Dziś po stokroć wolałby tamten ból, bo wtedy to były tylko fizyczne rany, teraz zaś ból rozdzierał jego duszę, serce i umysł na kawałki! W dodatku czuł kłujący zawód, o wiele głębszy niż wtedy, gdy pojął, że Dumbledore, któremu ufał, wysłał go na śmierć z rąk Czarnego Pana lub Pottera i nawet mu o tym nie powiedział!
Przestań! Nie myśl jeszcze dodatkowo o tamtych czasach!
Spróbował odciąć się od wszystkiego, oczyścić umysł i postawić Osłony – jak kiedyś, ale… nie mógł. Nie potrafił. I doskonale wiedział dlaczego. Ponieważ jakaś część jego samego nie chciała tego zrobić. A kiedy tak naprawdę nie chcesz o czymś przestać myśleć, to wspomnienie zawsze będzie cię doganiać i dręczyć.
Bo patrząc przez palce na płonący w kominku ogień coraz wyraźniej widział, że jest nie tylko wściekły, nie tylko rozgoryczony, lecz też czuje się winny.
Na stole stała w połowie opróżniona butelka Ognistej Whisky i pusta szklaneczka. Severus spojrzał na nie, ale nie po to, żeby po nie sięgnąć. Nigdy nie pił, jeśli potem miał warzyć. Patrzył, bo za nimi tańczyły żółte płomienie, a on podświadomie czekał na zielony błysk… albo na dźwięk otwieranych drzwi wejściowych… Wiedział, że to nie nastąpi, ale coś w nim pragnęło, by to się stało.
Nie po tym, jak zabroniłeś jej ci przeszkadzać. W JAKI SPOSÓB zabroniłeś! „Nie życzę sobie, by mi przeszkadzano”. Merlinie, jakby była nikim!
Idiota!
Ale czemu ona tak postąpiła?! Jak mogła nie przyznać ci się wcześniej?!
Chciała to przemyśleć?! Głupota!
Musiała ponieść jakiejś konsekwencje swojego postępowania!
Ale nie na takie! Nie powinieneś jej odpychać! Nie jesteś już profesorem, a to nie jest uczennica, której dałeś szlaban za naruszenie szkolnego regulaminu! To dorosła kobieta – TWOJA ukochana kobieta! A potraktowałeś ją jak kogoś obcego, na kim ci nie zależy!
Jeśli ona postąpiła źle, to jak nazwiesz to, jak zachowałeś się ty?!
I do tego uciekłeś, jak ostatni, żałosny tchórz!
Kolejne rozdzierające ukłucie bólu i wściekłości przeszyło mu serce i by nie oszaleć Severus porwał szklaneczkę i cisnął z całej siły w kominek. Ale to było mało, więc złapał butelkę i również nią rzucił.
Brzęk tłuczonego szkła zginął w nagłym huku płomieni i słupie ognia, który buchnął gwałtownie i aż liznął drewnianą belkę powyżej, zaś w powietrzu rozszedł się mocny zapach alkoholu i fala gorąca.
Idiota.
Severus ukrył twarz w dłoniach i poczuł wilgoć płynącą po policzkach. Merlinie, nie potrafił sobie z tym poradzić! Nie wiedział, co zrobić! Nie wiedział już, kto miał rację i czy w ogóle ktoś ją miał!
Lecz po nagłym wybuchu gniewu powoli nadszedł spokój, otulił go i pociągnął na oparcie fotela. Wyczerpany zamknął oczy i odetchnąwszy głębiej, poczuł jak powoli wraca jego kontrola nad samym sobą.
Oboje potrzebujecie czasu, by to przemyśleć.
A ty masz jeszcze dużo pracy.
Powoli, wręcz niezdarnie wyjął z torby eliksir przeciwbólowy i wypił do końca. Dopiero potem przebrał się, związał włosy i powlókł się do swojej pracowni.
W jego pierwszych ruchach brakowało gracji i precyzji. Chciał przeciąć na pół czarny cukierek, by zachować drugie pół jako dowód, który tracił po rozpuszczeniu go i rozdzieleniu mikstur, lecz ostrze zsunęło się na bok i połówki nie były idealne.
Nalał wody z różdżki do złotego kociołka, dokładnie tyle samo, ile w południe i połówka cukierka wręcz utonęła w nim. Krzywiąc się, odlał trochę i dopiero, gdy stawiał kociołek na palniku, przyszło mu do głowy, że przecież to nie ma znaczenia, woda i tak będzie oddzielona od pozostałych mikstur i będzie można łatwo ją usunąć.
Ilość pyłu Kamienia Księżycowego, która spadła z jego palca, była wystarczająca, ale nie idealna.
Czekając aż cukierek się rozpuści, siedział na stołku z rękoma opartymi o blat i praktycznie nie dostrzegał ani płomieni odbijających się od złota i rzucających poprzez stojak jasną poświatę na stół, ani rzędów buteleczek, słojów, puszek i pudełeczek na półkach, ksiąg i koszy z przyborami do warzenia… Normalnie wstałby, by je uporządkować, zetrzeć warstewkę kurzu zalegającą na dawno nieużywanych słoikach, wyrównałby księgi… lecz dziś po prostu siedział patrząc w zawartość kociołka i dostrzegł że zawrzała dopiero kilka chwil później.
Tak jak w południe rzucił Separatum Potions, następnie Firmare i gdy z brązowego płynu wyłoniła się czekoladowa grudka, usunął ją i wodę, przeniósł zaklęciem płyn do wąskiej szklanej zlewki i odesławszy kociołek do zlewu, przyjrzał się zawartości pod światło.
Na wierzchu dostrzegł identyczną, zupełnie przeźroczystą warstewkę, na spodzie zaś…
Jego otępiały umysł wreszcie się przebudził na widok nieco grubszej warstwy o lekko fioletowym zabarwieniu.
Jest! Masz to!
Przeźroczysta warstewka musiała być eliksirem upajającym, natomiast ta druga najprawdopodobniej była tym, czego szukali!
W jednej sekundzie wrócił mu cały talent Mistrza Eliksirów. Jak najostrożniej wylewitował pierwszy eliksir do osobnej zlewki. Przelał drugi do wąskiej fiolki i doprowadził do wrzenia. Następnie szepnął „Separatum Ingredients” i wykonał skomplikowany ruch różdżką.
Eliksir zareagował niemal natychmiast. Fiolka wręcz wybuchła kolorami, które powoli podryfowały ku górze, opadły na dno, znieruchomiały pośrodku i po kilkudziesięciu sekundach utworzyły dziesiątki barwnych pasków lub grudek.
Przygotowawszy dwadzieścia fiolek z roztworem podtrzymującym, Severus zaczął je rozdzielać. Zanurzał w fiolce wąskie pipety lub szpatułki i z niezrównaną biegłością zbierał warstwy cieniutkie jak listki złota, przenosił płynnymi ruchami do fiolek i umieszczał zawsze dokładnie w tych samych miejscach, po czym z niesamowitą cierpliwością podgrzewał resztę, by zacząć od nowa.
W każdym jego geście można było dostrzec niedoścignioną perfekcję, lekkość, wręcz maestrię. Był niczym artysta komponujący dzieło swojego życia, układający taniec na najwspanialszy bal i zarazem jak dyrygent prowadzący swoją orkiestrę na największym koncercie wszechświata.
Z każdą zebraną warstwą, w fiolce coraz mniej było tancerzy wirujących dookoła siebie, muskających się z nieopisaną gracją i lekkością, unoszących głowy ku gwiazdom czy chylących je z pokorą.
W końcu została para kochanków, która obróciła się dookoła siebie ostatni raz, rozłączyła niechętnie, puściła swe dłonie i podziękowała za upojny bal.
Severus zdjął przedostatnią, cieniutką jak mgiełka warstewkę, spojrzał na trzymaną w ręku fiolkę z ostatnim składnikiem, rząd innych i przesunął wzrok na zegar. Było już… Zmrużył oczy, bo przez chwilę nie był w stanie powiedzieć, czy było kwadrans po pierwszej czy pięć po trzeciej – wskazówki rozmyły się i zafalowały przed piekącymi oczami i dopiero po kilku sekundach zobaczył je wyraźnie. Pięć po trzeciej.
To wyjaśniało nagłe zmęczenie, które go ogarnęło, zupełnie jakby organizm pojął, że dotarł do mety i wreszcie nadszedł czas na odpoczynek.
Lecz nie dla niego. Nie, mając osiemnaście składników do przeanalizowania.
Pozwolił więc sobie tylko na bardzo mocną kawę i nie zważając na piasek w oczach wrócił do pracowni, żeby zacząć sprawdzać zawartość wszystkich fiolek.
Niektóre składniki rozpoznawał już po wyjęciu z roztworu, inne musiał rozcierać na rękawiczce, badał konsystencję, kolor, zapach… w przypadku kilku nie wystarczyło sprawdzanie w Encyklopedii i żeby się upewnić, zmieszał je z paroma własnymi. Jeden z nich nie połączył się wijołapką, co wskazywało na olej z czarnej porzeczki, a nie masło shea czy olej kokosowy. Inny, położony na piórze papugi przylgnął do niego natychmiast, więc Severus zanotował „skorupki jaj papugi”. Trzeci zaś po upuszczeniu na niego kropli łez feniksa przez krótką chwilę pulsował lekkim światłem, typowym dla świeżych odwłoków świetlika.
W końcu umieścił z powrotem z zlewce ostatni składnik, zapisał „Skóra żaberta”, odłożył pióro i zmarszczył brwi jeszcze mocniej niż w południe.
Miał przed sobą składniki skomplikowanego i zupełnie mu nieznanego eliksiru. Były połączone, więc z całą pewnością była to magiczna mikstura, ale Severus nie umiał powiedzieć, jak mogła działać.
Znając właściwości ingrediencji mniej więcej był w stanie określić, które były decyzyjne, które tylko pomocnicze – to wszystko zależało od kolejności ich dodawania. Co do składnika wiążącego wahał się między aż czterema.
Igły szpiczaka… szałwia, i to w takiej ilości?? Złoto leprokonusów, włos z ogona testrala, skrzydła bahanek… Akonit?!
Był pewien dwóch rzeczy – po pierwsze ten eliksir nie mógł powodować zgonów, po drugie nie miał racji bytu w zwykłych cukierkach.
To prowadziło do dwóch logicznych wniosków. Po pierwsze to był rodzaj Aktywatora. Nie miał tylko pojęcia, CO aktywował.
Po drugie, abstrahując od przeklętej reguły symultaniczności, czy co tam wymyślił sobie Potter, nie mógł to być zbieg okoliczności. To musiał być Aktywator jakiejś trucizny, z powodu której zmarł Ryan, kobieta w Bastylii i kilka innych osób.
Być może klucz do rozwiązania tej zagadki zna Chancerel i ta francuska Auror.
Zerknął na zegarek – było pięć po piątej w Anglii, czyli po szóstej we Francji. Doskonały czas na krótkie spotkanie.
Przywołał Patronusa, przez jakiś czas przyglądał się świetlistemu Jastrzębiowi przypominając sobie chwilę, kiedy ujrzał go pierwszy raz, po czym potrząsnął głową i odezwał się:
– Chancerel, musimy pilnie porozmawiać. O siódmej twojego czasu w twoim domu. Będą ze mną dwie inne osoby.
Podobną wiadomość wysłał do Pottera i francuskiej Auror – z tym, że im wyznaczył spotkanie za dziesięć siódma tuż za Obszarem Przejścia w Dieppe. Potem wstał i poszedł się umyć oraz zrobić mocną kawę.
Gdy wszedł po schodkach do saloniku, postanowił zmienić kolejność i najpierw napić się naprawdę mocnej kawy.
Londyn, dom Hermiony i Severusa
Wpół do szóstej (w Londynie)
Hermiona leżała zwinięta w kłębek w fotelu, w którym zwykle siadał Severus i wpatrywała się pustym wzrokiem w kominek, na którym płonął podsycany regularnie ogień.
Całą noc spędziła w salonie, w nadziei, że jeśli Severus wróci do domu, to go zauważy. Nawet jeśli chciałby wrócić tylko na chwilę, po coś czego mógł potrzebować, po cokolwiek…
Jeśli w ogóle będzie chciał wrócić, przemknęło jej przez myśl i choć myślała, że nie miała już czym płakać, na nowo poczuła dławienie w gardle i pieczenie w oczach.
Boże, jak mogłaś być tak głupia. Jak mogłaś mu nie powiedzieć od razu. Jak mogłaś narazić dwoje dobrze znanych ci ludzi. I trzecią nieznajomą. Trzy osoby mogły przez ciebie umrzeć.
Ale przede wszystkim jak mogłaś mu nie zaufać!
Gdybyś powiedziała mu natychmiast, na pewno by cię nie zostawił! Byłby zły, ale tylko tyle! Nie odszedłby!
A teraz? Kiedy zawiodłaś go na tak wiele sposobów? Jego, który tak bardzo bał się zaufać innym?
Wczoraj przez chwilę chciała aportować się do Spinner’s End, wpaść do domu i błagać go, by jej wysłuchał, ale powstrzymał ją jego kategoryczny zakaz przeszkadzania mu. To nie był najlepszy sposób na naprawienie tego wszystkiego, co zdążyła już zniszczyć.
Leżała przed kominkiem, aż nie miała siły już płakać. Wtedy w zapadłej ciszy usłyszała ciche drapanie do zamkniętych drzwi i to przypomniało jej o Bast.
Wypuściła go, zdjęła Silencio, wzięła na ręce i tuląc się rozpaczliwie do jego miękkiego, ciepłego futerka podeszła do okna koło kominka. Bo w żadnym wypadku nie odeszłaby z miejsca, w którym mógł pojawić się z powrotem Severus. Nie odważyła się nawet pójść do ich sypialni po szczątki Kamienia, które trzymała w słoiczku.
Jedne po drugich gasły odległe, rozmigotane światełka, zupełnie jak gasła w niej nadzieja. Rozpływały się powoli, znikały z każdą łzą i w końcu bała się płakać, bo rozpaczliwie chciała zatrzymać choćby garstkę. A na tle coraz głębszej czerni przesuwały się obrazy z dzisiejszego dnia – w kółko i w kółko, jakby chciały wytknąć jej błędy, które popełniła.
Merlinie, nie miała pojęcia, że jedna zła decyzja i jedna zdrada zaufania mogą zburzyć cały ten świat!
Gdy zostało już tylko kilka iskierek, nie chcąc patrzeć jak i one umierają odeszła na fotel, zwinęła się w kłębek i przygarnęła do siebie kota. Choć on jej został.
I tak minęła noc. Na czuwaniu przeplatanym namiastkami snu, dziesiątkami majaków, wyczerpującej mieszance marzeń, błagań i bolesnych oskarżeń. Gdy rozbudzała się, podsycała ogień lub tylko patrzyła w niego, by nie wiedzieć kiedy osunąć się w ten sam koszmar.
Lecz czasami w jej snach Severus wracał, przytulał ją i mówił, że nic się nie stało i wszystko będzie dobrze. Brał ją potem na ręce, zanosił do sypialni i kochał, jakby chciał błagać o wybaczenie.
Sama nie wiedziała, co ją budziło. I właśnie po takich snach płakała najbardziej.
Właśnie niedawno znów się zbudziła i leżała śniąc na jawie dalszy ciąg rozmowy z blondynką, gdy nagle płomienie na kominku buchnęły silniej i przybrały zielony kolor!
Hermiona poderwała głowę i serce skoczyło jej do gardła.
– Alohomora i Puszek! – usłyszała znajomy głos i w jednej sekundzie jej nadzieja pękła niczym dotknięta palcem mydlana bańka.
Powoli, wręcz niechętnie sięgnęła po różdżkę i wycelowawszy ją w ogień mruknęła „Porta Secura”. I w następnej chwili z płomieni wyskoczył Harry.
– Hermiona! – zawołał i urwał gwałtownie.
Na widok przyjaciółki dosłownie zabrakło mu słów. Owszem, wczoraj widział, że Severus Snape był wściekły jak rzadko, bał się, że ich kłótnia może źle się skończyć i nawet zastanawiał się, czy nie fiuuknąć do nich choćby na chwilę, ale Ginny odwiodła go od tego pomysłu.
„- Muszą wszystko sobie wyjaśnić. Daj im czas, Harry”.
„- Minęła godzina, chyba już się nagadali? Po prostu chcę się upewnić, że się pogodzili”
„- Może teraz godzą się w sposób niewerbalny” – rzuciła, przesuwając ręką po bardzo już wystającym brzuchu. „- Wierz mi, przerwania im w Takim momencie profesor Snape na pewno by ci nie darował”.
Harry zdał się na Ginny i postanowił poczekać do rana, a gdy pół godziny temu zbudził go Jastrząb, uznał, że równie dobrze może zajrzeć do nich przed spotkaniem. Poza tym mogli przecież z Severusem aportować się do Dieppe razem.
Lecz na widok zapuchniętych, czerwonych oczu, rozpaczy malującej się na twarzy Hermiony, obwisłych ramion i niemego poddania się, po prostu zaniemówił i jednocześnie coś zaczęło w nim wzbierać. Nie wiedział jeszcze co, ale czuł jak nadchodzi.
– Harry – westchnęła. – Co tu robisz.
To nawet nie było pytanie. Powiedziała to zupełnie płaskim, pustym głosem, jakby było jej zupełnie obojętne czy dostanie odpowiedź.
– Hermiona… Czy… – chłopak ugryzł się w język, bo przecież nie mógł zapytać, czy Severus Snape był w domu. Sądząc po jej stanie, na pewno nie! – Merlinie, jak się czujesz? Hermiona…
Nie wiedział, co powiedzieć – nigdy nie miał talentu do delikatnych rozmów! Ale nie musiał nic mówić, bo Hermiona skrzywiła się, niemal rzuciła mu się na szyję i wybuchnęła płaczem.
– … łam…! … i Sever… mu nie…ać! Chcłam… szedł! Rozumiesz?! …łam, kiedy…. ał!
Harry nic z tego nie rozumiał, ale kobieta zacisnęła kurczowo pięści na jego koszuli i rozpłakała się na dobre. Chłopak poprawił przekrzywione okulary i trochę bezradnie poklepał ją po plecach.
– No już. Spokojnie. Hermiona… Uspokój się i powiedz od początku…
Hermiona kiwnęła głową, nabrała powietrza… i po jej policzkach znów pociekły łzy. Harry nie miał innego wyjścia, jak zacząć pytać.
– Severus wrócił wczoraj wieczorem? – kiwnięcie głową. – Był wściekły? – następne kiwnięcie. – Spytał, co się stało? I co mu powiedziałaś? – Hermiona tylko potrząsnęła głową, więc uścisnął jej ramiona i spróbował inaczej. – Więc powiedz mi, tylko spokojnie, co się stało. Dobrze?
Opowiadanie wszystkiego komuś, kto jej nie osądzał było dla Hermiony o wiele prostsze. Z początku co prawda zacinała się i ciężko jej było złapać oddech, ale w końcu uspokoiła się i wyjaśniła Harry’emu wszystko aż do jej powrotu do domu.
– Powiedziałaś mu to samo? – spytał, gdy doszła do spotkania z Severusem i znów się zacięła.
W trakcie jej wyjaśnień usiedli na ziemi – Hermiona na gołych kafelkach koło kominka, on zaś oparł się plecami o bok fotela. Próbował nakłonić ją, by przeniosła się na dywan, ale odmówiła i Harry miał wrażenie, że próbuje ukarać samą siebie. Jak skrzat.
– Nie – westchnęła ciężko. – Chciałam, ale kiedy zobaczyłam, jak bardzo jest wściekły, nie potrafiłam zebrać myśli. Harry, to musiało zabrzmieć jak… jak stek bzdur! – przesunęła palcem po wzorkach na kafelkach. Były równie chaotyczne, co jej wczorajsze wyjaśnienia.
Harry zacisnął kurczowo palce ręki, którą opierał się o ziemię. Mógł sobie wyobrazić, jak ciężko było Hermionie cokolwiek mu wytłumaczyć, ale mógł się, do cholery, postarać zrozumieć!
– I co wtedy?
– Wtedy Severus spytał, czemu mu o tym nie powiedziałam wcześniej i… – do oczu znów napłynęły jej łzy, więc odwróciła głowę na bok i spojrzała w sufit. – Odpowiedziałam mu, że chciałam to przemyśleć… – pociągnęła nosem. – I wtedy on powiedział, że… – sufit znów zafalował i rozpłynął się przed nią. – Że będę miała dużo czasu na myślenie! I że idzie… do Spinner’s End… – otarła oczy rękawem. – I zabronił sobie przeszkadzać. A jak spytałam, kiedy wróci… – na wspomnienie jego wzroku nie udało się jej powiedzieć nic więcej, tylko pokręciła głową i zacisnęła zęby, żeby nie wyć.
Harry oderwał się od fotela i klęknąwszy przy Hermionie przytulił ją. Przez głowę przeleciała mu scena, jak uspokajał Hermionę po odejściu Rona i zacisnął mocno ramiona. Co prawda był pewien, że Severus Snape nie zrobi jej tego samego – był o wiele dojrzalszy w swoich uczuciach, ale widząc przyjaciółkę w takim stanie miał ochotę go rąbnąć. Och, i to porządnie!
– Wróci – zapewnił ją.
– A jak nie?!
– Wróci. Na pewno. Hermiono, on cię kocha.
Merlinie, było naprawdę źle, skoro żeby ją pocieszyć musiał mówić takie rzeczy!
– Więc czemu odszedł?!
To było łatwiejsze – przynajmniej mógł dać jej jakąś konkretną odpowiedź, a nie tylko banalne „Wróci, na pewno”.
– Nie odszedł! – powiedział zdecydowanym tonem, odsuwając się. Hermiona spojrzała na niego, więc ciągnął. – Tak się składa, że wiem, że wczoraj chciał sprawdzić składniki czarnego cukierka, bo okazało się, że…
– Czarnego? – spytała Hermiona, marszcząc brwi. Jakiego czarnego?
– No tak, ty nie wiesz. Są i czarne i czerwone i w czerwonym nic nie znalazł, więc obiecał na dziś sprawdzić ten czarny. Pewnie to trochę trwa. I – zerknął na zegarek i syknął przez zęby, bo była już za pięć szósta. – Cholera, muszę lecieć, jestem spóźniony. Mamy się spotkać w tej sprawie – rzucił, wstając.
Hermiona ożywiła się raptownie i złapała go kurczowo za ramiona. Skoro mieli się spotkać, może Harry mógłby…
– Harry! Proszę… powiedz mu… Powiedz, że… żeby wrócił!
Harry pomógł się jej podnieść.
– Wierz mi, jak tylko skończymy rozmawiać, złapię go za ten jego surdut czy koszulę, czy co tam ma na sobie, i aportuję tu. A jak będzie się krzywił, to skopię mu dupę.
Po twarzy Hermiony przemknął cień uśmiechu, bo przypomniała sobie Avę.
– Ściągnij go tu. Proszę!
– Ściągnę. A teraz lecę, bo jeszcze chwila i twój luby mnie zabije i nie będę miał okazji mu nakopać!
Posłał jej pewny siebie uśmiech i zerknąwszy jeszcze raz na zegarek pobiegł do drzwi prowadzących na dwór. Nikt poza Severusem i Hermioną nie miał prawa deportować się Z domu, lecz na szczęście każdy miał prawo z niego wyjść!
Francja, Wymiar czarodziejski
Dieppe / Paryż – Boulevard Saint-Germain 270,
06:57
Szeroka, brukowana alejka zaraz za Przejściem do wymiaru czarodziejskiego wyglądała dokładnie tak samo jak wczoraj wieczorem, gdy Harry wypadł przez żelazną bramę. Było równie ciemno, gazowe latarnie świeciły równie słabo, otoczyła go taka sama cisza, jedyną różnicę stanowiły dwie sylwetki czekające na niego kilka kroków dalej.
Niższa pomachała mu ręką na powitanie, wyższa obróciła się powoli w jego kierunku i obrzuciła krzywym spojrzeniem jego nieogolone policzki i potargane włosy.
– Wybacz, że przerwałem ci nadzwyczaj ważny sen, Potter.
– Dzień dobry – przywitał się przesadnie grzecznym tonem Harry.
Severus tylko wzruszył ramionami.
– Trzymajcie się mnie, aportuję was – rzucił, podstawiając okrytą peleryną rękę.
Dora złapała go za łokieć, więc Harry sięgnął jego przedramienia.
– To nie idziemy do Dory?
– Powiedziałem, gdzie się wybieramy dokładnie pięć minut temu – sarknął natychmiast Severus. – Usłyszałbyś, gdybyś się nie spóźnił.
– Niektórzy mają obowiązki.
Severus właśnie pomyślał o odwiedzonym raz domu Chancerela i zamierzał się obrócić i ich deportować, ale na tak zuchwałą odpowiedź spojrzał z góry ciężkim wzrokiem na chłopaka.
– Mogę cię do nich odesłać w każdej chwili.
– Czy możecie się pogryźć trochę później? – wtrąciła poirytowana Dora i dodała już o wiele spokojniej. – Proszę! Chodźmy już, bo się spóźnimy!
W odpowiedzi Severus zacisnął usta, skupił się ponownie na celu i obróciwszy się ostro na pięcie pociągnął ich mocnym szarpnięciem w ciasną ciemność.
Kilka sekund później zjawili się na wprost dużej, pięciopiętrowej kamienicy. Latem szpaler drzew musiał całkowicie osłaniać ją przed widokiem ludzi spacerujących szeroką, brukowaną drogą, lecz teraz przez ogołocone z liści gałęzie można było dostrzec ciemne, milczące okna, zasłonięte grubymi zasłonami lub składanymi okiennicami, odcinającymi się jaśniejszymi plamami na tle szarej fasady.
Tylko na piętrze przez szpary w okiennicach przebłyskiwało światło – wyglądały jakby ktoś ponacinał je siekąc zaklęciami. Lub jakby jakiś potwór o wielu oczach rozchylił je, by móc czujnie przyglądać się jak podchodzili do drzwi.
Severus zastukał mocno żelazną kołatką i niemal natychmiast drzwi uchyliły się ze szczękiem i w wąskiej szparze na wysokości jakiś pięciu stóp pojawiła się głowa skrzatki domowej.
Skrzatka przyjrzała im się uważnie, zatrzymała wzrok na Severusie i jej uszy poruszyły się lekko.
– Maître Severus – skłoniła się lekko, gestem dała znać, że mają być cicho i przepuściła ich do środka.
Chancerel czekał na nich w kuchni na piętrze, przy nakrytym do śniadania stole.
– Merci, Mimie (czyt. Mimi) – powiedział przyciszonym głosem do skrzatki, wstając i gestem każąc zamknąć drzwi. Dopiero wtedy odezwał się już normalnym tonem. – Witajcie, moi drodzy. Wybaczcie, ale moja żona śpi. Severusie, przedstawisz mi swoich znajomych?
Severus podszedł do niego i pozwolił uściskać sobie ręce – nigdy nie udało mu się go od tego odwieść, po czym odwrócił się ku Harry’emu i stojącej za nim Dorze.
– Mistrz Umysłu Jean-Louis Chancerel. Harry Potter – wskazał chłopaka. Oczywiście mógł darować sobie dalsze wyjaśnienia, bo Chancerel uśmiechnął się szeroko, a jego wzrok powędrował w kierunku przysłoniętej włosami bliźnie na czole świętego Pottera. – I Auror Dorota… – dodał i machnął ręką na dziewczynę, żeby kontynuowała. Nie miał ochoty łamać sobie języka.
– Dorota Achmistrzowicz – odezwała się natychmiast Dora. – Witam, Mistrzu Chancerel! Proszę do mnie mówić po prostu Dora.
Chancerel uściskał rękę Harry’ego i z lekkim ukłonem ucałował dłoń Dory.
– Dora. Doskonale – ucieszył się. – Bo wcześniej odniosłem wrażenie, że coś powiedziałaś, ale wybacz, jestem za stary, żeby powtórzyć.
Dora spróbowała zaprotestować, ale tylko poklepał ją po ramieniu, powiedział coś do skrzatki, po czym zaprosił ich do stołu, siadając u jego szczytu.
– Biorąc pod uwagę, że, jak to mówimy we Francji, Severus najwyraźniej spadł z łóżka, przypuszczam, że jeszcze nie jedliście, więc częstujcie się. (fr. że z niego ranny ptaszek). Severusie, Harry, jeśli chcecie, Mimie zrobi wam obu angielskie śniadanie.
Severus usiadł ciężko na krześle pod ścianą, Harry i Dora naprzeciw, skrzatka natychmiast podskoczyła do nich i zaczęła podsuwać dzbanki z czekoladą i kawą, słoiki z przeróżnymi konfiturami, bardzo rzadki biały ser waniliowy i chleb tostowy.
Severus gestem powstrzymał ją od nalania mu kawy i odsunął od siebie talerz i sztućce. Nie miał ochoty jeść i wcale nie dlatego, że był już po śniadaniu. Dwie kromki chleba, które w siebie wmusił, nie miały smaku i boleśnie przypominały mu śniadania W DOMU. Jego gest nie uszedł uwagi Chancerela.
– Mój drogi, za twoją radą Mimie zrobiła zakupy w Londynie, więc wszystko jest… jadalne – zawahał się lekko. – Choć szczerze mówiąc, jeśli chodzi o wasze pieczywo, to bym z tym polemizował. Mimie próbowała nawet się za nie ukarać, ale jej zabroniłem.
Severus zmusił się, by nad sobą zapanować.
– Nie sądzę, żeby kwestia jadalności naszego pieczywa była w tej chwili naszym największym zmartwieniem, więc proponuję darować sobie dywagacje na ten temat.
– Naturalnie – przyznał mu rację Chancerel. – Opowiedz proszę, co was do mnie sprowadza, ale przede wszystkim zacznij od początku. Czemu ściągnąłeś tu Dorę?
Podczas, gdy reszta jadła, Severus zrelacjonował wczorajszą wieczorną rozmowę. Niemal natychmiast Chancerel odłożył na talerz chleb z konfiturą i zaczął słuchać z rosnącą uwagą. Tylko z początku wydawał się być lekko rozproszony – gdy Severus wyjaśniał, czemu „Dorota” skontaktowała się z Harry’m. Nie chcąc opowiadać o jej spotkaniu z Hermioną Severus powiedział tylko, że biorąc pod uwagę rosnące podejrzenia odnośnie Sardina postanowiła szukać pomocy na zewnątrz.
A nie chciał o nim wspominać, ponieważ wtedy Chancerel z pewnością domyśliłby się konsekwencji, jakie Hermiona mogła ściągnąć na niego i na Severine, a to postanowił ukryć.
To znaczy próbował – bo mówiąc to doskonale czuł na sobie niepewny wzrok dziewczyny i o wiele baczniejszy wzrok starego Mistrza Umysłu, który zdawał się przenikać do jego duszy. Na szczęście dalsze wiadomości były na tyle szokujące, że z powodzeniem odwróciły jego uwagę. Kiedy w którymś momencie Chancerel chciał napić się kawy, filiżankę odnalazł samym dotykiem i ledwo trafił nią do ust.
Na zakończenie relacji Severus wyjął z kieszeni surduta papierki od cukierków i położył je na stole. Jeden czerwony i jeden czarny.
Na ich widok Harry poruszył się niespokojnie, natomiast Dora odłożyła na bok ledwie napoczętą kromkę chleba i wbiła w Severusa pytające spojrzenie.
– Wczoraj przeanalizowałem składniki czerwonego cukierka i znalazłem w nim tylko zwykły eliksir upojenia – podjął Severus. – Tak więc tej nocy zrobiłem to samo z czarnym. – Zamilkł na chwilę i dotknął długim, wąskim palcem zmiętego, lśniącego głęboką czernią papierka, a wszyscy wstrzymali oddech. – Dobra nowina jest taka, że prócz eliksiru upojenia znalazłem w nim jeszcze jeden, o wiele bardziej złożony. Zła natomiast, że nie jestem w stanie powiedzieć, co powoduje. Prócz tego, że z całą pewnością nie zabija.
Nie zabija? Niemożliwe! Harry potrząsnął mocno głową.
– To MUSI być to! – oznajmił zaciętym tonem. – Nikt nie zadałby sobie trudu umieszczać w cukierku eliksiru, który by nie działał!
– Nikt nie powiedział, że nie działa, Potter – warknął natychmiast Severus.
Harry z trudem opanował się, by mu nie odpysknąć. Ich pierwsze rozmowy po każdej kłótni nie należały do łatwych, ale wyglądało na to, że za „durnego idiotę” przyjdzie mu ciężko zapłacić. Tobie też, wierz mi, obiecał sobie w duchu. Tymczasem Severus Snape mówił dalej.
– Ten eliksir wchodzi w reakcję z jakimś innym, uprzednio podanym. Aktywuje jakieś składniki tego pierwszego lub je dezaktywuje, ewentualnie wpływa na ich moc.
– Czyli… – Dora zawahała się na moment. – Dopóki nie zje się tego cukierka, można zjeść czy wypić truciznę, ale ona pozostaje uśpiona w organizmie, tak? I dopiero ten cukierek ją budzi?
– Ujęte… poprawnie. Lecz na potrzeby naszej rozmowy należałoby raczej powiedzieć, że pierwszy eliksir staje się trucizną dopiero po spożyciu drugiego – poprawił ją Severus. – Sam w sobie jest całkowicie nieszkodliwą miksturą o równie niewiadomym przeznaczeniu.
– I domyślam się, że jedyny sposób, by wpaść na to, że to trucizna, to odkrycie w organizmie ich obu?
– To nie wystarczy, co doskonale widać na przykładzie Ryana – odparł ponuro Severus. – Trzeba znaleźć i przeanalizować oba eliksiry, a nie tylko ich ślady w organizmie.
– Genialne, psiakrew! – fuknęła Dora. – Parszywa czarna magia!
Harry pochylił się ku nim z nagłą nadzieją.
– Może właśnie to naprowadzi nas na ślad! Nie dość, że to jest tak skomplikowane, to jeszcze w grę wchodzi czarna magia! Przychodzi panu do głowy ktoś, kto mógłby coś takiego uwarzyć? – zwrócił się do Severusa.
– Niestety nie – odparł ten tonem, w którym wyraźnie można było wyczuć jakieś „ale” i wszyscy zamarli w oczekiwaniu, gdy próbował ubrać w słowa to, co nurtowało go od kiedy wyszedł z pracowni. – Ten eliksir jest… zaskakujący. Z zasady w porównaniu do pierwszego eliksiru Aktywator jest o wiele prostszy, bo oddziałuje na jeden czy dwa jego składniki. Ten zawiera aż osiemnaście ingrediencji, co wiele mówi o pierwszym.
– Osiemnaście… – szepnęła ze zgrozą Dora.
– To przemawiałoby za tym, że ten, kto je warzył, ma niesłychane doświadczenie, może nawet jest Mistrzem Eliksirów – kontynuował Severus. – Na to samo wskazuje użycie niektórych składników, które wyszły z powszechnego obiegu. I jednocześnie ilości innych całkowicie temu przeczą – dodał zupełnie innym tonem, a Harry nagle poczuł, jakby zatrzaśnięto przed nim drzwi. – Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, w jakiej sytuacji można byłoby zastosować takie dozy.
Mina Chancerela wyrażała dokładnie to samo.
– Nie mam w tej dziedzinie twojej wiedzy, mój drogi, więc wybacz, jeśli moje pytanie będzie trąciło ignorancją – powiedział, skubiąc machinalnie krótką brodę. – Czy jest możliwe, że Pierre Lefebvre z Chocorêve lub Georges Sardin mogli znaleźć gdzieś przepis na truciznę, że się tak wyrażę, dwufazową i spróbowali samodzielnie ją uwarzyć, modyfikując choćby przez pomyłkę ilości?
Severus potarł piekące oczy, starając się przegnać w ten sposób coraz silniejsze znużenie.
– Absolutnie wykluczone – ta krótka odpowiedź aż nadto wystarczała im obu.
– Skoro nie wiadomo, kto mógł je uwarzyć, musimy się skupić na Sardinie i wytwórcy cukierków – uznał Harry, prostując się. – Oczywiście zawsze jest możliwe, że w grę wchodzi ktoś zupełnie inny, ale nie mamy żadnego punktu zaczepienia.
– Muszę wam przyznać, że pomysł, że mógłby to być właściciel Chocorêve zupełnie mi nie pasuje – oświadczył Chancerel. – Nie wyobrażam sobie, żeby celowo zatruwał swoje cukierki. Przecież musiałby sobie zdawać sprawę z tego, że jak to wyjdzie na jaw, ludzie przestaną je kupować, a jemu powinno zależeć na tym, żeby jak najwięcej sprzedać.
– Ktoś mógłby się nim posłużyć, Mistrzu Chancerel – zasugerowała Dora. – Na przykład wmawiając mu, że to silniejszy eliksir upajający.
– Czy choćby mu go podrzucając – dodał Harry. – Krótka wizyta u niego z pewnością mogłaby sporo wyjaśnić.
– Owszem, ale jeśli zaczniemy z nim rozmawiać, może wspomnieć o tym mordercy, a ten zorientuje się, że jesteśmy na jego tropie – zaoponowała Dora.
– A kto powiedział, że będzie wiedział o naszej wizycie?
Dora zastygła na chwilę, unosząc w górę brwi.
– Harry… ty chyba… nie zamierzasz się do niego WŁAMAĆ?!
W odpowiedzi Harry spojrzał na nią z wyrazem czystej niewinności w jasnozielonych oczach.
– Mogę cię zapewnić, że pan Potter ma nad wyraz bogate doświadczenie pod tym względem – skomentował to Severus.
Dora zerknęła na Chancerela, wyraźnie szukając u niego pomocy, ale ten błądził wzrokiem po ścianach, więc westchnęła ciężko.
– O Merlinie… No dobrze. Ale to będzie musiało poczekać. Teraz, przed Targami Walentynkowymi, Pierre Lefebvre pracuje pewnie na okrągło.
– Więc w sobotę? – nacisnął Harry.
– Poczekajcie do niedzieli – poradził Chancerel, wracając do nich. – Dora ma rację, teraz na pewno ktoś tam ciągle jest.
– Niech będzie niedziela – zgodził się Harry. – Szczególnie, że moim zdaniem Sardin jest o wiele bardziej prawdopodobny. Po pierwsze on wiedział, że ty i twój partner wiedzieliście o cukierkach. Po drugie on sam jakieś ma. Po trzecie wasz rząd mówi o chorobie, co nie jest prawdą i tylko ktoś wysoko postawiony ma możliwości, by zmusić ich do kłamstwa. Czy im je podsunąć.
Dora pokiwała energicznie głową. Sama nie ujęłaby tego lepiej.
– Mistrzu Chancerel – zwróciła się do starego czarodzieja. – Czy Mistrz może wie, o co dokładnie chodzi w projekcie z Amnezjatorami, w którym uczestniczył Georges? Ja kojarzę tylko, że chodziło w nim o uspokajanie Aurorów.
W tym momencie w kuchni z cichym trzaskiem zjawiła się Mimie z pudełkiem kruchych ciastek przekładanych czekoladą i zaczęła natarczywie podsuwać je gościom. Dora wzięła kilka z wyraźną ulgą, Harry podziękował, bo od słodkiego smaku i zapachu zaczęło już robić mu się niedobrze, natomiast Severus przegonił skrzatkę samym spojrzeniem.
Widząc to Chancerel zaśmiał się, powiedział coś do niej uspokajającym głosem i zaczął wyjaśniać istotę projektu. Nie było znów aż tak wiele do powiedzenia.
– Już dawno przestałem w tym uczestniczyć – stwierdził na koniec. – Ale rozmawiam często z Francisem, szefem Amnezjatorów, który był zaangażowany w niego aż do końca i uczestniczył w ostatnich testach z Anne, Auror, od której cały ten projekt się zaczął. I gdy jakiś rok temu oficjalnie uznano, że projekt Cień Motyla zakończył się sukcesem, Bertrand De Laine, szef DPPC, zaczął naciskać na Ministra Lamberta, by go kontynuować i odciąć się od Amnezjatorów. Ponoć nadal nad tym pracują. De Laine tłumaczył to faktem, że Aurorzy potrzebują być niezależni i móc sobie sami te wspomnienia wyjmować i wkładać do umysłu z powrotem. Nie muszę wam chyba mówić, co sądzę na temat takiej ingerencji – dodał z wyraźną dezaprobatą.
Pomimo ogarniającego go coraz bardziej zmęczenia, Severus słuchał go bardzo uważnie. Nieświadomie sięgnął do ust i zaczął wodzić po nich palcem.
Jeśli trwa to tyle czasu, to z pewnością nie chodzi o przeszkolenie Aurorów z zaklęć używanych przez Amnezjatorów. Więc musieli zdać się na jakiś inny sposób. Jeśli nie zaklęcia to… eliksiry.
Oczywiście mogły znów wchodzić w grę jakieś przedmioty obłożone zaklęciami czy jakiś rodzaj myślodsiewni, która przyjmowała wspomnienia w takiej formie, by nie pozostawiały nawet śladu wspomnienia w umyśle czarodzieja, ale to by znaczyło, że Aurorzy musieliby ciągle nosić je ze sobą. Szczególnie noszenie myślodsiewni i dziesiątek fiolek ze wspomnieniami jest bez sensu. Po co mieliby uniezależniać się od Amnezjatorów, jeśli skazani byliby na coś takiego?
O wiele prościej byłoby móc wypić eliksir, który pozbawiał wspomnień, a następnie inny, który je przywracał…
Lecz ten eliksir, który znalazł, na pewno tego nie robił…
Był Aktywatorem.
Aktywował…
No właśnie. Co mógł aktywować?
Był blisko. Podszedł już tuż-tuż. Czuł się, jakby stał w ciemnym pokoju pełnym widm i obracając się wyczuwał ich obecność, ale nie mógł ich uchwycić. Nie pomagało wyciąganie rąk – przeciekały mu przez palce, łaskotały opuszki i pozostawiały wyraźny ślad na skórze, zarazem będąc i nie będąc… I im usilniej się starał, im szerzej otwierał oczy, im bardziej wyciągał przed siebie dłonie, tym szybciej przemykały tuż koło nich, igrając z nim, bawiąc się jego niezrozumieniem…
Ale były. Czuł je. Wyraźnie.
Musiał tylko wyczekać chwili, gdy osłabną, gdy przestaną być ostrożne…
Lub gdy ktoś pchnie je w jego objęcia…
Na tę ostatnią myśl poczuł, jakby nieomal złapał któreś z nich! Oczywiście!
– Muszę porozmawiać z waszym szefem Amnezjatorów – powiedział stanowczo, otwierając oczy, które nawet nie pamiętał, żeby zamknął.
Chancerel spojrzał na zegarek – było za pięć wpół do ósmej, przywołał skrzatkę i coś jej rozkazał.
– Sądzę, że Francis przyjmie zaproszenie na śniadanie – wyjaśnił. – Tak będzie najlepiej, bo jego angielski pozostawia sporo do życzenia i możesz potrzebować tłumacza.
– W takim razie pomożesz mi również zajrzeć do jego umysłu.
Mimie właśnie zjawiła się koło Chancerela z przyborami do pisania i małym, płaskim pudełeczkiem.
– Naturalnie – odparł stary czarodziej, sięgając po pióro i kartkę pergaminu.
Harry przyjrzał się z zainteresowaniem, jak Chancerel wysyłał wiadomość. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast – wciąż rozłożony remporter rozbłysnął jaskrawym światłem i pojawił się na nim kawalątek pergaminu.
– Za chwilę będzie – obwieścił Chancerel, czytając wiadomość. – Napisał, że właśnie miał siadać do śniadania – mówiąc to wstał i poprawił poły szlafroka. – Severusie, myślę, że najlepiej dla was będzie, jak zejdę na dół i sam zajrzę do jego umysłu. Ale musisz wiedzieć, że Francisowi ufam i robię to tylko dla ciebie.
– Zajrzyj bardzo głęboko – poradził mu na to Severus.
On sam ufał zaledwie garstce ludzi na ziemi i nie zamierzał tego grona powiększać. Poza tym bywa, że zaufanie można stracić. Ledwie przyszło mu to do głowy, natychmiast poczuł, że to nie o niego chodzi. Jakby otarł się o zwierciadło, które odbiło jego myśli.
Najwyraźniej to Hermiona mu nie zaufała…
Czyżby zrobił coś, co sprawiło, że straciła zaufanie? Powiedział kiedyś coś, czego nie powinien?
Tknięty niepokojem Severus przyjrzał się swoim wspomnieniom, wpierw tym najświeższym, potem coraz bardziej odległym. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że choć się starał, tak jak jej obiecał, było jeszcze wiele rzeczy, których musiał się nauczyć. Pod wieloma względami wciąż był uparty, szorstki, niekomunikatywny, nadal stronił od innych… Lecz przecież robił wszystko, co mógł, by ją chronić… Więc czemu miałaby mu przestać ufać?
Przemyślisz sobie to później, uznał i w tym momencie otwarły się drzwi do kuchni, stanął w nich Chancerel i gestem przepuścił nowego gościa.
Sądząc po zmarszczkach na gładko ogolonej twarzy i krótkich siwych włosach, czarodziej musiał być wieku Chancerela lub trochę starszy i najwyraźniej tak samo jak on preferował mało formalne ubrania – przez ramię przewiesił pomiętą pelerynę, a na sobie miał gruby szary sweter opinający się na lekko wystającym brzuchu, rozpiętą pod szyją brązową koszulę i trochę za duże, szare spodnie.
– Pozwólcie, że przedstawię – odezwał się Chancerel. – Francis Marchand, szef Amnezjatorów i jednocześnie jeden z moich przyjaciół. – Francis kiwnął głową i przełożywszy różdżkę do lewej ręki podszedł do Dory, a Chancerel kontynuował. – Auror Dora…
– Achmistrzowicz – pospieszyła mu na pomoc dziewczyna, podając dłoń, którą Francis uścisnął. – Dora brzmi o wiele lepiej.
– A z pewnością prościej – uśmiechnął się Chancerel. – Severus Snape, Mistrz Eliksirów, były dyrektor i profesor Hogwartu.
Stojący po drugiej stronie stołu Severus skrzyżował mocno ręce na piersi.
– Snape wystarczy – uciął.
– I Harry Potter – dodał niezrażony Chancerel. – O którym tyle razy mi mówiłeś, że to raczej ty mógłbyś mi go przedstawić.
Wzrok Francisa, jak każdego innego nieodmiennie powędrował w kierunku czoła chłopaka, gdy wymienili mocny, stanowczy uścisk dłoni.
– Miło mi – odezwał się trochę ochrypłym głosem i odwrócił się z powrotem do Chancerela. – Więc to z ich powodu… wlazłeś mi do głowy, hę? – dodał z bardzo silnym francuskim akcentem
– I z ich powodu zaprosiłem cię na śniadanie – zaśmiał się Chancerel i spojrzał na Severusa i Harry’ego. – Moi drodzy, jeśli nie macie nic przeciwko, z Dorą wyjaśnimy Francisowi wszystko po francusku, tak będzie zdecydowanie łatwiej.
Chancerel zaproponował przyjacielowi miejsce na drugim końcu stołu, lecz ten wylewitował krzesło koło niego, Mimie nalała mu kawy, a on wziął sobie ciastko z czekoladą i ugryzł duży kawałek.
Tylko jeden. Gdy Chancerel zaczął mówić, śniadanie poszło w zapomnienie.
Wyjaśnienie wszystkiego zajęło sporo czasu – Dora i Chancerel na przemian wyjaśniali oraz odpowiadali na istną lawinę pytań, Francis zaś to wytrzeszczał na nich oczy, to krzywił się, kręcił głową i klął ostro pod nosem.
Severus oparł głowę na rękach, jeszcze lekko wilgotne po niedawnym prysznicu włosy szeroką kurtyną przysłoniły mu twarz i przez nią śledził uważnie jego reakcje.
Och, szef Amnezjatorów był jak Gryfon. Wszystkie jego uczucia widać było wyraźnie, co tym razem było akurat mile widziane. Zaskoczenie, niedowierzenie, wściekłość i przerażenie były zrozumiałe, lecz poza nimi Severus wychwycił kilka razy nutkę mściwej satysfakcji.
Oczywiście czarodziej mógł udawać, mógł coś ukrywać – to zawsze wchodziło w rachubę, ale Severus ufał Chancerelowi.
Poza tym skupienie się na Francisie pozwoliło mu zająć myśli, które znów zdryfowały na temat, który odpychał od siebie z coraz większym wysiłkiem, oraz zignorować równie męczącą świadomość bycia obserwowanym przez Pottera. Nie musiał nawet zerkać w kierunku chłopaka, jego wzrok dosłownie parzył go przez ubranie i palił skórę.
I domyślał się powodu – tego samego, którego on próbował uniknąć, więc postawił Osłony, by odciąć się od niego i od bolesnego tematu.
Po ponad kwadransie Chancerel skończył mówić i na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Francis.
– Genialnie, Jean-Louis. Opowiedziałeś mi szaloną historię i chcesz, żebym uwierzył? Co ja tu mam – wskazał ich wszystkim szerokim gestem. – Nieznaną Auror. Byłego Aurora, wyrzuconego z pracy za… niegrzeczność i samowolę – Dora aż otworzyła usta ze zdumienia, Harry zaś wzruszył ramionami. – Szpiega, który przez dwadzieścia lat okłamywał Voldemorta i resztę świata w sprawie swojej roli – Severus zwęził niebezpiecznie oczy, a Francis spojrzał na Chancerela. – I w dodatku ciebie! – westchnął ciężko i pokręcił głową. – Ale macie szczęście, bo na pewno nie wierzę tej gównianej, cholernej, zdechłej rybie. Jestem z wami! Więc co robimy? – spytał Chancerela.
Napięcie, z którego chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, nagle zelżało. Harry i Dora osunęli się równocześnie na oparcia krzeseł, a Chancerel z szerokim uśmiechem poprawił poły szlafroka. Severus również się wyprostował i odgarnął włosy za ucho, ale bynajmniej nie dlatego, że ta deklaracja – skądinąd interesująca, go usatysfakcjonowała. Oczekiwał znacznie więcej.
– O tym decyduję ja – oznajmił. – Na podstawie tego, co nam powiesz. Po pierwsze wyjaśnij nam, na czym Dokładnie polegał projekt Cień Motyla.
Szef Amnezjatorów zmierzył go krótkim, pociągłym spojrzeniem i zaczął wyjaśniać. Posługiwał się prostym angielskim, lecz Severus zżymał się na jego akcent, tak silny, że ledwo udawało mu się mężczyznę zrozumieć. Masz czas, żeby się oswoić, przemknęło mu przez myśl, bo doprawdy nie sądził, żeby trzecie z kolei wyjaśnienie tego tematu mogło wnieść coś nowego.
Dwie minuty później zmienił zdanie.
– Nie, to nie miało być uspokajanie Aurorów – mówił właśnie Francis do Dory tonem, jakby tłumaczył coś mało rozgarniętemu dziecku. – To miało być wyciąganie wszystkich złych wspomnień, strachów i zmartwień, tak żeby nic cię nie zatrzymywało. Jeśli boisz się myszy, to się nie będziesz bać. Jeśli ja denerwuję się, bo nie wiem, czy kupię dziś chleb, przestanę o tym myśleć. Zupełnie. Rozumiesz, moje dziecko?
Harry poruszył się i zmarszczył brwi. Odniósł wrażenia déjà vu – to, co powiedział Francis z czymś mu się skojarzyło, ale zupełnie nie wiedział, z czym.
Jego reakcja nie uszła uwagi Severusa.
– Wiem, że Mistrzowi się to nie podoba – odezwała się Dora, ale Severus nawet na nią nie spojrzał. – Ale dla niektórych to wspaniałe rozwiązanie.
– Moja droga, ludzki umysł to nie klocki, które można wyjmować i wkładać z powrotem – odpowiedział Chancerel. – Porównałbym go raczej do domku z kart. Usuń choć jedną i wszystko może się zawalić.
Harry spojrzał na stół, jakby na nim mógł znaleźć odpowiedź, czemu to brzmiało tak znajomo. Lecz im bardziej się starał, tym bardziej mu to umykało. Merlinie, jakby był na morzu i próbował dopłynąć do upragnionego lądu. Nadchodziła fala, unosiła go, zagarniał wodę mocnymi ruchami ramion i zbliżał się do niego, ale to była tylko ułuda. Bo potem fala cofała się gwałtownie, pociągała go ze sobą i zapadał się nagle w dół, tracąc brzeg z oczu i oddalając się od niego! Cholera, o co tu chodzi…?!
– Z pewnością Mistrz ma rację. Ja nie mam żadnych fobii, ale Anne panicznie boi się ciem i motyli. Właśnie z tego powodu zginął jej partner, bo zaczęła drzeć się tak strasznie, jakby miały ją zjeść.
Zupełnie niespodziewanie nadeszła olbrzymia fala, porwała Harry’ego ze sobą i z całą siłą cisnęła o brzeg, gdy gdzieś w głowie zabrzmiał głos George’a: „Fakt, że to głupie, ale tak mi przyszło do głowy, bo wiem, że Ryan panicznie bał się smoków. A to wyglądało, jakby spopielił go smok.”
Jak przez mgłę Harry usłyszał głos Francisa, ale jego rozpędzony umysł nie zamierzał się zatrzymać.
To to i nie to! Przeciwieństwo! Aurorzy mieli się nie bać, a Ryan się bał!
Cukierek Sardina nie uspokajał! To musiała być kontynuacja tego ich projektu! Tylko jaka?! Bo Ryan się bał, a w projekcie mieli się nie bać?!
Ale to musi być cukierek, bo przecież zawierał eliksir, którego nie powinno tam być!
A może… a może coś mu nie wyszło? Jak nam na eliksirach?!
– …zostaliśmy od niego odsunięci, więc nie wiem, na co zamienili wynalezione dla nas zaklęcia – opowiadał dalej Francis.
– Na cukierki! – wypalił Harry. – To znaczy na eliksiry, które dodali do cukierków!
Francis urwał i wszyscy spojrzeli na niego, lecz tylko Severus wydawał się dostrzec, co się z nim działo, bo uniósł wysoko brew.
– Potter?
Harry kiwnął pospiesznie głową, jakby w obawie, że myśli mu umkną i drugi raz już ich nie złapie.
– Przepraszam, ale… Chyba to mam. Chyba, choć… – poprawił okulary i nie odrywając wzroku od stołu zaczął mówić. – Ten wasz projekt polegał na wyjmowaniu wspomnień, żeby Aurorzy się nie bali. Jak się wam udało, szef DPPC zdecydował, że trzeba odciąć Aurorów od Amnezjatorów. On czy ktoś inny kazał uwarzyć eliksiry i dodać je do cukierków. Musiało im się udać, bo Dora, mówiłaś, że Anne wspominała ci o cukierku – powiódł wzrokiem po zebranych i zawahał się lekko. – I tu zaczyna się coś, czego nie rozumiem – rozłożył bezradnie ręce. – Coś musiało nie wyjść, jakimś cudem cukierek zjadł Ryan i, jak mówili ci, którzy to widzieli, umarł spopielony przez smoki, których panicznie się bał.
Dora westchnęła głośno, Francis znów zaklął, a Severus gestem kazał mu mówić dalej.
– Rozumiecie? Coś się stało i te „złe” cukierki trafiły na targi. Sardin się przestraszył i dlatego jak wpadliście na trop, uciszył twojego partnera, bo nie chce, żeby ktokolwiek się zorientował – Harry znów spojrzał na dziewczynę. – Musiał też fałszować wasze raporty, więc wszyscy inni sądzą, że to faktycznie jakaś choroba. Co też znaczy, że ciebie też będzie próbował się pozbyć. – podsumował i spojrzał na Severusa. – Ale od razu widzę, że ta teoria się nie klei. Po pierwsze… panie profesorze, czy możliwe jest, że ktoś popełnił jakiś błąd, dodał jakiś inny składnik czy… jak pan mówił, zbyt wiele i zamiast czegoś na uspokojenie wyszedł jakiś inny, działający eliksir?
Chłopak mówił na gorąco, bez przemyślenia tematu, lecz Severus nadążał za nim bez problemów. Wręcz szedł koło niego, krok w krok, więc bez trudu zdusił w sobie ciętą odpowiedź na tak idiotyczne pytanie.
– Nie.
– Jest pan pewien? Może…
– Jestem pewien, Potter. Absolutnie. Gdyby to było możliwe, Longbottom zostałby ogłoszony Odkrywcą stulecia.
Harry skrzywił się, ale nie z powodu komentarza na temat nieszczęsnego Neville’a.
– No to nie rozumiem. Ten eliksir miał uspokajać. Sprawiać, że ludzie się nie boją… więc czemu zaczął zabijać?
– Może to jakiś rodzaj… uczulenia na składniki? – podsunął Chancerel i widząc spojrzenie Severusa rozłożył ręce w geście poddania.
– Mnie zastanawia coś innego – odezwała się Dora bardzo niepewnie. – W cukierku znalazłeś drugi eliksir. To w czym mógł być pierwszy, skoro ofiarą padła mała dziewczynka, pracownica Ministerstwa, jakiś czarodziej na targach, angielski reporter, który zajrzał do Francji tylko na chwilę i z tego, co wiem, do tej pory zmarło kilka innych osób.
Wszyscy zamilkli, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi na to pytanie i w panującej ciszy wyraźnie słychać było tykanie zegara. Wskazówki zdawały się popychać myśli w głowach wszystkich obecnych. Tik, tik, tik…
Harry’emu do głowy przechodziły przeróżne pomysły, co jeden to bardziej nieprawdopodobny. Byli blisko, bardzo blisko, ale wciąż zbyt daleko, żeby rozwikłać tę sprawę. W każdym razie nie z tej strony.
– Na nic – westchnął w końcu, mechanicznie obracając na palcu obrączkę. – Tak tego nie rozgryziemy. Może go po prostu porwać i przesłuchać?
Dora aż się zachłysnęła, a Francis i Chancerel spojrzeli na niego z niedowierzeniem i wszyscy zaczęli mówić równocześnie.
– Porwać? – powtórzył po nim Francis. – Chcesz porwać szefa Aurorów? Synu, ty oszalałeś?! To już się nie dziwię, że wykopali twoją dupę z pracy!
– Bez żadnych konkretnych dowodów? A jeśli to nie on? Jeśli ktoś go próbuje w to wrobić? – zapytała Dora. – Harry…! Ty sobie wyobrażasz konsekwencje?
– Biorąc pod uwagę wasze wciąż dość napięte stosunki z ICW, dobrze byłoby to zrobić odrobinę subtelniej – stwierdził Chancerel.
– Niestety subtelność nigdy nie była mocną stroną pana Pottera – skwitował Severus.
Bo twoją była, co? Harry odgarnął włosy, żeby ukryć poirytowanie i lekkie zażenowanie. Fakt, że trochę go poniosło. Gawain by cię za to zabił.
– Chętnie, ale w takim razie powiedzcie mi, jak zrobić to „subtelniej’! – prychnął.
– Naturalnie – odparł natychmiast Francis, sięgając do pudełka z ciastkami. – Ucięliście mnie, jak mówiłem. Może wpierw zobaczmy, co on robi. Projekt Cień Motyla ma w Skrzydle Północnym wydzieloną strefę. Wiem, bo czasem zachodzę do Skrzydła Północnego. Wiem też, gdzie. W małym pomieszczeniu koło Niemagicznego Pokoju.
– W szatni? – zdumiał się Chancerel. – Skąd wiesz?
– Kiedyś próbowałem tam wejść, bo myślałem, że to szatnia. I od kolegów dowiedziałem się, że tylko Sardin, De Laine i niektórzy strażnicy mają tam wstęp.
Włamanie się do zakazanej strefy w ściśle strzeżonym Skrzydle Północnym istotnie było odrobinę subtelniejsze i Severus i Harry pochylili się bezwiednie ku czarodziejowi.
– Proszę mi wybaczyć – wtrąciła Dora. – Myślę, że musieli wciągnąć w to jeszcze kogoś. Georges na pewno nie wymyśliłby żadnego nowego eliksiru. De Laine’a znam tylko z widzenia i słyszenia, lecz też nie sądzę.
Francis mruknął coś po francusku pod nosem, a Chancerel pokiwał głową.
– Zdecydowanie, moja droga. Lepiej niech tak zostanie – potwierdził. – Ale masz rację, potrzebowali pomocy jakiegoś eliksirotwórcy, poza tym któregoś z Magichitektów do magicznego powiększenia tego pomieszczenia.
– Proste – Francis przysunął sobie całe opakowanie. – Mogli kazać pomóc i wyczyścić pamięć, a Magichitekci często robią różne utajnione projekty.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie, brwi Chancerela podjechały do góry, gdy uśmiechnął się pewnym siebie, wręcz pobłażliwym uśmiechem, w którym jednak brakowało pychy czy arogancji. Francis odpowiedział mu w identyczny sposób – ot, dwóch niekwestionowanych mistrzów pomyślało dokładnie o tym samym, i znów powiedział coś po francusku.
– Spróbujemy sprawdzić, kto powiększał tę szatnię i… zabrać go na krótki Spacer – wyjaśnił Chancerel, ponaglany spojrzeniami pozostałej trójki i na widok zgrozy malującej się w oczach Dory dodał. – Tak po prostu nazywam zajrzenie do umysłu, moja droga.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
– To dobrze, bo już sobie wyobrażałam…
– Dwóch starych pierników wbijających różdżki w gardło jakiegoś Magichitekta? – zaśmiał się Chancerel.
Harry uśmiechnął się lekko, ale Severus tylko wzruszył ramionami.
– Czas – powiedział, ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych. – To takie coś, czego nam brakuje. Możecie oczywiście sobie spacerować z kim uznacie za stosowne, ale to może potrwać. Ja chcę tam wejść, i to szybko – oznajmił.
Zabrzmiał niemal zupełnie jak za starych szkolnych czasów – twardy, wymagający i niecierpliwy, lecz Harry doskonale go rozumiał. On też nie chciał czekać.
Obaj starzy czarodzieje opowiedzieli o Skrzydle Północnym oraz zasadach bezpieczeństwa w nim obowiązujących i Harry wyobraził sobie coś na kształt Departamentu Tajemnic, lecz o wiele ściślej strzeżonego. Poza wąską grupą pracowników wstęp do niego przysługiwał nielicznym szefom różnych departamentów i garstce ich podwładnych. Przejście otwierało zmieniane regularnie hasło, a każdy wydział czy sekcja miały w dodatku osobne sposoby ochrony, więc nawet jeśli ktoś nieuprawniony zdobyłby hasło do Skrzydła, udałoby mu się tylko wejść do korytarza.
Były jednak dwie grupy podrzędnych pracowników, które bywały tam regularnie – strażnicy i sprzątaczki.
Sprzątaczki przychodziły tylko raz na tydzień, w weekendy, kiedy nikt inny tam nie pracował i w żadnym gabinecie, biurze czy pokoju nie było nawet śladu po tym, czym zajmowali się pracujący tam czarodzieje. Przyprowadzali je strażnicy i przez cały czas ich pobytu je nadzorowali. Poza tym nie było żadnych regularnych patroli.
By zaś mieć pewność, że poza Skrzydło Północne nie wydostanie się nawet strzęp jakiejkolwiek informacji, wszyscy mieli w poniedziałek sprawdzane i usuwane przez Amnezjatorów wspomnienia.
Jednak było pewne odstępstwo od reguły: w Sekcji Projektu od poniedziałku do piątku pracowali oddelegowani tam strażnicy. Francis wiedział o tym, bo któryś z jego Amnezjatorów czyścił im wspomnienia.
– To znaczy na początku, jak tylko De Laine dostał zgodę Ministra na przedłużenie projektu i odcięcie się od nas – uściślił pełnym wzgardy głosem. – Miałem wtedy ochotę kazać mu samemu czyścić im pamięć. Ale po… miesiącu? Dwóch? Nie pamiętam. W każdym razie dowiedziałem się o wiele później o tym, że przestali prosić o to moich ludzi. Czyli robią to sami.
Ani Severusa, ani Harry’ego nie interesowało czyszczenie pamięci. Zamierzali zniknąć stamtąd na długo przed tym, zanim nadejdzie poniedziałek rano.
Wyobraźnia Harry’ego już podsuwała mu wizję, jak przeszukuje jakiś ciemny gabinet pełen notatek, gdy Francis wytrącił go boleśnie z tych marzeń.
– Nie sądzę, żeby wy… możecie grać rolę strażników – powiedział, a Severus skrzywił się, bo zrozumienie go przychodziło mu coraz trudniej. – Was można łatwo poznać, a poza tym strażnicy się znają.
– Więc sprzątaczki – wzruszył ramionami Harry.
– Jeszcze gorzej!
– Sprzątaczki są czarownicami – poparł przyjaciela Chancerel. – A niestety przejście przez wejście do Skrzydła Północnego eliminuje wszelkie czary zmieniające wygląd. Ustaje działanie zaklęć, eliksirów czy nawet peleryn niewidek, nie wiem jak, coś dzieje się z włosiem demimoza. Metamorfomagów sprowadza do ich pierwotnego wyglądu, Animagów cofa do ich ludzkiej postaci. Przypuszczam, że wszystkie przejścia do gabinetów i sal zawierają to samo zaklęcie. Ale najważniejszym powodem, dla którego nie może tam wejść żaden z was jest wasza nieznajomość francuskiego – Harry, który już otworzył usta, zamknął je i oklapł, a Chancerel pokiwał smutno głową. – Ten, kto tam wejdzie, musi znać francuski. I powiedziałbym, że bardzo dobrze, bo zapewne trzeba będzie tam coś przeczytać.
– Cholera. Nie pomyślałem.
– Więc może ja – zaproponowała Dora. – To chyba najlepsze rozwiązanie. Z powodzeniem mogę udawać sprzątaczkę, wiem czego szukać, a poza tym w razie problemów umiem się bronić – spojrzała na Harry’ego, jakby szukając aprobaty.
Lecz chłopak nie miał nawet czasu zareagować, gdy odezwał się Francis.
– Dziecko, przed kim ty się chcesz bronić? Przed kurzem? W weekendy tam nikogo nie ma. Ale co, jeśli pozna cię strażnik albo któraś ze sprzątaczek? Hę? Mowy nie ma. Potrzebna nam jakaś inna kobieta mówiąca po francusku, której nikt tu nie zna.
Severus znał kobietę mówiącą dobrze po francusku. I zdawał sobie sprawę, że znają ją również dwie inne osoby w tym pomieszczeniu. Doskonale czuł na sobie ich wzrok. Jednocześnie wiedział, że w żadnym wypadku by na to nie pozwolił. To nawet nie wchodziło w rachubę. Absolutnie NIE. NIE i koniec!
Wzrok Pottera aż palił go przez ubranie, więc poderwał głowę i wbił w niego tak wściekłe spojrzenie, że chłopak aż westchnął i obrócił głowę. Doskonale. Jeden zrozumiał!
Z Chancerelem sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Gdy napotkał wzrok starego czarodzieja, nie miał wątpliwości, że wczorajsze wyjaśnienie „nie chcę jej w to mieszać” nie ma już racji bytu. Mistrz Umysłu widział wyraźnie, że tu chodzi o coś innego. Gorszego. Boleśniejszego. Dlatego też Severus tylko potrząsnął głową i to on ją odwrócił. Poddał się i miał świadomość, że Chancerel tak łatwo nie pozwoli mu odejść. Uciec.
Wspomnienie o Hermionie, odsunięte chwilowo na bok, wróciło z całą mocą i Harry aż zacisnął zęby. Będzie dla ciebie lepiej, Snape, jeśli to dlatego, że chcesz ją chronić. Bo jeśli uznałeś, że nas wczoraj zdradziła i już jej nie ufasz, będziesz żałować, że nie zginąłeś we Wrzeszczącej Chacie! TO ci przyrzekam!
Ochronę Hermiony mógł mu darować. Niczego innego nie.
Francis, Chancerel i Dora zaczęli dyskutować półgłosem po francusku. Harry mimo woli wsłuchał się w ich rozmowę i aż miał ochotę rąbnąć się głowę. Oczywiście, że żaden z was nie dałby sobie rady! Choćby Merlin wie jakbyście się starali, zdemaskowaliby was już po pierwszym pytaniu!
Bo nawet domyślając się kontekstu Harry nie rozumiał nic. Wszystkie słowa zlały się w jedno i jak to bywa w przypadku języków obcych, miał wrażenie, że mówią strasznie szybko – zupełnie jakby chcieli udowodnić mu, że mieli rację, choć zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko tak brzmiało.
Jakim cudem Hermiona może ich zrozumieć?! A może gdy z nią rozmawiają, specjalnie mówią wolniej?
W każdym razie współczuł obcokrajowcom, którzy próbowali dać sobie radę z angielskim, bo naturalnie żaden Anglik nie próbował mówić wyraźnie dłużej niż pięć minut. O Szkotach już nie wspominając.
Ile razy w czasie wszystkich rodzinnych spotkań Fleur prosiła ich, by nie mówili wszyscy naraz…
Czy żeby…
Powtórzyli…
Fleur.
Fleur! No jasne! FLEUR!
Na tę myśl niemal go podniosło! Już lepiej nie mogliście trafić!
– Już wiem! – zawołał, podrywając głowę. – Fleur, żona mojego szwagra!
Chancerel szepnął coś do Francisa, najpewniej tłumacząc słowo „szwagier”, a Harry mówił dalej.
– Jest rodowitą Francuzką! Nigdy tu nie pracowała, więc nikt jej nie zna. I w razie czego potrafi przywołać Patronusa! I na pewno można jej ufać!
Francis, Chancerel i Dora spojrzeli po sobie z zainteresowaniem, lecz gdy Harry spojrzał na Severusa, dostrzegł wyraźną drwinę na jego twarzy. I natychmiast w głowie zadudniły mu jego słowa sprzed kilku dni. „Mamy dwa koszmarne morderstwa przy użyciu czarnej magii. Morderca czy mordercy na pewno będą zacierać za sobą ślady i eliminować wszelkie ryzyko. A ty prosisz Hermionę, żeby obwieściła światu, że wpadła na ich trop?! Powiedz, znudziła ci się jej przyjaźń? Czy też ta Avada z dzieciństwa nie tylko zrobiła ci bliznę, ale i usunęła mózg?! Bo nie widzę innego powodu, dla którego nigdy nie trafia do ciebie, że są jakieś granice i nie wahasz się wysyłać przyjaciół na pewną śmierć!”
Jakby na potwierdzenie Severus uniósł brew do góry i powiedział bardzo powoli:
– Niesamowite jak ktoś taki jak ty, może tak łatwo szafować życiem innych.
Harry zadarł lekko głowę, w taki trochę wyzywający sposób. Choć jeśli miał być ze sobą szczery, czuł się bardziej, jakby się bronił.
– Spytam oczywiście Fleur i Billa czy się zgodzą. I dam wam znać.
– Oczywiście – powtórzył jak echo Severus.
Francis kiwnął głową, zadowolony, spojrzał na zegarek i aż zaklął. Widząc to Dora również się zerwała.
– Muszę iść! Już po ósmej! I jeszcze Koko! – zawołała trochę nieprzytomnie, łapiąc różdżkę i pelerynę. – Mistrzu Chancerel…
– Zostajesz w domu – przerwał jej Severus. – Dziś i jutro. Nie zamierzam ryzykować.
– Ale….
– Powiedziałem: zostajesz w domu. Czego w tym nie rozumiesz?
Dora poczerwieniała, lecz zanim zdążyła mu odpowiedzieć, Harry poklepał ją po ramieniu.
– On ma rację – obaj doskonale zrozumieli aluzję zawartą w tym krótkim zdaniu. – Ktoś z nas się z tobą skontaktuje, a póki co siedź w domu, tam jesteś bezpieczna.
– Dziękuję, Harry – odparła z przesadną słodyczą Dora.
Francis pożegnał się z nimi, zabrał drugie, nienaruszone opakowanie ciastek i wyszedł, Dora wyszła zaraz za nim, więc Harry również zaczął się zbierać, gdy usłyszał ciche:
– Severusie, zanim się pożegnamy, mogę cię prosić na słówko?
Chłopak uścisnął rękę Chancerela, zbiegł na dół i wyszedłszy przed dom, oparł się o mur.
Było dwadzieścia po ósmej czasu francuskiego – o tej porze Gawain rozmawiał już z Sardinem, lecz Harry z rozmysłem zlekceważył ten temat i zaczął planować to, co zamierzał powiedzieć Severusowi Snape’owi. Żebym nim cholernie mocno potrząsnąć.
Ledwo drzwi zamknęły się za Harry’m Potterem, pomieszczenie jakby się skurczyło, gdy ojcowska troska zderzyła się z wibrującą niechęcią.
Obaj mężczyźni przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Mój drogi – odezwał się w końcu Chancerel. – Widzę, że coś cię dręczy.
Severus parsknął krótko i skrzyżował mocno ręce na piersi.
– Być może. Co nie oznacza, że potrzebuję terapii.
– Severusie. Dobrze się znamy i nie muszę zaglądać ci do umysłu, żeby dostrzec, że coś jest nie tak.
– To się doskonale składa, że nie musisz, Chancerel, bo mam wiele wspomnień, którymi nie mam ochoty się dzielić!
Stary czarodziej westchnął ciężko i spróbował sięgnąć do jego ramienia, lecz Severus prędko dał krok w tył. Już i tak czuł dziwne napięcie, niczym mrowienie rozchodzące się po całym ciele, gdy narastająca wściekłość nie mogła znaleźć ujścia i pęczniała coraz bardziej pod jego skórą.
– Severusie, proszę – powiedział łagodnie Chancerel. – Porozmawiajmy.
– Nie. Zostaw mnie.
– Chodzi o Hermionę, tak?
– Do widzenia, Chancerel.
– Nie chcę, żebyś cierpiał, ani ty…
Wszystko w Severusie pękło.
– Nie potrzebuję twojej litości! – krzyknął, dwoma krokami dopadł drzwi i runął po schodach na dół.
Gdy wypadł przed dom, ujrzał Pottera stojącego pod ścianą.
– Snape!
– Jeszcze tu jesteś? – warknął, mijając go.
Poczuł, jak Potter złapał go za rękaw i pociągnął go w ciasną ciemność.
Tak sobie teraz myślę… jeśli największym lękiem kogoś byłoby połknięcie przez jakieś duże zwierzę w całości… co z jego ciałem?Wróć do czytania
!!!! Ach!
To już wiemy skąd wzięły się „porwania przez kosmitów!” 😉
Zamiast się uczyć, rozkminiam, czy kosmici porywają ludzi, bo ci zjadają cukierki w czarnym papierku, super haha
No nie ma, co łamać języka (nie wiem, gdzie dać przecinek 😪)Wróć do czytania
Hahahahahahahah w takim razie za bułki z mojego sklepu, Mimi zatłukłaby się na śmierć xDWróć do czytania
nie wiem, czy może być coś gorszego niż jedzenie tostów całe życie… W każdym razie ja ciężko znosiłam angielskie śniadania w trakcie mojego pobytu tam!Wróć do czytania
Bahahahagahahahagahsh i już kocham tego gościa xDDWróć do czytania
Ręce precz od Francisa! 😉
Jest mój! 😉
Bo dobrze, nie będę aż taka wrednia, przyjacielem można „się dzielić” 😉
Pierwowzorem Francisa jest inny Francis, z którym pracowałam, przewspaniały, genialny człowiek, na którego zawsze mogłam liczyć. Wszystko obracał w żart, kiedy marudziłam czy miałam doła i przychodziłam się pożalić – zawsze wiedział, jak kopnąć mnie w tyłek, żebym się odstresowała 😉
Uwielbiałam z nim pracować!
O boże KWICZĘ ze śmiechu! Uwielbiam go! XDDD i te tekstyWróć do czytania
😉 Chancerel jest jednym z moich ulubionych bohaterów w tym fickuWróć do czytania
O tak! Niech ci obije mordę!Wróć do czytania