Cień Ćmy Rozdział 22

Kochani, puzzle ułożone są już w całości… Wiecie już wszystko i chyba już domyślacie się, jak mogą potoczyć się teraz sprawy…?

Zapraszam do ostatniego rozdziału…

DZIEŃ „D” – Godzina 8:00

 

Tylko lata praktyki pozwoliły Severusowi utrzymać spokojny, nieprzenikniony wyraz twarzy, kiedy strach skręcił mu trzewia. Tak mocno, że aż zabolało.

Przed chwilą dostrzegł lukę w jego planie, olbrzymią lukę, niczym długi, mroczny tunel, w którym nie widać końca i dosłownie zmartwiał.

Zostawił oba wejścia do Skrzydła Północnego nieobserwowane po tym, jak Chancerel i Marchand upewnili się, że są bezpieczne!

Ty idioto! Po co kazałeś Dorocie sprawdzać teren dla ciebie i Pottera?! Od kiedy nie potraficie dać sobie rady sami?!

Dorota powinna pójść natychmiast pod wejście od strony wschodniej, zwolnić Chancerela i czekać tam, aż stary czarodziej wróci, bo wcale nie potrzebowali go przy wejściu od zachodu! Dopiero wtedy powinna pójść prosto pod wejście od strony zachodniej. A Marchand powinien czekać W!! Skrzydle Północnym dopóki polska Auror się tam nie zjawi! Przecież miał wystarczająco dużo czasu, by zejść do podziemi i przejąć Hermionę!

W ten sposób mieliby zabezpieczone Skrzydło Północne i oba wejścia, a teraz?!

Szlag.

Jego plany nigdy nie były idealne z dwóch powodów: po pierwsze prawie zawsze improwizował, po drugie i najważniejsze, zawsze działał sam.

W zasadzie pierwszy raz, gdy nie działał sam był… w Howden Dam.  Na myśl o tym poczuł się, jakby ktoś sięgnął mu do serca przez gardło, zgniótł je i spróbował wyrwać.

Spokojnie. W środku będzie Marchand i będzie jej pilnował. I w razie czego w każdej chwili możesz tam wejść.

Z odległej o kilkanaście jardów klatki schodowej dotarły z początku ciche, lecz nasilające się z każdą chwilą odgłosy. Po kilku sekundach rozpoznał przybliżające się kroki większej grupy ludzi wchodzących na górę i rosnący szmer wielu głosów.

Hermiona. Na pewno była pośród nich.

Lecz na swój sposób te dźwięki brzmiały… ŹLE. Jakby coś się skradało.

PRZESTAŃ!

Najostrożniej jak mógł Severus wychylił głowę zza filara. Chwilę później ze schodów wynurzyło się dwóch strażników, Marchand i rząd kobiet w identycznych fartuchach. Część poszła od razu wyżej, lecz sześć z nich, Marchand i jeden strażnik zatrzymali się. Po co?!

Zaalarmowany Severus oderwał wzrok od znajomej – nieznajomej postaci i spojrzał na strażnika, lecz w tym momencie wszystko się wyjaśniło. Po prostu jedna ze sprzątaczek otworzyła drzwi jakiegoś pomieszczenia na wprost schodów i zaczęła wyciągać z niego sprzęt do czyszczenia. Każda z kobiet odbierała to, co było jej potrzebne i mijając ich podchodziła do drewnianej ściany.

Gdy pierwsza z nich zatrzymała się pod nimi i pochodnie po obu stronach buchnęły płomieniami, Chancerel koło niego wciągnął głośno powietrze.

– Nie ruszaj się! – syknął przez zaciśnięte zęby Severus.

Co prawda dzięki Muffliato nikt nie mógł ich usłyszeć, ale gdyby Francuz poruszył się gwałtowniej, ktoś uważny mógłby to dostrzec.

 

Dora sięgnęła bardzo powoli po rękę Mistrza Umysłu i ścisnęła ją uspakajająco. Mogła sobie wyobrazić, że wyjaśnienie „nie ruszaj się, to nikt cię nie zobaczy” było dla niego mało przekonujące. Stali o dwa, trzy metry od strażnika, światło pochodni padało bezpośrednio na nich i starszy pan mógł spanikować. Merlin świadkiem, nie wiedzieć czemu sama nie czuła się swobodnie! Pewnie dlatego obserwowała wszystkich spod rzęs, żeby nie ściągnąć ich wzrokiem.

Niektórzy ludzie potrafią wyczuć na sobie czyjeś spojrzenie.

Gdy Hermiona i jakaś młoda dziewczyna w dość zaawansowanej ciąży podeszły popychając wózki, strażnik odwrócił się tyłem do nich i przyłożył różdżkę do ściany. Ta rozpłynęła się i kobiety zaczęły przechodzić do środka. Stąd gdzie stali, wyglądało to jakby korytarz połykał je, jedną po drugiej.

Hermiona również weszła. Za nią wszedł strażnik. Marchand ruszył za nim i…

NIEOCZEKIWANIE ZAWRÓCIŁ!!!

 

Skamieniały Severus nic nie mógł zrobić! Nie, gdy przejście było otwarte! Dławiąc się zacisnął oczy i czym prędzej je otworzył. MARCHAND, co ty do cholery robisz?!!

Ściana pojawiła się na nowo, tworząc iluzoryczną barierę bezpieczeństwa, bo w każdej chwili znów mogła się rozpłynąć. Ktoś stamtąd mógł wrócić. Ktoś mógł nadejść korytarzem…

Severus krótkim smagnięciem różdżki zdjął Muffliato, Kameleona i warknął „MARCHAND!”

Szef Amnezjatorów obrócił się, zerknął na ścianę i niemal podbiegł do nich.

– Dwie ważne sprawy! – zawołał półgłosem. – Zmienili hasło!

Severus wyszarpnął fałszywą monetę z kieszeni i niemal wepchnął mu ją w oczy.

– Możesz mi powiedzieć DO CZEGO TO SŁUŻY?!

– Przed sekundą się dowiedziałem! Nowe to „Białe noce”! Musiałem wam powiedzieć!

Severus stłumił przekleństwo. „Białe noce”! Raptem dwa słowa! To można było napisać, choćby i za chwilę! Wyjaśnisz mu to później. Och, bardzo dokładnie wyjaśnisz.

– Co. Jeszcze.

– Za chwilę powinni stąd wynosić kilka dużych skrzyń! – Marchand znów spojrzał na ścianę i niewielką przestrzeń między nią i filarami. – Musicie stąd odejść. Choćby przejść za filary.

– To ty musisz. WEJŚĆ TAM. – Severus pochylił się nad niskim czarodziejem i zajrzał mu z bliska w oczy. I dostrzegł w nich wyraźny strach. Wierz mi, jeśli nie będziesz trzymał się planu, dopiero odkryjesz, co znaczy się bać. – JUŻ!

Wymamrotawszy „Już idę!, Marchand podskoczył do ściany i przytknął do niej różdżkę.

Severus odwrócił się w stronę miejsca, gdzie stała Dora.

– Jak zaczną wystawiać skrzynie, wymów Spatium Amplius i wykonaj taki ruch różdżką – pokazał jej szybko gest.

– Co robi to zaklęcie? – spytała dziewczyna.

– Wyczarowuje niewielką przestrzeń między tobą a otoczeniem – wyjaśnił krótko i skinął w kierunku Harry’ego i Chancerela. – Idziemy.

– Nie ruszę się stąd ani na krok – zapewniła go Auror, zerkając w otwarte przejście. Odniosła wrażenie, że sylwetka Francisa zafalowała i wydłużyła się, ale musiało tak się stać z powodu drżącego od gorąca powietrza tuż przy głowni pochodni, bo gdy zamrugała oczami, stała się na powrót normalna. W tym momencie ściana pojawiła się na nowo. – W razie czego będę pisać.

– Idźcie i nie czekajcie na mnie – ponaglił ich Chancerel.

Severus zdjął z niego Kameleona, Harry zrobił to samo i obaj podbiegli do schodów.

 

 

Gdy drzwi za nim zmaterializowały się na nowo – co De Laine poznał po tym, że niewyraźny cień jego sylwetki na kamiennych płytach znikł, musiał przystanąć i podeprzeć się, bo ściany, podłoga i sufit zawirowały mu nagle szaleńczo przed oczami.

Kapsułki zadziałały lepiej niż przypuszczał!

To był najbardziej ryzykowny, przełomowy moment. Wystarczyło jedno zbyt długie, zbyt uważne spojrzenie, wlokąca się Granger czy oglądający się za ramię strażnik, zbyt wolno działający wielosokowy, płonąca mocniej pochodnia… Cokolwiek, by przekreślić wszystko, co zaplanował.

Stukając chwilę wcześniej różdżką w ścianę lewą ręką dyskretnie wyjął garść kapsułek napełnionych wielosokowym i nieco mniej dyskretnie wepchnął do ust. Dopiero wtedy wymówił hasło. Widząc zapalające się na nowo pochodnie niemal wpadł w przejście i zaczął rozgryzać kapsułki i łapczywie przełykać.

Przedziwna substancja tworząca szczelną otoczkę dookoła eliksiru drapała mu trochę gardło, lecz ignorował to i dalej zaciekle gryzł i łykał. Nie przestał nawet jak ugryzł się w język!

I ledwo świat bez okularów rozpłynął się ciemnobeżową szarością, ledwie zaczął szczupleć i rosnąć, ledwie spodnie zaczęły zsuwać mu się z bioder, poczuł znajome skurcze w brzuchu! Momentalnie zmalał, ręce skróciły się, sweter poluźnił, a spodnie wypełniły w pasie…

Wstrzymując oddech, chyba nawet zatrzymując bicie serca dał krok do przodu – na ślepo, na pamięć, w ciasną, gryzącą biel przed sobą i wtedy jego rozchwiany cień zniknął!

Putain! Oh Putain!

Przytknął rozpalony policzek do chropowatej, lodowatej ściany i… wybuchnął cichym, urywanym śmiechem.

Część z wieloma elementami, na które nie miał wpływu, miał za sobą.

Teraz ustawił ich jak pionki na swojej szachownicy i mógł zacząć zbijać je jeden po drugim.

 

 

– Chodź, wpuszczę cię do Strefy – powiedział do Hermiony strażnik, kiedy już wszystkie kobiety rozeszły się do różnych gabinetów, a oni doszli już niemal do końca Skrzydła.

– Naturalnie! – oboje ruszyli w stronę Strefy Projektu. – Duża jest ta Strefa?

– Nie wiem, nigdy tam nie byłem – odparł. – Ale chyba malutka. Pamiętam, że tam kiedyś była szatnia.

Przeszli ledwie kilka kroków, gdy z któregoś z zostawionych w tyle pomieszczeń wychyliła się młoda dziewczyna, ta sama, która zapytała Hermiony, czy jest zmęczona.

– Hej… Mogłabyś mi pomóc? – zawołała błagalnym głosem. – Tu jest pełno wielkich gratów, a ja nie mogę nosić ciężarów.

Hermiona zawahała się. W każdej normalnej sytuacji z chęcią by jej pomogła, ale ta do takich nie należała! Jednak zanim zdążyła się odezwać, strażnik podjął decyzję.

– Pomóż jej. Ta szatnia naprawdę jest mała.

Jak tam wejdziesz, będziesz skonfundowany bez używania zaklęcia. Rada – nierada, Hermiona zawróciła z trudem ciężki wózek i dostrzegła nadchodzącego Francisa.

Czarodziej obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem, lecz Hermiona tylko dyskretnym ruchem głowy wskazała mu strażnika za plecami i szepnęła bezgłośnie „Zaraz wracam”.

 

De Laine minął ją, oszołomiony. Merlinie… To jest Granger??? CO ona ze sobą zrobiła???!!!

 

 

O tej samej porze

Pola Elizejskie, przy Łuku Triumfalnym

 

Zaczynał się nowy dzień.

Padająca lodowata mżawka ustała jakieś pół godziny temu, wiatr przegonił ciężkie zwały chmur i ukazało się niebo. Nie był to co prawda błękit, raczej gołębi niebieski pokryty niewielkimi białymi obłoczkami, wyglądającymi jak małe baranki hasające na łące przestworzy.

Gdzieś na wschodzie z któregoś dachu zerwało się stado gołębi. W jedną chwilę wzbiły się wysoko, a w miejscu gdzie znikły, błysnęły pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Zupełnie jakby ich skrzydła otwarły bramy Arkadii.

Rzekłbyś – bogowie postanowili czcić Dzień Zakochanych na równi ze Śmiertelnymi.

 

Dwie młode czarownice i trzech czarodziejów w tym samym wieku szło Polami Elizejskimi w stronę Łuku Triumfalnego. Dwie pary trzymały się pod ręce, a samotny, skośnooki chłopak szedł tuż za nimi. Jedna z dziewczyn przytuliła się do ramienia swojego ukochanego, na co druga z nich wyczarowała z różdżki różowe serduszko i zdmuchnęła na nich.

– Domi, będziesz musiała mnie tego nauczyć – roześmiała się ta pierwsza.

Jej chłopak dotknął unoszącego się serduszka, a to pękło natychmiast jak bańka mydlana.

– Robert, tobie nic tylko uciąć te długaśne paluchy – fuknęła na niego jego dziewczyna.

– Ostatnim razem bardzo ci się podobały – Robert puścił do kumpli oko i przymknąwszy oczy zaczął pojękiwać „Och tak, och jeszcze…”

Młoda czarownica rąbnęła go w ramię i w tym momencie pod jej stopami zazgrzytało szkło. Dominique zdążyła spojrzeć pod nogi i przeskoczyła przez cały stos szklanych odłamków.

– To mi nie wygląda na kieliszki… – w blasku słońca dostrzegła jakieś ciemne plamy, na szkle i na ziemi i odruchowo zadarła głowę.

Na widok wiszącej nad nią sinej ludzkiej głowy o wytrzeszczonych oczach i otwartych szeroko ustach wrzasnęła krótko, zachłysnęła się powietrzem i zaczęła się drzeć. Chwilę później powietrze rozdarł równie przerażający krzyk jej przyjaciółki.

– Merde! – jeden z czarodziejów odskoczył jak oparzony na bok. – Co to ma…?!

Obaj próbowali uspokoić rozhisteryzowane dziewczyny, ale Azjata złapał Roberta za ramię.

– Chodźmy tam! Szybko!

– Chen, co ty?! Chcesz się pogapić?!

– Nie, baranie! Może ktoś tam jeszcze żyje?! Może trzema mu pomóc?!

Robert zawahał się, ale jego kumpel kiwnął głową i pchnął lekko Domi ku niemu.

– Zajmij się nią. Chen, lecimy!

Chen złapał go za ramię i obaj deportowali się pod niedawno mijaną bramę do kamienicy. Wbiegli na pierwsze piętro i na wprost ujrzeli jedne, jedyne drzwi, które musiały prowadzić do tamtego apartamentu.

Drzwi, które okazały się otwarte.

Chen wśliznął się do środka pierwszy, ściskając mocno różdżkę. Jego kolega wszedł zaraz za nim, dotarli do gabinetu i musiał złapać się za usta, by nie krzyknąć.

Prócz wbitego w strzaskane okno martwego człowieka nie było nikogo. Natomiast ochlapane na ciemnobordowy kolor ściany, powalany krwią dywan oraz ciężki zapach wymiocin i moczu mówiły aż nadto o koszmarze, który musiał się tu rozegrać.

Zasłaniając sobie twarz rękawem Chen podszedł bardzo powoli do przewieszonych przez okno zwłok i dojrzał leżący na ziemi remporter, taki sam, jak miał jego ojciec. Obok leżał kawałek pergaminu, który wyglądał, jakby pisano go…

– O, bogowie… – wyrwało mu się.

– Znalazłeś kogoś? – zawołał od drzwi jego kolega.

– Nie kogoś, ale coś.

 

 

Bastylia

 

Tamtego wieczora, po pierwszym spotkaniu z Dorą, Harry myślał, że szybciej już nie można chodzić, ale teraz musiał zrewidować swoje stwierdzenie. Tym razem to Severus wyciągał przed siebie nogi, zmuszając go do truchtania obok.

Niepokryta na parterze dywanem posadzka migała mu przed oczami jak klatki zepsutego, starego, czarno-białego filmu, a odgłos ich kroków – pewnych i zdecydowanych Severusa i nierównych jego, gdy próbował dotrzymać mu kroku, ale nie przegonić, niósł się szerokim echem. Nawet świece w kandelabrach nie nadążały się za nimi zapalać.

Przez całą długą drogę korytarzem, prowadzącym do baszty Północno-Wschodniej nie spotkali nikogo.

Skręcając na szerokie, kręte schody Harry rzucił ku górze Homenum Revelio i sadząc po dwa stopnie skupił się na odpowiedzi zaklęcia, lecz żadna nie nadeszła.

– Nikogo nie ma! – wydyszał szeptem, zwalniając.

Severus tylko minął go i wbiegł na górę tak płynnie jakby unosił się w powietrzu. Będziesz musiał popracować nad formą. Pewnie biegając w nocy do Jamesa, żeby zmienić mu pieluszkę, uśmiechnął się pod nosem i natychmiast spoważniał. Ginny, wytrzymaj choćby do południa.

Korytarzyk prowadzący do wejścia do Skrzydła Północnego od tej strony był o wiele krótszy, znajdował się bliżej baszty z licznymi oknami, tak więc panował w nim o wiele lżejszy półmrok, jednak drewno sprawiało równie posępne wrażenie. Poczerniałe, nierówne, jakby poorane szponami, z odstającymi licznymi drzazgami, zniechęcało każdego do dotknięcia ich.

Obaj rzucili na siebie zaklęcie Kameleona i dopiero wtedy założyli na ręce bransolety, Severus otoczył ich Muffliato, a Harry postawił Tarczę i na wszelki wypadek rzucił Homenum Revelio Moneo, ostrzegające o zbliżaniu się kogoś.

– Jean-Louis ma ze sobą Kamień? – spytał chłopak, siadając pod ścianą.

– Tak – odparł krótko Severus.

Miał rację, że kazał nam nie czekać na siebie. Nie dałby rady przejść nawet dziesięciu jardów w tym tempie, a skoro ma kamień ze sobą, nie ma powodów, żeby się spieszyć.

 

 

Hermiona bez trudu wylewitowała wszystkie ciężkie przedmioty na biurko i krzesło i uśmiechnęła się na widok podziwu na twarzy młodej dziewczyny.

– Ale ci to szybko poszło… – westchnęła czarownica, masując sobie krzyż. – Nigdy mi się… to znaczy tak naprawdę nie próbowałam…

– Zostaw to tak, poprzenoszę te rzeczy jak skończę i tu wrócę – obiecała Hermiona i spojrzała na zegarek. – Muszę już iść. Miłego dnia!

– Dzięki! I nawzajem! – dobiegł ją jeszcze głos dziewczyny.

Wyjrzawszy na korytarz Hermiona dostrzegła strażnika tuż przy wejściu do Strefy Projektu, rozmawiającego w najlepsze z Francisem.

– Tutaj! – przywołał ją machnięciem ręki.

No wreszcie! Popychając z wysiłkiem wózek (przy strażniku Hermiona wolała nie pomagać sobie magią), doszła do upragnionych drzwi. Niecierpliwość, do tej pory dławiona strachem, wręcz wybuchła w niej i pęczniała z każdym krokiem.

– Claude, muszę już iść – odezwał się do strażnika Francis, odchrząknął i skrzywił się lekko. – Ach, zapomniałbym. Któraś z pań, tam na początku, prosiła, żebyś przyszedł – mrugnął do niego i uśmiechnął do Hermiony. – Powodzenia, Madame.

– Merci, Monsieur – odparła grzecznie Hermiona, czując jak coś rośnie jej w piersi. Niecierpliwość, podekscytowanie, zaprawione kropelką poczucia bezpieczeństwa.

Strażnik nacisnął zwykłą klamkę, pchnął drzwi… i osłupiał.

Za nimi ujrzeli długi, przestronny korytarz, drzwi prowadzące do jakichś pokoi po lewej i parę dużych, balkonowych po prawej. Poza tym zaczynające się u ich stóp wnętrze wydawało się jednocześnie strasznie odległe.

– Na brodę Merlina! Co oni tu zrobili?! – mruknął i przeprowadził ją do środka.

Przechodząc przez drzwi Hermiona poczuła znajome z Australii uczucie pokonywania dużej odległości w bardzo krótkim czasie. Trwało zaledwie jedno mgnienie oka, ale też nie przemierzała właśnie setek mil tylko zaledwie kilkanaście.

– Zostaje pan? – spytała, zatrzymując wózek przy ścianie po prawej.

– Nie. Muszę iść do którejś z twoich koleżanek – zaoponował czarodziej, nawet na nią nie spojrzawszy. – Przyjdę po ciebie w południe. Sama nie będziesz mogła stąd wyjść, więc nawet nie próbuj.

Po czym mamrocząc „Niesłychane!” wyszedł na zewnątrz.

Drzwi zamknęły się z cichym szmerem, Hermionę otoczyła cisza tak głęboka, że słychać było dziwne dzwonienie w uszach i kobieta potoczyła triumfalnym wzrokiem dookoła.

Była w niemal niedostępnej Strefie Projektu.

 

 

O tej samej porze

Apartament Francisa

 

Naciągnąwszy sobie gruby sweter aż do połowy twarzy, kolega Chena podszedł niepewnie do okna. Myślał, że znajdą tu kogoś rannego, w normalnym pokoju… To znaczy nie, nie myślał o pokoju! Po prostu… Po prostu myślał, że będą mogli komuś pomóc! A nie, że wpadną na takie… w taki koszmar!

Merlinie, nie był żadnym Aurorem, tylko studentem Czarodziejskiej Akademii Medycznej!

– Co? – bąknął.

Chen wylewitował kawałek pergaminu.

– Zobacz. Ten facet pisał go chyba krwią…

– Merde! Spadamy stąd!

– U… C… Co to miało być, I?

– CHEN, SPADAMY! Nie masz tu kogo uzdrawiać! CHODŹ!

Chen przekrzywił głowę.

– „UCIEKA”! – zawołał zduszonym głosem. – Seb! On kazał komuś uciekać!* . Chciał to wysłać remporterem! Może by tak…

Jego kolega machnięciem różdżki strącił pergamin na ziemię.

– Oszalałeś?! Zostaw to! Nie ruszaj nic! To miejsce zbrodni! Trzeba zawiadomić Aurorów! I to… – zerknął na pergamin, jego wzrok padł na zakrwawiony kawałek palca obok i momentalnie go zemdliło.

______________________________________________________________
* po francusku „Uciekam” w znaczeniu „uciekam stąd, gdzieś” mówi się zupełnie inaczej niż „Uciekaj” czy „Uciekajcie” w znaczeniu „Ratuj / Ratujcie się

 

Zaraz po wejściu do swojego gabinetu Chancerel odstawił Kamień na podstawkę i zamknął drzwi Colloportusem. Nie znał innych, mocniejszych zaklęć – domem zajmowała się Mimie, a w Bastylii nigdy ich nie potrzebował.

Poza tym sprzątaczki sprzątały należące do niego pomieszczenia w ciągu tygodnia, więc zrobił to dla czystego porządku.

Kolor kamienia – lśniący błękit był dokładnie taki sam, jak podczas wszystkich Spacerów. Na wszelki wypadek Chancerel przesunął ponad nim dłonią. Delikatne, regularne pulsowanie, ciepło i przede wszystkim wirujące dookoła niego emocje wskazywały, że wszystko było w porządku.

Ani na bransolecie, ani na St. Orette nie znalazł żadnej wiadomości. Doskonale! Severus wyraźnie zaznaczył, że nie będzie tolerował żadnych pogaduszek i wszyscy, a zwłaszcza Hermiona, mieli pisać tylko w razie konieczności.

To był idealny początek, a Jean-Louis Chancerel bardzo lubił, gdy wszystko dobrze się zaczynało.

Zerknąwszy jeszcze raz na kamień, zaczął przygotowywać miejsce na odbieranie przesyłek od Hermiony.

– Locomotor kufer – wskazał różdżką drewniany kufer z solidnymi żelaznymi okuciami, przeniósł go tuż koło biurka i otworzył wieko.

Nie mając pojęcia jak duże były przedmioty, które Hermiona mogła mu przesłać, zdecydował się umieścić je w jednej z bezdennych przegród kufra. Dodatkową ich zaletą było to, że wyłożone były skórą wsiąkiewki, więc tylko on mógł wyciągnąć z nich to, co do nich włożył. Po tym, jak kiedyś Severine schowała tam zegar bez wskazówek i wyjechała na tygodniowy urlop omówili się, że tylko on miał prawo z niego korzystać.

Kiedy kufer był już gotowy, Chancerel rozsiadł się w fotelu, wyjął fajkę, otworzył tabakierkę i wciągnąwszy z lubością pyszny zapach, zaczął ją nabijać najlepszym czarodziejskim tytoniem.

 

 

Z planu Strefy wynikało, że korytarz na wprost prowadził do kilku różnych pomieszczeń, ten na prawo zaś tylko do jednego, więc choć myślami Hermiona przebiegała właśnie przez wszystkie z nich równocześnie, jej logiczny umysł natychmiast ruszył do działania.

Należało wpierw obejrzeć każde z nich, biorąc pod uwagę zawartość biurek, szaf, skrzyń czy ewentualnych ukrytych skrytek, rozplanować sprawdzanie tak, by zdążyć do południa i dopiero wtedy zacząć od najbardziej prawdopodobnego z nich.

Sama nie wiedziała, czemu wpierw wybrała pomieszczenie po lewej. Może dlatego, że na planie wyglądało na niewielkie i w ten sposób mogła skoncentrować się na o wiele większej części na wprost? Choć pewnie duże znaczenie miał fakt, że przez duże drzwi balkonowe wpadało jasne światło, w którym wirowały drobiny kurzu i które malowało łagodne cienie na podłodze i ścianach, podczas gdy korytarz na wprost skąpany był w półmroku.

Zostawiwszy wózek pod ścianą Hermiona podeszła aż na sam koniec i otworzyła drzwi zaklęciem. Spodziewała się znaleźć tam jakiś gabinet, więc jakie było jej zaskoczenie, gdy weszła do małego, zupełnie pustego pomieszczenia.

Niemożliwe, żeby to było takie proste.

– Finite Incantatem!

Gdyby były tu jakieś zaklęcia zwodzące, ukrywające przedmioty czy zmniejszające je tak, by były niedostrzegalne gołym okiem, pojawiłyby się. Lecz to nie nastąpiło.

 

 

– Putain! Gotuj się! – prychnął Sardin i splunął do zlewu.

Sterczał nad tym pieprzonym kotłem niczym skrzat i nic się nie gotowało!

Może za gruby? Albo źle stoi? Jak to jest, że ten babsztyl nie miał z tym żadnych problemów?

Natchnięty myślą o Rayleigh, Sardin zestawił stojący istotnie za wysoko gruby mosiężny kociołek, wyszedł z kuchni i wytrzeszczył oczy na widok wózka ze sprzętem do czyszczenia, stojącego pod pobliską ścianą.

Przecież miało dziś nie być sprzątaczek?

Merde, musiał ją stąd wywalić, lecz wpierw potrzebował jakiegoś porządnego kociołka, żeby zagrzać to gówno.

O ile widok wózka go zdziwił, tak na widok zmatowiałych szyb laboratorium zbaraniał. Oh Putain! A co to niby ma być?! Nie pamiętał już, kiedy tu był ostatni raz, ale z pewnością wtedy szyby były normalne!

Gdy rzucał Alohomorę przyszedł mu do głowy pomysł, że zrobił to De Laine, żeby móc zabawiać się z tą wywłoką, ale od razu go odrzucił. W takim razie by go na dziś nie ściągał. Albo go uprzedził.

Alohomora nie zadziałała i wtedy poraziła go inna myśl.

Przyszli przed chwilą! Bez strażnika! Dał jej różdżkę… zabiła go, zamknęła się tam i…!!!

Pieprzył to, czy go zabiła, czy nie, jeśli tak to mu to nawet pasowało! Ale w takim wypadku MUSIAŁ ją jak najszybciej dopaść, bo…

Przeróżne pomysły zaczęły przelatywać mu przez głowę z prędkością błyskawic. Sprzątaczka będąca świadkiem jak próbuje pozbyć się Rayleigh! Strażnik wchodzący akurat w tym momencie do Strefy! I wzywający Aurorów! AURORZY PRZESŁUCHUJACY RAYLEIGH, która wyjawia całą prawdę!

MUSIAŁ dopaść ją zanim zrobią to inni!!!

Rzuciwszy Ostendus odkrył Magiczną Klatkę blokującą drzwi. Mam cię, suko! Już nie żyjesz. Teraz tylko…

Musiał to zrobić w ułamku sekundy.

Sardin zaczerpnął powietrza, wstrzymał oddech i…

Smagnięciem różdżki zdjął Magiczną Klatkę. Białe światło zamigotało i zgasło; blady prostokąt jarzył się nadal na siatkówce, gdy drugim niewerbalnym zaklęciem otworzył drzwi.

Trzecim wyrwał Rayleigh różdżkę.

A czwartym spętał ją.

 

Stojąca przy stole Alex dostrzegła kątem oka jakiś ruch przy drzwiach, lecz w tym samym momencie różdżka wydarła się jej z dłoni, coś szarpnęło ręce ku biodrom i ścisnęło całe ciało.

Zaś w drzwiach stanął…

SARDIN!

NIE!!!!!!!!!!!!!!!

Zachwiała się i nie mogąc niczym podeprzeć, upadła bokiem na ziemię.

 

 

Sardin zlustrował pomieszczenie, lecz nigdzie nie dostrzegł De Laine’a. Postąpił krok do przodu i pchnięciem zamknął drzwi.

– Gdzie De Laine?

– Ohhh….

Na wszelki wypadek rzucił Homenum Revelio – odpowiedź przyszła momentalnie, lecz tylko od leżącej nieopodal Rayleigh.

Merde! Jeśli nie żył, musiał podać jej dwustopniowy eliksir, bo nie mógł zabić jej Avadą, nawet używając do tego jej różdżki! Jego Aurorzy zidentyfikują każde zaklęcie, jakie padnie w tym pomieszczeniu i będzie na niego! Natomiast jeśli żył…

JEŚLI żyje, to musisz ustawić na powrót Magiczną Klatkę, zaczaić się pod Kameleonem i wyeliminować w jakiś inny sposób! Dwie Avady nie przejdą! Ale to pod warunkiem, że żyje!!!

– Gdzie De Laine!

 

 

Czas na moment zatrzymał się dla Alex, gdy targnęło nią zrozumienie. TO KONIEC! PRZEGRAŁAŚ! TO JUŻ KONIEC!

Patrzyła na rozwścieczonego mężczyznę, lecz tak naprawdę widziała te trzy słowa płonące ogniem w jej umyśle! Czuła się, jakby już umierała!

Ból po upadku wybuchł w jej ramieniu i… czas ruszył z miejsca, przywracając jej zdolność myślenia.

Umierasz? O tak!

 

 

Kryjąc się pod peleryną niewidką Pottera De Laine cierpliwie czekał tuż przy wejściu do Strefy Projektu, aż Claude wreszcie odejdzie. Po wyjściu ze Strefy strażnik co prawda ruszył tam, gdzie go wysłał, lecz z najbliższego gabinetu wychyliła się jakaś wiedźma i zaczęła coś do niego trajkotać.

Usypiasz Granger i przenosisz do laboratorium. Potem zajmujesz się Sardinem. Podczas gdy Alex ich pilnuje, ty załatwiasz polską Auror, Snape’a i Pottera, a potem Chancerela.

Dopiero wtedy wyprowadzasz Alex do siebie. Jak wrócisz do Strefy, rzucasz swoją normalną i zapasową różdżką jakieś klątwy. Najlepiej poszarp sobie ubranie, wyrwij trochę włosów, rzuć na siebie lekkie zaklęcie tnące i poparz się odrobinę. Nic bolesnego. Potem potężny Oszałamiacz w powietrze. Dopiero wtedy wrzucasz Granger i Sardina do Niemagicznego Pokoju. Żywych, martwych… obojętnie. I nie zapomnij o pozbyciu się ich różdżek, swojej zapasowej, bransolety i St. Orettes!

Snape’a i Pottera postanowił rozdzielić prosząc o pomoc w imieniu młodej Auror. Liczył też, że wydatnie pomoże mu dziś peleryna niewidka.

Na koniec zaś zamierzał wrócić do Strefy Projektu, położyć się na ziemi i udawać nieprzytomnego.

Strażnik, który przyjdzie w południe odebrać sprzątaczkę, jej nie zastanie, znajdzie za to rannego i nieprzytomnego Szefa DPPC.

Ściągnięci Aurorzy będą mogli skontrolować przez Priori Incantatem tylko jego różdżkę. Zniknie bez śladu Sardin i, jak się szybko okaże, fałszywa sprzątaczka, więc pozostałe odkryte zaklęcia pójdą na ich konto.

A jemu pozostanie upijać się Reverserum podczas kilku przesłuchań i opowiadać, jak to ściągnął swojego pracownika, by wspólnie ratować Ministerstwo.

Nagły chichot przerwał mu rozmyślania, De Laine zerknął na zegarek i dotarło do niego, że stoi tu już blisko pięć minut! I że dochodzi kwadrans po ósmej. Claude, rusz się…

Wiedźma machnęła ręką do strażnika, czarodziej skinął jej głową i odszedł. No!

De Laine wpadł do Strefy i rozejrzał się dookoła. Teraz – gdzie jest Granger?!

Widząc pozamykane wszystkie drzwi z wyjątkiem tych prowadzących do sali testów – które zawsze były zamknięte, uśmiechnął się i stąpając cicho ruszył w tamtym kierunku.

 

 

Po sprawdzeniu metodycznie każdej ściany pod kątem ukrytych skrytek, przejść i obecności zaklęcia zakrzywiającego wymiar, Hermiona miała absolutną pewność, że niczego tu nie ma.

Jedno z głowy. Zostały cztery w tamtym drugim korytarzu.

 

 

Alex wykrzywiła się mocno i stęknęła z wysiłkiem.

– … móż mi! – wycharczała. – … boli! Nie mo… oddychać…

Sardin zamarł. Co?

– Pali! Weź… – zaciskając oczy Alex spróbowała prężyć się i wić po ziemi. – … coś! Błagam! To…

 

 

De Laine doszedł do połowy korytarza, gdy z sali testów wyszła Granger. Natychmiast zamarł w bezruchu.

Cudownie. Doskonale. Chodź do mnie… panno Granger. Prosto pod moją różdżkę.

Chciał wstrzymać oddech, lecz serce galopowało mu tak, że nie był w stanie.

Bardzo dobrze, moja droga… Jeszcze kilka kroków…

Poczekał, aż zrówna się z nim…

DORMIRE!

Pod Granger raptownie ugięły się nogi i dziewczyna runęłaby na ziemię, gdyby jej nie złapał.

Czy też nie spróbował, bo padające bezwładne ludzkie ciało jest o wiele ciężej utrzymać niż przytomnego człowieka. Chciał chwycić ją pod pachy, lecz przeszkodziła mu śliska niewidka. Klnąc zdarł ją z siebie, podtrzymał Granger, pchnął na ścianę i wolno osunął po niej na ziemię.

– Mobilicorpus! – ciało Granger powoli uniosło się w powietrze.

De Laine podniósł jej różdżkę, otarł sobie spocone czoło i poprawił przekrzywione okulary. O Merlinie…!  Przewiesił sobie pelerynę przez ramię i lewitując przed sobą śpiącą głęboko dziewczynę, poszedł do laboratorium.

 

 

Tytoń w cybuchu rozjarzył się, gdy Jean-Louis zaciągnął się głęboko i przymknął powieki z ukontentowaniem. Jego żona nie przepadała za tym paskudnym nałogiem, Mimie też nie, ale nawet im podobał się mocny aromat wanilii, czemu nie było się co dziwić, w końcu to była najlepsza marka tytoniu w całym czarodziejskim świecie!

Raptem tuż na skraju pola widzenia coś się rozjarzyło i Chancerel prędko otworzył oczy.

– Tak szybko? – mruknął pod nosem na widok świecącego się remportera. – Moja droga, „nie tracisz czasu” to mało powiedziane.

Rozłożył niewielkie pudełeczko, obie połówki zlały się w jedną i pojawił się na nich pochlapany czymś kawałek pergaminu. Leżał do góry nogami, lecz nawet bez czytania było w nim coś znajomego. Marszcząc brwi Chancerel odwrócił go i uniósł do oczu.

– U… cie-ka…

Jego serce przyspieszyło boleśnie, choć nie wiedział jeszcze czemu. W następnej sekundzie zrozumiał CO znajomego jest w tych kilku literkach, a w kolejnej CZYM są napisane i brutalna prawda wbiła go z krzykiem w krzesło.

– Francis!! – a potem. – HERMIONA!!!

Fajka spadła mu pod nogi, ale nawet nie zwrócił na to uwagi, gdy zerwał się i roztrzęsiony rękoma porwał fałszywą monetę.

– UCIEKAJCIE!!! – już chciał dotknąć jej różdżką, gdy jego wzrok zawadził o bransoletę. Odrzucił pieniądz, stuknął w nią i dodał: – TO PUŁAPKA!!!

Ozdobne runy uformowały rozkrzyczane literki i patrząc na nie Chancerel osunął się na krzesło.

UCIEKAJCIE!!! TO PUŁAPKA!!!

Hermiono, uciekaj! Chowaj się! PRZEŻYJ!!

Kamień lśnił mocnym, zdecydowanym błękitem, więc wszystko musiało być z nią w porządku.

Merlinie, dziękuję. Merlinie, pilnuj jej. Merlinie, niech się jej nic nie stanie.

Jego spojrzenie padło na powalany krwią przyjaciela pergamin i czując narastające w piersi łkanie Chancerel ukrył twarz w dłoniach.

Francis! Bogowie, Francis! Co z tobą?!

 

 

Sardin gapił się na wijącą się w konwulsjach Rayleigh.

Merlinie, przecież tylko ją skrępowałeś? Co jej jest?

A może znów udaje? Jak zwykle zresztą?

– … był Bertrand! Ahhh! On… – Alex krzyknęła przejmująco i przez chwilę dyszała chrapliwie. – … mnie!…. bogowie, Georges…! AHHH!!! … coś!!!!!!!! Mer-AHHH!!!!

Bertrand ją co?! Więc żyje do cholery czy nie?!

– Bertrand coś ci zrobił? Gdzie teraz jest? – spytał, zbliżając się do niej.

Alex wyprężyła się i zawyła przejmująco.

 

 

Słysząc dziwny, słaby krzyk De Laine przystanął niepewnie. Zatrzymał się akurat przy drzwiach na zewnątrz i umysł podpowiedział mu, że ktoś szwenda się w okolicy pałacyku. Drzwi zakrywała zasłona, więc sięgnął do niej i w tym momencie rozległy się kolejne, głośniejsze krzyki, które wbiły mu się niczym sztylet prosto w serce.

Alex!

Różdżka zadrżała mu w ręku i Granger runęła na ziemię, a bolesny jęk, który wyrwał się jej przez sen, rozdarł na strzępy jego marzenia!

 

 

Przerażenie rozpostarło swe skrzydła nad Chancerelem i chyba to ono kazało mu podnieść głowę i spojrzeć na kamień.

Czysty błękit zmatowiał nagle, a dookoła niego rozeszła się gwałtowna fala energii. Chancerel porwał go z podstawki, ścisnął obiema dłońmi i doskonale mógł wyczuć ukłucie bólu, które zalało Hermionę!

Powoli ból odszedł, a po nim…

W ciszy przerywanej tylko roztrzęsionym dyszeniem kamień zaczął ciemnieć.

HERMIONO!!!!!!!!!

Skrzydła przerażenia zamknęły się dookoła Mistrza Umysłu i pociągnęły go w czarną otchłań rozpaczy.

 

MINUTA WCZEŚNIEJ

Severus i Harry siedzieli pod ścianą z poczerniałego drewna oddzielającą ich od świata, w którym zniknęła Hermiona z innymi kobietami. A do którego oni nie mieli wstępu. Milczenie wyraźnie ciążyło, a pełne wyczekiwania napięcie można było wręcz dotknąć.

Harry nie mógł dostrzec twarzy starszego czarodzieja, lecz nawet gdyby mógł, był pewien że widziałby tylko maskę, którą ten nałożył by ukryć zdenerwowanie.

– Severus… – odezwał się i zawahał. „Spokojnie, za kilka godzin będzie po wszystkim” brzmiałoby wręcz idiotycznie, więc tylko westchnął ciężko. – Nic.

Pozostało im tylko czekać.

Severus wpatrywał się w ponure drewno, lecz go nie dostrzegał – zamiast niego przed oczami przesuwały mu się różne sceny z wczorajszego wieczora, nieprzespanej nocy i dzisiejszego poranka. Widział Hermionę – tak bardzo zmienioną: o okrągłej twarzy i równie zaokrąglonej sylwetce, idącą powoli do identycznych drzwi z drugiej strony Skrzydła i pchającą przed sobą wózek. Lecz wciąż jego ukochaną Hermionę. Dzielną, ukochaną kobietę. Gdy wynurzyła się ciężko ze schodów, spojrzała w jego kierunku i miał wrażenie, że patrzy mu prosto w oczy.

Tak bardzo chciałby być teraz z nią!

Merlinie, powinien się domyśleć już kilkanaście dni temu, że to się tak skończy! Kiedy Hermiona opowiadała mu o rozdzierających krzykach Francuzki, w jej głosie doskonale słyszał przerażenie, ale i determinację, by stawić temu czoła.

Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by jej tego zaoszczędzić, uznał myśląc o eliksirach, które przemyciła ze sobą do Skrzydła Północnego.

Mimo wszystko wyrzucał sobie, że do tego dopuścił. Kiedy można było tego uniknąć? Wczoraj? Och z pewnością! Bo powinni znaleźć inne rozwiązanie, takie, w którym to nie ona się narażała! Może w środę, gdy Hermiona wybrała się na Spacer Chancerelem? A może w poniedziałek, gdy usłyszała o zgonie Ryana?

W zeszły piątek. Gdy była świadkiem śmierci Hopkins.

Tak naprawdę należało się cofnąć dokładnie o dziewięć miesięcy, ale o tym Severus nie wiedział.

Naraz bransoleta na nadgarstku zrobiła się ciepła! Harry i Severus spojrzeli na nią równocześnie i wtedy cały ich świat runął w mrok.

UCIEKAJCIE!!! TO PUŁAPKA!!!

Obaj podskoczyli do ściany w tym samym momencie i tak samo równocześnie wykrzyczeli hasło.

– Białe noce!

Pochodnie buchnęły płomieniami, gdy przebrzmiało echo, lecz ściana nie rozpłynęła się.

Wtedy wszystko stało się jasne!

Harry wbił w czarne drewno taki wzrok, jakby chciał roznieść je w drzazgi, lecz nawet to nie pomogło!

Było tylko jedno wyjście. JEDNO WEJŚCIE!

– Severus! – potrząsnął za ramię starszego czarodzieja. – Lecę do dworku i spróbuję wejść tamtędy! Pilnuj przejścia, może będą ją wyprowadzać! Zawiadom Dorę, niech czeka z drugiej strony!

Severus ścisnął mu niemal kurczowo rękę.

– Detruire Praesidium Protectus i Tempus Finite Protego Locus. Daj znać!

Harry szarpnął głową i runął po schodach na dół.

Kiedy później wracał pamięcią do tych chwil, musiał przyznać, że to był iście straceńczy bieg. I szaleństwo. Zapomniał o Kameleonie, o tym, że nie może niewidzialny wpaść do Holu Wejściowego, w głowie huczała mu tylko jedna, jedyna myśl: ZA DALEKO, ZA PÓŹNO!!!

Sunąc ręką po poręczy nie zbiegł, lecz sfrunął na parter. Odepchnął się od ściany i rzucił się długim, ZBYT DŁUGIM ciemnym korytarzem.

Kandelabry zapalały się daleko za nim – ich słabe światło nie docierało dalej niż jard, dwa przed nim i Harry miał wrażenie, że biegnie w niekończącą się ciemność, wyciągającą ku niemu drapieżnie ramiona.

Naraz na lewej ścianie pojawiła się jakaś plama. Mignęła mu przed oczami i w Harry’m wybuchło skojarzenie. WYJŚCIE NA ZEWNĄTRZ!

Wyhamował z trudem, zawrócił i rąbnąwszy w klamkę rzucił się na drzwi całym ciałem. Te ani drgnęły.

– CHOLERA!!! ALOHOMORA!!!

Żelazny rygiel się odsunął, ale… Nic! Ze wściekłym rykiem Harry pchnął je jeszcze raz. Zakleszczone drzwi drgnęły. Dysząc ciężko naparł na nie z całej siły i… wypadł na dziedziniec! Upadł na ręce i kolana, ale nawet nie poczuł bólu. Zerwał się, obrócił na pięcie i pochłonęła go ciasna ciemność.

Nie musiał nawet myśleć o celu teleportacji. Całe jego ciało aż zawyło „PAŁAC W BOIS DE MARNE”!!!

 

 

Przez mętne szyby laboratorium nic nie było widać. Oczywiście, putain! De Laine potoczył pijanym wzrokiem dookoła, rozdarty między potrzebą bycia JUŻ! w środku, podniesienia Granger i dolewitowania jej aż tam, ponowienia zaklęcia usypiającego, zabiciem Chancerela TERAZ, W TYM MOMENCIE… Przeszywający krzyk ściął mu krew w żyłach i De Laine wybrał. Kilkoma długimi krokami dobiegł do drzwi, pchnął i wpadł do środka.

Związana Alex wiła się po ziemi wyjąc, a nad nią stał Sardin!

Spojrzenia obu mężczyzn spotkały się, sekundę później prysnęło zaskoczenie i unieśli różdżki.

– EXPELLIARMUS! – szkarłatne promienie zderzyły się ze sobą ze świstem.

– Expulso! Drętwota! – De Laine odskoczył przed błękitnym grotem, który trafił z hukiem w szybę za nim. – Convulso!

Sardin zbił jego zaklęcia na bok. Pobliskie stołki wyrzuciło pod sufit, a on cisnął w niego zaklęciem tnącym. De Laine uchylił się i miotnął kolejną Drętwotą. Sukinsyn stał za blisko Alex by mógł użyć gorszych klątw!

Jeden ze stołków roztrzaskał się tuż koło kobiety. De Laine cisnął szczątkami w Sardina, ten zdążył postawić Tarczę, lecz podmuch pchnął go aż na ścianę. TAK!!

– Finite Incantatem! Protego!

Uwolnienie i osłonięcie Alex kosztowało De Laine’a jedną sekundę i Sardin to wykorzystał. Zrywając się z nóg wystrzelił w niego fioletowy grot, który rozerwał się potwornym bólem w lewym ramieniu De Laine’a, miażdżąc mu kości.

– Lacarnum Inflamare! Diffindo! Rotextus!!!! – zawył, z jego różdżki wystrzelił w Sardina słup ognia zabarwiony seledynem, a po nim pomknął strumień oślepiająco białego światła.

Tarcza Sardina osłoniła go przed płomieniem, lecz pękła pod Diffindo i ostatnie zaklęcie go trafiło. Krzyknął, gdy skręciły mu się wnętrzności i zgiął się w pół.

– Impedimento! – rzucił De Laine, Sardin uniósł różdżkę w zwolnionym tempie i wreszcie, WRESZCIE! De Laine mógł się skupić. – AVADA KEDAVRA!

Zielony promień ugodził Sardina w prawe ramię i cisnął go na ścianę. Mężczyzna zawisł na niej na chwilę, a potem wolno przechylił się do przodu i runął na ziemię.

– Alex! – De Laine podskoczył do wciąż leżącej czarownicy.

Jednocześnie ponad ulgę i ból przedarła się panika. Granger! CHANCEREL! ZAJMIJ SIĘ CHANCERELEM!

 

 

Wszystko trwało tak krótko, że Alex ledwo zdążyła ogarnąć, co się stało. W zasadzie pamiętała tylko, jak drewniany stołek roztrzaskał się tuż koło niej, przeraziła się, że wszystko skończy się tu i teraz i już klęczał przy niej De Laine!

– Alex! – skrzywił się w grymasie bólu. – Alex! Już po wszystkim!

Och, dla niego może tak. Lecz nie dla niej! Różdżka Sardina! Potrzebowała różdżki Sardina!!

Niewiele myśląc złapała się za poły roboczej bluzy, rozszarpała ją i łkając zaczęła orać paznokciami po szyi i dekolcie.

– Pali! – załkała. – Merlinie, boli!

Na widok czerwonych pręg wykwitających na jej skórze De Laine złapał jej rękę swoją prawą, lecz wyrwała mu ją.

– Kontrzaklę…! – jęknęła, uniosła się na kolana i opierając na jednej ręce zaczęła drapać się jeszcze mocnej. – Accen… intus… am… in flamma! BERTRAND!!!! Acce…ahhh!!!

– Nie znam! Alex, nie znam!! – zawołał rozpaczliwie De Laine.

Różdżka, idioto!! Alex wyciągnęła błagalnie rękę, lecz gdy podał jej swoją, odrzuciła ją na bok.

– Sardina! Różdżka… Sardina! Tylko ona… wróci…!

De Laine przywołał ją i wepchnął w jej rękę.

Czując chłodny dotyk drewna Alex cieszyła się jak nigdy, że akurat pochylała głowę!

– Petrificus Totalus! Silencio!

Klęczący obok De Laine zastygł w bezruchu.

Kobieta wyprostowała się powoli, oparła o ścianę i siedziała tak czekając, aż serce zwolni choć odrobinę i przestanie się trząść. Wysiłek i napięcie, które do tej pory jakoś powstrzymywała, zmieszały się z obezwładniającą ulgą i wszystko się w niej telepało. Chciała krzyczeć i śmiać się i płakać jednocześnie.

Jeszcze nie.

Po minucie, która wydawała się jej sekundą i wiecznością zarazem, z trudem podniosła się i rozejrzała dookoła.

Szyba koło drzwi ledwo się trzymała. Drzwi były zamknięte. Sprzątaczki nadal nie było.

Westchnienie, które się jej wyrwało, brzmiało raczej jak łkanie i Alex skoncentrowała się na najważniejszym.

Po kolei. Spokojnie.

De Laine klęczał lekko przechylony. Odnalazła wzrokiem tętnice szyjne, rzuciła kilka zaklęć tnących i kilka chwil przyglądała się, jak krew bucha z rozerwanych naczyń mocnym, pulsującym rytmem.

Wetknąwszy De Laine’owi różdżkę w rękę, odebrała Sardinowi swoją własną, a jego rzuciła na podłogę koło zwłok. Z trudem przebrała się w suknię i buty, ubranie robocze zaś rzuciła na ziemię. Przywołała swoje włosy – zaledwie kilka i rozpaliwszy w kominku ogień, wrzuciła je w płomienie. Tak samo postąpiła z jedną, jedyną kartką pergaminu leżącą na stole – jej notatkami, z których zostało do wykonania już tylko kilka punktów.

Teraz jakiś kociołek…

Kociołek z Mroźnym Eliksirem był duży i nieporęczny, idealny do jej potrzeb, ale ledwie na niego spojrzała, uznała, że zostawienie go może się przydać. Już za kilka dni miał stać się prawdziwym, działającym eliksirem. Istniała szansa, że ten, kto będzie pomagał Aurorom przy śledztwie zidentyfikuje go, co obciąży De Laine’a i Sardina. Oczywiście pod warunkiem, że nie umrze przy próbie analizowania go. Ale to jej pasowało, bo to miało obciążyć ich jeszcze bardziej.

Tak więc odstawiła kociołek na sam brzeg, tak by zwracał uwagę i wziąwszy duży, pusty napełniła go wodą z różdżki. Gdy skończyła, De Laine klęczał już martwy w kałuży krwi.

– Finite Incantatem – mruknęła niemal od niechcenia.

Ciało natychmiast zwiotczało i osunęło się w czerwień, lecz różdżka ostała się w dłoni. Doskonale.

Alex otworzyła zaklęciem drzwi i wylewitowawszy kociołek w powietrze wyszła na korytarz.

Kilkanaście jardów dalej na ziemi leżała jakaś postać i na jej widok Alex zamarła.

 

 

Harry aportował się na wyczyszczonym fragmencie podłogi pierwszego piętra i nim jeszcze świat przestał wirować mu przed oczami, zatoczył się w kierunku pustego okna wychodzącego na dziedziniec. Przewiesił się przez nierówny mur, wycelował w przestrzeń poniżej i rzucił Detruire Praesidium Protectus.

Jego różdżka zawibrowała, z końca wyprysnął czerwony strumień światła, ugodził niewidoczną Klatkę i natychmiast wszystkie krawędzie rozjarzyły się mocnym, karmazynowym blaskiem, doskonale widocznym dla ludzi znajdujących się w Strefie.

– No już! – jęknął błagalnie.

Ale w sumie pieprzył, czy zobaczą je, czy nie. Zamierzał wpaść tam i jeśli trzeba, pozabijać ich wszystkich choćby gołymi rękami! Hermiona uratowała życie jego i Ginny, narażając swoje i teraz gotów był zrobić to samo!

Światło zbladło i niemal natychmiast zgasło. Teraz Tarcza.

Nie zamierzając zamrażać jej całej Harry wybrał północno-zachodni róg budynku. Ściskając kurczowo różdżkę odnalazł miejsce w samym rogu, w którym jeszcze przed chwilą jarzyło się światło.

– Tempus Finite Protego Locus!

Trafił w cegłę powyżej – zaledwie musnął ją bladym promieniem, a ta rozprysła się na drobne kawałki.

– Cholera…

Ręka drżała mu tak bardzo, że musiał pomóc sobie drugą i naprowadził ją na gzyms. Tarcza zapłonęła ognistą czerwienią, lecz gdy spróbował przesunąć promień, zgasła, zostawiając tylko lśniącą na siatkówce oka kreskę.

– Merlinie, BŁAGAM!!!!

Spróbował znów, czerwień zapłonęła na nowo i skupiając całą swoją magię, Harry przesunął promień o cal w bok. I następny. I jeszcze jeden.

Powoli, topornie, smuga zaczęła pożerać kolejne fragmenty Tarczy, jakby ta nie chciała się poddać. Ale Harry też nie zamierzał!. Już po chwili obie ręce zaczęły trząść się z wysiłku, wbite we wnętrze dłoni paznokcie wryły się w skórę i pot zmieszał się z krwią. Lecz nawet gdy rozgrzała się różdżka i zaczęła palić, Harry jej nie puścił. Dysząc z wysiłku, z bólu i przerażenia, które wdzierało się coraz głębiej w czeluść jego umysłu pchał, mocował się z tamtą magią, WALCZYŁ!

Półtora jarda od brzegu odbił w prawo i powietrze zapłonęło z jeszcze większym oporem. Kolejny jard dalej odbił ku sobie i dotarł znów do muru. Promień światła rozniósł w pył kolejną cegłę. Harry przechylił się bardziej i słysząc czyjś narastający jęk przeciągnął nim aż do miejsca, w którym zaczął. Nie trafiwszy na ochronną magię promień skoczył do przodu i jęk przeszedł w zdławiony szloch.

Z ulgi.

Nieporadnie, przytrzymując się kurczowo chropowatego muru i posykując z bólu, Harry przeszedł na drugą stronę, oparł nogi na gzymsie, po czym skoczył.

 

 

Zawartość kociołka chlupnęła na ziemię i to otrzeźwiło Alex. Musiała to być sprzątaczka, o której mówił De Laine. I biorąc pod uwagę, że kobieta nie poruszała się, najwyraźniej się jej pozbył.

Tym lepiej. Bo w tej chwili myślami Alex biegła już do wyjścia ze Skrzydła Północnego, zbiegała po schodach i….

Coś z leżącej sylwetce wydało się jej znajome, lecz gdy zbliżyła się do niej i spróbowała przyjrzeć uważniej, kociołek zachybotał się mocniej. Nieważne! Nie widzi cię, tylko to się liczy!

Kilkoma długimi krokami Alex podeszła do drzwi, uchyliła je, po czym wziąwszy kociołek w obie ręce wyszła na korytarz.

– Gardian! – krzyknęła po francusku.

Skądś, z któregoś gabinetu wyłonił się starszy mężczyzna, którego widziała już dziesiątki razy, wytrzeszczył na nią oczy, lecz Alex kiwnęła głową w stronę wyjścia ze Skrzydła.

– Otwórz mi drzwi. Mam zajęte ręce – rzuciła rozkazującym tonem, już po angielsku.

– J’parle pas anglais – bąknął bezradnie strażnik.

 

 

Po wysłaniu krótkiej wiadomości: D – pilnuj drzwi!!! Severus spróbował wszystkiego, co tylko mógł. Białej magii, czarnej magii… Wszystkiego! Lecz choć Ostendus zdradził mu rodzaj zabezpieczenia, nie znał go! Nigdy o nim nie słyszał!!!

– Ostendus!! – Spróbował znów.

Wyczekując odpowiedzi zaklęcia, podczas gdy zegar przeznaczenia odmierzał bezlitośnie czas, nakazał sobie spokój. Czy też tylko próbował, bo z każdą sekundą przychodziło mu to coraz trudniej.

Bogowie, co to jest??!!

MERLINIE, C O ???!!!

Nie wiedział.

Myśli wirowały mu w głowie i z każdym obrotem podrywały wspomnienia. Hermiony. Ich obojga. Ich domu. Ich miłości. Ich przyszłości. I każde z nich nasączone były rozdzierającym bólem, gdy tak stał, bezsilny wobec przelatującego mu przed oczami, przeciekającego przez palce życia.

– Ostendus – spróbował jeszcze raz. Ostatni.

Lecz odpowiedź nadal nic mu nie mówiła.

Merlinie, najgorsze Crucio było niczym w porównaniu do tego, co targało teraz Severusem. Jego ręce rzuciły się na ścianę, lecz nawet nie czuł, jak ze wściekłą furią atakowały drewno. Nabijały się na drzazgi. Jego ciało jeszcze próbowało walczyć, ale umysł już utonął w rozpaczy.

Potter. Błagam.

 

 

– Otwórz mi przejście – powtórzyła Alex i nie czekając na strażnika ruszyła w kierunku wyjścia, już o wiele wolniej. Gdy doszła do drewnianej ściany, odwróciła się i fuknęła niecierpliwie. – No już! Na co czekasz?! Pospiesz się!

Stary czarodziej podszedł trochę ogłupiały i kiwnął pospiesznie głową.

Och, Alex była pewna, że tak zrobi! Skoro wychodziła ze Strefy Projektu, obojętnie kim by nie była, musiała mieć odpowiednie uprawnienia.

Gdy mężczyzna dotknął drewna różdżką, odstawiła z jękiem kociołek i odwróciła się ku niemu. I w momencie, gdy ściana znikła wskazała go swoją różdżką i skoncentrowała się jak mogła na zaklęciu.

– Obliviate!!!

 

 

– Molliare! – krzyknął Harry i wylądował miękko na rozmokłej ziemi.

Tuż po prawej, pod arkadami dostrzegł duże drzwi. Drugie takie same znajdowały się trochę dalej i Harry nie zastanawiał się ani sekundy.

– Alohomora! – rzucił, podbiegając do nich, pchnął oba skrzydła i wpadł do korytarza.

Spodziewał się, że się na niego rzucą, że spróbują rozbroić, więc błyskawicznie uskoczył na bok, postawił Tarczę i zamarł, ściskając kurczowo różdżkę w ręku. Lecz odpowiedziała mu cisza.

Korytarz był pusty. Pusty z wyjątkiem…

Hermiona! To musiała być ona!

Powstrzymując się od podskoczenia ku niej Harry rzucił Homenum Revelio, lecz odpowiedź zaklęcia wyraźnie wskazała, że w środku jest tylko jedna osoba, dokładnie na wprost niego. Żywa! ŻYWA!

Ulga złagodziła odrobinę panikę i korzystając z Kameleona Harry postanowił się upewnić.

Może pozamykali się w innych pomieszczeniach? Rozsądek podpowiadał mu, że przecież nikt by się przed nim nie chował, lecz brak innych ludzi był zaskakujący. Mogli oczywiście oszołomić Hermionę i wyjść, ale…

Ledwie ruszył w stronę jedynego zamkniętego w korytarzu pomieszczenia, gdy na ziemi dojrzał połyskującą srebrzystą plamę.

??? Ściskając różdżkę postąpił kilka kroków i z każdym przedziwny kształt wydawał się coraz bardziej znajomy… Dał jeszcze dwa kroki… i serce zabiło mu rozpoznaniem. To była jego peleryna niewidka!

Jego umysł nie zdążył jeszcze dokończyć pytania, co robiła tutaj, jak znalazł odpowiedź. Francis.

Zebrawszy pelerynę wsunął ją za pazuchę i sprawdził zamknięte pomieszczenie. Wyglądało jak mała kuchnia i było puste.

Zajrzał w drugi korytarz i dość daleko dostrzegł smugę światła padającą z uchylonych drzwi.

W Strefie Projektu prócz niego i Hermiony nie było nikogo. Dziwne, ale… prawdziwe.

Czym prędzej podbiegł do kobiety na ziemi. Wyglądała jakby spała. Tuż koło niej leżała jej różdżka. Klatka piersiowa unosiła się i opadała spokojnym, łagodnym rytmem, lecz mimo to rzucił na nią podstawowe zaklęcie diagnostyczne. Łagodna poświata rozlała się ponad całą jej sylwetką i zamigotała – w okolicy serca i głowy mocniej, dokładnie tak, jak powinna.

– Merlinie… Dzięki ci! – wymamrotał Harry, podpierając się z wrażenia o ścianę. – Renervate!

Hermiona poruszyła się, uchyliła oczy – bez problemu! I rozejrzała się dookoła. Spojrzała na przestrzał przez niego, na co Harry pospiesznie zdjął z siebie Kameleona.

– To ja, Harry – zawołał lekko ochrypłym głosem, bo wciąż wyglądał inaczej.

Hermiona drgnęła gwałtownie, rozejrzała się za różdżką i porwała ją, lecz w tym momencie zaklęcie przestało działać i kobieta odetchnęła głęboko.

– Harry! – Po czym na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Popatrzyła na ziemię, na miejsce, w którym przed chwilą leżała jej różdżka i podniosła oszołomiony wzrok. – Harry? Co ty… co… ja…

Zanim jej odpowiedział, Harry stuknął w bransoletę i przesłał wiadomość do reszty: Jestem w środku. Znalazłem Hermionę. Wszystko w porządku.

 

 

Severus rąbnął w ścianę jeszcze raz i… ta nieoczekiwanie się rozpłynęła!

Od czego?! Przecież nie od…

– …bliviate! – posłyszał.

????! Głos zabrzmiał strasznie znajomo. Przerażająco znajomo! Równocześnie ujrzał stojącą tyłem do niego jakąś kobietę, a za nią czarodzieja w uniformie strażnika.

Kobieta odwróciła się w drugą stronę, runęła ku schodom i ostatni raz spojrzała przez ramię za siebie…

Szalejące w Severusie serce zamarło.

Patrzył na Alexis Rayleigh!

Rayleigh??!! Na pewno??!

Widział jej twarz zaledwie sekundę, może dwie, ale nie mógł mieć wątpliwości!

Mógł spróbować ją oszołomić. Zatrzymać ją. ZABIC JĄ. Ale każda chwila, jaką na nią tracił, mogła być ostatnią dla Hermiony.

W jego umyśle wybuchł obraz sprzed niemal roku – ujrzał szalejące płomienie i usłyszał przeraźliwy krzyk i wybór był tylko jeden.

Severus rzucił się przed siebie, wpadł do Skrzydła Północnego i w tym momencie ściana pojawiła się na nowo.

 

Strażnik obrzucił go dziwnym, oszołomionym spojrzeniem. Severus rozbroił go, złapał go za rękę i pociągnął ku drzwiom do Strefy Projektu.

– Otwieraj je! – warknął.

– Mon-Monsieur… Je parle pas…

Och, pieprzyć, że był we francuskim Ministerstwie Magii, pieprzyć prawo!

– Imperio! – w oczach starego czarodzieja natychmiast pojawił się spokój i uległość. – Otwieraj. Te. Drzwi! – Severus rąbną pięścią w drzwi i pchnął go na nie.

 

 

Alex w biegu rzuciła na siebie zaklęcie Kameleona i nie czekając, aż zadziała, zbiegła ze schodów. Gdzieś w oddali zapalały się właśnie kandelabry – ktoś nadchodził, ale nie dbała o to!

Podbiegła do drzwi prowadzących na dziedziniec, wybiegła na zewnątrz i myśląc o plaży w Normandii, na którą zabrali ją kiedyś rodzice, deportowała się.

 

 

Wpychając strażnika w otwarte drzwi, Severus poczuł ciepło na nadgarstku. Równocześnie ujrzał szeroki, dość ciemny korytarz i dwie sylwetki siedzące na ziemi. Siedzące!!

– Severus!

Na dźwięk głosu Hermiony wszystko szarpnęło się w nim i równocześnie pchnęło do przodu oraz pociągnęło w dół. Zatoczywszy się Severus rzucił się ku niej, padł na kolana i przygarnął do siebie. Mocno. Bardzo mocno. Rozpaczliwie. Ale tak naprawdę to nie on trzymał ją w ramionach, lecz ona jego. Próbowała podeprzeć, gdy chwiał się, trzymać mocno, by nie rozpadł się na kawałki i powstrzymać wzbierający w jego piersi szloch.

 

Ten widok – Severusa Snape’a, trzymającego w ramionach kobietę, kołyszącego się i łkającego, przypomniał Harry’emu inną scenę. Tego samego mężczyzny, tulącego do siebie jego matkę.

Lecz to było co innego. Jego matka była martwa, a Hermiona żyła.

Czerń i biel.

Gdy Severus podniósł głowę i odetchnął, Harry wstał i uścisnął mu ramię.

– Severus. Już po wszystkim. Wszystko w porządku. W najlepszym porządku – powiedział z uśmiechem.

Czarne oczy, które na niego spojrzały, wyrażały tak wiele, że aż zaniemówił. Lecz to ciche, czarne słowa sprawiły, że osunął się na kolana.

– Nie. Alex Rayleigh żyje. I właśnie uciekła.

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 21Cień Ćmy EPILOG >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 17 komentarzy

  1. Z ciekawości zapytam, na jakim etapie pisania jesteś? Nie mogę się doczekać, aż poznam zakończenie tej historii, to będzie wyjątkowe podsumowanie, patrząc na to, że było wiele wątkówWróć do czytania

    1. Mam zaplanowaną całą fabułę i pierwszą połowę rozpisaną w szczegółach – w której głównym wątkiem byłoby polowanie Alex na Hermionę i Severusa, a pobocznym oskarżenie ich o zabójstwo dwóch wysokich rangą członków Ministerstwa i włamanie się do ściśle strzeżonego Skrzydła w rzeczonym Ministerstwie (z czego oficjalnie nie mogą dostać żadnego wsparcia ze strony rządu brytyjskiego). Jeśli zauważyłaś, nie ma namjniejszego śladu wskazującego na Alex i wszystkie dowody wskazują na nich.

      Napisałam nawet już kilka pierwszych rozdziałów, ale odłożyłam pisanie – może kiedyś do niego wrócę. (szkoda, bo mi się podobało 😉

      Przy pisaniu tego ficka musiałam popełnić błąd – bo widzę, że praktycznie nikt tego nie czyta, nikt nie głosuje ani nie komentuje. Jesteś pierwszą osobą od… ponad pół roku, o której wiem, że to przeczytała i która skomentowała.

      Błąd zapewne polega na tym, że odeszłam zbyt daleko od klasycznego Sevmione. Jest tu zbyt dużo OC, akcja rozgrywa się zbyt daleko od tego, co czytelnik zna i lubi. Od Hogwartu, od Wielkiej Brytanii. W zasadzie z Sevmione to nie ma nic wspólnego, prócz faktu, że bohaterowie nazywają się Hermiona i Severus.
      Więc z żalem odłożyłam tom IV i staram się „poprawić” 😉

      Zaczęłam więc pisać coś zupełnie innego. To będzie coś w stylu Stanu Krytycznego. I będzie się rozgrywać w WB, w tym część w samym Hogwarcie. Będzie też bardzo, bardzo mało OC.
      A Cień Przeszłości – bo tak miałby się nazywać Tom IV – może kiedyś ujrzy światło dzienne 😉

      Więc naprawdę bardzo, bardzo gorąco dziękuję za czytanie, gwiazdki i komentarze, Kochana 😉
      Fajnie było móc przejść przez tego ficka razem z Tobą! 😉

      Uściski

      1. Jestem zdziwiona twoją opinią, że mało osób to przeczytało, bo fanfick nie jest kanoniczny. Cała dotychczasowa trylogia jest genialna! Okej, przyznaj, że trochę dziwnie mi się czytało Goniąc szczęście zaraz po emocjach ze Stanu Krytycznego, ale twoje ff są wyjątkowe. Nikt inny nie tworzy tak dynamicznej, pełnej napięcia i porywającej fabuły jak ty.
        Jeśli mam podać powód, dla którego nie przeczytałam wcześniej Cienia Ćmy (co jest dziwne, bo jestem wielką fanką twoich opowiadań ❤️ ) to to, że po prostu nie bardzo je kojarzę. Nwm jak umknęło mi, że Cień ćmy jest trzecią częścią pozostałych dwóch. Nwm czy myślałam, że to jakieś inne opowiadanie czy może nawet nie zwróciłam uwagi, że to jest TWOJE opowiadanie, ale pamiętam, że minęło mi może raz na grupie Sevmione i raz na Wtt i nieco zniechęciła mnie okładka. Mam nadzieję, że nie sprawię przykrości osobie, która ją robiła, ale obrazek kojarzy mi się z jakimiś opowiadaniami rodem z gimbazy (a twarz Snapa wygląda tam tragicznie 🙈 ) Może brak czytelników jest bardziej winą, rzadkiej reklamy i właśnie okładek? Z doświadczenia wiem, że nie wystarczy tylko raz wstawić posta z linkiem, tylko przypominać o istnieniu opowiadania co kilka rozdziałów (tak np. reklamujesz każdy rozdział tłumaczenia PTL)

        1. *przyznaje

          Oczywiście mogę się też mylić i po prostu z jakiegoś powodu nie zauważyłam twoich reklam Cienia Ćmy, ale nie wierzę, że winę za małą popularność ponosi fabuła :c

            1. Zrobiłam coś podobnego (nie wiem jak teraz, do jakiegoś czasu na Wattpadzie nie działały linki) – na końcu Goniąc Szczęście jest dodany prolog do Cienia Ćmy.
              Nawet lepiej niż link 😉

        2. Ciężko mi było cokolwiek reklamować w pewnym momencie, bo nie miałam konta na Wattpadzie, a stronka sevmione nie była jeszcze gotowa.
          Inna rzecz, że mam skrzywioną psychikę i nie lubię SIEBIE reklamować. PTL reklamuję dość regularnie, bo to fick mojej Mamy, ale nie potrafię tego robić ze swoimi opowiadaniami. Może to wstyd, może strach, nieśmiałość czy duma, może… nie mam pojęcia czemu, ale nie jestem w stanie.
          Przydałby mi się Chancerel 😉

          Okładka jest moja. I nie, nie jest mi przykro 😉 Okładki zawsze robię sama, więc w razie czego mogę zrzucić winę na siebie 😉

        3. Dziękuję, Kochana! 😉
          Naprawdę bardzo się cieszę, że podobało Ci się to opowiadanie i że mogłam przez nie przejść razem z Tobą. 😉
          Ściskam gorąco!

  2. Tak jak nigdy prawie nie komentuję, tak tu zrobię wyjątek – kocham tę serię, jest cudowna i strasznie smutno zrobiło mi się, jak przeczytałam, że zawieszasz 4 część z powodu tego, że tak mało osób czyta. Mam nadzieję, że jednak kiedyś ujrzy ona światło dzienne :3
    No i czekam z niecierpliwością na kolejne Twoje opowiadania!

    1. Hej Słonko,
      Dziękuję i za komentarz i za przemiłe uwagi 😉 Zwłaszcza, że – jak piszesz, zwykle nie komentujesz. Cieszę się, że ta seria tak Ci się spodobała!
      Wierz mi, ja też bym chciała mieć okazję skoczyć część IV.
      Zobaczymy, jak to będzie… Póki co, piszę nowego ficka i niestety nie mam zdolności Dubhean i nie potrafię pisać kilku naraz 😉

      Uściski serdeczne i jeszcze raz dziękuję!

  3. Powiem ci, że danie tego fragmentu jako prolog, było świetnym pomysłem. Bez czytania całego opowiadania nie masz pojęcia o co chodzi, ale mimo to przychodzą ci do głowy różne teorie. Mnie na przykład bardzo zmylił ten fragment o zaokrąglonej Hermionie i 9 miesiącach i myślałam, że chodzi o ciążę xDWróć do czytania

Dodaj komentarz