Cień Ćmy Rozdział 14

– Tu i teraz?- wycedził, unosząc wysoko brew. – Usłyszałeś jakąś nową Przepowiednię? Bo ja nie, więc… – wyminął go i ponownie ruszył do bramy.

Tłumione od ponad godziny uczucia dosłownie eksplodowały w Harry’m. A właśnie, że tak!!

– Tchórzysz?! Boisz się zwykłej rozmowy, Snape?! – wrzasnął.

Ten oniemiał, ale tylko na krótką chwilę. Chłopakowi ledwo udało się zaczerpnąć tchu i natychmiast go stracił, gdy Snape jednym wściekłym ruchem pchnął go na ścianę, niemal wbił różdżkę w gardło i oparłszy drugą ręką o mur pochylił ku niemu.

– Najwyraźniej jeden raz ci nie wystarczył, Potter – wysyczał przez zaciśnięte, obnażone zęby. – Lecz ostrzegam, tym razem już nie muszę cię chronić. Więc. Mnie. Nie. Prowokuj.

Okulary Harry’ego się przekrzywiły, jakiś kamień wbił mu się w plecy, a palący ból rozlał po gardle, lecz się nie bronił. Wręcz przeciwnie, uczynił gest, jakby próbował wepchnąć mu w rękę swoją własną różdżkę.

– Wolałem patrzeć, jak Bellatrix torturuje Hermionę! Niż jak robisz to ty! – wydyszał, patrząc na niego wyzywająco.

Odpowiedziało mu tylko ostrzegawcze zwężenie oczu i oddech równie prędki co jego.

– To było tylko Crucio na jej ciele! To, co ty robisz, to Crucio na jej umyśle! Od wczoraj!

Różdżka na jego gardle zjechała poniżej grdyki, a spojrzenie stało się czujne. Ostrożne. Wręcz przesiąknięte niepewnością. Chcesz wiedzieć więcej?! To proszę!

– Wiesz, dlaczego się spóźniłem?! Bo zrobiłem to, co ty powinieneś zrobić! Poszedłem zobaczyć, jak ona się czuje! Czy wszystko z nią w porządku!

Czarne oczy rozszerzyły się i buzująca w nich jeszcze przed momentem furia przelała się z nich wprost w Harry’ego. Dostał dreszczy, zaczął trząść się tak bardzo, że jeszcze chwila, jeszcze sekunda i czuł, że oszaleje!

– I dowiedziałem się, że wczoraj ją oskarżyłeś, nie słuchałeś jej przeprosin i odszedłeś! – zawołał w desperacji, tracąc zupełnie panowanie nad sobą. Wykrzyczał! Im głośniej tym lepiej! Żeby wyrzucić z siebie wszystko, co nim szarpało! – Zostawiłeś ją i nie pozwoliłeś się szukać!!!

Severus Snape nie odezwał się, nie próbował go nawet powstrzymać. Ale to ucisk różdżki, który zelżał i znikł, powiedział Harry’emu, że mężczyzna wiedział, co nadchodziło. Ucisk różdżki, gwałtowne westchnienie i coraz bardziej urywany, udręczony oddech. Milcząca, pełna determinacji zgoda na spotkanie nieuchronnego. I dobrze! Niech wie!!

– Zachowałeś się, jakbyś TY nigdy nie popełnił błędu! – Severus pobladł gwałtownie. Nie krył się już za maską obojętności, nie postawił Osłon i w jego oczach Harry dostrzegł niekłamany szok. Lecz za Hermionę… za siebie nie mógł teraz przerwać. – Jakbyś nigdy nie przepraszał! Jakby ciebie nigdy nikt nie odepchnął! – Severus wbił gwałtownie wzrok w ścianę obok. – Jakbyś TY nigdy nie naraził życia innych!

Słysząc szelest tuż koło swojej głowy, tam gdzie spoczywała ręka Severusa, Harry przywołał w pamięci obrazy Hermiony z dzisiejszego poranka: płaczącej mu w ramię, mówiącej roztrzęsionym głosem, skulonej na zimnych kafelkach… Był gotów je pokazać. Jeśli tylko Severus znajdzie w sobie na tyle odwagi, by po nie sięgnąć.

– Wiesz, w jakim ona jest stanie? Czekała na ciebie całą noc – szelest przybrał na sile, a Severus spuścił głowę. – Nie ruszyła się sprzed kominka. Boi się, że zostawiłeś ją na zawsze!

Odpowiedział mu tylko chrapliwy oddech. Choć bardziej brzmiał jak zduszony jęk kogoś, kto się poddał.

Ten jeden jęk zabrał ze sobą całą złość i Harry poczuł się nagle pusty. Słaby. Jak przekłuty balon.

– Jak dowiedziała się, że się spotkamy, błagała mnie, żebym ściągnął cię do domu – powiedział cicho i zamilkł na moment, szukając dalszych słów. – Nie… Nie nadaję się do pięknych przemów. Po prostu… Proszę. Wróć do niej i porozmawiaj z nią – zawahał się, mężczyzna przed nim nie odpowiedział, więc rzucił cicho. – Severus…?

Severus uniósł głowę, na jego bladych policzkach w świetle budzącego się dnia zalśniły dwie pionowe kreski i to, bardziej niż wszystko inne, wstrząsnęło Harry’m.

Merlinie, doprowadził Severusa Snape’a do łez…!!

– Proszę – udało mu się jeszcze wykrztusić.

Ostrożnie, jakby bał się go potrącić, jakby Severus Snape był lalką z najkruchszej porcelany i jakby potrącenie jego mogło zbić coś w nim samym, Harry przemknął się pod jego ramieniem i tłumiąc płacz niemal w panice pognał do bramy.

 

 

Chłopak zniknął, lecz nie zabrał ze sobą upiorów przeszłości i Severus trwał oparty o ścianę i otoczony nimi. Ręka, którą oparł o nią by go nie uderzyć zaczęła drżeć, trząść się coraz bardziej, aż w końcu zgięła się i osunął się powoli na ścianę, aż czoło dotknęło chropowatych, zimnych cegieł.

„Zachowałeś się, jakbyś nigdy TY nie popełnił błędu! Nigdy nie przepraszał! Jakby CIEBIE nigdy nikt nie odepchnął! Jakbyś TY nigdy nie naraził życia innych!”

Wspomnienia obudziły się w jego głowie, nabrzmiały w jego piersi i w ostatniej próbie zapanowania nad sobą Severus zacisnął kurczowo rękę. Lecz w powietrzu nie znalazł oparcia i runął w przepaść bez dna.

„Zachowałeś się, jakbyś nigdy TY nie popełnił błędu! Nigdy nie przepraszał!”

Każde zdanie wydawało się być podwójnym oskarżeniem – krzykiem dawnej przeszłości i chwili obecnej.

„Jakby ciebie nigdy nikt nie odepchnął!”

Idioto. Przeklęty idioto! Jak mogłeś!

Gdy Potter krzyczał, nie patrzył mu w oczy. Wiedział, że zobaczyłby w nich Hermionę, ale on nie potrzebował zaglądać do jego umysłu. Widział ją na tle ściany – taką, jaką ją wczoraj zostawił.

A w jego głosie słyszał jej ból.

Merlinie, jak mogłeś…!

Nie tylko ją oskarżył, ale i odebrał jej możliwość odnalezienia go. Odepchnął i przeraził! Tak, przeraziłeś!

Bo Hermiona, którą znał, nie pozwoliłaby mu odejść. A jeśli by mu się udało to zrobić, odnalazłaby go i zmusiła do słuchania!

Ale nie po tym, jak oskarżyłeś ją, że nieomal zabiła kilka osób. Wiesz, jak jest wrażliwa. Wiesz, że oskarżała się, że nie uratowała ciebie. I powiedziałeś jej dokładnie to, czego nie wolno ci było mówić! Ty sukinsynu…! Jak mogłeś!

Nagle gdzieś koło niego rozbrzmiał głos Pottera. Ona cię kocha, ty durny idioto!

Gdy szloch przeszył jego ciało zobaczył Hermionę z wczorajszego wieczora, na chwilę przed tym, nim wynurzył się z korytarza i w swojej ślepocie zniszczył wszystko. Zobaczył ją z tym niedorzecznym kotem w ramionach – jego rodzinę, która była sensem jego życia i poczuł, jak serce wyrywa mu się do nich.

A on rzucił się za nim.

 

 

Londyn, dom Hermiony i Severusa

O tej samej porze

 

Hermiona stała przy wychodzącym na wschód oknie w salonie i opierając czoło o zimną szybę patrzyła w coraz bardziej jaśniejące niebo. Lada chwila zza dachów domów miało ukazać się słońce – na krótką chwilę, zanim zajdzie za gruby pokład chmur i jakaś cząstka w niej miała odwagę wierzyć, że jej własne słońce również wzejdzie. Wczoraj zgasły gwiazdy, lecz niedawno przyszedł Harry i jego słowa pociechy nadal brzmiały jej w głowie. Przyszedł, przyniósł z sobą gwiezdny pył i rozrzucił po czarnym niebie zgasłych marzeń, budząc je na nowo.

Odważyła się nawet pójść do ICH sypialni po słoiczek, w którym trzymała to, co zostało jej z Kamienia. Teraz przyciskała go do serca i błagała, jak błagała rok temu, by wrócił. By wszystko dobrze się skończyło.

Wtem za jej plecami coś szczęknęło głośno.

Już odwracając głowę Hermiona widziała, jak w korytarzu pojawia się smuga światła padająca z otwartych na zewnątrz drzwi… jak przesłania ją czyjś cień… i rośnie z każdym głośnym krokiem… biegiem…

Gdy jej serce dorównało im rytmem, ujrzała, jak z korytarza wyłania się Severus.

Zatrzymał się, rozejrzał i ich spojrzenia się spotkały.

 

Serce Hermiony również się zatrzymało. Jej oddech też.

Zamarła i niezdolna się ruszyć, przez kilka trwających wieczność sekund patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jakby w ten sposób mogła widzieć… poczuć go lepiej. Mocnej. Upić się jego obecnością.

I jednocześnie coś w niej aż zadrżało, bo jeszcze nigdy nie wydał się jej tak… piękny. Błyszczące w pierwszych promieniach słońca czarne oczy… głęboka zmarszczka między gęstymi brwiami… kruczoczarne włosy rozsypane po ramionach i twarzy…

– Ssev-Severus….? – usłyszała swój roztrzęsiony głos.

– Hermiono.

W ciszy rozległ się brzęk, lecz Hermiona nie zwróciła na niego uwagi. Postąpiła ku niemu – dała jeden mały krok, Severus kilkoma dużymi zamknął dzielącą ich przestrzeń i w sekundę już była w jego ramionach.

– Severus! – jęknęła, lgnąc do miękkiej, ciepłej, ukochanej czerni.

 

Severus przygarnął ją z całej siły, zacisnął ręce i jej szloch zginął w zdławionym jęku, który wyrwał mu się z gardła. Chwilę potem poczuł łzy płynące mu po policzkach, kapiące w jej włosy, ale nie otarł ich, bo za nic na świecie nie puściłby kobiety, którą trzymał w objęciach. Po prostu ukrył twarz w splątanym gąszczu na jej głowie, złapał kolejny rozdzierający haust powietrza i zaciskając oczy pozwolił im płynąć. I tulił ją, aż szloch przeszedł w cichy płacz, powoli ustało rozpaczliwe szarpanie jego surduta, palce drugiej ręki przestały ciągnąć go za włosy i Hermiona przylgnęła niemal bezwładnie do niego.

– Nie… od…chodź – to był cichy jęk.

Czym prędzej odgarnął włosy z jej ucha, pochylił się i szepnął stanowczo:

– Nigdy – gdy kobieta westchnęła głośno, powtórzył. – Nigdy.

Hermiona poruszyła się w jego objęciach.

– Przepraszam…

– Ciiiii – Severus przyłożył palce do jej ust. – Nie przepraszaj.

Jej dłoń wysunęła się z jego włosów, ześliznęła się na twarz i gdy przejechała po wilgotnym policzku, wyczuł, że Hermiona nabrała mocno powietrza.

– Severus…? – odsunęła się i powiodła szeroko otwartymi oczami po śladach łez. – Ty… ty…

Wymęczona, po płaczu, po nieprzespanej nocy wyglądała tak mizernie, że aż ścisnęło mu się serce. I jednocześnie poczuł, że kochał ją mocniej niż kiedykolwiek.

Powiódł palcami po jej brwiach, przesunął po jej nosie i dotknął ust.

– Kocham cię.

Hermiona zamarła na chwilę, a potem jej usta zadrgały.

– Boże… – chlipnęła. – Ja ciebie też! – wtuliła się znów w niego. – Sev…

Delikatnie, ale zdecydowanie Severus ujął jej podbródek, uniósł jej twarz i pochyliwszy się, pocałował ją. Gorąco. Żarliwie. Jakby nie miało być już jutra. Było tylko dziś, tu i teraz.

Hermiona odpowiedziała mu, z początku delikatnie, lecz on nie szukał delikatności. Szukał zapomnienia i przebaczenia, chciał ustami zabrać jej ból, chciał wykrzyczeć swój, zmazać wszystko i zacząć od początku. Chciał poczuć, że jest jego i chciał, żeby ona poczuła, że on jest jej. Na zawsze.

W ich pocałunku nie było nawet śladu erotyzmu, gdy całowali się gwałtownie, zachłannie, rozpaczliwie, jak szaleńcy. Jak dwoje kochanków umierających z tęsknoty, dwoje nurków duszących się w złapanym  razem oddechu, płynących ku powierzchni i gotowych nigdy się nie wynurzyć…

Aż stało się – ból odszedł, zastąpiony zrozumieniem, spokojem i uśmiechem, który wyczuł na jej zmęczonych wargach.

Severus odsunął się, oparł czołem o jej czoło i jeszcze chwilę trwali tak, czekając, aż uspokoją się ich serca i wyrówna się oddech.

Dopiero wtedy wyprostował się i machnięciem różdżki zamknął cały czas otwarte drzwi. O dziwo nie czuł zimna. To pewnie przyjdzie później. Tak naprawdę czuł się, jakby… nie miał ciała. Zniknął cały ciężar, jaki go przytłaczał, nie czuł nawet ciężkiego surduta… nie czuł nic.

Poza dotykiem jej dłoni.

 

Trzaśnięcie drzwi skojarzyło się Hermionie z brzękiem sprzed chwili. Spojrzała na ziemię tuż za sobą i zobaczyła zbity słoiczek i proszek rozsypany po podłodze. Z westchnieniem rozejrzała się w poszukiwaniu różdżki, gdy Severus również go dostrzegł. Proszek z Kamienia, który miał jej pomóc odnaleźć tych, których kochała.

– Nie będziesz go już nigdy potrzebować – powiedział cicho, przytrzymując ją.

– Ale… – dla Hermiony to była również pamiątka – skarb, który zamierzała zatrzymać.

– Chcę, żebyś wiedziała.

Gdy rzucił Reparo, proszek natychmiast połączył się ze sobą, szklane drobiny zamknęły go w swoich objęciach i cały słoiczek wzbił się w powietrze. Severus złapał go i podał Hermionie.

– Zajmijmy się teraz tobą. Jadłaś coś? Piłaś?

 

Hermiona poszła się przebrać i odświeżyć, a Severus zaczął przygotowywać im śniadanie. Niemal natychmiast odnalazł się Bast, chwilę później wróciła Hermiona i trzymając się za ręce, z kotem ocierającym im się o nogi dokończyli robić je razem. Jedno z nich otwierało szafki, drugie wyjmowało naczynia czy nalewało wodę do czajnika, drugą ręką ciągle obejmując się nawzajem. Dotychczas starał się unikać takich chwil, choć Hermiona bardzo je lubiła – to było niepoważne, wręcz dziecinne, a poza tym czuł się, jakby potrzebował pomocy. Lecz o dziwo dziś czerpał z tego niewypowiedzianą przyjemność. To było dokładnie to, czego potrzebował – nie wyczuwał w tym nic infantylnego, tylko kojące poczucie bycia razem. W którymś momencie potknął się o kota i oboje parsknęli cichym śmiechem, odnajdując w nim pewność sprzed wczorajszego wieczora.

 

Gdy skończyli jeść, Hermiona wzięła Severusa za rękę i zaprowadziła na kanapę.

– Sam zobacz – powiedziała, siadając koło niego z podwiniętymi nogami i patrząc mu w oczy.

Wspomnienie z rozmowy ze sprzątaczką i francuską Auror czekało na niego ledwie wśliznął się do jej umysłu. I pokazywało więcej niż powiedziałyby mu jej słowa, choćby nie wiadomo jak się starała. Widział wszystko i czuł wszystkie jej emocje, włącznie ze strachem, który ogarnął ją pod koniec.

– Niepoprawna Gryfonka – stwierdził, wynurzając się i pocałował delikatnie. – Więc czemu?

Hermiona uśmiechnęła się lekko. Merlinie, gdyby tylko tak wyglądał wczorajszy poranek…

– Z wielu powodów – odparła, poważniejąc i sięgając po jego rękę. – Po pierwsze dlatego, że chyba nikt, kto popełnił błąd, nie ma ochoty o nim mówić. A ja już jak biegłam do Skrzydła Wschodniego wiedziałam, że to był błąd. Że zrobiłam coś, czego nie powinnam była robić.

– Milczenie nie rozwiązuje problemu.

– Och nie – przyznała z goryczą Hermiona, patrząc na czarne guziki na koszuli Severusa, kołysane jego oddechem. – Wręcz przeciwnie. Powinnam była ci o tym powiedzieć, jak wróciłam do gabinetu Severine, ale… nie powiedziałam. Nie było czasu, nie chciałam mówić przy nich… i w ogólne jakaś część mnie nie chciała o tym mówić. A potem już było tylko gorzej – pokręciła głową. – Jak się obudziłam po Spacerze, zastanawiałam się, co zrobić, lecz przychodziły mi do głowy zupełnie głupie myśli, więc…

– Na przykład?

Hermiona przygryzła lekko usta i Severus już wiedział, że to o to chodzi. Gdzieś tu leżał problem, który musieli rozwiązać. Wspólnie.

– To pewnie z powodu Spaceru. Po niektórych czuję się naprawdę dziwnie – Hermiona wtuliła mu głowę w ramię. – Po prostu… bałam się, że się wściekniesz i mnie zostawisz.

Severus przygarnął ją, zaciskając mocno oczy. Po tym, jak zachowałeś się wczoraj wieczorem, nie ma się co dziwić.

Lecz… to było wczoraj wieczorem, a nie w południe… To znaczy, że już wcześniej musiałeś zrobić czy powiedzieć coś, żeby się tego bała. Bo jej obawa to było wyjaśnienie, a nie przyczyna.

– Hermiono – delikatnie podniósł jej głowę ku sobie. – Przede wszystkim musisz wiedzieć, że nigdy cię nie zostawię. Nigdy – powtórzył, Hermiona znów chciała się do niego przytulić, ale ją powstrzymał. – Wczoraj… Potrzebowałem czasu, żeby to przemyśleć. Ale na pewno bym wrócił.

Po twarzy Hermiony przebiegł lekki uśmiech.

– A jeśli nie, dziś pewnie doszłabym do siebie i znalazła sposób, żeby cię tu ściągnąć – stwierdziła, myśląc o Harry’m, ale nie tylko. Gdy czekała na Severusa po wyjściu Harry’ego, mając w sercu nadzieję, już zaczęła zastanawiać się, jak to zrobić.

– Znając ciebie, z pewnością byś to zrobiła – przyznał Severus, a kącik jego ust zadrgał lekko.

Oboje patrzyli przez chwilę na siebie, odnajdując w ciszy pewność i więź, która ich łączyła i czerpiąc z niej siłę do dalszej rozmowy, której tak potrzebowali. W końcu Hermiona skinęła głową.

– Bałam się ciebie zawieść – przyznała. – Zawsze odkąd pamiętam, byłeś kimś, kto był bardzo wymagający i zadowalał się tylko doskonałością i…

Severus nagle poczuł ukłucia lodowych igiełek prosto w serce.

– Nie jestem już twoim profesorem!

– Oczywiście, że nie – odparła spokojnie Hermiona. – Ale im dłużej cię znam, tym bardziej to właśnie ty wydajesz mi się być doskonały.

– Doskonały? Ja? – Severus uniósł wysoko brew. Musiał się przesłyszeć!

Hermiona przyłożyła mu palce do ust.

– Posłuchaj – powiedziała z naciskiem. – Byłeś genialnym, niedoścignionym szpiegiem. Jesteś bohaterem wojennym. Masz nieprzeciętną wiedzę. Jesteś bezsprzecznie mistrzem w tym, co robisz i nie mam na myśli tylko eliksirów. Znasz się na Legilimencji i Oklumencji. Na pojedynkach. Nie wiem nawet, czy ktoś ci pod tym względem dorównuje. Merlinie, jak się kochaliśmy pierwszy raz, miałam wrażenie, że pod tym względem również jesteś mistrzem! – przez jej twarz przemknął uśmiech i natychmiast spoważniała. – Powiedziałeś mi, że spróbujesz się dla mnie zmienić i widzę, że od roku zmieniłeś się bardziej, niż śmiałabym marzyć. Każdego dnia dajesz z siebie więcej niż wszystko. Zaufałeś mi. Dziwisz się, że mogłam bać się ciebie zawieść?

Ale to nie była jeszcze cała prawda, a skoro Hermiona obiecała sobie powiedzieć mu Wszystko, chwilę dłużej przytrzymała palce na jego ustach. Choć akurat to było najtrudniejsze.

– A poza tym… Poza tym wolałabym stanąć bez różdżki przed Rogogonem Węgierskim niż przed tobą, gdy jesteś wściekły – powiedziała cicho, czując jak zaczyna walić jej serce.

Lodowych igiełek przybyło i Severusa aż przeszedł dreszcz.

– Hermiono, ty się mnie chyba nie boisz?! – spytał, odsuwając jej rękę. – Przecież wiesz, że nigdy bym ci nic nie zrobił! Wręcz przeciwnie, próbuję cię chronić, nie pozwolę, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek cię skrzywdził!

Hermiona ścisnęła uspokajająco jego dłoń.

– Wiem. Ufam ci. Po prostu… Gniew niektórych jest cięższy do zniesienia niż innych, szczególnie jeśli mają rację.

Z ciężkim, bolesnym westchnieniem Severus przygarnął ją do siebie i oparł policzek o jej głowę.

Doskonały”. Merlinie, był daleki od doskonałości! Bardzo daleki! Nie miał jeszcze dwudziestu lat, gdy popełnił niewybaczalne błędy, podczas gdy ona w tym samym wieku była… ucieleśnieniem dobra, prawości i… właśnie – doskonałości!

Ale zapomniał o tym. I najwyraźniej swoim zachowaniem w stosunku do niej żądał czegoś, czego nie powinien. Oczekiwał tego, czego nie miał prawa oczekiwać.

I był ślepy, bo tego nie dostrzegał.

Dopiero Potter, święty, przeklęty, równie doskonały Potter musiał mu o tym dziś przypomnieć i sprowadzić go na swoje miejsce!

To była jego wina. Zarówno wczorajszy wieczór jak i wszystko, co do tego doprowadziło.

Tylko i wyłącznie jego wina.

– Wybacz.

– Wybacz? Co mam ci wybaczyć?? – Hermiona spróbowała odsunąć głowę, ale tylko przygarnął ją mocniej.

Przez długie minuty siedzieli przytuleni, szukając wzajemnie przebaczenia i zrozumienia. I dopiero gdy dudniące głucho serca zakończyły niemy dialog, Severus wyprostował się i spojrzał z bliska w czekoladowe oczy.

– Powiedz, że mi wybaczysz. Proszę.

Hermiona pieszczotliwym gestem odgarnęła mu włosy za ucho.

– Pod jednym warunkiem.

Spodziewając się, że każe mu wybaczyć jej, Severus skinął głową.

– Nie chroń mnie tak bardzo.

– Hermiono…?!

– Nie troszcz się tak bardzo o mnie.

– To nie podlega dyskusji!

– Oczywiście, że tak! – zaprotestowała Hermiona, poprawiając się na kanapie tak, by ich twarze znalazły się na tym samym poziomie. – Severus, nie możesz próbować bronić mnie przed całym światem. Nie możesz zamknąć mnie pod kloszem… otoczyć mnie Tarczą i… strącać pyłek z drzew z moich włosów! Harry wspomniał mi coś o czarnych i czerwonych cukierkach, o tym, że przeanalizowałeś już czerwone, wczoraj spotkaliście się z tą jakąś Auror, dziś też widziałeś się z Harry’m… Dlaczego nic mi nie mówiłeś? Żeby mnie chronić?

– Dokładnie tak.

– To tak nie działa. Nie rozumiesz? – Hermiona przyłożyła swoją rękę do jego; o wiele mniejszą, drobniejszą. Wyglądała jak… maleńki płatek róży z samego środka, który opadł na większy, ten z brzegu. Jak malutki krzaczek, który sięga małymi gałązkami ku koronie dużego drzewa. Ale ona sama wcale się tak nie czuła. – Gdybym wiedziała o wszystkim co się dzieje, może znałabym ryzyko i wolałabym spotkać twój gniew niż je podjąć? – przesunęła palce w górę, aż jej opuszki dotknęły jego. – Teraz widzisz, co mam na myśli?

Przez chwilę Severus przyglądał się w milczeniu ich dłoniom, rysując w myślach niewidoczne linie między nimi i ważąc jej słowa… i swoje. Może miała rację? Może właśnie to był najlepszy sposób na to, by ją ustrzec, zarówno przed tą sprawą jak i innymi?

Jednym, gładkim ruchem splótł ich palce na nowo.

– Dobrze. Powiem ci wszystko. Będę ci mówił wszystko. Ale to ja będę decydował, kiedy zaczyna się niebezpieczeństwo – zastrzegł.

W odpowiedzi Hermiona przytuliła ich ręce do czoła.

– Dobrze. A teraz chodźmy spać. Jestem zmęczona.

Severus skinął głową. On również był zmęczony.

 

 

Czując coraz większe znużenie Hermiona zrzuciła ubranie i w samej tylko bieliźnie wśliznęła się pod kołdrę. Severus położył się obok, ale trochę wyżej, tak że kobieta leżała mu w ramionach. Nie była to może najwygodniejsza pozycja do snu, ale tak przynajmniej mógł być pewien, że gdyby się cokolwiek działo, gdyby coś złego jej się śniło, zbudzi się zanim obudzi się ona.

Ciepło jego ciała, zapach, w którym zasypiała od miesięcy, uczucie ich splątanych nóg i miarowe, uspokajające unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej ukołysało ją lepiej niż najlepszy Eliksir Słodkiego Snu.

I gdy już balansowała na granicy snu i jawy, w jej głowie a może tuż obok rozbrzmiało jak echo „Kocham cię”. Chciała jakoś zareagować, odpowiedzieć, czy choćby otworzyć oczy, by upewnić się, że to się jej nie śni, lecz w tym momencie miękka, łagodna ciemność pociągnęła ją ku sobie i uwiodła zupełnie.

 

 

Francja, Bastylia, Skrzydło Północne,

Pracownia Alex

O tej samej porze

 

Zwykle tylko częściowo zastawiony stół dziś wręcz uginał się od dodatkowego sprzętu do warzenia, porozkładanych ksiąg oraz rzędu buteleczek, słoików, fiolek, pudełek i woreczków z ingrediencjami. Na dnie dwóch nowych kociołków pojawiły się malutkie banieczki powietrza, a w powoli nagrzewającym się wilgotnym powietrzu rozszedł się ostry, wręcz nieprzyjemny zapach przeróżnych składników.

Alex dodała ostatni składnik do wywaru, z którego miał powstać Mroźny Eliksir, zamieszała i zgasiła pod nim płomień. Teraz już musiał się tylko odstać, by stać się śmiertelną miksturą.

Rzuciwszy krótkie spojrzenie w kierunku przeszklonej ściany wychodzącej na korytarz usiadła na stołku i sięgnęła po swoje notatki.

Data zapisana w lewym górnym roku przyciągnęła jej uwagę. 1.03.

Na jej widok nawet nie próbowała powstrzymać ciężkiego westchnienia.

Za wolno. Za długo. ZA PÓŹNO.

Niech szlag trafi Merlina, ZA PÓŹNO!

Wczorajszy dzień nie pasował do jej misternie utkanego planu. Musiała go naprędce zmienić, uciekać innym, nieznanym szlakiem i w którymś momencie się potknęła. Nie wiedziała czemu – czy trafiła stopą w jakąś dziurę czy też obsunął się pod nią kamień… ale zachwiała się i tylko cudem udało się jej nie upaść. Lecz nagle dotarcie do celu, do kryjówki stało się o wiele bardziej skomplikowane i niepewne.

Dokładnie jak rok temu. Kiedy byłaś już tak bliska celu i uciekł Peterson.

Merlinie, nie pozwól, żeby tym razem wszystko skończyło się tak samo!

Zachowując zwykły rytm warzenia Aktywatorów, Mroźny Eliksir powinna skończyć pierwszego marca.

Teraz co prawda miała wymówkę pozwalającą jej pracować więcej – obiecała przecież przygotować eliksir prewencyjny, a zużycia składników nikt już nie kontrolował, ale i tak mogła skrócić ten czas zaledwie o półtora tygodnia, dopiero bowiem w przyszły wtorek upływały trzy miesiące warzenia, jakich wymagał tych eliksir. Oczywiście 90 dni były tylko orientacyjnym terminem i była szansa, że eliksir będzie gotowy dzień czy dwa wcześniej, ale nawet jeśli ośmieszając tę cholerną Sardynkę tyle miała, nie wiedziała, czy uda się jej wytrzymać tak długo…

Jak zaczynałaś, te 90 dni były „mankamentem”. Teraz są przekleństwem.

Ale tu nie chodziło tylko o ucieczkę. Nie chodziło o wolność. Gdyby zależało jej tylko na tym, wczoraj mogła uciec dziesiątki razy!

Na wspomnienie ostatniego wieczora Alex zacisnęła kurczowo palce i trzymane w ręku pióro pękło z cichym trzaskiem.

Wczoraj De Laine ją pocałował.

Och, powinna raczej powiedzieć, że ONI SIĘ pocałowali, ale nie była w stanie! Nie potrafiła. Na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze! Lepiej się z tym oswój, pomyślała, ciskając na stół złamane pióro i plamiąc go atramentem.

Alex bezwiednie zerknęła na szklaną ścianę, złapała się na tym, że się krzywi i czym prędzej odwróciła głowę. Po części dlatego, że nie chciała, by ktokolwiek ją zobaczył i nabrał podejrzeń, po części… tej większej części! ponieważ nie chciała go zobaczyć, jeśliby nadchodził! Ani sekundy dłużej, niż trzeba!

W każdym razie wczoraj zrobiła wszystko, by trzymać go na dystans. By zwolnić. I by się nie drzeć! Nie wyrwać się i nie uciec z krzykiem! Odwołując się do starych zasad, którym hołdowały jeszcze niektóre rody czystej krwi nie pozwoliła mu na nic więcej niż na kilka pocałunków.

On niemal oszalał z radości, a ona z obrzydzenia. Pozwolił jej wyjść na zewnątrz z różdżką, choć do tej pory wychodząc z laboratorium zawsze ją jej odbierał, nawet gdy wybierali się na krótkie spacery poza murami twierdzy. Nie rzucił żadnych zaklęć, by ją sobie podporządkować.

Mogła go zabić tam na miejscu. Mogła się z nim deportować – z nim czy choćby z jego zwłokami i pozbyć się ich byle gdzie. Mogła rzucić zaklęcie zapomnienia tak silne, że zniszczyłaby mu pamięć. Mogła uciec dziesiątki razy.

Ale tu nie chodziło tylko o ucieczkę. Nie chodziło o wolność.

Tu chodziło o zemstę.

Dlatego też pozwoliła się potulnie zaprowadzić do jej pokoju, pospiesznie umyła, żeby spłukać z siebie jego dotyk i zapach i poświęciła snuciu dalszych planów.

Miała przed sobą dwie możliwości. Utrzymać się tu do najbliższego wtorku i podać im obu Mroźny Eliksir. Albo uwieść De Laine’a, zaproponować współpracę i zmusić do pozbycia się Sardina.

Zamierzała spróbować obu.

 

 

Bastylia, Skrzydło Południowe

Gabinet Szefa Aurorów

08:20

 

– Bardzo panu dziękuję za poświęcony czas i za wszystkie udzielone informacje – oznajmił Gawain Robards, podnosząc się energicznie z krzesła. – I oczywiście, jeśli dowiem się czegokolwiek nowego, nie omieszkam się z panem skontaktować.

Sardin również się podniósł i poprawił szatę Aurora, którą założył specjalnie z okazji jego wizyty.

– Byłbym wdzięczny, gdyby mógł przesłać mi pan waszą analizę jeszcze dziś.

– Naturalnie.

– I proszę nie wahać się ze mną kontaktować. W tej, czy w innej sprawie. Będę szczęśliwy mogąc pomóc koledze po fachu.

Robards skłonił się w odpowiedzi i jego długie do pasa włosy omiotły brzegi dokumentów.

Nie tyle by wykazać się gościnnością, lecz by zrobić wrażenie na Robardsie, Sardin odprowadził go aż do wyjścia z Kwatery, przy okazji wydając swoim ludziom kilka poleceń, podpisując odbiór wewnętrznej, poufnej przesyłki, którą doręczyła młoda czarownica z Wydziału Pocztowego i plik raportów od Maxa.

– Merlinie – westchnął teatralnie, patrząc na notatkę na wierzchu. – Dwa nowe zgony.

– Niezmiernie panu współczuję – powiedział Robards, wyciągając na pożegnanie rękę. – Życzę powodzenia i… do zobaczenia.

Wymienili mocny uścisk dłoni – jak dwóch szefów rozumiejących się bez słów i Sardin otworzył przed Robardsem drzwi. Kiedy chciał, potrafił być czarujący.

Gdy się odwrócił, siedząca niedaleko Marion, jedna ze starszych stażem Auror aż zacmokała.

– Kto to był?

– Gawain Robards, brytyjski szef Aurorów – odparł niemal nonszalanckim tonem Sardin, oglądając się na zamykające się powoli drzwi.

– Ja nie mogę! Ale przystojniak!

– Czekoladowa poezja – Anne mrugnęła znacząco do Marion. – Widziałaś jego oczy?!

– A ty widziałaś jaki ma zgrabny tyłek?!

Sardin odchrząknął lekko, przypominając im o swojej obecności.

– Mam nadzieję, że widziałyście też obrączkę na jego palcu. A zmieniając temat, wiecie, czy Dora przyszła już do pracy?

Anne natychmiast spoważniała.

– Nie. Sądzę, że wzięła sobie wolne i na dziś. Mogę wyskoczyć do personalnego i zapytać, chcesz?

– Tak. Jeśli mnie nie będzie, zostaw wiadomość u Bernadette – odparł, machając plikiem raportów.

Dwa nowe zgony oznaczały, że pilnie potrzebny był Jean-Pierre. Idąc do gabinetu De Laine’a, Sardin przejrzał pobieżnie raporty i mimo woli starał się wyobrazić, co mogło je spowodować.

Młoda czarownica w Marsylii została znaleziona dosłownie przed godziną w swoim pokoju – była bledsza niż pergamin ze skór nienarodzonych psidwaków, zaś w Breście rodzina wynajmująca pokój staremu czarodziejowi znalazła go zamarzniętego w kałuży, do której z licznych pęknięć na jego ciele sączyły się strużki krwi.

Co to może być, do jasnej cholery… Eliksir miał śmiertelnie przerażać ofiary, a nie…

Urzeczywistniać ich lęki…?

Choć Dominique, sekretarki Lamberta nie było na portrecie, rozmowa nie mogła być ani długa, ani szczegółowa, co było mu na rękę.

– Mamy dwa nowe przypadki – powiedział, pomijając „dzień dobry” i podchodząc do biurka swojego szefa. – Jean-Pierre będzie musiał się tym zająć.

– To go odszukaj – odparł De Laine, pisząc coś na świstku pergaminu i nie podnosząc nawet głowy.

Sardin bez trudu zrozumiał wiadomość. Czyli „zajmij się tym”.

– Każę mu się do ciebie zgłosić z nowinami.

– Najwcześniej za dwie godziny. Zaraz mam spotkanie.

Nie musiał mówić, jakie. Elegancka marynarka, zapach wody po goleniu i wyraźny różany zapach mówiły same za siebie. Na wierzchu stosiku ksiąg Sardin dostrzegł patyk, którego nigdy wcześniej nie widział i nie miał pojęcia, do czego mógł służyć i ponuro się uśmiechnął.

– Więc życzę miłego spotkania.

Odwrócił się do drzwi i już dotykał klamki, gdy dobiegł go głos De Laine’a.

– Wiesz, jak się czuje partnerka tego Aurora, który zginął u mugoli?

– Dora? – najchętniej by się nawet nie odwrócił, ale wolał mówić, patrząc mu w oczy. – Nie przyszła jeszcze do pracy.

De Laine poniósł głowę i spojrzał na swojego podwładnego, bo ta odpowiedź nie była jasna.

– Kazałem ci się… o nią zatroszczyć – powiedział, zerkając kątem oka na nadal pusty portret.

– To moja Auror, nie musisz mi kazać – Sardin również rzucił nań okiem. – Zajrzałem do niej przed pójściem do pracy, ale nikogo nie było w domu.

– Mogłeś choć trochę poczekać. Kobiety czasem potrzebują chwili, zanim otworzą drzwi mężczyźnie.

Mówisz z własnego doświadczenia? Sardin wzruszył ramionami.

– Nie mogłem. O ósmej miałem spotkanie z Gawainem Robardsem.

De Laine wyprostował się i zmarszczył brwi. Wyraźnie było widać, że to go zaniepokoiło.

– W jakiej sprawie?

– Och, taka krótka rozmowa dwóch szefów Aurorów na temat tej choroby, która u nas wybuchła. Mówiłem ci, że kilka dni temu umarł na nią ich reporter, pamiętasz?

– Co ci powiedział? Mają jakieś podejrzenia?

– Owszem… Przerażające. Co nie dziwi, w końcu ten człowiek poniósł… Straszną śmierć.

Na twarzy De Laine’a pojawiła się mieszanka wyraźnego znużenia i zniecierpliwienia.

– Skoro tak twierdzisz. Idź już. I nie zapomnij zaopiekować się Dorą.

– Oczywiście.

 

 

Skrzydło Północne – Pracownia Alex

Kilka chwil później

 

Szczęknięcie klamki dobiegło Alex, gdy kończyła robić listę składników, o której mówiła De Laine’owi dziś rano, gdy przyszedł zjeść z nią śniadanie w jej pokoju. Uwarzenie eliksiru prewencyjnego dla tysięcy czarodziejów wymagało tak olbrzymiej ilości ingrediencji i sprzętu do warzenia, jak i czasu, a przede wszystkim o ten ostatni jej chodziło. Zamierzała zająć swojego rzeczonego ukochanego tak, by nie miał okazji nawet pomyśleć o czymś więcej niż o obolałych od krojenia składników rękach, czy poparzonych podczas warzenia palcach! I – jak to mówią Francuzi – merde!, doskonale wiedziała, jak to zrobić!

Na dźwięk uchylanych drzwi natychmiast coś złapało ją za gardło, ręka jej zadrżała i na pergaminie pojawił się duży kleks.

Obróciła się i zmusiła do uśmiechu na widok wchodzącego mężczyzny.

– Już myślałem, że się spóźnię – powiedział, podchodząc do niej z jedną ręką za plecami.

– Jeśli kiedykolwiek to się stanie, będę wiedzieć, że zatrzymało cię coś ważnego – Alex wróciła do pisania. – Już prawie skończyłam.

De Laine stanął za nią i przyglądał się, jak powoli i starannie pisze „Kamień Saargo – 50 małych”. Ledwie oderwała pióro od pergaminu, wyjął ukrywaną do tej pory różę i przesunął nią delikatnie po jej szyi.

Alex przeszedł wyraźny dreszcz.

– Nie wiem, czy róże mogą być składnikami eliksirów – szepnął, muskając rozchylonymi płatkami jej policzek. – Ale tej tak nie traktuj.

Próbując zyskać na czasie, opóźnić to, co nadchodziło Alex ujęła przepiękny kwiat i przymykając oczy powąchała go. Może to go zajmie. Choćby na kilka sekund! Walczyła o nie, jakby chodziło o życie!

Równocześnie starała się przygotować na nieuchronne, nie odsunąć się, nie uciekać, nie odepchnąć go…! Całe jej ciało wręcz zesztywniało w niemym proteście, a ona wzięła oddech i wstrzymała go.

Spokojnie. Tylko spokojnie.

De Laine pochylił się i pocałował ją.

Merlinie….!!! Alex miała wrażenie, że zaraz się udusi! Albo wybuchnie!

– Dziękuję – mruknęła, opuszczając skromnie oczy i dodała, by odwrócić jego uwagę. – To z tego powodu miałeś się spóźnić?

Jej pytanie sprowadziło De Laine’a na ziemię.

– Nie. Tuż przed moim wyjściem przyszedł Sardin, żeby mi powiedzieć, że miały miejsce jeszcze dwa zgony. I chciał, żebym się tym zajął!

– No wiesz co?! – wykrzyknęła Alex, obracając się na krześle i odchylając w kierunku stołu. – On jest… bezczelny! Nie wiem, jak możesz to tolerować!

Jej oczy lśniły i De Laine z trudem powstrzymał zachwyt.

– Bynajmniej nie tolerowałem. Kazałem mu się tym zająć i wyrzuciłem go za drzwi.

Alex prychnęła jeszcze jak rozzłoszczona kotka i raptem jej mina złagodniała. I przeszła w niepewność.

– Ber-trą… Zanim zajmiemy się ingrediencjami. Chciałam ci powiedzieć, że on naprawdę mnie niepokoi.

De Laine sięgnął po jej ręce.

– Co dokładnie masz na myśli?

– Po prostu… Boję się, że on komuś o mnie powie.

Ten temat bardzo mu pasował, więc ścisnął jej dłonie i przysiadł na stołku obok.

– Myślałem o tym wczoraj, jak wróciłem do siebie. Co powiesz, jeśli ci zaproponuję, żebyś od przyszłego tygodnia przeniosła się do mnie? U mnie byłabyś bezpieczna. I… moglibyśmy lepiej się poznać.

– To wspaniały pomysł! – odparła Alex, wykrzywiając twarz w promiennym uśmiechu. To koszmar!!!! – To, że chcesz dać mi czas, bardzo dużo dla mnie znaczy. Ale… to nie rozwiązuje sprawy Sardina – spochmurniała. – On cały czas będzie o mnie wiedział. A co, jeśli się upije i komuś powie? Myślisz, że można wyczyścić mu pamięć? Tak by mieć absolutną pewność, że nigdy sobie o mnie nie przypomni?

De Laine przez chwilę milczał, patrząc na stół.

Oczywiście, że nie można było tego zrobić. Wspomnienia o Alex wiązały się ściśle ze wspomnieniami o Projekcie, a fakt, że Sardin w nim uczestniczył było powszechnie znane. Nie mogli przecież usunąć pamięci dziesiątkom, może nawet setkom ludzi, którzy widzieli Sardina składającego zamówienia na sprzęt do warzenia, ich obu przechodzących razem do Strefy Projektu, czy wytłumaczyć wizyty nieistniejącego Jean-Pierre’a w jego gabinecie!

Poza tym kogo miałby o to prosić, Marchanda?! Sam kilka razy rzucał Obliviate, ale po to, by usunąć jedno, krótkie wspomnienie, nie miliony!

I nawet jeśli udałoby mu się jakoś zmodyfikować Sardinowi pamięć i podsunąć fałszywe wspomnienia, z różnych rozmów z Marchandem i Chancerelem, kiedy ten ostatni jeszcze uczestniczył w Projekcie, kojarzył, że czasem było możliwe przywrócenie wspomnień. Choćby jak tej jakiejś kobiecie, o której Chancerel gderał im rok temu. W dodatku wiedział, że w przypadku nieumiejętnie czy słabo rzuconego Obliviate, ludzie mogli przypomnieć sobie niektóre wspomnienia.

Przypuszczał, że chyba tylko Mistrz Umysłu potrafiłby je przywrócić, ale biorąc pod uwagę stosunki między nimi, mógł założyć się o własną różdżkę, że ten cholerny staruch zrobiłby wszystko, by mu się udało!

A do tego mogło dojść, jeśli… czy raczej KIEDY ktoś odkryje cholerną czarnomagiczną truciznę, którą ten kretyn uwarzył i kiedy zacznie się śledztwo. Bo na pewno się zacznie!

Za nic na świecie!

Ponieważ był równie pewny, że Sardin nie zawaha się zepchnąć całej winy na niego. A to oznaczało koniec nie tylko dla Alex, ale i dla niego.

Od kilku lat, gdy zgadali się ze sobą, nie mógł powiedzieć, żeby mieli czyste ręce. Nie wszystkie pomysły były jego, lecz wykonanie wspólne i było ich dużo. Wystarczy, że przy okazji wspomni choćby o jednym i nie jesteś przegrany – jesteś MARTWY.

Och tak. Za nic na świecie!

– Ber-trą… Przepraszam – cichy głos Alex wytrącił go z rozmyślań. – Po prostu… martwię się. Z jednej strony właśnie wszystko zaczęło się układać – gestem wskazała ich oboje – i równocześnie z drugiej zaczyna się sypać.

– Alex, nie przepraszaj – zaprotestował De Laine. – To normalne, że się martwisz. Tu chodzi o twoje życie! Nasze! To jego wina, że stoimy na krawędzi katastrofy! Zniszczył wszystko, co udało się nam zbudować! Komuś tak nieobliczalnemu nie powierzę nas obojga! – chwycił mocniej jej ręce i uniósł do ust. – Zajmę się tym. Obiecuję.

Zwalczając falę niechęci, jaka ją zalała, Alex przechyliła się i pocałowała go delikatnie.

– Dziękuję – szepnęła, pospiesznie się prostując. – A jeśli chodzi o katastrofę. Zanieś to zamówienie i wróć prędko, musimy zabrać się do pracy. Jeśli ma się nam udać to powstrzymać, czeka nas kilka ciężkich dni.

– Wiesz, myślałem o tym, żeby kazać uwarzyć ten eliksir znajomemu Sardina. I tak oficjalnie to on go uwarzy, więc równie dobrze może to zrobić naprawdę. Przynajmniej faktycznie będzie coś z tego pamiętał – zaśmiał się krótko De Laine i spoważniał. – Nie musisz wszystkiego robić sama. No i tak mielibyśmy więcej czasu dla siebie – dodał.

Alex cudem udało się przemienić grymas w uśmiech. Chyba tylko dlatego, że wyobraziła sobie, jak go morduje.

– Och, dokładnie o tym samym myślałam! Potrzebujemy eliksiru dla wszystkich, w całej Francji, tego będzie tak dużo, że MUSIMY mu pomóc. A poza tym nie mam żadnych sensownych notatek, wszystko układałam w głowie – spojrzała na ścianę, udając, że szuka rozwiązania i po kilku sekundach kiwnęła głową. – Zróbmy tak. Pierwszą partię uwarzę ja. My – musnęła palcem policzek De Laine’a, a ten niemal uniósł się w powietrze. – Przy okazji spiszę porządną recepturę. Co ty na to?

– Oczywiście. Ale będziesz musiała mnie wszystkiego nauczyć, bo nie znam się na tym zupełnie – zastrzegł De Laine, sięgając po długi zwój pergaminu. – Kiedy eliksir będzie gotowy?

– Pierwsza partia, dla jakichś dwóch tysięcy osób jutro rano, najpóźniej w południe – obiecała, poprawiając rękawy zbyt dużej bluzy. – Reszta…

Wyglądało na to, że De Laine podjął decyzję za nią. MUSIAŁA uciec przed poniedziałkiem. Co też oznaczało, że do tego czasu MUSIAŁA jakoś pozbyć się ich obu. Najlepiej jednocześnie.

– Pomożesz mi warzyć w ten weekend?

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 13Cień Ćmy Rozdział 15 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 11 komentarzy

    1. ponieważ francuskie Ministerstwo używało właśnie pergaminu ze skór nienarodzonych psidwaków – który był o wiele cieńszy, gładszy i przede wszystkim bialuteńki jak śnieg.
      To znaczy tak sobie wymyśliłam – już w Goniąc Szczęście, teraz się tylko do tego odwołuję

Dodaj komentarz