Cień Ćmy Rozdział 5

Latem potrafiła wstać o szóstej i stać lub siedzieć przy oknie, dopóki ktoś po nią nie przyszedł i nie ukradł jej tego, co kiedyś było dla niej czymś oczywistym, na co nawet nie zwracała uwagi, a teraz stanowiło jej skarb.

Potem zabierano ją stamtąd i resztę dnia spędzała w krainie wiecznego cienia – jak nazywała laboratorium, którego okna wychodziły na północ.

Te krótkie chwile nie mogłyby rozgrzać jej serca, nawet gdyby ona sama na to pozwoliła. Jednak każdy taki poranek dodawał jej sił, zupełnie jakby wraz z promieniami słońca sączyła się w jej ciało moc, której potrzebowała.

Dziś również oparła się o ścianę, patrzyła się w białożółtą kulę, chłonąc jej energię.

Już niedługo.

Oceniała, że zostało jej nie więcej niż trzy tygodnie. Wszystkie części jej misternego planu powoli składały się w całość i brakowało już tylko kilku ostatnich elementów.

Najważniejszą sprawą było wyeliminowanie De Laine’a i Sardina w sposób, który wskazywałby na nich samych, lecz to dla Alex nie stanowiło żadnego problemu.

Francuzi najwyraźniej zakładali, że do zabicia kogoś potrzebna jest różdżka i przy niemal każdej ich wizycie ją rozbrajali, co sprawiało, że czuli się bardzo pewni siebie. Ślepcy. Żałośni idioci. Zapomnieli, że mieli do czynienia z Mistrzynią Eliksirów!

Alex wybrała Mroźny Eliksir. Służył do wywoływania efektu zimy na rzeczach martwych – na przykład wlany do jeziora w ciągu kilkunastu minut obniżał temperaturę wody tak bardzo, że nawet kilka słonecznych dni nie wystarczało, by rozpuścić grubą pokrywę lodu.

Nie był skomplikowany, co sprawiało, że wiele osób warzyło go samodzielnie, zwłaszcza w regionach, gdzie zima nie była prawdziwą zimą… Można było popełnić przy nim tylko jeden, za to katastrofalny w skutkach błąd: użycie krwi smoka Norweskiego Kolczastego zamiast Rogogona Węgierskiego sprawiało, że działał również na stworzenia żywe.

Do jego mankamentów należał długi okres warzenia – około 90 dni, tyle ile trwała zima, za to do plusów…

Można było rzucać na niego Statis w dowolnym momencie, był bezbarwny i bezwonny, wszystkie niezbędne ingrediencje należały do klasy C i D i tak się składało, że te niestandardowe potrzebne były do warzenia różnych odmian eliksiru dla Francuzów.

Alex brakowało jeszcze pięciu składników, a potem musiała tylko skłonić De Laine’a i Sardina do przyjścia do Laboratorium i napicia się szklanki wody, ewentualnie powąchania oparów z ustawionego koło nich kociołka…

Równie ważne jest to, żebyś nie pozostawiła po sobie żadnych śladów pomyślała i obrzuciła skromny pokój uważnym spojrzeniem.

Po wystroju i rzeczach osobistych ciężko było powiedzieć, by przebywała tu kobieta. Kosmetyki mogła bez problemu wylać, kiedy nadejdzie czas. Z trzech skromnych sukni, które jej kupili, udało się jej podrzeć „niechcący” jedną. Drugą zamierzała spalić w kominku tuż przed ucieczką, razem z bielizną, w trzeciej zaś przecież pójdzie do Laboratorium, a tam będzie mogła ją zniszczyć w dowolny sposób. Ubrania robocze, które jej przynieśli kilka dni temu, były o dwa numery za duże, dokładnie tak, jak sobie życzyła, i wyglądały na męskie. Nawet charakter pisma nie wskazywał na kobietę – z początku musiała się wysilać, by go zmienić, ale z biegiem czasu stał się częścią jej. Zupełnie jak rola, którą grała.

Laboratorium i sąsiednie pomieszczenia otoczone były Barierą podobną do tej w Howden Dam, lecz ona była w nią wpisana, więc będzie mogła ją przekroczyć sama.

Kiedy zacznie wołać o pomoc dla skutych od wewnątrz lodem Francuzów, strażnik na pewno wbiegnie do jej laboratorium, a wtedy…

Nie udało się jej zidentyfikować zaklęcia do przedziwnej drewnianej ściany do Skrzydła, w którym pracowała, więc po prostu zmusi strażnika do otwarcia ich. Ponieważ wszystkim pilnującym jej ktoś czyścił codziennie pamięć, tego dnia będzie musiała to zrobić osobiście. I nie będziesz się bawić w delikatność.

A kiedy już uda ci się uciec na którąś z licznych klatek schodowych, wyjście stąd nie będzie stanowiło problemu! Przy okazji kilku mało romantycznych nocnych spacerów z De Laine’em, usytuowała najwyraźniej mało używane, bo zacinające się drzwi prowadzące na niewielki dziedziniec i ostatnim razem była świadkiem czyjejś aportacji.

Nie wiedziała tylko, co zrobić by mieć pewność, że w pokoju nie zostanie żaden jej włos. Przy każdym powrocie do pokoju uważnie sprawdzała, czy sprzątaczka poprawiła krzywo odłożoną szczoteczkę do zębów, zmiętą poduszkę czy odstawione dziwnie buty, ale choć zaznaczała sobie dni, a nawet pory, w których kobieta musiała u niej bywać, nie układało się to w żaden regularny schemat. W najgorszym wypadku owiniesz głowę ręcznikiem, a potem w nocy sprzątniesz każdy cal tego pomieszczenia.

Rozległo się dyskretne pukanie i Alex już wiedziała, że to stuka De Laine. Ta zdechła Sardynka uznaje tylko walenie pięścią.

 

De Laine wszedł do pokoju Alex, zamknął zaklęciem drzwi i dopiero wtedy zdjął Tarczę, jaka odgradzała wchodzących od kobiety. Ustawili ją po to, by nie próbowała zaczaić się w kącie i uderzyć wchodzącego.

– Dzień dobry.

Krótkie i sztywne powitanie po angielsku zamiast eleganckiego ukłonu, skądinąd czarująco brzmiącego „Bonjour” i choćby banalnego żartu, zabrzmiało dla Alex jak ostrzegawczy dzwonek.

– Dzień dobry, Ber’trą – zmusiła się do uśmiechu.

Zaciskając usta i przyglądając się czubkom własnych butów De Laine podszedł do niej i stanąwszy w bezpiecznej odległości, oparł się plecami o ścianę i założył ciasno ręce. Kiedyś zapewne Alex parsknęłaby szyderczo, bo w jego pozie nie było za knuta męskiej elegancji, siły i uroku, którymi emanował Severus Snape, lecz teraz aż przeszedł ją dreszcz nienawiści.

– Wygląda pan wyjątkowo poważnie – dodała, bo jego zachowanie rzucało się w oczy. – Czy coś się stało?

De Laine chwilę patrzył na nią w milczeniu. Jeszcze nigdy w swojej karierze nie odczuwał tak wyraźnie powiedzenia „mieć dupę przytrzaśniętą między dwoma krzesłami”!

– Mam dobrą i złą nowinę – odparł w końcu i skrzywił się, bo kobieta z pewnością zauważyła lekkie drżenie jego głosu. Dobrze, że nie słyszy walenia twojego serca. – Zrobiliśmy nowy test i Aktywator  zadziałał.

Niemożliwe!!!! wydarł się jakiś głos w głowie Alex i kobieta zmusiła się do uśmiechu.

– No to doskonale! To wręcz cudowna nowina! Więc – zawahała się, marszcząc brwi – co jest nie tak? Coś się stało z panem Sardinem?!

De Laine zawsze szczycił się tym, że potrafił w lot wyczuć kłamstwo – teraz go nie czuł, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że jego… instynkt nie działa jak powinien. TEN instynkt, bo przy niej obudził się inny, zupełnie jak kobra zbudzona zniewalającymi dźwiękami fletu.

– Zła nowina jest taka, że… to nie pani Aktywator.

Tym razem Alex nie musiała nawet udawać.

– Słucham? Nie mój? Co to znaczy „nie mój”?

– To, że Georges stworzył go sam. Bazując na składnikach różnych pani eliksirów.

!!!!!! Sardin, ciebie powinnam zabić już dawno temu! Tego właśnie Alex obawiała się najbardziej!

Ostatni eliksir, który dla nich uwarzyła, zawierał oddech lelka wróżebnika śpiewającego w pobliżu kwitnących kwiatów akacji, czyli dokładnie ten składnik, który powinien znaleźć się w zabójczej wersji Aktywatora. Słodycz zawarta w nim niwelowała działanie ciamarnicy z Eliksiru Indyferentnego, dzięki której Strach nie miał dostępu do Żywiciela. Na nieszczęście dla niej potrzebowała go również jako składnika pomocniczego na obecnym etapie warzenia Mroźnego Eliksiru i tylko w ten sposób mogła wyjaśnić, czemu go zamawiała. Dodała go tylko trochę, tyle by w połączeniu z eliksirem Indyferentnym Aktywator wywołał napad przerażenia, ale nie zabił, resztę zaś zużyła na swoje własne potrzeby.

Teraz koniecznie musiała z tego jakoś wybrnąć!

– Bazując na… – Alex uniosła w górę brwi. – Bertrand, chce pan powiedzieć, że on wymieszał wszystko to, co uwarzyłam i jego zdaniem tylko dlatego Aktywator zadziałał? Niemożliwe!

– Alex, pani ostatni eliksir nie zadziałał, to pewne.

– Bertrand, nie na tym polegają teorie eliksirów! – zawołała Alex. – Jeśli pan Sardin postanowił się bawić w eliksirotwórcę i cudem uwarzył coś, co zadziałało, to na pewno jest to jakaś mordercza mikstura, która nie ma nic wspólnego z tym, czego szukacie!

Wbrew zdrowemu rozsądkowi De Laine poczuł się lepiej. Serce nadal się w nim tłukło, ale z innego powodu.

– Alex – uniósł ręce, żeby ją uciszyć. – Zdaniem Georges’a to znaczy, że celowo warzyła pani coś, co nie działa.

O dziwo udało mu się wymówić te słowa o wiele łatwiej niż sądził.

– Nonsens – rzuciła krótko Alex.

– I żeby to udowodnić, chce zrobić następny test za chwilę, w pani towarzystwie – te przyszły już trudniej, nie tylko dlatego, że to nie do końca było prawdą.

– Nonsens!

– Alex…

– Bertrand, możemy robić nawet milion testów, jeśli chcecie, proszę bardzo – w tej chwili Alex nie miała innego wyjścia, jak brnąć w to jeszcze głębiej. Potrzebowała czasu, choć chwili, żeby móc rozważyć wszystkie opcje! – Proszę mi dać pięć minut na zrobienie toalety i możemy iść.

Rozczesywanie długich włosów i rozsmarowanie na twarzy olejku wygładzającego skórę i dodającego blasku nie trwało długo, ale też nie było tak wiele do rozważania.

Oni będą chcieli ją zabić, a ona nie będzie miała nawet różdżki. Doprawdy, miała niewiele do stracenia.

Alex wyszła z łazienki i energicznym krokiem podeszła do drzwi.

– Jestem gotowa.

– Alex… – De Laine MUSIAŁ się upewnić. – Chce pani powiedzieć… To znaczy… Że to nieprawda, że zrobiła to pani celowo?

– Oczywiście, że nie!

De Laine sięgnął po jej rękę, jak zawsze, żeby ją wyprowadzić, lecz zanim otworzył drzwi, uniósł ją do ust.

– Wierzę pani.

– I tylko to się dla mnie liczy. Ber’trą.

 

 

Londyn, Pokątna,

O tej samej porze

 

Bank Gringotta, apteka, księgarnia i zdecydowana większość sklepów otwierały swoje podwoje dopiero o ósmej, ale to nie znaczyło, że życie rozkwitało na Pokątnej dopiero o tej porze. Już o wiele wcześniej zjawiali się pracujący tam czarodzieje i czarodziejki, odsłaniali i porządkowali kolorowe witryny sklepowe, wystawiali na zewnątrz gabloty i stojaki z towarami, wytaczali beczki z przeróżnymi składnikami do eliksirów, lewitowali i unieruchamiali w powietrzu miotły, ponawiali ruchome magiczne reklamy, które miały przyciągnąć uwagę klientów… Słowem robili to wszystko, co wymaga bardzo dużo pracy, a z czego my nie zdajemy sobie nawet sprawy, przechadzając się godzinę czy dwie później zatłoczoną uliczką.

I rzecz jasna, nie stronili od krótszych lub dłuższych pogawędek.

– Hej Tim! – zawołał młody chłopak do swojego kolegi, odsłaniającego witrynę Magicznej Menażerii i wyszczerzył do niego zdecydowanie zbyt duże zęby.

– Siema, Zając! – odkrzyknął tamten. – Idziesz z nami dziś w południe do Dziurawego Kotła?

– Jasne!

– Ja też idę – krzyknął Mike spod odległego ze dwadzieścia jardów sklepu z artykułami piśmienniczymi Scibbulusa.

– To ściągnij i Kath z Eelopa!

Chłopak kiwnął głową, uścisnął rękę przechodzącym obok o wiele starszym chłopakom i gwizdnął przeraźliwie na znajomego po lewej stronie. Potem pomachał ręką i wrzasnął:

– Roger, podaj dwa sklepy dalej! Kath ma przyjść do Dziurawego Kotła na dwunastą!!!

– Kochaneczki, nie krzyczcie tak, tylko zabierajcie się do pracy – zganiła ich Madame Malkin, poprawiając szaty na manekinach na wystawie jej sklepu.

Tim grzecznie kiwnął głową, po czym puścił oko do Zająca. I już miał zniknąć w głębi sklepu, gdy gdzieś daleko, od strony Gringotta, ktoś zaczął przeraźliwie krzyczeć.

– Przyczep się do nich, nie do nas – mruknął pod nosem.

Ale krzyki nie ustały, wręcz przeciwnie. Przeszły w okropne wycie, wrzaski, skowyt i wyraźnie się przybliżyły.

– Ty, co jest? – rzucił niepewnie Zając.

Przez okoliczne okna zaczęły wychylać się głowy ciekawskich, ludzie wychodzili przed sklepy i z chwili na chwilę na uliczce robiło się coraz tłoczniej.

– To chyba niedaleko… – rzucił ktoś. – Idziemy zobaczyć?

Wszyscy jakby tylko na to czekali, rzucili to, co akurat robili i ruszyli w tamtym kierunku. Chwilę potem wrzaski umilkły.

Tim i Mike dobiegli tam przed innymi, przepchnęli się przez tłum gapiów i ujrzeli leżącego na ziemi Ryana, reportera działu międzynarodowego Proroka Codziennego.

Kilka osób klęczało już przy nim. Jakaś kobieta rzucała raz po raz Renervate, inna sięgnęła do szyi by sprawdzić puls, a stary Tony ze sklepu ze starociami podniósł mu głowę i podłożył pod nią swój kapelusz.

I oczywiście wszyscy mówili jednocześnie, próbując przekrzyczeć siebie nawzajem.

– Uzdrowiciela! Czy jest ktoś, kto się zna na uzdrawianiu?! Widzieliście, kto go gonił? Co mu się stało? Gdzie on tak biegł? Kto to jest? Gdzie jest jego różdżka?

– Przenieśmy go do mojego baru – zaproponował tubalnym głosem właściciel Nory Leprokonusów. – Przecież on leży w kałuży!

Postawny sprzedawca z apteki zaczął prosić ludzi, żeby się rozstąpili, ale z pewnością nie dałby sobie rady, gdyby nie przyszedł mu z pomocą George Weasley. Rudzielec w jedną chwilę rozsunął tłum na boki i zrobił szerokie przejście aż do wejścia baru. Widząc to, Tony wskazał Ryana różdżką i mruknął:

– Locomotor Ryan.

Uniósł go jednak zbyt gwałtownie i Ryan nieomalże wystrzelił w powietrze kilka stóp i zatrzymał się gwałtownie.

Nasiąknięta wodą wełniana peleryna rozpięła się i opadła prosto w kałużę. Ktoś już sięgnął po nią, gdy naraz coś sypnęło gwałtownie nie wiadomo skąd i czarny materiał pokrył jakiś białoszary proszek.

Tony zamarł, zaskoczony i w tym momencie kucający Tim dostrzegł od spodu poszarpaną marynarkę i białą koszulę zwisające z ramion i rąk Ryana…

O, bogowie…

Tony’emu drgnęła różdżka i Ryan runął na ziemię. Ale upadł jakoś dziwnie, jakby połowa jego ciała zapadła się w ziemię, albo… rozpuściła? Bo z kałuży wystawała tylko twarz, zaledwie kilka cali marynarki, wierzch spodni i góra butów… Zaś wszystko dookoła zaścielał szary…

– Popiół!!!! – zawołał ktoś. – To popiół!!

Powietrze rozdarł pierwszy wrzask i momentalnie dołączyły do niego kolejne, ludzie rzucili się do ucieczki i zaledwie kilka chwil później pośrodku ulicy zostało tylko kilka osób i ciało.

– Merlinie… Wygląda jakby…

– Jakby się spalił.

– Od środka?

Czyjeś ramiona pomogły Timowi się podnieść, za to Mike zwymiotował gwałtownie. Najwyraźniej z powodu samego widoku, bo w powietrzu nic nie było czuć.

– Jakby spopielił go smok – powiedział roztrzęsionym głosem George.

– Co?

– Ryan panicznie bał się smoków.

 

 

Paryż, Bastylia, Skrzydło Północne

Kilka chwil później

 

De Laine gestem zaprosił Alex do niewielkiej salki i wszedłszy za nią, zabezpieczył drzwi.

Sardin już tam był i kładł na stole pod ścianą odebrane dziś rano cukierki. De Laine zerknął na nie i nagłe zrozumienie sprawiło, że momentalnie zaschło mu w gardle. Jeden zielony i dwa czerwone.

Merlinie. Święty Merlinie. Pomóż!!!

Spokojnie. Powiedziała, że NIE. Więc się nie uda.

A co, jeśli TAK? To cię okłamała. Więc może Georges ma rację i nie zasługuje na łaskę?

Ale jeśli kłamała, to jak mogła tak zdecydowanie zaprzeczyć?

Nie bój się, przecież jej wierzysz! To znaczy CHCESZ wierzyć.

Sam już zaczynał się gubić i myśli na nowo zaczęły mu się rwać.

Żeby nie upaść, jeśli nogi odmówią jej posłuszeństwa Alex stanęła bokiem pod ścianą i oparła się o nią.

Udając, że przygląda się dwóm siedzącym w kącie mężczyznom, związanym i najwyraźniej potraktowanych Silencio, kątem oka rozejrzała się dookoła.

Małe, ciasne pomieszczenie, niewielkie okienko, zabezpieczone zaklęciem drzwi… Nie miała pojęcia, do czego służyło, ale dla niej miało stać się grobem. W którym już za chwilę miała zostać pogrzebana w przerażający sposób.

– Dzień dobry, panno Rayleigh – rzucił oschle Sardin, odwracając się ku nim.

– Witam – odparła Alex. O dziwo w jej głosie nie brzmiała panika. Jeszcze.

– Zapewne Bertrand wyjaśnił pani, czemu tu dziś jesteśmy?

– Żeby obejrzeć cud. Może pan zaczynać.

Sardin spojrzał na De Laine’a, lekko stropiony.

– Cud? – powtórzył, niepewny czy się nie przesłyszał. Co ten Bertrand jej powiedział?!

– Tak – potwierdziła Alex i opuściła ręce, żeby wyglądać na znużoną. Na całe szczęście oni nie widzieli, jak po wnętrzu jej dłoni ścieka lodowaty pot. – Kiedy kompletny ignorant warzy coś, z czym boryka się Mistrzyni Eliksirów, to moim zdaniem zasługuje to na miano cudu.

Po twarzy Aurora przemknął grymas, jakby ktoś go spoliczkował, ale błyskawicznie się otrząsnął. Ty żmijo. Będziesz miała cud. Już za chwilę. Jego wzrok przemknął po cukierkach, uśmiechnął się i skłonił przed nią. Kiedy chciał, potrafił być bardzo szarmancki.

– Nie śmiałbym przypisywać sobie zasług, które odniósł ceniony francuski eliksirotwórca. Natomiast jeśli chodzi o pani niewątpliwy talent – uśmiech w jednej chwili znikł – pani umiejętności jako manipulatorki i oszustki…

– Dość – przerwał im wściekłym tonem De Laine. – Zaczynajmy.

– Proszę się nie krępować – dorzuciła Alex.

Powietrze, już i tak pełne napięcia, zgęstniało tak, że praktycznie można je było dotknąć. Podchodząc do środkowego krzesła De Laine miał wrażenie, że przedziera się przez rzekę melasy.

Sardin gestem głowy wskazał Alex krzesło pod ścianą i przywołał cukierki.

– W zielonym jest działający Aktywator odseparowujący Strach, który wpierw przetestujemy. W czerwonym zaś – pokazał wymownym gestem dwa cukierki – jest jego zabójcza wersja. Którą również przetestujemy.

Siadając Alex czuła już pierwsze grudki ziemi sypiące się jej na głowę.

Nagle grube sznury krępujące jednego z mężczyzn znikły, ten wstał i podszedł kilka kroków w ich kierunku. Ze swojego miejsca Alex widziała tylko, że Sardin kazał mu zjeść zielony cukierek, lecz biorąc pod uwagę całkowitą uległość więźnia, domyśliła się, że nie obyło się bez Imperiusa i osunęła się mocniej na oparcie krzesła.

Tylko nie Imperius. Nie możesz mu na to pozwolić…

– Nie muszę chyba mówić, że podałem im już Bazę? – spytał Sardin.

– Oczywiście. „Bazę” – powtórzyła po nim Alex, siląc się na drwinę. Chciała jeszcze bardziej go ośmieszyć, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.

Choć działanie TEGO Aktywatora nie objawiało się niczym specjalnym, przez długą, niekończącą się minutę wszyscy przyglądali się mężczyźnie, który wrócił na swoje miejsce, usiadł pod ścianą i zamknął oczy.

W podobny sposób Sardin zmusił jego towarzysza do zjedzenia czerwonego cukierka, odwrócił się do nich i teatralnie uderzył w czoło.

– Zapomniałbym zdjąć Silencio! Finite Incantatem!

Smagnął różdżką, po czym usiadł po drugiej stronie De Laine’a.

Alex umiała się skupić tylko na rytmicznym waleniu serca – było tak mocne, że zagłuszało jakiekolwiek myśli. Choć o czym miałaby myśleć? O tym, czego się boi? W pewien perwersyjny, przerażający sposób była nawet ciekawa, jaki jest jej najgorszy koszmar.

De Laine wepchnął na oślep różdżkę do kieszeni i złapał się krawędzi krzesła. Jego ręka otarła się o dłoń Alex i przez roztrzęsiony umysł przemknął mu pomysł, że mógłby ją jakoś uspokoić, ale kobieta nawet nie zareagowała, więc tylko zacisnął kurczowo palce na drewnianej krawędzi.

Czuł się jak… mewa kołysana coraz gwałtowniejszymi falami. Ciskana między nadzieją i trwogą. A sztorm nadchodził…

Jeszcze kilka chwil wcześniej Sardin myślał, że będzie smakował swój triumf, lecz teraz z chwili na chwilę coraz bardziej rosła w nim obawa o reakcję jego… Bertranda. Po głowie tłukła mu się ich ostatnia rozmowa, gdy Bertrand zwrócił się do niego po nazwisku i zalało go dziwne mrowienie, podobne do tego, gdy krew wraca do zdrętwiałych kończyn. I tylko nie miał pojęcia, czy ono kiedyś ustanie, czy wręcz przeciwnie.

Na wszelki wypadek nieporadnie wsunął drugi krwistoczerwony cukierek za połę szaty.

Ile czasu potrzeba, by organizm zareagował? Dziesięć sekund? Może więcej? Nie był pewien.

Minęło już… z pięć.

Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć. Dziesięć. Jedenaście…

Przy piętnastu pomyślał, że może to zależy od mocy magii danej osoby. Próbował kontynuować liczenie, ale się zgubił. Podjął na nowo przy piętnastu. Przy szesnastu uznał, że powinien był zacząć od dwudziestu. Może trochę mniej. Mimo to ciągnął dalej. Szesnaście. Nie, czekaj, już było! Siedemnaście! Osiemnaście! Dziewiętnaście…

Co się dzieje?! Za długo! To trwa za długo!

Coś jest nie tak! Cholernie nie tak!

Wyprostował się, zamrugał oczami i skupił na mężczyźnie na wprost nich. Który cały czas stał, jakby nigdy nic, bez żadnych oznak paniki czy choćby śladu lęku!

Ten cholerny eliksir nie działał!! Putain de bordel de merde!!!!!!* Niemożliwe!!!!!

Przecież…

Gdy Sardin zerwał się z krzesła i przywołał papierek od cukierka, De Laine wypuścił wstrzymywane od Merlin wie kiedy powietrze, z największym trudem rozluźnił zaciśniętą rękę i dyskretnie sięgnął po rękę Alex.

Zaskoczona kobieta aż podskoczyła i spojrzała na niego wielkimi oczami. Nie mógł się jej dziwić, takie przedstawienie mogło na każdym zrobić wrażenie! Uśmiechnął się do niej, ścisnął jej palce i poczuł, jak oddaje uścisk.

Och, teraz nie żałował, że przeszedł przez taki spektakl, skoro taka była nagroda!

– Niemożliwe!!! – wrzasnął Sardin.

– Georges.

– Bertrand, to niemożliwe! Bogowie, to…!!! – Sardin cisnął na ziemię czerwony papierek. – Przecież to działało w piątek!! Sam widziałeś!! To jakaś pomyłka! Absurd!

Alex zakręciło się tak gwałtownie w głowie, że o mały włos spadłaby z krzesła. Nie dowierzając własnemu głosowi odchrząknęła raz, a potem drugi, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi.

– Coś jest nie tak!! – krzyczał Sardin. – Przysięgam, Bertrand!!! Widziałeś recepturę! Widziałeś jak René warzył eliksir!!! Dokładnie ten sam, co w piątek!!! – machnął ręką w stronę patrzącego na Alex mężczyzny. – On powinien być już martwy!!!

– CO?! – ryknął tamten i podskoczył do niewidocznych krat. – Ty sukinsynu!

– Stul pysk!!!!

De Laine miał już dość!

– SILENCIO!! – smagnięciem różdżki uciszył więźnia i wskazał nią swojego podwładnego. – Georges, jak się nie uspokoisz, ciebie też uciszę!

Na sekundę zapadła cisza i Alex postanowiła się wtrącić.

– Rozumiem, że eksperyment skończony? – spytała, wstając powoli. – Mogę już iść i zabrać się do pracy?

Jej głos eksplodował w Sardinie podwoje do krainy szaleństwa i jego prywatnego piekła. Nie to! Merlinie, wszystko, tylko nie TO! NIE DZIŚ! Dziś tego nie zniesiesz!!!

– Bertrand, chyba jej nie wierzysz?! – zawołał, nie bacząc na ostrzegawcze spojrzenie De Laine’a. – Przestań! Przecież na własne oczy widziałeś, że ten eliksir zadziałał!!!

De Laine otworzył usta, ale Alex go ubiegła.

– Może mi pan wyjaśnić, CO wam zadziałało?

O nie! Zaczyna się! Sardin nie miał już do tego siły! Ilekroć próbował z nią dyskutować, polemizować, cokolwiek jej tłumaczyć, zawsze, zawsze, ZAWSZE!!! kończyło się w ten sam sposób!

– To, czego PONOĆ nie może pani wynaleźć!

– Ma pan na myśli drugi eliksir, który działa tylko po uprzednim podaniu pierwszego, przy czym żaden z nich nie jest zabójczy, sam z siebie nie pozostawia śladów w ciele ofiar i w przypadku badania zwłok nic, absolutnie nic nie wskazuje na morderstwo?

– Dokładnie tak! Zrobiłem dwa testy i w obu przypadkach testowani umarli!

Alex wybuchnęła śmiechem.

– Umarli! Oczywiście, że umarli, ale skąd pan wie, że umarli ze Strachu? Istnieją dziesiątki eliksirów, od których można umrzeć.

Sardin uśmiechnął się triumfalnie. Czyżby to było takie proste? Sama mu się podkładała? Bo przecież to było dokładnie to! Dziesiątki eliksirów – a nie ten jeden, jedyny, jaki miała warzyć!

– Stąd, że uwarzyliśmy go opierając się na pani recepturach. W szczególności tych lepiej działających. Więc jeśli tylko nie warzyła pani celowo czegoś innego, to, co udało się nam stworzyć, powinno odpowiadać dokładnie pani definicji. Czyż nie?

To zaczynało być niebezpieczne i Alex nie mogła mu pozwolić kontynuować.

– Uwarzyliście coś OPIERAJĄC SIĘ na moich recepturach? – powtórzyła po nim na pozór łagodnie, po czym jej głos się zmienił na pełen drwiny. – Wzięliście wybrane ingrediencje z różnych receptur, wsypaliście tyle, ile uznaliście za stosowne i uwarzyliście coś, co waszym zdaniem jest działającym Aktywatorem? Przykro mi to mówić, ale jest pan idiotą, Sardin. Ale skoro interesują pana zaawansowane teorie eliksirów, polecam zacząć od analizy Eliksiru Przebudzenia i Eliksiru Poronnego. Oba zawierają piołun, różnica leży w ilości i innym momencie dodawania. I upraszczając dla pana, jeden przywraca do życia, a drugi zabija.

Sardin pokręcił rozpaczliwie głową i złapał krótki haust powietrza, bo bał się, że jeśli tylko głębiej odetchnie, wściekłość dosłownie go rozsadzi! Ale nie mógł nic poradzić na to, że czerwona mgła przesłoniła mu wzrok.

To się znów dzieje! Ona znowu to robi!! Ta cwaniaczka, manipulantka, ta cholerna suka! Znów próbuje się z tego wyłgać i obrócić wszystko przeciw tobie!

Bo jego szef do tej pory nie zaprotestował, nie kazał się jej zamknąć, nie uciszył JEJ! Zupełnie jakby jej wierzył! Jakby się z nią zgadzał!

– Bertrand! Powiedz coś! Zrób coś! Nie pozwól na to, do cholery!!!

De Laine uniósł różdżkę i przesunął się lekko w bok, osłaniając Alex.

– Georges, przede wszystkim uspokój się.

????!!!!!! „Uspokój się?!”

– Nie wiemy, co było nie tak z eliksirem z piątku, ale…

– CO BYŁO NIE TAK???!!!

– Ale sam doskonale widzisz, że na dzień dzisiejszy NIE MAMY działającego Aktywatora.

– WSZYSTKO BYŁO TAK! Bertrand…

– DOŚĆ! – krzyknęła Alex. – Nie zamierzam słuchać tych bredni ani chwili dłużej! Dziwię się nawet, że pozwoliłam na ten żałosny spektakl. Bertrand, proszę mnie natychmiast zaprowadzić do laboratorium, straciłam przez tego idiotę już wystarczająco dużo czasu.

De Laine uścisnął lekko ramię Sardina, który zamarł z otwartymi ustami.

– Georges, porozmawiamy później. Teraz odprowadzę Alex… Rayleigh – dorzucił pospiesznie – a ty, proszę, zajmij się więźniami.

I ująwszy Alex pod ramię wyprowadził ją na korytarz.


* Francuskie przekleństwo jak już kogoś bardzo poniesie. ZDECYDOWANIE nie do powtarzania

 

 

Poniedziałek, 9 lutego, 2004

Paryż, Atelier cukierni „Chocorêve” (fr. Czekoladowe marzenie)

10:00

 

Pascaline, grubiutka, rumiana i bardzo energiczna żona Pierre’a wtoczyła się do atelier i aż fuknęła głośno na widok pobojowiska, jakie zostawił jej mąż. Garnki, garnuszki, miski i spodeczki piętrzyły się jedne na drugich na stole pośrodku, na ławach i stolikach pod oknem. Przemieszane były z łyżkami, chochelkami, ucieraczkami, lejkami i szpatułkami oraz przeróżnymi formami do ciast, kratami używanymi podczas  nakładania polew, sitami i sitkami. I wszystko ozdobione było naciekami zastygłej czekolady o różnych odcieniach, oprószone cukrem, kolorowymi posypkami i umazane zastygłą galaretką, do której przyczepiły się perłowe kuleczki.

– Ten stary troll nigdy niczego się nie nauczy! – prychnęła, złapała mocniej różdżkę i zaczęła mozolne sprzątanie.

Lecz prócz złości na męża dręczyły ją troszkę wyrzuty sumienia. Powinnaś wrócić wcześniej i mu pomóc.

Rozpoczynające się już w ten weekend Targi Walentynkowe, w których uczestniczyli, mieli przygotować oboje z mężem i ich pomocnikiem. Takie były plany. Jednak w piątek przyleciała pilna sowa od rodziców z wiadomością, że jej ojciec źle się poczuł, więc spakowawszy niezbędne drobiazgi i upewniwszy się, że jej mąż zamówił dodatkowego pomocnika, Pascaline teleportowała się do nich.

I okazało się, że zaraz po jej zniknięciu wszystko „się posypało”. Ich pomocnik się rozchorował. Dodatkowy pomocnik w ogóle nie stawił się do pracy. Zepsuł się jeden z dwóch pieców. I, co wyszło na jaw dopiero dziś rano, ci z Ministerstwa zażyczyli sobie pilnie pięć garści czekoladowych cukierków. Jakby nie mogli kupić ich sobie na targu, sknery jedne. Mieli szczęście, że wczoraj wszystko nie poszło!

I ta ofiara losu, zamiast ją zawiadomić, zrobił wszystko sam! Jak ten skrzat domowy! I nie dość, że wszystko przygotowywał w ciągu nocy, to jeszcze chciał sam sprzedawać to w ciągu dnia, na dwóch różnych paryskich targach jednocześnie! Doprawdy, wyszła za idiotę!

I to wszystko dlatego, że jej mąż panicznie bał się swoich teściów. Przed jej matką schodził z drogi jakby co najmniej była szyszymorą, zaś jej ojca unikał jak bazyliszka.

Gdy Pascaline wróciła do domu w niedzielę rano, Pierre ledwie trzymał się na nogach i na jej widok się rozpłakał. Natychmiast kazała mu iść spać i zabroniła budzić się przed poniedziałkiem, ściągnęła ich dwóch synów i wysłała na targ pod Luwrem, zaś sama zajęła się tym na Montmartre.

– Hej mamo! – dobiegł ją od drzwi gromki głos Remy’ego, młodszego syna i w następnej chwili chłopak cmoknął ją w policzek na „dzień dobry”. – Merlinie, tata chyba oszalał!

– Możesz sobie darować słowo „chyba” – poprawiła go Pascaline. – Jak wam wczoraj poszło?

– Genialnie! – wyszczerzył zęby Remy, rozglądając się z podziwem dookoła. – Czekoladowe eklerki z wróżbami ludzie otwierali już przy nas, bijące serca pod koniec dnia dostały zapaści, ale i tak je kupowali, a ten wasz ostatni wymysł zrobił furorę!

Pascaline uśmiechnęła się radośnie. Kolekcja Czekoladowych Namiętności była jej pomysłem – wystarczyło dodać do zwykłych cukierków różnych naparów, by stały się prawdziwymi miłosnymi słodyczami.

– Najszybciej poszła „Gorąca noc” i „Namiętny Oddech” – zrelacjonował Remy. – I wiesz co, te czarne, co znalazłem w koszyku, też kupili!

– Czyli nie tylko wasz ojciec zwariował – oceniła Pascaline.

Nie miała pojęcia, co go napadło, żeby owijać cukierki w czarne papierki! Na szczęście nie było ich dużo, a całą resztę owinął w papierki o kolorze ognistej czerwieni. Stosownie do okazji.

 

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 4Cień Ćmy Rozdział 6 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 8 komentarzy

  1. Ej 'ktoś’ ładnie dał ciała jak i na Pokątnej mamy ofiarę 🤦🏻‍♀️ i afera międzynarodowa 😅Wróć do czytania

Dodaj komentarz