Rozdział 2

Hermiona aportowała się tuż przed bramą Hogwartu i odetchnęła. Ostatnim razem aportowała się kilka miesięcy wcześniej i nie była pewna, czy wciąż to umie. Ale podobno nie zapomina się tego tak samo, jak jazdy na rowerze. Zerknęła na zamek i uśmiechnęła się – tutaj czuła się jak w domu. Widziała basztę, w której była jej sypialnia i od razu poczuła się dobrze. Na tyle, że zapomniała, że nie jest sama.

– Długo będziesz tak stać? – warknął Snape, stojący przy bramie szkolnej. – Nie mam czasu na twoje fanaberie.

– Przepraszam, profesorze.

Śmignęła koło niego przez bramę i poczekała, aż ją za sobą zamknie. Ruszył przed siebie długimi, szybkimi krokami i ledwo mogła za nim nadążyć. Wydawałoby się, że z dopiero co posklejanymi wnętrznościami powinien iść wolniej niż zazwyczaj, jednak pędził przed siebie ze stałą prędkością. Bez ociągania się weszła do holu szkolnego i przystanęła, niepewna co teraz.

– Zanieś bagaż do swojego pokoju – mruknął Snape- Jak tylko to zrobisz, to przebierz się w swoje szaty robocze, weź rękawice i przyjdź do sali Eliksirów. Byle szybko!

Pokój wspólny Gryffindoru był przyjemnie znajomy, jednak nie mogła się ociągać. Wbiegła do sypialni i rzuciła swoje rzeczy na łóżko.

Pokój jej, Parvati i Lavender był mały. Mieścił trzy łoża z baldachimami, trzy biurka z lustrami (chłopcy tego nie mieli, widocznie Założyciele uznali, że nie potrzebują) i trzy szafy. Nie bawiła się w porządek, tylko wypakowała swoje szaty i zaczęła się szybko przebierać. Wiele z sobą nie miała – pidżama, trzy pary szat roboczych, rękawice ochronne, bielizna na zmianę, mydło, szampon, szczoteczka do zębów i pasta, ręcznik oraz kilka opasłych tomów dotyczących Eliksirów. Pamiętała, że jest tu głównie po to, by przeprowadzić badania nad eliksirem leczącym skutki Crucio.

Wzdrygnęła się wspominając ten nieziemski ból. Musiała go znosić jedynie przez kilka minut, ale wydawało się to trwać godziny.

Związała swoje bujne włosy gumką i szybko rzuciła okiem na lustro, czy żadne pasma się nigdzie nie zapodziały. Już kilka razy zepsuła eliksir tylko dlatego, że zbuntowany kosmyk wpadł do kociołka. Zdziwiła się widząc swoją twarz – od ponad trzech miesięcy nie spoglądała w lustro. Jej oczy wydawały się być jeszcze większe, cienie pod oczami wydłużyły się. Była blada i wyglądała na zmęczoną.

– To pewnie z braku snu – westchnęła, po czym zaczęła biec w stronę lochów.

Od ponad miesiąca nie mogła dobrze spać. Bała się o rodziców, o Harry’ego, Rona, Ginny, Weasleyów, Lupina, Tonks, Dumbledora, profesor McGonagall… Tylu ludzi, których obawiała się stracić. Wpadła do sali od eliksirów i usłyszała jakieś jęknięcie. Zdziwiona zajrzała do środka i oblała się rumieńcem – uderzyła drzwiami profesora Snape’a. Siedział właśnie na ziemi i pocierał czoło.

– Wejście smoka, Granger – warknął podnosząc się. Zauważyła, że nieco się krzywi i zalało ją poczucie winy. – Zamierzasz stać w drzwiach przez resztę nocy? Bo jeśli tak, to wracaj do Nory.

– Nie. Jestem tu, by panu pomóc.

– Wiesz, jak się warzy Veritaserum?

– Wiem.

– W takim razie zrobisz trzy kociołki.

– Przecież eliksir musi warzyć się miesiąc… Zaczął siekać żuki i zaklął cicho pod nosem.

– Widać nie wiesz jednak wszystkiego – powiedział z przekąsem. – Zamiast muszek siatkoskrzydłych dodaj sproszkowane jajka muszek. Dzięki temu oszczędzasz na czasie i robisz
eliksir w ciągu pięciu godzin. Kiedy dodasz jajka, to zostaw eliksir na najniższym poziomie wrzenia i zajmij się Wielosokowym. Wierzę, że wiesz, jak go zrobić. Zamiast skórki boomslanga wrzuć pokrojone w kosteczkę owoce boomslanga. Zresztą, zanim to dodasz daj mi znać, to dalej cię poinstruuję.

– Trzy kociołki?

– Tak.

Praca okazała się cięższa niż sądziła. Woda w trzech kociołkach zaczęła parować i robiło jej się na przemian gorąco i zimno. Kroiła pieczołowicie owoce berberysu, obrywała malutkie ciernie głogu dwuszyjkowego, lekko drżącą ręką odmierzała krople jadu akromantuli, przypominając sobie opowieści Rona o Aragogu, i wrzuciła odpowiednią ilość sproszkowanych jajek.

– Profesorze, wrzuciłam jajka.

Obrócił się od swoich kociołków i podszedł do niej. Rzucił okiem i widocznie było dobrze, bo nie skomentował.

– Zamieszaj cztery razy zgodnie z ruchem wskazówek i raz w drugą stronę. Zrób tak pięć razy w odstępach trzyminutowych, po czym rzuć zaklęcie podane w tej książce.

Machnął różdżką i jeden z opasłych tomów wyleciał z jego gabinetu i ułożył się na stoliku obok niej, na odpowiedniej stronie. Zamieszała pierwszy raz i rzuciła okiem na zaklęcie, nastawiając odpowiedni czas na zegarku. Zaklęcie było dość skomplikowane, ale nie trudniejsze niż te, które trzeba było wypowiadać nad Eliksirem Wielosokowym. Przećwiczyła ruch nadgarstka i różdżka wyślizgnęła się z jej spoconych palców. Wyrwało jej się wyjątkowo paskudne przekleństwo i złapała się za usta. Snape lekko się obrócił i obdarzył ją morderczym spojrzeniem.

– Po pierwsze, zważaj na swój język, Granger, bo będę takie zachowanie odnotowywał i z nadejściem semestru odejmę wszystkie zebrane punkty Gryffindorowi. Po drugie, na stronie trzeciej masz zaklęcie na suchość palców. Powinno się przydać. I nie machaj różdżką, jak jakaś idiotka na Zaklęciach.

Zacisnęła szczęki, ale nic nie powiedziała. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zamieszała drugi raz i przerzuciła na stronę trzecią, zaznaczając wcześniej zaklęcie potrzebne do Veritaserum. Z suchymi palcami łatwiej jej było je rzucić, kiedy nadeszła pora. Jednak coś jej nie pasowało.

– Profesorze, jeśli dodamy jajka, to czy eliksir nie będzie słabszy?

Westchnął głośno, dając jej do zrozumienia, że została mu chyba zesłana jako kara za wszystkie grzechy, ale niechętnie odpowiedział.

– Będzie silniejszy. Dojrzałe muszki mają mniej… soku. A jajka mają go pełno. Sproszkowane zachowują swoje właściwości. To powoduje, że eliksir łatwiej wpływa na umysł.

– Ale wciąż nie penetruje umysłów o silnej barierze?

– Chyba jednak przeceniłem twoje zdolności – powiedział jadowicie. – Powinnaś wiedzieć, że odpowiednio strzeżone umysły opierają się wszelkim miksturom i zaklęciom. Weź się za Eliksir Wielosokowy, nie mamy czasu na pogaduszki.

– Nie mieliśmy robić odtrutek i testerów?

– A myślisz, że co ja robię? Czapeczki dla skrzatów domowych na drutach?

Zignorowała przytyk do jej W.E.S.Z.

– Mieliśmy mieć taką samą pracę, profesorze. Pan wziął na siebie więcej.

– Nie więcej, tylko o wyższym stopniu trudności. Kiedy skończysz Wielosokowy zaczniesz robić testery, więc nie marudź. Odtrutki zostaw mnie. A teraz do roboty!

Machnął rękawem i dopiero teraz zauważyła, że się jeszcze nie przebrał.

– Dlaczego nie zmienił pan szat? Te są pocięte i zakrwawione – powiedziała niepewnym tonem.

– Od kiedy jesteś moją matką, Granger?! W mojej sali będę chodził tak ubrany, jak mi się podoba! A ty weź pochyl ten swój kudłaty, pusty łeb nad eliksirami, którymi masz się zająć!

Po ostatnim wrzasku złapał go atak kaszlu, ale wolała nawet nie proponować pomocy, bo sama skończyłaby w skrzydle szpitalnym. Zajęła się Eliksirem Wielosokowym i uśmiechnęła na wspomnienie drugiego roku, gdy warzyła go nielegalnie w toalecie dla dziewcząt. Później, gdy go wypiła, zmieniła się kota i do dziś brał ją śmiech na wspomnienie wesołego uczucia, jakim było posiadanie ogona i wąsów. Pokroiła w idealne kosteczki owoce boomslanga. Ciekawe, czy Snape wie, że to ona ukradła mu tą skórkę z magazynu? Kiedy skończyła obróciła się i wciąż rozweselona odezwała się.

– Owoc boomslanga, panie profesorze.

– I z czego tak się cieszysz? – warknął stając obok niej. Rzucił jej ponure spojrzenie, ale ona nie mogła opanować głupiego uśmiechu. Było jej zbyt wesoło. – Wrzucasz po kolei, nie więcej niż jedno na raz. Kiedy się zanurzy, możesz dodać następne. Teraz część cięższa. Dotąd muszki siatkoskrzydłe dodawało się na samym końcu. Jednak przez zmianę skórki na owoce wrzucasz muszki zaraz po owocach i dopiero wtedy mieszasz i rzucasz zaklęcie.

– Jest jakaś zmiana w mieszaniu lub zaklęciu?

– Nie. Kiedy to skończysz, zgaś płomień i dokończ Veritaserum.

– Jak?

– Traktuj je, jakby dopiero co stało przez miesiąc. Znasz zaklęcia końcowe, czy pożyczyć ci książkę?

Przy ostatnim zdaniu uśmiechnął się złośliwie.

– Dziękuję, profesorze, to wyjątkowo miło z pana strony, ale znam.

Nie mogła się powstrzymać i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że właściwie odpyskowała.

– Pierwsze pięć punktów od Gryffindoru. – Machnął różdżką i jego pióro na biurku zanotowało to. – Niech się pani nie krępuje. Nie ma dla mnie większej przyjemności, niż odbieranie punktów Gryffindorowi.

Chciała odpowiedzieć, że nie ma osoby, która by tego nie wiedziała, ale ugryzła się w język. Nie ma sensu mu podpadać. Skończyła oba eliksiry i przelała je do odpowiednich słoiczków, podpisując etykietki.

– Gotowe, panie profesorze. Co teraz?

– Evanesco – rzucił i jej blat zrobił się czysty. – Testery są dość proste do wykonania, lecz żmudne.

Wszedł do magazynu i wrócił z jakimś koszem, który postawił na blacie.

– Co to?

– Potrzebujesz tego do testerów. Wiesz, jak się je wykonuje?

– Nie.

– Coraz bardziej mi się to podoba. – Kolejny paskudny uśmiech wykrzywił jego usta. – W tym koszu są wszystkie trucizny, jakie zna świat. Musisz obchodzić się z nimi wyjątkowo uważnie. Pokażę ci na jednym przykładzie, co będziesz robić z resztą.

Wziął pierwszą buteleczkę, na której było napisane Eliksir Smoczej Łapy. Nie brzmiało to strasznie, ale kiedy Snape wlał miksturę do kociołka, ta zaczęła wydzielać nieznośne ciepło i odór, od którego zapiekły ją oczy.

– To Smocza Łapa. Dość paskudna sprawa. Jedna kropla i człowiek umiera godzinami, mając wrażenie, że pali się od środka. Stawiasz obok drugi kociołek, ten będzie w sam raz. – Przywołał największy kociołek, jaki w życiu widziała. Kocioł byłoby lepszym określeniem. – Zaklęcie jest łatwe. Oriri purgatum. Zauważyłaś ruch, jaki wykonuje różdżka? Jak widzisz, nad eliksirem zbiera się srebrna powłoczka. To jest właśnie esencja wywaru. Przenosisz ją zwykłą lewitacją i wrzucasz do drugiego kociołka. Teraz jednak najcięższa część zadania. Musisz z powrotem wlać miksturę do fiolki.

– Jak? Chochla się spali.

– Zaklęciem, głupia dziewczyno – warknął. – Antelatum! – Mikstura oderwała się od dna i zawirowała w powietrzu. Snape wciąż trzymał fiolkę w palcach. Machnął różdżką i skierował rdzawą ciecz prosto do szklanego pojemniczka. – Musisz bardzo uważać. Potrzebne jest do tego pełne skupienie. Masz tu zaledwie 10 mililitrów, ale wypaliłoby ci to tunel w dłoni.

– Tu naprawdę są wszystkie mikstury? Łącznie ze wszystkimi, które wymyślił Fekete?

– Masz problemy ze słuchem? Skoro powiedziałem wszystkie, to oznacza, że wszystkie. – Ruszył w stronę swojego stanowiska, wciąż marudząc. – Przy okazji, nie zadawaj mi przy każdej fiolce pytań o to, co się dzieje po jej zażyciu. Muszę się skupić na swojej pracy.

W jednym miał rację- była to żmudna praca. Wlać miksturę, rzucić zaklęcie, przenieść esencję do kociołka, wlać miksturę ponownie do fiolki. Większości nazw nie rozumiała – Bibulus Canaliae, Discoere, Extraho, Hic haec hoc. Ale przy dwóch nie mogła się powstrzymać od pytań.

– Panie profesorze…

– Czego?!

– Dlaczego tutaj pisze Voluptas? Przecież to po łacinie „rozkosz”, prawda?

– To naprawdę okrutny eliksir – parsknął Snape, ale Hermiona mogłaby przysiąc, że był rozbawiony. – To właśnie jeden z wynalazków Fekete. Uznał, że wzmożona rozkosz może doprowadzić do szaleństwa, a nawet śmierci.

– Hę? – Zaczerwieniła się, ale wciąż nie rozumiała. – Jak to?

– Granger, nie zamierzam ci udzielać informacji na tego typu tematy – syknął. – Jeśli tak bardzo cię to interesuje, zwróć się do pani Pomfrey.

– Nie jestem pewna, czy dobrze myślę. Nerwy człowieka przewodzą każdy impuls do mózgu. Lekkie ich drażnienie powoduje przyjemność, więc jeśli to lekkie drażnienie będzie zbyt intensywne, to powoduje ból? Czy tak?

– Mniej więcej – burknął, obracając się do niej plecami i wiedziała, że to koniec dyskusji.

Za drugim razem przeczytała etykietkę kilkakrotnie, nim dotarło do niej to, co widzi.

– Co tutaj robi Potter?!

Snape drgnął, po czym obrócił się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– To akurat mój wynalazek, z którego nie jestem dumny.

– To znaczy?

– Pewnie wiesz od Pottera, że ja i jego ojciec nie darzyliśmy się miłością. – Skinęła głową. – Ten eliksir wymyśliłem jeszcze w szkole, a z nazwy możesz wywnioskować dla kogo był przeznaczony.

– Co… co się działo z osobą, która go zażyła?

– Nie musiała jej zażywać. Wystarczyło upuścić kroplę na ubranie, na włosy, na cokolwiek. To jest jak grzyb. Rozprzestrzenia się z zastraszającą prędkością pożerając ciało człowieka. Wyjątkowo żrący kwas, więc lepiej z tym uważaj.

Musiała chwilę odczekać, nim przelała go do kociołka. Nie mogły drżeć jej ręce. Wiedziała, że Snape był kiedyś Śmierciożercą, ale jakoś nie trafiało do niej to, że robił te wszystkie okropności, co inni. Miała jednak przed sobą namacalny (oczywiście nie w sensie dosłownym) dowód na to, że był zły. Bardzo zły. Przelała esencję do kociołka i z sercem w gardle rzuciła zaklęcie. Odetchnęła dopiero, kiedy zakorkowała i zapieczętowała fiolkę. Zdecydowanie wolała nie wiedzieć, jakie świństwo znajduje się w jej rękach.

Jej dłonie wielokrotnie uratowały Smocze Rękawice, ale musiała kupić nową parę. Jedne eliksiry ją atakowały, inne wybuchały w najmniej oczekiwanych momentach. Jeden raz Snape musiał ją ratować podając odtrutkę, bo właśnie jedna z eksplodujących mikstur o wdzięcznej nazwie Zielona Radość niemal w całości wylała się na jej stopę. Zrzuciła szybko buta, patrząc jak pożerają go zielone ogniki i dopiero po chwili ogromny ból uświadomił jej, że jedna kropla została na jej stopie. Płomień zaczął się rozszerzać, a ból był niemal równy temu, który odczuwała podczas Crucio rzuconego przez Bellatrix w zeszłym roku w Hogwarcie. Nie wiedząc o tym zaczęła krzyczeć i dopiero po jakimś czasie odczuła ulgę. Otworzyła oczy i pierwszym, co ujrzała, była blada twarz Mistrza Eliksirów. Snape właśnie wylał na jej stopę odtrutkę i teraz machał nad nią różdżką powodując, że naskórek powoli wracał. Kiedy skończył i pomógł jej usiąść na krześle otworzyła usta, żeby mu podziękować, jednak nie zdążyła.

– TY IDIOTKO!!! CZY JA CI NIE MÓWIŁEM, ŻEBYŚ UWAŻAŁA?! – ryknął tak, że nietylko ona się zatrzęsła, ale nawet fiolki tuż za nią.

Darł się tak z kilka minut, co oznaczało, że jego organizm ma się znacznie lepiej, i obrzucał ją takimi inwektywami, że nawet bracia Weasleyowie by się zarumienili. Wyrzucał jej lekkomyślność, pustogłowie, wodogłowie i wszelkie głowie, jakie przyszło mu na myśl. Kiedy przeszedł do stanu jej umysłu zgiął się w paroksyzmie bólu, ale kaszlał już bez krwi. Odetchnęła z ulgi – zarówno dlatego, że to oznaczało, że przestanie się drzeć, jak i dlatego, że przynajmniej nie krwawił.

– Przez chwilę siedź tutaj i staraj się niczego nie zepsuć – zachrypiał, po czym spojrzał do koszyka. – Jeszcze jakaś godzina pracy nad tym ci została. Skończysz przelewać, rzucisz odpowiednią formułę i pójdziesz spać.

– Po co?

– A po co ludzie śpią? Właśnie po to, żeby nie popełniać takich kretyńskich błędów!

– A pan pójdzie spać?

– Nie. Mam zbyt wiele pracy.

– Więc ja również nie pójdę – powiedziała lekko i gdy tylko nabrał powietrza, dodała szybko – Profesor Dumbledore powiedział wyraźnie, że mamy mieć taką samą pracę. A pan wyraźnie zamierza robić coś, podczas gdy ja będę odpoczywać. Nie zgadzam się. Albo pan również się położy, co byłoby dobre dla pana organizmu, albo da mi pan kilka odtrutek, nad którymi będę pracować.

– Chciałbym zobaczyć, jak to mówisz Dumbledorowi – sarknął.

– Nie ma sprawy, pójdzie pan ze mną czy mam go tutaj przyprowadzić? – wstała niepewnie i ruszyła do drzwi.

Głośne fuknięcie ją zatrzymało.

– Czterdzieści punktów od Gryffindoru!

– A niech będzie i sto, ale profesor Dumbledore o tym usłyszy. Więc jak robimy, profesorze? Snape zacisnął usta tak mocno, że prawie nie było ich widać.

– Jak sobie chcesz. Trzy godziny snu, nie mniej, nie więcej. Potem wybierzesz się do Nory.

– Dlaczego?!

– W takim razie zamierzasz paradować w jednym bucie i zżartej do połowy nogawce?

Uśmiechnął się paskudnie, a w niej się zagotowało. Miała go serdecznie dosyć!

– Skoro pan paraduje w poszarpanej i zakrwawionej szacie, to nie mogę się wyróżniać nienagannym ubiorem.

– Mówiłem ci, żebyś nie robiła mi za matkę, Granger!!!

– A od kiedy pan robi za mojego ojca?!

– Mogę sobie chodzić po mojej sali, jak mi się podoba!!!

– Nie jesteśmy w czasie lekcji i również mogę sobie chodzić, jak mi się podoba!

– Szacunek, Granger!!! Wynoś się stąd!

– Nie. A jeśli mnie pan wyrzuci, to pójdę prosto do dyrektora.

Nigdy nie sądziła, że zatkanie Snape’a daje taką satysfakcję. Uśmiechnęła się szeroko i wróciła do kosza z fiolkami. Niestety, przeliczyła się.

– Granger, guzik mnie obchodzi co zrobisz. Jeśli po drzemce wrócisz mi tutaj w takim stanie, to możesz być pewna, że nie uda ci się przestąpić progu tej Sali. – Jego głos był nieprzyjemnie spokojny i zdecydowanie miał złośliwe brzmienie. – Po drugie, albo będziesz zwracała się do mnie poprawnie, albo przestanę bawić się w punkty Gryffindoru i zacznę wymyślać szlabany dla twoich przyjaciół, Granger. Dwoje Weasleyów i Potter. Niewątpliwie będą ci za to wdzięczni. Po trzecie, przestaniesz mi grozić Dumbledorem, bo to się może skończyć źle jedynie dla ciebie. Rozumiemy się, Granger?!

Drgnęła i obróciła się. Patrzył na nią morderczym wzrokiem, którego nie mogła znieść.

– Tak, panie profesorze.

– Świetnie. Wracaj do pracy.

Powinna wiedzieć, że z nim nie pójdzie tak łatwo. Westchnęła i wzięła fiolkę z Eliksirem Nocnej Mary. Zawirował granatowo na dnie kociołka i zapachniał jej lawendą. Na wszelki wypadek odsunęła się nieco i dopiero wtedy rzuciła zaklęcie. Dwa ostanie eliksiry okazały się najtrudniejsze. Albo była to kwestia zmęczenia organizmu, albo trafiła na wyjątkowo paskudne mikstury. Pierwszy nie chciał oddać esencji, a drugi próbował ją zaatakować i uformował się w dłoń. Zakorkowała ostatnią fiolkę i odwróciła się do Snape’a.

– Gotowe, profesorze.

Skinął głową, ale nie przestawał mieszać w swoich kociołkach. Oparła się o blat stołu i zapatrzyła na to, jak pracuje.

Był perfekcjonistą. Każdy ruch musiał być wykonany poprawnie, każdy składnik obrany, pocięty, odmierzony co do milimetra. Musiała przyznać, że była pod wrażeniem. Wiedziała, że właśnie zaczęła pracę z jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów na świecie, ale mimo to nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to, co dla niej byłoby wyjątkowo trudne, on robił jakby od niechcenia. Powodowało to, że poczuła chęć nauki, by być równie dobrą, jeśli nie lepszą. Musi się uzbroić w cierpliwość i to w całe jej pokłady. Snape właśnie zamieszał po raz ostatni odtrutki, po czym zmniejszył ogień pod kociołkami i podszedł do niej. Zajrzał do kotła, który do połowy był wypełniony srebrną mazią. Kilka razy machnął różdżką, a ona niemal zgrzytnęła zębami – mógłby nie używać zaklęć niewerbalnych.

– To na pewno wszystkie?

– Na pewno.

– W takim razie pozostało rzucić zaklęcie. Proces tworzenia testerów jest prosty. Kiedy mamy wszystkie esencje musimy połączyć je w jedno i odwrócić bieguny. Pierwszy proces trwa cztery godziny, akurat tyle, ile zajmie ci drzemka i wyprawa do Nory. Przy okazji uda ci się załapać na śniadanie u Molly. – Zerknął na zegarek. – Jest prawie piąta rano. Równo o dziewiątej chcę cię tutaj widzieć. Rzuć zaklęcie, które znajdziesz na stronie osiemset siedemnastej.

Machnął różdżką i kolejny wielki tom niemal zbił ją z nóg. Miała wrażenie, że słyszy złośliwy chichot, ale nie dała po sobie poznać, że ją to zdenerwowało. Zaklęcie nie było skomplikowane. Eliksir zaczął wirować i bulgotać. Snape rzucił okiem i skinął głową, po czym wrócił do swoich kociołków. Stanęła tuż przed nim.

– Nie pójdę, dopóki nie zabezpieczy pan eliksirów i też nie pójdzie.

W odpowiedzi dostała wkurzone spojrzenie, ale czekała następne kilka minut, w których dokończył mikstury i przelał je do słoiczków. Wyczyścił stanowisko pracy i machnięciem różdżki otworzył drzwi.

– Wynocha – warknął.

 

 

Ledwo dowlokła się do wieży. Wciąż w szatach padła na łóżko, nastawiła budzik i od razu zasnęła. Widocznie była zbyt zmęczona, żeby śnić. Jednak kiedy o ósmej zabrzęczał dzwonek wstała bez problemów i zmieniła szatę wierzchnią na nową. Umyła szybko zęby, przeczesała włosy i pobiegła w kierunku gabinetu profesor Hooch. Zapukała i weszła. Profesor obróciła się od okna i uśmiechnęła.

– Nora?

– Tak. I za jakieś czterdzieści minut bym wróciła.

– Nie ma problemu. Mój kominek, kominki dyrektora, Minerwy, Filiusa, Severusa i Poppy są połączone z Norą w sposób całkowicie bezpieczny. Wskakuj.

– Dziękuję.

Weszła w płomienie, powiedziała: „Nora” i po chwili wyskakiwała z kominka państwa Weasleyów. Pani Weasley na jej widok niemal upuściła nóż.

– Hermiono, co ci się stało?! Czemu jesteś bez buta i masz połowę prawej nogawki?!

– Mały wypadek przy pracy. Muszę się przebrać. Jest może jakieś śniadanie?

– Oczywiście, siadaj. Harry i Ron powinni zaraz zejść.

– A Fred, George, Bill, Charlie?

– Bliźniacy wrócili na Pokątną, Bill i Charlie są… poza domem.

Zrozumiała, że „poza domem” oznaczało jakąś misję zleconą przez Dumbledora. Nałożyła sobie dżemu pilnując zegarka. Chwilę później pojawili się jej przyjaciele. Pomachała im i uśmiechnęła się.

– Łał, wyglądasz okropnie.

– Dzięki, Ron. Też miło cię widzieć z samego rana. Harry przyjrzał jej się uważnie.

– Snape cię nie męczy?

– Tylko trochę. Jesteśmy zbyt zajęci, żeby wymieniać się wątpliwymi uprzejmościami.

– A co ci się stało w nogę?

– Wyobraź sobie, że odkryłam, że niektóre trucizny wybuchają – parsknęła i wzięła łyk herbaty. Harry sięgnął po grzankę i masło. – Ale ogólnie nie jest źle. Dużo się nauczyłam. Spałam jedynie trzy godziny, ale na więcej nie mogłam sobie pozwolić. O dziewiątej muszę z powrotem być w sali i dokończyć testery.

– Wyrobicie się do jutra? – Pani Weasley postawiła przed nią paszteciki.

– Ciężko powiedzieć. Snape zajmuje się odtrutkami, więc nie wiem jak mu idzie. Testery na pewno będą gotowe, jeśli tylko niczego nie popsuję.

– Ciężka praca? – Ron sparzył sobie palce o pasztecika i właśnie na nie dmuchał. – Wyglądasz, jakbyś z miesiąc nie jadła i nie spała.

– Nie jest łatwo. Ale jest to raczej stresujące niż ciężkie. Muszę uważać, żeby przypadkiem nie wylać sobie niczego na stopę czy rękę. A niektóre mikstury są wyjątkowo paskudne. – Skrzywiła się, bo przed oczami pojawiła się jej fiolka z napisem Potter. Dokończyła herbatę i zerknęła na zegarek. Miała jeszcze pół godziny. – Dobra, idę się przebrać. Za chwilkę wracam.

Wpadła do pokoju i omal nie zbiła z nóg Ginny.

– Wybacz! – Podskoczyła do szafy i wyjęła z niej dżinsy, a z szafki pod łóżkiem adidasy. Nie miała nic innego. Po namyśle zmieniła podkoszulek.

– Spałaś?

– Trzy godziny.

– Snape cię nie męczy?

– Czemu wszyscy pytają o to samo? – wydusiła spod zakładanej koszulki. – Nie męczy mnie bardziej niż zwykle. Chłopcy powiedzą ci resztę, bo muszę lecieć.

– Nie posiedzisz nawet trochę?

Ginny stała w pidżamie i patrzyła na nią smutno. Hermiona szybko ją przytuliła.

– Wybacz, ale jeśli nie chcesz, by mój skalp zawisł w lochach, to musisz mnie puścić. Jutro, jeśli uda nam się wyrobić w terminie, posiedzę dłużej.

Wróciła do kuchni i sprawdziła czas. Ósma czterdzieści.

– Jeszcze pięć minut z wami posiedzę i muszę znikać. – Usiadła na krześle i oparła się. – Plecy mnie bolą od tego stania.

– Mam maść na to – powiedziała mama Rona. – Jak następnym razem przyjdziesz, to ci ją wmasuję.

– Dziękuję, pani Weasley. Harry, ćwiczysz Oklumencję, prawda? Przed snem pozbywasz się uczuć?

Chłopak pokręcił się na krześle wyraźnie unikając jej wzroku.

– Hermiono, to nie takie proste – wydukał w końcu. – Staram się, ale to zbyt trudne.

– A ty, Ron?

– Też się staram – mruknął – tylko niezbyt wiem, jak to zrobić. Poczekam do poniedziałku. Może Snape jakoś mi to wytłumaczy. Kurczę, dlaczego z nikim innym nie możemy mieć tych lekcji?

– Nie wiem, ale też wolałabym mieć je z Dumbledorem czy kimś innym, kto ma więcej cierpliwości.

– Kto ją w ogóle ma – zauważył Harry, czym doprowadził ich do śmiechu.

Chcąc nie chcąc, wstała.

– Dobra, muszę iść. – Uściskała każdego z nich. – Dziękuję, pani Weasley za śniadanie.

– Jak będziesz chciała, to się pokaż. Zawsze będę trzymała coś ciepłego pod ręką.

– Dziękuję. Do zobaczenia. – Uśmiechnęła się i rzuciła proszkiem Fiuu. – Hogwart!

Ostatnim, co widziała były szerokie uśmiechy Rona i Harry’ego. Pani Weasley machała jej na pożegnanie. Wyszła z kominka pani Hooch i otrzepała szatę z popiołu.

– Od razu lepiej wyglądasz, kiedy masz dwa buty. – Uśmiechnęła się czarownica. Była wysoka, szczupła i miała w sobie coś z sokoła. Możliwe, że były to żółte oczy albo kształt nosa. – Molly dała ci śniadanie czy chciałabyś się poczęstować?

Wskazała ręką na biurko, na którym stały grzanki.

– Dziękuję, pani profesor, ale już jadłam. Muszę iść do lochów.

– A, tak, tak. Jak znajdziesz chwilkę, to wpadnij do mnie na herbatkę. W wakacje jest mi tak nudno – westchnęła.

Hermiona ruszyła czym prędzej po schodach w dół. Na trzy minuty przed dziewiątą otworzyła drzwi od sali Eliksirów. Tym razem robiła to spokojnie – nie chciała wpadać jak po ogień. Snape’a jeszcze nie było. Rozejrzała się szybko i podeszła do jego biurka, na którym było mnóstwo papierów. Stare Proroki, jakieś listy i gdy zauważyła kilka kartek zapisanym ciasnym pismem Mistrza Eliksirów usłyszała zbliżające się kroki. Odskoczyła od biurka i oparła się o ławkę, przy której pracowała. Dosłownie sekundę później drzwi otworzyły się z rozmachem i Snape bez słowa wszedł do środka, zatrzaskując je za sobą. Wyjął różdżkę i podszedł do kotła.

– Część dalsza – powiedział jakby kontynuował wykład. – Odwracanie biegunów. Co to są bieguny?

– Kierunek składników wskazujący na przeznaczenie danego eliksiru. Bieguny są dwa- – negatywny i pozytywny. Negatywny to trucizny, pozytywny – inne eliksiry.

– Idealna formułka z Najsilniejszych Eliksirów, czyli książki, której nie powinnaś nawet tknąć końcem miotły. Mogę wiedzieć skąd ją miałaś?

Zaczerwieniła się z powodu własnej głupoty. Nie mogła mu powiedzieć, że w drugiej klasie wypożyczyła tą książkę, więc milczała.

– Mniejsza z tym. I tak się tego dowiem – syknął przez zaciśnięte zęby. – Użyj tej swojej mózgownicy i powiedz mi, do czego nam odwrócenie biegunów.

– Nie sądzę, byśmy w pełni odwracali te bieguny – powiedziała powoli. – Raczej znajdziemy środek, miejsce neutralne. Testery mają jedynie wykryć obecność eliksirów nie wpływając na kogoś, kto by je wypił.

Snape’a widocznie nie zadowoliła jej gładka odpowiedź, bo nachmurzył się.

– Samo zaklęcie jest proste, ale do utrzymania go jest potrzebne absolutne skupienie. Czy będziesz potrafiła skupiać się tylko i wyłącznie na wypowiadaniu inkantacji przez trzy godziny?

– Trzy godziny?!

– Rozumiem, że mam sam to zrobić – mruknął i zaczął podwijać rękawy szat, więc szybko zaprotestowała.

– Nie, nie. Dam radę. Po prostu nieco mnie to zdziwiło.

– Niewiele eliksirów wymaga tak długiego czasu skupienia. Ostrzegam, że będziesz po tym wykończona – patrzył na nią tak, jakby oceniał czy się nadaje. Po chwili skinął głową. – Zaklęcie składa się z jednego zdania. Można ja wypowiadać na głos, ale znacznie łatwiej jest używać go jako niewerbalnego.

– Mam je powtarzać w myśli przez trzy godziny? I wykonywać za każdym razem odpowiedni ruch różdżką?

– Tak. Ruch wygląda w ten sposób.

Wykonał dwa powolne koła nadgarstkami, dźgnął różdżką niczym szpadą, po czym uniósł końcówkę do pionu. Powtórzyła ruch i ćwiczyła go tak długo, aż wydawał się jej naturalny.

– Jak brzmi zaklęcie?

Quod cibus est aliis, aliis est atrum venenum.

– To brzmi znajomo… Co dla jednych jest potrawą, dla innych jest czarną trucizną? Lukrecjusz? – parsknęła i uśmiechnęła się. – Całkiem ciekawy wybór zaklęcia jak na coś takiego.

– Ironia, nieprawdaż? – Przez chwilę miała wrażenie, że się uśmiechnął, ale gdy zerknęła drugi raz miał swój zwykły, skrzywiony wyraz twarzy – Będziesz to powtarzała w umyśle jednocześnie wykonując ruchy, które ci pokazałem. Twoje… myśli będą musiałby biec dwutorowo.

– To znaczy?

Przywołał drugi, równie wielki kocioł, do pierwszego dolał jakiegoś specyfiku, aż eliksir sięgnął brzegu kociołka.

– Potrzebujemy tego naprawdę dużo, więc zrobimy dwa kociołki. To – potrząsnął buteleczką – Eliksir Powiększania. Zwiększyłem objętościowo esencje. Połowę wrzucę do drugiego kotła.

– A to nie wpływa jakoś na ich jakość?

– Nic a nic. Kiedy będziesz rzucała to zaklęcie, esencje będą zmieniały kolory i objętość. Teraz już rozumiesz o co chodziło mi z dwutorowością?

– Tak. Dam radę.

Skinął głową, przeniósł połowę esencji do drugiego kociołka i obrócił się do niej.

– Na te trzy godziny będę musiał pozbawić cię słuchu.

– Że jak?! – Cofnęła się o kilka kroków, a on się wyraźnie zdenerwował.

– Nie bądź głupsza niż jesteś, Granger. Muszę wykonywać swoją pracę, a te odtrutki, które na dzisiaj zostawiłem często wydają różne dźwięki, które będą cię rozpraszać. A ty potrzebujesz PEŁNEGO skupienia.

– To skąd będę wiedziała kiedy miną trzy godziny?

– Położę ci dłoń na ramieniu i przywrócę słuch. Zaczynamy.

Skierował różdżkę w jej stronę i chwilę później poczuła się tak, jakby ktoś zatkał jej uszy kawałkiem ligniny. Starała się nie wpaść w panikę.

Zamknęła oczy, odetchnęła kilka razy i wykonała ruch różdżką całą swoją myśl skupiając na powtarzaniu: Quod cibus est aliis, aliis est atrum venenum, Quod cibus est aliis, aliis est atrum venenum, Quod cibus est aliis, aliis est atrum venenum…

Mięśnie się spięły, jedynie nadgarstek powoli się poruszał w sposób jakby machinalny. Wszystkim były dla niej te słowa, nic innego się nie liczyło. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że są dwa kociołki i w ich kierunku wysyłała te myśli. Nie wiedziała, ile tam stała, ile czasu minęło, ale nic ją to nie obchodziło. Powtarzanie jednego zaklęcia w pełni ją pochłonęło. Po raz pierwszy od dawna czuła się tak spokojna.

W tych słowach była moc, były wszystkim.

Kiedy poczuła uścisk na ramieniu zrobiło jej się smutno, że musi przerwać. Po chwili wrócił jej słuch.

– Udało się?

– Udało – mruknął Snape i machnął różdżką w kierunku kotłów.

Spojrzała i czuła, że opada jej szczęka. Z kotłów niemal się przelewała wodnista ciecz o lekkim różowawym zabarwieniu.

– W takim razie przeleję je do… no właśnie, do czego?

Machnął kolejny raz i z magazynu wyleciała duża ilość małych słoiczków z dzióbkiem.

– Dziwne, pierwszy raz coś takiego widzę. –

Złapała jedną w locie i przyjrzała się.

– To są skraplacze. Bardziej poręczne niż pipety. Podliczyłem, ilu mamy członków Zakonu i członków ich rodzin. Czterysta dwadzieścia dwie osoby. Każde z nich dostanie jeden taki skraplacz do ręki. Jeśli nie będą szaleć, to starczy im na pół roku. Po kropli na dowolną ilość wody.

– Czyli pani Weasley na przykład, będzie mogła jedną kroplą sprawdzić wodę w studni?

– Czyżby twój słuch nie w pełni wrócił? – warknął. – A teraz usiądź na chwilę, bo jeszcze coś sknocisz.

– Czuję się dobrze, panie profesorze.

– Tak? – Uniósł brwi. – A zrób krok do przodu.

Próbowała podnieść stopę, ale skończyło się to wylądowaniem na ziemi. Uderzyła boleśnie kolanami o kamień, którym wyłożona była posadzka i jej nos boleśnie zetknął się z ziemią. Kiedy oparła się na rękach czuła, jak drżą.

– I co? Wciąż czujesz się dobrze, Granger? – Zabrzmiał nad nią ociekający jadem głos.

– Skoro wiedział pan, że tak to się skończy, to dlaczego mnie pan nie złapał?

Była zła, wyjątkowo zła, ale powstrzymała się od dodania kilku ciekawszych zdań, które cisnęły się jej na usta.

– Nic by to nie dało. Powinnaś wiedzieć, że w pewnych kwestiach mam rację. A teraz podnieś się i usiądź na krześle.

Pięć razy próbowała wstać i nie mogła – jej ręce drżały jak w febrze, a kolana były jak z waty. W końcu się poddała i położyła na ziemi. Było jej nieco zimno, ale za to odczuwała błogie rozluźnienie i głęboką satysfakcję. Nie wierzyła, że uda jej się ukończyć testery. Dotychczas skupiała się najwyżej pół godziny i nie sądziła, że tak łatwo jej pójdzie. Bała się, że coś popsuje i będzie musiała zaczynać od nowa.

Coś zaszeleściło koło jej prawego ucha, więc uchyliła oczy i prawie wrzasnęła ze strachu. Snape pochylał się nad nią z wściekłością wymalowaną na twarzy.

– Czyżby coś poszło nie tak, Granger? Jesteś słabsza, niż sądziłem. Wydawało mi się, że Gryfoni nigdy się nie poddają.

– Bo tak jest. Ja jednak postanowiłam sobie odpocząć w ten sposób. Sufit jest całkiem przyjemny. Przerwał mi pan podziwianie.

– Na mój gust, to ucinałaś sobie drzemkę.

– Jak sądzę, ma pan ważniejsze rzeczy do robienia, niż nabijanie się ze mnie.

– Dziesięć punktów od Gryffindoru, Granger. I jeśli się nie podniesiesz, pan Potter zarobi szlaban na pierwszy mecz Quidditcha.

Zacisnęła zęby i próbowała się podnieść, ale wciąż była zbyt słaba.

– Zamiast stać i się uśmiechać – mruknęła – mógłby mi pan pomóc.

– Trzeba było od tego zacząć, Granger. – Złapał ją za łokieć i podniósł do pionu, po czym podprowadził do krzesła i dopilnował, żeby usiadła. – Jednak za pierwszą część zdania pan Potter zarobił właśnie szlaban z Filchem w pierwszą sobotę września.

– Nie może pan!

– Powtórz to jeszcze raz, a dowiesz się, ile jeszcze mogę zrobić – warknął. Po chwili podał jej kubek z parującą zawartością. – Eliksir Pieprzowy. Powinien zadziałać w pięć minut. Nie mamy czasu na zbijanie bąków.

Połknęła napój jednym haustem, co było błędem, bo zapiekło ją w przełyku i zaczęła kaszleć. Przeszło jej dopiero po jakimś czasie. Złapała powietrze i poczekała, aż poczuje powracające siły.

– Czy zmiana Wywaru Tojadowego pomoże Billowi, panie profesorze? – wyrwało się jej pytanie, a plecy Snape’a wyprostowały się.

– Tak, Granger, pomoże. Zamknij się teraz, bo jak sobie wyleję ten eliksir na dłoń, to możesz być pewna, że wylądujesz w skrzydle szpitalnym przede mną.

Odpowiedziałaby, gdyby nie chciała dokładać Harry’emu lub Ronowi szlabanu. Będzie musiała poinformować przyjaciela o tym, że przez jej niewyparzony język będzie miał zajętą już pierwszą sobotę. Westchnęła ciężko i na próbę wstała. Nogi lekko drżały, ale stwierdziła, że da radę.

– Ile testera do każdego skraplacza?

– Po dzióbek.

– Chochlą czy zaklęciem?

Machnął różdżką i dziwna chochelka omal nie uderzyła jej w czoło.

– To jest idealna głębokość – powiedział, krojąc traszkę. – Ta chochelka ma lejek, więc staraj się nie uronić ani kropli.

Zacisnęła mocno zęby i nabrała powoli eliksiru. Był bardzo wodnisty i przelewał się bez problemu. Wpadła na pewien pomysł.

– Ma pan może drugą taką chochlę?

Tym razem nie udało jej się złapać, więc oberwała czoło i dosłyszała złośliwy chichot.

– Bardzo śmieszne, panie profesorze – warknęła.

Jak należało się spodziewać, Gryffindor ucierpiał na tym kolejne pięć punktów.

Zaczarowała chochelkę i skraplacze tak, by działo się z nimi dokładnie to, co z tymi, które trzymała w ręce. Fiolki unosiły się synchronicznie, chochle tak samo się zanurzały i przelewały eliksir. Dzięki temu skończyła dwa razy szybciej, a i tak zajęło to ponad cztery godziny.

– Panie profesorze, zostało jeszcze trochę testerów, a skończyły się skraplacze.

– Już?

Nie mogła powstrzymać uśmiechu, na zdziwienie, które pojawiło się w jego głosie. Podszedł i spojrzał niepewnie na skraplacze, po czym zajrzał do kotłów.

– Przekażę to skrzatom domowym w Hogwarcie.

– To wspaniale! – wykrzyknęła Hermiona. – Przynajmniej się nie potrują!

Zaczęła z radości kiwać się na piętach i ostatkiem sił powstrzymała się od radosnego pogwizdywania. Snape patrzył na nią, jakby postradała rozum, a jej się coś przypomniało.

– Jak Hogwart zostanie pod tym względem strzeżony? Profesor Slughorn wspominał coś o kratce magicznej, ale nie sądzę, żeby był to dobry pomysł.

– Horacy ma wiele pomysłów, ale żaden z nich nie jest dość dobry – mruknął Snape i podał jej jeden skraplacz. – Ten jest twój. Noś go zawsze przy sobie i zanim coś wypijesz, dodaj do tego jedną kroplę. Jeśli będzie zatrute, wtedy zacznie świecić szmaragdowo. Jeśli napój będzie czysty, wtedy nic się nie stanie.

– Jak widoczne jest to świecenie?

– Dość widoczne, żebyś nawet spoza swoich kudłów to zobaczyła.

Zignorował jej ponure spojrzenie i podał jej pergamin.

– To lista wszystkich członków Zakonu i ich rodzin. Opisz każdą fiolkę imionami i nazwiskami. Następnie udasz się z tym do Nory, wytłumaczysz Molly jak się tym posługiwać i poprosisz ją, żeby rozdała to adresatom.

– Jak mam się z tym zabrać?

– Wymyśl coś.

Wypisywanie nazwisk zajęło jej dwie godziny, po których rozbolały ją palce. W magazynie znalazła pusty kosz i włożyła do niego wszystkie fiolki. Nie bała się, że się potłuką, bo już wcześniej zauważyła, że jest rzucone na nie zaklęcie nietłukące. Zmniejszyła kosz do wielkości kostki domino. Ruszyła do drzwi i gdy dotykała klamki Snape odezwał się do niej cicho.

– Zjedz u Molly kolację, Granger. Nie chcę, żebyś padła z powodu anemii.

– Nie jestem taka delikatna, profesorze.

Obrócił się do niej i dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że miał na sobie nową szatę.

– Nie kłóć się ze mną w tak błahych sprawach, Granger! – krzyknął i uderzył dłonią w biurko.

Zaschło jej w ustach. Wściekły Snape to nie było ani miłe, ani rzadkie zjawisko, ale potrafił wywołać strach. Machnął różdżką i w chwili, gdy otworzyły się drzwi poczuła, jak silny podmuch wiatru wyrzuca ją na korytarz. Gdy obróciła się, by powiedzieć mu to, co miała na myśli, drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że na jej korzyść – straciłaby następne punkty. Ruszyła nabuzowana w kierunku gabinetu profesor Hooch, gdy natknęła się na profesora Flitwicka.

– Och, panna Granger, dobry wieczór – Uśmiechnął się szeroko na widok jej wściekłej miny. – Jak rozumiem, Severus daje się pani we znaki?

– Mało powiedziane – westchnęła, po czym powiększyła koszyk i wygrzebała fiolkę z nazwiskiem małego czarodzieja. – Tester dla pana, panie profesorze. Oraz dla pana rodziców i rodzeństwa.

Wyciągnęła pięć następnych.

– Och, już gotowe? – pisnął i podskoczył z uciechy. – To wspaniale, to wspaniale. Właśnie idę do Minerwy i Albusa. Masz może również dla nich?

Znalazła następne, dodała do tego fiolkę przeznaczoną dla Aberfortha Dumbledora. Od razu wyciągnęła te przeznaczone dla profesor Hooch i jej rodziców. Czarownica ucieszyła się.

– Szybko wam to poszło, moja droga. – Uśmiechnęła się energicznie. – Molly ma dziś na kolację paszteciki i mięso z indyka. Boi się podawać cokolwiek innego, bo wydaje jej się, że cała woda jest zatruta. Idź do niej szybko, bo się kobieta wykończy nerwowo.

W Norze było pełno członków Zakonu i Hermiona wychodząc z kominka, omal nie wpadła na Billa.

– Hermiono – uśmiechnął się – wyglądasz okropnie.

– Czy takie powitania są u was rodzinne? – zaśmiała się.

Lubiła najstarszego Weasleya. Jako jedyny ze swoich braci najpierw myślał, a dopiero potem działał.

– Pewnie tak. Ale naprawdę wyglądasz nieciekawie.

– Cóż, od wczoraj praktycznie zamieszkałam w pracowni Eliksirów. A wierz mi, że nie jest to najbardziej słoneczne miejsce w zamku.

– Domyślam się. – Rozejrzał się i złapał ją za ramię, po czym wyszeptał – Czy ten cały Wywar Tojadowy z zawilcem, o którym gada Horacy będzie w stanie mi pomóc?

– Tak. Pytałam dziś Snape’a o to i powiedział, że zadziała.

Mocno ją przytulił i pogłaskał po głowie.

– Dziękuję, dziękuję – wyszeptał żarliwie. – Nawet nie wiesz, jak okropnie się poczułem, gdy się dzisiaj obudziłem. Parszywie, naprawdę parszywie. I… wiem, że ten zawilec to twój pomysł. Dziękuję, mam u ciebie dług.

– Daj spokój, Bill. – Zaczerwieniła się. – Jeszcze Fleur mnie przeklnie.

Zachichotał.

– Nie byłoby to takie dziwne.

– Jesteś gorszy od Rona – parsknęła, po czym podeszła do stołu i uśmiechnęła się do wszystkich. – Święty Mikołaj w lipcu! Mam testery.

Jak należało się spodziewać wybuch radości wstrząsnął kuchnią pani Weasley.

– Spokojnie, po kolei. – Powiększyła kosz i po kolei wyjmowała fiolki. – Jedną kroplę dodajecie do napoju, który zamierzacie wypić i jeśli zacznie świecić szmaragdowo to oznacza, że jest zatruty. To tester na wszystkie znane w naszym świecie trucizny. Tak, Ron, na wszystkie. Nie potrzeba więcej niż jednej kropli, Hanno. Tak, na pewno. Lavender. Remus. Tonks. Pan Weasley. Szalonooki. Ron. Harry…

Rozdała prawie setkę i dopiero wtedy podeszła do pani Weasley i podała jej powiększony skraplacz. Snape nie musiał o tym wiedzieć, ale dla pani Weasley zrobiła większy i dolała więcej mikstury.

– Niech pani trzyma to w sekrecie przed Snape’em – wyszeptała. – Wiem, że będzie go pani używać przynajmniej osiem razy dziennie, więc potrzebny pani większy. I naprawdę jedna kropla wystarczy.

– Dziękuję – przytuliła ją i schowała swoją fiolkę do fartucha. – Usiądź i zjedz coś. Pewnie śniadanie było ostatnim posiłkiem?

– Tak. Nie miałam czasu na nic innego niż testery.

– Zrozumiałe. A co z odtrutkami?

– Nie wiem. Snape się nimi zajmuje. Prosił, żeby przekazała pani testery, które zostały, odpowiednim osobom. – Wyjęła pergamin z kieszeni. – Tu jest lista, którą należy zniszczyć, gdy tylko zostanie oddana ostatnia fiolka. I oczywiście do tego momentu nie wolno jej ani na chwilę spuścić z oka. Skreśliłam nazwiska osób, których fiolki zostały już oddane.

– Nie ma problemu. A teraz zjedz coś.

Usiadła i dopiero wtedy poczuła jaka była zmęczona. Oparła się o Harry’ego i, nie wiedząc kiedy, przysnęła.

Rozdziały<< Szach Mat! Czyli HG/SS Bez CukruRozdział 3 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 4 komentarzy

  1. widziałam kiedyś taki filmik – Europejczyk miał nakładać kółka na drążek (taka dziecięca zabawka) i robił to jedną ręką. Azjata dostał takie samo zadanie, ale robił to na przemian prawą i lewą ręką i skończył w połowę czasu 🙂Wróć do czytania

Dodaj komentarz