Stojący pod ścianą Severus milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w płomienie huczące w kominku, lecz bynajmniej nie z powodu opisu terenu czy samego budynku. To ostatnie zdanie przykuło jego uwagę, czy raczej pchnęło go na nowo na te same tory rozmyślań, które przemierzał już wiele razy.
Cała ta sprawa była… dziwna i nie dawała mu spokoju. Poza nieoczekiwanym zamówieniem Sardina była jeszcze ta zaskakująca ochrona w Strefie, zupełnie bezsensowny jego zdaniem pomysł posłużenia się wywarem z piołunu jako eliksirem Indyferentnym no i właśnie fakt, że Marchand zostawił za sobą ślad w aktach. On i Potter może znaleźliby jakiś sposób na usunięcie wpisu z rejestru, ale Szef Amnezjatorów mógł tylko sprawdzić, czy nikt po nim tych akt nie otwierał. Istotnie, im później, tym lepiej.
– Miejmy nadzieję, że nie zapomni – odrzekł w końcu; nie zabrzmiało to zjadliwie, raczej… alarmująco.
Harry przyglądał mu się uważnie. Nawet jak na Severusa, milczenie trwało długo i choć nie potrafił czytać w jego oczach czy wyrazie twarzy, miał instynkt, a ten z chwili na chwilę coraz głośniej podpowiadał mu, że coś było nie tak. Tylko co? W tym, co powiedziałeś, nie było nic nowego, tylko potwierdziłeś wasze przypuszczenia, więc… I nagle sobie przypomniał!
– Dostaliście jakiś list od Sardina?
– Tak. I właśnie w tym problem – dodał Severus i chłopak zamarł w wyczekiwaniu. – Bo zamiast poprosić o składniki eliksiru, zamówił bardzo pilnie cztery fiolki. Jako Daniel Marin.
Harry wytrzeszczył oczy.
– Czte… Jasna cholera. Co on kombinuje?! Cztery fiolki? – zupełnie niepotrzebnie poprawił okulary. – Więc… Więc to nie pasuje do nas… Zaraz… O której go pan dostał?
– Po jedenastej – Severus bez trudu widział, o czym chłopak myśli. – Teoretycznie De Laine mógł wrócić przejrzeć akta jeszcze raz, wpaść na trop Marchanda, przesłuchać go i rzucić na niego Obliviate, ale jak sam powiedziałeś, to nie pasuje do nas.
– Może… – Harry oparł łokcie o kolana i przez chwilę patrzył na kamienną podłogę. Na jej tle przemykały niczym błyskawice przeróżne pomysły, każdy z nich mniej lub bardziej chybiony, aż…
– Mam! – wyprostował się tak gwałtownie, że ława z przeciwległego końca uniosła się lekko i opadła z cichym stuknięciem, lecz zupełnie się tym nie przejął. – Mam! Teraz mamy pewność, że Sardin jest mordercą lub z nim współpracuje! I po prostu chcą jak najszybciej dowiedzieć się, co to za eliksir, bo przestraszyli się, że wejdzie im w paradę! Rozumie pan? – uśmiechnął się szeroko. – Zakładali, że jest tylko jeden eliksir Indyferentny, ICH eliksir Indyferentny, a tu okazuje się, że tak samo działa jeszcze jakiś inny! A że chcą aż cztery fiolki… – potoczył wzrokiem dookoła i natychmiast znalazł wyjaśnienie. – Chcą je dać temu ich eliksirotwórcy, żeby je przeanalizował i jedna fiolka mogłaby nie wystarczyć…! Równie dobrze mógłby prosić o pięć czy trzy… Raczej trzy, żeby dostać jej jak najszybciej!
Severus nie odpowiedział od razu. Owszem, to było możliwe wyjaśnienie, sam o tym myślał, ale całkowicie celowo na nim nie poprzestał, bo bagatelizowało sytuację, a on miał tendencję do doszukiwania się wszędzie niebezpieczeństw. Lecz musiał przyznać, że teraz, wypowiedziane przez kogoś innego, zabrzmiało całkiem przekonująco.
Co wcale nie oznaczało, że nie zamierzał przedsięwziąć wszystkich możliwych środków ostrożności.
– To… logiczne wyjaśnienie – odezwał się z namysłem i uśmiech na twarzy chłopaka zastąpił szok. – Jednak w naszej sytuacji i… na twoim stanowisku logika zawsze ustępuje miejsca przezorności. Dlatego postanowiłem zakładać najgorsze i… pokrzyżować mu plany.
Harry poruszył się niespokojnie. Radość długo nie potrwała… Choć lepsze takie przywołanie do porządku niż to sprzed kilku dni, kiedy mało nie zabił cię wzrokiem.
– Wysłał mu pan coś?
– Owszem – kącik ust Severus zadrgał lekko. – Eliksir Intensyfikujący.
Chłopak zachichotał cichutko. To był cały Snape – podstępny, wredny i… niebezpieczny!
– No to jeśli myśli, że mu zadziała, to się zdziwi! A jeśli chcą go tylko przeanalizować…
– To uznają, że Robards się pomylił – skwitował Severus, spojrzał na zegarek i skrzywił się. – Gdyby pan William Weasley uczył się ode mnie eliksirów równie gorliwie co od ciebie spóźniania, trzeba byłoby wynaleźć dodatkowe oceny, bo Wybitny by nie wystarczył.
Harry westchnął teatralnie.
– Bill zdążył się już przyzwyczaić do swoich blizn, więc sądzę, że to Fleur się maluje – odparł z przekąsem.
W odpowiedzi zarobił ostre spojrzenie.
Fleur i Bill zjawili się dwie minuty później i Harry tylko z trudem nie wybuchnął śmiechem, bo Francuzka istotnie wyglądała oszałamiająco. Ucałowała go w oba policzki, ale na widok miny Severusa Snape’a, stojącego z ciasno splecionymi rękoma wrosła w ziemię i Bill musiał pociągnąć ją do siebie.
– Dzień dobry, panie profesorze. Przepraszamy za spóźnienie.
– To się więcej nie powtózi – dorzuciła Fleur, podchodząc do stołu od strony kominka.
– Och, z pewnością. Osobiście o to zadbam – zapewnił ją Severus i dodał w ramach powitania, przekrzywiając odrobinę głowę: – Pani Weasley. Panie Weasley.
Gdy oboje siadali, Harry posłał mu pytające spojrzenie, na co starszy czarodziej ledwo dostrzegalnym gestem kazał mu zacząć wyjaśnienia.
– To jest tylko plan wstępny, który może się jeszcze zmienić po dzisiejszej wieczornej naradzie. Dlatego spotkamy się jutro o wpół do szóstej naszego czasu tu, żeby omówić ostatnie szczegóły – zaznaczył na wstępie i odchrząknął, by ukryć lekką tremę. Czuł się zupełnie jak na egzaminie w Szkole Aurorów! Czy może nawet gorzej, biorąc pod uwagę, kto mu się przysłuchiwał! – Fleur, zgodnie z naszym planem zjawisz się jutro w Bastylii o siódmej trzydzieści czasu francuskiego jako sprzątaczka Anna Legrand. Zgłoś się od razu na recepcji i przy okazji poproś o nową przepustkę, bo zgubiłaś swoją. Francis mówił, że dziewczyny nieustannie je gubią. Nie będziesz spóźniona, ale nie będziesz też mieć dużo czasu, więc nikt nie powinien cię zatrzymywać dłużej niż to konieczne. Potem zejdziesz do szatni – rozłożył szkic Dory i przekręcił w stronę Francuzki. – Francis twierdzi, że skoro byłaś w Bastylii dziewięć lat temu, powinnaś się odnaleźć, hol wejściowy się nie zmienił, ale na wszelki wypadek Dora wszystko narysowała. Poza tym wieczorem odbierzemy od niej trochę wspomnień, więc jutro rano będziesz mogła je obejrzeć, na pewno ci to pomoże. Sprzątaczki nie mają żadnych wspólnych odpraw z innymi zmianami, praktycznie się nie znają, chyba że przeszły na inną zmianę, ale gdyby ktoś się dopytywał, powiedz, że jesteś nowa, zaczęłaś w tym tygodniu na nocki na pierwszym piętrze Skrzydła Zachodniego. Dora tam pracuje, więc pokaże ci pomieszczenia, które sprzątałaś. To znaczy mogłaś sprzątać – poprawił się.
Fleur potaknęła, przyglądając się uważnie szkicowi, więc Harry odczekał chwilę, po czym ciągnął.
– Na zakończenie odprawy z szefową sprzątaczek musisz powiedzieć, że będziesz pracować tylko do południa.
– Co, jeśli się nie zgodzi? – spytał Bill.
– Wymyślcie taki powód, żeby musiała się zgodzić. Czy wręcz sama to zaproponowała – odezwał się cicho Severus zanim Harry zdążył zareagować. – Przez siedem lat wykazywałeś godną podziwu inwencję pod tym względem, wierzę, że coś z tego jeszcze ci zostało.
– Nazywasz się Weasley czy nie? – parsknął Harry i spoważniał. – Fleur MUSI wyjść w południe w taki sposób, żeby to nie było podejrzane. Nie chcemy spłoszyć De Laine’a ani Sardina, a do tego może dojść, jeśli przełożona sprzątaczek zawiadomi ich w poniedziałek rano, że coś było nie tak z Anne Legrand. Więc żadnych krwotoczków truskawkowych, ani nic w tym stylu! Pół dnia wystarczy, żeby sprzątnąć całą Strefę, a my nie chcemy ryzykować, że zabiorą cię gdzie indziej – spojrzał na dziewczynę. – To by wszystko komplikowało, poza tym my też będziemy jutro w Bastylii i od samego wejścia będziemy cię asekurować, a nie możemy kręcić się tam cały dzień.
Bill klepnął Harry’ego w ramię i uśmiechnął się trochę niepewnie do Severusa.
– Dziękuję… dziękujemy bardzo. I proszę mi uwierzyć, nie tylko to zaproponuje, ale będzie nalegać!
– Ja też dziękuję – dodała Fleur. – A teraz, co mam szukać? Mam robić jakiś notatki? Coś wyniesić?
W sumie to właśnie była najtrudniejsza część do omówienia. Wejście do Bastylii i znalezienie szatni przy pomocy szkiców i wspomnień Dory nie nastręczało problemów. Skrzydła Północnego Fleur miała prawo nie znać. Przychodziła na tyle późno, że inne sprzątaczki nie powinny jej nagabywać, zaś od wejścia do Strefy Projektu była sama i miała wolną rękę.
Jednak nie mając pojęcia, co takiego De Laine i Sardin tam trzymają, Severus i Harry mogli tylko wyjaśnić dziewczynie całą sprawę i zdać się na jej instynkt co do tego, co powinna skopiować, zredukować i wynieść, a co tylko przeczytać, żeby mogli to zobaczyć w jej wspomnieniach.
No prawie zdać.
– Wszyscy będziemy mieć kontaktowe monety, więc w razie wątpliwości pisz do nas – powiedział Harry, gdy przejrzeli już cały plan Strefy, skończyli spekulować na temat tego, co można było znaleźć w różnych pomieszczeniach, jakie dowody absolutnie należało zabezpieczyć na wypadek, gdyby De Laine i Sardin zabrali je czy zniszczyli w poniedziałek rano i przy okazji omówili znane już im sposoby zabezpieczeń. – Ale najważniejsze jest to, że nie potrzebujemy tysięcy dowodów, żeby Francis i Jean-Louis mogli zawiadomić Ministra i wszcząć dochodzenie przeciw De Laine’owi i Sardinowi, więc nawet jeśli coś pominiesz, nic się nie stanie.
Fleur odgarnęła z zamyśleniu włosy, zerknęła na Severusa, a potem na Harry’ego.
– ‘Arry, czi nikt nie zobaczy, że im tam wszystko dotikałam? To znaczi w poniedziałek.
Wyciągnąwszy spod pliku szkiców listę zaklęć spisanych przez Hermionę Harry podał ją Francuzce.
– Hermiona spisała pełno różnych sprytnych zaklęć – Bill uśmiechnął się i mruknął „Byłem pewien!”, na co Harry parsknął śmiechem i postukał palcem dwa ostatnie. – W tym Revenio i Deleo. Pierwsze przywraca rzeczy do stanu sprzed ich poruszenia, zaś drugie ściera ślady magii, więc je sobie poćwicz, bo na pewno ci się przydadzą.
Severus, który jakiś czas temu wrócił pod ścianę, przyglądał się całej trójce, ale najbardziej Fleur Weasley. Była poważna, wyraźnie skupiona, jakby chciała zapamiętać każde słowo, każdy gest. Stanąć na wysokości zadania. To był bardzo dobry znak, ale o wiele mniej podobała mu się pewność siebie, malująca się na jej twarzy. Albo była taka z natury, albo, co bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę to, czego od niej oczekiwali, był to rezultat kontaktów z Weasleyami, którzy patrzyli na świat z bardzo specyficznej perspektywy. Im bardziej to, co mieli zrobić, było szalone i ekscytujące, tym bardziej się do tego pchali, z całkowitym lekceważeniem konsekwencji. Jak przylecenie do szkoły latającym Fordem-Anglią. W każdym razie, uznał, krzyżując ręce na piersi, dobrze będzie sprowadzić ją na ziemię.
Dlatego też gdy Francuzka wyprostowała się i spojrzawszy na niego otworzyła usta, uniósł rękę, żeby ją powstrzymać.
– Zanim cokolwiek zdecydujesz, chcę, żebyś mnie uważnie wysłuchała – powiedział powoli, podchodząc do stołu. Dziewczyna natychmiast zamarła i otworzyła szeroko oczy. – Są dwie rzeczy, o których musisz wiedzieć. Pierwsza to to, że jak doskonale nie wyglądałyby plany, życie zmienia każdy z nich. Będziemy cię chronić jak tylko się da. Ale od chwili, gdy wejdziesz do Skrzydła Północnego, a potem do Strefy Projektu, nasze możliwości będą coraz bardziej ograniczone. Więc byłoby dobrze, gdybyś… sobie uzmysłowiła, że miejsce, do którego jutro wejdziesz, to nie labirynt, w którym wystarczy wystrzelić snop iskier, żebyśmy mogli natychmiast przyjść ci z pomocą.
Jasna cholera, Snape, opanuj się! Harry posłał mu oburzone spojrzenie. To było wyjątkowo okrutne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Fleur robiła to, bo chciała im pomóc!
Bill najwyraźniej był tego samego zdania, bo zwęził oczy, lecz zanim zdążył się odezwać, Fleur wyprostowała się z godnością.
– Walczyłam w Bitwie o Hogwart! – oznajmiła, unosząc odrobinę brodę. – Wiem, co to niebezpieczenistwo! I jestem na ni gotowa!
Severus skinął lekko głową. Mogło to wyglądać na ukłon, wyraz uznania czy po prostu akceptację jej decyzji – Harry nie umiał tego określić. Za to nagle nie wiadomo skąd ogarnęło go przeczucie, że następne słowa Snape’a nie spodobają mu się jeszcze bardziej i przeszedł go dreszcz tak silny, że aż zjeżyły mu się włoski na karku.
– Doskonale. Ja też. Dlatego zakładając najgorsze uwarzyłem dla nas wszystkich Wywar Żywej Śmierci. Dostaniesz go jutro, razem z antidotum i eliksirem Wiggenowym oraz dokładnymi instrukcjami.
O, Merlinie…! Harry przełknął z trudem ślinę, Fleur pobladła, a Bill sięgnął po jej rękę.
– Nie trzeba – fuknęła Francuzka, zabierając ją i nie odrywając wzroku od Severusa. – Dziękuję bardzo! Professeur. Co to jest, to drugi?
Patrząc na nią Harry bez trudu dostrzegł w niej tę samą Fleur, która w Skrzydle Szpitalnym w Hogwarcie wydarła Molly Weasley maść i odepchnęła ją, by smarować poranioną twarz swojego narzeczonego.
Severus przyjrzał się jej uważnie. Wyraźna bladość wskazywała, że zrozumiała, co miał na myśli. Skoro tak zareagowała, musiała być naprawdę odważna. Gdyby była w Hogwarcie, na pewno trafiłaby do Gryffindoru, uznał, przypominając sobie, jak rok temu Hermiona zdecydowała się mu pomóc w sprawie morderstwa Griffina, bez względu na niebezpieczeństwa.
Jeśli zaś chodzi o tę drugą sprawę…
– To, co jutro zrobimy – jego cichy głos był doskonale słyszalny w dużej kuchni – to nic innego jak włamanie do francuskiego Ministerstwa Magii. Ministerstwa twojego własnego kraju. Zastanów się nad tym teraz, bo jutro będzie za późno na wybuch patriotycznych uczuć.
Nie znał Fleur Weasley, nie miał pojęcia, czy była przywiązana do swojego kraju, więc postanowił jej to uświadomić już teraz. Z jednej strony lata mieszkania w innym kraju mogły te uczucia przytłumić, z drugiej doskonale wiedział, jak oszałamiające wrażenie robiła na odwiedzających Bastylia i wolał, żeby dziewczyna nie zmieniła zdania jutro rano. Zwłaszcza, że wtedy oni będą już w środku.
Fleur potrząsnęła srebrzystą grzywą.
– Patrioticzne uczucia mam, do Francuzów. A nie tych dwóch… salauds, któri, mówił pan, professeur, ich zabijajią! (salaud – fr. gnojek, kanalia, sukinsyn)
Severus po raz trzeci skinął jej głową. Z każdą chwilą widział w niej coraz więcej podobieństw do… swojej Gryfonki.
– W takim razie widzimy się jutro rano – powiedział, podchodząc do kominka i sięgnął po proszek Fiuu. – Pani Weasley, panie Weasley…
– Panie profesorze…! – zawołał go Bill, podnosząc się prędko.
Severus obrócił ku niemu głowę, unosząc jedną brew.
– Dziękuję, że dał pan Fleur wybór.
To był kolejny powód, dla którego Severus wolał, żeby dziewczyna mogła podjąć decyzję sama. Doskonale pamiętał lata bycia manipulowanym, okłamywanym, pchanym gdzieś bez świadomości wszystkich konsekwencji i celu. Bycia bezwolnym pionkiem.
– Wygląda na to, że nauczyłeś się wreszcie rozumieć, a nie tylko słuchać – skwitował to, sypnąwszy garść proszku w płomienie, które natychmiast stały się zielone, zerknął na rudzielca i Fleur i skrzywił się. – Dla waszego dobra do jutra opanujcie też umiejętność odczytywania godzin na zegarku – po czym kiwnął głową Harry’emu i wszedł w ogień.
Bill z westchnieniem osunął się na ławę.
– Co za dupek… – zaklął i spojrzał prędko na kominek. – On tego nie słyszy?!
– Nie, nie bój się – wybuchnął śmiechem Harry. – Jesteśmy u mnie, nie u niego, więc tu nie ma żadnych paranoicznych zaklęć!
Fleur powiodła za nim wzrokiem, a potem obróciła się do męża.
– On nie jest miłi. Ale nigdy nie był, czyż nie? Pamiętam z Hogwar…tu, był straszni nieprzyjemni!
– Od tamtego czasu Hermiona trochę go wychowała – uspokoił ją Harry. – To co, przejrzymy te zaklęcia razem?
Paryż, Bastylia
O tej samej porze (18H)
Pewnie z powodu wyjątkowej ulewy wszyscy dziennikarze czyhający zwykle na dziedzińcu, schronili się w Holu Wejściowym, więc niemożliwe było nawet deportowanie się do domu. Co prawda większość pracowników Ministerstwa ich obecność tylko drażniła, ale niektórzy, jak na przykład szef DPPC, zdecydowanie woleli trzymać się od nich z daleka. Szczególnie po takich konferencjach prasowych jak dzisiejsza.
De Laine’owi nadal nie udało się ustalić, kto złożył zamówienie na sprzątaczkę. Chwilami czuł, że był już tuż-tuż, że wystarczy byle co, by odchylić zasłonę niewiedzy… Uderzenie serca, mrugnięcie oczami, byle westchnienie… Jednak paradoksalnie im bardziej się skupiał, tym bardziej owo wrażenie słabło i w końcu niechlujny charakter pisma przestawał mu się kojarzyć z czymkolwiek.
Dominique znikła akurat z portretu, więc wyciągnął magiczny pergamin i napisał do Sardina:
„Przyjdź jutro o 8:30, potrzebujemy twojej pomocy przy warzeniu eliksiru”.
Przekręcił pergamin tak, by nie rzucał się w oczy i sięgnął po dzisiejszą korespondencję, której jeszcze nie zdążył przejrzeć. Może jeśli zajmie się czymś innym, to jego umysł sam znajdzie odpowiedź?
Ledwie otworzył pierwszy z brzegu list, kątem oka dostrzegł pojawiające się litery.
„Przecież warzy René?”
Kretyn.
„René RÓWNIEŻ warzy. Twój genialny pomysł naraził całą francuską społeczność, nie oczekujesz chyba, że sam jeden uwarzy dziesiątki tysięcy dawek?”
„A sprzątaczki?”
„Anulowałem jutrzejsze sprzątanie”
„Dobrze. Jutro o 8:30”.
Nucąc pod nosem „Adieu, mon amour” De Laine przejrzał pobieżnie kilka listów, aż dotarł do ostatniego.
Otwartego.
Do Sardina…
Od…
Na widok napisu „Gawain Robards” i krwawej pieczęci Brytyjskiego Ministerstwa Magii De Laine aż się wyprostował. Merde.
Poprawiwszy okulary wyjął plik kartek pergaminu. Raport zgonu Ryana Logana…? Po cholerę mi to…?
Krzywiąc się z powodu wielu nieznanych mu słów przejrzał opis zwłok i zwolnił przy teoriach zgonu.
– Teoria „Feniksa” – przeczytał na głos i uśmiechnął się pod nosem.
Zanosiło się na wesołą lekturę. Teoria „Obłożonego klątwą ubrania” go rozśmieszyła, a czytając o „Niewidzialnym Inferiusie” dosłownie parsknął śmiechem.
Chichocząc dotarł do połowy trzeciej strony, do Teorii „Smoka”. Smok. Pod warunkiem, że pospadały wam z nosów okulary.
Zerknął na „Pochodzenie” i uśmiech zamarł mu na ustach.
Pochodzenie: sugestie znajomych Ryana Logana, znających jego liczne fobie, w tym fobię przed smokami
Teoria:
A – Ryan został spopielony przez smoka
B – Zabił go sam strach przed smokami (ucieleśniony?? – patrz A)
– Zabił go sam strach…? Strach…?! Ale przecież to…
Reszta lektury wcisnęła go w fotel.
Czyżby Sardin miał rację?
I to faktycznie Strach zabił tych wszystkich ludzi?
Do tej pory negował tę opcję. Odrzucał. WYPIERAŁ. Im bardziej Sardin usiłował go do niej przekonać, tym zajadlej się bronił – uważając, że ten sukinsyn robi to tylko po to, by zdyskredytować Alex w jego oczach.
Już prędzej wolał słuchać wyssanych z palca oficjalnych bzdur.
Ale teraz potwierdzali to Brytyjczycy…
Skupiwszy się spróbował sobie przypomnieć, co mówił mu Sardin o wszystkich przypadkach.
Hopkins utopiła się w suchym korytarzu… kobietę w Bordeaux ukąsił wąż, którego nie znaleziono… tak jak to dziecko pożądliły osy, których nie było… dziewczyna w Marsylii wykrwawiła się w nieskalanym choć kroplą krwi łóżku… stary poszukiwacz Yeti zamarzł na kość we własnym mieszkaniu…
A Ryana spopielił smok, którego nikt inny nie widział… Bo należał tylko do jego prywatnych Strachów…
Z każdym szczegółem kolejne łuski spadały mu z oczu, układając się w przerażającą układankę.
To nie była zwykła trucizna, jak początkowo zakładał… Ani samoagresja, w którą CHCIAŁ wierzyć, podpierając się sceną jedynego testu, który widział, podczas którego jakiś mężczyzna rozorał sobie do krwi ręce i pierś…
To był ucieleśniony Strach, a nie… Merlinie, nie porywające przelęknionych ludzi testrale!
Na myśl o testralach zaciskające się spazmatycznie palce we włosach zamarły.
Bo jeśli to nie była prawda… Jeśli to było kłamstwo… I wtedy… I podczas piątkowego testu…
OD POCZĄTKU…?!
To… To znaczyło, że…
W tym momencie cała Bastylia zawaliła się z hukiem prosto na głowę De Laine’a.
Francja, Lyon
Koło 19-tej czasu francuskiego
Przyglądając się czterem fiolkom z eliksirem futrzącym Sardin uznał, że musiało być coś proroczego w jego uwielbieniu do absyntu. Przed dolaniem wody do szklaneczki z alkoholem jego kolor był bardzo zbliżony do odcienia eliksiru.
Do Bazy, poprawił się. To gówno mogło leczyć ze skutków upiorogacka lub przyprawiać brody do ziemi, było mu to zupełnie obojętne. Liczyło się tylko to, że działało jednocześnie jak Baza.
– Kocham was – powiedział.
Richarda Greya również kochał. Merlinie, nie było jeszcze Walentynek, a on już kochał cały świat!
Kimkolwiek był ten facet, nie tylko przesłał mu pilną sową zamówione eliksiry, ale również zwrócił ponad dwadzieścia St. Orettes. Niewątpliwie jakiś uczciwy idiota.
Teraz wahał się co do planów na jutro. Przeprowadzić test na kimś wrzuconym do Niemagicznego Pokoju czy podać Bazę i cukierki De Laine’owi i Rayleigh bez niego?
O teście myślałeś, kiedy jeszcze nie wiedziałeś, jaki eliksir jest Bazą. No i nie wiadomo ile czasu uganiałbyś się za kimś w Niemagicznym Pokoju, a De Laine chciał, żebyś był o wpół do dziewiątej.
Poza tym żeby mieć pewność, że Baza zadziała, mógł podać im podwójną dozę – przecież miał cztery fiolki!
Pozbycie się ich jutro rano było najlepszą opcją. Im dłużej czekał, tym większe było ryzyko. A dzisiejszy dzień pokazał, że trzeba to było zrobić przed poniedziałkiem. Gdyby tylko De Laine jako Jean-Pierre rozminął się z Maxem… wtedy cały jego plan szlag by trafił.
Decyzja zapadła z ostatnim łykiem absyntu.
Jutro rano. Przyjdź do Strefy przed ósmą wszystko przygotować.
O tej porze będzie miał spokój, bo w tym czasie oba gołąbeczki będą się jeszcze zabawiać w jej pokoju. Albo, jeśli Bertrand De Laine zrozumiał list od Robardsa, to on będzie bawił się mademoiselle Rayleigh, dodał w myślach z paskudnym uśmieszkiem. De Laine posadził go na tym stanowisku ze względu na zbieżność charakterów i jednakowy sposób rozwiązywania problemów, lecz po kilku latach wspólnej pracy musiał przyznać, że pod niektórymi względami nie sięgał swojemu szefowi nawet do pięt.
A jutro wieczorem będzie już po wszystkim.
Rouen, Mieszkanie De Laine’a
20:05 czasu francuskiego
Wysoki sufit salonu wisiał tuż nad podłogą, zwykle odległe ściany olbrzymiego pomieszczenia napierały ze wszystkich stron zaś we wpadającym przez uchylone okno zimnym, ciężkim, lepiącym się powietrzu brakło tlenu. Och, nawet w obrazy martwej natury czy przyrody wdarły się niewidoczne postacie i zdawały się powtarzać „I co teraz?!”
I co teraz?!
De Laine dotarł do kominka, obrócił się bezwiednie i miał ochotę wykrzyczeć to pytanie na głos. I CO TERAZ?!
Miotany między nadzieją i zawodem, wściekłością i trwogą ciskał się po salonie niczym schwytane zwierzę w klatce, a przed oczami migały mu przeróżne sceny, które można było odczytywać na dwa zupełnie różne sposoby.
Alex mogła go okłamywać od początku – uwieść z sobie tylko wiadomego powodu, wodzić za nos i bawić się jego uczuciami. Ale równie dobrze w którymś momencie mogła naprawdę się w nim zakochać, a kłamstwa w sprawie eliksiru były podyktowane obawą o własne życie. Przecież po scenie w Azkabanie i testach eliksiru, które powinny zakończyć się czyjąś śmiercią, musiała się domyślać, że nie mogli pozwolić jej wyjść z tego żywej! Bo w jego początkowych założeniach właśnie tak to się miało skończyć. Lecz potem zaczął dostrzegać w niej kobietę, a nie narzędzie do osiągnięcia celu i przestała mu być obojętna.
Tak rozpaczliwie pragnął, żeby to była prawdą, że nie umiał już powiedzieć, czy jej protesty, gdy próbował sięgnąć pod jej roboczą bluzę brały się z wpojonych dawnych zasad czy… ze wstrętu do niego. Czy jej ręce trzęsły się z tłumionego pożądania czy z… obrzydzenia. Czy traciła oddech od jego pocałunków czy… z paniki.
Merde, merde i jeszcze raz merde!!!!
Lecz przecież nie mógł ot tak przyjść do niej jutro, czy nawet dziś, podać Veritaserum i jej przesłuchać! Bo jeśli to była miłość, to taka kobieta jak Alex mogła poczuć się tak dotknięta, że… mogłaby go odepchnąć!
Przestań o tym myśleć, może jutro spojrzysz na to trzeźwiej i znajdziesz rozwiązanie.
W tej chwili kręcił się w kółko. Poza tym była inna rzecz, którą musiał się zająć – odkrycie, kto interesował się Strefą Projektu.
Implikacje listu od Robardsa odebrały mu zdolność myślenia o czymkolwiek innym, lecz czas był najwyższy wrócić do tematu.
Merlin wie który raz zaczął wyliczać sobie wszystkich, którzy pojawiali się często na spotkaniach z Lambertem, ale jak to bywa, nie wiadomo kiedy twarze znajomych z pracy zastąpiła twarz Alex, taka bliska, ciepła…
– Putain! – rąbnął wściekle ręką o oparcie kanapy, przy której akurat stał i jak ten ostatni idiota gapił się w przestrzeń. – Czego potrzebujesz, żeby oprzytomnieć?!
Fakt, że ostatnimi czasy potrzebował do tego nie byle jakiego powodu. Na przykład tego ranka zawdzięczał to pieprzonemu Sardinowi, który kolejny raz wykpił się od odgrywania Jean-Pierre’a. Czy widokom niektórych zwłok. A wczoraj po wyjściu od Alex na ziemię sprowadził go równie pieprzony Marchand.
Przed oczami pojawił się ten mały sukinsyn w Departamencie Magichitekturalnym mówiący „musiałeś obwieszać się martwymi myszami, żeby sowy przynosiły ci listy od mamy” i…
De Laine poderwał głowę, jakby ktoś zbudził go mocnym klaśnięciem, bo naraz przed oczami zaczęły pojawiać się sceny z różnych narad: Marchand siedzący obok i robiący notatki, rozdający wszystkim kopie swojego raportu, piszący jakieś głupoty niechlujnym charakterem pisma…
Marchand!
I w tym momencie klocki z łoskotem zaczęły wpadać na swoje miejsca!
Francis Marchand!
Departament Magichitekturalny!
Akta Strefy Projektu!
I zamówienie na sprzątaczkę!
„Sprzątnąć wszystkie pomieszczenia”…
Czemu człowiek, który od miesięcy nie uczestniczył już w Projekcie, zaczął się nim ukradkiem interesować?
Strażnik w Bastylii nie wyglądał na zachwyconego jego wizytą, szczególnie gdy wysłał go na patrol, z którego zabronił mu wracać przed świtem.
Nogi same zaniosły go do ponurego pomieszczenia, w którym był zaledwie wczoraj. Przeprowadziły go przez labirynt przejść i regałów.
Zatrzymał się przed przeszklonymi drzwiczkami i różdżka sama otworzyła je, a akta Sekcji Projektu same znalazły mu się w rękach i otwarły na samym końcu.
A tam, na dole strony widniały dwa wpisy.
Francis Marchand, 12.02.2004, 10h58
Francis Marchand, 13.02.2004, 18h46
Putain.
Tuż pod nimi pojawiał się właśnie nowy – z jego imieniem i nazwiskiem.
De Laine pokręcił głową z niedowierzeniem i zaklął na głos. Marchand pewnie chciał przejrzeć dziś akta po raz drugi, może żeby coś sprawdzić… Albo upewnić się, że nie odkryłeś, że węszy.
Miałem rację, Marchand. Nudzi ci się, ty gówno jedno. Zachciało ci się bawić w Aurora i urządzić sobie prywatne śledztwo, tak?
Ciekawe jak dużo udało ci się wywęszyć…
Ale niezależnie od tego, jak dużo wykopał Marchand, on, De Laine miał nad nim przewagę.
Marchand myślał, że jest na jego tropie. A tymczasem od teraz to on był na jego…
Cokolwiek znalazłeś, twoja przygoda skończy się dziś.
Na całe szczęście De Laine doskonale wiedział, gdzie mieszkał Marchand. Całe Ministerstwo wiedziało. Ileż to razy ten idiota chełpił się najlepszym apartamentem w Paryżu – na pierwszym piętrze domu na Polach Elizejskich, którego olbrzymi balkon wychodził wprost na Łuk Triumfalny!
De Laine spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do dziewiątej.
Jeszcze nie tak dawno byłaby to wspaniała godzina, żeby złożyć wizytę Alex. Teraz była to cudowna pora, żeby złożyć niespodziewaną wizytę Marchandowi.
Niespodziewaną, ale przede wszystkim Ostatnią.
A Anne Legrand trzeba będzie się jutro zająć.
Jednak przed wyjściem wstąpił jeszcze do swojego gabinetu po zapasową różdżkę.
Paryż, dom Chancerela,
21:35 czasu francuskiego
Sześć osób znów siedziało dookoła obficie zastawionego stołu w kuchni u Chancerela; od czasu do czasu ponad ich rozmowę przebijał się szczęk sztućców, stuknięcia odstawianych półmisków, karafek z wodą czy butelek z winem oraz odgłosy krzątającej się przy kuchni skrzatki.
Mimie przeszła dziś samą siebie i zrobiła tartiflette – francuską zapiekankę z ziemniaków, boczku z cebulą oraz sera Reblochon, na deser zaś przygotowywała właśnie zawijane bułeczki drożdżowe z rodzynkami i kremem.
Aromatyczny zapach duszonej na wolnym ogniu cebuli, podsmażonego wędzonego boczku, chrupiącego z wierzchu i rozpływającego się w środku sera rozszedł się po całym pomieszczeniu i zmieszał z wonią przypraw i ostrego, balsamicznego vinaigrette, którym polana była soczysta sałata.
Drożdżówki jeszcze nie było gotowe i Hermiona co jakiś czas zerkała tęsknym wzrokiem za złociste bułeczki rosnące powoli w piekarniku, od którego żar promieniował na całe pomieszczenie. Przypominało jej to chwile spędzone w kuchni z mamą, kiedy obsypana mąką pieczołowicie zagniatała swój maleńki kawałek ciasta, a gdy podrosło, próbowała ulepić z niego gładką kuleczkę i wypełnić gęstą, słodką konfiturą ze śliwek. Nigdy się to jej nie udawało, ale mamie tak i dwie godziny później mogły rozsiąść się na kanapie z książkami i pachnącymi drożdżami bułkami…
– Jedyne, co niepokoi Fleur to to, że nie wie jak działa magiczny zasysacz kurzu – głos Harry’ego ściągnął ją z powrotem z magicznej krainy niedzielnych poranków.
Do tej pory Francis, który zjawił się wcześniej i zdążył już podjeść trochę zapiekanki potwierdził, że Anne Legrand została wpisana jako sprzątaczka Strefy Projektu i nakreślił jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Następnie Harry opowiedział o swoich spostrzeżeniach z oglądania Strefy z zewnątrz i zakończył relacją z rozmowy z Fleur.
– Jeśli nie uda się jej go uruchomić, zawsze może posłużyć się zwykłymi gospodarskimi zaklęciami – powiedziała Hermiona.
– A ostatecznie przez tydzień będzie tam leżał kurz – dodał Francis i z wyraźnym ukontentowaniem upił trochę wytrawnego białego wina. – Myślę, że to nie będzie największe zmartwienie naszych przyjaciół.
– Szczególnie, że mają inne – skomentował Harry, po czym powiódł wzrokiem po obecnych, ani na sekundę dłużej nie zatrzymując się na Severusie. – Od Richa dowiedziałem się czegoś, co rzuca ciekawe światło na Sardina. A z pewnością go nie uniewinnia.
– Richa? – powtórzył po nim Chancerel.
– Przyjaciel–Auror, który prowadzi u nas śledztwo – odparł chłopak. – Chcąc mieć dokładną analizę zwłok Ryana pod kątem spożytych eliksirów postanowiliśmy wczoraj z Severusem powiedzieć Richowi, że istnieje coś takiego jak dwustopniowy eliksir, oczywiście bez wdawania się w szczegóły.
Zaskoczona Dora mocniej przycisnęła nóż i ostry zgrzyt sprawił, że wszyscy aż się wzdrygnęli.
– Przepraszam! – zawołała pospiesznie. – Ale… powiedzieliście mu o Aktywatorze i tym pierwszym eliksirze?! To nie jest ryzykowne?
Severus odkroił malutki kawałek zapiekanki i z niezrównanym spokojem otarł nóż o widelec.
– Ludzie nie odkryją dla ciebie tego, na czym ci zależy, jeśli nie powiesz im czego mają szukać – odpowiedział, unosząc widelec do ust. – Robards i tak wiedział już, że w waszych cukierkach znajduje się jakaś śmiertelna mikstura, bo żeby zabronić mu rozmawiać o nich z Sardinem musieliśmy powiedzieć mu, że przy Hopkins również jeden znaleziono, a Sardin miał jakieś swoje cukierki.
Dziewczyna potaknęła powoli.
– Fakt. Inaczej i ja, i Anne już dawno byłybyśmy martwe.
– A my nie dowiedzielibyśmy się, że Sardin, być może również De Laine, potrzebuje pilnie eliksiru Indyferentnego – dokończył Harry.
I w kilku słowach wyjaśnił, jakoby to Gawain Robards wpadł na pomysł wysłania drugiego listu do Sardina, żeby w ten sposób ustalić, czy francuski Szef Aurorów jest winny czy nie. Richarda Greya zastąpił Augie z Biura Badawczego, zaś Eliksir Intensyfikujący okazał się być jego wynalazkiem, z którego czasem korzystali Aurorzy.
– Możesz go nie lubić, Harry, ale ten facet ma błyskotliwe pomysły – zaopiniowała Dora z lekkimi wypiekami na twarzy, bardziej z powodu nowo usłyszanej informacji niż temperatury panującej w kuchni.
– To geniusz! – dorzucił z przekonaniem Francis.
– Jakich mało – Chancerel uśmiechnął się do Hermiony, skubiąc swoją brodę.
Kobieta tylko z najwyższym trudem powstrzymała się, by nie spojrzeć na Severusa. Ten zaś z nieprzeniknionym wyrazem twarzy postawił na stole torbę na eliksiry i wyjął z niej kilkanaście różnobarwnych fiolek.
– Od teraz macie je zawsze mieć przy sobie – powiedział, podając trzy Chancerelowi. – Rzuciłem na nie zaklęcie nietłukące, ale to nie oznacza, że macie na nie nie uważać. Czarny eliksir to Wywar Żywej Śmierci. Musiałem zmienić trochę składniki, więc jest wyjątkowo silny, ale nie działa od razu po wypiciu, lecz z dziesięcio, piętnastosekundowym opóźnieniem. Dlatego jeśli tylko zacznie ogarniać was Strach, macie go natychmiast wypić. Jeśli będziecie zwlekać… będziecie martwi.
W jakiś niewytłumaczalny sposób cztery czarne fiolki pogrążyły wszystko w dławiącym cieniu, który przelał się natychmiast w ich serca i cztery osoby potaknęły gorliwie.
– Jasnobeżowy to Antidotum na eliksir dwustopniowy – ciągnął Severus. – Trzeci, brunatny to eliksir Wiggenowy. Służy do wybudzenia ze śpiączki, w którą wpadniecie po wypiciu Wywaru Żywej Śmierci. Nie wolno go podać zanim nie poda się antidotum, co zaznaczyłem na fiolkach. Po wypiciu Wywaru Żywej Śmierci trzymajcie pozostałe w ręku, żeby ten kto was znajdzie wiedział co robić.
Mrużąc oczy Dora przyjrzała się wąskiemu paskowi papieru wtopionemu w zalakowany korek od eliksiru wiggenowego i odczytała mały napis „Podać wpierw beżowy eliksir!”
Pierwszy ochłonął Harry, najpewniej dlatego, że rozmawiali już o tym kilka godzin wcześniej. Jednak usłyszeć a zobaczyć i dotknąć to nie to samo.
– Jeśli zaś chodzi o Eliksir Intensyfikujący – podjął, chowając fiolki pieczołowicie w kieszonce na piersi. – Działa tylko kilka minut, ale w tym czasie potęguje to, co chcecie poczuć, niestety osłabiając inne uczucia. Więc jeśli ktoś nakłoni was czy wręcz zmusi do wypicia czegoś, co będzie miało cierpki smak, musicie zapragnąć być obdarzonym niesłychaną siłą, mocą, władzą… poczuć furię… Wiecie, co mam na myśli. Wszystko, co sprawi, żeby Sardin czy De Laine czy ktokolwiek inny to będzie, nie odważył się wam sprzeciwić.
– I jak każę mu oddać mi różdżkę, to to zrobi? – upewniła się Dora, słuchając go uważnie.
– Wierz mi, będzie szczęśliwy mogąc przynieść ci ją w zębach i paść do twoich stóp – zapewniła ją Hermiona, oczyma wyobraźni widząc Severusa po wypiciu tego eliksiru. Zrobiłaby wtedy wszystko, cokolwiek by jej kazał. Gdyby tylko zechciał, z radością czołgałaby się po ziemi.
Francis, któremu Mimie nałożyła następną dużą porcję zapiekanki, sięgnął po przyprawy.
– Chyba sobie ten eliksir zamówię. Jest kilka osób, które, byłoby pięknie, jeśli przyniosą mi różdżki w zębach – uśmiechnął się z rozmarzeniem.
– Myślimy pewnie o tych samych – dodał Chancerel i spoważniał. – Severusie, przypuszczam, że przygotowałeś tak sam zestaw również dla Fleur? – czarnowłosy czarodziej potaknął w milczeniu. – Doskonale. Więc ustalmy może jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień.
Francis zdążył zjeść swoją zapiekankę, a bułeczki drożdżowe podstygły, zanim ostateczny plan był gotowy. Praktycznie cały ułożyli Severus z Harry’m, Dora i Francis mieli tylko kilka sugestii. I na myśl o tym, jak jej mężczyzna i jej najlepszy przyjaciel zgrywali się ze sobą, Hermiona nie mogła się nie uśmiechnąć. Choć nie bez nutki żalu.
Moi chłopcy nie mają równych sobie.
Bo i plan był niezrównany.
Przez cały czas Fleur była asekurowana przez przynajmniej jedną osobę. Każdy otrzymał swoją rolę, dokładne ramy czasowe na jej odegranie, uzgodnili też, że będą się porozumiewać ze sobą przy użyciu kontaktowych St. Orettes.
Obaj czarodzieje przeszli z resztą przez plan dwa razy, żeby upewnić się wszyscy dobrze go zrozumieli, ale Hermiona na wszelki wypadek robiła notatki.
– Tylko nie zapomnijcie – przypomniał im kolejny raz Francis, gdy Hermiona zapisała „końcowe spotkanie w południe u Jean-Louis’a”. – Hasło do drzwi to „Des jeux”.
– A właśnie, co to znaczy? – zaciekawił się Harry.
– Powiedzmy… „Gry”.
– Gry? – chłopak z niedowierzeniem spojrzał na przyjaciółkę. – I to ma być hasło do pilnie strzeżonego Skrzydła Bastylii?
– Przypuszczam, że raczej należy przetłumaczyć to jako… „Igrzyska” – poprawiła Hermiona.
– Już lepiej. Zawody są o wiele bardziej interesujące niż zabawa.
Hermionę nie wiedzieć czemu przeszył gwałtowny dreszcz, ale postanowiła nie tłumaczyć mu jakiego rodzaju „Igrzyska” miała na myśli.
Bastylia, Pokój Alex
22h30 czasu francuskiego
Jeśli nie przyszedł do tej pory, to już chyba w ogólne nie przyjdzie!
Tylko dlaczego nie przyszedł?! Dlaczego, DLACZEGO, DLACZEGO?!
Coś było nie tak. Lecz CO – tego Alex nie umiała powiedzieć. Mogła tylko przypuszczać, że Sardin przekonał De Laine’a do tego, że kłamała i jej „ukochany” nabrał podejrzeń. A to byłoby prawdziwą katastrofą!
Dokładnie jak rok temu! Wtedy wszystko zaczęło się komplikować w ostatniej chwili!
Wcześniej liczyła na to, że z De Laine’em znów wybiorą się na romantyczny spacer, podczas którego zamierzała nakłonić go do zostawienia jej różdżki. Lecz tak się nie stało. Przyszedł do Pracowni po siódmej ze strażnikiem, rozbroili ją i obaj zaprowadzili do jej pokoju, po czym wyszedł bez słowa.
Niby było to logiczne – przy strażniku przecież by jej nie pocałował, nawet jeśli chwilę później miał usunąć mu pamięć, ale…
Przypuszczając, że Francuz wróci później sam, Alex wstrzymywała się z niszczeniem śladów swojej obecności. Przez jakiś czas czekała cierpliwie, lecz potem cierpliwość zaczęła niknąć, wypierana przez rosnący niepokój. Strach przed tym czymś nieznanym, co mogło pokrzyżować jej plany.
Godzinę temu na wszelki wypadek zgasiła światło i leżała w łóżku w niemal zupełnych ciemnościach, zamierzając w razie czego udawać zmęczoną. I drżąc pod grubą kołdrą coraz bardziej – bynajmniej nie z zimna.
Zegar wybił wpół do jedenastej i dźwięczny odgłos otrzeźwił Alex. Koniec czekania! Miała tyle do zrobienia i to bez pomocy magii, że czas był najwyższy wreszcie zacząć!
Odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i założywszy kapcie, podbiegła do kominka. Przy pomocy małego patyczka zapaliła od ognia lampkę i zerknąwszy ostatni raz w kierunku drzwi, wrzuciła do kominka pierwszą rolkę pergaminu.
Ogień buchnął gwałtowniej i po pomieszczeniu rozszedł się żar oraz zapach palonej wyprawionej skóry. Ciemny na tle żółto-białych płomieni pergamin skurczył się gwałtownie, przez chwilę wił jakby w bólu, aż poddał się – rozluźnił, sczerniał i chwilę później był już tylko zwęgloną kupką, która na zawsze skryła wszelkie tajemnice. JEJ tajemnice.
Od tej chwili nie było już odwrotu. Przewróciła kartę, rozpoczynając ostatni rozdział jej pobytu w Bastylii.
O tej samej porze – 22h31
Dom Chancerela
– A właściwie to jak wygląda sytuacja? Macie jakieś nowe wiadomości od dzisiejszego rana? – zapytała Hermiona i uśmiechnęła się do skrzatki, która nałożyła jej na czysty talerz płaską złocistą bułeczkę drożdżową w kształcie ślimaka. – Merci beaucoup, Mimie!
Siedzący po jej lewej stronie Francis czym prędzej podsunął Mimie swój talerz i wskazał palcem największą bułkę.
– I złe i dobre – odparł. – Prócz czterech ofiar, o których mówiliśmy rano, umarł w koszmarny sposób jakiś pan w średnim wieku gdzieś na południu Francji. Patrząc na jak to się stało, dupek Jean-Pierre mówi, że to nie zakażenie magii, ale możemy być pewni, że to były te cholerne cukierki. Zaś z dobrych, od południa podają w aptekach jakiś eliksir przeciw zakażeniu magii.
Severus spojrzał na niego uważnie. Nie zdziwiło go, że mordercy czy pomocnikowi mordercy udało się wynaleźć recepturę na bardzo skomplikowany eliksir prewencyjny, którego on sam jeszcze nie skończył – wszak już warząc dwustopniowy eliksir udowodnił, że jest mistrzem w tej dziedzinie. Zaintrygowało go za to, komu zostanie on podany.
– Jakie mają kryterium selekcji? – spytał, demonstracyjnie odsuwając swój talerzyk.
Francis skrzywił się i Dora musiała mu przetłumaczyć pytanie na francuski.
– Żadnego. Wszyscy mają je dostać – brzmiała odpowiedź.
Wszyscy? Cholera. Harry wymienił ponure spojrzenie z Hermioną i Severusem.
– Nie wiem, czy to taka dobra nowina – odchylił się, robiąc miejsce skrzatce. – Wczoraj właśnie zastanawialiśmy się, czy sprzedali tych cukierków niewiele czy tysiące. Obawiam się, że to może wskazywać na tę drugą opcję.
– I nie możemy wykluczyć, że Aktywator znajduje się jeszcze w czymś innym. Ten pierwszy eliksir też – dodała Dora, skubiąc niepewnie bułkę.
Chancerel bezbłędnie wyłapał jej wahanie.
– Możesz jeść spokojnie, moja droga. Póki co, na wszelki wypadek Mimie kupuje wszystko w Londynie. Z wyjątkiem sera oczywiście.
– To doskonale, bo wywar z piołunu muszę pić regularnie – stwierdził Francis.
– To akurat mnie nie dziwi…
– Chcesz powiedzieć, że jem za dużo?
– Raczej, że gdybyś jadł mniej, może mógłbyś się bez niego obyć?
– Z pewnością nie. Więc uznałem, że skoro już go biorę, to…
Znacie to dziwne, irracjonalne wrażenie, które czasem nas ogarnia, gdy początkowy niepokój szybko przeradza się w niemal obezwładniającą pewność, że za chwilę stanie się coś złego? Wręcz czujemy, jak to coś nadchodzi. Bezcielesne, ale wyraźne. Jakby czyjeś słowa poruszyły jakąś sekretną strunę w naszym ciele pozwalającą nam przewracać karty przyszłości.
Hermiona właśnie to czuła. Nieprzyjemne mrowienie w trzewiach powoli ogarnęło całe jej ciało, sparaliżowało ją i nie była w stanie jeść, rozmawiać… nawet przysłuchiwać się dyskusji.
Mogła tylko czekać…
Gotowa, aż przyjdzie…
Niebawem…
Dora właśnie powiedziała coś, na co Harry się roześmiał, gdy nagle wyrósł przed nimi świetlisty Wilk i przemówił zduszonym głosem Billa Weasleya:
– Harry, profesorze Snape… Mam bardzo złe nowiny. Właśnie dostaliśmy sowę od matki Fleur. Ona i Gabrielle znalazły dziś… Ojciec Fleur zginął w jakiś koszmarnych, przedziwnych okolicznościach. Jutro z rana wybieramy się do nich. Potrzebują pomocy – zamilkł na chwilę, po czym dodał niewyraźnie, jakby odwrócił głowę. – Poza tym Fleur nie jest w stanie, żeby szukać jutro czegokolwiek. Przykro mi, ale… Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Pod sam koniec przemowy Wilk zwiesił głowę, a potem zamiast zniknąć w którejś ze ścian po prostu zbladł i rozpłynął się w powietrzu.
Ojciec Fleur… Monsieur Delacour… Boże, ojciec Fleur… Ten przesympatyczny, życzliwy, tak pełen życia człowiek…
Ktoś… może nie bliski, ale znajomy.
W koszmarnych, przedziwnych okolicznościach? Czyżby…
Tak! Na pewno! Przecież rodzice Fleur mieszkali właśnie na południu Francji!
O, Merlinie…!!!
Do anonimowego kalejdoskopu zmarłych dołączyła okrągła twarz małego czarodzieja, zawsze, ilekroć go widziała, promiennie uśmiechniętego i sprawiła, że serce Hermiony podeszło do gardła…, a potem osunęło się ciężko do żołądka.
Popatrzyła pustym wzrokiem na Harry’ego, który złapał się kurczowo za włosy, a potem przeniosła powoli spojrzenie na Chancerela. Bardzo powoli, by nie zachwiać w posadach obracającym się w zwolnionym tempie światem.
Jean-Louis tłumaczył właśnie wieczorną gazetę. Jego głos wznosił się i opadał w bolesnym rytmie, słowa przepływały koło niej i docierały z opóźnieniem.
Lecz z każdą chwilą zaczynała słyszeć je lepiej. Silniej. Prędzej.
– … przekazał nam… Monsieur Delacour został znaleziony w łazience…odciętą głowę i obie ręce na wysokości ramion… jego żona i młodsza córka, które przybiegły zaalarmowane krzykami.
Anonimowy informator zdradził Redakcji, że stan ran wyklucza użycie jakiejkolwiek magii oraz że kończyny musiały zostać odcięte pojedynczymi ciosami, to zaś wskazuje na niezwykłą siłę mordercy.
O Boże… Co to było…? Czego się bał, co mogło go…
– To musiały być Akromantule… Merlinie, to musiały… – wybełkotał Harry. – Ojciec Fleur, jak Ron, panicznie bał się pająków… I jak usłyszał o Aragogu… mówił, że miał od tego koszmary… Przyszły do niego i… pocięły go tymi szczypcami… Wyobrażacie sobie? – potoczył po wszystkich nieprzytomnym spojrzeniem. – Pocięły go! O Merlinie.
Chancerel złapał go za ramię i ścisnął lekko.
– Mój drogi…
Francis machnął ręką na przyjaciela.
– Czytaj resztę. Skoro to ktoś bliski, muszą wiedzieć.
Zrobiły mu coś jeszcze?! Hermiona nie była w stanie wyobrazić sobie niczego gorszego. Nie wiedziała nawet, czy chce znać odpowiedź.
Chancerel puścił powoli ramię Harry’ego i uniósł gazetę. Jakby nie śmiał nawet na nich patrzeć.
– Prowadzący śledztwo Korpus Specjalny wykluczył zgon z powodu wirusowego zakażenia magii, zaklasyfikował go jako zwykłe morderstwo i przekazał śledztwo Aurorom.
Pierwszymi podejrzanymi jest oczywiście najbliższa rodzina, choć nie wyklucza się osób trzecich.
Apolline i Gabrielle Delacour zostały już przesłuchane i zwolnione z aresztu tymczasowego do domu, jednak Aurorzy odebrali im różdżki, rzucili na nie Namiar, zaś ich dom otoczyli Barierą Teleportacyjną. Fakt zwolnienia kobiet budzi gorący sprzeciw niektórych mieszkańców Biarritz, w którym mieszkają.
Rzecznik Biura Aurorów zdementował anonimową informację dotyczącą stanu ran i sposobu zabójstwa, która świadczyłaby na korzyść obu czarownic. Na ich niekorzyść zaś przemawia fakt, że Apolline Delacour jest pół-Wilą, a wszyscy wiedzą, że Wile mogą być okrutne i potrafią bezlitośnie karać tych, którzy je okłamali czy oszukali.
Wstrząśnięty brutalnym mordem Mer Regionu Południowego* zażądał błyskawicznego śledztwa i prosił już Ministra Lamberta o poparcie, ten zaś kazał Szefowi Aurorów, Georgesowi Sardinowi oddelegować do tej sprawy swoich najlepszych ludzi.
W tej sytuacji spodziewamy się postawienia zarzutów w ciągu kilku najbliższych dni.
Cisza, która nastała, była… przygniatająca. Sprawiała fizyczny ból, zamykając wzbierający w nich protest w okowach absurdu i bezsilności.
I kiedy Hermiona myślała, że dłużej już jej zniesie, że za chwilę pęknie z hukiem, przerwał ją Harry.
– Wrobi je, byle tylko chronić swoją dupę!!!! – rąbnął ręką w stół. – Parszywy sukinsyn!!!!
W przedziwny sposób jego krzyk ją uwolnił.
– Wchodzę jutro zamiast Fleur! – oznajmiła i dźwięk jej własnego głosu przyniósł jej ulgę. – Przewrócę całą tę cholerną Strefę do góry nogami, jeśli będzie trzeba!
Czyjaś ręka pochwyciła jej dłoń i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że stoi.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy zakładali taką opcję – odezwał się cicho Severus.
– Więc lepiej zacznijmy, bo zamierzam tam wejść!
– To ja tu decyduję, nie ty.
– Żaden problem! – Hermiona poczuła piekący ucisk w gardle. – Bo decyzja jest jedna!
– Hermiono!
Jego ostrzegawczy ton ją otrzeźwił – zdarł przedziwną zasłonę, która odgradzała ją od rzeczywistości i do kobiety dotarło, gdzie jest oraz… na kogo krzyczy. Naraz poczuła się dziwnie mała, słaba i… bezsilna.
– Severus… Musimy coś zrobić…! Nie możemy tego tak zostawić….
Severus wstał gwałtownie, wyszedł zza stołu i trzema długimi krokami podszedł do okna. Zaciskając mocno usta patrzył chwilę na pustą drogę oświetloną światłem padającym z latarni. W bladych chybotliwych kręgach poruszały się czarne cienie nagich gałęzi targanych podmuchami wiatru, niczym ręce Inferiusów sięgające ku swym ofiarom.
Szlag! I co teraz masz zrobić?!
Zalewie kilkanaście godzin wcześniej powiedział, że to on będzie decydował, kiedy zaczyna się niebezpieczeństwo. I trzymał Hermionę od niego z daleka.
Co, do jasnej cholery, miał zrobić teraz?! Najchętniej kazałby jej już teraz wracać do domu i zapomnieć o całej tej sprawie! Lecz to znaczyło, że musiałby zostawić z tym Chancerela. I tę polską Auror i Marchanda.
I wtedy ty mógłbyś zapomnieć o Hermionie, bo tego by ci nie wybaczyła! Nie ona. Nie ta typowa Gryfonka, którą zawsze była.
Cholerny świat!
Najwyraźniej wyczuwając nurtujące go wątpliwości Hermiona odezwała się cicho – jakby lekko wylęknionym głosem, który po ich porannej rozmowie rozorał mu serce.
– Severus, posłuchaj mnie – gdy nadal spoglądał na drapieżny widok za oknem, dodała. – Proszę.
Tłumiąc w sobie westchnienie, niczym poddanie, odwrócił się i skrzyżowawszy mocno ręce na piersi skinął jej głową.
Przez kilka chwil Hermiona patrzyła w jego obsydianowe oczy, szukając najlepszych słów.
– Musimy wejść tam jutro. Jeśli tego nie zrobimy, będziemy musieli czekać do przyszłego weekendu. A jeśli coś się nie powiedzie, do następnego. Co, jeśli ten eliksir, który zaczęli podawać, nie jest prawdziwy? Jeśli tylko próbują zyskać na czasie? Ile dziesiątek… może nawet setek ludzi umrze? – z każdym słowem ton jej głosu stawał się coraz pewniejszy. – Co z nimi? – wskazała Chancerela, Francisa i Dorę. – I nawet jeśli oni wypiją twój eliksir, co z ich rodzinami? Bliskimi? Co z Severine? Dora nie idzie jutro na pogrzeb by być z nami, ale jak długo może jeszcze ukrywać się przed Sardinem? I co z Fleur? Straciła ojca, a za kilka dni Sardin poświęci jej matkę i siostrę! Chciała nam pomóc, lecz teraz to ona potrzebuje pomocy! Nie możemy czekać!
Oczywiście. Severus z trudem powstrzymał prychnięcie. Tego mógł być pewien!
– Poza tym nie możemy już na nią liczyć – wtrącił Harry. – Jak pojawią się w prasie artykuły o jej rodzinie, o niej też będą pisać. Od poniedziałku każdy w Bastylii będzie znał jej twarz.
Spojrzawszy przelotnie na chłopaka Severus zwęził oczy i wrócił do Hermiony.
– Z drugiej strony wszystko na jutro jest gotowe – podjęła kobieta. – Jeśli ktoś jutro nie przyjdzie na miejsce Fleur, Sardin i De Laine mogą zostać poinformowani i ściągniemy tym na siebie uwagę. Lecz nawet bez tego próba wprowadzenia kogoś drugi raz, za tydzień, zaczyna być ryzykowna – Francis przytaknął jej gorliwie. – Jutro prócz strażnika i sprzątaczek nie będzie tam nikogo. W Strefie nie może być nic niebezpiecznego. Przecież nie pozwoliliby wchodzić tam bezbronnym kobietom, gdyby trzymali tam coś groźnego. Muszą tam być tylko jakieś tajne dokumenty, może próbki eliksiru dwustopniowego? Nic, z czym nie potrafiłabym sobie poradzić! Poza tym nawet jakby ktoś tam przyszedł… Nikt prócz De Laine’a nigdy mnie nie widział! A i on pewnie już zapomniał jak wyglądam! I mogę wysłać wam wiadomość! W ostateczności Patronusa! Poza tym będziecie pod samym wejściem, a w Skrzydle Północnym będzie Francis!
Hermiona urwała i zaczerpnęła duży haust powietrza, bo z chwili na chwilę mówiła prędzej i pod koniec zabrakło jej tchu.
Harry’emu jak żywa przed oczami stanęła scena z myślodsiewni, gdy Dumbledore spytał Snape’a „A ilu ludzi umarło na twoich oczach?”, ten zaś odpowiedział „Ostatnio tylko ci, których nie byłem w stanie ocalić”. Taki właśnie był Severus Snape, może należało mu to przypomnieć…?
– Zawsze dbał pan o innych, robił co tylko mógł…
– Nie próbuj grać na moim sumieniu, Potter – uciął ostro Severus. – Od pewnego czasu INNI nie są już na liście moich priorytetów!
Harry chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Chancerel ledwo zauważalnym pokręceniem głowy dał mu znak, by się nie odzywał, spojrzał kątem oka na Hermionę i przymknął powoli powieki. Teraz liczyła się Ona. I tylko Ona mogła go przekonać.
Hermionie nie zostało już wiele argumentów. A w zasadzie tylko jeden.
– Severus… Może już nigdy nie będzie bezpieczniej… – powiedziała miękko. – Rozumiesz?
– Wystarczy – Severus uciszył ją gestem dłoni i odwrócił się od nich.
Niech to szlag jasny trafi, pomyślał, spoglądając zaciętym wzrokiem za okno. W jego głowie wirowały słowa Hermiony, zmieszane z tym, co podpowiadał mu jego instynkt. „Musimy tam wejść jutro”. „Nie możemy czekać”. A może nie musimy? Może właśnie należy poczekać, sprawdzić wszystko jeszcze raz i zacząć od nowa?!
Jeśli tylko miał wybór, tak robił na wojnie, w której brał kiedyś udział. Ale to nie była wojna. Nie ta sama.
I nie obowiązywały na niej te same zasady.
I prawda była taka, że tym razem nie miał wyboru.
Nie okłamuj się. Nie możesz czekać. To nie tylko była najbezpieczniejsza okazja. De facto to była JEDYNA okazja. Dla was – żeby tam wejść, dla wielu „Innych” – żeby przeżyć.
Hermiona i Potter mieli rację. Nie mogli już liczyć na Fleur Weasley. Nie zjawiając się jutro ściągali na siebie uwagę i sprowadzali niebezpieczeństwo na Chancerela i Marchanda, o polskiej Auror już nie mówiąc.
Ryzyko oczywiście istniało – jak zawsze, jak w każdym planie. Jego problem polegał na tym, że o ile akceptował je w stosunku do wszystkich innych i samego siebie, nie chciał w żaden sposób narażać Hermiony.
Więc skup się i spróbuj je wyeliminować, a przynajmniej ograniczyć do minimum.
Za oknem rozpętała się prawdziwa nawałnica. Wicher ciskał o okna kolejne fale wody z taką zajadłością, że ciężko było cokolwiek przez nie dostrzec. Gołe konary drzew przypominały rozmazane czarne smugi falujące w plamach jasności, a do uszu dochodził tylko jednolity, głośny szum.
Jednak powoli ulewa zaczęła cichnąć i zza szarej kurtyny począł wyłaniać się świat. Krople deszczu ściekały coraz cieńszymi strumyczkami; ich ślady, początkowo rozmazane od wiatru stawały się coraz… pewniejsze. Coraz śmielsze. I było ich coraz mniej.
Aż ostatnia strużka spłynęła poza framugę i znikła odsłaniając przez połyskujące na szybach kropelki niby ten sam świat, ale troszkę inny. Zmieniony.
Severus odwrócił się ku pozostałym i chwilę patrzył na nich w milczeniu.
– Zrobimy jak powiem – oświadczył w końcu.
* Podział administracyjny magicznej Francji – postanowiłam uprościć czarodziejom życie i zamiast 101 departamentów podzieliłam Francję na Region Północny, Południowy, Wschodni i Zachodni 😉 Przynajmniej mniej mają dzieciaki do nauki w szkole 😉
Przez sekundę się zagapiłam i myślałam, że to on napisał tak do niego hahaWróć do czytania
*drożdżówki nie były, znowu akcja z Wordem 😉Wróć do czytania
Wiedziałam xDD wiedziałam, że Fleur w ostatnim momencie nie będzie mogła i zastąpi ją Hermiona xD i jeszcze pewnie trafi na Alex. Cóż to będzie za spotkanie :pWróć do czytania
EPICKIE!!!
Wierz mi, będzie się działo! 😉