Cień Ćmy Rozdział 8

Lekko pofalowane czarne włosy sięgały jej do połowy pleców, miała bardzo długi, wąski nos i jasnoszare oczy, zupełnie niepasujące do ciemnej karnacji. Tylko figura została ta sama. Prócz zmiany wyglądu na wszelki wypadek zmieniła również imię i nazwisko i przedstawiła się jako Mary Cunnington.

Severine próbowała spytać, co się stało, ale wystarczyło jedno ciężkie spojrzenie Severusa, by natychmiast zamknęła usta.

Teraz siedzieli w jej gabinecie i czekali, aż Chancerel skończy ratować pamięć jakiejś dziewczyny, którą wczoraj wieczorem napadła grupa pijanych młodych czarodziejów. Uzdrowiciele dali sobie radę z fizycznymi obrażeniami i koło czwartej rano ściągnęli Chancerela. We Francji żaden z nich nie tknąłby czyjegoś umysłu, mogąc prosić o to Mistrza.

Gdy Severine wyjaśniała im to, Hermionę przeszedł dreszcz, jakby temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spadła. Fakt, że można było stracić życie czy pamięć wracając z restauracji czy idąc na spotkanie ze znajomymi, był przybijający. A potem przypomniała sobie jeszcze bardziej przerażające wydarzenia i wyraźnie odczuła panującą na zewnątrz zimę.

– Myślisz, że mu się uda? – spytała Francuzkę.

Severine znów spojrzała na zegar i potaknęła.

– Właśnie kończą Spacer. Oboje, więc udało mu się z nią Spotkać, a to znaczy, że jej umysł funkcjonuje całkiem dobrze. Choć przypuszczam, że dużo czasu zajmie jej dochodzenie do siebie.

Najważniejsze, że w końcu wszystko będzie dobrze. Hermiona odetchnęła z ulgą i dyskretnie stłumiła ziewnięcie. Żeby zjawić się przed ósmą czasu francuskiego w Skrzydle Wschodnim, musieli wstać o szóstej rano ich czasu i choć zazwyczaj nie miała problemów z pobudkami o tej porze, dziś ledwo udało się jej otworzyć oczy.

– To mi przypomina, że muszę przynieść kamień dla ciebie – dorzuciła Severine, wstając. – Przy okazji pójdę do kawiarni po croissanty na śniadanie. – ‘Ermio… Mario – poprawiła się natychmiast, mrugając okiem. – Chcesz? Severusa nie pytam, bo jeszcze nie zaczęli piec słonych.

Obie wymieniły porozumiewawcze spojrzenie, zaś przeglądający zabraną z domu książkę o truciznach Severus podniósł głowę.

– Doprawdy? Przy waszym talencie do wynalazków aż się prosi.

Severine wybuchnęła śmiechem, bo zabrzmiało to po prostu jak dobry dowcip, lecz Hermiona nie zamierzała pozwolić mu na dalsze tego typu komentarze. Nie do Severine. Poza tym widziała, że starsza czarownica dosłownie umiera z ciekawości.

– Byłyby rozchwytywane, zwłaszcza z czekoladowym nadzieniem – powiedziała, podnosząc się. – Dopiero co zjedliśmy śniadanie, więc dziękuję bardzo. Ale chętnie się z tobą przejdę.

Na wszelki wypadek wypiła porządny łyk wielosokowego, narzuciła na siebie pelerynę i uścisnąwszy lekko ramię Severusa wyszła za Severine na korytarz. Ten sam, co w piątek – na myśl o tym w piersi zalągł się jej jakiś ciężar i złapała się na tym, że wsłuchuje się bacznie w dobiegające z głównego korytarza odgłosy.

– Alors?  (fr. No więc?) – zapytała od razu po francusku Severine, owijając się szalem, który wcześniej nosiła luźno na ramionach. – O co chodzi? Bo przecież nie przemieniasz się dla Severusa?

– Merlinie, oczywiście, że nie! – zaprotestowała Hermiona. – Spróbowałby tylko powiedzieć złe słowo na temat moich włosów czy oczu!

– Alors? – powtórzyła z naciskiem Severine.

– To mój pomysł. Nie chcę ryzykować, że ktoś mnie tu pozna i ludzie u nas dowiedzą się, że potrzebuję terapii. Zaraz zająłby się tym Prorok, a zwłaszcza taka jedna krowa i nie byłoby to przyjemne ani dla mnie, ani dla Severusa.

To była wymówka, która przyszła jej do głowy wczoraj wieczorem i wcale nie była tak daleka od prawdy. Już wcześniej Hermiona starała się nie przyciągać uwagi, ale nie ze względu na siebie, lecz na niego.

Po minie Severine widać było, że nic nie rozumie, więc idąc prędko niezbyt zatłoczonym korytarzem, zaczęła wyjaśniać ściszonym głosem.

– Nie wiem, czy ci mówiłam, że Severus był kiedyś moim nauczycielem i… w uproszczeniu nie lubiliśmy się. Fakt, że profesora Snape’a chyba nikt nie lubił. Wszyscy uważali, że był wredny, złośliwy i… mógł być brutalny – nie chciała mówić o czarnej magii, choć przypuszczała, że Severine dobrze o tym wiedziała. Wystarczyło, żeby czytała uważnie gazety w tamtym okresie. – I do zeszłego roku była między nami spora różnica wieku. Oboje jesteśmy dość znani i wiesz, jak to jest. Niektórzy nas lubią, niektórzy wręcz przeciwnie. I wśród niektórych ludzi panuje opinia, że Severus poi mnie amortencją, żeby… no wiesz – przygryzła lekko usta. – Więc możesz sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ludzie dowiedzieli się, że teraz potrzebuję pomocy Uzdrowiciela Umysłu. Już widzę taki artykuł! A on na to nie zasłużył. Doznał już w życiu zbyt wielu krzywd i…

I przysięgłaś sobie, że teraz będzie już tylko szczęście.

Severine pokręciła głową ze zgrozą.

– Masz rację. Niektórzy dziennikarze nie zawahają się przed niczym – powiedziała gorzko i dodała pospiesznie. – Powiedz, jak ma się wasz kot? Widział już śnieg?

Przed oczami stanął Hermionie obraz czarnego kociaka, który któregoś ranka jak zawsze wystrzelił przez otwarte okno i wpadł w tak głęboką zaspę, że widać było tylko koniec ogona. Na to wspomnienie wszystko się w niej uśmiechnęło i dobrze, bo do tej pory z każdym oddechem miała wrażenie, że zanurza się w czymś obcym. Nieprzyjaznym. Wdychane chłodne powietrze Skrzydła Wschodniego zupełnie nie rozgrzewało się w jej płucach, wręcz przeciwnie, rozlewało się lodem po całej klatce piersiowej, zupełnie jak… jak tamten horkruks.  Jakby ono też próbowało zawładnąć jej ciałem…

Przestań. Po ostatnim piątku to normalne, że widzisz wszystko inaczej, ale to nie powód, żeby zacząć wyobrażać sobie głupoty. Przypomnij sobie raczej wszystkie dobre chwile, jakie łączą się z Bastylią.

– Widział, szalał w nim i nawet próbował jeść…

 

 

Również w Bastylii

O tej samej porze

 

Dora osunęła się na najbliższe krzesło, niemal położyła na biurku i ukryła twarz w dłoniach. Laurent nie żyje?! Niemożliwe! To nie może być prawda! Ja nie chcę! Nie zgadzam się…!!

Ktoś poklepał ją po ramieniu, chyba ktoś inny przytulił. Nie wiedziała, nie rozróżniała i nie obchodziło jej to.

– Przykro mi, Dora.

To był chyba David, zastępca Georges’a. Dora podniosła w jego kierunku głowę, ale przez łzy nic nie udało się jej zobaczyć.

– Jak… stało? – wykrztusiła z trudem.

Niemożliwe.

Coś szurnęło i głos Davida rozległ się dokładnie na wprost niej.

– Wczoraj wieczorem zderzył się z mugolskim autobusem. To jest takie bardzo duże auto. Wiesz, w którym jest…

– Jak to się stało! – Dora wiedziała, co to jest autobus, ale to nie to w tej chwili miało znaczenie!

– Pod samym domem wyszedł na taką dużą drogę nie rozejrzawszy się i ten autobus wyskoczył na niego znienacka. Wiemy dokładnie, jak to wyglądało, bo Amnezjatorzy Francisa musieli interweniować po tym, jak wypadła mu różdżka i mugolscy Aurorzy znaleźli przy nim nasze pieniądze. A my dowiedzieliśmy się od Muriel, która nas zawiadomiła, bo… myślała, że może go… uratujemy – westchnął ciężko.

Dora otarła oczy rękawem swetra i ujrzała siedzącego obok Davida i kilkoro innych Aurorów stojących dookoła nich. Wszyscy mieli ten sam wyraz niedowierzenia i szoku na twarzach.

– Gdzie jest Georges? Muszę z nim porozmawiać.

– Francis ściągnął go wcześnie rano, pewnie jeszcze nad tym pracują, bo anulował poranną odprawę.

Jacques, jeden z dobrych znajomych Laurenta, ścisnął Dorze ramię.

– Wracaj do domu. Jak chcesz, to cię odstawię.

– Dora, jeśli chcesz, mogę z tobą zostać – zaofiarowała się Anne.

David podziękował jej skinieniem głowy i wziął Dorę za rękę.

– Weź sobie na dziś wolne. I tak nic nie dasz rady zrobić. Wyglądasz na wykończoną.

Dora wyglądała dokładnie tak, jak się czuła. Chyba jeszcze żadna noc nie trwała tak długo. Przy źle domykających się oknach i wypaczonych okiennicach bardzo szybko zrobiło się zimno, ale Dora nie chciała rozniecać na nowo ognia, więc co jakiś czas rzucała na siebie zaklęcie rozgrzewające i próbowała zasnąć. I gdy w końcu jej się to udawało, niemal natychmiast budziła się na nowo, to z powodu jakiegoś niepokojącego dźwięku, to z zimna…

Próbowała przeanalizować wszystkie zebrane wiadomości, ale jej myśli mieszały się z majakami sennymi, udręczony umysł gubił się wśród tego i w końcu nie wiedziała już, co jest jawą, a co snem.

Ale z tego wszystkiego zapamiętała, że dziś muszą zbadać motyw, jakim kieruje się Deilles. Śmierć małej Anne-Marie musiała być przypadkowa, pewnie chodziło o któreś z jej rodziców i chciała to omówić z Laurentem.

Już nigdy z nim nic nie omówisz…

Łzy na nowo napłynęły jej do oczu i cofnęła rękę.

– Muszę poro… porozmawiać. Z Georges’em – powtórzyła z uporem.

Amnezjatorzy mogli sobie mówić, co chcieli, ona nie wierzyła, że Laurent zginął przez przypadek. Deilles, zamorduję cię. Przyrzekam ci to.

David uśmiechnął się słabo.

– Na pewno niedługo wróci. I skoro chcesz na niego czekać, może chodźmy do kawiarni. Jadłaś śniadanie?

Nie odpowiadając mu wstała ciężko i powlekła się do swojego biurka. Spod sterty dokumentów wygrzebała magiczny pergamin, sięgnęła po pióro i nawet nie próbowała ścierać kilku czarnych kropli, które skapnęły po odkręceniu kałamarza. Wyglądały jak łzy i aż ścisnęło ją w gardle na myśl o tym, że po Laurencie płacze tylko ona i ta głupia buteleczka z atramentem.

Chciała napisać więcej, ale znów przestała widzieć. A na pergamin znów kapnęły łzy.

– Chodź, pójdę z tobą do działu personalnego – powiedział David.

– Dam sobie radę.

– Jasne. Cała Dora.

 

Reszta drogi minęła Hermionie już w o wiele lżejszej atmosferze i podchodząc do dużych, przeszklonych drzwi do kawiarni śmiała się z Severine w najlepsze.

Ledwie weszły do środka, natychmiast buchnął na nie gwar licznych głosów, podzwanianie łyżeczek, stukot filiżanek czy talerzyków i otuliło je wilgotne, ciepłe powietrze, przesycone mocnym zapachem kawy, gorącej czekolady oraz świeżego pieczywa.

– Wy nie jadacie śniadań w domu? – spytała Hermiona na widok długiej kolejki do kasy.

– Dziwisz się? – odparła Severine. – Mamy umowy z najlepszymi piekarzami, cukiernikami i kucharzami w całej Francji. Chyba tylko ci, którzy mają skrzaty, jedzą w domach.

Hermiona odetchnęła głęboko aromatyczną mieszanką i pokiwała głową z uśmiechem.

– Przyznam, że od czasu do czasu mogłabym zamienić nasze tosty z dżemem, czy smakowitą jajecznicę na bekonie na świeże croissanty.

Ledwie stanęły w kolejce, do Severine podszedł jakiś jej znajomy i zaczęli rozmawiać, więc Hermiona, nie chcąc im przeszkadzać, odeszła na bok, oparła się o ścianę i zaczęła myśleć o jej dzisiejszym Spacerze z Chancerelem.

Miała nadzieję, że jej umysł, pochłonięty ostatnimi wydarzeniami, znalazł odpowiedź na pytania, które starszy czarodziej jej zadał ostatnim razem i że niebawem ta przedziwna terapia odniesie skutek.

W zasadzie, gdyby się tak zastanowić, sama zauważyła, że nabrała dystansu do komentarzy, przestała przejmować się kilkoma osobami ze swojego otoczenia i być może dlatego niektóre z nich dały sobie spokój?

Choć nie wiadomo, czy to nie zasługa Severusa pomyślała, przypominając sobie Lidię, dziewczynę z klasy Ginny, pracującą na Oddziale Urazów Magizoologicznych. Przypuszczała, że to ona była autorką kilku wyjątkowo wrednych Wyjców, które dostała w różnych publicznych miejscach, bo ich treść była zbliżona do jej uwag, że niebawem Hermiona przeniesie się na Oddział Kobiecy, czy do pytań, co jej zdaniem należy robić z bękartami, czy profesor Snape każe sobie płacić za strony, czy tylko za rozdziały i jakiej maści na siniaki Hermiona używa.

Nie miała pojęcia, jak Severus się o tym dowiedział – pewnie mówiła coś przez sen, bo jakiś miesiąc temu odwiedził Lidię w Klinice. Powiedziała jej to Marga, która (jak to Marga) przez przypadek znalazła się akurat na pierwszym piętrze. Nie słyszała ich dyskusji, ale gdy Severus odszedł, Lidia ponoć kolorem twarzy przypominała szatę i wyglądała, jakby usiłowała wcisnąć się w szpary między kafelkami.

Hermiona uśmiechnęła się lekko do siebie. Od tego czasu najwyraźniej schodzi ci z drogi…

Jej wzrok prześlizgiwał się obojętnie po mijających ją ludziach, po grupce czarownic siedzących przy stoliku, co, jak na porę, było dość dziwne i spoczął na sprzątaczce, która wjechała do kawiarni wózkiem zastawionym rzędem butelek, szczotkami, kolorowymi ściereczkami i dużym, magicznym zasysaczem kurzu. Kobiecina przeniosła zaklęciem śmiecie z kosza przy drzwiach do worka, innym zaklęciem zmniejszyła go i wrzuciła do jakiegoś pojemnika.

Potem wyjęła coś z kieszeni, chwilę coś z tym robiła, po czym włożyła do ust, a w jej dłoni błysnęła krwista czerwień.

Jak…olbrzymi rubin!

O, Mer…!!!!!!!!!!!!!!

Hermiona aż się zachłysnęła. NIE! Niech go wypluje! Nie przełyka! Każ jej go wypluć! Albo odbierz zaklęciem!

Ale… może tego nie wolno nawet dotykać?

Jednocześnie coś ją od tego powstrzymywało! Może to nie to?! Jak to będzie wyglądało, jeśli to zrobisz?! Jesteś wśród ludzi! Zdradzisz się! Nie wolno ci!

Wszystkie te myśli wybuchły jej w głowie i przemieszały się ze sobą, krzyczały na siebie, zupełnie jakby kłóciły się, która ma rację. Hermiona miała wrażenie, że trwa to wieki i od wieków nie mruga, nie oddycha, gdy sprzątaczka otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.

Idź za nią! Może da się ją uratować?!

Dała krok za nią, gdy przypomniała sobie, że przecież nie jest sama!

– Severine! – zawołała, podskoczywszy do Francuzki, która stała już tuż przy kasie i złapała się za usta. Nie drzyj się! – Muszę wyjść! Do… łazienki! Natychmiast! Przepraszam!

Na trójkątnej twarzy Severine odbiło się zaskoczenie i wyraźny niepokój. Zaskoczenie niemal natychmiast zastąpił domyślny uśmiech, lecz niepokój pozostał.

– Oczywiście, moja droga. To się zdarza dość…

Hermiona nie usłyszała już nic więcej, bo dopadła drzwi, szarpnęła je i wyskoczyła na korytarz. Gdzie…?!

Z prawej dobiegło skrzypnięcie, z pobliskiej wnęki wynurzyła się sprzątaczka z wózkiem i ruszyła dalej.

– Madame! – zawołała za nią Hermiona. – Madame!!!

 

 

Dora nie dotarła do działu personalnego. Zamiast tego usiadła w jednej z wnęk z ławkami i otuliwszy się peleryną, próbowała zdecydować, co zrobić, żeby przeżyć.

Nie miała pewności czy Georges wziął ze sobą magiczny pergamin, zgodnie z ogólną zasadą można go było używać tylko do komunikowania się podczas akcji, ale zdarzało się, że ludzie nadużywali tej zasady.

Na wszelki wypadek więc wychodząc poprosiła jego sekretarkę, by przekazała mu, że musi z nim pilnie porozmawiać.

W tej chwili najbezpieczniejsza była właśnie w Bastylii. Im więcej ludzi kręciło się dookoła, tym lepiej. Nie wolno tylko było jej nic pić i najlepiej nic jeść. Jean-Pierre bez problemów mógł podszyć się pod kogoś i dosypać jej sproszkowanej oranżady do kawy, czekolady czy wymieszać z jedzeniem.

W domu również była bezpieczna. Wczoraj wieczorem i w nocy spanikowała, ale dziś już wiedziała, że to nie trupów przychodzących we mgle miała się bać. Ale żywych ludzi.

Rzucanie zaklęć ofensywnych na barierę utworzoną przez Fianto Duri powodowało głośne i widoczne eksplozje, a to znaczyło, że będzie miała wystarczająco dużo czasu, by złapać Koko i się z nim gdzieś deportować.

Należało tylko zdobyć bezpieczne jedzenie i picie.

Poza tym Georges na pewno pomoże. No i trzeba mu wszystko wyjaśnić, bo przecież to on kazał wam zająć się Deilles’em!

Na myśl o tym Dorę przeszedł gwałtowny dreszcz, który nie miał nic wspólnego z zimnem panującym na korytarzu i nie pomogło nawet mocne objęcie się ramionami.

Od wczoraj zaczęli grę przeciw Lambertowi lub komuś z jego najbliższego otoczenia.

Swoją drogą De Laine powinien się ucieszyć. Kazał rozwiązać tę sprawę do środy i proszę. Mówisz – masz. Ponury uśmiech przebiegł po jej twarzy na myśl o tym, jak to było możliwe. Śmierć małej dziewczynki, siedzącej od kilku dni w domu z powodu problemów żołądkowych pozwoliła zawęzić ich podejrzenia do trzech substancji, zaś wyeliminowanie Laurenta wskazało wyraźnie na oranżadę.

Póki co nie bierz na jutro żadnego wolnego, niech Georges zdecyduje, czy będzie potrzebował cię tu, w Bastylii, czy wyśle w teren.

Oczywiście w sprawie zamordowania Laurenta i tropem dupka Jean-Pierre’a. TĘ sprawę Dora zamierzała rozwiązać jeszcze szybciej niż w trzy dni.

W tym momencie do wnęki wjechała wózkiem sprzątaczka i z obowiązku zajrzała do pustego śmietnika w głębi. Dora nie znała jej, ale zgodnie z francuskim obyczajem pozdrawiania wszystkich pracujących w tym samym miejscu uśmiechnęła się słabo i skinęła głową.

I w tym momencie stuknęły głośno drzwi do kawiarni, rozległo się wołanie „Madame! Madame!” i kilka sekund później do wnęki wpadła jakaś kobieta i dosłownie rzuciła się na sprzątaczkę.

 

Hermiona złapała starszą panią za ramię.

– Crachez! Crachez-la! – szarpnęła ją mocno. – VITE!!! (fr. Proszę wypluć! Proszę ją wypluć! SZYBKO!)

W popłochu pomyliła rodzajniki i sprzątaczka spojrzała na nią osłupiałym wzrokiem, więc Hermiona bez namysłu uniosła na nią różdżkę.

– Accio cukierek!

W tym momencie sprzątaczka przełknęła ślinę i odezwała się:

– Pardon? Co mam zrobić?

Za późno! Cholera, za późno!!! W tutejszym szpitalu na pewno mieli eliksiry wymiotne, ale to za daleko! nie zdążą tam dotrzeć! Chociaż może tak? Jak szybko to działa? Skoro w piątek papierek leżał koło tamtej kobiety, może natychmiast? A może zjadła go, jak gdzieś szła, a umarła dopiero jak wracała?!

Sprzątaczka odsunęła się z grymasem bólu, więc Hermiona cofnęła się o krok i dostrzegła siedzącą kilka stóp dalej jakąś młodą dziewczynę.

– Przepraszam. Nie chciałam… Jak się pani czuje? Nic panią nie boli?

Ponieważ starsza pani nie odpowiadała, Hermiona bez namysłu rzuciła na nią zaklęcie diagnostyczne i przesunęła różdżką przed jej twarzą, klatką piersiową i brzuchem, jednak nie doszukała się niczego… dziwnego. Jedno zrośnięte krzywo żebro, mocno nadwyrężone mięśnie, coś nie tak z wątrobą…

– Dobrze się czuję – powiedziała powoli sprzątaczka. – Coś się stało? Co pani robi, madame? Dlaczego mam pluć?

Hermiona opuściła różdżkę i przyjrzała się jej uważnie, rozdarta między ochotą zaprowadzenia jej do szpitala, i to jak najszybciej i zostawienia w spokoju. Nic jej nie jest. Więc może to nie to. Może coś ci się zwidziało. Francuzi objadają się funtami cukierków, przecież nie umierają od każdego z nich! Może to tylko przypadek?! Tylko ściągniesz na siebie uwagę!

Merlinie, jeśli tak, to Severus cię za to udusi!

Starsza pani cały czas zachowywała się normalnie. Nie tak jak Ryan. Hermiona zmusiła się do przepraszającego uśmiechu.

– Przepraszam. Musiałam się pomylić.

– Chodzi pani o cukierek? – kobiecina odwzajemniła uśmiech, ale nadal słychać było lekkie wahanie w jej głosie. – Po francusku mówi się „un bonbon”, nie „une”. (fr. „ten” cukierek, nie „ta”)

– Wiem. Pomyliłam się. Francuski jest skomplikowany – odparła Hermiona, próbując odwrócić jej uwagę. – Nawet bardzo skomplikowany.

– Czemu miałabym go wypluć? Nie ma lepszych cukierków niż te z Chocorêve.

Jasne, najlepiej to wykrzycz. Hermiona kiwnęła głową – może nie było to zbyt grzeczne, ale dawało do zrozumienia, że dyskusja jest skończona, więc sprzątaczka rzuciła „Au revoir” i odeszła, popychając wózek. Modląc się, żeby za chwilę nie usłyszeć przejmujących krzyków Hermiona przyglądała się jej jeszcze chwilę, po czym odwróciła, by pójść w przeciwną stronę.

Ledwie dała krok do przodu, czyjaś ręka złapała ją za ramię, pchnęła na ścianę i zanim Hermiona zdążyła zareagować, różdżka wyśliznęła się jej z palców, ręce przylgnęły mocno do ciała i poczuła ucisk na gardle.

– Nie tak szybko, moja droga – rzuciła cicho dziewczyna, ta sama, która przed chwilą siedziała na krześle koło nich.

 

Sardin wszedł szybkim krokiem do sekretariatu i oczywiście wpadł na Bernadette. Merde! Jak to jest, że jak jej potrzebujesz, to za cholerę nie możesz jej znaleźć, ale jak chcesz uniknąć, to włazi ci pod nogi!

– Bonjour, Monsieur Sardin! – powiedziała jego sekretarka, złapała podkładkę z krótką kartką pergaminu i pominąwszy zwyczajowe „Ça va” ruszyła za nim do jego gabinetu, recytując. – Bertrand De Laine i Francis Marchand pana szukali. Minister Lambert kazał stawić się u niego o dziesiątej. Dora prosiła, by przekazać, że musi się z panem zobaczyć w ważnej i pilnej sprawie. Przed chwilą przyszło ponaglenie od Gawaina Robardsa, szefa Biura Aurorów z Wielkiej Brytanii w sprawie pilnego spotkania. Skrzydło Wschodnie przesłało wyniki badań zwłok tego małżeństwa z St. Malo, położyłam panu na biurku. I czy chce pan, żebym przekazała w pańskim imieniu kondolencje żonie Laurenta?

– Bonjour, Bernadette. Jesteś nieoceniona. – Sardin opanował zgrzytnięcie zębami i zmusił się do uśmiechu, ale mu nie wyszło. Żadna szkoda, w tych okolicznościach miał prawo być zdenerwowany. – I myślisz o wszystkim. Co ja bym bez ciebie zrobił – westchnął teatralnie. – Proszę, napisz do Muriel. Jak tylko znajdę chwilę, to się do niej wybiorę, takich spraw nie można załatwić tylko pisemnie, ale muszę wpierw zapanować nad wszystkim. Z Francisem widziałem się godzinę temu, więc to już chyba nieaktualne, ale na wszelki wypadek sprawdzę, idąc do Bertranda. Co chce Dora?

Mówił to, przeglądając raport z badań, który doskonale znał, bo to on podyktował go Uzdrowicielowi ze Skrzydła Wschodniego, po rzuceniu na niego Imperiusa. Po którym oczywiście zmodyfikował mu pamięć.

Tak naprawdę nie zamierzał zjawiać się teraz w pracy. Po wczorajszym wieczorze i równie koszmarnej nocy leciał z nóg, poza tym na ranek też miał plany.

Od wczoraj miał wrażenie, że gasi pożary. Gdy wybrał się do St. Malo jako Jean-Pierre, znalazł męża ofiary szlochającego nad jej zwłokami. I, jak przypuszczał, koszyk przeróżnych słodyczy, wśród których było osiem cukierków w czerwonych papierkach.

Zgodnie z zeznaniami wstrząśniętego mężczyzny, jego żona zaczęła wrzeszczeć, a po chwili przewróciła się na łóżko i gdy próbował ją podnieść, już nie żyła.

Istotnie, wystarczyło nią poruszyć, by zorientować się, że nie żyła. Miała potrzaskane wszystkie kości. Była jak szmaciana lalka, przelewająca się przez ręce, zupełnie jakby spadła z księżyca na twardą ziemię, a nie osunęła się na miękkie łóżko!

Pod koniec składania zeznań jej mąż wskazał mu cukierki w koszyku i wspomniał, że dopiero co je zjadła, więc nie miał innego wyjścia, musiał go uciszyć – rzucanie Obliviate przy takiej traumie mogło się nie powieść, a on nie mógł pozwolić sobie na najmniejsze ryzyko.

Zanim to zrobił, coś go tknęło i spytał mężczyznę, czy żona czegoś się bała. Ten zastanowił się i w końcu odparł, że owszem, miała lęk wysokości. Sardin potaknął, rzucił na niego Avadę, po czym używając zaklęcia tnącego zrobił głębokie rany na jego rękach oraz piersi i żeby wyglądało to wiarygodnie, rozorał je swoimi własnymi i jego palcami. Dokładnie jak mężczyzna podczas piątkowego testu.

Merde, ile potem było mycia, bo zaklęcie czyszczące nie usunęło krwi ani skóry oraz ciała spod paznokci…!

Jak się domył i usunął Evanesco czerwone cukierki, deportował się na chwilę do Ministerstwa złożyć oficjalny raport, po którym wrócił do St. Malo przesłuchać sąsiadów i zmodyfikować pamięć jednego z nich, tak by myślał, że to on wezwał Aurorów.

I gdy zbierał się do przeniesienia ciał do Bastylii, Bertrand, który go asekurował, napisał mu na magicznym pergaminie, że widział w pobliżu węszącego Laurenta!

Merde, merde i jeszcze raz merde!  Nie zamierzali pozbywać się tak od razu ani jego, ani Dory, żeby nie ściągać niepotrzebnej uwagi, ale w tej sytuacji to było konieczne! I to natychmiast!

O ile w St. Malo nie było niebezpieczeństwa, że zjawią się jego Aurorzy skoro sprawę przejął Korpus Specjalny, w przypadku Laurenta było pewne, że w nocy sprawdzą najbliższą okolicę zgonu w poszukiwaniu ostatnio używanych zaklęć i najprawdopodobniej ustawią tam drugi wymiar, by kontynuować śledztwo w ciągu dnia. Złapali go więc jeszcze w St. Malo, rzucili na niego Imperiusa i kazali mu wrócić do siebie za godzinę i rzucić się pod auto lub auto-bus tuż pod domem. Mieli nadzieję, że w ten sposób natychmiast dowie się o tym jego żona i ich zawiadomi.

W czasie tej godziny Bertrand obserwował Dorę, która na szczęście zachowywała się normalnie, a on, jako Jean-Pierre zajmował się oględzinami zwłok.

A potem już jako on spędził pół nocy na koordynowaniu prac Aurorów i Amnezjatorów w Paryżu, przespał się dwie godziny i jak wrócił na miejsce, Francis już na niego czekał.

Teraz z Bertrandem zamierzali przesłuchać Pierre’a, ale wiadomość od Dory dosłownie ich zmroziła.

– Nie mam pojęcia, co chce – westchnęła jego sekretarka. – Ale wyglądała na wstrząśniętą. David się nią zajął, kazał jej wziąć sobie wolne na cały dzień, Biedactwo, ledwo była w stanie mówić. Musiało im się dobrze razem pracować…

Tylko to, czy coś innego? Przy Laurencie nie znaleźli magicznego pergaminu, ale niewykluczone, że powiedział coś Dorze, zanim wyszli z pracy…

– To był najwspanialszy zespół, jaki miałem – pokiwał głową. – Gdzie ona jest? Za… pół godziny muszę wyjść na kolejne spotkanie, ale w tej chwili najważniejsza dla mnie jest ona – och tak, to była absolutna prawda!

– Poszła do działu personalnego, zaraz po nią kogoś poślę. Na kiedy mam umówić spotkanie z Robardsem?

Sardin zerknął na magiczny kalendarz, teraz zapełniony spotkaniami, tymi prawdziwymi i fałszywymi, i przewrócił kilka stron.

– Jutro rano. Niech przyjdzie… powiedzmy na dziewiątą. Ósmą ich czasu – podziękował jej głębokim skinieniem głowy i dodał. – A teraz proszę ściągnij tu Dorę. Jak najszybciej.

 

Wraz z uciskiem końca różdżki na gardle jasny, przestronny korytarz Bastylii zastąpił zupełnie inny – wąski, o niskim stropie, rozświetlony tylko blaskiem pochodni, gdy starannie odpychane wspomnienia z Howden Dam wybuchły Hermionie w głowie.

Merlinie, nie!! Odruchowo szarpnęła głową na bok i spróbowała odepchnąć różdżkę, ale jej ręce ani drgnęły. Zupełnie jak wtedy!

– Zostaw! Puść! – wydyszała w panice, wciskając się w ścianę.

Naraz skądś dobiegło stuknięcie drzwi i czyjś śmiech rozproszył ciemność i ściągnął ją z powrotem. Jesteś w Ministerstwie Magii! Nic nie może ci zrobić! Nie pośród ludzi!

Jednak o dziwo to nie ta myśl ją uspokoiła, lecz drobna, jasna sylwetka dziewczyny, tak inna od olbrzymiej, mrocznej postaci Gratusa.

– Zostaw mnie!! Czego chcesz?!

Merlinie, niech ktoś tędy przejdzie!

Cofnąwszy się gwałtownie młoda dziewczyna stanęła w taki sposób, że szeroka i długa peleryna niemal zasłoniła Hermionę przed widokiem przechodzących korytarzem ludzi.

– Finite Incantatem! – zdjęła z niej zaklęcie i złapała jej różdżkę za oba końce w bardzo jednoznaczny sposób. – Na twoim miejscu nie próbowałabym niczego głupiego.

– Nie…! Nie łam…! – zawołała błagalnie Hermiona.

Tak naprawdę wcale jej aż tak bardzo na niej nie zależało – to była jej zastępcza różdżka, którą pod naciskiem Severusa pomógł jej kupić Harry, ale też nie chciała jej stracić. Używając jej regularnie nie miała problemów z rzucaniem zaklęć, a poza tym jak wyjaśniłaby Severusowi, że straciła różdżkę? No i gdyby to była jej Prawdziwa różdżka, na pewno by tak zareagowała – każdy by tak zareagował!

– To zależy tylko od ciebie. Twoje zachowanie – dziewczyna kiwnęła głowę w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stała sprzątaczka. – Co to miało znaczyć?

– Jakie… – dziewczyna zacisnęła mocniej obie dłonie i Hermiona kiwnęła gorliwie głową. – Ja… Przestraszyłam się! Że coś się jej stanie.

– Od zjedzenia cukierka? – blondynka posłała jej pełne niedowierzenia spojrzenie. – Wy, Anglicy, umieracie po cukierkach, czy jak?!

Hermionę nie zdziwił fakt, że dziewczyna zgadła, że jest z Anglii – po jej akcencie można to było łatwo poznać, tak jak w głosie blondynki słychać było bardzo słaby, wschodni akcent. Za to zaskoczyła ją jej logika. „Umieracie po cukierkach”?! A skąd ona wie, że to o to chodzi?! Czyżby wczoraj wieczorem umarł ktoś jeszcze i to wskazało wyraźnie na cukierki?

Ale dlaczego „Wy”?! Przecież tylko Ryan był Anglikiem? Oni o nim wiedzą?

I kim ona jest?!

Coś się tu nie zgadzało, ale nie miała czasu się nad tym zastanowić, bo dziewczyna znów ścisnęła ponaglająco różdżkę w dłoniach.

– Nie! To znaczy…

Severus i Harry, zupełnie niezależnie, mówili jej, że dobre kłamstwo opiera się na prawdzie. Na bardzo dużej, wręcz niebezpiecznie dużej dozie prawdy. Hermiona pospiesznie potaknęła i zaczęła mówić.

– Przestraszyłam się, bo… w poniedziałek zginął w Londynie reporter Proroka Codziennego. Naszej gazety. W bardzo dziwnych okolicznościach. I miał przy sobie cukierki. Takie… czerwone.

Ile razy nie wyobrażałaby sobie śmierci Ryana, zawsze, za każdym razem na koniec znajdowała się w szarym korytarzu Bastylii i czerwony papierek od cukierka przyciągał jej wzrok jak magnes. O ile tamtego piątkowego wieczoru mogłaby go przegapić, teraz nie było takiej szansy. W jej wyobraźni urósł go rangi najważniejszego elementu tamtej sceny, był… jak krwawy wykrzyknik na końcu zdania pisanego nijakim atramentem.

– Byłaś przy tym? – dobiegł ją głos dziewczyny i Hermiona złapała się na tym, że patrzy na ziemię.

– Tak – odparła natychmiast. – To było… straszne. Krzyczał, wył… – te krzyki również słyszała, tak wyraźne jakby ta kobieta, Ryan… krzyczeli właśnie teraz. – On się spalił. Rozumiesz? Żywcem. Ale nikt nie widział ognia.

Dziewczyna przed nią musiała się poruszyć, znów ściągając na siebie uwagę, ale tym razem jej nie ponagliła. Tylko stała w milczeniu i Hermionie wreszcie udało się jej przyjrzeć.

Musiała niedawno płakać – na tle bladej twarzy mocno odcinały się jej zapuchnięte i zaczerwienione oczy. W ogóle sprawiała wrażenie, jakby byle mocniejszy powiew wiatru mógł ją przewrócić, lecz jednocześnie z całej jej postawy promieniowała jakaś szalona determinacja.

Może znała którąś z ofiar? Albo sprzątaczkę? Ale czemu tak mocno zareagowała?

Poza tym patrząc z bliska wyraźnie było widać, że jest o wiele starsza, niż mogło się w pierwszej chwili wydawać. Mogła mieć jakieś trzydzieści lat, może nawet więcej.

 

 

Dora tylko z najwyższym trudem zachowała spokojny wyraz twarzy. Już przy „bardzo dziwnych okolicznościach” jej serce zabiło gwałtownie, a potem ruszyło galopem, odmierzając każde słowo brunetki.

Dokładnie jak u nas! To to samo!

Była pewna, że ta kobieta nie kłamie – mówiąc patrzyła gdzieś w prawo, co było wyraźnym dowodem na to, że przypominała sobie coś, co widziała. Gdy Dora na próbę spytała, czy przy tym była, potaknęła, co tylko potwierdzało jej wiarygodność.

Bez trudu mogła wyobrazić sobie śmierć tego człowieka, jak śmierć Margaret, Anne-Marie, tego mężczyzny z targów czy… tej kobiety z St. Malo. Nawet jeśli nie wiedziała, na co zmarła.

Ale nie jej męża. I nie Laurenta!

Widząc, że brunetka przygląda się jej uważnie, kiwnęła na nią głową.

– Skoro to było w Londynie, to czemu panikujesz tu? I co tu w ogóle robisz?

– Bo to nie były nasze cukierki. Takich w Wielkiej Brytanii nie ma – odparła kobieta. – Za to okazało się, że w ten weekend był u was na Targach Walentynkowych. I jakbyś to widziała, też byś….

Był na Targach?! To jak Berton! Brunetka coś mówiła, ale Dora zupełnie przestała jej słuchać. Przy Bertonie nie znaleźli żadnych cukierków ani papierków, ale papierek mógł wyrzucić! A cukierki z Chocorêve przecież tam były!

Kolejne poszlaki, wskazujące na coś innego, niż to, co już przyjęła za pewnik, nagle ją przygniotły. Zupełnie jakby powietrze stało się cięższe i trudno było oddychać.

Nie był to pierwszy raz, kiedy szła w jakimś kierunku i nieoczekiwanie musiała go zmieniać, tak wyglądała większość śledztw z Laurentem, ale… Nigdy więcej już nie będziesz iść z nim.

I teraz nie chciała IŚĆ. Teraz chciała BIEC, żeby jak najszybciej dopaść jego mordercę! Nie chciała tracić czasu na błędy, na szukanie, psiakrew, chciała złapać go JUŻ!

Brunetka uczyniła gest w jej stronę i Dora natychmiast wróciła do rzeczywistości.

– …oddać moją różdżkę?

Oddać jej różdżkę? Oczywiście, że mogła oddać jej różdżkę! Dowiedziała się, czego chciała, a nawet znacznie więcej!

– Trzymaj! – rzuciła jej długi, ciemnobrązowy kawałek drewna i zrobiła jej przejście. – I na drugi raz nie pchaj swojego długiego nochala w zupełnie nieswoje sprawy!

Brunetka złapała różdżkę i bez słowa odeszła pospiesznie w kierunku kawiarni. Dora wychyliła się za nią, przez chwilę śledziła ją wzrokiem, po czym wróciła na swoje krzesło i usiadła ciężko.

Może faktycznie to nie oranżada, ale właśnie cukierki?? Były i na targu i u Anne-Marie… Margaret przecież też mogła mieć je przy sobie.

Lecz w takim razie czemu odciągnęli was od Deilles’a?

Może po prostu odciągnęli was od śledztwa ogólnie? Przecież Lambert musiał dowiedzieć się, że podejrzewacie nie tylko Sproszkowaną Oranżadę, ale i naleśniki, i cukierki.

Istniała też inna opcja. Ten jakiś reporter kupił i cukierki, i oranżadę, wypił ją i… umarł dokładnie tak, jak reszta.

W tym momencie rozległy się czyjeś kroki, Dora ścisnęła różdżkę, ale to była tylko Anne.

– Dora! – zawołała głośno. – Już zaczęliśmy się martwić! Chodź szybko, wrócił Georges, ma dosłownie chwilę i na ciebie czeka.

No nareszcie! Dora wstała z krzesła trochę zbyt gwałtownie i aż zakręciło się jej w głowie.

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 7Cień Ćmy Rozdział 9 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 7 komentarzy

    1. No na szczęście nie wygląda tak ciągle 😉
      I mam nadzieję, że lepiej niż ta na zdjęciu, którą znalazłam – bo przyznam, że ten babsztyl jest koszmarny!

Dodaj komentarz