdzie na jaw coś nowego i ciebie nie będzie?? Ale nie miał innego wyboru.

Jak to usłyszy, osobiście wykopie Ministra z dzisiejszej narady, uznał skręciwszy w wyludniony korytarz prowadzący do przeklętej, nieużywanej sali rozpraw.

 

 

De Laine już na niego czekał. Zdążył rzucić Homenum Revelio by mieć pewność, że w sali nie ma nikogo innego, kto wpadłby na ten sam pomysł co oni oraz transmutować swoją marynarkę w gruby płaszcz, bo w nieogrzewanym pomieszczeniu panował przenikliwy ziąb. Słysząc szczęknięcie drzwi odwrócił się i refleks światła padającego z najbliższego okna błysnął dziko w jego okularach.

– Słucham – kiwnął głową na Sardina, blokując zaklęciem wejście.

Ten odruchowo rozejrzał się, ale nie skomentował panującej w sali temperatury.

– Mamy problem związany z tymi trzema zgonami – odezwał się z ciężkim westchnieniem.

– Nie obchodzą mnie te…

– Ale będą, jak się dowiesz, że Aurorzy jako przyczynę podejrzewają czekoladowe cukierki.

De Laine już otworzył usta, żeby przywołać swojego podwładnego do porządku, ale jego dalsze słowa sprawiły, że wszystko zafalowało mu nagle przed oczami, a słowa ugrzęzły gdzieś głęboko w gardle. Bardzo powoli, jakby to mogło w czymś pomóc, wypuścił powietrze i przełknął ślinę.

– Zacznij od początku.

– Wszystkie trzy sprawy prowadzą Dora, wiesz, ta Polka o niewymawialnym nazwi…

– Możemy przejść do konkretów? – przerwał mu De Laine. Niewymawialne nazwisko jednego z Aurorów było jego najmniejszym problemem.

Sardin kiwnął ponuro głową.

– I Laurent Morel. Mówię ci o tym po pierwsze dlatego, że oni są najlepsi, a po drugie… Dobrze, o tym później. Uczestniczyli w oględzinach ciał wszystkich ofiar, więc natychmiast wiedzieli, że Hopkins utopiła się stojąc w suchym korytarzu, mężczyzna spod Luwru ugotował się, choć ubranie miał suche, swoją drogą również na oczach ludzi, a mała dziewczynka znaleziona przedwczoraj przed południem przez rodziców miała opuchnięte, pożądlone wnętrzności, lecz nie było nawet śladu os lub szerszeni – zrobił krótką przerwę, jakby oczekiwał pytań, lecz ich nie było, więc kontynuował. – Podejrzewają, że każdy z tych zgonów jest wynikiem czarnej magii, lecz… czekaj, jak to ona powiedziała…

Nawet nie musiał zamykać oczu – na tle brudnej podłogi natychmiast zobaczył scenę sprzed pół godziny.

 

Siedział wygodnie za biurkiem, a po drugiej stronie siedzieli Laurent i Dora. Na pierwszy, ani nawet na drugi rzut oka nie wyglądali na Aurorów, co zdecydowanie pomagało im we wszystkich śledztwach. Laurent, w zupełnie niedystyngowanym, mugolskim ubraniu, z długimi siwiejącymi włosami zebranymi w kucyk i z kolczykiem w jednym uchu przypominał pięćdziesięciolatka, który tęsknił za młodzieńczymi latami, Dora zaś, choć zbliżała się do czterdziestki, wyglądała jak młoda dziewczyna. Pewnie sprawiały to krótko obcięte, potargane blond włosy, bardzo duże, pełne niewinności niebieskie oczy, krótki, zadarty nos i filigranowa figura. Wyglądali raczej jak ojciec i córka na spacerze i ludzie zupełnie się przy nich nie pilnowali.

On też. Cholera.

Laurent właśnie skończył w bardzo obrazowy sposób opowiadać o przeprowadzonych wczoraj oględzinach zwłok. Wnętrzności Sardina uniosły się o kilka centymetrów i wyraźnie poczuł, jak świeżo zjedzony obiad ciąży mu na żołądku.

– To nie są żadne zagadkowe zgony, jak wy je określacie, Georges – podjęła od razu Dora z nutką wyrzutu w głosie. – Ale morderstwa, i to wyjątkowo przerażające.

– Zdaję sobie z tego sprawę – odparł. – I reszta na pewno też, bez powodów by na nas nie naciskali. I Bertrand nie wyżyłby się na tobie. – Ile macie hipotez roboczych?

– Trzy.

– Trzy??? – wyrwało mu się wbrew jego woli. Trzy hipotezy, jak na początek śledztwa, to był rewelacyjny wynik! Marzenie każdego szefa Aurorów!

– Mieliśmy więcej, ale na szczęście przypadek tej dziewczynki zdecydowanie zawęził ich liczbę – potwierdziła z szerokim uśmiechem Dora.

– Jak również liczba podejrzanych – dorzucił z wyraźną satysfakcją Laurent. – Nie będzie trzeba za nimi ganiać po całej Francji.

Sardin machnięciem ręki kazał im mówić.

– Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z tym samym sprawcą – odezwała się Dora i zaczęła wyliczać. – Trzy zagadkowe, niemal absurdalne morderstwa. Margaret i Berton, ten mężczyzna z targów, zginęli zgodnie z tym samym schematem. Śmierci małej Anne-Marie nikt nie widział, ale ponieważ między jej przypadkiem i pozostałymi jest wiele innych punktów wspólnych, takie założenie jest zupełnie bezpieczne. W żadnym z miejsc zbrodni nie znaleźliśmy ani śladu czarnomagicznych zaklęć, więc odpada magia różdżkowa bezpośrednia. Biorąc pod uwagę ograniczenie reakcji organizmów wszystkich trzech ofiar do wewnętrznych, z początku podejrzewaliśmy jednorazowe przedmioty magiczne nasycone klątwami albo substancje czarnomagiczne, lecz po tej małej zawęziliśmy je do tych ostatnich.

Och, nawet jeszcze wtedy zupełnie nie przeczuwał nadchodzącego kataklizmu!

– Na jakiej podstawie to zakładacie?

– Bo Anne-Marie spędziła kilka ostatnich dni w domu i nie miała kontaktu z żadnym nowym przedmiotem, a nie sądzimy, żeby sprawca przesunął okres aktywacji klątw na jakimś obiekcie tak długo.

– Oczywiście możliwe jest, że ofiary w jakiś sposób aktywowały je same, ale nie posądzam o to tej małej – dorzucił Laurent. – Dzieciaki są upierdliwe, ale nie aż tak.

Dora zgromiła go ostrym spojrzeniem i odwróciła się na powrót do Sardina.

– Sprawdziliśmy, co jadły ofiary w ciągu ostatniej doby i znaleźliśmy kilka najbardziej prawdopodobnych substancji. Na pierwszym miejscu mamy sproszkowaną Oranżadę Deilles’a. W biurze Margaret i w domu małej było pełno saszetek po niej, a Berton był na targach na Montmartre, gdzie sprzedawali ją wszędzie. Na drugim są Kąsające Naleśniki. Znów, na targach było ich pełno, mała jadła je na kolację, a Margaret, sądząc po stanie naczyń w jej domu, w piątek na śniadanie. A po trzecie podejrzewamy czekoladowe cukierki z Chocorêve. Na podłodze w pokoju małej leżało pełno papierów i…

Czekoladowe cukierki! Z Chocorêve! Oh putain de merde! Zrozumienie poraziło go z siłą błyskawicy – w ułamku sekundy roztrzaskało się u jego stóp i zakołysało posadami wszystkiego dookoła. To dlatego wczoraj się nie udało!!!

Dora mówiła dalej, ale jej głos zginął zupełnie pod lawiną myśli, które wręcz eksplodowały w jego głowie. Goniły jedna drugą, nie łącząc się w żadną sensowną całość, ale popychając się nawzajem coraz bardziej, aż poczuł, że lada chwila oszaleje.

Ten idiota pomylił cukierki! Merlinie, chciałeś kilka garści! Więc to dopiero początek! To się dopiero zaczyna!

A oni już go znaleźli!! To znaczy, że znaleźli i nas! Wystarczy, że do niego pójdą!!!! Wystarczy jedno pytanie i już będą wiedzieć!

Ale jeśli Pierre pomylił cukierki, to ci ludzie nie wypili Bazy… Więc czemu ten Aktywator zadziałał? Może Bertrand ma rację i uwarzyłeś po prostu jakąś truciznę?

Która tak dziwnie działa – różnie na różnych ludzi??

Poza tym Pierre nie mógł pomylić cukierków, bo Hopkins umarła w piątek… Więc może to tylko zbieg okoliczności?

Nieważne! Zbieg okoliczności czy nie, cokolwiek to jest, jeśli do niego pójdą, dowiedzą się o waszym małym projekcie!

Merde, merde i merde!!!!!

Na myśl o implikacjach tego odkrycia świat wywinął opętańczy piruet i pociągnął go za sobą.

ONI NIE MOGĄ STĄD WYJŚĆ.

Miał tylko nadzieję, że jakimś cudem udało mu się zachować zwykły, może nawet odrobinę zniecierpliwiony wyraz twarzy, gdy patrzył na swoich Aurorów, a jego rozedrgany umysł próbował znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji. Szybko! Cokolwiek! Byle się od tego odciąć!

Nie mógł się ich pozbyć. Nie tu i teraz. Choćby głupia sekretarka widziała, jak do niego wchodzili!

Obliviate też nie wchodziło w grę. Byli doskonali w pojedynkach i było ich dwoje przeciw niemu samemu – nie zdążyłby skończyć chociażby pomyśleć pierwszego zaklęcia, a już leżałby rozbrojony i spetryfikowany na biurku!

Skup się i wymyśl coś! Cokolwiek!

Oni MUSZĄ stąd wyjść, ale nie mogą pójść do Pierre’a!

To była zaledwie iskierka w zupełnej ciemności, okruch pomysłu, ale złapał się jej kurczowo jak tonący chwyta się zbutwiałej, choćby najmniejszej deski, by umknąć Przeznaczeniu.

Dokładnie! Naprowadź ich na inny trop! Choć na chwilę!

– Póki co, nie mamy jeszcze motywu, nic tych trzech ofiar nie łączy, ale w trakcie dokładnych przesłuchań podejrzanych na pewno coś z nich wyciągniemy – dotarło naraz do niego i zorientował się, że odezwał się Laurent. – Mamy jeszcze kilka innych teorii. Nie odrzucamy ich, ale są naprawdę mało prawdopodobne, więc skoncentrujemy się na tych trzech.

Sardin zupełnie odruchowo pokiwał głową, czując, jak pętla, w której się znalazł, coraz bardziej się zaciska.

– Wpierw weźmiemy się za Deilles’a, o tej porze powinien być w zakładzie, a jak nie, to złożymy mu grzeczną wizytę w domu i przekonamy do małego spaceru, na którym dobierzemy mu się do dupy – Laurent uśmiechnął się, Dora mu zawtórowała i Sardin z trudem zdobył się na krótkie parsknięcie śmiechem.

– A jak go nigdzie nie znajdziemy, zajmiemy się tymi Naleśnikami – powiedziała Dora.

– Nie! – rzucił prędko, niemal gorączkowo Sardin. Uciec, uciec, uciec z tej matni!! – Dziś macie go rozpracować do końca. Jeśli go nie znajdziecie, wchodzicie do jego domu i zakładu. – Dora i Laurent wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia, a Sardin ciągnął. – Weźcie ze sobą Veritaserum i podawajcie je każdemu, kogo spotkacie w zakładzie – rodzinie, pracownikom, stróżom czy choćby sprzątaczkom. Obojętnie czy zgadzają się składać zeznania, czy nie! I w przypadku choćby najmniejszego podejrzenia pakujcie go do aresztu!

– Georges – odezwała się łagodnie Dora, jakby próbowała uspokoić rozhisteryzowane dziecko. – Rozumiem areszt, oczywiście po przesłuchaniu, postawieniu mu zarzutów i wypowiedzeniu magicznej formuły, ale na jakiej niby podstawie chcesz, żebyśmy weszli do jego domu?!

– Veritaserum oficjalnie jest zabronione – dołączył się do niej Laurent. – Nie możemy ot tak wlać im go do gardeł! To zupełnie jakbyśmy przystawili im różdżkę do jaj i powiedzieli, że będziemy rzucać zaklęcie miażdżące!

Sardin rąbnął otwartą dłonią w stół tak mocno, że filiżanka podskoczyła na spodeczku z głośnym brzękiem, a on poczuł mrowienie aż do łokcia.

– Laurent, rób jak chcesz, DZIŚ macie z nim skończyć! I nie obchodzi mnie jak! Weźcie peleryny niewidki, zapasowe różdżki i nie zapomnijcie o magicznym pergaminie!

Przerażenie, wściekłość i poczucie bezsilności wybuchły w nim i nie mogąc dłużej wytrzymać tego napięcia, zerwał się z krzesła. Dora i Laurent również się podnieśli, o wiele wolniej.

– Jasne, Georges – mruknął Laurent. – Chodź, Dora, spadamy.

– Już idziemy – wykrztusiła równocześnie Dora i oboje wyszli pospiesznie z jego biura.

 

 

Kończąc relację Sardin cały dygotał, bardziej z nerwów niż z zimna. Jakimś cudem udało mu się spojrzeć trzeźwiej na tę sytuację, ale to nie sprawiło że wyglądała lepiej, wręcz przeciwnie. Wpadliście w gówno, i to po szyję. Zmusił się do spojrzenia na swojego szefa i skulił się w sobie jeszcze bardziej.

De Laine wpatrywał się w ścianę naprzeciw zaciskając kurczowo zęby, przez co jego kwadratowa twarz była jeszcze bardziej kanciasta. W prawej ręce miarowo ściskał różdżkę, a z całej jego postawy emanowała taka furia, że Sardin nieświadomie wypuścił powietrze i przez kilka sekund próbował tak pozostać, jakby mógł w ten sposób nie zwracać na siebie uwagi.

Ale przecież nie po to tu przyszedł, żeby zmienić się w kameleona bez zaklęcia! Bardzo powoli nabrał powietrza i odchrząknąwszy, odezwał się cicho.

– Bertrand, myślałem o tym i…

– Coś ty uwarzył?! – przerwał mu ostro De Laine.

– S-słucham?

– Coś ty uwarzył, idioto?!

Sardinem wstrząsnęło, jakby dostał w twarz.

– Bertrand, posłuchaj! To nie jest takie proste i nie umiem powiedzieć, co się stało.

– Nie umiesz? No to ja ci powiem, co się stało! – wypluł z siebie De Laine. – Uwarzyłeś jakąś zwykłą, pieprzoną truciznę, oto co się stało!

– No właśnie nie! – jego krzyk odbił się głośnym echem od gołych, kamiennych ścian i Sardin natychmiast ściszył głos. – Słyszałeś, jak umarli ci wszyscy ludzie? To nie mogła być żadna zwykła, pieprzona trucizna. Gdyby tak było, wszyscy umarliby w taki sam sposób! Tymczasem to ich własny Strach ich zabił! Każdego w inny sposób!

De Laine prychnął głośno, zniecierpliwiony. Ich własny Strach ich zabił! Jasne! Ten idiota nadal jest pewien, że Alex kłamała i to on uwarzył Aktywator!

– Chyba nie twierdzisz, że to był twój Aktywator? Ten sam, który wczoraj nie zadziałał?!

– Nie. – Krótkie zaprzeczenie odrobinę ostudziło furię De Laine’a. – To też odpada. Nawet gdyby to był działający Aktywator, ci ludzie nie mogli po nim umrzeć, skoro nie wypili Bazy! – Sardin pokręcił głową. – I właśnie dlatego nic z tego nie rozumiem.

De Laine milczał chwilę wodząc niewidzącym wzrokiem po pustych rzędach ław. Przez nadal kotłującą się w nim złość zaczęło docierać do niego, że dzieje się coś dziwnego. Faktycznie, ich pomysł opierał się na tym, że bez wypicia pierwszego eliksiru drugi był nieszkodliwy.

– Z czego go zrobiłeś? – rzucił krótko i sprecyzował. – Czy w drugim eliksirze nie ma ingrediencji z pierwszego?

Sardin zdążył rzucić na siebie zaklęcie rozgrzewające i poczuł się odrobinę lepiej. Razem z ciepłem rozlewającym się po jego ciele wróciła mu pewność siebie.

– Na pewno nie. Specjalnie to sprawdzałem i razem z René opieraliśmy się tylko i wyłącznie na najlepszych przepisach Rayleigh na Aktywator. Jeśli tylko ona nie dodała do nich czegoś, co działało jak Baza, to niemożliwe.

Z różdżki De Laine’a sypnęły czerwone iskry, gdy wściekłość mało go nie rozsadziła.

– Do jasnej, pierdzielonej cholery! Jeszcze wczoraj twierdziłeś, że Alex celowo warzy źle drugi eliksir. Dziś zmieniłeś zdanie i mówisz, że warzy oba jednocześnie. Co będzie jutro?! Będziesz mi próbował wmówić, że oficjalne eliksiry nie działają i Anne udawała?!

– Nie próbuję ci nic wmówić, Bertrand! Ale może ten mężczyzna w piątek umarłby i bez Bazy?! Nigdy nie testowaliśmy tylko Aktywatora!

– A co mieliśmy testować?! NIE MAMY JESZCZE Aktywatora! Jestem pewny, że ten człowiek w piątek umarłby i bez drugiego eliksiru, ale nie dlatego, że Alex znów coś źle zrobiła, lecz dlatego, że to były te same pomyje, które zjedli ludzie w cukierkach w ten weekend!

Sardin spojrzał w bok tak gwałtownie, że kręgi szyjne aż mu chrupnęły. Merdeeeee!!!!!! Znów wychodził na głupca i to nie za sprawą tej szkockiej suki, ale własnego szefa!

– Zajmijmy się ważniejszym problemem – zaproponował przez zaciśnięte zęby. – W tej chwili dwójka Aurorów jest o krok od odkrycia naszego sekretu.

De Laine potrząsnął z niedowierzeniem głową.

– Zajmijmy się? Spieprzyłeś wszystko, a teraz MY mamy zająć się sprzątaniem? Doskonale. Zajmiemy się. I żebyś TEGO nie spieprzył, zaraz powiem ci jak.

Nie było czasu na szukanie najlepszego rozwiązania, na długie dyskusje i rozpatrywanie wszystkich za i przeciw, jeśli mieli to przetrwać, musieli działać JUŻ. I sami. Żadnych śladów.

De Laine poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa i zerknął na zegarek.

– Za niecałą godzinę mamy spotkanie z Lambertem. Zrobisz z siebie i z twoich Aurorów kompletnych głupców i nieudaczników. A ja namówię go, żeby dał to śledztwo Korpusowi Specjalnemu.

Ludzie z Korpusu Specjalnego byli ponad Aurorami i na ogół realizowali misje zlecone im przez Ministra lub szefa DPPC. Zarówno z powodu całkowitego utajnienia ich zadań jak i faktu, że praktycznie zawsze pracowali w terenie, byli nieznani wśród Aurorów, lecz Sardin nie rozumiał, w czym to miało im pomóc.

– Chcesz wciągnąć w to kogoś nowego?

– Nie – De Laine spojrzał mu prosto w oczy. – Ściągnij tę Polkę i Morela za dwie godziny do twojego biura. Wypiję wielosokowy i zjawię się jako ktoś z Korpusu. Odbierzesz im śledztwo, każesz przekazać mi wszystko, co dotychczas zebrali, a ja każę im milczeć. A potem się ich pozbędziesz.

Słysząc ostatnie kategoryczne słowa, Sardina mimo woli przeszedł dreszcz. Słyszał już je wiele razy, ale nigdy jeszcze nie dotyczyły jego ludzi.

– Zostaje nam jeszcze Pierre – odezwał się, żeby oderwać się od ponurych myśli. – Trzeba go będzie przesłuchać, żeby się dowiedzieć, co się stało. Może będzie wiedział, komu sprzedał te cukierki i może… – chciał powiedzieć, że może będzie można ostrzec tych ludzi, gdy dotarło do niego, że nie mogli tego zrobić.

De Laine myślał dokładnie o tym samym.

– Jeśli nie będziemy mogli ich odnaleźć i jakoś podmienić cukierków, musimy to tak zostawić.

– Kolejne zgony tylko zaognią całą sytuację.

– Trudno – odparł De Laine. – Albo ty, albo ja jako ten ktoś z Korpusu będziemy zacierać ślady i podsuwać fałszywe tropy. Mówiłeś, że ile cukierków zamówiłeś? Kilka garści?

Cudownie. Coraz lepiej. Gdyby tylko nie bawił się w Mistrza Eliksirów, nie byłoby problemu.

De Laine pokręcił głową i w tym momencie przeleciała mu przez głowę zupełnie oczywista myśl. Wszystko sypie się przez niego! Przez jego idiotyczne podejrzenia względem Alex! Bo tak naprawdę ona również jest zagrożona.

Przez niego. Wszystko przez niego…

Te myśli wiodły bardzo daleko, lecz teraz nie miał na nie czasu.

– Będzie ciężko, ale nie mamy wyjścia – wrócił do tematu. – Nie możemy ryzykować, by wyszło na jaw, że to łączy się z cukierkami.

Sardin potaknął.

– Rozumiem, że jeśli ktokolwiek się zorientuje…

– Ktokolwiek to będzie, z samym Ministrem włącznie, zabij go.

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 5Cień Ćmy Rozdział 7 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 12 komentarzy

  1. Coś polskiego musiało się pojawić, nie spodziewałam się tylko, że dwa razy 🙂 Podoba mi się ten delikatny akcencik, chociaż w niektórych krajach są osoby o bardziej niewymawialnych, a dla nich wręcz banalnych nazwiskach (nie podam przykładów, bo tych najbardziej niewymawialnych nie pamiętam ;), ale był „Kłazalazakłakukłalakłaza k’ zabolaza”Wróć do czytania

    1. Przyznam szczerze, że uwielbiam tę relację Harry’ego i Severusa.
      I jestem bardzo zadowolona z tego, jak udało mi się ją napisać (choć na ogół mam tendencję do marudzenia na własne teksty)

Dodaj komentarz