Rozdział 15

Ginny była przybita od samego śniadania. Nie czuła się dobrze, wytykając Draconowi jego problemy rodzinne, ale tego wymagała sytuacja. Wiedziała też, że i jemu nie sprawiało przyjemności naśmiewanie się z niej. Musiała z nim porozmawiać, tylko jak to zrobić? Siedziała właśnie w bibliotece i rozmawiała z jedną z Puchonek z trzeciego roku.
– No i powiedziała mi, że Harry Potter naprawdę zwycięży! – kończyła właśnie jedną z wyjątkowo NIE-pasjonujących historii. – Też tak uważasz, Ginny?
– Ależ oczywiście, że tak. Voldemort nie ma żadnych szans. Słuchaj, czy wy nie boicie się po tej wczorajszej akcji z pociągiem?
Dziewczynie wydłużyła się twarz, zacisnęła pięści i żarliwie wyszeptała:
– Boję się, boję się bardzo, ale nie pozwolę by drugi raz coś takiego się stało. To było barbarzyństwo!
– Inni też tak myślą?
– Tak, chociaż… – rozejrzała się niepewnie, po czym zniżyła głos do szeptu – Tylko nie mów, że ja ci to powiedziałam! Tata Marthy Jones powiedział jej, że ma pisać mu listy dotyczące wszystkiego, co się w szkole dzieje, a w szczególności Pottera, Granger, twojego brata Rona i ciebie. To dziwne, nie sądzisz?
– Nie… Chyba nie – dodała po namyśle, uśmiechając się – To normalne, że ludzie się nami interesują. W końcu jesteśmy w otoczeniu Chłopca-Który-Przeżył.
– Który niestety przeżył. – rozległ się za jej plecami głos, który bardzo dobrze znała. Obróciła się lekko i zamiast zrobić to, co podpowiadało jej serce, skrzywiła się.
– Malfoy… Czy takie robactwo, jak ty, nigdy nie znika z powierzchni ziemi?
– Póki istnieje gnój – spojrzał na nią wymownie – i robaki muszą istnieć. Jednak tym razem nie jestem tutaj, żeby bawić się w gierki słowne. Profesor Snape kazał ci przyjść do swojego gabinetu w sprawie jutrzejszego szlabanu.
Chciała wykrzyczeć, że żadnego szlabanu nie ma, kiedy zauważyła dziwny błysk w jego oku.
– Świetnie, po prostu cudownie! – warknęła, po czym przepraszającym tonem powiedziała: – Jodie, mam nadzieję, że się nie gniewasz?
– Nie, lepiej idź! Profesor Snape potrafi być przerażający – w jej głosie słychać było drżenie.
Kiedy znaleźli się w pewnej odległości zauważyła, że Draco rzuca zaklęcie przeciwko podsłuchiwaniu.
– Zastanawiałem się, jak z tobą porozmawiać i poszedłem do Snape’a. Powiedział, że możemy spotykać się w jego gabinecie podczas, gdy on będzie warzył eliksiry dla Zakonu.
– To dobrze. Chciałam…
– Za chwilkę, dobrze? Najpierw dojdźmy do gabinetu.
Zeszli do lochów i kiedy mijali drzwi od sali do Eliksirów zastanowiła ich niesamowita cisza. Pewnie chwilowo przestali się na siebie drzeć, pomyślała Ginny wchodząc do gabinetu Snape’a. Draco zamknął drzwi i dopiero wtedy przemówił.
– Przepraszam za to, co powiedziałem na śniadaniu i w bibliotece. To było z powodu…
– Konspiracji, wiem. Też cię przepraszam, nie myślałam w ten sposób. I… jak pierwszy dzień nauki?
Czuła się jednocześnie szczęśliwa i niepewna, nie wiedziała co mówić.
– W porządku. Ślizgońskie zabawy… A to postraszyć jakiegoś trzecioklasistę, a to pozalecać się do piątoklasistki… Mam tego dosyć i zamierzam przekląć każdego, kto kiedykolwiek mi powie, że należę do bandy Ślizgonów. A jak u ciebie?
– W porządku. Friedrich zamierza nauczyć nas niewerbalnych zaklęć. Jestem w tym dość kiepska.
W odpowiedzi machnął różdżką bez otwierania ust i po chwili miała przed sobą bukiet kwiatów. Zaśmiała się głośno.
– Jesteś okropny! Jak możesz tak łatwo to robić?
– Kwestia praktyki. Potrafiłem to zrobić już w czwartej klasie, mama mnie nauczyła. – Skrzywił się, ale po chwili znów był lekko uśmiechnięty.
– Tęsknisz za nią, prawda?
– O czym ty mówisz? – parsknął, ale widząc w jej oczach błysk gniewu westchnął. – Jasne, że tęsknię. To chyba oczywiste, no nie? Chociaż bardziej brak mi matki, niż ojca. On zawsze mi mówił co mam robić i jak mam robić, a jej naprawdę na mnie zależało. Interesowało ją, co mnie interesuje, nie narzucała mi swoich oczekiwań. Jestem jej za to wyjątkowo wdzięczny.
– Mnie rodzice powiedzieli tylko tyle: „rób tak, żebyś była szczęśliwa i nie musiała niczego żałować”. Jeśli mnie coś zainteresowało to robili co mogli, żeby zapewnić mi kształcenie w tym kierunku. Podobnie było z moimi braćmi. Kiedy Charlie oznajmił, że chce studiować smoki to mama poszła do pracy, mnie, Rona i bliźniaki zostawiając pod opieką ciotki Marge. – skrzywiła się na to wspomnienie. – Mama zniszczyła sobie przez to kręgosłup i od wielu lat nie może nosić ciężarów, ale Charlie uczy się i w jakiś sposób zwraca przysługę.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu Draco cicho się odezwał.
– Masz dobrą rodzinę…
– Najlepszą na świecie! – rzuciła z uśmiechem. Chłopak spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się, po czym powoli się zbliżył. Gdy dzielił ich ledwie krok, drzwi od gabinetu zostały z impetem otworzone i do środka wpadła wściekła Hermiona. Na ich widok przystanęła.
– Um… Przeszkadzam?
W kąciku jej ust pełgał uśmieszek, więc Ginny jedynie pokręciła głową, niezdolna wymówić choćby jedno sensowne zdanie. Czuła zapach Draco, jego wyjątkowo oszałamiający zapach.
– W takim razie w porządku. Przyszłam tylko na chwilkę, więc nie zabawię z wami długo. – otworzyła szufladę biurka, wcześniej mrucząc pod nosem jakieś hasło. Wyjęła mnóstwo rzeczy, zanim znalazła mały, srebrny nożyk.
Kiedy zaczęła odkładać rzeczy, w drzwiach pojawił się Snape.
– Co tak długo, Granger?! Salamandra dostanie zawału zanim ją potniesz.
– Biorąc pod uwagę, że jest martwa, a pan ma bałagan nie z tej ziemi w szufladzie jest to wysoce nieprawdopodobne, profesorze.
– Ruszaj się – warknął, po czym spojrzał uważniej na Ginny i Dracona. – Dla waszej informacji, nie jesteście tutaj na schadzkę, ale by przedyskutować ważne sprawy. Czy to jasne?
– Tak, proszę pana – odpowiedzieli chórem z identyczną tonacją i identycznym rumieńcem na policzkach. Hermiona posłała im rozbawione spojrzenie i zamknęła dokładnie szufladę.
– Streszczaj się, kobieto!
– Sam mógł pan po to przyjść, zamiast marudzić, profesorze.
– Podobno jesteś moją asystentką, a do zadań asystentki należy przynoszenie odpowiednich narzędzi w odpowiednio krótkim czasie!
– Oczywiście – wzniosła oczy do nieba, zapewne błagając o cierpliwość, po czym zamknęła za sobą drzwi. Odczekali chwilę i zaczęli się głośno śmiać.
– Zaczynam wierzyć w to, że znajdują w tym rozrywkę – wysapała Ginny pomiędzy spazmami śmiechu. Kiedy się uspokoili zaczęli rozmawiać na inne tematy i to ona zauważyła, że robi się dość późno.
– Szkoda, miło się gadało – Draco uśmiechnął się przekornie i szarmancko otworzył przed nią drzwi.
– Dziękuję. Do następnego?
– Do następnego.
Kiedy była w połowie schodów miała wrażenie, że podłoga się lekko trzęsie.
– Oby Hermiona wróciła w jednym kawałku – zaćwierkała wesoło, wąchając kwiaty i westchnęła na wspomnienie stosu zadań domowych.

 

Hermiona zdecydowanie była w jednym kawałku, ale biorąc pod uwagę wściekłość Mistrza Eliksirów ten stan nie miał trwać zbyt długo. Stał nad nią i pilnował czy dodaje odpowiednią ilość kropli jadu kobry. W momencie, w którym powinien milczeć, syknął jej prosto do ucha, żeby uważała na ostatnią kroplę, więc oczywiście poleciała o jedna za dużo. Zdążyła usłyszeć: „CHOLERA!” i po chwili czuła, jak jedną ręką łapie ją w pasie, a drugą osłania ich peleryną. Chciała mu powiedzieć, żeby ją puścił, ale w tym momencie doszło do eksplozji i odrzuciło ich na podłogę. Snape uderzył plecami o jedną z szafek – słychać było spadające z półek słoiki. Jeden wylądował jej prosto na głowie i dzięki obecności mocnej peleryny miała się nabawić jedynie guza, a nie rozcięcia. Zamroczyło ją, ale jak przez mgłę czuła, że coś kapie na ich osłonę. Kiedy już była w stanie myśleć, odsunęła się od profesora i próbowała wstać, ale miała wrażenie, że uderzyła głową w ścianę.
– Siedź spokojnie, Granger – rzucił szorstko Snape i wiedziała, że nie wyjdzie z tego żywa. – Ile kropel powinnaś dolać?!
– Trzy…
– A ile dolałaś?
– Cz-cz-cztery…
– Wspaniale, po prostu cudownie! – zadrwił, po czym fuknął z irytacją. – Masz przy sobie różdżkę?
Przeszukała kieszenie, przez przypadek kilka razy uderzając swojego nauczyciela dłońmi lub łokciami.
– Nie, widocznie wypadła mi z ręki.
– Podobnie moja.
– Dlaczego nie mogę się wydostać spod tej peleryny?
– Ponieważ jest teraz równie twarda co mugolski beton, idiotko! Jad kobry jednocześnie truje i wzmacnia spoiwa cząsteczek elementarnych. Jedna za dużo i każda materia, której dotknie zmienia się w kamień, co spotkało moje buty, moje skarpetki, moje nogawki i moją pelerynę! Dopóki ktoś tu nie przyjdzie jesteśmy skazani na siebie.
Jęknęła ze zgrozy, gdy pojęła w jakiej jest sytuacji. Szpara pomiędzy peleryną a podłogą mieściła nogi Snape’a, ale nie dało się pod nią przejść.
– Nie może pan wstać?
– Chciałbym! – wrzasnął. – Jednak tył peleryny przywarł do szafek, a moje nogawki do podłogi! Utknęliśmy tu przez ciebie, do jasnej cholery!!!
– Och, niech się pan zatka w końcu! Ogłuchnę i to będzie pańska wina. Lepiej pomyśleć nad jakimś wyjściem.
– A na czym niby spędziłem ostatnie minuty?! Nawet nie możemy zawołać skrzata domowego, bo w czasie roku szkolnego mają zakaz pojawiania się w pracowniach. Krzyki też się na nic nie zdadzą, bo to cholerstwo skutecznie tłumi wszelkie dźwięki.
Zaczęła ją ogarniać panika. Nie miała klaustrofobii, ale panicznie bała się ciemności. A tutaj było wyjątkowo ciemno. Nie widziała nawet swojego nosa. Łzy napłynęły jej do oczu, zaczęła szybciej oddychać i napierać barkiem na ścianę peleryny (gdyby była przytomniejsza pewnie popłakałaby się ze śmiechu na takie porównanie).
– Ej, Granger, co się dzieje?! Granger? Nie mów mi, że na dodatek do tej wspaniałej sytuacji, masz klaustrofobię?!
– Nie… – zapłakała. – Ciemność! Tu jest ciemno!
Próbowała i próbowała, ale jej wysiłki nic nie dawały, więc zaczęła walić pięściami, nie zważając na ból. Nagle poczuła silne ręce obejmujące jej ramiona i ciągnące w dół.
Nawet nie była świadoma, że płacze, ale kiedy wtuliła się w Snape’a niemal natychmiast zmoczyła mu przód szaty. Głaskał jej włosy i plecy cały czas cicho szepcząc:
– No, już… Spokojnie… Nic ci tutaj nie grozi, kretynko… Lepiej? Ćśśś…
Kiedy już się uspokoiła i przeszła jej czkawka, lekko się odsunęła i skrzywiła.
– Zastanawiam się ile właśnie punktów regulaminu złamaliśmy.
– Dostatecznie wiele, żeby ciebie wykopać ze szkoły, a mnie zamknąć w Azkabanie za napastowanie nieletnich – prychnął, po czym sapnął. – Możesz sobie znaleźć bardziej komfortową sytuację? Twoje żebro wbija mi się w udo, a kolana wbijają boleśnie w wyjątkowo wrażliwą część ciała.
Zaczerwieniła się i starała się jakoś umościć, ale pod peleryną było zbyt mało miejsca.
– Dobra, przestań! Usiądź tyłem do mnie i podkurcz nogi. Powinno być w miarę wygodnie dla nas obojga. O, właśnie. Przynajmniej potrafisz słuchać, jak chcesz – ostatnie zdanie było polane odpowiednią dawką jadu.
– Nie ma za co. – prychnęła, ograniczając kontakt cielesny do minimum, po czym dodała złośliwie – A przy okazji – jestem pełnoletnia.
– Proszę?
– Mówił pan, że wyląduje w Azkabanie za napastowanie nieletnich, ale ja jestem pełnoletnia. Jestem z września, więc przyszłam do Hogwartu rok później.
– Cóż… Wszystkiego najlepszego.
– To jeszcze nie moje urodziny – zaśmiała się. – Chociaż wszyscy o nich zapominają, bo to przecież początek roku szkolnego.
– Znam ten ból – parsknął.
– Też wrzesień?
– Nie, styczeń. I to kiedy wszyscy są jeszcze w domach po świętach i Sylwestrze.
– Zaraz, zaraz… – powiedziała rozbawiona – Czy pan mi właśnie powiedział kiedy ma urodziny? Przypuszczam, że jestem jedyną osobą w zamku, która o tym wie.
– Wiedzą jeszcze Hal i Dumbledore, więc się nie ciesz.
– Co mi przypomina, że miałam panu pogratulować dzisiejszego występu na obiedzie. – Zachichotała czując, jak cały się spina.
– Granger, nie zapominaj do kogo mówisz!
– Jakbym mogła?
– Najwidoczniej dość prosto.
– Przesadza pan. Czy ktoś panu mówił, że jest pan przewrażliwiony na punkcie swojej osoby?
– Czy ktoś ci mówił, że nie powinnaś wtykać nosa w nie swoje sprawy?
– To nawet nie jest sprawa.
– Owszem, jest. Moja sprawa i nie życzę sobie ciebie w tym wszystkim.
– Obawiam się, że już za późno, profesorze.
– Nie sądzę. Zawsze mogę powiedzieć Dumbledorowi, że to ty zdewastowałaś salę do Eliksirów i nie dajesz sobie rady.
– Nie zrobi pan tego!
Zalała ją fala chłodu – nie mógłby! Wreszcie czuła, że robi coś dobrego, coś, co miało znaczenie, a on chciał ją tego pozbawić!
– Założymy się?
Głos Snape’a był ponury i pełen mrocznej satysfakcji.
– Założymy – powiedziała, wściekła. – Zobaczymy kogo wtedy dostanie pan do pomocy! Ha!
– Dam sobie radę sam.
– I zwrócę sobie dziewictwo, co?
– Pięć punktów od Gryffindoru za impertynencję, Granger!
– Ja tylko podążałam pańską ścieżką przyczynowo–skutkową. Nie da pan sobie rady sam.
– Granger, od ponad dwudziestu sześciu lat daję sobie radę sam i jakoś żyję! Potrafię o siebie zadbać!
– I umrzeć przy bramie szkolnej z powodu obrażeń wewnętrznych! Gdybym nie dała panu Eliksiru Rodwana to nie doszedłby pan do zamku. A wiem, że nie miał pan fiolki dla siebie.
– Doszedłbym. Niejednokrotnie bywałem w gorszym stanie.
Zadrżała na tę myśl. I nikogo to nie obchodziło?!
– Czyżby było ci mnie żal? – w jego głosie brzmiała pogarda. Obróciła się wściekle, przy okazji chlastając go włosami po twarzy.
– W tej chwili litość to ostatnia rzecz, o której mogłabym pomyśleć! Litość!!! I co jeszcze?!
– Słucham?!
– Jestem jedynie wstrząśnięta, jak brawurowy i nieodpowiedzialny pan jest! Przez takie podejście jedynie może pan przysporzyć innym kłopotu! A umieranie przy szkolnej bramie to niezbyt ciekawa perspektywa. Niektórzy ludzie, w tym też ja, cenią pana i lubią, Hal dałby się za pana pokroić. Lepiej, żeby przyjął to pan do wiadomości i zaczął na siebie uważać!
– Milcz – warknął i zatkał jej usta dłonią. Po chwili uspokoiła się, a on mówił spokojnym, chłodnym tonem. – Nie chcę słyszeć ani jednego słowa więcej o tym, że coś dla kogoś znaczę. Masz do czynienia z mordercą, Granger. Z człowiekiem, który przez rok mordował z zapałem i czystą radością. Tortury sprawiały mi równie wiele radości. Byłem gorszy od Belli, Lucjusza i Rudolfusa razem wziętych. Zamordowałem, a wcześniej torturowałem, stu czterdziestu czarodziejów i dwustu siedemdziesięciu trzech mugoli. Pamiętam każdą twarz, każde nazwisko. Były tam również dzieci, czasami nawet niemowlaki. Po przejściu na stronę Zakonu zabiłem łącznie stu ludzi, torturowałem ponad pięciuset. Tym razem uniknąłem „zabawy” z dziećmi i starcami, ale wciąż był to mord – na chwilę przerwał, by jego słowa dotarły do niej – Dalej sądzisz, że jest powód, by mnie cenić i lubić?
W jego głosie przebijała nienawiść, gorycz i obrzydzenie. Morderca… Na pewno, ale jak to powiedział Dumbledore? „Nie ma na świecie nikogo, kto nienawidziłby Severusa Snape’a tak mocno, jak on sam siebie”. Kiedy zabrał dłoń z jej ust przez chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała mocnym, pewnym siebie głosem:
– Tak, sądzę, że jest powód.
– Do czego? Nienawiści? Potępienia?
– Pan chyba nigdy nie był optymistą, no nie? – parsknęła, po czym kontynuowała. – Zasługuje pan na wybaczenie, zainteresowanie, uwagę, przyjaźń i miłość. Jest pan normalnym człowiekiem i odpokutował pan za swoje czyny już choćby tym, że żałuje ich pan.
– Jesteś głupia i wciąż niewinna. Nie rozumiesz.
– Rozumiem bardzo dobrze. Wczoraj na moich rękach umarła mała dziewczynka. Tylko dlatego, że nie byłam w stanie podać jej w odpowiednim czasie eliksiru. Umarło jedenaścioro dzieci, ponieważ nie zdążyłam do nich dobiec. Zabijali je dorośli czarodzieje i wiem, że żaden z nich tego nie żałuje. Gdyby jednak pojawił się ktoś, kto żałuje i chce odpokutować… Pewnie długo bym się wahała, ale w końcu mu przebaczyła. Pan pokutuje od prawie dwudziestu lat. To wystarczająco długo.
– Nie ma wystarczająco długiego czasu, jest to dług, którego nie da się spłacić. Ale… dziękuję – w jego głosie czuć było zażenowanie i… ulgę? Po chwili jednak dodał swoim zwykłym, szyderczym tonem – Tylko się do tego nie przyzwyczajaj! I zabierz te kłaki z mojej twarzy!
– Tak jest, kapitanie!
Wyczuła, że zbiera mu się na śmiech, więc usiadła w poprzedniej pozycji – nogi podciągnięte pod brodę, ramiona oplatające kolana. W ten sposób ledwie stykali się udami, ale i tak zbyt wyraźnie wyczuwała obecność Mistrza Eliksirów. Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy. Hermiona skupiła się na opanowaniu strachu – w końcu w tych ciemnościach nie jest sama. Kiedy Snape odezwał się prawie podskoczyła.
– Dlaczego boisz się ciemności? Nie podskakuj, jak nerwowa jedenastolatka, idiotko.
– Bardzo uprzejme, jak na pana. W sumie nie wiem, dlaczego. Po prostu ciemność wzbudza we mnie strach. Kiedy w pierwszej klasie w ramach szlabanu musiałam iść do Zakazanego Lasu… To były najstraszniejsze godziny mojego życia – zadrżała mimowolnie. – Przez osiemnaście lat mojego życia robiłam wiele szalonych i strasznych rzeczy, ale ten moment był najstraszniejszy. Było ciemno, bardzo ciemno. Niby byłam cały czas z Hagridem, ale miałam głupie wrażenie, że jestem obserwowana. Zawsze tak się czuję, gdy jest ciemno. Że ktoś patrzy. I to mnie napawa lękiem tak wielkim, że mam ochotę biec przed siebie i wrzeszczeć ile sił w płucach. Tata kiedyś mi powiedział, że największym wrogiem człowieka jest jego mózg, jego wyobraźnia. Dlatego zawsze wolę wiedzieć, co może mnie spotkać. A pan się czegoś boi?
Zapadła długa cisza i kiedy już była pewna, że nie odpowie, zaczął powoli mówić. Tak powoli, jakby każde słowo było wyciągane na siłę.
– Boję się błędów. Boję się, że jeśli powiem choć jedno nieodpowiednie słowo ktoś zginie albo kogoś będę musiał zabić. Boję się, że jeśli ktoś dowie się, że mi pomagasz, to zginiesz, najprawdopodobniej z mojej ręki. Boję się, że jeśli Dracona przyłapią z Ginewrą, to on będzie musiał ją zabić, by wypełnić Wieczystą Przysięgę złożoną Dumbledorowi. Nie zrobiłby tego, co oczywiście z kolei zabiłoby jego. Boję się, że ci wszyscy głupi, bezmyślni Weasleyowie zginą przez mój jeden nieprawidłowy ruch ręki. Boję się, że Hal uzna mnie za kogoś niewartego uwagi, za śmiecia i odwróci się ode mnie. Boję się, że umrze. Boję się wielu rzeczy, panno Granger, ale wszystkie sprowadzają się do mojego pierwszego zdania: boję się błędów, bo one zawsze kosztują czyjeś życie.
Smutno się uśmiechnęła, obróciła i niepewnie wyciągnęła rękę przed siebie, delikatnie dotykając policzka Snape’a. Poczuła, jak drgnął. Jednak jej nie odrzucił, to był dobry znak. Pod opuszkami palców wyczuła blizny.
– Jak dotąd żyjemy dzięki panu i dzięki panu, profesorze Snape, wszyscy moi przyjaciele mogą się uśmiechać i żartować. Dzięki pańskiemu poświęceniu, którego nie doceniają, bo są jeszcze zbyt dziecinni na to. Ja rozumiem i doceniam. Podobnie profesor Friedrich, który prędzej odebrałby sobie życie, niż w pana zwątpił. Musi pan w siebie uwierzyć – niechętnie cofnęła dłoń i dodała rozbawionym tonem: – Kto by pomyślał, że aby zmusić pana do wyjścia ze swojej skorupy, trzeba się pod jedną schować.
Prychnął.
– Jesteś głupia, Granger. Co byś powiedziała, gdybym ci powiedział, że kłamałem?
– Hmm… Powiedziałabym, że to całkiem przyjemne kłamstwo.
Hermiona wróciła do poprzedniej pozycji, zastanawiając się na głos:
– Która godzina?
– A niby jak mam ci to powiedzieć?
– Czy ja wiem? Jakieś lasery w oczach?
– Czy ja ci wyglądam na Supermana, Granger?
– Raczej na Batmana – zaśmiała się głośno. – Nie wyobrażam sobie pana w stroju… O, nie! Ahahaha!
Snape parsknął.
– Chcę wiedzieć?
– Raczej nie, ale i tak panu powiem. Właśnie wyobraziłam sobie pana w stroju Supermana.
Wydał jakiś dziwny dźwięk i dopiero po chwili zrozumiała, że właśnie zmusiła profesora Snape’a do śmiechu.
– Jesteś okropna, Granger – głos miał spokojny, ale szła o zakład, że uśmiechał się. – Osobiście zawsze preferowałem Batmana. Stawiał na naukę, nie na wrodzone umiejętności.
– Mnie się podobał Spider–Man. Radioaktywne pająki i w ogóle.
– Niezbyt go lubiłem. Supermana też niezbyt.
– Czy to dlatego, że byli monogamistami?
Snape zaśmiał się głośno i musiała ze zdziwieniem przyznać, że był to całkiem przyjemny dźwięk. Nie brzmiało to jak ryk osła, który zwykle wydawał z siebie Ron, czy czkawka Harry’ego, tylko mocny, głęboki śmiech, który dotąd słyszała jedynie u Syriusza. Nie ważyła się jednak tego powiedzieć na głos – byłaby martwa w kilka sekund.
– Skąd ten pomysł?
– No, przecież Spiderman miał swoją Mary–Jane, a Superman Louise. Tylko Batman co chwila zmieniał kobiety. To niesprawiedliwe, że jego ludzie lubią najbardziej. Zły przykład dla dzieci.
– To raczej komiksy dla pełnych kompleksów nastolatków.
– I dlatego pan się nimi zaczytuje?
– Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Już i tak zrobiłaś mi wiwisekcję. Teraz moja kolej na zadawanie pytań.
– Och, już się boję.
– I prawidłowo – stwierdził z satysfakcją. – Po co tyle się uczysz i robisz za etatową Wiem–To–Wszystko, która irytuje nauczycieli tajfunami wywoływanymi przez machanie ręką? Lizusostwo wrodzone?
– Wcale tak się nie zachowuję! – zaprotestowała. – I nie jestem lizuską! Po prostu… Chcę udowodnić, że tu pasuję, że mimo swojego pochodzenia jestem częścią tego świata. Jeśli ludzie, którzy uczą pokolenia czarodziejów mnie chwalą, to mam wrażenie, że jestem jedną z nich, że niczym się nie różnię.
– Wstydzisz się swojego pochodzenia?
– Nie! Oczywiście, że nie! Mam najlepszych na świecie rodziców, którzy mnie rozumieją i wspierają, pomimo tego, że wiedzą, że już nigdy nie będę w pełni należała do świata mugoli. Za każdym razem, gdy ktoś nazywa mnie „szlamą”…
– NIE UŻYWAJ TEGO SŁOWA!!! – ryknął Snape, aż musiała złapać się za uszy.
– To chyba moja sprawa, jak siebie nazywam, prawda?! Niech da mi pan dokończyć! Kiedy ktoś nazywa mnie „szlamą” nie obchodzi mnie to, bo jestem dumna z tego, kim są moi rodzice i kim ja jestem! Oni mogą sobie mówić co chcą, mnie to nie ruszy. To tylko słowo i nie obchodzi mnie, jakie niesie ze sobą znaczenie. Równie dobrze mogliby mnie nazywać „wiadrem”.
– Raczej cymbałem – mruknął Snape, czym naraził się na wściekłe spojrzenie, którego, rzecz jasna, nie mógł zobaczyć. – Przecież wiesz jakie znaczenie ma to słowo i wiesz, że osoba, która je wypowiedziała pod twoim adresem miała w zamiarach skrzywdzić cię.
– Nic mnie to nie obchodzi. Na mnie mogą sobie mówić ile chcą, najwyżej wypłaczę się w poduszkę, ale nie nikomu nie ujdzie na sucho obrażanie moich przyjaciół!
– Dziwne, ja wciąż żyję.
– Bo pan to inna sprawa – parsknęła. – Pan parszywy charakter ma z natury.
– Wypraszam sobie, Granger!
– Jak mówiłam, zanim mi przerwano, pan ma taki charakter z natury i jeśli zwraca się pan do kogoś miażdżącymi słowami zwykle jest to umotywowane.
– Niby jak? – wyraźnie czuła w jego głosie rozbawienie.
– Zwykle stanem umysłowym danej osoby, czy też głupotą, którą właśnie robi. Czasami wyłazi na wierzch pański charakter, stąd te wszystkie „idiotki” i „kretynki”, których się nasłuchałam. Inni z takim samym zamiarem zwracają się do mnie: „panno Granger”. Jednak jest jeden wyjątek.
– Potter.
– Właśnie. Patrzy pan na niego przez pryzmat jego ojca i nie przyjmuje pan do wiadomości, że nie są do siebie podobni.
– Och, są wybitnie do siebie podobni.
– Fizycznie, owszem, ale Harry nie jest gnojkiem, który sądzi, że świat należy do niego, a inni powinni czyścić mu buty.
Zapadła cisza, w które wyraźnie słyszała spokojny oddech Mistrza Eliksirów.
– Dziwne masz pojęcie o Potterze, którego wszyscy naokoło uświęcają.
– Umiem czytać między wierszami i spędzam sporo czasu w archiwum biblioteki. Znalazłam tam różne zapiski uczniów z wielu, wielu lat. Wiele z nich dotyczyło Jamesa i Syriusza. Czasami pojawiał się Remus, ale rzadko. Mogę się domyślać, jacy byli. Malfoy nie był tak okropny, jak oni. Co nie zmienia faktu, że w siódmej klasie wyraźnie się poprawili, bo znalazłam jedynie pozytywne zapiski na ich temat, za to pojawiało się wiele paskudnych na pański.
– Zmieniły się role. W siódmej klasie myśliwi zmienili się w zwierzynę – w jego głosie brzmiała mściwa satysfakcja. Tak, wciąż ich nienawidził, ale trudno mu się dziwić.
– Harry nie jest James’em, nigdy nie był. W domu był traktowany gorzej niż niektóre skrzaty domowe, w Hogwarcie znalazł grupkę przyjaciół, ale również wrogów. Co poniektórzy – dodała znaczącym tonem, wyraźnie wskazującym na to kogo miała na myśli – nie znosili go od pierwszego wejrzenia, że się tak wyrażę.
– Nie wiem o co ci chodzi – powiedział niewinnym tonem.
Zamrugała ze zdziwienia i po raz pierwszy w swoim życiu cieszyła się, że jest ciemno, bo opadła jej szczęka i na pewno miała wybitnie kretyńską minę.
– Przecież wie pan!
– Nie wiem.
– Uch! Odmawiam kontynuowania tej rozmowy!
– A zaczynało robić się ciekawie. Zawsze uciekasz, kiedy nadchodzi moment, w którym masz niewiele do powiedzenia?
– ZAWSZE mam wiele do powiedzenia, tylko dyskusja z panem jest awykonalna.
– A co niby robimy od mniej więcej godziny?
– Bardzo śmieszne.
– Mnie to bawi.
– Oznaka kiepskiego poczucia humoru.
– Specyficznego. To lepiej brzmi.
– Możemy zmienić temat?
– Dla ciebie wszystko, Granger. Tylko wybacz, że nie wstanę i się nie ukłonię, ale pewna osoba całkowicie mi to uniemożliwiła.
– Czy pan kiedykolwiek porzuca sarkazm i ironię?
– Tylko wtedy, gdy jestem poważny.
– Mężczyźni…
– Proszę?
– Nic, zastanawiałam się jak to się dzieje, że bez względu na to czy mają siedem, siedemnaście czy trzydzieści siedem lat zachowują się tak samo?
– To ja zadaję pytania, Granger.
– I kto teraz ucieka?
– Przecież nawet nogą nie ruszyłem. Nie, żebym miał taką możliwość, ale stan faktyczny jest taki, że nigdzie nie uciekam.
Złapała się za głowę w przypływie rozpaczy, ale zapomniała jak mało miejsca jest w tym dość dziwnym kokonie i w efekcie przyłożyła profesorowi Snape’owi z łokcia w nos.
– Cholera! Granger, co to miało być?!
– Złapałam się za głowę, ale nie wiedziałam… Przepraszam.
– W takim razie dlaczego się śmiejesz?!
– Tak jakoś wyszło… Nie moja wina, że pański nos wystaje tak daleko. Łatwo o niego zawadzić, zwłaszcza w tak małym pomieszczeniu.
– GRANGER!!!
Syknęła z bólu – jej uszy naprawdę ucierpią na tych kilku godzinach. Kiedy usłyszała, że nabiera powietrza do następnego krzyku od razu przyłożyła dłoń do jego ust.
– Nie chciałabym ogłuchnąć – wymamrotała, hamując śmiech. Ścisnął jej dłoń w nadgarstku i odsunął na bok. Zabolało. – Niech pan puści. To moja ręką od różdżki.
– Tak to bywa, gdy pcha się łapy tam, gdzie nie należy – warknął. – Zacznij się zachowywać, jak dorosła czarownica, nie jak podlotek.
– Będę się tak zachowywać, jeśli pan zacznie się zachowywać jak dorosły mężczyzna, nie jak szczeniak.
– Pięć punktów od Gryffindoru i szla… Cholera! Nie mogę ci dać szlabanu, bo wtedy Dumbledore podniesie larum!
– Przykro mi.
– Jasne.
Zapadła cisza, w której słychać było jedynie ich oddechy. Hermiona dopiero po jakimś czasie zauważyła, że Snape wciąż trzyma jej dłoń. Rozluźnił uścisk, więc nie zwróciła na to wcześniej uwagi.
– Profesorze, moja ręką.
– Co? Ach, tak. Zapomniałem – jego głos był jakiś dziwnie słaby.
– Czy coś nie tak?
– Nie, po prostu rozmowa z tobą tak mnie wykończyła, że zachciało mi się spać.
– Ten wiek… – parsknęła.
– Co powiedziałaś?!
– Że to dobry czas na sen.
Miała wrażenie, że oboje się uśmiechają, ale nic nie powiedziała.
– Nie wiem, jak ty, ale ja zamierzam ukraść choć trochę snu z dzisiejszej nocy. Staraj się nie wiercić, bo mam dość lekki sen.
– Dobranoc, panie profesorze.
Oparła głowę na kolanach i również przysnęła.
Zbudziło ją drganie całego ciała Mistrza Eliksirów. Obróciła się i domyśliła się, że znów miał koszmar, bo mruczał coś niezrozumiale przez sen. Cokolwiek to było musiało być okropne, bo w jego głosie wyraźnie słychać było strach i ból. Dotknęła jego ramienia i z przerażeniem odkryła, że mięśnie drgają, zupełnie jakby miały własne życie. Czyżby to były te efekty uboczne? Pochyliła się, ręką głaskała włosy i policzek Snape’a szepcząc:
– Ćśśś… To sen, tylko sen… Nie bój się, nie jesteś sam… No, już…
Kiedy powoli zaczął się uspokajać, oparła się o niego, układając głowę na jego ramieniu. Wściekle się zarumieniła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co właśnie robi. Jakby ku pogrążeniu jej sumienia, ręce profesora złączyły się w okolicach jej brzucha, a policzek oparł o jej głowę. W ten sposób nigdy z nikim nie siedziała, nawet z Ronem. Było jej ciepło, bezpiecznie i… przyjemnie. Nie, nie. To zdecydowanie złe myśli. Profesor Snape miał jedynie koszmar, a ona go uspokajała. Zupełnie tak samo, jak wtedy gdy wpadła w panikę on pocieszał ją. „To nauczyciel, wariatko. A ty masz Rona. Jutro wszystko wróci do normy i zapomnisz o tym”. Jednak kiedy zasnęła wrażenia pozostały.

 

Hal chodził po swoim pokoju zdecydowanie zaniepokojony. Sev miał się do niego odezwać, kiedy tylko skończy majstrować te swoje eliksiry. Miał do niego sprawę, która nie mogła czekać. Pewien plan, który należało wprowadzić w życie na tyle subtelnie, na ile się dało. Spojrzał na zegar i zaklął – trzecia w nocy. To już nawet nie chodziło o jego przyjaciela – był przyzwyczajony do bezsennych nocy pełnych pracy, ale Hermiona… Ta dziewczyna miała energię właściwą swojemu wiekowi, ale jej wytrzymałość była dość niska. Wyszedł szybko ze swojego pokoju położonego we wschodniej wieży i zaczął szybko schodzić na dół. Nieraz się zdarzało, że Sev sam się otruł lub prawie wysadził w powietrze, ale nawet wtedy powiadamiał go, że się spóźni. Panika zaczęła w nim narastać i do lochów praktycznie biegł. Otworzył drzwi do gabinetu, salonu i sypialni – pusto. Została więc pracownia. Otworzył drzwi i aż uchylił usta w zdumieniu. Cała sala była pokryta jakąś dziwną zielonkawą posoką, która w dotyku była twarda niczym kamień. No, jeśli któreś z nich tym oberwało, to możliwe, że będzie kolejny pogrzeb – pomyślał, czując, że coś wyjątkowo ciężkiego usiadło mu na żołądku. Polubił tę dziewczynę, niech go Merlin trafi, naprawdę polubił ją. A przede wszystkim – pasowałaby do Seva, tylko trzeba byłoby zrobić mu kompletne pranie mózgu i wszczepić inną osobowość. Była energiczna, bystra, zdolna i niesamowicie silna wewnętrznie. Zupełnie jak jego przyjaciel.
Sprawdził najpierw pod biurkiem – nikogo. Dopiero kiedy spojrzał na prawo zainteresowała go czarno – zielona bryła, spod której wystawały nogi, obecnie upaćkane tym czymś. Tknął je i zmartwiał – kamień. Niedaleko leżały dwie różdżki, najwyraźniej wytrącone im z ręki. Ktoś ich zaatakował czy też oni doprowadzili do eksplozji? I gdzie, do diabła, jest Hermiona? Czyżby w środku? Westchnął – nigdy nie był dobry w transmutowaniu martwych przedmiotów. Po dłuższej chwili kamień zmienił się w ciecz, którą niegdyś pewnie był i wylądował w skamieniałym kociołku. To czarne, to była nieśmiertelna peleryna Seva. Najwidoczniej, kiedy zauważył niebezpieczeństwo, złapał Hermionę i ochronił ich. Zawsze miał refleks. Uwolnił również nogi i dopiero wtedy rozłożył poły peleryny tylko po to, by ze zdumienia usiąść na najbliższym krześle i wpatrywać się w coś, co, jak sądził, nie będzie mu dane nigdy zobaczyć.
Sev siedział oparty o szafkę, nogi miał wyrzucone do przodu, za to rękoma obejmował Hermionę, a policzek opierał o jej głowę. Dziewczyna była skulona, ale opierała się o mężczyznę z pełną ufnością. Musiał powstrzymywać łzy wzruszenia kiedy jego przyjaciel zaczął mamrotać, drgawki zaczęły nim targać, ale chwilę po tym jak ścisnął ramiona i schował twarz w gąszczu włosów dziewczyny, rozluźnił się, powrócił do poprzedniej pozycji i lekki uśmiech pojawił się na zwykle wykrzywionych ustach.
Hal Friedrich był mężczyzną uczuciowym, wiedział o tym, ale rzadko kiedy płakał. Po prawdzie bardzo rzadko. Od ukończenia Hogwartu płakał dwa razy ze smutku – gdy dowiedział się o ślubie Molly i gdy doszły do niego plotki o okrucieństwie Seva–Śmierciożercy. Płakał też dwa razy ze szczęścia – gdy jego przyjaciel dołączył do Zakonu i gdy jego matka tuż przed śmiercią powiedziała mu, że jest z niego dumna. Teraz jednak był piąty raz. Pragnął – och, jak bardzo! – by ten chłopak, którego traktował, jak syna, znalazł swoje szczęście, na które zasługiwał po tylu latach bólu. To, co właśnie zobaczył, dało mu nadzieję. Teraz pytanie, które pierwsze z nich obudzić? Po namyśle doszedł do wniosku, że Hermiona szybciej się z tym pogodzi. Sev pewnie do końca życia wypierałby się tego i w dodatku robiłby wszystko na opak. Jak zawsze zresztą. Delikatnie potrząsnął dziewczyną, ale ona jedynie mruknęła coś w proteście i mocniej wtuliła się w młodszego mężczyznę. Hal nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, ale dalej próbował ją obudzić. W końcu uniosła niechętnie powieki, zamrugała kilka razy i dopiero po chwili zdała sobie sprawę kogo widzi.
– Profesor Friedrich…
– Hal, moja droga. Dobrze się śpi?
– Mhm… – ponownie zamykała oczy, ale jeszcze raz nią potrząsnął. Trzeba zastosować terapię szokową.
– Zanim ponownie zaśniesz lepiej zobacz, jaką masz poduszkę.
Wciąż nieprzytomna niechętnie podniosła wzrok, który najpierw zatrzymał się na czarnym płaszczu, a dopiero później na bladej twarzy. Oczy dziewczyny w jednej chwili zrobiły się wielkości galeonów i szybko wstała, nie przejmując się tym, że właśnie uderzyła czubkiem głowy w łuk brwiowy Seva, który syknął i również się obudził, w pierwszym odruchu szukając różdżki.
– Tego szukasz? – podał mu czarny, długi przedmiot. Drugi, zdecydowanie krótszy i jaśniejszy, wręczył Hermionie.
– Hal, co ty, do diabła, tutaj robisz?
– Mniemam, że właśnie uratowałem wam życie zdejmując z twojej peleryny to świństwo – wskazał kciukiem na zepsuty kociołek. Sev warknął do swojej asystentki:
– Który to już kociołek rozwaliłaś?
– Ja? Jeden! A pan rozwalił drugi!
Miała głębokie rumieńce na policzkach, ale dzielnie trzymała podniesioną głowę.
– Granger, nie wypróbowuj mojej cierpliwości.
– To pan w ogóle jakąś ma?
– Hal, która jest godzina?
– Koło trzeciej w nocy.
– Granger, śmigasz do łóżka i nie musisz dzisiaj rano przychodzić. Wyśpij się.
Próbowała protestować, ale wściekłe spojrzenie Mistrza Eliksirów uciszyło ją. Spięła się i krzyknęła:
– Świetnie! Niech pan sam sobie radzi, bo przecież jest pan w tym mistrzem, no nie?! Dobranoc!
I wyszła trzaskając drzwiami. Sev skrzywił się.
– Zero kultury. Hal, musisz pomóc mi wstać – westchnął. – Wszystko mnie boli.
Kiedy już obaj stali, Sev przeciągnął się i westchnął, gdy usłyszał trzaski w kręgosłupie.
– Kiedy ostatnio byłeś u uzdrowiciela?
– Sądzisz, że któryś z nich poradzi cokolwiek na efekty Cruciatusa? Bo ja szczerze wątpię – ogarnął wzrokiem salę. – Ale burdel…
Zaczął machać różdżką i po kilku minutach wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie stało. Zostawił jedynie zieloną plamę na jednej ze ścian.
– A to po co? – wskazał ją palcem Hal. Złośliwy grymas pojawił się na twarzy jego przyjaciela.
– Pomnik. Ostrzeżenie dla tych, którzy bawią się eliksirami. Gdyby którekolwiek z nas dostało tym w twarz, to mógłbyś odprawić piękną mowę pogrzebową pełną fałszywych ochów i achów.
– Bardzo śmieszne.
– Staram się.
– Dziwię się jednak, że spędziłeś kilka godzin w towarzystwie kobiety, która nie była od ciebie dalej niż na wyciągnięcie różdżki – zachichotał i nie umknął mu uwagi rumieniec na twarzy Seva, który natychmiast został zasłonięty kurtyną kruczoczarnych włosów.
– Granger da się znieść. Zwłaszcza kiedy śpi i nic nie mówi.
– Które z was zasnęło pierwsze?
– Hm? Przypuszczam, że ja. Coś nie tak?
– Niemożliwe. Ty zasnąłeś w czyjejś obecności?
– Nie sądzę, bym miał coś ciekawszego do roboty w tym czasie.
Przywołał nowy kociołek i zapalił pod nim ogień. Hal lubił obserwować, jak Mistrz Eliksirów pracuje – miał pewne ruchy, nie robił niczego bez potrzeby.
– Potrafię jednocześnie rozmawiać i pracować. Co chciałeś mi powiedzieć?
– Mam pewną małą wojnę do rozegrania.
– A ja mam być pionkiem? Dzięki wielkie, ale miejsce dla mojego pana jest już zajęte, nawet nieco przeładowane.
– Pionkiem! – krzyknął Hal z oburzeniem. – Ja proponuję ci współpracę. Spodoba ci się to.
– Mów.
Kiedy skończył odpowiadać, Severus Snape uśmiechał się szeroko.
– Tak… Wchodzę w to. To będzie coś wspaniałego.

Rozdziały<< Rozdział 14Rozdział 16 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Dodaj komentarz