Cień Ćmy Rozdział 20

Dwadzieścia po siódmej pod wielosokowym na Recepcji, która o tej porze świeciła pustkami, zjawiała się Hermiona, a zaraz za nią Dora. Hermiona zaraz po zgłoszeniu obecności szła do toalet. Tam czekał już na nią Chancerel z ubraniami na zmianę i wielosokowym, by mogła wrócić do własnej postaci. Przypisywał do niej kamień, w którym mógł obserwować jej emocje i eskortował aż do szatni sprzątaczek.

Za pięć ósma przychodzili po sprzątaczki strażnicy.

Francis dołączał do nich u podnóża schodów, wchodził do Skrzydła Północnego i cały ranek obserwował wejście do Strefy pod peleryną niewidką, którą miał odebrać rano od Harry’ego.

– Nie będzie działać – zastrzegł od razu Szef Amnezjatorów. – Od zaklęć ochronnych włosy demimoza tracą swoje właściwości.

– Ta będzie – sarknął w odpowiedzi Severus.

Po odejściu od Recepcji Hermiony Dora zabezpieczała teren dla Harry’ego i Severusa. Obaj czarodzieje po wypiciu wielosokowego wchodzili razem do Holu Wejściowego o siódmej czterdzieści. Na Recepcji podawali się za obcokrajowców chcących zgłosić przenosiny na stałe do Francji w Biurze Administracji Istot Materialnych – jednym z nielicznych otwartych w soboty rano. Po okazaniu do kontroli zapasowych różdżek przechodzili na klatkę schodową baszty Północno-Zachodniej, tamtędy bowiem zawsze wchodziły sprzątaczki.

Tam dołączali do nich Dora i Chancerel i ukrywali się pod Kameleonem przy wejściu do Skrzydła Północnego dopóki Hermiona i Francis nie wejdą do środka.

Następnie Severus i Harry przechodzili pod wejście od strony wschodniej, tuż koło którego znajdowała się Strefa Projektu, Dora zostawała na posterunku, zaś Chancerel szedł do swojego gabinetu.

Hermiona miała czas do południa na przeszukanie Strefy Projektu. Wszystko co znalazła, a co jej zdaniem mogło być koronnym dowodem, miała skopiować i oryginał przesyłać remporterem do Chancerela. Była jedyną osobą, która miała prawo go używać i tylko w tym jednym celu. Pozostali od momentu wejścia do Bastylii mieli się porozumiewać ze sobą używając kontaktowych St. Orettes, zaś do kontaktów z Hermioną, by jej nie rozpraszać – srebrnych bransolet.

W południe Hermiona wychodziła na godzinną przerwę z pozostałymi sprzątaczkami, szła do damskiej toalety, w której czekał Chancerel z wielosokowym i ubraniami i dopiero po przemienieniu się wychodziła razem z nim z Bastylii. Severus i Harry zostawali przy swoich miejscach aż do odebrania wiadomości od Hermiony lub Francisa, że bezpiecznie wyszła.

Następnie wszyscy mieli spotkać się za bramą prowadzącą na Place de la Bastille i deportować do Chancerela. W zależności od zebranych dowodów Chancerel i Francis wzywali pilnie Ministra lub kogoś innego, wysoko postawionego lub czekali do poniedziałku.

 

Hermiona skinęła głową, zrobiła krótką notatkę i widząc, że Severus już skończył, odchrząknęła cicho.

– Jean-Louis… Francis i Dora też… Mój angielski akcent naprawdę jest bardzo mocny? Bo przecież mam udawać Francuzkę, a chyba już za późno, żeby to zmienić?

– Jest, jest – potwierdził dość niechętnie Francis.

Chancerel również potaknął, natomiast Dora pokręciła głową.

– To nie problem. Jakby się kto pytał, powiedz, że mieszkałaś wiele lat w Anglii i dopiero wróciłaś do domu – podpowiedziała. – Jak rozmawiam po polsku, wszyscy mówią, że mam strasznie silny francuski akcent.

– Fleur mówi to samo – poparł ją Harry. – Że po tylu latach bardzo poprawił się jej angielski i pogorszył francuski. Natomiast skoro już mówimy o takich szczegółach, zastanów się, jak zmienisz swój wygląd – zerknął na Severusa. – Żeby nie trafił się akurat ktoś, kto będzie pamiętał pannę Granger.

Severus poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Harry Potter miał rację, po zakończeniu wojny na pewno i tu pisali o Świętym Trio.

Lecz Hermiona uśmiechnęła się uspokajająco.

– To też nie będzie problem. Jeśli ktoś oglądał moje zdjęcia, z pewnością pamięta nastolatkę, nie kobietę przed czterdziestką. A poza tym dodam sobie parę lat ubraniami i mugolskimi kosmetykami.

– No właśnie… Nie rozumiem… Przecież byliście w tej samej klasie… – zdziwiła się Dora, wodząc wzrokiem między Hermioną i Harry’m. – Wypiłaś eliksir postarza…

– Nie teraz – rozległo się ostre warknięcie i Auror natychmiast zamilkła.

Severus oderwał się od ściany, podszedł do stołu i oparłszy się dłońmi o krzesło pochylił się. Tak nisko, że jego długie włosy omiotły jej ramię.

– Najwyraźniej przeceniłem twoje zdolności poważnego traktowania tej sprawy – powiedział bardzo cicho. – Jeśli przy wszystkim co wiesz uważasz, że to czas i miejsce na durne pogaduszki, nie rozumiem co tu jeszcze robisz.

Dora skuliła się w sobie i wstrzymała oddech, więc Hermiona uśmiechnęła się do niej uspokajająco i wstała. Czas się zbierać zanim Severus wymorduje wszystkich obecnych.

Reszta poszła za jej przykładem i wszyscy zaczęli się żegnać, a mała skrzatka strzeleniem palców przywołała ich okrycia.

– Dziękujemy za przepyszną kolację, Mimie. Cudownie gotujesz – powiedziała do niej po francusku Hermiona.

– Chodźmy już – ponaglił ją Harry, zerkając na minę skrzatki. – Bo Mistrzowi jeszcze WSZY się zalęgną i co będzie? – spróbował zażartować i natychmiast spoważniał, gdy Severus posłał mu ciężkie spojrzenie.

Mimie była pod takim wrażeniem, że przez pomyłkę narzuciła na Hermionę pelerynę Francisa. Nie chcąc sprawiać jej przykrości Hermiona wyciągnęła na wierzch włosy, zapięła grube, srebrne zapinki i dopiero, gdy Mimie odwróciła się, wymieniła ją z Francisem.

– Twoja nie ukryłaby mojego brzucha – Szef Amnezjatorów mrugnął do niej okiem i zwrócił się do Dory. – Uważaj na tą śniętą Rybę. Nadal mamy piątek trzynastego, do tego jeszcze wiedźma na czarnej miotle i sam Merlin by się poddał.

– Bo nigdy nie spotkał mojej babki – odparła Dora. – Również proszę na siebie uważać.

Francis uśmiechnął się protekcjonalnie i rzuciwszy „Bonne nuit!” wyszedł. (Bonne nuit – fr. Dobrej nocy)

 

 

Apartament Francisa, Paryż, Pola Elizejskie

Chwilę później – 22h30

 

Po wejściu do swojego apartamentu Francis odwiesił na wieszak pelerynę, w której schował fiolki z eliksirami, nie chcąc się schylać zdjął buty zaczepiając jeden o drugi i wsunął na stopy miękkie kapcie. I już miał wyjść z korytarza, gdy przypomniało mu się zalecenie Severusa Snape’a odnośnie eliksirów. Równie… czarne i posępne jak on sam, gdy mówił „Jeśli będziecie czekać… będziecie martwi”. Przewiesił więc pelerynę przez ramię i poczłapał do gabinetu.

Magicznie oświetlony Łuk Triumfalny tworzył feeryczny spektakl na ścianach i podłodze. Zawsze wyglądał wspaniale, ale dzisiejszego wieczora Paryż oferował prawdziwą ucztę dla zakochanych. Dół monumentu pogrążony był w miękkim, tajemniczym mroku. Na wysokości dwóch metrów rozbłyskiwały nieśmiało pierwsze światełka i powoli unosiły się wzwyż, dołączając do innych, coraz liczniejszych, coraz śmielszych, tak że góra tonęła w kipiącej, roziskrzonej poświacie. Kolory przypływały i odpływały, ciesząc oczy pulsującymi kolorami tęczy, ta co jakiś czas wybuchała tysiącami czerwonych serc, które wzbijały się w niebo i po kilku chwilach znikały w aksamitnej czerni nieba.

Warto było zapłacić horrendalną cenę za apartament, skoro masz miejsce w pierwszym rzędzie, uznał Francis, podchodząc do biurka i nie patrząc sięgnął po gazetę, którą tam zostawił.

Namacał cieniutkie kartki pergaminu, złożył je byle jak, bo zamierzał czytać w salonie i…

Nieoczekiwanie różdżka wyprysnęła mu z ręki. Jednocześnie całe ciało zesztywniało, okrzyk zaskoczenia zamarł na otwartych ustach… A potem w powolny, niemal groteskowy sposób Francis przechylił się i runął w ciszy na biurko, a z niego na dywan.

Niczym kamienna rzeźba na cmentarzu.

Z korytarza wyszła wysoka, szczupła postać i poprawiając okulary podeszła do leżącego twarzą do dołu starego czarodzieja.

 

 

– Długo kazałeś mi na siebie czekać, Marchand – powiedział Bertrand De Laine, stukając rytmicznie obiema różdżkami w otwartą dłoń. – Ciekawe, gdzie się włóczyłeś? W twoim wieku romantyczna schadzka odpada, nie ma żadnej wiedźmy, która by się tobą zainteresowała, więc może… – rozejrzał się niby od niechcenia dookoła i uśmiechnął, jakby nagle wpadł na jakiś odkrywczy pomysł. – Spiskowałeś?

Zaćmiony bólem umysł Francisa potrzebował kilku sekund, żeby rozpoznać ten głos. A gdy to się stało, niepotrzebny był nawet Petryficus Totalus – stary czarodziej zamarł ze zgrozy. De Laine! O Merde, Merlinie, o merde!!!

Używając zapasowej różdżki De Laine wylewitował go pod okno, zaklęciem wystawił ciężki fotel zza biurka i rozsiadł się wygodnie. Przed krótką chwilę przyglądał się różdżce Marchanda, po czym bez żadnego ostrzeżenia złamał ją na pół i odrzucił na bok.

Amnezjatorem aż podrzuciło, lecz w milczeniu zacisnął zęby. Spokojnie. Zawsze można kupić nową. Choć miał wrażenie, że to nie różdżka pękła, lecz jego serce.

– Musimy porozmawiać. I mam nadzieję, że tym razem będziesz milszy niż podczas naszego ostatniego spotkania sam na sam. Pamiętasz? U Magichitektów.

Ostatniego słowa Francis nie usłyszał – on je POCZUŁ. Merlinie, co teraz?!!!

I nie chodziło tylko o jego samego – ale o Jean-Louisa, Dorę i trójkę Anglików!

Przyglądając się Marchandowi De Laine zastanawiał się chwilę jak to rozegrać. Z powodu tego małego sukinsyna tyle razy wyszedł na idiotę, że zdecydowanie należało mu się teraz odpłacić.

Użycie Crucio jakoś nigdy go nie pociągało – po pierwsze zaliczało się do Niewybaczalnych, a tych wolał unikać (och tak, wiedział, że przy wszystkim co robił to była skrajna hipokryzja z jego strony, wręcz idiotyzm, lecz nic nie mógł na to poradzić), po drugie jako środek perswazji było mało wyrafinowane i zawodne. Mało permanentne.

Możesz zgodzić się na Cruciatusa, nawet jeśli wiesz, że stracisz z bólu przytomność. Ale z pewnością nie zgodzisz się na o wiele mniej bolesne tortury, po których stracisz coś innego. O wiele bardziej cennego…

Och tak…

– Załatwimy sprawę krótko – zdecydował w końcu. – Zdejmę Silencio, może nawet pozwolę ci usiąść. To będzie zależało od ciebie. Ja będę pytać, ty odpowiadać. Natychmiast. Jeśli przyłapię cię na kłamstwie, pożegnasz się z jakąś częścią ciała. – W przypadku młodych mężczyzn spojrzenie na ich krocze gwarantowało absolutną szczerość, ale Marchand do nich nie należał. Lecz było coś, na czym zależało każdemu, niezależnie od wieku czy płci. – Myślę, że zacznę od palców ręki od różdżki. Rób jak uważasz, Marchand, ale mogę ci obiecać, że TEJ rozmowy NIE ZAPOMNISZ.

Merlinie. Merlinie! MERLINIE!!! Dławiąca panika ścisnęła Francisowi gardło i może na całe szczęście, bo inaczej z całą pewnością by zwymiotował! MERLINIE, ZRÓB COŚ, BŁAGAM!!!

Bo patrząc na uśmiechającego się De Laine’a był nie tylko pewien, że tej rozmowy nie zapomni, lecz i tego, że nie będzie mu dane długo jej pamiętać. Teraz liczyło się już tylko to, co powiedzieć, co zataić i… co skłamać, by ocalić innych.

Francis próbował znaleźć jakieś rozwiązanie, ale roztrzęsiony jak galareta mózg podsuwał mu ledwie strzępy myśli.

U Magichitektów! Domyślił się! Lecz dziś go nie było?

Nieważne! Wie tylko o tobie!

Co powiedzieć? O kim?

MUSIAŁ powiedzieć o kimś, żeby to brzmiało wiarygodnie!

Kogo by nie wybrał, narażał tę osobę. Wręcz SKAZYWAŁ. Ale nie miał wyjścia. Inaczej De Laine potnie go na kawałki! A zanim skończy, dowie się o WSZYSTKICH! Merlinie, Merlinie…

Zdradzić Jean-Louisa czy Dorę? Wieloletniego przyjaciela, którego życie czy tak czy inaczej niebawem miało dobiec końca, czy młodą dziewczynę z przyszłością… której nie znał jeszcze dwa dni temu?!

A może poświęcić Anglików? Ich też wcześniej nie znał, byli mu zupełnie obcy… Obcy ludzie, którzy nie zawahali się narazić życia, by pomóc jemu i innym, równie obcym!

Albo to noc za oknem wybuchła tysiącami czerwonych serc, albo przeróżne sceny eksplodowały krwawymi urywkami – pokazującymi jak bardzo Severus Snape próbował chronić Hermionę Granger… I w głowie zabrzmiały mu jej słowa: „Może nigdy już nie będzie bezpieczniej… Rozumiesz?”

O Merlinie!!! Miał ochotę wyć!!!!

Poza tym musiał wymyślić coś takiego, co skłoni De Laine’a do ucieczki. Ten parszywy troll mógł zabić jego, tych których on wystawił, ale INNI musieli przeżyć! Tylko wtedy to miało sens!

De Laine odpetryfikował go i od razu ugodził lekkim Oszałamiaczem. Następnie Francis został przewrócony na brzuch, mocne więzy skrępowały mu ręce na plecach, a siła kolejnego zaklęcia cisnęła go na drzwi biblioteczki.

De Laine przybliżył fotel i skinął głową jakby na zachętę.

Czas Francisa się skończył.

– Zacznijmy od początku – odezwał się spokojnym, niemal konwersacyjnym tonem młodszy czarodziej. – Co ci chodzi po głowie?

Francis spróbował coś powiedzieć, ale miał zbyt ściśnięte gardło. Więc odchrząknął, poprawił się krzywiąc boleśnie, a potem spojrzał na De Laine’a z całą drwiną, na jaką był w stanie się zdobyć. Mógł trząść się w sobie ze strachu, ale nie zamierzał mu tego okazać.

– Co mi chodzi… po głowie? – odchrząknął jeszcze raz. – Że te wszystkie zgony… To twoja wina. I twojej Sardynki.

– Ciekawa teoria. A jak niby to robimy?

– Ty mi powiedz.

– Może później. Skąd ci to przyszło do głowy?

Przyjaźń za młodość? Obcy w zamian za „Swoich”?

– Powiedziałem „Natychmiast”! – syknął De Laine.

Z bólem w sercu Francis wybrał.

– Po tym, jak Korpus Specjalny przejął śledztwo, przyszła do mnie Dora.

Stało się. Zdradził Dorę, która mu ufała. Teraz zostało mu tylko spróbować ocalić resztę.

I nieoczekiwanie jego umysł się uspokoił, a Francis zobaczył wszystko jak na dłoni.

– Auror, która wcześniej je prowadziła – dodał już lżej. – Jakaś koleżanka wspomniała jej, że Sardin rozdaje cukierki na uspokojenie w ramach projektu Cień Motyla, a ona skojarzyła je z cukierkami, które podejrzewali ze swoim partnerem. Wiesz, tym, który po latach mieszkania wśród Mugoli przestał umieć przechodzić przez ich drogę akurat w momencie, gdy wpadli na trop.

Obserwujący Amnezjatora spod przymkniętych powiek De Laine zacisnął boleśnie szczęki.

– Co dalej?

– Postanowiliśmy więc przyjrzeć się wam z bliska.

– I dlatego gmerałeś w aktach w Biurze Magichitekturalnym?

Francis potaknął i skrzywił się, bo lekka opuchlizna z boku głowy otarła się o bogato zdobione drewniane drzwiczki.

– Nieźle się postaraliście, żeby zabezpieczyć się przed niechcianymi wizytami. Ale to działa w obie strony, De Laine. Bo to wspaniały dowód, że coś knujecie. Już to wystarczyło, by zainteresować Davida – uśmiechnął się drwiąco. – Gdy w dodatku okazało się, że któryś z jego Aurorów kupił kilka garści czarnych cukierków, których na szczęście nie zdążył jeszcze zjeść i David dał je do zbadania, znalazł w nim przedziwny eliksir, którego w cukierkach nie powinno być. Nadążasz, hę?

Owszem, De Laine nadążał. Nawet więcej – wyobrażał sobie konkluzje nieznanych ekspertów, mówiące o eliksirze Indy… Inde… Och, merde! BAZIE! I Aktywatorze. I poszukiwania Mistrza Eliksirów, który mógł je uwarzyć!

Lecz w to wkradła się jakaś fałszywa nuta. Coś w tym, co powiedział Marchand było nie tak…

– Więc jutro dobieramy się wam do dupy – mówił tymczasem Amnezjator. – Mogłeś sobie ustawiać zabezpieczenia nie do sforsowania, ale my i tak tam wejdziemy. Ja, Dora, David z dziesięcioma Aurorami oraz kilku ludzi z Korpusu Bezpieczeństwa.

To koniec! Putain, to już koniec!  W umyśle De Laine’a wybuchła scena, jak razem z Alex idą do laboratorium, pozbywają się Sardina i w tym momencie do Strefy wpada banda Aurorów i wcisnęła go w oparcie fotela.

JEŚLI!!! JEŚLI byście tam poszli!

Nie możesz tam jutro wejść!

– Dziś po południu Lambert wydał zgodę na otwarcie śledztwa w waszej sprawie – ciągnął Marchand. – Więc jeśli przez przypadek był po twojej stronie… No to już nie jest.

To zabrzmiało wręcz jakby już zapadł wyrok, ale w tym wszystkim wciąż dźwięczały fałszywe tony. Coraz głośniej.

Jeśli mają tam wejść oficjalnie, to po co Marchand wprowadza jakąś „swoją” sprzątaczkę…?

– Myślę, że kłamiesz, Marchand – powiedział głośno. Bardzo głośno, jakby tym mógł zagłuszyć krzyczącą w nim panikę. – A wiesz czemu? Bo widziałem, że wpisałeś na jutro niejaką Anne Legrand jako sprzątaczkę Strefy Projektu – rozluźnił zaciśnięte kurczowo na podłokietnikach dłonie i pochylił się nad leżącym. – Od kiedy zastępca Szefa Aurorów, jego dziesięciu pracowników i Korpus Specjalny potrzebują sprzątaczki do otwarcia drzwi?

Francis miał wrażenie, że się topił i ledwo udało mu się złapać oddech, gdy chlusnęła na niego kolejna fala i woda znów wdarła mu się do płuc. Merde! Więc i tam cię poniosło?!

Choć w sumie mógł powiedzieć mu praktycznie całą prawdę.

– Sprzątaczka była moim i Davida pierwszym pomysłem. Do dzisiejszego ranka. Kiedy okazało się, że jej ojciec zmarł z powodu tego waszego cholerstwa!

– Kto to był? – palce De Laine’a znów wbiły się w twarde drewno.

Francis zamarł. Ktokolwiek, byle nie Delacour! Chroń Fleur i Anglików! Lecz jak to czasem bywa w takich chwilach, nie potrafił przypomnieć sobie żadnej innej ofiary! Żadnej! Patrzył bezmyślnie na swojego przyszłego oprawcę i widział tylko przepływającą dookoła niego pustkę! Absolutną pustkę!

Skup się! Byle dalej od Anglików!

I nagle ujrzał niewyraźne zdjęcie plaży!

– Ten z Narbonne. Którego znaleźli sąsiedzi, wyglądającego jakby zatłuczono go na śmierć. Pewnie bał się czerwonych kapturków, jak myślisz?

Strach. Mimo wszystko De Laine odetchnął z ulgą.

– Kłamiesz, Marchand. Tak się składa, że mężczyzna z Narbonne nie miał żadnej rodziny. Właśnie dlatego znaleźli go sąsiedzi. A wiem, bo to ja ich przesłuchiwałem.

Cóż, fale mają to do siebie, że po jednej przychodzi następna… Jednak Francis się nią nie przejmował. Nieważne. Złapał cię na jednym małym kłamstwie. Trzymaj się reszty. Reszta jest wprost genialna! De Laine na pewno nie odważy się zjawić jutro w Bastylii! Jutro rano będzie się chował gdzieś na drugim końcu świata!

Merlinie, udało się! Ochronił ich!

Wszystkich! Nawet Dorze nic nie groziło, bo De Laine na pewno nie zdecydowałby się porwać na dziesięciu Aurorów, ludzi z Korpusu i samego Lamberta!

Cokolwiek będzie chciał ci zrobić, trzymaj się tej historii.

W tym momencie De Laine przekrzywił się na fotelu i sięgnął do kieszeni marynarki.

– To było doskonałe ćwiczenie, Marchand. Teraz porozmawiamy na poważnie, a TO z pewnością ci pomoże.

Na widok malutkiej buteleczki triumf, który ogarnął Francisa zgasł niczym malutka zapałka wrzucona do oceanu.

 

 

Dom Hermiony i Severusa

23:30 (0:30 w Paryżu)

 

Hermiona stuknęła różdżką w swoją srebrną mugolską bransoletę, którą dostała od rodziców i zamiast kilku runicznych znaków pojawiła się data: 14.02. Jednocześnie po kolanach i udach rozeszła się fala ciepła, gdy pięć leżących na nich kopii zareagowało na zmianę.

Kobieta na wszelki wypadek sprawdziła każdą z nich i skinęła głową z zadowoleniem. Pod wieloma względami bransoleta była o wiele lepszym pomysłem niż St. Orettes czy galeony. Ciepło na nadgarstku było natychmiast wyczuwalne, do odczytania wiadomości wystarczył ten sam niewinny gest, co żeby sprawdzić godzinę na zegarku. Znaki runiczne, większe niż napisy na monetach lecz wciąż dyskretne, biegły wzdłuż całej bransolety, można więc było napisać więcej niż dwa, trzy słowa.

Z drugiej strony Harry’emu i Ginny wystarczy jedno. „JUŻ”. Byle tylko nie dziś w nocy lub jutro rano!

Wracając od Chancerela wstąpiła na Grimm, żeby przełożyć jutrzejszą wizytę na niedzielę rano i na widok przyjaciółki to była pierwsza myśl, która wręcz zawyła w jej głowie. Od ostatniego spotkania brzuch Ginny bardzo się obniżył, a dziewczyna strasznie spuchła. „Idźcie jutro do Kliniki na badania” poradziła im, zaniepokojona. „Marzę, żeby musieć pójść tam jeszcze dzisiaj i musieć zostać”, stwierdziła na to Rudowłosa. „Jak zareagował profesor Snape?”

„Mój bogin chyba zmienił dziś formę” – odrzekł Harry.

Na myśl o Severusie Hermiona pospiesznie odłożyła wszystkie kopie bransolet na szafkę nocną, swoją wsunęła do szufladki i poszła do salonu.

Nowy bogin Harry’ego siedział w fotelu przed kominkiem i wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w ogień. W czarnych oczach szalały płomienie i gdy Hermiona usiadła bokiem na oparciu i przyjrzała mu się uważnie, odniosła wrażenie, że to kominek jest ich odbiciem, nie na odwrót.

Guziki surduta kołysały się krótkimi szarpnięciami, lecz poza tym cała jego sylwetka trwała w jakimś straszliwym napięciu, zaś ukochana zmarszczka między brwiami wyglądała, jakby już nigdy nie miała się wygładzić.

O Boże.

– Severus? – szepnęła, choć być może należało krzyknąć, by przedrzeć się do odległej krainy, w której był. I do niego dotrzeć. – Severus!

Mężczyzna bardzo powoli podniósł na nią spojrzenie i Hermiona przełknęła z trudem ślinę. O Boże kochany!

– Bransolety są gotowe – powiedziała łagodnie, a gdy potaknął ledwo zauważalnym skinieniem, dodała. – Chcesz ze mną porozmawiać?

– Nie.

Krótka, szorstka odpowiedź sprawiłaby, że wszyscy inni uciekliby w popłochu, ale Hermiona nauczyła się już patrzeć dalej – na to, co kryło się pod słowami.

– Jesteś na mnie wściekły?

Severus milczał chwilę, aż wreszcie kącik jego ust drgnął lekko.

– Nie – pokręcił głową. – Nie na ciebie. Na okoliczności.

– Na siebie też nie?

– Powiedziałem, że nie chcę rozmawiać.

– Nie chcę, żebyś… – zaczęła, ale Severus przerwał jej.

– Idź spać, Hermiono.

Po roku bycia z Severusem Snape’em Hermiona nauczyła się również, kiedy przestać na niego naciskać. Z ciężkim westchnieniem podniosła się i pocałowała go lekko.

– Dobranoc.

 

Severus nie oddał pocałunku, tylko odwrócił wzrok i gdy Hermiona otworzyła drzwi do korytarza, tonął już wzrokiem w płomieniach.

Dobranoc… Och, to nie miała być dobra noc! A z pewnością nie dla niego!

Merlinie, cóż to była za ironia – przyszło im walczyć ze Strachem, a on właśnie się bał! Jak nigdy dotąd! Nawet przyszło mu na myśl, żeby wypić eliksir Intensyfikujący i zapragnąć poczuć, że jest nieustraszony, ale ten pomysł na szczęście zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił. Na szczęście – bo to był dowód, jak bardzo był przerażony.

Właśnie dlatego nie chciał rozmawiać z Hermioną. Nie potrafił. Nie na ten temat.

Strachu nie należało eliminować – to była jedna z najbardziej prymitywnych reakcji organizmu, której jedynym celem było ratowanie życia. W strach należało się wsłuchać i z nim współpracować.

Tak przynajmniej zachowywał się przez obie wojny. Lawirował między paniką i trwogą, przyjmując niebezpieczeństwa z poniesioną głową, każdego świtu uchodząc z życiem po to, by kolejnej nocy być gotowym złożyć je w ofierze, tańcząc zwariowany taniec, w którym wrogowi uchodzili za przyjaciół.

Strach stał się jego towarzyszem. Jego jedynym przyjacielem.

Lecz to było co innego! Wtedy byłeś sam. Od twoich błędów mogli zginąć OBCY. A nie ktoś, kogo kochasz!

Kiedyś to zrobił. Podjął decyzję, popełnił błąd i zabił tym kobietę, w której był zakochany. Dziś jest znacznie gorzej. Nie tylko ją kochasz. Ona kocha ciebie i ci ufa! Ufa!!

Severus poczuł ból w palcach obu dłoni, które przeorały miękkie oparcia i nakazał sobie spokój.

To było co innego. Wtedy nie znałeś faktów. Podjąłeś decyzję na ślepo, jak ostatni głupiec.

Teraz jest inaczej. Panujesz nad sytuacją. Ułożyłeś drobiazgowy plan. Pomyślałeś o zabezpieczeniach.

Co napawało go obezwładniającym lękiem to to, jak bardzo ten plan był ulotny. Zanim dostali Patronusa od Weasleya, byli pewni, że przewidzieli WSZYSTKO, a tymczasem wystarczyło kilka sekund, by ten plan runął, by stanęli na brzegu przepaści i mieli do wyboru wrócić się o wiele, wiele kroków lub rzucić w nią.

Z nadzieją, że czarna otchłań nocy okaże się ledwie niewielkim zagłębieniem, gdy nadejdzie brzask. Że tym razem NIC NICZEGO nie zmieni!

Przestań.

Ścisnąwszy palcami nasadę nosa wziął kilka głębokich oddechów i z każdym z nich przedziwne napięcie, które go sparaliżowało zaczęło słabnąć.

Bo tak naprawdę sytuacja się nie zmieniła. Nie po TAMTEJ stronie. Jutro nadal do Strefy musi wejść sprzątaczka. Nadal będzie sama. Nadal będzie miała cały poranek na przejrzenie wszystkiego, co tam znajdzie.

To po TWOJEJ stronie nastąpiła zmiana. I zamiast Fleur Weasley wchodzi Hermiona.

I dzięki temu mogłeś ten plan dopracować.

Teraz wszystko jest rozplanowane w najmniejszych szczegółach. Panujesz nad wszystkim.

Merlinie, z logicznego punktu widzenia tak właśnie przedstawiała się cała sytuacja…, ale Severus jej tak nie widział. I mimo analizowania całej sytuacji od początku, powtarzania planu nadal się Bał.

 

Najgorszy jest irracjonalny strach, nieoparty na faktach. Najtrudniej wytłumaczyć go innym. Najtrudniej z nim walczyć.

Ale Severus w swoim życiu nigdy nie musiał tłumaczyć niczego Innym i nie raz taki pokonał, więc teraz skupił się na tym, by zrobić to po raz kolejny.

Zapominając, że często taki irracjonalny strach nazywamy Intuicją.

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 19Cień Ćmy Rozdział 21 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 11 komentarzy

  1. Przepraszam za brak komentarzy, troszkę nie mam na nie czasu, ale mogę napisać, że mocno się wczułam w klimat, gdy czytam w spokojnym miejscu i jak dotąd wszystko rozumiem. Robi się coraz ciekawiej, nie spodziewałam się tego, że ostatecznie do aktywnego działania dołączy Hermiona, ale później do mnie dotarło, że tak MUSIAŁO być 🙂

    1. Spokojnie 🙂
      Komentarze mnie ciesza, ale tez rozumiem, ze czasem nie da rady ich pisac.
      Najwazniejsze, ze Ci sie podoba!
      Dziekuje za czytanie
      i powodzenia!

  2. No właśnie, kurcze. Po co jakieś zamachy i skomplikowane dwufazowe eliksiry? Wystarczy, żeby poszczuć Severusa na wyznaczoną do eliminacji osobę xDWróć do czytania

Dodaj komentarz