Cień Ćmy Rozdział 16

Chancerel i Francis aportowali się przed dużą, elegancką kamienicą już jakiś czas temu, schronili przed ulewą w przestronnej bramie prowadzącej aż na podwórze na tyłach i cierpliwie czekali.

Choć jeśli chodziło o Francisa, jego cierpliwość zaczynała się wyczerpywać. Pod wieloma względami nigdy nie należał do cierpliwych, tak samo jak z pewnością nie należał do dyplomatów.

– Nie podoba mi się to – wyburczał, spacerując powoli z rękoma splecionymi z tyłu. – Mam nadzieję, że nie poniosło ją do znajomych

– Nie ma to jak być młodym – w uśmiechu Chancerela można było doszukać się odrobiny nostalgii. – Poczekajmy jeszcze trochę.

Francis wyjrzał na zewnątrz, zadarłszy głowę rzucił okiem na ciężkie chmury i zawrócił. Burze też mu się nie podobały. Zwłaszcza te zimą.

Ponieważ Magichitekt, który stworzył Strefę Projektu dla De Laine’a spędzał urlop gdzieś z rodziną, nie mogli zabrać go w południe na Spacer. Po krótkim namyśle obaj starsi czarodzieje wybrali się na obiad do Chancerela, by omówić to, co Francis dotychczas ustalił. I kiedy zastanawiali się, czego jeszcze należałoby się dowiedzieć, niemal równocześnie uznali, że należy porozmawiać z Anne. Przedziwny „cukierek”, o którym mówiła Dorze mógł okazać się zwykłym dropsem nasyconym eliksirem uspokajającym, albo… clou tej sprawy.

Z racji swojego stanowiska Francis miał dostęp nie tylko do adresów Mugoli, lecz i czarodziejów, więc bez trudu sprawdził, gdzie mieszka Anne i po piątej zjawili się pod jej domem.

Chancerel kolejny raz rzucił na swoje dłonie zaklęcie pozwalające posługiwać się magią bez użycia różdżki, schował ją do kieszeni i oparł się o ścianę przy wejściu na klatkę schodową.

– Lepiej chodź tutaj. Przecież mamy wychodzić razem?

Mrucząc coś do siebie pod nosem Francis podszedł do przyjaciela i stanął w drzwiach.

Dokładnie na czas.

 

Ponad ich głowami przetoczył się kolejny grzmot, w tym samym momencie rozległ się trzask i tuż koło nich aportowała się Anne. Chancerel oderwał się prędko od ściany, ale młoda kobieta nie zwróciła na niego uwagi.

– Monsieur Marchand! – zawołała, uśmiechając się na widok Francisa.

Stary czarodziej przez chwilę przyglądał się jej wyraźnie zaskoczony, aż jego twarz rozjaśnił błysk rozpoznania.

– Moje dziecko…

– Anne Durand – podsunęła mu Anne. – Z Biura Aurorów.

Francis wybuchnął śmiechem i poklepał się w czoło.

– No właśnie miałem wrażenie, że skądś się znamy!

Anne podeszła do Szefa Amnezjatorów i wyciągnęła mocno przed siebie rękę na powitanie. To był taki jej mały fortel by uniknąć całowania połowy Bastylii. Choć znów wcale by nie protestowała, gdyby przyszło się jej tak przywitać z Gawainem Robardsem…

– Wszystko w porządku? – rzuciła zwykłe, grzecznościowe pytanie, wymieniając mocny uścisk dłoni z Francisem i spojrzała na stojącego obok starszego mężczyznę. – Przepraszam, ja….

Francis przytrzymał jej rękę sekundę dłużej.

– Pewnie się nie znacie. Mistrz Umysłu, Jean-Louis Chancerel. Anne – dorzucił zupełnie niepotrzebnie, gestykulując między nimi.

– Maître Chancerel! – ucieszyła się Anne. – Miło mi pana poznać!

Starszy pan uśmiechnął się promiennie.

– Moja droga. Cała przyjemność po mojej stronie.

Ledwie Chancerel ujął dłoń Anne w swoje, młoda Auror poczuła ciepło wspinające się po jej ręce i rozlewające się po całym ciele. Przedziwne ciężkie, odurzające ciepło, malujące esy i floresy na jej skórze. Zapraszające umysł… i serce do błogiego tańca… Błogiego, sennego tańca, który gasł w oddali… Zwiewnego tańca… Który gasł… W odali…

– Revelet Deus Absconsa Tua – Chancerel ścisnął łagodnie jej dłoń. – Przejdźmy się, Anne. Krótki spacer dobrze ci zrobi.

Kobieta nawet nie drgnęła, tylko patrzyła na niego spod lekko przymkniętych powiek, za to stojący obok Francis wymamrotał „Nam na pewno”.

– Zaprowadź mnie tam, gdzie Georges Sardin dawał ci cukierki na uspokojenie – powiedział Chancerel, po czym zajrzał jej głęboko w oczy. – Chodźmy, moja droga.

 

Anne mrugnęła oczami i w jednej chwili znaleźli się w jakimś pomieszczeniu w Bastylii. Sądząc po powoli zniżającemu się słońcu zaglądającemu przez niewielkie okno, gdzieś w Skrzydle Zachodnim, ale Chancerel nie potrafił powiedzieć, gdzie.

Pośrodku sali stały dwa krzesła. Na jednym z nich siedział De Laine, drugie najwyraźniej było dla Sardina, który właśnie podchodził do Anne odkładającej na brzeg stołu żakiet.

– Proszę – powiedział Szef Aurorów, wyciągając z kieszeni błyszczący soczystą zielenią cukierek. – Zjedz, powinien ci smakować.

Anne pociągnęła lekko za brzegi i puściła jeden koniec – cukierek natychmiast zwinął się z szelestem z powrotem.

– Chocorêve? Rozpieszczacie mnie – zaśmiała się, włożyła brązową kulkę do ust i chwilę smakowała z rozmysłem. – Może być, choć lepiej, żeby Lefebvre go nie próbował – stwierdziła w końcu i zmarszczyła brwi, nagle zaniepokojona. – Georges, mam nadzieję, że to nie jest tylko zwykły cukierek?

– Oczywiście, że nie! – zaśmiał się Sardin, a Chancerel po raz kolejny musiał przyznać, że nawet gdy ten człowiek się uśmiechał, wyglądał odrażająco. – Powiedzmy, że to cukierek na uspokojenie.

– Ten… drugi, tak? – Sardin skinął głową. – No to macie szczęście. Bo bez niego, jakbym zobaczyła tu choć jedno latające straszydło, uciekłabym stąd nawet, jakbyś mnie spetryfikował!

Sardin przyjrzał jej się uważnie.

– No właśnie. Jak się czujesz?

Anne milczała przez kilka sekund, wodząc wzrokiem dookoła.

– Co, jeśli ci powiem, że w tamtych klatkach mam całe mnóstwo latających straszydeł? – podpowiedział Sardin, wskazując jakąś konstrukcję przykrytą tkaniną z tyłu sali. – I zaraz je wypuszczę? Tylko skup się na tym, co czujesz teraz, a nie na tym, czego się po sobie spodziewasz.

Anne spojrzała w tamtym kierunku, z powrotem na Sardina i przelotnie na Chancerela.

– Nic – wzruszyła ramionami. – Dokładnie jak w trakcie testów z Amnezjatorami. Nie robi to na mnie wrażenia.

Sardin machnięciem różdżki usunął tkaninę, pod którą ukazał się rząd klatek. Kolejne kilka smagnięć różdżką i wszystkie drzwiczki stanęły otworem, a z klatek wypadł na nich prawdziwy rój owadów.

W jednej chwili w pomieszczeniu zrobiło się aż gęsto.

Olbrzymie, unoszące się z trudem chrabąszcze uderzały głośno o ściany i ludzi. Wpadały na siebie i spadały ciężko na ziemię lub czepiały się ubrań czy włosów i poruszając czułkami i żuwaczkami pięły powoli do góry. Obrzydliwie wyglądające cykady przylgnęły do ścian i zaczęły hałaśliwy, ogłuszający koncert. Równie gigantyczne ćmy zaczęły fruwać chaotycznie po całym pomieszczeniu, podlatywać z furkotem do świec i już po kilku sekundach rozległo się skwierczenie, a w powietrzu rozszedł się nieprzyjemny zapach, gdy niektóre z nich wpadły w płomienie i skrzydła oraz włoski zajęły się ogniem.

Najlepiej wyglądały motyle. Lekkie, zwiewne, barwne, zawirowały wdzięcznie niczym kolorowe wstęgi, obsiadały ściany i ludzi i rozkładały szerokie, malowane w bajeczne wzory skrzydła.

Nie mając żadnej fobii Chancerel nie czuł nic poza niechęcią i lekkim zniecierpliwieniem, gdy co większy chrząszcz przelatywał mu koło twarzy. De Laine i Sardin oganiali się od owadów z podobnym poirytowaniem i jak Jean-Louis, wpatrywali się w Anne.

W kobietę, która bała się panicznie ciem i motyli, a jednak teraz przechadzała się między nimi z niezrównanym spokojem. Niemal z czułością wyplątywała chrabąszcze z włosów, próbowała dotknąć cykad, nadstawiała rękę motylom i bawiła się ćmami. Niektóre przysiadając na jej dłoni zasłaniały ją całą, tak były ogromne, inne, mniejsze, wślizgiwały się do rękawa i Anne ze śmiechem je wytrząsała…

Czymkolwiek był ten cukierek, nie mógł zawierać zwykłego eliksiru uspokajającego. Bo nawet dawka zdolna przemienić rozwścieczonego buchorożca w puszka pigmejskiego nie sprawiłaby, że osoba mająca fobię na tle owadów mogła spacerować między nimi bez żadnego lęku.

W którymś momencie De Laine przywołał Anne skinieniem ręki, rzucił Silencio na cykady i kazał jej jeszcze chwilę pochodzić między owadami.

W końcu Anne zdmuchnęła z rąk olbrzymiego motyla i równie olbrzymią, włochatą ćmę i spojrzała w stronę De Laine’a i Sardina.

– Nawet ten chrząszcz nie robi na mnie wrażenia – powiedziała, dotykając gigantycznego owada, który przysiadł na ścianie.

– Spisałaś się znakomicie – odparł Sardin. – Na dziś skończone.

– Wszystko dzięki temu cukierkowi – przyznała Anne, wracając do stołu.

– Doskonale wiesz, że uważam, że…

Sardin mówił dalej, ale jego głos stał się dziwnie odległy, gdy Anne uniosła żakiet. Ponieważ pod spodem Chancerel dostrzegł misę pełną czerwonych i zielonych cukierków!

Czerwonych i zielonych!!

Było ich przynajmniej ze dwie garści!

– … jedna doza czy więcej? – dobiegł go głos De Laine.

– Odrobinę więcej, ale w naszej skali nie wpłynie to na zwiększenie kosztów.

Czerwonych i zielonych… A nie czarnych!

– Będzie trzeba ustalić okres działania jednego cukierka – to znów powiedział De Laine.

– Mniej więcej wiemy, poza tym zawsze można zjeść drugi.

Poprawiając na sobie żakiet Anne podeszła do nich, ale Chancerel został przy stole.

– Mniej więcej mnie nie zadowala – oświadczył De Laine.

– I zanim zadziała, chcesz, żebym wam tu umarła ze strachu? – zaprotestowała Anne, sięgając do kieszeni.

De Laine drgnął gwałtownie, zaś Sardin zarechotał.

– Uchroń Merlinie! Masz rację. Oboje macie rację. Dobrze będzie to wiedzieć, nawet jeśli one działają praktycznie natychmiast.

– Koniecznie – potwierdziła Anne. – Inaczej drugi raz nie zgodzę się tu wejść! W każdym razie panowie, życzę wam miłego dnia!

Kiwnęła im dłonią na pożegnanie i wróciła do stołu. Wzięła złożoną na pół pelerynę i przerzuciła ją sobie przez ramię, sięgnęła po różdżkę oraz odznakę i już-już miała cofnąć rękę, gdy zawahała się.

Czarodzieje za jej plecami nie mogli jej zobaczyć. Anne rzuciła krótkie jak mgnienie oka spojrzenie na Chancerela, porwała pierwszy z wierzchu, czerwony cukierek i pospiesznie ukryła w dłoni, po czym prędko wyszła na korytarz.

Chancerel niemal wybiegł za nią i złapał ją za rękę.

– Anne! – odsapnął ciężko. – Poczekaj!

Czarownica zatrzymała się w miejscu i popatrzyła na niego niepewnie.

– Przecież zaprowadziłam pana do Georges’a? – dyskretnie wsunęła cukierek do kieszeni, ale ten gest nie uszedł uwagi Chancerela.

– Owszem. Ale czasem spacerując… odkrywamy coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy – pokręcił głową i zaczerpnął kilka głębokich oddechów. – Więc chciałbym, żebyś zabrała mnie w jeszcze jedno miejsce.

– Gdzie?

Chancerel z bolesną pewnością wiedział gdzie.

– Do Margaret.

 

Zaledwie kilka chwil później wyszedł z biura młodej, wyraźnie zahukanej czarownicy. Tej samej, którą niebawem miał znaleźć martwą na posadzce Skrzydła Wschodniego.

– Dziękuję ci bardzo, moja droga.

– Czy… – Anne urwała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć i spojrzała na czerwony dywan zaściełający podłogi na piętrach.

Podczas tego rodzaju Spaceru ludzie mogli kojarzyć fakty i łączyć je z innymi wspomnieniami. To było wręcz wskazane.

Wyglądało na to, że Anne właśnie to zrobiła, lecz w jej przypadku było zdecydowanie lepiej, by trwała w nieświadomości.

– Jestem pewien, że chciałaś dobrze, dziecino. Niech tak zostanie – uśmiechnął się smutno Chancerel. – Żegnam – sięgnął po jej rękę i ją uścisnął.

Po czym skłonił się głęboko, puścił jej dłoń i zamknął oczy.

Gdy je otworzył, korytarz znikł i stał na nowo w bramie kamienicy. Anne stała przed nim, cicha i spokojna. Francis zaś… o wiele mniej spokojny.

– Już?! Dłużej łazić nie mogliście, hę?! Stado ludzi tędy przechodziło! Ile ja się namęczyłem, żeby was kryć! Następnym razem przemień się, najlepiej w jakiegoś młodego przystojniaka, przynajmniej trzymanie jej za rękę będzie bardziej wiarygodne!

Chancerel pokiwał głową i sięgnął po różdżkę.

– Wyczyść jej pamięć, i to dobrze. Niech w ogóle nie pamięta, że nas spotkała – to mówiąc wyjrzał na zewnątrz.

Nadeszła jego kolej, by pilnować przyjaciela.

 

Niecałe pięć minut później aportowali się pod kamienicą Chancerela, zostawiając nieco oszołomioną Anne w bramie jej własnej.

– Wnioskując z twojej reakcji, wpadłeś na coś dużego, Jean-Louis – zawyrokował Francis, kryjąc się pod daszkiem przy wejściu. Burza już minęła, ale nadal lało. – Co zobaczyłeś?

Chancerel zrelacjonował mu w kilku słowach Spacer z Anne.

– Nadal chcesz wrócić do Ministerstwa po plany tego pałacu? – spytał na koniec. – Już późno.

– I tym lepiej, przynajmniej nie będzie się tam plątał ten kwadratowy troll!

Chancerel poklepał Francisa po ramieniu.

– Co powiesz na kolację z naszymi nowymi przyjaciółmi?

– Dobry pomysł – ocenił Francis. – Ale każ Mimie albo im znaleźć jakieś zjadliwe pieczywo, bo tej gumowatej gąbki do ust się nie da wziąć!

 

 

Upewniwszy się, że jego żona wypiła dziś pożywną zupę-krem i wszystkie eliksiry, Chancerel wysłał Patronusa do Severusa proponując spotkanie dziś wieczorem. Czekając na odpowiedź nalał sobie Ricard do szklaneczki, dolał wody z butelki kupionej przez Mimie w Londynie i zapalił fajkę.

Zdążył dopalić ją niemal do końca, gdy pojawił się przed nim świetlisty Jastrząb.

– Jutro o siódmej rano u ciebie – przemówił Patronus głosem Severusa. Zamilkł na chwilę, po czym dodał. – Będzie z nami Hermiona – i zniknął.

Chancerel uśmiechnął się radośnie.

– Oczywiście, mój drogi – mruknął. – Oczywiście.

 

 

Londyn, Dom Hermiony i Severusa

21:10

 

 

– I na koniec wyniki badań zwłok Ryana i analiza popiołu – Severus podał Hermionie kilka spiętych stron pergaminu.

Odwróciwszy pierwszą kartkę – okładkę, Hermiona przebiegła wzrokiem dane personalne i zatrzymała się na moment na zdjęciu reportera – uśmiechniętego, opalonego młodego człowieka. Zaraz pod spodem zaczynały się wyniki oględzin zwłok, ale potrzebowała choć chwili na złapanie oddechu przed zabraniem się za koszmarną lekturę.

Severus miał rację, godzina ledwo wystarczyła na opowiedzenie jej wszystkiego, czego nie wiedziała. Jego wtorkowa rozmowa z Harry’m, wczorajsze spotkanie z francuską Auror, dzisiejsze śniadanie, jego odkrycia…

Hermiona starała się za nim nadążyć. Przystopowując go od czasu do czasu próbowała nie pomieszać faktów, dobrze zrozumieć przesłanki i przede wszystkim nie pogubić ich, jak można zgubić okruszki, kiedy ma się ich pełne garście. Zbyt wiele, by je utrzymać.

Przebrnięcie przez analizę zwęglonych kości, skóry, mięśni i narządów wewnętrznych oraz składu prochów nie było proste, zwłaszcza po obfitej kolacji i widząc, jak Hermiona kolejny raz odetchnęła głębiej, Severus wyjął jej raport z rąk.

– Dokąd doczytałaś?

– Że znaleźli tylko ludzkie szczątki – odparła, sięgając po szklankę z wodą. – W czym nie ma nic dziwnego.

– Istotnie – potaknął, szukając właściwego akapitu. – W skrócie, cała tylna połowa ciała uległa spopieleniu w ciągu kilkudziesięciu sekund, co oceniają po stanie niemal nienaruszonej reszty tułowia i kończyn. To zaś świadczy o bardzo wysokiej, zlokalizowanej temperaturze. Spaleniu uległo również ubranie z wyjątkiem peleryny.

– Merlinie, to musiał być koszmar – Hermiona z trudem przełknęła resztkę wody i odstawiła ciężko szklankę na stół. – A potwierdzili, że zjadł cukierka? Czarnego? – Czarnego, nie czerwonego, powtórzyła kolejny raz w myślach.

– Tuż przed śmiercią zjadł kilka. Aurorzy nie znaleźli żadnych papierków, ale Uzdrowiciele doszukali się w jego ciele śladów po trzech eliksirach – Severus nie potrzebował zaglądać do raportu, tę część znał na pamięć, szczególnie po ostatniej nocy. – Jeden z nich to wywar z piołunu, który przepisał mu kilka dni wcześniej twój kolega Barney Mosby na zatrucie pastą z magicznych ostryg. Dwa pozostałe zaś – zamknął raport i odłożył go na bok – z całą pewnością są magicznymi substancjami, ale nie potrafią określić jak mogą działać.

– Eliksir Indyferentny i Aktywator.

– Nie jest łatwo zidentyfikować eliksir tylko po śladach magii w ciele człowieka. W przypadku wywaru z pewnością pomogło im przejrzenie kartoteki Ryana. Gdy Potter dał mi ten raport, nie zaskoczył mnie fakt, że nie umieli ustalić, czym są pozostałe. Teraz… też mnie to nie dziwi.

Hermiona potaknęła i przez chwilę wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w stół. Widziała poszczególne elementy tej układanki, rozumiała implikacje, ale na spojrzenie na nie jak na całość miał przyjść czas później.

Szkoda, że nie mówił ci o tym od razu, uznała, ale bez nutki żalu czy złości. On popełnił błąd, ona też i była pewna, że żadne z nich nie zrobi tego już drugi raz. Po prostu gdyby dowiadywała się wszystkiego na bieżąco, prędzej mogłaby przeanalizować całą tę sprawę i może dostrzec to, co się za tym wszystkim kryło.

Natomiast gryzący żal czuła od chwili, gdy dowiedziała się o Fleur. A raczej od momentu, gdy zaproponowała, że to ona przeszuka w sobotę Skrzydło Północne, a Severus kategorycznie odmówił. Może to było głupie – och, na pewno było, ale poczuła się… odsunięta. Zbędna.

Dotąd zawsze brała udział w tym, co się działo; przez wszystkie lata w Hogwarcie, szukając horkruksów, przy sprawie Rayleigh… Jej pomoc na pewno miała znaczenie! Aż tu nagle… Koniec.

Mogli iść wszyscy razem, ręka w rękę, do piątku wieczorem. A potem oni mieli pójść dalej, a ona miała zostać.

To nie to samo. Wtedy byłaś… sama. Na swój sposób byłaś jeszcze młodą dziewczyną czy nawet dzieckiem i porywałaś się na to wszystko, bo nie widziałaś zagrożeń… A pod koniec, na szóstym roku czy podczas polowania na horkruksy dlatego, że po prostu wydawało ci się to normalne. Oczywiste.

Te czasy bezpowrotnie minęły. Teraz miała pracę, dom, Severusa… Czas było zostawić walkę tym, którzy mieli wiedzę i doświadczenie.

Ale przecież nie Fleur! Fleur ma nie tylko pracę, dom i męża, ale i dzieci! Dlaczego ona miała prawo, a ty nie?!

To było niesprawiedliwe! I bolało.

– Naprawdę szkoda, że wciągacie w to Fleur – powiedziała z niekłamaną goryczą, głaszcząc mechanicznie Bast, który spał jej na kolanach. – Nie tylko doskonale znam francuski, ale i po tym wszystkim, z czym miałam do czynienia, na pewno dałabym sobie radę!

Wyrwany z rozmyślań Severus spojrzał na nią poważnie.

– Nigdy nie powiedziałem, że nie dałabyś rady.

– No więc czemu!

– Mam ci przypomnieć, co wydarzyło się ostatnim razem? – spytał cichym, niskim głosem. – Mam ci przypomnieć, że gdybym spóźnił się zaledwie o kilka sekund, spaliłabyś się żywcem? Mam ci przypomnieć, w jakim stanie wyciągnąłem cię z Howden Dam?

Hermionę przeszedł zimny dreszcz, gdy nawiedziło ją widmo Gratusa i pożaru. Ale nie zamierzała się poddać.

– A czy ja muszę ci przypomnieć, że wtedy od samego początku było wiadomo, że to będzie niebezpieczne? Szliśmy tam wiedząc o tym! Teraz wiemy, że w sobotę w Skrzydle Północnym nie ma nikogo prócz strażnika i kilku sprzątaczek! Jest wielka różnica między sprawą Rayleigh i tą tu, nie uważasz?

– Różnica jest taka, że wtedy pozwoliłem dać się przekonać, że możesz brać w tym udział. Teraz to nie podlega dyskusji.

– Sev…

Spojrzenie Severusa pociemniało.

– O ile mnie pamięć nie myli, rano ustaliliśmy pewne zasady i nie zamierzam ich zmieniać.

Nawet o tym nie marz, kochany! pomyślała z uporem Hermiona, przygryzając mocno usta i odwracając spojrzenie. Merlinie, jakim cudem jego Patronus nie jest osłem?!

Fleur z pewnością nie znała wielu zaklęć, które mogły się tam przydać! Nie żeby uważała, że jest mądrzejsza czy lepsza od Francuzki – po prostu żona Billa nigdy nie potrzebowała tych wszystkich sprytnych małych zaklęć, które ona wynajdowała na ich potrzeby na każdym roku w Hogwarcie. I pewnie nie tworzyła swoich własnych, o których nikt nie wiedział!

– Sprawdzę, co Fleur może potrzebować – oświadczyła niemal buntowniczo, nadal patrząc na ścianę. – O Geminio słyszała, ale na pewno nie o Revenio Idem czy Deleo. Albo Homenum Revelio Moneo. Albo Gradus Silencio!

Co prawda o Revenio Idem – zaklęciu, które przywracało przedmioty do stanu sprzed ich poruszenia przeczytała całkiem niedawno, a Deleo, usuwające ślady użycia magii na różnych obiektach nauczył ją Harry, ale znała całe mnóstwo innych!

Severus skinął głową. Możesz próbować, ile chcesz, ale to się na nic nie zda. Swoją drogą musiał przyznać, że była piękna, kiedy się złościła.

– Poza tym w soboty po południu masz zajęcia, a nie sądzę, żeby sprzątnięcie jednej czwartej Bastylii skończyło się przed południem.

Hermiona poruszyła się tak gwałtownie, że Bast obudził się i posłał jej pełne dezaprobaty spojrzenie.

– Och, jak bardzo po ślizgońsku!

Głośne wołanie „Błyskawica!” od strony kominka uratowało Severusa od konieczności udzielenia odpowiedzi.

– Jaka „Błyskawica”? – uniósł jedną brew, sięgając po różdżkę, bo to hasło nic mu nie mówiło, a przynajmniej nic nie kojarzył.

– Najlepsza miotła Harry’ego. Ta, której z początku nie mógł używać, bo wszyscy mieli NIEUZASADNIONE podejrzenia, że jest zaczarowana i coś może mu się na niej stać! – fuknęła Hermiona i smagnięciem różdżki otworzyła sieć Fiuu.

Kochała go do szaleństwa, ale w tej chwili miała ochotę udusić!

 

 

Podchodząc do nich Harry tradycyjnie otrzepał wierzch peleryny.

– Przepraszam za spóźnienie – wyrzucił z siebie prędko, jakby liczyła się każda sekunda.

– Zaczyna ci to wchodzić w nawyk – skomentował kwaśno Severus.

– Właśnie wracam od Billa i Fleur.

Hermiona nabrała gwałtownie powietrza i zastygła w nagłej, zwariowanej nadziei. A może się nie zgodziła?!

– No i jak?!

– Zgadza się – Harry kiwnął głową, unosząc w górę kciuk w geście podpatrzonym u Dudleya. – I pyta, kiedy możemy się spotkać, żeby omówić szczegóły.

Dusząc w sobie ukłucie żalu, Hermiona oparła się z powrotem o krzesło i zerknęła na Severusa. Jego twarz nadal była nieprzenikniona, gdy wskazał chłopakowi krzesło naprzeciw niej.

– Doskonale.

Zdejmując pelerynę Harry wytrzeszczył na niego oczy. „Doskonale”?! To nie jest przez przypadek brat bliźniak Severusa Snape’a?

– Chcesz coś jeść albo pić? – zapytała Hermiona, zerkając na kilka kiełbasek, ziemniaki i fasolkę, które zostały z kolacji.

– Dzięki, nie jestem głodny – Harry przewiesił pelerynę przez oparcie krzesła. – Ale chętnie napiłbym się lekkiej kawy.

Hermiona uczyniła gest, jakby chciała zdjąć kota z kolan, lecz Severus ją powstrzymał.

– Więc sobie zrób. Bast nie sprawdza się jako skrzat domowy.

Hermiona nie mogła nie parsknąć śmiechem.

– Czuj się jak u siebie w domu, Harry. Wiesz, gdzie co jest.

– Z tym bym polemizował – zaoponował Severus. – Czy ja ci nie mówiłem wyraźnie, że hasła mają być jednoznaczne? Więc następnym razem bardziej się postaraj, żebym nie musiał domyślać się, jaką „błyskawicę” masz na myśli.

Pomimo jego słów chłopak uśmiechnął się szeroko i zupełnie nieświadomie zmierzwił sobie włosy na głowie. A jednak to prawdziwy Snape.

– Myślałem, że to oczywiste. Tę, na której wygraliśmy Merlin wie ile razy ze Ślizgonami.

Severus posłał mu na pozór ostrzegawcze spojrzenie, zaś Hermiona poczuła, jak odpływa z niej część złości. Merlinie, to było jak… upragniony deszcz, spłukujący nieprzyjemny, gorzki kurz. „Jej chłopcy” znów pozwalali sobie na żarty, Harry ośmielał się wręcz przekomarzać z Severusem! Jak w najlepszych chwilach tego, co można było nazwać rodzącą się między nimi przyjaźnią! Czegoś, czego tak bardzo pragnęła.

W sumie… w sumie mogła nawet darować sobie tę sobotę, jeśli wszystko się układało!

– No więc nie było żadnego problemu – oznajmił Harry kilka chwil później, siadając z filiżanką aromatycznej kawy przy stole. – W południe wyjaśniłem im mniej więcej sytuację, na tyle, żeby to było wiarygodne i praktycznie natychmiast się zgodzili. Tylko Fleur chciała się upewnić, że Molly będzie mogła zająć się Victoire, która się rozchorowała i dlatego prosili, żebym wpadł wieczorem.

– Nie dziwiło ich, że się tym zajmujesz? – zainteresowała się Hermiona, drapiąc za uszami Bast.

Chłopak upił łyk kawy i rozejrzał się za cukrem.

– Owszem. Powiedziałem im, że dowiedziałem się o tym przez przypadek od Richa i postanowiłem wepchnąć w to swój nos, bo na cholerne Ministerstwo na pewno nie można liczyć. Pewnie gdybym przez te wszystkie lata w Hogwarcie był święty, to by ich zdziwiło, ale tak… – dosłodziwszy kawę zamieszał ją energicznie i spróbował ponownie. Teraz była wyśmienita. – Bałem się, że z Dorą będzie trudniej, ale też mi uwierzyła.

– Mam nadzieję, że nie wybrałeś się do niej tylko po to, żeby opowiedzieć swoją poruszającą historię? – zapytał Severus.

Potrząsnąwszy głową Harry wstał, przeszedł na ich stronę i z tylnej kieszeni spodni wyciągnął złożoną na czworo kartkę pergaminu.

– Dora zrobiła dla nas listę wszystkich ofiar – powiedział, rozprostowując ją na stole. – Począwszy od St. Malo nie miała dostępu do śledztwa, więc nie zna szczegółów, wie tylko to, co mówili w radiu, więc nie gwarantuje, że to dokładna przyczyna śmierci.

Wszyscy pochylili się nad pergaminem i zaczęli czytać.

– Dziewięć ofiar – Severus zacisnął usta, prostując się.

– Osiem – poprawił go Harry. – Robert Roux zdaniem Dory odpada.

– Biorąc pod uwagę kontekst należy go zaliczyć do ofiar tej sprawy.

– Właśnie dlatego Dora prosiła mnie, żebyśmy się pospieszyli.

– „Pospieszyli”? Mogę cię zapewnić, Potter, że nie zamierzam się spieszyć. Zamierzam rozwiązać ją tak, żeby każdy z nas to przeżył.

– Wiem, ale ona chyba zaczyna się niecierpliwić. I nie wytrzymuje siedzenia bezczynnie samej w domu.

– Nie obchodzi mnie to. Będzie dla niej zdecydowanie lepiej…

 

Hermiona przestała ich słuchać i przeczytała listę jeszcze raz, bo coś w niej przykuło jej uwagę.

Dziewięć ofiar. Jedna w Anglii, reszta we Francji…

Zestawiwszy kota na ziemię, podeszła do biblioteczki i wyciągnęła duży atlas Europy. Otworzyła na Francji, usytuowała miasta z listy Dory i… przygryzła usta. Dziwne.

– Masz coś? – usłyszała głos Harry’ego.

– Nie wiem… – odparła z wahaniem i wróciła do stołu. – Myślałam, że tak, ale… nie sądzę. Zobaczcie.

 

Severus i Harry pochylili się ku Hermionie, a ona zaczęła wskazywać palcem poszczególne miejscowości.

– Z wyjątkiem Margaret i Anne-Marie wszyscy inni mają jakiś związek w morzem. No prawie, bo Bordeaux nie leży nad oceanem, ale bardzo blisko.

– Ryan też odpada, był z Londynu – zwrócił jej uwagę Harry, wodząc wzrokiem między listą i mapą.

– Ryan…? – Hermiona ściągnęła brwi. Przecież…

Również zerknęła na listę, na raport z oględzin zwłok i aż prychnęła, zdegustowana samą sobą.

– Oczywiście, że odpada! Skojarzył mi się przez ostrygi.

Odnalazła na mapie jeszcze raz poszczególne miasta we Francji. Przygryzając znów dolną wargę przesunęła wzrok w miejsce, w którym powinna znajdować się Wielka Brytania, lecz jej nie było. Zamiast niej dostrzegła tylko kolorowy obrus i raptem poczuła, że to jest to!

Dziewięć ofiar. I niemal wszystkie we Francji!

– Chyba powinniśmy zastanowić się skąd wziął się w tym wszystkim Ryan – powiedziała powoli.

– Przez cukierki – podsunął Harry.

Severus i bez Legilimencji widział tok jej myśli.

– Cukierki to koniec – stwierdził. – Pytanie, gdzie jest początek?

 

 

Paryż, Orléans, Dom Sardina

O tej samej porze

 

– Osiem ofiar – mruknął pod nosem Sardin, półleżąc w fotelu, z nogami przerzuconymi przez oparcie.

Sięgnął po szklaneczkę z jasno seledynowym płynem i upił duży łyk.

Absynt o tej porze nie był może dobrym pomysłem, ale zdążył się już przyzwyczaić do alkoholu, a poza tym nalał sobie dużo lodowatej wody. Wrzucił do szklaneczki jeszcze jedną kostkę cukru, zamieszał i czekając, aż się rozpuści, wrócił do swoich przemyśleń.

Pierre sprzedał sześćdziesiąt osiem cukierków. A dotychczas zginęło tylko osiem osób.

Siedem, poprawił się. Hopkins się do nich nie zaliczała. Ona zginęła od cukierka, który wykradła mu Anne.

Bo gdy teraz dobrze się nad tym zastanowił, to stało się oczywiste!

W tamten piątek jedyne mordercze cukierki miał on i jak ostatni kretyn zamiast je schować, wrzucił je do misy z zielonymi.

Nie mogłeś przewidzieć, że okradnie cię twoja własna Auror. Poza tym spokojnie, nic wielkiego się nie stało.

Przy Hopkins Dora i Laurent nie znaleźli papierka, więc nie było niebezpieczeństwa, że ktoś może poznać prawdziwą przyczynę zgonu. Anne też niczego się domyślała, nic dziwnego – nie mogła przecież połączyć cukierka, który eliminował Strach ze śmiercią przez utopienie.

Kiedy wczoraj dowiedzieli się od Pierre’a, że ten zrobił sześćdziesiąt osiem cukierków, w pierwszej chwili był przekonany, że za chwilę posypią się dziesiątki zgonów. Że właśnie w tamtym momencie umierało pełno ludzi, o których jeszcze nie wiedzieli i ich projekt wyjdzie na jaw. Lecz od tamtego czasu zdążył ochłonąć i spojrzeć na to trzeźwiej. I bardzo pomógł ci występ tej szkockiej wiedźmy. Co to było? Terstale? Testreale? Te jakieś latające gówna, których nazwy nigdy nie umiał poprawnie wymówić w Szkole Aurorów. Ach, i do tego szałwia, która zabijała!

Wnioski nasuwały się same. Baza musiała znajdować się w czymś, co wypiło tylko te kilka osób, a nie w Aktywatorze. Tylko w czym?!

Jeśli chciał posłużyć się czarnymi cukierkami, żeby wyeliminować De Laine’a i Rayleigh, musiał to koniecznie ustalić, nawet gdyby miał po raz trzeci wyjaśniać wszystko od początku René. Jego instynkt podpowiadał mu bowiem, że sabotaż Rayleigh nie ograniczył się tylko do warzenia nieudanych mikstur oraz do przedłużania procesu warzenia (René uwarzył Aktywator w kilka godzin!). Założyłby się o własną różdżkę, że zmieniła składniki tak, że znana im Baza z pewnością nie działała. Ta przeklęta wiedźma z pewnością nie przepuściła ŻADNEJ okazji, by popsuć im szyki!

De Laine i Rayleigh musieli umrzeć jednocześnie. Gdyby umarła jego najdroższa Rayleigh, jego szef zrobiłby z nim coś takiego, że Crucio byłoby zaledwie łaskotkami.

No chyba, że przestanie być „najdroższa” i sam ją udusi, przemknęło mu przez myśl i uśmiechnął się złośliwie do zielonego płynu w szklaneczce. To było całkiem możliwe po tym, jak jego szef otrzyma niespodziankę, którą mu dziś przygotował.

Zacznij od początku. Co mógł wypić więzień, pracownica Ministerstwa, małe dziecko, angielski reporter, starzec-podróżnik, nastoletnia uczennica, dwie młode kobiety i marynarz z Targów?

Co tych wszystkich ludzi łączyło?

Skoro było to celowe działanie Rayleigh, do głowy przychodziły mu tylko jakieś eliksiry – coś, na czym się znała i mogła tę wiedzę wykorzystać przeciw nim. Tym bardziej, że przecież nie miała możliwości, jak rok temu, dodać Bazy do jakichś napojów.

Odpadały wszelkiego rodzaju eliksiry upiększające i rozrywkowe, jak nazywał eliksir rozweselający, powodujący czkawkę czy pierdzioszek. Tak samo nie należało brać pod uwagę miłosnych i gospodarskich.

To musiał być jakiś eliksir leczniczy, ale też nie jakiś popularny, jak na przykład przeciwbólowy czy wzmacniający, bo te wszyscy piją. Raczej coś… rzadkiego. Nietypowego.

Sardin przypomniał sobie kalendarz zapełniony przeróżnymi spotkaniami i zaklął. Nie miał czasu na długie spotkanie z René. Udawanie Jean-Pierre’a również odpadało, skoro miał wkopać De Laine’a.

Każ jutro przynieść ci listę wszystkich istniejących eliksirów z krótką charakterystyką.

Jeśli byłoby trzeba, mógł kupić wszystkie możliwe, wymieszać i…

Tak! Przetestować!

Przecież miał TRZY czarne cukierki!

A jak się upewnisz, że działają, przygotujesz im pyszny aperitif!

 

 

Londyn, Dom Hermiony i Severusa

Kwadrans później

 

Bardziej dla Harry’ego niż Hermiony Severus jeszcze raz wyjaśnił teorię eliksiru dwustopniowego, wytłumaczył zależność między Eliksirem Indyferentnym a Aktywatorem i właśnie próbowali dopasować to do tego, co już wiedzieli. Harry przestawił sobie krzesło i teraz siedział między nimi podpierając się łokciami o kolana.

– Usystematyzujmy to trochę – odezwała się Hermiona. – Po pierwsze albo morderca sprzedał dotychczas tylko te osiem cukierków, albo o wiele, wiele więcej. Więc do czego mógł dodać Eliksir Indyferentny, skoro wypił go Ryan?

– Zakładając, że nie było to coś na targach, bo to byłoby już za dużo zbiegów okoliczności, to musi być coś, co jest i u nich, i u nas – podchwycił Harry.

– Na pewno nie było to coś na targach – powiedział Severus. – Nie widzę sensu w warzeniu dwustopniowego eliksiru, jeśli zarówno jeden jak i drugi mają być podane w tym samym miejscu, o tej samej porze.

Harry pokiwał energicznie głową.

– Fakt. O wiele łatwiej byłoby podać jakąś zwykłą truciznę.

Hermiona spojrzała na wodę w szklance i filiżankę z kawą.

– Są dwie możliwości. Pierwsza, że zostało sprzedane tylko osiem cukierków, może nawet nie jednego dnia na targach, ale w różne dni. To znaczy, że w czymkolwiek jest ten pierwszy eliksir, jest ogólnie dostępny. Jak rok temu – każde z nich doskonale wiedziało, co ma na myśli. Zatruta czekolada, sok z dyni, alkohol… nie było Brytyjczyka, który prędzej czy później by nie wypił któregoś z tych napojów. – Druga, że od zeszłego weekendu na targach sprzedały się ich setki. Biorąc pod uwagę, że tylko… Merlinie, ależ to brzmi!

– Hermiona, spokojnie – Harry uścisnął lekko jej ramię.

– Że tylko osiem osób wypiło coś zawierającego Eliksir Indyferentny, musi on być w czymś o wiele rzadziej spożywanym – westchnęła Hermiona.

– Jakimś napoju mało popularnym i u nich, i u nas. Alkohol odpada, skoro wśród ofiar jest małe dziecko i

jakaś nastolatka.

Harry zaczął wymieniać nazwy mało popularnych w Wielkiej Brytanii napojów. Hermiona z początku dorzucała jakieś od siebie, nawet przyszło jej do głowy, by zacząć je spisywać, ale z chwili na chwilę coraz bardziej czuła, że to nie ma sensu.

Nie wiedzieli, jakiej produkcji te napoje mają być. Nie umieli powiedzieć, co jest mało popularne we Francji. Poza tym Ryan mógł równie dobrze kupić gdzie indziej niż na targach jakiś napój istniejący tylko we Francji – a takich mogło być setki. To rozważanie prowadziło donikąd.

Ostrożnie, żeby nie zrzucić Bast, który wrócił jak bumerang i znów wskoczył jej na kolana, Hermiona sięgnęła po raport ze zgonu Ryana i zaczęła go przeglądać. Harry również zamilkł i każde z nich pogrążyło się w myśleniu.

W organizmie Ryana odkryto wywar z piołunu i jakieś dwa inne eliksiry.

Eliksir Indyferentny i Aktywator…

O eliksirach dwustopniowych uczyła się na pierwszym roku w CWSL. Gdy wybrała Zatrucia, nie wróciła już do tego tematu, bo na ich Oddziale takich nie używali, ale wiedziała, że na przykład Uzdrowiciele Umysłu często je stosowali.

Bo w zasadzie… Eliksir Indyferentny i Aktywator były tylko nazwami oddającymi sposób, W JAKI działały, a nie NA CO działały.

Gwałtowne drgnięcie Bast wyrwało Hermionę z zamyślenia. Jej wzrok odnalazł akapit o wywarze z piołunu i dwóch innych eliksirach, lecz nagle odniosła wrażenie, że widzi go po raz pierwszy.

A może w zupełnie inny sposób.

 

– Severus? – odezwała się, podnosząc głowę.

Mężczyzna posłał jej pytające spojrzenie. Przygryzała lekko usta, zupełnie jak wtedy, gdy na coś wpadła…

– Zakładamy, że Eliksir Indyferentny to jeden z tych dwóch innych eliksirów, ale może to błąd – ciągnęła Hermiona powoli, z namysłem. – Czy zwykły eliksir, jak na przykład wywar z piołunu, może być równocześnie Eliksirem Indyferentnym na coś innego?

Severus z trudem stłumił uśmiech. Sto punktów dla Gryffindoru. Niestety punkty były za tok rozumowania, a nie za znalezienie rozwiązania.

Sam też się nad tym zastanawiał, zaczął już nawet spisywać wszystkie właściwości składników. Wziął Niestandardową Encyklopedię Standardowych Ingrediencji, żeby nic nie pominąć, zaczął od Eliksiru Indyferentnego i zamierzał kontynuować, ale robił to bardziej dla porządku, bo był niemal pewien, że taka opcja nie wchodzi w grę.

– Czysto teoretycznie to możliwe – odparł. – Znam nawet dwa, ale tylko dwa bardzo rzadko używane eliksiry, które poza działaniem podstawowym mogą być równocześnie Eliksirami Indyferentnymi, jeśli zostanie podany Aktywator. Eliksir wyciszający, który podawany jest na zneutralizowanie niekontrolowanych implozji magii wśród dzieci półkrwi, w połączeniu z czarnomagicznym wyciągiem z bagiennika powoduje wieczysty letarg, a Słowo-war na Sekretnicę, połączony z Veritaserum wywołuje halucynacje i widzenia przyszłości. W przypadku wywaru z piołunu cała trudność polegałaby na stworzeniu odpowiedniego związku z Aktywatorem. Lecz sądzę, że to… wysoce nieprawdopodobne – pokręcił głową. Postanowił to wyraźnie zaznaczyć, bo nie mogli poprzestać na tej teorii, musieli szukać dalej.

– Dlaczego?

Przez chwilę milczał, zastanawiając się, jak najlepiej to wyjaśnić.

– Ponieważ dwustopniowych eliksirów używa się tylko wtedy, gdy całkowicie panuje się nad sytuacją – stwierdził w końcu. – Aktywator podaje się tylko tym pacjentom, którzy przyjęli uprzednio Eliksir Indyferentny i na odwrót, nigdy nie podaje się Eliksiru Indyferentnego, jeśli nie zamierza się podać Aktywatora. My mamy do czynienia z morderstwem, gdzie jest to o wiele trudniejsze. Sprzedając cukierki na targach morderca już w połowie stracił kontrolę nad tym, kto je jadł. Jak oceniasz jego kontrolę, jeśli w dodatku Eliksir Indyferentny miałby być w wywarze z piołunu, który mogli wypić wszyscy… albo nikt?

Hermiona otworzyła usta, ale nie zdążyła odpowiedzieć, gdy odezwał się Harry.

– Ja to widzę tak. Warząc te dwa eliksiry ktoś chce móc zabić w taki sposób, by być poza wszelkimi podejrzeniami Aurorów. Na przykład podając ten pierwszy eliksir jakiejś jednej, konkretnej osobie, przy innej okazji częstując wszystkich cukierkami i nawet samemu je jedząc – poprawił się na krześle i spojrzał niepewnie na Severusa. – Ale patrząc na dotychczasowe ofiary nie sądzę, żeby to były te konkretne osoby. To mi bardziej pasuje do… jakiegoś testu. Jak ten rok temu – powtórzył po Hermionie.

– Druga Rayleigh? – spytała ta z powątpiewaniem.

– Czemu nie? Mógł się dowiedzieć o tym, że rok temu Rayleigh testowała swoją truciznę i uznać, że dobrze byłoby zrobić to samo. Z tym, że widzę, co ma pan na myśli. Nie wiedząc, kto wypił wywar z piołunu, nie ma bladego pojęcia, czy te eliksiry działają jak powinny, czy nie.

Severus potaknął. Lecz to nie był jedyny powód.

– Poza tym punktem wyjściowym tworzenia eliksiru dwustopniowego jest zamierzony efekt. Mając efekt określa się sposób działania Aktywatora i dopiero wtedy układa receptury Aktywatora i Eliksiru Indyferentnego. Skomponowanie receptur w oparciu o już istniejący eliksir to zaczęcie od końca. Wymagałoby nieprzeciętnej znajomości eliksirów i właściwości wszystkich ingrediencji.

– Fakt – przyznała Hermiona, westchnąwszy ciężko. – O wiele lepiej stworzyć wyjątkowy Eliksir Indyferentny i podać go jednej konkretnej osobie, niż czekać aż się przytruje pastą z ostryg i jednocześnie mieć nadzieję, że nie przytrafi się to żadnej innej, która również mogłaby zjeść tego cukierka.

O ile Hermiona miała wrażenie, że zasłona, którą lekko uchyliła, opadła z powrotem, pogrążając na nowo całą sprawę w mroku niepewności, tak Severus i Harry poczuli, że ktoś ją właśnie odsunął. I naraz dostrzegli to, czego wcześniej nie widzieli. Ślad. Zaczątek logiki, która niespodziewanie się wyłoniła.

– Ryan i Anne-Marie! – Harry uderzył się ręką w udo, prostując gwałtownie

– Anne-Marie – powiedział równocześnie Severus.

Hermionie wystarczyła sekunda, by zrozumieć.

Harry złapał listę od Dory, Severus zaś swoją listę ingrediencji i obrócił lekko ku nim.

– Ingrediencje na czerwono to składniki decyzyjne obu eliksirów – wyjaśnił Harry’emu. – Podkreślone to prawdopodobne składniki decyzyjne, pozostałe zaś to pomocnicze. Zacząłem już spisywać ich właściwości. Muszę dodać wszystkie reakcje organizmu, żeby móc sprawdzić, czy istnieje między nimi jakiś związek.

– To znaczy, że wziął pan pod uwagę taką możliwość – zauważył chłopak.

– Powiedzmy, że ponieważ istnieje, postanowiłem jej nie odrzucać – fuknął natychmiast Severus. – Posłużenie się wywarem z piołunu nadal uważam za bezsensowne, wręcz idiotyczne, ale nie zamierzam pozostać ślepy na fakt, że mamy dwa podobne przypadki na osiem.

– Mamy dwa podobne przypadki na dwa, które znamy – poprawiła go łagodnie Hermiona, dotykając delikatnie jego ręki. – Dokończ spisywanie właściwości składników, a ja spiszę reakcje organizmu, bo może ich być bardzo dużo.

Dotyk jej dłoni natychmiast przyniósł spokój i Severus skinął głową, prostując się i odgarniając włosy za ucho.

– Skoro tak, to szukajcie czegoś związanego ze Strachem – poradził im Harry.

– Musimy wziąć wszystko pod uwagę, Harry, nie tylko ten ich Projekt – zaoponowała Hermiona

Chłopak potrząsnął gwałtownie głową.

– Nie chodzi mi tylko o to – odparł, patrząc to na jedno, to na drugie z nich. – To wynika z rozmowy Gawaina z Sardinem. Georges Sardin wydawał się być obsesyjnie zainteresowany faktem, że Ryan bał się smoków i umarł, bo został przez jakiegoś spopielony.

– Obsesyjne? – brew Severusa powędrowała do góry. – Wyjaśnij.

– To tak wyglądało – wzruszył ramionami Harry. – Spytał, czy wiemy, co mogło spowodować zgon. Oczywiście Gawain nie wspomniał słowem o cukierkach, za to przedstawił inne teorie i Sardin zignorował wszystkie poza smokiem. Dopytywał się o szczegóły, nie kwapił się do rozmowy o zgonach we Francji, za to ciągle wracał do tematu smoka, prosił o powtórzenie, choć zna perfekt angielski. A na koniec poprosił o szczegółowy opis przyczyn zgonu i nasze konkluzje, w tym tę o smoku. Zdaniem Gawaina Sardin chciał zwrócić jego uwagę właśnie na fakt, że Ryan mógł zostać zabity przez coś, czego się bał.

Hermiona spojrzała skonsternowana na Severusa. Z jednej strony było to bardzo pomocne, ale z drugiej… wszystko komplikowało.

– Przecież to zupełnie nie pasuje do ich teorii o wirusowym zakażeniu magii! – zawołała.

– Robards posuwa się trochę za daleko w wyciąganiu wniosków – zauważył spokojnie Severus. – Sardin nie wie, że my wiemy o ich Projekcie.

– No nie – przyznał Harry. – Ale ja też to tak widzę.

– Mnie niepokoi coś innego – przerwała im Hermiona. – Skoro Sardin naciska na smoka, nie tylko naprowadza nas na ślad, ale też zaprzecza oficjalnej teorii francuskiego rządu. Pytanie, czemu to robi, bo to stawia go w zupełnie innym świetle. Może to jednak nie on?

Przy stole na chwilę zaległa cisza. Dokładnie to cały czas brała pod uwagę Dora.

Harry spróbował sobie przypomnieć ich rozmowy, ale tylko skakał od jednego stwierdzenia do drugiego, nie umiejąc znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Zupełnie jakby chcąc przeprawić się na drugą stronę strumyka skakał z kamienia na kamień, z każdym skokiem znajdował się coraz bliżej brzegu, lecz oglądając się za siebie widział tylko poszczególne kamienie, a nie most.

Jesteś chyba już zbyt zmęczony – uznał, zdejmując okulary i przecierając powieki.

Hermiona również próbowała ułożyć w myślach obraz całej sytuacji i spojrzeć nań z innej perspektywy, niż dotąd. Lecz za bardzo wbiła sobie do głowy pomysł, że to musiał być Sardin i gdy teraz usiłowała podstawić na jego miejsce kogoś innego, wszystko zaczynało się jej mieszać.

Nie można tak łatwo w domku z kart wymienić tej na samym dole.

W końcu się poddała.

– Z jednej strony to może nie być on – powiedziała powoli, ciężko. – Z drugiej może po prostu stara się wybadać, jak wiele udało się nam ustalić i czy nie wpadliśmy na jego trop. Każda różdżka ma dwa końce. Zobaczymy, co odkryjecie w sobotę.

– Jeśli go ktoś w to wrabia, wszystko co tkniemy również może na niego wskazywać – pokręcił głową Harry.

– Jak Tylora rok temu? – Hermiona przygryzła lekko usta.

– Dokładnie tak. Wtedy każdy, nawet najdrobniejszy szczegół wskazywał właśnie na niego. To był prawdziwy majstersztyk. Musimy upewnić się jakoś co do jego szczerości – Harry rozejrzał się trochę bezradnie dookoła i zabębnił palcami o brzeg krzesła. – Tylko, cholera, nie wiem jak.

Hermiona też nie wiedziała. Przygryzła dolną wargę jeszcze bardziej i spojrzała na Harry’ego, gdy odezwał się Severus.

– Bardzo prosto.

Oboje aż drgnęli gwałtownie

– Podsuniemy mu trop, który wystawi mordercę… i Tylko mordercę prosto pod nasze różdżki.

 

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 15Cień Ćmy Rozdział 17 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Jako czytelnik różnicy nie widzę: tu Alex, tam Alex, tu cukierki, tam czekolada, tu niewytłumaczalne sprawy, tam niewytłumaczalne sprawy, wszystko według mnie sprowadza się do jednego: Alex lubi truć ludzi słodyczami i wywoływać panikę, pewnie sama zreinkarnowała się w coś, co nie je słodyczy, więc się nie otruje, voila! Koniec książki, Hermiona i Severus zostali otruci, a Alex tańczy nad ich zwłokami (to przez noc, udawaj, że to normalne)Wróć do czytania

    1. zgadzam się! 😉
      Ale wiesz, koty są uparte z wdziękiem. Będą się kłaść na Twoją torbę choć za każdym razem je zganiasz, mrucząc przy tym i robiąc słodkie miny.
      Są też trochę… ślizgońskie, nie uważasz? Jak zabawa przeradza się w prawdziwą walkę z nimi, to potrafią się na niby poddać, zacząć myć łapkę, „ach, dobrze, już koniec”… a jak tylko się odwrócisz, rąbną Cię pazurem i uciekną… 😉

      Za to osioł… jak czołg. „iiii-niiieeeee – iii-niiieeee – iiii-niiieeee”… 😉

Dodaj komentarz