Ruszaj się szybciej, Granger – warknął Snape – Nie mam całej nocy, by czekać, aż się wygramolisz z kominka.
– Kiedy ja utknęłam – wymamrotała. Snape fuknął i podszedł bliżej.
– Tylko ty mogłaś być tak zdolna, by nie w pełni przenieść się proszkiem Fiuu – mruknął i machnął różdżką kilka razy, po czym sapnął z irytacją. – Powiedz mi, Granger, jak możesz być tak ciamajdowata? Co, zabrakło ci riposty?
– Nie. Cokolwiek bym odpowiedziała spowodowałoby, że odjąłby pan punkty Gryffindorowi. Parsknął i złapał ją za ramiona, po czym kilka razy potrząsnął.
– A to za co?!
– Próbuję cię stąd wydostać, więc nie wrzeszcz mi prosto do ucha! Ugrzęzły ci stopy. Jesteś w pełni w tym kominku, ale stopy ci przywarły. Teraz mocno cię pociągnę, a ty spróbuj wykonać taki ruch, jakbyś chciała podskoczyć. Na trzy. Raz. Dwa. Trzy!
Jednocześnie poczuła ból w ramionach i stopach, świat zawirował, a po chwili bała się, że oślepła, bo nic nie widziała. Dopiero po chwili zorientowała się, że dosłownie leży na Snape’ie, a ta ciemność to jego szaty, które owinęły się wokół jej głowy. Próbowała się z nich wyplątać i czubkiem głowy w coś uderzyła.
– Granger, przestań się szamotać – zabrzmiał zirytowany głos tuż obok jej ucha. – Zaraz cię z tego wyplączę, tylko się nie ruszaj bo znów moja broda na tym ucierpi.
I po kilku sekundach mogła z bliska przyjrzeć się imponującemu nosowi Mistrza Eliksirów. Nie miała jednak chęci przyglądać się temu dłużej. Szybko wstała i otrzepała się z popiołu.
– Przepraszam za tę brodę, profesorze.
– Za mocno podskoczyłaś. Naprawdę mogłabyś schudnąć. – Uśmiechnął się paskudnie i ruszył do sali Eliksirów, a ona powstrzymywała się od powiedzenia kilku soczystych słów, których nasłuchała się od Freda i Georga. – Veritaserum. Robisz sześć kociołków, ja robię drugie sześć.
– Ale profesor Dumbledore potrzebował sześciu fiolek, a na to starczą cztery kociołki.
– Tak, ale dobrze jest mieć zapas.
Mimo ledwie dwóch godzin snu, czuła się pełna energii. Szybciej niż sądziła mikstura już bulgotała i musiała odstać swoje trzy godziny. Snape też już kończył i oparł się o blat, po czym ziewnął.
– Może położy się pan spać? Dwie godziny snu to zawsze coś. W odpowiedzi dostała wyjątkowo mordercze spojrzenie.
– Kawy? Herbaty?
– Co?
– CZY JA ZAWSZE MUSZĘ POWTARZAĆ?!
– Herbaty, herbaty.
Po chwili piła swoją ulubioną mieszankę i przymknęła oczy, starając się wyobrazić sobie, że siedzi w Norze. Niestety, bulgotanie kociołków zdecydowanie ją od tego odrywało.
– Które księgi zdążyłaś przeczytać?
Wymieniła tytuły, zdziwiona, że się do niej odezwał. Po chwili machnął różdżką i przez drzwi wleciała reszta woluminów. Opadły przed nią, a jej opadła szczęka.
– Ale… Przecież mam karę…
– Moje książki nie wchodzą w skład biblioteki – mruknął. – Jeśli jednak nie chcesz z nich skorzystać, to odeślę je w tej chwili.
– Nie! Oczywiście, że chcę! Dziękuję!
– Masz trzy godziny. Wątpię, że zamierzasz je spędzić na rozmowie.
Prychnął i sam wziął jedną z książek, usiadł za biurkiem i popijając kawę, przerzucał strony. Zanurzyła się w lekturze, co chwila wypisując pomysły. Nie udało się jej dorwać Szalonookiego, więc nie miała odpowiedzi na swoje pytania. Zerknęła na Snape’a. On umiałby odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Będzie potrzebowała sporo odwagi, żeby znieść jego spojrzenie. Ale nie od parady była Gryfonką.
– Panie profesorze, mogę zadać pytanie?
– Właśnie to zrobiłaś – parsknął, wciąż czytając.
– Jakie mogą być efekty uboczne Cruciatusa?
Nawet mięsień mu nie drgnął, ale rzucił jej szybkie spojrzenie. Kiedy już myślała, że nie odpowie powoli zaczął mówić.
– To zależy od organizmu i czasu tortur. Cruciatus narusza nerwy, więc niby powinno mieć największy wpływ na ciało. Dlatego osoby torturowane dłuższy czas borykają się z drganiem mięśni, ich zanikiem, parkosyzmami bólu, problemami z oddechem, krążeniem, wypróżnianiem się, snem i wieloma tego typu doległościami. Jednak naprawdę dłuższe tortury powodują problemy psychiczne. Ciało, żeby było dziwniej, wtedy ma się całkiem dobrze, ale to umysł jest naruszony. Zaniki pamięci, schizofrenia, napady lęku, majaki, koszmary, zamiana osobowości… Co tylko zechcesz. Jednak niewielu ludzi jest w stanie znieść taki ból i niewielu do tej chwili
dożywa. Przykładowo Alicja i Frank Longbottomowie byli torturowani trzy dni z kilkuminutowymi przerwami, w których Czarny Pan próbował spenetrować ich umysły. Jednak oni są jedynymi znanymi ofiarami tak długich tortur.
– Wiadomo, kto wymyślił tą klątwę?
– Nie. I lepiej żeby jego lub jej nazwisko nigdy nie zostało ujawnione, bo stanie się symbolem bólu i nienawiści.
– Dlaczego nienawiści?
– Do zadawania tak wielkiego bólu należy odczuwać wyjątkową nienawiść. Dlatego Bellatrix jest w tym taka dobra.
– Jest jakaś reguła dla tych przypadków, czy należy je rozpatrywać osobno? Snape westchnął, odłożył książkę i obrócił się do niej.
– O co ci chodzi?
– Jestem ciekawa.
– Każdy przypadek należy rozpatrywać osobno. Inne ciało, inna psychika, inna siła woli, inne receptory czuciowe, inna wrażliwość. Widziałem ludzi, których nie ruszało torturowanie ich samych, ale gdy rzucono klątwę na kogo innego, wariowali z bólu. Każdy człowiek jest inny. Nie wiem, czego oczekujesz.
– Zastanawiam się tylko. Lubię wiedzieć.
– Nie sądzę, by było to wyjątkowo przyjemne hobby. Niektóre sprawy są wyjątkowo paskudne.
– Być może, jednak nawet w najgorszych przypadkach wolę wiedzieć, czego się spodziewać. Strach przed nieoczekiwanym potrafi być większy od tego, co cię czeka.
– To znaczy?
– Gdy byliśmy w podstawówce pani od plastyki zawiązała nam oczy i obiecała nam, że zobaczymy coś strasznego. Nie wiedzieliśmy co to i do dziś pamiętam, jak się bałam. Wyobrażałam sobie wszystkie najgorsze rzeczy, jakie mogły mi przyjść do głowy. I wtedy pani rozwiązała nam oczy i zobaczyliśmy kukłę mumii. Dzieciaki wpadły w panikę, ale ja nie. Spodziewałam się czegoś znacznie gorszego i poczułam ulgę, gdy okazało się, że to tylko mumia.
– Ciekawa alegoria. Tak naprawdę wiedza jest wszystkim. Informacja może zaważyć na czyimś życiu, szczęściu, zdrowiu. Może uspokoić, ale też wzbudzić paniczny strach. Gdybym powiedział ci, co wyrabiają Śmierciożercy to wątpię, czy by cię to uspokoiło.
– Przynajmniej byłabym gotowa na najgorsze. – Po chwili zamyśliła się. – Mimo to, kiedy przelewałam trucizny, to wolałam nie wiedzieć, co trzymam w ręce. Gdy dowiedziałam się znaczenia Eliksiru Potter, to musiałam trochę odczekać, bo bałam się tego, że kropla spadnie mi na rękę czy nogę. W tym przypadku wiedza była mi całkowicie zbędna.
– Potter nie był najgorszą trucizną, jaką przelewałaś. Istnieją znacznie paskudniejsze, ale też genialne w swojej myśli.
– Genialne?!
– Owszem, Granger. Mistrz Eliksirów potrafi docenić kunszt nawet w najgorszej, najboleśniejszej i najbardziej śmiercionośnej miksturze.
– Czy… – zawahała się. Wolała nie przerywać pasma cierpliwości z jaką wszystko jej tłumaczył. Jednak jej wstrzymanie się najwidoczniej zaciekawiło Snape’a, bo przekrzywił lekko głowę i uśmiechnął się wrednie.
– No, proszę… Dożyłem chwili, w której panna Wiem-To-Wszystko boi się zadać pytanie. Jestem dziś w dobrym nastroju, Granger, więc pytaj.
– Sam pan tego chciał. Czy… czy zabijanie boli?
Spoważniał, ściągnął brwi, zacisnął pięści i wargi. Zacisnął oczy, jakby sam się z sobą mocował, ale gdy je otworzył lśniło w nich zdecydowanie.
– Fakt, sam tego chciałem. Nie jest to ból fizyczny. Fizycznie człowiek czuje się dobrze, może lekkie problemy z oddechem, ale nic więcej. Jednak psychicznie… Po pewnym czasie zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie pozbawiłaś kogoś przyszłości, marzeń, rodziny. Rodzinie odebrałaś kogoś ważnego. Matkę, siostrę, córkę, wnuczkę, żonę, ojca, brata, syna, wnuka, męża. Jest pustka, której nic nie załata. Żadne przeprosiny, żadna próba odkupienia win, żadne poświęcenie nie wypełni pustki w sercach ludzi. Powoli odczuwasz znużenie, niechęć, wstręt do samej siebie. Po czasie jednak… Potrafisz się do tego przyzwyczaić. Każdy żywy Śmierciożerca musiał przez te etapy przejść. Martwym się to nie udało. Większość z nich popełniała samobójstwo lub próbowała uciec. Czasami wmawianie sobie, że to w imię ideałów nie pomaga.
– Więc… pan się przyzwyczaił?
– Nie – powiedział spokojnie. – Dlatego zmieniłem front, sądząc, że nie będę musiał tego więcej robić. Nie udało się, ale teraz wiem, że robię to w słusznej sprawie. Zabijając jedną osobę ratuję setkę innych.
– Żadnych wyrzutów sumienia?
– Koniec psychoanalizy – warknął. – Chciałaś wiedzieć, więc wiesz. Ale tak naprawdę zrozumiesz, jak sama zabijesz. A na wojnie tego nie unikniesz. Nawet siedząc w tym lochu warzysz eliksiry, które doprowadzą do czyjejś śmierci. Nadejdzie taki moment, w którym to zrozumiesz i poczujesz. Wtedy dopiero się okaże, na ile silna jesteś.
Zaschło jej w ustach. Nie chciała zabijać. Nawet dwa lata temu w Ministerstwie, czy też rok wcześniej w Hogwarcie nie chciała zabijać. Bronić siebie i innych – owszem. Nokautować – jak najbardziej. Zabijać – nigdy. Westchnęła i wzięła łyk ciepłej herbaty. Nikt nie obiecywał, że nie będzie ciężko, a jednak po chwili poczuła, że lecą jej łzy. Odsunęła się od książki – Snape by ją zabił, gdyby choć jedna kropla spadła na jego cenne strony.
– Tak szybko tchórzysz? Jakby co, to tam jest wyjście. Jego ton był złośliwy. Otarła oczy i pociągnęła nosem.
– Jeśli strach przed zabijaniem jest tchórzostwem, to… to cieszę się, że nie jestem odważna. Pewnie gdybym musiała zrobiłabym to, ale nigdy bym tego nie zapomniała. W tej chwili jednak bardziej martwię się o ludzi wokół mnie. O tych, których kocham, lubię, szanuję, znoszę. – Przy ostatnim słowie spojrzała na niego. Miał swój zwykły, paskudny uśmiech. – Każde życie jest ważne, jak już kiedyś mówiłam. Nawet ci Śmierciożercy mają jakieś swoje marzenia, rodziny. Bellatrix, której nienawidzę z całego serca, ma męża i pewnie w jakimś stopniu go kocha. Malfoyowie kochają Dracona i nie sądzę, że potrafiłabym zabić któreś z nich.
– Jesteś słaba, Granger. Tacy szybko giną, ale… – Na chwilę się zawahał, jednak kiedy się odezwał jego głos był pozbawiony jadu. – Tacy jak ty są potrzebni. Bez tego świat pogrążyłby się w zimnej, krwawej wojnie.
– Dziękuję – parsknęła i starała się powstrzymać łzy. Po chwili leżała przed nią chusteczka, a złośliwy głos przemawiał podczas gdy jego właściciel znów zagłębiał się w lekturze.
– Nie smarkaj się, jak szczeniara z pierwszej klasy, bo moje książki na tym ucierpią. Wytrzyj ten swój nochal i nie zadawaj durnych pytań, bo zablokuję ci dostęp do moich książek. Zobaczymy jak będziesz wyglądał etatowy mól książkowy bez dostępu do swojego pożywienia.
Zarechotał, by po chwili całkowicie skupić się na tekście. Wytarła oczy, wysmarkała nos i również zaczęła czytać. Książka pochłonęła ją całkowicie. Tyle pomysłów przyszło jej do głowy, że nie wiedziała, który zapisać najpierw. W efekcie wyszły jej ponad cztery pergaminy. Sięgnęła po filiżankę i zdziwiona zauważyła dno. Różdżką napełniła ją ponownie i unosiła do ust, gdy blada dłoń z długimi palcami złapała ją za przegub.
– Nie sprawdziłaś testerem.
– Ale przecież jestem w Hogwarcie i…
– Głupia dziewczyno! – warknął. – Kiedy napełniasz magią, to niewiadomo, skąd pochodzi woda. Na pewno nie z Hogwartu, bo jest to niemożliwe ze względu na otaczające zamek i okolice zaklęcie. Sprawdź.
Na odczepnego sprawdziła i kiedy nic się nie zmieniło spojrzała z tryumfującym uśmiechem.
– No i widzi pan? Nic się nie stało.
– Ale mogło się stać. Za każdym razem sprawdzaj.
– Dobrze. Hmmm… Panie profesorze, moja ręka.
Puścił ją i otarł o szatę, jakby dotykał czegoś obrzydliwego.
– Właściwie o co chodziło Szalonookiemu? Że potrzebuje jakiejś mikstury?
– Chodzi o Eliksir Rodwana. Moody ma talent do okaleczania siebie i zużył ostatnią fiolkę, którą wyrobiłaś w poniedziałek. Musi jednak poczekać jeszcze ze dwa czy trzy dni.
– Dlaczego? Czuję się dobrze.
– Poppy by mnie zabiła, gdybym robił mniejsze niż tygodniowe przerwy. Zresztą, to lepiej dla twojego zdrowia.
– Może w takim razie poproszę Ginny?
– Lepiej żeby nikt o tym nie wiedział. To jeden z wyjątkowo kontrowersyjnych eliksirów, jak już mówiłem. Poza tym nie mam sił, żeby go doprowadzić do końca.
Co jej coś przypomniało i zadała pytanie zanim pomyślała.
– Jakim cudem wcześniej pan oddawał swoją krew i doprowadzał proces do końca? Zauważyła swoją pomyłkę, gdy trzasnął dłonią o stół.
– Kto ci to powiedział?!
– Profesor Dumbledore.
– Wspaniale! Co jeszcze ci powiedział!?
– Że była to raczej kwestia procentów niż hormonów – wymamrotała w kierunku swoich kolan, czując, że się rumieni. Snape prychnął wściekle i oparł się o jej ławkę.
– Do czego to doszło, że dyrektor omawia życie prywatne nauczycieli z uczniami! – nachmurzył się. – A radę dawałem sobie całkiem nieźle. W przeciwieństwie do ciebie, Granger, jestem znacznie wyższy i nieco… lepiej zbudowany. Upust takiej ilości krwi nie zmieni mnie w mdlejącą panienkę.
Ostatnie dwa słowa zdecydowanie były przytykiem do jej sytuacji sprzed kilku dni. Zignorowała je i po chwili powiedziała cicho.
– Dam radę.
Snape spojrzał na nią oceniająco i po chwili skinął głową, wracając do swojej wrednej wersji.
– Dobrze, ale dopiero po lekcji samoobrony. Nie chcesz chyba robić z siebie pośmiewiska na oczach członków Zakonu mdlejąc z wyczerpania?
– Ech… Gdzie się podział sympatyczny Wolly?
– Nigdy go nie było, Granger. Nigdy go nie było.
Harry wyszedł z kominka profesor Hooch i uśmiechnął się widząc z okna jej gabinetu boisko do Quidditcha. Pokój był pusty, przynajmniej dopóki nie zjawili się w nim bliźniacy, Ron, Ginny, Lavender, siostry Patil, Cho, Ernie i kilku Puchonów oraz reszta narybku Zakonu. Było ich ponad trzydzieści osób. Ruszyli do Wielkiej Sali głośno śmiejąc się i przepychając. Powrót w te znajome mury był uspokajający. Prawie Bezgłowy Nick powitał ich szerokim uśmiechem.
– Jak miło! Jak miło! Tak smutno tutaj bez uczniów w wakacje! Co prawda czasami panna Granger ze mną rozmawia, ale jest zbyt zajęta bieganiem od lochów do kominka u pani Hooch, by przystanąć na dłuższą rozmowę.
– My niestety też nie mamy czasu, Nick. – Harry uśmiechnął się słabo. – Ale obiecuję, że w czasie roku szkolnego poświęcę ci swój czas.
– Och, to wspaniale! Strasznie się nudzę, a wciąż nie chcą mnie przyjąć na Polowanie bez Głów. Wyobraź sobie, że…
Narzekał aż do samej Wielkiej Sali, przed którą stała już Hermiona z Nevillem i nad czymś dyskutowali żywo.
– … więc może cierpiętnik? – Dobiegł go głos Nevilla.
– Nie, będzie za słaby. – Na ich widok uśmiechnęła się szeroko. Ron od razu ją objął i cmoknął w policzek, ale nieco się odsunęła. Harry poczuł się źle – współczuł obojgu. Hermionie, że musi się męczyć z Ronem, i Ronowi, bo nie wie, że nic z tego nie wyjdzie. Wielka Sala była opróżniona ze stołów, a na samym środku stał Szalonooki. Pokuśtykał do nich i odsapnął, nim zaczął mówić.
– Spokój! Jesteście tutaj, żeby się uczyć, nie wygłupiać. Od tego będzie zależało życie wasze i waszych znajomych, więc się skupcie! – Od razu zapadła cisza, Cho i Parvati zbladły, a Ron mocniej zacisnął ramię wokół Hermiony, która pozieleniała. – Zaczniemy od podstaw. Mniemam, że każde z was umie rozbroić przeciwnika?
Pokiwali głowami.
– To dobrze. To podstawa w pojedynkach ze Śmierciożercami. Jest dziś ze mną profesor Friedrich, który nam pomoże. Hal?
– Tak, tak. – Czarodziej przemówił zza ich pleców, więc zrobili mu miejsce by przeszedł do przodu. – Expelliarmus to podstawa. Jeśli jednak ją znacie przejdziemy dalej. Jest pewne zaklęcie, które wymaga sprawności i refleksu, ale na pewno nieraz uratuje wam życie. Fondegio. Powtórzcie. Fon-DE-gio. Dokładnie tak się je wymawia. „Gio” jest melodyjne, „de” jest twarde.
– Fondegio- powiedzieli chórem, a Friedrich się uśmiechnął.
– Dobrze, dobrze. Teraz ruch różdżką. – Machnął kilka razy odpowiednio. – Jednak to nie wszystko. Jak pewnie zauważyliście to zaklęcie wymaga szybkich, ostrych ruchów. W tym właśnie tkwi szkopuł. Źle poderwiecie różdżkę, lub za późno i jesteście zgubieni. Koniecznie przećwiczcie ten ruch!
Ćwiczyli przez następne kilka minut, a on przechodził pomiędzy nimi i poprawiał mylących się.
– Pokażę wam dlaczego to takie ważne. Moody?
– Nie jestem w nastroju na to – mruknął starszy czarodziej. – Jestem cały połamany.
Z końca jego różdżki wyskoczyła srebrna mysz wielkości kota i pognała przed siebie. Kilka minut później do Wielkiej Sali wpadł Snape przy szeleście czarnych szat.
– Czego, Moody? – warknął nieprzyjaźnie. – Jakbyś nie wiedział jestem zajęty robieniem eliksiru, który poskłada twoje przeklęte kości.
– No, no, Sev, uspokój się. – Friedrich uśmiechał się, a Moddy zarechotał, po czym zaczął kaszleć.
– Mówiłem ci o tym „Sevie”, prawda?! – krzyknął Snape, po czym spokojniejszym tonem dodał.
– O co chodzi?
– Muszę przećwiczyć Fondegio z nimi i chcę pokazać czym grozi źle wykonany ruch.
– A ja mam cię potem składać?!
– No… mniej więcej.
– Zaczynaj.
Wyciągnął różdżkę i spojrzał chłodno na przeciwnika. Profesor Friedrich wciąż się uśmiechał.
– Przyjrzyjcie się dokładnie ruchom różdżki. Kiedy zauważycie błąd dowiecie się co się z wami stanie. Fondegio.
Źle poderwał różdżkę i po chwili uderzał o ścianę Wielkiej Sali, a gdy spadł zaczęła się spod niego lać krew. Snape dopadł do niego i machnął nad nim kilka razy różdżką. Krew jakby wessała się z powrotem, a czarodziej wstał wciąż z tym samym uśmiechem.
– Więc widzieliście. A oto, co się dzieje, kiedy poprawnie rzuca się ten czar. Sev?
Snape machnął ręką na przyzwolenie i po chwili sam z wielkim impetem uderzył w ścianę, a kilka osób wrzasnęło, bo jego głowa uderzyła w kandelabr na świece. Moody głośno zaklął, a Friedrich zbladł i doskoczył do Mistrza Eliksirów, który wstał po dłuższej chwili – zdrowy, cały i zdecydowanie wściekły.
– TY PALANCIE! – ryknął. – CHCESZ MNIE ZABIĆ?!
– Oj, Sev… To był wypadek… Nie zamierzałem…
– Daj spokój, Snape. Żyjesz i nic ci nie jest, więc nie rozczulaj się nad sobą. – Moody parsknął, a Harry mógłby przysiąc, że widok Snape’a rozbijającego sobie głowę o kandelabr wyjątkowo go ucieszył. Obrócił się do nich i uśmiechnął. – Teraz wy spróbujcie. Nie! Nie na sobie!
Po chwili pojawiły się różne fantomy i każdy z nich stanął przed swoim. Nie było to ciekawe doświadczenie. Fantomy z nieprzyjemnym plaskiem rozbijały się o ściany Wielkiej Sali. Szalonooki do wtóru ze Snape’em nawrzeszczeli na Erniego, który uznał, że to dowcipne i nikt więcej się nawet nie uśmiechnął. Kilku z nich trzeba było uzdrowić, bo źle wykonali ruchy.
– Znacznie trudniej jest rzucić to zaklęcie w walce. Wtedy w ogóle trzeba myśleć od razu. Postarajcie się, by to zaklęcie było waszym odruchem, pierwszą rzeczą, o której pomyślicie w razie zagrożenia. Chciałbym teraz, żebyście wypróbowali to na sobie. Ktoś chętny?
Nikt się nie zgłaszał więc westchnął.
– Moody, masz kogoś na oku do tej roboty?
– Sądzę, że Chang i Potter będą dobrą parą.
– Nie! – krzyknął Harry. – Ja nie mogę rzucić na nią tego zaklęcia!
– MASZ TO ZROBIĆ, POTTER, ALBO POLEŻYSZ SOBIE MIESIĄC W SKRZYDLE SZPITALNYM!!!
– Sev, uspokój się, nie musisz się na biedaka drzeć. To naturalne, że nie chce skrzywdzić koleżanki. Harry, musisz to zrobić. Nie możesz sobie pozwolić na współczucie.
Cho uśmiechnęła się do niego czarująco.
– Masz iść na całość, Harry. Inaczej uderzysz w ścianę i zostawisz na niej swój ślad. Friedrich zaśmiał się głośno, Szalonooki uśmiechnął a Snape prychnął.
– To dopiero duch! Na mój znak. Raz. Dwa. Trzy!
Stali naprzeciwko siebie i bali się podnieść na siebie różdżki. Harry czekał, aż Cho wykona ruch. Ona najwyraźniej czekała na to samo. Zagryzł mocno szczęki i niewiele myśląc rzucił zaklęcie. Z bólem w sercu patrzył, jak Cho rozbija się o ścianę, jak słyszy pękające kości, jak uderza o ziemię. Usiadł i poczuł, że oblewa go zimny pot. Z obu stron poczuł, że ktoś go obejmuje. Przed sobą widział rude włosy Ginny, za sobą poczuł Hermionę.
– Dałeś radę, Harry. Dałeś radę.
– Dobrze, Potter. – Uśmiechnął się Szalonooki, a jego błękitne oko zezowało w stronę Friedricha pochylającego się nad dziewczyną. – Wiem, że było ci ciężko, ale naprawdę dobrze.
– Jestem zdziwiony, że to nie Pottera trzeba zeskrobywać ze ściany – mruknął Snape i zwrócił się do Friedricha. – Mogę już iść, czy masz dla mnie coś jeszcze do roboty, bo w końcu mam za wiele wolnego czasu?
– Ech, Sev… Jeszcze jedno, ale to powinno ci się spodobać. – Snape uniósł pytająco brew, ale profesor już zwracał się do nich. – To, że kazałem dwojgu z was wykonać to zaklęcie miało na celu jeszcze jedno: żebyście wiedzieli, że to nie zabawa. To krzywdzi prawdziwą osobę i specjalnie nie podaję wam zaklęcia na uleczenie tego. To zabija, nie jest do zabawy. A w
prawdziwej walce jest… użyteczne, bo zmiata przeciwnika z pola bitwy. Widzieliście kiedyś walkę czarodziejów?
Większość pokręciła głową, ale Harry widział. I to nawet częściej niż chciał.
– W takim razie ja i profesor Snape zaprezentujemy wam walkę. Radzę się nieco… usunąć, w razie gdyby któregoś z nas poniosło. Sev?
Snape uśmiechnął się dziko, strzelił palcami, przeciągnął się, odpiął pelerynę i przeszedł bliżej środka sali.
– Dawno nie robiłem tego dla zabawy.
– Domyśliłem się. Żadnych ulg?
W odpowiedzi dostał jedynie paskudny uśmiech. Snape bez swoich powiewających szat wyglądał… dziwnie. Czarny, zapinany aż do szyi, długi surdut wydawał się ściskać go, ale bez problemu się poruszał. Friedrich również odpiął pelerynę i stał obecnie w spodniach i obszernej szacie do kolan. Ukłonili się sobie i gdy się wyprostowali, z różdżki Snape’a błysnął złotawy promień, ale Friedrich bez problemu go odbił. Młodszy mężczyzna uskoczył przed następnym złotawym promieniem i jeszcze w powietrzu wysłał kilka bordowych promieni. Nagle zaklęcia zaczęły między nimi śmigać. Snape bez problemu pomiędzy nimi lawirował, ale Friedrich wydawał się mieć z tym problemy. Sapał i zaczął się bronić, nie atakować. Snape nacierał coraz bardziej, a jego czarne oczy pałały jakimś niezdrowym światłem. Harry’ego zszokowała jedna sprawa – on naprawdę szybko biegał i był zwrotny. W jednej chwili był przed Friedrichem, a w drugiej za jego plecami. Walka nie trwała długo – po chwili Snape stał z różdżką nad starszym mężczyzną, leżącym na ziemi i mocno dyszącym.
– Ej, Hal… Już koniec? – powiedział wesoło. – Nawet się nie zgrzałem.
– Jesteś za dobry – zaśmiał się i wstał. – Ale i tak się powstrzymywałeś, prawda?
Harry patrzył z niedowierzaniem na człowieka, który miał być ich nauczycielem. Tak łatwo się dać innemu czarodziejowi?! Jego obawy wyraził głośno Ron.
– Ja nie mogę! Taki słabeusz ma nas uczyć Obrony?!
– Ron! – zganiła go Hermiona. – To były naprawdę zaawansowane czary. Większości nawet nie rozpoznałam.
Moddy za to spoważniał i pomachał Ronowi sękatym palcem tuż przed jego długim nosem.
– Jeśli nazywasz Friedricha słabym, to sam możesz być gdzieś w okolicach embrionu pod względem siły – wysyczał.
– No, ale on tak łatwo się dał…
– Łatwo? – prychnął. – Ze Snape’em nie wytrzymałbyś nawet sekundy. Zabiłby cię przy drugiej klątwie. Jest w świecie tylko dwóch czarodziejów lepszych od niego w pojedynkach i z żadnym z nich na pewno nie zamierza zadzierać, żeby się przekonać o swojej sile. Dumbledore i Voldemort też mają inne sprawy na głowie.
– A ty? – spytała Hermiona. Friedrich i Snape o czymś dyskutowali cicho zakładając szaty.
– Zawsze byłem od niego słabszy. Dwadzieścia lat temu spotkaliśmy się po przeciwnych stronach różdżek i prawie wysłał mnie do piachu. No… Gdyby nie Dumbledore, to na pewno bym teraz przed wami nie stał. Friedrich też jest lepszy ode mnie, więc w Hogwarcie jesteście bezpieczni, bo chronią was trzej potężni czarodzieje i jeśli o którymkolwiek z nich powiecie coś innego, to jesteście durniami!
Ron zaczerwienił się po koniuszki uszu i wymamrotał pod nosem jakieś przeprosiny, a Harry’emu zrobiło się głupio. Bliźniacy spojrzeli na zegarki i spytali, czy to wszystko.
– Na dziś tak. Chcę was widzieć za tydzień o tej samej porze. Jednak na następne zajęcia przygotujcie się na cięższe zaklęcia i dłuższą sesję. Cztery godziny to tyle co nic.
Większość od razu pobiegła w kierunku pokoju pani Hooch, ale Harry i Ron jeszcze zostali.
– Hermiona, idziesz?
– Nie. Mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia – skrzywiła się.
– Możemy iść z tobą?
– Och, byłoby mi miło, ale nie wiem czy…
– Nie, nie zamierzam się zgodzić – warknął Snape, stając za jej plecami. – Nie są mi potrzebni idioci.
– Mogliby później… zabrać mnie do Nory.
Snape miał minę, jakby dopiero co zjadł kilo cytryn.
– Jak uważasz, ale sądzę, że to może być dla nich dość dużym szokiem. Jeśli którykolwiek z was wyda chociaż pisk, to do końca życia będziecie żałować, że tam poszliście. Za równo pół godziny masz być na dole.
– Tak jest.
– Idź do kuchni i coś zjedz. Jak mi zemdlejesz przy pierwszej miarce, to przysięgam, że cię zostawię, żebyś tam leżała!
Ruszyli we troje do kuchni i dopiero gdy dostała barszcz i pierogi pod nos, mogli spokojnie porozmawiać.
– O czym on mówił z szokiem?
– Honorowe krwiodawstwo – zaśmiała się. – Jest pewien eliksir, do którego potrzebna jest krew dziewicy. Dostarczam krwi.
Ron lekko zbladł.
– Aż takie to ważne?
– Raczej. – nabrała pieróg na łyżkę. – Ten eliksir potrafi uzdrowić każdego, w kim tli się jeszcze choćby iskra życia. Pamiętacie to przemówienie w pierwszej klasie? To z tą chwałą i tak dalej?
„A nawet powstrzymać śmierć”. Teraz już wiem, co miał na myśli. Harry westchnął ciężko.
– Hermiono, nie musisz tego robić.
– Ale chcę. W pewien sposób mogę pomóc Zakonowi. Nie jest to łatwe, ale przecież inni codziennie wychodzą z domu i nie wiedzą czy wrócą. Co oznacza kilka mililitrów krwi? To tyle co nic.
Nic więcej nie powiedzieli i dopiero przed salą Eliksirów Ron złapał ją za rękę i mocno do siebie przytulił. Harry nie wiedział gdzie ma schować oczy.
– Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało – powiedział łamiącym się głosem.
– Daj spokój, Ron. – Jej głos był zirytowany. – Nic mi się nie stanie. Panikujesz, jak stara baba. Jak wejdziemy… lepiej milczcie, bo Snape naprawdę was stamtąd wywali.
Harry patrzył na bladą twarz Rona i zastanawiał się, czemu, zamiast być zmartwionym czuje się winny? Wszedł z ciężkim westchnieniem za Ronem i zamknął cicho drzwi. Snape’a nie było, ale drzwi od magazynu były otwarte, więc pewnie tam właśnie przebywał. Przy jednym ze stolików stały dwa duże kociołki, w których bulgotała jakaś mikstura dość słodko pachnąca. Hermiona zdjęła szatę i została w czarnych spodniach i białym podkoszulku. Usiedli naprzeciwko niej i uśmiechali się do niej niepewnie. Po chwili pojawił się Snape – również bez szaty i surduta, ubrany w spodnie identycznie, jak te Hermiony i białą koszulę. Rękawy miał podwinięte i Mroczny Znak ostro odznaczał się na jego bladej skórze. W jednej dłoni trzymał sierp, który podał dziewczynie.
– Jeśli któryś z was nam przeszkodzi, to naprawdę popamiętacie mnie do końca życia.
Postawił dwie dość duże miarki i stanął obok Hermiony. Ta, patrząc im prosto w twarze przecięła sobie nadgarstek. Kiedy trysnęła z niego krew obaj podskoczyli. Harry’emu robiło się zimno i
gorąco na przemian, żółć napływała mu do ust i czuł zawroty głowy. Dopiero po chwili się uspokoił. Ron trząsł się obok niego. Krew spływała do pojemnika, a Snape przeciągał swoimi długimi paluchami po całym ramieniu Hermiony.
– Co pan robi? – warknął Ron.
– Spędzam krew z ramienia do nadgarstka pobudzając krążenie, Weasley. – Mistrz Eliksirów rzucił im mordercze spojrzenie. Hermiona tymczasem powoli bladła. Pierwsza miarka była pełna i po sali rozszedł się metaliczny zapach krwi. Snape szybko, nie chcąc uronić ani kropli, przeniósł jej nadgarstek nad drugą miarkę i dalej przesuwał dłońmi po ramieniu. Gdy została połowa miarki Hermiona zachwiała się i oparła lewą dłonią o stół. Harry wpatrywał się w nią z przerażeniem i czuł, że Ron obok niego jest cały spięty. Kiedy dziewczyna przymknęła oczy, blada jak śmierć i lekko się osunęła Ron wyskoczył w górę, ale to ręka Snape’a ją złapała.
– Siadaj – syknął w pełni skupiony. Jedną ręką trzymał Hermionę mocno za biodro, tak mocno, że ze swojego miejsca Harry widział, że na dłoni wystąpiły mu wszystkie żyły, a drugą spędzał krew. Oczy dziewczyny otwierały się i zamykały, jakby walczyła o zachowanie świadomości. Próbowała ustać na nogach, ale nie wychodziło jej. Snape warknął.
– Przestań. Ciężej mi ciebie utrzymać, jak się miotasz. Oprzyj się i śpij.
Od razu przestała, głowa opadła jej na pierś Mistrza Eliksirów i po chwili zaczęła równo oddychać. Snape skończył zbierać krew, oparł jej rękę o stół, krew wciąż kapała, sięgnął po różdżkę, przełożył Hermionę z jednego ramienia na drugie i zaczął uzdrawiać jej nadgarstek. Po chwili jej skóra była tak samo gładka jak wcześniej. Spojrzał na nich ponuro.
– Na co czekacie?! Zabierajcie ją! Najpierw do skrzydła szpitalnego, potem do Nory.
Wcisnął nieprzytomną dziewczynę w ręce Rona i zaczął powoli wlewać krew do eliksiru, który zasyczał i zmieniał kolor na purpurowy.
– Do widzenia – mruknęli i czym prędzej ruszyli do pani Pomfrey. Na widok nieprzytomnej dziewczyny kobieta podniosła wrzask.
– Przecież mówiłam, że przynajmniej tydzień należy odczekać! Uch! A wy czego się gapicie?! Połóżcie ją na którymś z łóżek.
Po chwili przyniosła jakąś buteleczkę, z której nabrała strzykawką sporo płynu i wbiła igłę w ramię Hermiony. Przez kilka mocnych uderzeń serca wpatrywali się w nią i dopiero kiedy zaczęła nabierać kolorów odetchnęli. Pani Pomfrey tymczasem w najlepsze narzekała.
– A mówiłam mu, żeby nie zawracał tym głowy Severusowi. Ale nie, on jest mądrzejszy i bez tego nie da rady i to jego zakichany obowiązek! Jakby nie wiedział, że nie powinien pchać tego swojego okaleczonego nochala w walkę, bo nie jest już do tego taki sprawny. Ale nie, on musi pokazać, że jeszcze do czegoś się nadaje i w efekcie przysparza innym problemów!
– Eee… Pani Pomfrey, o kim pani mówi?
Ron patrzył na starszą kobietę jak na wariatkę. Ta sapnęła i ponownie nabrała mikstury do strzykawki.
– O Alastorze, a o kim innym miałabym mówić?! Gdyby siedział na tyłku i przestał go pchać w niebezpieczne akcje, to nie musiałby zażywać tego eliksiru co drugi dzień! Przez to jego zapotrzebowanie miałam w zeszłym roku Severusa niemal całkowicie opróżnionego ze krwi co trzeci dzień! Jeden z drugim porąbani i nierozważni! Teraz jednak kociołek się przelał! Nie będą zmuszać do tego tej biednej dziewczyny! O, nie! Zaraz porozmawiam sobie z Albusem!
W Skrzydle Szpitalnym siedzieli dobre pół godziny, nim mogli ją zabrać do Nory. Ron przeniósł się z Hermioną mocno przytuloną do siebie, a Harry wziął jej szatę i torbę. W kuchni pani Weasley była dziwna atmosfera. Przy jednym końcu stołu siedział rozanielony profesor Friedrich, przy drugim nachmurzony pan Weasley, a pomiędzy nimi profesor Dumbledore. Moody stał oparty o drzwi kuchenne i macał swoje żebra.
– Jeszcze raz ci mówię. – Pan Weasley cedził przez zaciśnięte zęby. – Nie chcę cię tutaj widzieć!
– Arturze, nie zamierzam zalecać się do Molly, chociaż mam na to wielką ochotę. – Friedrich uśmiechnął się smutno. – Nie sądzę by przez te lata zmieniła decyzję.
– Spokojnie, panowie. – Dumbledore parsknął. – Hal będzie się tu pojawiał rzadko. Na spotkania Zakonu, czasami na obiad, jeśli Molly zechce go widzieć.
– Ja nie mam nic przeciwko – uśmiechnęła się kobieta i pogłaskała swojego męża po kościstym policzku. – Nie masz się czym martwić, Arturze.
Wymamrotał coś pod nosem, a Harry cicho się zaśmiał. Dopiero teraz zwrócono na nich uwagę.
– Harry, słyszałem, że udało ci się rzucić klątwę na pannę Chang. – Dyrektor lekko posmutniał. – Wiem, że było to dla ciebie ciężkie, ale cieszę się, że dałeś radę. Cóż się stało Hermionie?
– Robili jakiś paskudny eliksir dla Szalonookiego – warknął Ron patrząc na stojącego w drzwiach spod byka. Harry podrapał się po nosie i westchnął. Zanosiło się na burzę, bo Moody zapowietrzył się, ale po chwili złapał go atak bólu i aż usiadł. Dumbledore do niego doskoczył i dokładnie go zbadał.
– Czy ten eliksir będzie gotowy dzisiaj? – spytał poważnym głosem. Harry wzruszył ramionami.
– Nie znam się na tym.
– Harry, muszę cię prosić żebyś przeniósł się do zamku i zapytał o to profesora Snape’a. Alastor długo nie pociągnie, jeśli nie dostanie tej mikstury.
Rzucił rzeczy Hermiony na stół i wskoczył do kominka, by po chwili wpaść do sali Eliksirów. Snape w sekundzie był obrócony twarzą do niego i z wyciągniętą różdżką. Na jego widok wcale jej nie opuścił.
– ILE RAZY MAM CI MÓWIĆ, POTTER, ŻE NALEŻY PUKAĆ?!
– Przepraszam, ale nie miałem na to czasu. Profesor Dumbledore pyta się kiedy będzie gotowy eliksir, bo Szalonooki… eee… długo nie pociągnie.
Snape parsknął i uśmiechnął się paskudnie.
– Nie, żebym miał coś przeciwko temu. Idziemy, Potter!
– Gdzie?
Głos Snape’a ociekał jadem.
– Och, Chłopiec- Który- Przeżył czegoś nie wie? No, proszę. Dzień jest coraz piękniejszy! Do Nory, ty durniu!
– A… a eliksir?
– Jak wyglądał Moody?
– No… taki lekko siny, usiadł i miał mocno zaciśnięte oczy i dłonie. Chyba go bolało.
– Chyba go bolało – zaśmiał się Snape. – Cóż za genialna dedukcja. Zastanawiam się jakim cudem zdajesz z klasy do klasy.
Weszli do jego gabinetu i przenieśli się do kuchni pani Weasley, gdzie Szalonooki siedział blady na krześle. Snape podał mu fiolkę krwistoczerwonego płynu i zaaplikował mu trzy krople mikstury.
– A teraz mnie posłuchaj, Moody – warknął. – Nie masz już tylu sił co kiedyś, a ja nie mam ochoty patrzeć, jak Granger patroszy się z powodu twojej głupoty. Daj im się zabić, albo przestań w ogóle tam łazić, bo za każdym razem wracasz coraz bardziej poturbowany. Nie mam tego eliksiru na składzie i teraz… nieco się zmieniły warunki i nie mogę ci już go wytwarzać co kilka dni. Teraz masz tydzień czekania. Przyjmij to do tej swojej pustej łepetyny, chyba że zaklęcia Śmierciożerców również pozbawiły cię mózgu.
Po tej przemowie wrócił do Hogwartu pozostawiając kompletną ciszę. Dumbledore ciężko westchnął.
– On ma rację, Alastorze. – Szalonooki wyprostował się, tak samo zdrowy jak zawsze. – Odsuwam cię od zadań w terenie.
– Dumbledore! Nie możesz słuchać tego szczeniaka! Mam się świetnie!
Moody stanął na swoich nogach (w tym jednej drewnianej) i tak się zdenerwował, że jego sztuczne oko wirowało szybko, doprowadzając Harry’ego do mdłości. Po dzisiejszym dniu, doszedł do wniosku, chyba nic już nie zjem.
– Wiem, że masz się świetnie, ale za każdym razem wracasz poraniony. Kiedy Severus sam wykonywał ten eliksir mógł go przygotowywać co kilka dni, chociaż Poppy łamała nad nim ręce. Teraz jednak potrzebuje do tego Hermiony, a sam widziałeś w jakim była stanie zanim Ronald zaniósł ją na górę. Jej organizm nie wytrzyma tak częstego upuszczania krwi. Chcesz, żeby z powodu twojej dumy ta dziewczyna kompletnie się wykończyła?
W tym momencie jednocześnie pani Weasley, pan Weasley i profesor Friedrich zaczęli mówić jednocześnie próbując namówić Szalonookiego na rozwagę. Ten w końcu ryknął:
– NO JUŻ DOBRZE! Zostaję w domu i nie ruszam się z niego! Daj mi jakieś druczki do wypisania i będzie świetnie.
– Żadne druczki. Chodź, porozmawiamy. Do widzenia wszystkim. Wrócili do Hogwartu, a pan Weasley spojrzał na Friedricha.
– Spróbuj tylko – warknął. – zbliżyć się do mojej żony, a popamiętasz mnie do końca życia.
– Wciąż pamiętam ostatni raz. – Skrzywił się drugi mężczyzna. – Za każdym razem, gdy usiądę, to sobie przypominam. Ale, ale… Harry, jak ci się podobała dzisiejsza lekcja?
– Usiądź, kochaneczku i zjedz coś. Musisz być zmęczony. – Pani Weasley uśmiechnęła się do niego radośnie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że to przez niego jej dzieci są w niebezpieczeństwie.
– Nie, dziękuję, pani Weasley. Herbata wystarczy. – Usiadł pomiędzy mężczyznami. – Lekcja była… ciekawa. Pomijając fakt, że musiałem skrzywdzić dziewczynę, którą lubię, to sporo się nauczyłem.
– To dopiero początek. Chciałem wam pokazać z Moodym to konkretne zaklęcie, bo jest naprawdę użyteczne, choć paskudne – westchnął ciężko. – Tyle pracy przed nami… Słyszałem, że prowadziłeś coś w rodzaju klubu pojedynków w piątej klasie?
– Może nie prowadziłem, ale pomagałem…
– Och, nie bądź taki skromny – uśmiechnęła się pani Weasley. – Hal, gdyby nie on to dwójka moich dzieci byłaby już martwa.
– To był pomysł Hermiony i ona wynajdywała użyteczne zaklęcia – wymamrotał, czerwieniąc się po czoło.
– Nonsens, kochaneczku. Wiemy dobrze, że to twoja zasługa. Owszem, Hermiona pomogła i to ona wyszła z tym pomysłem, ale to ty ich poprowadziłeś. Nie umniejszaj swoich zasług.
– W każdym razie pytam o to, bo chciałbym wiedzieć ile osób brało w tym udział i co już potraficie?
– Hmm… Hermiona wciąż powinna mieć gdzieś listę, a ćwiczyliśmy wiele zaklęć. Każdy członek GD potrafi wyczarować Patronusa…
Przez następne pół godziny omawiali zaklęcia, których się nauczyli i wyliczył wszystkich członków GD.
– To większa część tej grupy, którą mam. To dobrze, to dobrze. Dla tych, którzy nie uczęszczali na wasze zajęcia, będę robił dodatkowe spotkania, by nadgonili. Chciałbym też nauczyć was pojedynków, takich jak ten, który dziś widzieliście. Jednoczesne poruszanie się i rzucanie zaklęć, co dla większości jest problemem. Trzeba umieć lawirować pomiędzy klątwami. Do tego jednak potrzebny mi będzie Sev, bo on to lepiej tłumaczy.
– Wątpię – mruknął Harry.
– Nie ma cierpliwości do uczniów, ale jego metody przynoszą efekty. Do tego jednak dojdziemy pewnie gdzieś w okolicy grudnia, więc nie ma potrzeby się tym martwić teraz.
trochę mniej wychowawcze, ale bardzo ślizgońskie ;pWróć do czytania
oh, jakie zaufanie… i można się wyspać na nietoperzu w samej koszuli ^^Wróć do czytania
i Poppy się chlapnęła, chociaż tępaki nie mieli szansy nic zrozumieć 😛Wróć do czytania
zjem -> zjeWróć do czytania