Niedziela przebiegła bez żadnych problemów – Puchoni unikali reszty szkoły, a reszcie szkoły to odpowiadało. Harry jednak miał mieszane uczucia. Z jednej strony był zadowolony, gdy widział, jak Snape obrywa od Erniego, a z drugiej dostrzegał w tym coś niewłaściwego. Nie umiał się zdecydować.
– Nie wiem, o co cała ta afera – mruknął Ron, pochłaniając ziemniaki z sosem. – Oberwało mu się całkiem słusznie.
– No wiesz co, Ron – powiedziała ostro Hermiona. – To nauczyciel! Ernie nie powinien czegoś takiego robić. Rozumiem jego ból, ale…
– Rozumiesz? Niby jak? – parsknął chłopak, a dziewczyna wycelowała w niego widelcem.
– Wyobraź sobie, że traktowałam Syriusza jak przyjaciela! Wyobraź sobie, Ronaldzie Weasley, że Kingsley był dla mnie jak ulubiony wujek! I jestem absolutnie wściekła na tych, którzy ich zabili, ale jest jedna różnica pomiędzy nimi a Snape’em.
– Niby jaka?
– Czy twoja głupota jest wynikiem zbyt długiego zwisania głową w dół na miotle? – westchnęła i zaczęła tłumaczyć. – Po pierwsze, Snape jest po naszej stronie i robił to, by utrzymać swoją pozycję, co było rozkazem Dumbledora. Po drugie, on sam żałuje tego, co zrobił i niepotrzebne są dodatkowe bodźce, żeby pogrążył się w jeszcze większej nienawiści do samego siebie. Po trzecie, gdyby mógł to by uratował Jordana i Zachariasza. W końcu pomógł Padmie, prawda?
Ron poczerwieniał – Harry nie był pewien, czy ze złości czy zażenowania? Jego przyjaciel, jak już się na coś/kogoś zawziął, to ciągnął to tak długo, jak tylko się dało bez oglądania się na logiczne argumenty.
– Jasne! Łatwo powiedzieć – Dumbledore kazał, tutaj niby żałuje, ale zamiast pocieszyć Erniego, jeszcze go bardziej naciskał!
– Ron, nie powiesz mi, że oczekiwałeś od Snape’a współczucia dla kogokolwiek? – Uśmiechnęła się wesoło, a Harry spojrzał na nią niepewnie. Mówiła o Snape’ie tak samo, jak o Lockharcie, kiedy się w nim podkochiwała. Ale to chyba niemożliwe? Lockhart jeszcze jakoś wyglądał, uśmiechał się i był sympatyczny. Snape jest całkowitym przeciwieństwem Lockharta.
– No, nie oczekiwałem, ale musiał się zachować jak kompletny dupek? – Wepchnął sobie w usta ziemniaki, kilka razy przegryzł i kontynuował, plując obiadem na około. – Pfofa tym, tfo i tfak wyfedł z tfego obffonną fęką.
Hermiona spojrzała na niego z obrzydzeniem.
– Jesteś obleśny, Ron. Idę do biblioteki. – Dopiła sok z dyni, szybko połknęła ostatnią kostkę schabu i wstała. – Harry, pamiętaj, że masz cały czas chodzić z obstawą.
– Pamiętam aż za dobrze. Ron praktycznie się do mnie przykleił – jęknął z niechęcią.
– Nie narzekaj, to dla twojego dobra. Zobaczymy się na kolacji.
Westchnął i zerknął na Ginny, która właśnie śmiała się z czegoś, co powiedziała Luna, ale wciąż tęsknie spoglądała na stół Ślizgonów. Malfoy po prostu nie pojawił się tydzień temu na śniadaniu i kilka godzin później Dumbledore wyjaśnił im, że został wysłany z wyjątkowo ważną misją. Cokolwiek to miało być, spowodowało, że Ginny wyglądała jakby ktoś wlał jej w gardło butelkę pełną Szkiele–Wzro. Od tego czasu starała się uśmiechać, ale za każdym razem wyglądało to na wymuszony grymas. Jedynie Luna potrafiła się nią zająć. Nikt nie wiedział jakie zadanie ma Luna, a i ona nie chciała o tym mówić, ale cokolwiek to było, najwyraźniej jej służyło, bo lekko się zaokrągliła i często uśmiechała.
– Długo jeszcze, Ron?
– A co chciałbyś robić?
– Polatać. Niedługo zaczynają się rozgrywki. Chciałbym dziś wieczorem zrobić trening.
– McGonagall da glejt?
– Mam nadzieję. Jeśli Snape znowu zamierza nas wykiwać, to chyba sam pójdę go skopać.
Ron zarechotał mściwie, po czym spojrzał ponuro w stronę drzwi wejściowych do Wielkiej Sali.
– Ona chyba do niego nie startuje, co?
– Kto? – Spojrzał na Hannę, która właśnie rozmawiała z Erniem. – Nie, sądzę, że nie. Ernie ma już Susan, która jest jej przyjaciółką.
– O kim ty mówisz?
– A o kim TY mówisz?
– O Hermionie i dupku z lochów.
– To znaczy?
– Wiesz… Ona zawsze go broniła, no nie? Ale w tym roku, od czasu kiedy zaczęła z nim pracować, robi to bardziej intensywnie. Nie dość, że od dwóch tygodni Gryffindor stracił przez niego tylko pięćdziesiąt punktów, to jeszcze wczoraj, kiedy rozmawiali zanim przerwał im Dumbledore, wyglądali na zadowolonych ze swojego towarzystwa. No i wybiegła za nim ze spotkania, a Lavender mówi, że wróciła godzinę po tym, jak ona z Parvati weszły do dormitorium. Nie jestem taki głupi, jak wszyscy sądzą.
– Nie wydaje mi się, Ron. Wiesz, jaka jest Hermiona – pomaga każdemu, kto tego potrzebuje, nawet jeśli ta osoba tego nie chce. A Snape… Cóż… Wydaje mi się, że on chyba jest jedną z kilku osób w tym zamku, które naprawdę potrzebują wsparcia.
– Co?! Nie mów mi, że i ty przeszedłeś na jego stronę!
– Nie, wcale nie. Wciąż pamiętam, że to jego wina, że Syriusz nie żyje. – I nie żyją moi rodzice, bo ich wydał. Zacisnął pięści. – I cokolwiek zrobi, nic tego nie zmieni. Ale nie jestem na tyle zaślepiony nienawiścią, żeby nie widzieć, że on nie ma łatwego życia. I pewnie nigdy nie miał.
Ostatnie zdanie wypowiedział niechętnie, ale zdawał sobie sprawę z tego, jaki był jego tata i jego przyjaciele. Ron wzruszył ramionami.
– Zasłużył sobie na to. Pamiętam jak Syriusz mówił, że zawsze był parszywy i nieprzyjemny dla innych. Został Śmierciożercą, bo tego chciał. Szalonooki powiedział mi, że przez pewien czas nazwisko Snape’a wymawiało się z takim samym strachem, jak Sam–Wiesz–Kogo. Był naprawdę zły, Harry. Mordował i czerpał z tego przyjemność, co mogę sobie łatwo wyobrazić. Kto wie, czemu przeszedł na naszą stronę i czy naprawdę to zrobił? Jest śliski jak wąż.
Ja wiem, pomyślał ponuro Harry. Wiem i na moje własne nieszczęście wierzę mu. Jednak jakaś część jego rozumu wypierała fakt, że jego matka nie była tak dobra, jak ją wszyscy opisywali. Martwych zawsze się gloryfikuje, Potter. Słowa Snape’a zabrzmiały mu w głowie i wściekł się. To wcale nie tak! Musiało być coś, co spowodowało, że jego mama tak się zachowała. Może naprawdę chciała dobrze, a Snape źle odczytał jej zachowanie? Tak, to na pewno to. Może jednak da się to sprawdzić? Na pewno są jakieś sposoby na wejrzenie w przeszłość. Pewnie w dziale Ksiąg Zakazanych znalazłby coś takiego. Nie, nie wolno mu tam przecież wchodzić. Ale tego typu zaklęcia to przecież nie czarna magia, prawda? Tylko zajrzy…
– Harry? – Dobiegło do niego gdzieś zza mgły. Znał ten głos. – Harry!
Ron? Zamrugał ze zdziwienia, by po chwili w pełni ujrzeć zmartwioną, piegowatą twarz przyjaciela.
– W porządku, stary?
– Jasne, że tak. Trochę się zamyśliłem. – I znowu myślałem o czarnej magii…
Harry zaspał na śniadanie i kiedy wszedł do Wielkiej Sali, nie zwracał uwagi na nic innego, tylko usiadł koło Rona, który z otwartymi ustami wpatrywał się w stół nauczycielski. Podobnie jak większość szkoły.
– Ej, Ron, co jest?
Przyjaciel spojrzał na niego i pełnym zdziwienia głosem powiedział:
– Snape.
– Co z nim?
Ale kiedy spojrzał w stronę Mistrza Eliksirów zrozumiał, dlaczego reszta szkoły patrzyła w tym samym kierunku. Snape miał wielkiego strupa nad brwią, podbite oko i spuchnięty żółto–fioletowy policzek.
– Sądziłem, że on to uleczy…
– No, ja też. Podobnie Ernie, dlatego się wściekał. Dlaczego on to robi?
– Żeby udowodnić wam i sobie, że na to zasłużył – warknęła Hermiona, atakując z furią swoją kromkę chleba. – Jedyna magia, na którą pozwolił, to było zrośnięcie się złamanego nosa.
– A ty niby skąd to wiesz? – Ron wziął łyk soku i kiedy usłyszał odpowiedź, zakrztusił się.
– Ponieważ tam byłam i to ja naprawiłam mu nos.
Harry, przeczuwając burzę, rzucił Muffliato. Ron złapał oddech i zaczął krzyczeć:
– Czy ty oszalałaś?! On zabił Smitha!!!
– Wiem o tym. – Hermiona wzruszyła ramionami. – Ale wyobraź sobie, że Snape ma sumienie i w tej chwili ono go mocno gryzie. Sądzi, że zasłużył nawet na więcej niż tylko na pobicie i dlatego nie pozwolił się uleczyć. Ma całe skopane plecy i przez chwilę bałam się, że Ernie połamał mu żebra. Dla Snape’a jest to zdecydowanie za mało i dlatego całymi dniami wyrzuca sobie, że mógł coś zrobić, że mógł jakoś inaczej to rozegrać.
– Jasne, Snape i sumienie? – prychnął Ron i wycelował w Hermionę widelec. – Niby jaki masz dowód na to, co?
Hermiona przez chwilę myślała, po czym niechętnie odpowiedziała:
– Nie potrafił mi spojrzeć w oczy.
– Hę? – Obaj chłopcy spojrzeli na nią zdziwieni.
– Nie potrafił mi spojrzeć w oczy, wstydził się tego, co zrobił, było mu z tym źle. Przez większość czasu się do mnie nawet nie odzywał. Mogłam sobie mówić, co chciałam, ale nawet nie zaprotestował. A mówiłam naprawdę paskudne rzeczy.
– No, ale co ma wspólnego sumienie z tym, że nie patrzył ci w oczy?
Harry westchnął. Ron nie wiedział, jak to jest. Harry zrozumiał Snape’a. Przypomniał sobie, jak nie mógł spojrzeć w oczy żadnemu z Weasleyów, kiedy pan Weasley został zaatakowany przez Nagini.
– Sama nie wiedziałam, dopóki nie zaczął uparcie powtarzać, że jest mordercą i powinnam to przyjąć do wiadomości. – Teraz była smutna i w jakiś sposób zrezygnowana. – Gadał jakieś głupoty o tym, że nie potrafi spojrzeć w oczy komuś tak niewinnemu, gdy sam jest mordercą. Sądzisz, że zabicie Zachariasza było dla niego miłe? Że gdyby mógł, to nie pomógłby mu? Snape ma uczucia i ma sumienie, tylko ty nie chcesz tego dostrzec, Ron.
– Kłamał. W końcu jest Ślizgonem i szpiegiem, no nie? Umie grać, jak nikt inny.
– Zamknij się. – Hermiona w końcu nie wytrzymała. – Jesteś tak uparty, że aż głupi. Dlaczego nie możesz przyjąć do wiadomości, że jest inaczej niż byś chciał? Profesor Snape jest po naszej stronie i jest dobrym człowiekiem, ale ty po prostu nie chcesz przyjąć tego do wiadomości!
– Czy ty przypadkiem się w nim nie bujasz?
– Jesteś chory, Ron. Jeśli nie potrafisz znaleźć innego powodu, dla którego miałabym uważać, że jest w porządku, to nie zamierzam z tobą na ten temat dłużej dyskutować.
– Ale…!
– Ron, nie zaczynaj!
– Czy to coś w stylu: „nie–zamierzam–odpowiadać–na–twoje–pytania–pomimo–tego–że–jesteś–moim–chłopakiem”?
– Prawie. Z tą różnicą, że tę część z chłopakiem możesz pominąć.
– Dlaczego?
– Widzę, jak zalecasz się do Hanny – parsknęła i posmarowała sobie grzankę. – Naprawdę, czy ty sądziłeś, że jestem ślepa?
– Raczej… – kiedy jednak spojrzała na niego ponuro, szybko dodał: – W końcu ciągle siedzisz z nosem w książkach.
– Szukam informacji na temat Cruciatusa.
– I jak ci idzie?
– Na razie kiepsko. Jakie może mieć znaczenie imię „Maria”?
Ron przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar się wściec, ale spuścił z tonu.
– Zależy, o co ci chodzi. Maria to imię mugolskiej Matki Boskiej, tak?
– Tak, ale jakie znaczenie może mieć dla czarodziejskiego barda?
Chłopak przez chwilę drapał się po głowie, zdążył wziąć kęs bułki i dopiero kiedy ją popił, niepewnie się odezwał.
– Kiedy jeszcze żył mój wujek Bilius, ten od Ponuraka, opowiadał swoje przeżycia z młodości.
– Fascynujące – mruknął Harry. – Ale jak to się ma…?
– Daj mi chwilę, stary! Powiedział, że nie lubił zbytnio czytać, ale kiedyś znalazł książkę, w której były opisywane pozycje społeczne, które teraz już nie istnieją. Zapamiętałem sobie kilka z nich. Była mowa między innymi o bardach, którzy wędrowali od wioski do wioski. Jeśli ich opowieści podobały się to dostawali nagrodę pieniężną. Jeśli nie – byli torturowani, co miało odstraszyć różnych idiotów od tego zawodu. Podobno każdy z bardów mówił, że czeka na niego jego „Maria”. Wujek śmiał się głośno, gdy o tym mówił, bo kiedyś powiedział mojemu tacie, że znalazł on swoją „Marię”. Dla bardów „Maria” to była kobieta. Sami nie wiedzieli jaka, ale przy niej znajdowali spokój, ciszę i już nigdy nie wędrowali. Podobno największą tragedią dla barda było utracenie tej „Marii” na rzecz innego mężczyzny. Ale pewnie do niczego ci się to nie przyda, prawda? Takie tam bzdury…
Hermiona jednak siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha i cicho pod nosem mówiła:
– Marii mojej nie porwał Mruk, Marii mojej nie porwał Mruk! Ron! To jest to! Znalazłeś mi i Marię, i Mruka!
Pochyliła się nad stołem, złapała chłopaka za uszy i pocałowała mocno, by po chwili spakować książki i wybiec z Sali. Rudowłosy siedział cały czerwony.
– Cóż, chyba właśnie znalazłeś sposób na odkupienie swoich win.
– Jakich znowu win?
– Naprawdę powinieneś zmienić zdanie co do Snape’a. Też go nie znoszę, ale wiesz…
Ron parsknął.
– Wiem. Po prostu… To nie jest łatwe, Harry. Nienawidzisz kogoś prawie siedem lat i masz nagle zmienić zdanie?! Wiem, że Hermiona ma serce bardziej miękkie niż tyłek, ale…
Harry westchnął i nalał sobie soku – Ron czasami bywał równie subtelny co czołg.
– Potter, mogłabym prosić cię na słowo?
Obrócił się i ze zdziwieniem zauważył Morag McDougal, Prefekt Naczelną.
– Eee… Jasne, Morag, jasne. Ron, zobaczymy się później, dobrze?
– Jasne, stary – wyszczerzył się. – Daj z siebie wszystko.
Harry pokręcił głową i poszedł za dziewczyną. Kiedy weszli do pokoju Prefekt Naczelnej, wskazała dłonią, by usiadł na krześle.
– Mam do ciebie sprawę, Potter. Czy też raczej mam sprawę do całej waszej trójki, ale chciałabym najpierw porozmawiać z tobą.
Chłopak spojrzał na nią niepewnie.
– O co chodzi?
– Mam problem z niektórymi Gryfonami. Longbottom, Creevey i Thomas.
– Neville?! Colin?! Dean?! Chyba żartujesz!
– Nie. – Przez chwilę dziwny cień przebiegł przez jej twarz. – Creevey zachowuje się jakoś… dziwnie. Chodzi osowiały, nie uśmiecha się i…
– To zrozumiałe. Jego rodzina nie żyje.
– Wiem o tym, ale to samo dzieje się z Longbottomem. Słyszałam, jak profesor Sprout narzeka na jego rozdrażnienie i nieuwagę. Podobnie z Thomasem. Wiesz coś o tym?
– Nie, nie zauważyłem, żeby zachowywali się inaczej niż zwykle.
– Dziwne… Jestem pewna, że coś z nimi nie tak.
– No, dobra, ale co ja, Ron i Hermiona mamy z tym wspólnego?
– No jak to: co? Jesteście ich przyjaciółmi, czyż nie? Porozmawiajcie z nimi. Nie chciałabym, by zawalili szkołę tylko dlatego, że byli nieuważni.
– Dlaczego w takim razie nie ma tutaj Rona?
– Weasley ma specyficzny sposób porozumiewania się z innymi. Najczęściej zaczyna od krzyku. Harry zaśmiał się cicho – to dokładnie te same słowa, jakimi Hermiona opisywała Snape’a.
– A Hermiona?
– Znalazłam ją w bibliotece, ale kazała mi się… eee… „odpiórkować” będzie eufemizmem. Nie wiem skąd u niej pojawił się taki język.
– W tej kwestii uczy się od mistrza.
– Proszę?
– Nic, nic, tak tylko mruczałem pod nosem.
– W każdym razie odjęłam wam dziesięć punktów, co zostało skwitowane krótkim: „Mogło być gorzej”. Czy z nią wszystko w porządku?
– Ostatnimi czasy jest nieco nerwowa. Jak zresztą każdy.
– Mniejsza z tym. Zajmijcie się tą trójką, dobrze? Chciałabym wiedzieć, jak idą wam postępy. Muszę to później raportować.
– Oczywiście, nie ma sprawy. No… To cześć.
– Cześć.
Kiedy wyszedł zastanowił się, czy Morag nie próbuje zrobić z nich swoich szpiegów. To nie byłoby nic dziwnego, chociaż… Wrócił do Sali i, ignorując Rona, podszedł prosto do Ginny.
– Co wiesz o Morag McDougal?
– A co? – Podniosła głowę znad kubka z herbatą, lekko nieprzytomna.
– Właśnie z nią rozmawiałem i wygląda na to, że próbuje wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. Cokolwiek wiesz – powiedz mi.
– Hmmm… – Wyjęła jakiś notes, wymruczała zaklęcie i przejrzała notatki. – Morag jest bardzo dobrą uczennicą, jedynie Malfoy i Hermiona są od niej lepsi, co ją nieco irytuje. Uważa się za typową Krukonkę i czasami zadziera nosa. Nie ma powiązań ze Śmierciożercami, chociaż widywano ją w towarzystwie Notta. Jest czystej krwi. Z tego co wiem, to była wściekła, gdy dowiedziała się, że to Hermiona ma zostać Prefekt Naczelną i pomimo tego, że to ona dostała tę fuchę, nie przeszło jej. Długo trzyma urazę i wypomina wszystkim naokoło coś, co robili nawet w pierwszej klasie. Nauczyciele uznają ją za zdolną, ale nie wybitną. Nie idzie jej na Transmutacji i Eliksirach. Nie lubi zarówno McGonagall, jak i Snape’a, ale to ostatnie nie jest niespodzianką. McGonagall w pierwszej klasie usadziła ją na swojej lekcji, kiedy prawie zabiła jeża, którego miała transmutować. Próbowała się dostać do drużyny Quidditcha, ale jej nie przyjęto, bo grała nieczysto, a tego Krukoni nie lubią. Jedna z dziewczyn z Ravenclawu mówiła mi kiedyś, że Morag powinna pójść do Slytherinu. Przez całą drugą klasę miała obsesję na punkcie czystej krwi i tak jak Ślizgoni, chciała, by potwór z Komnaty zabił wszystkich urodzonych z mugoli. – Skrzywiła się na samo wspomnienie. To ona nasyłała bazyliszka na uczniów, sterowana przez Toma Riddle’a. – W sumie o jej życiu prywatnym nie wiem wiele. Nie ma bliskich przyjaciół, jest raczej samotniczką. Pomogłam w czymś?
– Nie wiem, ale dzięki. Może coś wymyślę. Jak się trzymasz?
Ginny posmutniała i pokręciła głową.
– Zanim zniknął… pokłóciliśmy się i żadne z nas nie przeprosiło, chociaż była to ewidentnie moja wina. Czuję się z tym źle i mam nadzieję, że wróci cały i zdrowy.
– Będzie dobrze.
– Wiem. Snape obiecał mi, że będzie miał na niego oko.
Czuł, że opada mu szczęka.
– Co?!
– Kiedy zniknął, poszłam do Snape’a z pytaniem, czy coś o tym wie. Powiedział mi, że Draco został wysłany z pewną misją, która niekoniecznie będzie przyjemna. Ja… błagałam, żeby nie dopuścił, by coś złego mu się stało. Cytuję: „Jeśli jest tak głupi, by pchać się w niebezpieczeństwo, to już nie moja wina. Kiedy tylko będę miał możliwość, powtórzę mu to i będę powtarzał tak długo, aż zrozumie”.
– I gdzie tutaj niby obietnica? Będzie tylko się z niego nabijał.
Ginny parsknęła śmiechem.
– Też tak sądziłam, dopóki nie powiedziałam tego Hermionie. Przetłumaczyła mi to na nasz język. Zważ na to, że powiedział „kiedy tylko będę miał możliwość” i „będę powtarzał tak długo”, co oznacza, że będzie na niego zwracał uwagę i trzymał jak najdalej się da od niebezpieczeństwa. I ja wierzę temu, co wymyśliła Hermiona. Ona w jakiś sposób go rozumie.
– Ronowi odbiło, ale wam też. Ufać Snape’owi?! On zabił Syriusza!
Ginny skinęła głową.
– A także Zachariasza i pewnie mnóstwo innych osób. Wiem o tym, ale… – Machnęła ręką. – Mniejsza z tym. Zawsze byłeś odporny na argumenty, gdy przychodziło do Snape’a.
– Tak?! Świetnie!
Wypadł z Wielkiej Sali, zupełnie zapominając o Morag.
Hermiona siedziała w bibliotece i cały czas powtarzała sobie w głowie słowa Rona. Skoro „Maria” jest figurą stylistyczną, to jak to się ma do eliksiru? I co to ma wspólnego z daniną z krwi? W sumie bard nie napisał, czyj kciuk naciął… Czyżby możliwe było to, że potrzebna jest krew kogoś bliskiego? Nie, to bez sensu. Na wszelki wypadek zapisała swoje przemyślenia i postanowiła przejść dalej. „Czystości nieskalanej światło, w jasnym świecie bladło”. Wszystko wspaniale, tylko co to za czystość?! Robaczki świętojańskie, wróżki? Wszystkie lekko świeciły, ale żadne z nich nie było „czystością nieskalaną”. Więc co? W poszukiwaniu natchnienia rozglądała się nieprzytomnie po bibliotece, ledwo rejestrując większość faktów. Kiedy jednak jej wzrok zatrzymał się na zegarku, poczuła, że sztywnieje. Dwie godziny temu miała być w pracowni Eliksirów. Powstrzymując krzyk wrzuciła szybko książki do torby, odesłała te, których nie potrzebowała i pobiegła prosto do lochów. Przed drzwiami zatrzymała się i niepewnie zapukała.
– Wejść. – Ze środka doszło wściekłe warknięcie. Wspaniale, zapowiadało się długie popołudnie.
– Em… Panie profesorze, przepraszam za spóźnienie…
– Dziesięć punktów od Gryffindoru, Granger i ciesz się, że tylko tyle! Marsz do swojego kociołka!
Był zły, nie wściekły, co zapowiadało albo burzę, albo słońce. Wszystko zależało od tego, jak to rozegra.
– Gdyby nie to przeklęte zapotrzebowanie Zakonu na taką ilość eliksirów, to w życiu byś tutaj nie stała! I w dodatku, kiedy już muszę znosić twoją obecność, ty się spóźniasz!!!
– Profesorze, nie może pan mówić o Zakonie w sali, gdy słychać…
– NIE MÓW MI CO MI WOLNO, A CO NIE, GRANGER!!! – ryknął i z wściekłością zaczął ciąć coś, co już wyglądało jak mokra papka. – Poza tym ta sala jest chroniona wszelkimi zaklęciami przeciwko podsłuchowi. Mogłabyś wysadzić całą salę, a na zewnątrz nawet by nie zadrżało. Co nie oznacza, że masz znowu próbować – dodał jadowitym tonem. Postanowiła zignorować jego przytyk i rozpaliła ogień pod kociołkiem. Po godzinie uznała, że bez większych przeszkód może się odezwać.
– Bolą pana plecy i twarz, prawda?
– Nie, to przyjemne uczucie głaskania – sarknął. – Skąd ta błyskotliwa dedukcja? Jesteś potomkiem Sherlocka? A może Watsona?
– Ani tego, ani tego, chociaż jestem pod wrażeniem pańskiej znajomości literatury mugolskiej. Sądziłam, że ogranicza się pan do Batmana. – Musiała siłą powstrzymywać się od śmiechu. – Zauważyłam, że jest pan w znacznie gorszym humorze, kiedy pana coś boli. Stąd wnioskuję, że…
– Ja ZAWSZE jestem w złym humorze, Granger, a dzisiejsze pogorszenie stanu zwykłego było spowodowane twoim całkowitym brakiem odpowiedzialności.
– Moim całkowitym…?!
– Tak, twoim całkowitym brakiem odpowiedzialności. Czy ja zawsze muszę powtarzać?
– Siedziałam w bibliotece i odrabiałam zadania domowe! – Niewielkie kłamstwo. – Nie moja wina, że większość czasu spędzam tutaj uwięziona z panem!
– Granger, ja jednocześnie potrafię uczyć, sprawdzać prace idiotów, szpiegować, znosić Hala, chodzić na spotkania z Czarnym Panem i być tutaj z tobą uwięzionym. Sądzę, że masz nieco mniej zajęć?
Tu miał rację, ale nie da mu tej satysfakcji.
– Owszem, mam mniej zajęć, ale jestem od pana znacznie młodsza i męczę się znacznie szybciej. Mój organizm potrzebuje więcej snu. Mogłabym niedosypiać, ale niedospany uczeń, to uczeń niebezpieczny, jak sam pan często powtarza.
– Sądzę, że używam słowa „kretyn” zamiast „uczeń” i „bezmyślny” zamiast „niebezpieczny”, ale esencja zdania została oddana.
– Są inne sposoby porozumiewania się ze światem niż obrażanie wszystkich naokoło, panie profesorze.
– Nie zamierzam dyskutować na temat mojego porozumiewania się ze światem z tobą, Granger. Zajmij się swoim kociołkiem.
– Co mi przypomina, że odeszliśmy od tematu. Jeśli pana coś boli, to zawsze można to uleczyć.
– Nie.
– Ale tak będzie panu łatwiej.
– Powiedziałem: nie. Jesteś głucha, czy niedorozwinięta?!
– Ani to, ani to. Po prostu się martwię.
– Martw się o swój kudłaty łeb, bo jeszcze przez przypadek ponownie wysadzisz kociołek w powietrze.
– Pan by tylko o przyjemnościach mówił.
– Słucham?
– Gdybym ponownie wysadziła kociołek, to ponownie wylądowalibyśmy pod tą samą peleryną, czego nie zaliczałabym do najgorszych chwil w swoim życiu.
– Bredzisz. To było o jeden raz za dużo.
– Przesadza pan. W ogóle powinien się pan częściej uśmiechać. – Spojrzała na niego przez ramię i zauważyła, że pochyla głowę, nagle wybitnie zainteresowany jakimś składnikiem. Zdążyła zauważyć, że Snape nie wierzy w siebie i zdecydowanie jest nieśmiały, choć za same takie myśli pewnie by ją powiesił. Co nie oznacza, że nie będzie miło się z nim podroczyć. – Kiedy pan się uśmiecha, to nie wygląda pan na lat pięćdziesiąt siedem, tylko nawet na młodszego niż pan jest.
– Ja zawsze wyglądam na swój wiek – mruknął, ale wciąż nie podnosił głowy, chowając twarz za kurtyną włosów.
– Nie powiedziałabym. Za to kiedy pan śpi, to przy przymrużonych oczach można nawet powiedzieć, że jest pan całkiem przystojny.
– Przy przymrużonych oczach? – zadrwił. – Przy tobie, Granger, mężczyzna musiałby być ślepy i zdecydowanie głuchy.
– Czy ja wiem? Żeby tylko dobrze całował – parsknęła i wrzuciła do kociołka dwa kolce kaktusa. – Nie ma nic gorszego niż znoszenie nieumiejętnych pocałunków.
– Z Weasleyem masz na pewno długą praktykę, jeśli chodzi o nieumiejętne pocałunki.
– Nie powinnam dać panu włazić mi do głowy. Ron… stara się i czasami stara się za bardzo. Kiedy jemu wydaje się, że jest namiętny, ja mam wrażenie, że mnie pies liże po twarzy.
Snape zachichotał.
– Muszę przyznać, że jest to dziwne. Jego bracia i, śmiem twierdzić, siostra są wyjątkowo uzdolnieni w tej dziedzinie.
– A pan?
– Co ja?
– Jest pan uzdolniony?
Tym razem na nią spojrzał, a jego twarz była nieprzenikniona.
– Dlaczego sama się o tym nie przekonasz, Granger? – powiedział niskim głosem.
– Cóż… Dziękuję, ale nie. – Pochyliła się nad kociołkiem. Niech nie wie, że zrobiło się jej jakoś dziwnie gorąco. – Wolę nie znaleźć w swoim pucharze bliżej nieokreślonej trucizny.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Jak zwykle, zresztą. To pewnie przez te opary. Veritaserum jakoś działa na umysł.
– Nie na umysły otoczone odpowiednią barierą. Mogłabyś mi wlać cały kociołek do gardła, a ja wciąż łgałbym, jak najęty.
– Czyli kłamie pan cały czas?
– Tego nie powiedziałem.
– Powiedział pan, że WCIĄŻ łgałby pan, jak najęty. Co oznacza, że jednak pan kłamie.
– Nadinterpretujesz.
– Czyżby, profesorze?
– Oczywiście. Poza tym, to jedynie na twój umysł wpływają te opary, stąd pewnie to stado bzdur.
– Niekoniecznie. Mówiłam prawdę. – Posłała mu uśmiech. – Mógłby pan się uśmiechać.
Skrzywił się tak mocno, że aż dziwne, że eliksir się nie zważył.
– Ja się nie uśmiecham, Granger. Zwłaszcza, jeśli nie mam do tego powodów.
– Rozumiem. Image wrednego nietoperza z lochów panu na to nie pozwala.
– Pięć punktów od Gryffindoru.
– Za co?!
– Już ty dobrze wiesz. Zajmij się kociołkiem.
Przez jakiś czas panowała cisza, w końcu odezwał się Snape.
– A jeśli już musisz wiedzieć, to tak.
– Co: tak?
– W obu kwestiach: tak, jestem w tym zakresie uzdolniony, i tak, często kłamię.
– W tej chwili też?
– To już pozostawiam w sferze twoich domysłów. A teraz skup się, bo zabierasz się nie do tego składnika, co trzeba.
Nim się obejrzała, był już prawie koniec października. W pewien sobotni poranek chciała wejść do pracowni, ale drzwi były zamknięte. Zapukała i nic. Próbowała obejść magiczne zabezpieczenia i nic. Dziwne. Do gabinetu weszła bez problemu. Już zauważyła, że spokojnie może poruszać się po pokojach Snape’a ze względu na kilka zaklęć, którymi ją otoczył. Jedynie ona, Hal, McGonagall i Dumbledore mieli ten przywilej, więc starała się nie nadużywać jego cierpliwości wchodząc zbyt często. Udało jej się przeszukać jego biurko i wynaleźć mnóstwo notatek, które mogła wykorzystać.
W jej pokoju już stał kociołek, w którym przynajmniej raz w tygodniu próbowała łączyć różne składniki. Lavender i Parvati na ten czas jakoś przypadkiem znajdowały sobie niesamowicie ważne i niecierpiące zwłoki zadania. Podły zdrajca, Krzywołap, spędzał całe dnie w Zakazanym Lesie i rzadko kiedy się pokazywał. Za to jej współpraca z Mistrzem Eliksirów osiągnęła w miarę ludzki poziom – częściej rozmawiali niż krzyczeli i zdawał się powoli tolerować jej przytyki, choć sam nie porzucił własnego sarkazmu. Jednak nigdy się nie zdarzyło, by się spóźnił. Tak po prawdzie, to ona najczęściej była tą, która się spóźnia. Zapukała do drzwi salonu i kiedy nie dostała odpowiedzi delikatnie je uchyliła.
Snape’a nie było, za to pokój wyglądał tak, jakby przeszedł po nim huragan – książki były zrzucone z regałów na ziemię, stolik wywrócony. Machnięciem różdżki ułożyła tomy byle jak na regałach i nie przejmując się niczym, otworzyła drzwi do sypialni. W środku było ciemno, więc zapaliła jedną ze świec. Nie było go również w łóżku, ale na ziemi leżała czarna szata. Serce podskoczyło jej do gardła i prawie przestało bić – został porwany? Walczył? O, Merlinie… Dumbledore. Dumbledore musi coś wiedzieć! Zrobiła krok w stronę drzwi, gdy błysk światła przykuł jej uwagę – obok sypialni musiała być ukryta komnata, bo spod szczeliny pod drzwiami wyraźnie było widać światło. Podbiegła do drzwi i sięgnęła do klamki w momencie, gdy otworzyły się z drugiej strony. Zderzyła się z czymś twardym i zrobiła krok w tył. Przed nią stał Mistrz Eliksirów i patrzył na nią wyraźnie zszokowany.
– Nic panu nie jest! Och, jak się cieszę!
– Dlaczego miałoby mi coś być?
– Bo pan się nigdy nie spóźnia, a dzisiaj…
– Zaspałem. Zaraz przyjdę. Poczekaj w salonie.
Skinęła głową i dopiero teraz zauważyła, że miejscem, z którego wyszedł Snape musiała być jego łazienka, bo zapachniało jej świeżością. Po chwili jednak jej umysł zarejestrował co innego – Snape był okręcony w pasie ręcznikiem, ale poza nim nie miał na sobie nic. Poczerwieniała, obróciła się wokół własnej osi i ruszyła do drzwi.
– Wstydziłby się pan łazić półnago i nawet nie okazywać zawstydzenia!
– Jestem u siebie, Granger. Sądzę więc, że mogę sobie „łazić” jak mi się podoba. Ciesz się, że postanowiłem użyć ręcznika.
– Jestem wdzięczna – mruknęła i zamknęła drzwi z hukiem. Ze środka dobiegł ją złośliwy chichot.
Uwielbiał ją zawstydzać i to na różne sposoby. Czasami działo się to w taki sposób, jak dzisiaj, czasami patrzył na nią tak, że czuła pustkę w głowie. Najczęściej jednak pochylał się nad nią, nawet kiedy nie musiał, by dokładnie wyrecytować polecenie lub też podając jej jakąś fiolkę, muskał palcami jej dłoń. Ginny twierdziła, że jest przewrażliwiona – to wszystko pewnie było przypadkowe. Być może, ale dochodziły do tego różne rozmowy, podczas których wyraźnie cieszył się z jej gorących rumieńców. Co nie oznacza, że nie była mu dłużna. Żeby zawstydzić Snape’a należało zacząć mówić o nim samym – kiedyś napomknęła, że mógłby zastanowić się nad ścięciem włosów, bo wtedy byłoby widać jak ładnie sklepione ma kości policzkowe i przeszła samą siebie powstrzymując się przed śmiechem na widok jego rumieńca. Czerwone miał nawet uszy. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie i usiadła na jednym z krzeseł.
Zaczął jej ufać – mogła wchodzić do jego salonu i pożyczać książki, by następnego dnia je oddać, zaczął też mówić co nieco o sobie, chociaż dalej musiała wyciągać z niego informacje siłą. Cieszyła się z tego – nawet Hal powiedział, że to duży postęp. Gorzej miała się sprawa z Ronem – nie podobało mu się, że większość wieczorów spędza w towarzystwie dupka z lochów i wcale nie wygląda, jakby szła na ścięcie. Kiedy mu odpowiedziała, że wręcz cieszy się na te „dodatkowe lekcje Eliksirów” tłumacząc to szczęściem, że może z kimś podyskutować bez kretyńskiego wyrazu twarzy ze strony rozmówcy, Ron się obraził i nie odzywał do niej przez następny tydzień. Co nie zmieniało faktu, że stale się do niej dobierał i posuwał się coraz dalej. W szkole nie miała jak mu dolać eliksiru i pomimo unikania go, czasami czekał na nią pod salą Eliksirów („W zamku nie jest bezpiecznie, panie profesorze, i Hermiona potrzebuje eskorty”), przesiadywał z nią w Wielkiej Sali („Och, ręka mi się zaplątała pomiędzy twoje nogi, przepraszam!”) i próbował łapać ją na przerwach, ale się nie dawała. Prawdę mówiąc, robił się irytujący. Wciąż uważała go za swojego przyjaciela, to jasne. Jednak kiedy próbowała z nim przedyskutować swoje pomysły co do eliksiru czy choćby zrobić powtórkę z Transmutacji, spotykała się z jedną odpowiedzią:
– Wiesz, że to nie na moją głowę. Po co to komu? Egzaminy są dopiero pod koniec roku! A z eliksirem wiele ci nie pomogę. Może przejdziemy się na spacer?
I na tych spacerach opowiadał z pasją o Harpiach SkądśTam i o tym, że chciałby zostać graczem w Quidditcha.
– Mówię ci, to dopiero będzie coś! Harry sądzi, że mam talent. Co prawda chciałbym też być Aurorem, ale jedno drugiemu chyba nie przeszkadza, nie?
O pracy Aurora zarówno Harry, jak i Ron potrafili mówić w nieskończoność. Jedynym ratunkiem była dla niej Ginny, ale ta z kolei była przybita od czasu zniknięcia Malfoy’a.
– Wybacz, Hermiono… Po prostu czuję się podle i boję się, że już go nie zobaczę.
Czy to dziwne, że preferowała spędzać swój wolny czas z kimś, kto rozumiał o czym mówi? Tak po prawdzie bała się, że to ona dla niego jest obciążeniem. Kiedy zagłębiali się w jakiś temat zdarzało się, że to ona miała kretyńską minę, a Snape ze złośliwą satysfakcją, przy ogromnej masie inwektywów tłumaczył jej, o co mu chodzi. Był wybitnie zdolny i inteligentny – musiała mu to przyznać. Swoim umysłem zdobył jej szacunek i miała wielką nadzieję, że w przyszłości będzie choć w połowie tak wszechstronna jak on. Z drugiej strony, jeśli wiedzę okupił zgorzknieniem, złośliwością i nieufnością, to chyba wolała być głupia. Łapała się na tym, że nie tylko rozważa ich poważne dyskusje w czasie wolnym, ale też, że mają coraz więcej tematów do rozmów. Z tym, że najwięcej czasu spędzali na wzajemnym przedrzeźnianiu się. Wzięła jedną z książek i ze złością zauważyła pozaginane rogi. W tym momencie do pokoju wszedł Snape, już w pełni ubrany.
– Czy wczoraj urządzał pan tu imprezę, na którą nie zostałam zaproszona? Wszystko było wywrócone.
– Nie urządzałem żadnej imprezy, ale nawet gdyby, to i tak nie zostałabyś na nią zaproszona.
– To co się tutaj stało, panie profesorze?
Rzucił jej ponure spojrzenie i zaczął różdżką zmieniać miejsce książek tak, jak to pewnie było wcześniej. Wiedziała, że przez najbliższy czas nie wyciągnie z niego żadnej odpowiedzi, więc zmieniła temat.
– Pojutrze jest Uczta Duchów. Wybiera się pan na nią? Ma być wspaniała maskarada.
– Nie ma mowy. Nie będę się przebierał w jakieś kretyńskie stroje.
– Cóż… Pan akurat i bez przebierania będzie tam pasował – parsknęła, spoglądając wymownie na jego surdut w stylu wiktoriańskim i ledwo widocznym białym mankietom koszuli w tym samym stylu. Falujące szaty zakładał tylko wtedy, gdy wychodził poza swój salon i sypialnię. Przez zamiłowanie do strojów w stylu wiktoriańskim mógł spokojnie robić za jakiegoś wampira.
– Granger, musisz zaczynać od rana?! – krzyknął i prawie dostała ciężkim tomem po głowie.
– Niech pan lepiej uważa, co pan robi z tą różdżką. Ta książka leżała nie na tej półce.
– Ale teraz będzie leżała na tej! Przestań mi organizować życie!
– Jakby panu to przeszkadzało, to już dawno bym tu nie siedziała.
– Bardzo śmieszne. Wiesz dobrze, że siedzisz tutaj, bo…
– Profesor Dumbledore tak kazał – przerwała mu. Słyszała tę śpiewkę tysiąc razy. – Może gdyby powiedział mi to pan drugi raz, a nie dwusetny, to zrobiłoby to na mnie wrażenie.
– To nie ma zrobić na tobie wrażenia, ty kretynko, tylko uświadomić ci, że jesteś tu wybitnie niemile widziana.
– To także do mnie dotarło.
– Dlaczego więc siedzisz na moim ulubionym fotelu w przeklętych mugolskich ubraniach i w dodatku opierasz się o niego nogami?!
– Bo wiem, że pana to denerwuje. – Posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech, a w odpowiedzi otrzymała najpaskudniejszy grymas z repertuaru Mistrza Eliksirów, więc mruknęła ponuro: – Pan to dopiero potrafi być czarujący.
– Staram się, jak mogę. Wybacz, że mam większe doświadczenie z krwiożerczymi Śmierciożercami niż z wszystkowiedzącymi Gryfonkami.
– Nawet gdyby nie miał pan tego pierwszego, to drugie i tak zapewne byłoby w obecnym stanie rzeczy.
– Boję się pytać, o co ci chodzi. – Przewrócił oczami i zaklął pod nosem, gdy nie trafił w półkę.
– Sądzę, że gdyby nie musiał pan mieć wielkiego doświadczenia ze Śmierciożercami, to…
– Najpewniej bym już nie żył.
– Nie i niech mi pan nie przerywa! Sam pan tego nie lubi.
– Ja to co innego.
– Znowu! Chodzi mi o to, że gdyby nie musiał pan mieć…
– To już wiemy. Byłbym martwy. – W jego głosie czuło się jad, a kąciki ust wygięły się lekko ku górze.
– Da mi pan skończyć, czy nie?!
– Nie.
Na tak bezpośrednie przyznanie się, krzyknęła:
– To i tak pewnie nie miałby pan żadnego doświadczenia z kobietami, bo jest pan zbyt irytujący! A z Gryfonkami na pewno nie miałby pan do czynienia z powodu niechęci obu stron!
– Jeśli byłbym martwy, nie miałbym jak mieć z nimi do czynienia – parsknął. – To chyba logiczne, nieprawdaż?
– Owszem, ale załóżmy, że przeżyłby pan.
– Zakładając, że przeżyłbym i nie byłbym Śmierciożercą lub szpiegiem? – Przez chwilę miała wrażenie, że posmutniał, ale za chwilę powiedział poważnie. – Zapewne wciąż uczyłbym w Hogwarcie, a moje doświadczenie z kobietami ograniczałoby się do lekcji z przygłupimi uczennicami i weekendowymi wypadami na miasto. Tego pierwszego mam nadmiar. – Tutaj spojrzał na nią z pogardą w oczach.
– A drugie?
– Dlaczego miałoby cię interesować moje życie prywatne, Granger? Większość obecnych w zamku pewnie przypuszcza, że każda kobieta, którą spotykam, kończy jako składniki do eliksirów.
– Cóż… To wielce prawdopodobne – parsknęła widząc, że sam ledwo się powstrzymuje. – Poza tym od kiedy profesor Friedrich wcielił się w pańską rolę, ma pan wiele fanek, wie pan o tym?
Zgromił ją wzrokiem i warknął:
– Wiem, aż za dobrze. Powinno się go powiesić! Nigdy w życiu nie dostałem listu miłosnego i do niedawna nie wiedziałem, jakie to było błogosławieństwo! Takich bzdur nawet w esejach nie czytałem, a mam w tym całkiem długą praktykę!
Zaczęła się śmiać, jednocześnie recytując:
– Oczy lśniące jak niebo ciemniejące. Krok energiczny, symetryczny. / Głos jedwabisty jak szal u mej szyi. Usta ostre słowa wymawiają, / Ciekawe jak się do pocałunku układają.
Ze śmiechu spadła z fotela widząc furię na jego twarzy.
– GRANGER!!! CZY TY STOISZ ZA TYMI KRETYŃSKIMI LISTAMI?!
– Tylko po części! Lavender nie miała pomysłu, więc naprędce wymyśliłam coś, co na pewno doprowadzi pana do szału.
Płakała ze śmiechu i jednocześnie trzymała się za brzuch. Snape był autentycznie wściekły, na czym, rzecz jasna, ucierpiały jego książki i Gryffindor.
– Dwadzieścia punktów od Gryffindoru za grafomaństwo i szlaban dla panny Brown za idiotyzmy!!!
– Powinien się pan cieszyć – stał się pan obiektem westchnień większości uczennic.
– Wspaniale, po prostu cudownie! Do pełni szczęścia brakowało mi szalejących od hormonów kretynek! Po prostu cudownie! Przysięgam, że mi za to zapłacisz, Granger!
– Nawet nie wie pan, jaką miałam ochotę zobaczyć pańską minę! – Ponownie usiadła na fotelu, co chwila parskając. – Normalnie czyta pan to wszystko z maską spokoju, następnie pali i wychodzi z sali, więc nie wiedziałam, czy spodobał się panu mój wierszyk. Teraz już wiem.
– Bardzo śmieszne, no faktycznie! Czyścisz kociołki!
– Nie, dzisiaj pańska kolej. Przegrał pan poprzednią rozgrywkę, gdy wspomniałam o…
– Już lepiej nie przypominaj mi tego, bo uduszę cię tu i teraz!
– Nie wiem dlaczego chłopcy są tacy przewrażliwieni na tym punkcie.
– Po pierwsze, Granger: nie jestem chłopcem. Po drugie: nie jestem przewrażliwiony na tym punkcie.
– Jak rozumiem kociołek sam się wysadził, bo zbyt mocno zamieszał eliksir?
Uwielbiała takie poranki – męczenie Snape’a jeszcze przed śniadaniem stało się jej ulubioną rozrywką. Zwłaszcza, że to zwykle on był górą, doprowadzając ją albo do rozpaczy, albo do krańcowej furii, która najczęściej objawiała się rzucaniem w szanownego profesora wszystkim, co miała pod ręką. Niestety, nie znajdował niczego zabawnego w żabim skrzeku na swoich włosach, co kończyło się wielką bitwą, w której, jak sobie wmawiała, ćwiczyła pojedynkowanie się. Wątpiła jednak, czy w czasie pojedynku ze Śmierciożercami będzie miała czas uwarzyć eliksir, który później wyleje im na głowę powodując, że ich włosy zaczną świecić w ciemnościach przez najbliższe kilka dni. Miało to jednak dobre strony – Śmierciożercy raczej nie będą jej atakować zdechłymi kurami, które rozsiewałyby swoje wnętrzności na jej głowie i pozostawiały smród na kilka dni. Miała wrażenie, że profesor McGonagall obstawia zakłady z profesorem Dumbledorem o to, które z nich pierwsze zginie śmiercią tragiczną lub się podda. Jak dotąd widziała kilkakrotnie wędrujące z ręki do ręki galeony przy bardziej widowiskowych starciach. Miała nadzieję, że jej Głowa Domu stawiała na swoją podopieczną. Co prawda oznaczałoby to, że sakiewka dyrektora robi się coraz bardziej ciężka, ale Hermiona lepiej się z tą myślą czuła. Hal z kolei twierdził, że jest to coś, czego jego przyjaciel potrzebuje – możliwości wyładowania swoich emocji.
On czasami ma tak, że przez miesiące nie krzyknie ani się nie zaśmieje – mówił jej raz, kiedy czekali na wyżej wymienionego przed szkolną bramą. – Wtedy jednak przychodzi moment, w którym wybucha jak wszystkie wulkany świata razem wzięte. Nawet ja nie ważę się być wtedy w jego pobliżu. Teraz jednak codziennie może trochę z siebie wylać. Otwiera się na ciebie tak, jak na mnie. Co prawda w inny sposób, ale może się rozluźnić.
Dlatego starała się denerwować i rozbawiać swojego profesora tak często, jak tylko się dało. A przynajmniej taka była wersja oficjalna.
Snape skończył układać książki, podniósł stół i wywabił plamę po rozlanym atramencie. Bez żadnego „przepraszam” zrzucił ją z fotela na podłogę i usiadł na swoim miejscu. Podniosła się i starając się zachować resztki dumy, uniosła wysoko brodę, próbując zignorować fakt, że nawet kiedy stała, a on siedział, była niewiele ponad jego głową.
– Cóż za pokaz całkowitego braku manier! Gdyby to zobaczyły pana fanki, to pewnie większość popełniłaby samobójstwo z powodu zawiedzionych oczekiwań.
– Merlinie, o nic innego nie proszę – uśmiechnął się paskudnie. – Zapadłaby błogosławiona cisza i nie mdliłoby mnie na każdym śniadaniu.
– Panie i panowie, oto w pełnej krasie swego współczucia i zrozumienia profesor Severus Snape!
– Granger!
– Czy panu nie znudziło się wymawianie mojego nazwiska średnio raz na dwie minuty, profesorze?
– Tak właściwie to nie, jeśli już musisz wiedzieć. Nie znoszę miękkich nazwisk, a twoje jest twarde, więc przyjemnie się je wymawia. Przy nazwisku Hala można sobie język połamać.
– A czy to nie pan chwalił się, że zna sto języków? W tym ponad osiemdziesiąt ludzkich?
– Owszem, ale doszedłem do wniosku, że bez sensu się ich uczyłem, skoro obecnie mogę swoim rodzimym językiem porozumieć się z większością świata. Powinienem uczyć się gnomskiego lub smoczego. Elfi jest zbyt delikatny jak dla mnie.
– A mowa węży?
Jak zwykle w takich momentach, twarz Snape’a martwiała. Po chwili jednak dało się zauważyć lekkie rozluźnienie.
– Jest zbyt… Zbyt wiele wspomnień. – Pokręcił głową. – Tego konkretnego języka mam dość do końca życia.
– Przepraszam. – Zrobiło się jej przykro. Co innego go denerwować, a co innego przywoływać bolesne wspomnienia. – Rzadko kiedy najpierw mówię, a potem myślę.
– Cóż za deprawujący wpływ ma na ciebie moja osoba, Granger – parsknął i przeciągnął się. Zdążyła zauważyć, że jej profesor, pomimo wczesnego wstawania, był śpiochem. Jednak sposób w jaki się przeciągał powodował, że nie mogła oderwać od niego oczu. Wyciągał długie, chude ręce nad głowę, prostował całe ciało opierając się jedynie plecami o krzesło i wydawał z siebie dziwny dźwięk – coś pomiędzy warknięciem a mruczeniem. Niezmiennie powodowało to u niej przyjemne ciarki na karku.
– Tak właściwie to jakie dzisiaj mamy uwarzyć eliksiry, profesorze?
Dobry humor od razu mu przeszedł i przez chwilę wyglądał na niepewnego.
– Ty zajmiesz się Amortencją. Dwa kociołki.
– A pan?
Rzucił jej wściekłe spojrzenie, wstał i zaczął zakładać szaty.
– Nie twój biznes! Masz swoją pracę i masz się nią zająć! JASNE?!
– Tak, tak… Tak tylko pytałam.
– To skończ.
– Nie mogę.
– Czemu wiedziałem, że coś takiego powiesz?!
– Bo zaczyna mnie pan rozumieć?
– Merlinie, aż tak nie zacząłem się cofać.
– Demencja starcza…
– Co powiedziałaś?!
– Że to nie wystarcza.
– Kłamiesz. Powiedziałaś coś innego.
– Skoro pan wie, to po co pan pyta?
– Żeby usłyszeć, jak mówisz to głośno, patrząc mi w oczy.
– Trudno byłoby mi patrzeć panu w oczy, gdy zniknął pan pod metrowymi fałdami swojej szaty. Chyba, że to było zaproszenie?
– Gdyby to miało być zaproszenie, to wierz mi, że wiedziałabyś o tym.
– Z wami, Ślizgonami, nigdy nie wiadomo, panie profesorze.
Głowę miał już wyswobodzoną spod materiału i właśnie wkładał dłonie w rękawy. Przerwał na chwilę (stojąc w kosmicznej pozie) i rzucił jej tak intensywne spojrzenie, że aż się cofnęła o krok.
– Widzi pani, panno Granger, nie wie pani nic o ślizgońskich metodach, więc proszę nie wymyślać dziwnych teorii. Może mi pani wierzyć, że gdyby sama myśl o pani w moim łóżku nie wywoływała u mnie skurczów wymiotnych, to wiedziałaby pani kiedy chciałbym panią tam widzieć. I… poszłaby pani tam z ochotą, z własnej woli.
Jego złośliwy uśmieszek spowodował, że miała go ochotę zetrzeć na proch. Miała jednak problem – jego oczy zahipnotyzowały ją. Dopiero kiedy opuścił głowę by zapiąć guziki, była w stanie się odezwać. Jej replika była miażdżąca i wiedziała, że wygrała w momencie, w którym złapał ją za ramię i bezceremonialnie wrzucił do gabinetu zatrzaskując drzwi przed nosem.
– Dziwne słowa, jak na kogoś, kto stracił dziewictwo w wieku lat trzydziestu siedmiu.
Uczta Duchów – jakże za tym tęsknił! Hal uśmiechał się szeroko, widząc wielkie dynie prawie na każdym kroku, mnóstwo latających nietoperzy w powietrzu i, przede wszystkim, tłum młodzieży przebranej w najróżniejsze kostiumy. Sam przebrał się za diabła. Zawsze uważał, że mu do twarzy w czerwonym, obcisłym kostiumie i spojrzenia jego koleżanek oraz uczennic potwierdzały tę tezę. Uśmiechnął się szeroko do Lavender Brown, przebranej za cygańską wróżkę, która trzymała właśnie dłoń Zabiniego przebranego za pirata. Dziewczyna lekko się zarumieniła i pochyliła głowę. Obie panny Patil stały pod ścianą i żywo o czymś dyskutowały. Można było na pierwszy rzut oka powiedzieć, że bliźniaczki się różniły – Parvati miała na sobie typowy strój niewolnicy z haremu, a Padma założyła habit. Krukonki zawsze były świętoszkowate i dlatego preferował Gryfonki – miały dużo odwagi. Dotyczyło to również Ślizgonek – jego spojrzenie padło na Parkinson, która miała na sobie strój króliczka. Jeśli się nie mylił to nawet króliczki mugolskiego Playboya były mniej skąpo ubrane. Pokręcił głową i dostrzegł czwórkę swoich ulubionych uczniów szalejących na parkiecie. Ginny Weasley najwyraźniej miała zamiar do niego dołączyć – jej strój również był obcisły, czerwony i miał ogon. Harry parodiował wampira, a Weasley mumię. Hermiona wyczarowała sobie skrzydła i miała na sobie śliczną sukienkę, która miała chyba wszystkie kolory tęczy. Pomachał im ręką i rozejrzał się za osobą, którą miał nadzieję znaleźć w najbardziej zaciemnionym kącie sali. Ach, miał rację. Znajoma ciemna sylwetka chowała się w cieniu wielkiej dyni.
– Sev, dlaczego nie jesteś przebrany?
Jego przyjaciel podniósł głowę i uśmiechnął się złośliwie.
– Bez żadnego przebrania połowa obecnych drży na mój widok, Hal. Gdybym się przebrał wystawiłbym się na ośmieszenie, chociaż nie wiem, czy byłoby ono równie wielkie jak to, na które ty mnie skazałeś.
– Ech… Tego… No, trochę mnie poniosło. – Klepnął Seva w plecy. – Nie bądź taki naburmuszony.
– To nie ty dostajesz listy miłosne od kretynek.
– Och, dostaję ich całkiem sporo! Tobie też się to przyda.
– Nie, dziękuję. Prawdę mówiąc mam chęć przerobić na składniki każdą idiotkę, która śmie choćby tak o mnie myśleć.
– Jak zawsze uroczy.
– Zapomniałem pogratulować ci nowej pozycji Głowy Ravenclawu.
Hal posmutniał.
– Wierz mi, że wcale…
– Wiem.
– Czy Filius…?
– Żyje i ma się dobrze. – Sev spojrzał na swoje stopy i cicho kontynuował. – A przynajmniej na tyle, na ile się da w więzieniu Czarnego Pana. Udało mi się kilka razy z nim porozmawiać. Wie dobrze, co ma robić, a czego nie. Chwała Merlinowi, że jest jednym z mistrzów Oklumencji, inaczej obaj bylibyśmy martwi.
– Przeklęty Dumbledore. Och, nie mogę się doczekać kiedy zauważy, że jego plan ma kilka rys.
– Zawsze lubiłeś psuć. – Kąciki ust Seva podjechały do góry kiedy usłyszał jedną ze swoich ulubionych piosenek i zaczął cicho nucić. Tak cicho, że stojący krok od niego Hal prawie tego nie słyszał i bardziej się domyślał, znając przyzwyczajenia przyjaciela. – Mugolska muzyka? Kto by pomyślał.
– Wiesz, że Dumbledore ma bzika na tym punkcie. Przypuszczam, że połowa uczniów zeszłaby na zawał gdyby wiedzieli, że ich przerażający Mistrz Eliksirów jest fanem mugolskiego disco.
Sev zacisnął zęby i zaczął wściekle syczeć.
– Po pierwsze: nie jestem fanem disco! Po drugie: po prostu lubię Bee Gees! Po trzecie: to efekt wychowywania się z mugolami. Jest wiele innych zespołów, które lubię, a które nie mają nic wspólnego z disco.
– Wiem, twoja kolekcja płyt gramofonowych Metallici jest przytłaczająca.
– Przesadzasz. Słucham tylko ich ballad. Jeśli będę chciał posłuchać krzyków to pójdę na spotkanie Śmierciożerców z tą różnicą, że włączę jakąś muzykę w tle.
– Twój humor jest wisielczy.
– Przynajmniej jakiś mam.
– Powinieneś znaleźć sobie jakąś kobietę.
– Po co? Jest mi dobrze tak, jak jest.
– Nie wątpię, ale to dlatego, że nie znasz żadnego innego stanu. Gdybyś choć trochę pobył w związku…
– To zwariowałbym i resztę życia spędziłbym u św. Munga albo w Azkabanie.
– Dlaczego Azkaban?
– Gdyby puściły mi nerwy…
– Ach, rozumiem. Tę złość można jednak skierować w dobrą stronę. Kobiety…
– Hal, skończ! Mam powyżej uszu twoich wykładów. Zostanę starym kawalerem do końca życia, który, mam nadzieję, przyjdzie szybko. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
– Ty zawsze byłeś tak pozytywnie nastawiony do życia, czy dopiero teraz to zauważyłem?
– Nie moja wina, że wiek wpływa na twoją zdolność percepcji.
– Poczekaj trochę, to sam tego doświadczysz.
– Mój umysł zawsze będzie ostry jak brzytwa.
– Co mi nasuwa kolejne pytanie – jakim cudem ty zawsze jesteś gładko ogolony? – Hal pociągnął ręką po swoich szorstkich policzkach. Jak by się nie golił, nigdy nie miał gładkich policzków, a po kilku godzinach pojawia się szczecina. Sev parsknął.
– W przeciwieństwie co do niektórych nie jestem owłosioną małpą.
– Wychodzi na to, że nie jesteś dostatecznie męski. Owłosienie to oznaka wysokiego testosteronu.
Przyjaciel zmierzył go chłodnym, złośliwym spojrzeniem. Nawet jemu zrobiło się niewyraźnie.
– Jeśli ty jesteś dostatecznie męski, to cieszę się, że nie jestem dość męski.
Hal przewrócił oczami i zerknął na tłum.
– Popatrz, może znajdziesz jakąś ładną dziewczynę?
– To są moje uczennice i nie zamierzam pomiędzy nimi szukać… jak ty to nazywasz? Ach, wybranki serca.
– Dlaczego? Spójrz na pannę Lovegood. Wygląda jak słońce.
– Które plecie głupoty. Wielkie dzięki. Jak to się dzieje, że za każdym razem, gdy z tobą rozmawiam w końcu wracamy do tematu dziewczyn i kobiet?
– Pewnie dlatego, że podświadomie czujesz chęć rozmowy na ten temat.
W odpowiedzi dostał wściekłe spojrzenie.
– Długo będziesz tutaj stał?
– Do końca życia.
– Sev, mógłbyś chociaż spróbować zatańczyć.
– Wielkie dzięki, ale nie mam już siedemnastu lat i nie potrzebuję twoich porad, co do zachowania. Idź i poderwij jakąś dziewczynę, i nie zajmuj się mną.
– Podrywanie ciebie jest zabawniejsze.
– HAAAAAL!!!
– Nie irytuj się tak! Mówię serio – potrafię przewidzieć, jak zachowa się konkretna dziewczyna, żeby zdobyć jej serce.
– Szczerze wątpię, że wszystkie są takie same.
– Daj mi wyzwanie.
Sev zdecydował natychmiastowo ze złośliwym uśmiechem.
– Granger.
– Hermiona? To będzie proste. – Rozejrzał się i zauważył, że dziewczyna stoi przy stole z napojami i właśnie dyskretnie sprawdza poncz skraplaczem. – Hę? Dlaczego to robi?
Sev parsknął.
– To, że to poncz z Hogwartu nie oznacza, że ktoś spośród obecnych nie wlał trucizny do wazy. Dobrze robi.
Hal jedynie westchnął i ruszył do przodu.
– Hermiono, dobrze się bawisz?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
– Hal, wyglądasz przezabawnie. Czy ktoś ci mówił, że ten odcień czerwonego ci nie pasuje?
Przez chwilę czuł się niepewnie, ale przecież robił to tyle razy…
– To zależy. Do ciemnych włosów czerwony pasuje. Jak ci się podoba wystrój?
– Całkiem ciekawy, choć mogłoby być nieco mniej dyń. O dwie prawie się potknęłam. A ty dobrze się bawisz?
– Oczywiście, że tak. Właśnie uciąłem sobie miłą pogawędkę z Sevem.
– Jak zwykle kryje się gdzieś?
– O, tam. – Machnął ręką w stronę jednej z dyń. Hermiona spojrzała w tym kierunku, lekko się uśmiechnęła i zamachała dłonią. – Jesteś sama?
– Nie. Ron gdzieś poszedł i nie mogę go znaleźć. Ginny poszła już spać, od rana nie czuła się najlepiej, a Harry zniknął z jedną z Puchonek z piątego roku. – Pokręciła głową z wyraźnym zgorszeniem. – Nie wiem, co ta Morag wyprawia. Powinna ich ukarać.
– Młodość… Gdybyś miała możliwość, to nie wyrwałabyś się z Ronem gdzieś na bok?
– Nie – powiedziała twardo. – W przeciwieństwie do niego, mnie trzeba czegoś więcej niż hormony, by rozłożyć nogi.
Kiedy zrozumiała, co właśnie powiedziała, zaczerwieniła się po czubki uszu i zaczęła plątać się w przeprosinach.
– Ależ nie ma sprawy, to całkowicie zrozumiałe. Czy ktoś ci mówił, że bardzo ładnie wyglądasz?
– Och… Dziękuję. Tak właściwie, to nikt tego nie zauważył. Ron jedynie śmiał się ze skrzydeł. – Dla efektu zamachała nimi i parsknęła. – I pomyśleć, że spędziłam godzinę na czarowaniu ich.
– To… dość skomplikowana magia – powiedział wesoło, nie wspominając, że sam nie potrafiłby zrobić czegoś takiego.
– Troszkę… Właściwie jakie masz plany na wieczór? Poderwać dziewczynę? – Parsknęła, a on zaśmiał się razem z nią.
– Nie, nie dzisiaj. Dzisiaj postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa, skoro nikt inny nie ma takiej ochoty.
Przyjrzała mu się, po czym pokręciła głową.
– Zakład, prawda?
– Proszę?
– Zakład. Założyłeś się z profesorem Snape’em, że mnie poderwiesz.
Opadła mu szczęka i przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
– Skąd…?
– Widzę, jak próbujesz być zbyt uprzejmy i jak Snape zwija się ze śmiechu widząc, że to wcale nie działa.
– Zapomniałem o twoim intelekcie, wybacz. – Skłonił się szarmancko i ucałował jej dłoń. –Skoro jednak mamy otwarte karty, to może dasz się poderwać?
– Czuję się zaszczycona, ale nie. O, jest Ron. Do zobaczenia!
I poszła. Hal Friedrich po raz pierwszy od czasu, gdy Molly trzasnęła go w twarz na ich balu na koniec siódmego roku, został zostawiony przez dziewczynę. To… było coś nowego. Dotąd każda kobieta praktycznie sama rzucała mu się w ramiona. Jednak żadna z nich nie była tak temperamentna jak Molly i tak błyskotliwa jak Hermiona. Sev podszedł do niego ze złośliwym grymasem.
– Hal… Czyżby coś poszło nie tak? Masz minę, jakby kopnęła cię w dość wrażliwe miejsce.
– I tak jest. Kopnęła moje ego – parsknął. – Zapomniałem o jej intelekcie.
– Tak to bywa, jak się zarywa do pustogłowych ślicznotek. Jeśli chcesz podreperować swoją zranioną dumę, to jest tutaj pewna kobieta, która tylko czeka na męskie zainteresowanie.
– Dziękuję, ale kiedy ostatnio próbowałem z McGonagall, wylądowałem w Skrzydle Szpitalnym.
Pomasował się po krzyżu wciąż pamiętając, jak przygwoździła go do jednego z krzeseł i trzymała uwięzionego, dopóki nie przeprosił jej tysięczny raz, wraz z obietnicą, że nigdy więcej nie będzie próbował. Sev parsknął.
– Nie miałem na myśli Minerwy. Z nią i Casanova by przegrał. Sybillo, mogłabyś podejść na chwilę?
Hal spojrzał na przyjaciela z przerażeniem w oczach, by w tych czarnych tęczówkach znaleźć sadystyczną radość.
– Chyba żartujesz…
– Wręcz przeciwnie. – Uśmiechnął się ze złośliwością. – Jesteście przecież z tego samego rocznika i z tego samego domu, prawda?
– Niestety tak… Za dobrze ją pamiętam. Wariatka.
– Kto jest wariatką, Hal? – Sybilla Trelawney podeszła do nich i nieśmiało się uśmiechnęła. – Wiem, moje wewnętrzne oko powiedziało mi, że biedna Minerwa niedługo straci rozum, ale nie sądziłam, że to już się stało.
– Nie, nie Minerwa. Sybillo, miło cię widzieć. Nie rozmawialiśmy ze sobą od…
– Od trzydziestu dwóch lat, pamiętam. Nigdy nie wysłałeś do mnie sowy, chociaż obiecałeś.
– Wiesz, tak jakoś wyszło…
– Rozumiem. Już wtedy wiedziałam, że kiedyś się spotkamy. – Na chwilę zdjęła swoje gigantyczne okulary, by je przetrzeć i zdziwił się, widząc, że wcale nie była taka okropna. Przez chwilę nawet zastanawiał się, co mogą kryć te warstwy szat, ale pokręcił głową. Aż tak nisko nie upadł. Sev klepnął go w plecy.
– Ja wracam do lochów, a wy bawcie się dobrze. Sybillo, Hal mi wyznał, że marzył przez te wszystkie lata, by z tobą zatańczyć i poważnie porozmawiać.
– Och… Hal, nie wiedziałam. – Zarumieniła się, ZARUMIENIŁA!!! i skinęła głową. – Uważaj na siebie, Severusie. Widzę wokół ciebie wielkie niebezpieczeństwo.
– To żadna nowość – mruknął i posłał ostatnie złośliwe spojrzenie przyjacielowi. – Miłej zabawy, Hal. Teraz jesteśmy kwita za te wszystkie lata.
Chichocząc pod nosem ruszył ku wyjściu z Wielkiej Sali, a Hal musiał dotrzymywać towarzystwa największej idiotce pod tym dachem. Po kilku godzinach i sporej ilości Ognistej zaczął się zastanawiać jakby tu uciec.
– … i dlatego nie poszłam do rodziców. Możesz sobie wyobrazić takie szczęście?
Ocknął się i dopiero po chwili zauważył, że alkohol zmącił nieco jego umysł i przestał słuchać kobiety.
– Wybacz, Sybillo, ale twoja obecność wpływa na mnie tak bardzo, że nie potrafię się skupić na twoich słowach.
Merlinie, co on plecie?! Kobieta zarumieniła się i niepewnie przejechała dłonią po włosach. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że były koloru słomy, bez nutek siwizny. Gdyby je częściej czesała, to byłyby śliczne.
– Mówiłam ci właśnie, jak miałam proroczy sen o śmierci moich rodziców.
– Och… – Skrzywił się. Kobiety zwykle krzyczały na niego, gdy ich nie słuchał. Sybilla jedynie patrzyła na niego swoimi wielkimi oczami. – Mogłabyś powtórzyć?
– Owszem. W moim śnie po prostu leżeli martwi, więc próbowałam porozumieć się z nimi kominkiem, kiedy tylko się obudziłam. Dobrze, że postanowiłam poczekać do rana z odwiedzinami, bo dosłownie kilka minut przed moim pojawieniem się zniknęli stamtąd Śmierciożercy. Prawdziwe szczęście, prawda? Również mogłam zginąć.
Mówiła o tym chłodno, rzeczowo.
– Jak możesz mówić o tym tak spokojnie?
– Śmierć to jedyna pewna rzecz w naszym świecie, tak zawsze mówiła mi mama. Skoro więc umarła, ja nic nie mogę z tym zrobić.
– Nie jest ci… smutno?
Zaśmiała się cicho i zaczęła bawić frędzlami jednego z szali.
– Wiesz… Jesteś pierwszą osobą, która w ogóle zainteresowała się tym, co czuję po ich śmierci. Wszyscy traktują mnie jak powietrze i jedyne wsparcie mam w pannach Brown i Patil. Wiem, że nie jestem łatwa w kontaktach towarzyskich, ale mimo to nie sprawia mi przyjemności, kiedy ktoś mnie ignoruje.
Przez chwilę zastanawiał się nad tym wszystkim. Sybilla często zachowywała się ekscentrycznie, ale nikt nie miał prawa jej tak traktować. W pewien sposób odnoszono się do niej nawet gorzej niż do Seva. Przykre.
– Miałem z tobą porozmawiać, ale… Nie mogłem się odważyć. Zmieniłaś się przez te wszystkie lata.
– Wiem. Za to ty wciąż jesteś taki sam – zachichotała i pociągnęła zdrowy łyk z butelki.
Jakiś czas później kobieta westchnęła.
– Sądzę, że chyba powinnam już iść. Dobranoc, Hal. Miło było z tobą porozmawiać.
Nie wiedząc dlaczego – może to był jej niepewny uśmiech, może lekki smutek w głosie, a może po prostu procenty – pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Smakowała Ognistą i czymś jeszcze, co było nieco słodkie. Czując dziwny uścisk w żołądku przyciągnął ją do siebie i starał się nie zwracać uwagi na paciorki, które wbijały mu się w pierś. Miała miękkie, małe, wąskie usta, które wciąż były sztywne z szoku. Kiedy jednak zrozumiała co się dzieje, oddała mu pocałunek z pasją, o którą nigdy by jej nie posądził. I, co było najdziwniejsze, bardzo mu się to spodobało. Całowało go tyle kobiet, że nie potrafił zliczyć. Jednak żadna z nich nie potrafiła w tak krótkim czasie, czymś tak niewinnym jak zwykły pocałunek spowodować, że miał ochotę rzucić się na nią tu i teraz. Jednak gdzieś w zakamarku jego umysłu wiedział, że jest w Wielkiej Sali, że przynajmniej kilku uczniów wpatruje się w nich w głębokim szoku i że zdecydowanie nie powinien tego robić. Zakończył pocałunek i wyszeptał:
– Dobranoc, Sybillo.
Po czym uciekł. W drodze zmienił swój obcisły kostium na zwykłe szaty i przypomniał sobie, że miał zrobić obchód. Tej części obowiązków nauczycielskich nie znosił, w przeciwieństwie do Seva, który uwielbiał karać uczniów za to, że posiadają coś, co nazywa się „pociągiem seksualnym”. Teraz to on miał rozdzielać dzieciaki, chociaż sam robił dokładnie to samo za swoich nastoletnichczasów. I przez to nigdy nie miał szans u Molly.
Gdyby się poważnie zastanowić, to nie poświęcił nigdy zbyt wiele uwagi Sybilli. Była uważana za dziwaczkę i ciągle wygłaszała fałszywe przepowiednie. Chodziła wiecznie potargana, zaniedbana, z mnóstwem biżuterii i miała te dziwne okulary, które powiększały jej oczy dwukrotnie. On z kolei zawsze uganiał się za pięknymi, zgrabnymi i zdecydowanie nie zachowującymi się dziwnie kobietami. Może to był jego błąd? Zwracał uwagę na twarz, nie na to, co było schowane gdzieś głębiej? W sumie, jak teraz nad tym myślał, to jego faworytkami zawsze były ładne dziewczyny – czasami bez względu na to, co miały w głowie. Wciąż pamiętał, jaki zachwyt wzbudzała w nim Lily Evans – piękna, ognista dziewczyna, która jednocześnie była jedną z lepszych uczennic. Niewiele znał piękniejszych. A jednak, jego gust powoli się zmieniał. Dwadzieścia lat wcześniej nie zwróciłby zbyt wielkiej uwagi na Hermionę, poza jej rozumem, rzecz jasna. Nie przyciągała uwagi – była tak zwyczajna, jak tylko się da. A jednak interesowała go i dopiero kiedy bliżej się jej przyjrzał, znalazł piękno w jej zwyczajności – oczy, które świeciły, gdy usłyszała coś ciekawego, piękny uśmiech, gdy została pochwalona, rumieniec, który zdecydowanie dodawał jej uroku i, co jemu osobiście przypadło do gustu, była całkiem miło zbudowana. Czyżby był powierzchowny? Zwykle pogardzał mężczyznami, którzy zwracali uwagę tylko na wygląd, a teraz okazuje się, że sam był jednym z nich. Sybilla wydała mu się ładna dopiero w momencie, w którym się na niej skupił i zechciał dojrzeć coś więcej niż okulary. Przecież… W tym momencie rozmyślania przerwało mu klepnięcie w plecy.
– Sev! Nie strasz mnie tak.
– Ominąłeś z dziesięć obściskujących się par, ale nie martw się. Załatwiłem ich za ciebie.
– Wielkie dzięki.
– Zauważyłem, że przed wyjściem z Sali drastycznie zmieniłeś swoje zdanie o Sybilli?
Hal prawie się potknął.
– Wiesz… Czasami zastanawiam się nad tym, czy jednak nie mógłbym się ustabilizować.
– Byłoby miło. – Na jego zszokowany wzrok Sev uniósł brew. – Zająłbyś się swoim życiem, a moje zostawił w spokoju.
– Nawet na to nie licz – roześmiał się, po czym rzucił głośniej. – Panie Potter, panno McAdams, wasze domy tracą po pięć punktów! Do swoich dormitoriów, w tej chwili!
Chłopak posłał mu pełne niechęci spojrzenie, na Seva spojrzał z jawną nienawiścią, ale poszedł.
– Taki miły i uprzejmy chłopiec – parsknął Hal. – Przypomina mi Lily. Kiedyś przyłapałem ją z…
Złapał się za usta – całkowicie zapomniał do kogo mówi. Jego przyjaciel wzruszył ramionami.
– Nie wiem dlaczego ubzdurałeś sobie, że coś czułem do Lily. Ona jest jedynie moim wielkim wyrzutem sumienia, to wszystko. Możesz swobodnie mówić.
– Em… Więc… Kiedyś przyłapałem ją z James’em i podczas gdy on się pieklił, ona posyłała mi ponure spojrzenia – zachichotał. – Czasami zastanawiam się, czy nie miałem u niej szans.
– Nie. Nikt poza tym kretynem, Potterem, nie miał. Merlin jeden wie dlaczego dziewczyny wybierają kretynów.
– Wliczasz w to Hermionę?
Sev przewrócił oczami.
– To akurat idealny przykład. Co takiego ktoś tak bystry, jak Granger, widzi w kimś tak głupim, jak Weasley?
– Wiesz… Miłość nie wybiera.
– Miłość czy hormony?
– Coś ty się tak uparł tych hormonów? Czasami jedno pomaga drugiemu.
– Nie z mojego doświadczenia – mruknął.
– Cóż… Pomińmy to milczeniem.
Mijali jedną z sal na czwartym piętrze, gdy usłyszeli dochodzące z niej dźwięki. Hal westchnął ciężko, widząc złośliwą satysfakcję wypisaną na obliczu przyjaciela, i podszedł do drzwi. Uchylił je, ale kiedy rozpoznał głosy, podniósł dłoń nakazując Sev’owi milczenie. W środku była para, o której dopiero co rozmawiali.
– Hermiona, przestań się wyrywać…
– Ron, mnie to nie sprawia przyjemności.
– Kochasz mnie?
Hal pokręcił głową nad głupotą chłopaka.
– Wiesz, że nie wiem!
– Proszę cię… Po prostu leż spokojnie.
– Nie podoba mi się to! Zabierz ręce z moich ud!
– Musisz być taka niedotykalska?
– To nie chodzi o dotykanie. Ty… ty traktujesz mnie jak kawałek mięsa, do którego po prostu można się przytulić. Dobrze wiem, co robisz z Hanną!
– To nie jest tak… My tylko… No…
– Tylko trochę się obściskiwaliście? Wspaniałe wytłumaczenie, Ronald.
– Nie zaczynaj do mnie mówić pełnym imieniem. Zepsułaś nastrój.
– JA zepsułam nastrój?!
– Chwila… Uspokój się przez chwilę. Dlaczego nie chcesz mi pozwolić na… no, na cokolwiek?
– Bo mnie to odrzuca! Jest niemiłe i powoduje u mnie nudności! Nie pociągasz mnie Ron i nie kocham cię, do diabła!
Dziewczyna była wyraźnie wściekła, więc wyrzuciła z siebie wszystko, co ją bolało. To nie była najlepsza taktyka. Zauważył, że nawet Sev się skrzywił. Hal dobrze wiedział, że jego przyjaciel wielokrotnie słyszał, że jego dotyk powoduje nudności.
– Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałaś?!
– Mówiłam ci! Tylko ty jesteś głuchy na wszystko, co do ciebie mówię!
– Hermiono, ja tylko chcę się z tobą kochać, co w tym złego?
– To, że JA nie chcę! Do tego są potrzebne dwie osoby, wiesz?
– Po prostu trzymasz się tej głupiej obietnicy danej Snape’owi!
– To moja kara, Ron. Moja krew jest potrzebna.
Ciekawa taktyka, ale pan Weasley zdawał się być odporny na tego typu argumenty.
– To nie chodzi o krew, tylko o to, że wtedy nie mogłabyś spędzać z tym dupkiem tyle czasu, co?
– Czy nasze rozmowy zawsze muszą się do tego sprowadzać?! Ile razy mam ci mówić, że Snape mnie nie interesuje?!
– Jasne! A kto mówił, że ma piękne dłonie?!
– Byłam pijana, Ron i nie wiedziałam co mówię! Poza tym, jeśli już musisz wiedzieć, poza dłońmi nie ma w nim nic pociągającego! Na jego widok przechodzą mnie ciarki!
Hal poczuł się… bardzo głupio, ale to zszokowana twarz Sev’a spowodowała, że go zabolało w piersi. Młodszy mężczyzna wysyczał coś, co brzmiało jak: „kobiety”.
– Jasne, a kto się na niego gapi całymi dniami?
– Bredzisz, Ron! Możemy zostawić ten temat?
– To powiedz mi, o co chodzi, Hermiono. Dlaczego łazisz za nim, spędzasz z nim wolny czas i czekasz aż wróci z tych spotkań? Żal ci go czy co?
– Nie! To nie ma z tym nic wspólnego! Lubię go, Ron. Tak, Snape da się lubić, wyobraź sobie! I szanuję go. To nie tylko najodważniejszy człowiek jakiego znam, ale również najbystrzejszy. Lubię z nim dyskutować, śmiać się i przedrzeźniać. I martwię się o niego. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. To jednak nie ma nic wspólnego z… no, wiesz…
– Hermiono, to jest chore! Zachowujesz się tak samo, jak wtedy gdy bujałaś się w Lockharcie!
– Bredzisz, Ron! Profesor Snape jest moim nauczycielem i, mam nadzieję, przyjacielem, ale nic poza tym! A teraz skończ ten temat i zabierz tą przeklętą rękę z mojej piersi!
– Jak sobie chcesz. Hanna jest znacznie lepiej zbudowana i znacznie ładniejsza! Pasowalibyście do siebie ze Snape’em! Oboje jesteście uparci, wredni i obrzydliwi!
– RON!
W jej okrzyku dało się słyszeć nie tylko oburzenie, ale też ból.
– Tak, dobrze słyszałaś. Obrzydliwi. Myślisz, że nie zwróciłem uwagi na te blizny, które masz?
– Dobrze wiesz skąd się wzięły!
– Wiem, ale odrzucają mnie! I mogłabyś w końcu zrobić coś z tymi włosami. Czasami się zastanawiam, co mnie w tobie pociąga, naprawdę. Do jutra!
Hal zamknął usta Sev’owi dłonią i schował się razem z nim za drzwiami. Kiedy młody Weasley wyparował ze środka, był wyraźnie wściekły, ale ruszył w kierunku wieży Gryffindoru. Gdyjego kroki ucichły, puścił przyjaciela, który był wyraźnie rozbawiony.
– Sądziłeś, że co zrobię? Przeklnę go?
– Cóż… Wyglądałeś, jakbyś miał zamiar…
Zanim go powstrzymał, Sev wpadł do sali i głośno powiedział.
– Panno Granger, minus dziesięć punktów za przebywanie poza swoim dormitorium w czasie ciszy nocnej. Następne dziesięć punktów za rozpiętą koszulę. Jeśli za minutę nie zniknie pani z mojego widoku, będzie to kolejne dziesięć punktów. O szóstej ma się pani pojawić w sali Eliksirów.
– Tak, panie profesorze.
Głos dziewczyny był mokry i Hal mógłby przysiąc, że płakała. Wybiegła jednak tak szybko, że nie zdążył się upewnić. Pominął milczeniem fakt, że skierowała się w stronę łazienki dla dziewczyn. Zapewne nie chciała zbyt szybko spotykać się z Ronem. Wszedł do sali i pokręcił głową.
– Czy ty nie umiesz być miły, Sev?
– Umiem, ale w tej chwili nie miałem na to ochoty.
Był spokojny, zupełnie jakby wcale nie usłyszał, że jest obrzydliwy, przyprawia Hermionę o ciarki i ona nie czuje do niego nic poza przyjaźnią.
– Co… Co zrobisz z Hermioną?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Sev, nie zmieniaj swojego stosunku do tej dziewczyny tylko dlatego, że…
– Że co? Hal, nic, co zostało dzisiaj powiedziane, nie jest dla mnie nowością.
– Czy ty musisz to wszystko w sobie dusić? Przecież zabolało cię to!
– CO mnie zabolało?
Hal westchnął – nie znosił rozmawiać ze swoim przyjacielem, kiedy ten się uparł, że będzie grał kretyna.
– Zabolało cię to, że Hermiona powiedziała, że na twój widok przechodzą ją ciarki. Musisz to przyznać.
Sev przez chwilę patrzył na swoje buty, po czym cicho się odezwał.
– Wydawała się akceptować mój wygląd, czasami nawet mnie komplementowała. Powinienem wiedzieć, że tylko się ze mną drażniła.
Halowi krajało się serce – miał wrażenie, że znów ma przed sobą tego samotnego siedemnastolatka, który właśnie zrozumiał, że jest zdany wyłącznie na siebie.
– I co? Będziesz się nad sobą rozczulał?
– Nie. Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałem. – Znów wrócił do swojego normalnego stylu bycia.
– Chodź. Mamy jeszcze mnóstwo punktów do odjęcia.
Tej nocy Gryffindor stracił siedemdziesiąt punktów, Ravenclaw trzydzieści, Hufflepuff sześćdziesiąt pięć, a Slytherin sto dwadzieścia. Pięćdziesiąt siedem osób otrzymało łącznie sto czternaście szlabanów.
Była niewyspana, zła, smutna i rozgoryczona. Dlatego kiedy szła w kierunku sali od Eliksirów, cieszyła się, że jest tak wcześnie – nikt nie musiał jej oglądać w takim stanie. Od zawsze wiedziała, że uczucia ma wypisane na twarzy i zdawała sobie sprawę z tego, jaką może mieć teraz minę, co w połączeniu z podkrążonymi i zaczerwienionymi od płaczu oczami, na pewno wyglądało upiornie. Bez pukania weszła do sali od Eliksirów i na wstępie usłyszała:
– Czy ja ci nie mówiłem, że masz pukać?!
– Mówił pan, ale jakoś nigdy się tym nie przejmowałam.
– Nie zaczynaj, Granger. Nie mam na to nerwów.
Był równie wściekły jak ona, jeśli nie bardziej. Szybkim krokiem przemierzał trasę kociołek–magazyn–kociołek. Ściągnięte brwi, zaciśnięte usta i stalowy błysk w oczach wyraźnie mówił jej, że lepiej być cicho. Kiedy w końcu zatrzymał się na dłużej przed kociołkiem, odważyła się odezwać:
– Panie profesorze, co dzisiaj mam zrobić?
– Poza siedzeniem cicho? Wymyśl coś. Dumbledore chwilowo potrzebuje jedynie jednego kociołka Veritaserum, a mimo to uparł się, że masz być dzisiaj tutaj. – Przez chwilę panowała cisza. – Wymyśliłaś coś?
– Nie, ale czekam na propozycje. Najlepiej żeby było to coś, co pozwoli mi się uspokoić. Najlepiej jakaś paskudna trucizna.
Snape obrócił się szybko, a jego szaty zawirowały wokół niego. Rzucił jej ponure spojrzenie.
– Nie będziesz warzyła niczego niebezpiecznego, Granger. Nie chcę umierać wskutek twojej pomyłki. To byłaby hańba.
– Ja się nie mylę!
– Tak? Więc to – wskazał dłonią zieloną plamę na ścianie – wzięło się samo z siebie?
– Albo da mi pan jakąś paskudną miksturę do zrobienia, albo na panu wyładuję swoje mordercze zamiary.
– Świetnie się składa, bo ja również mam mordercze zamiary – parsknął i wyciągnął różdżkę. Chyba po raz pierwszy w życiu cieszyła się, że czeka ją pojedynek ze Snape’em. Machnięciami różdżek ustawili stoły pod ścianami i zabezpieczyli kociołek z bulgoczącą bazą do Veritaserum.
– Wracamy do podstaw, Granger. – Zaczęli poruszać się jakby po okręgu i wpatrywali się w siebie. – Co jest pierwszą zasadą?
– Uderz pierwsza, nie czekaj na zaproszenie.
– Dokładnie. Wytłumacz mi więc co teraz robisz?!
Przygryzła dolną wargę i zaczęła się zastanawiać jak to wytłumaczyć.
– Czekam na odpowiedni moment, panie profesorze.
Kiedy tylko nabrał powietrza w jego kierunku śmignęło czerwone światło, którego ledwo uniknął. Jednak jego peleryna nieco na tym ucierpiała.
– Daj mi chwilę, muszę to zdjąć.
Zaczął zdejmować obszerne szaty i po chwili stał w surducie. Nie mogła nic poradzić na to, że zauważyła, że ma bardzo zgrabną sylwetkę. Ten wiktoriański surdut przylegał do jego ciała ZBYT dobrze. Wściekła, tym razem na samą siebie, wysłała ku niemu zaklęcie rozbrajające, a tuż za nim odrzucające. Uniknął obu i ze zdumiewającą prędkością posłał jej kilka innych. Nie była tak zwinna, ale udało się jej w odpowiednim momencie pochylić. Złość ją rozsadzała i bez namysłu zaczęła rzucać klątwy. Uśmiechnęła się pod nosem gdy zauważyła, że Snape głównie się broni. Krzyknęła, gdy włamał się do jej umysłu. Nie potrafiła go stamtąd wyrzucić, więc przewidywał każdy jej ruch. Tym razem to ona musiała się bronić i wychodziło jej to zdecydowanie gorzej. Przede wszystkim było tu za mało miejsca i po chwili została przyparta do ściany bez możliwości ucieczki. Wzniosła tarczę i skupiła się na wyrzucaniu Snape’a ze swojej głowy. Wysłała mu obraz samej siebie próbującej rzucić Expelliarmus w jego lewy bark. Zamiast tego rzuciła zaklęcie w prawo. Wzięty z zaskoczenia wypuścił różdżkę, która po chwili znalazła się w jej dłoni. Okręciła się wokół własnej osi i zachichotała.
– Jak sądzę wygrałam?
– Dobrze sfabrykowana wizja – mruknął i podniósł się. – Jednak weź pod uwagę, że podczas bitwy raczej nie będzie na coś takiego czasu.
– Na Legilimencję również.
– Owszem, ale niektórzy jej używają, więc nie ciesz się zbyt szybko. – Przyjrzał się jej i wyciągnął rękę po różdżkę. – Oddaj i zrób coś ze sobą, bo można cię pomylić z inferiusem.
– Bardzo śmieszne – mruknęła. Naprawili kilka uszkodzonych ławek, po czym Snape wrócił do kociołka, a Hermiona usiadła na jego biurku (co zawsze spotykało się ze wściekłym spojrzeniem, ale z czasem chyba się do tego przyzwyczaił) i przyglądała się jak pracuje. Nawet po tylu miesiącach wspólnej pracy nie mogła się odzwyczaić od podziwiania tej gracji, z jaką tworzył eliksiry. Zastanawiała się, czy to dotyczy wszystkich Mistrzów Eliksirów, czy tylko tego konkretnego. Slughorn był bardzo niedbały i chyba tylko cudem udawało mu się nie wysadzić samego siebie w powietrze. Snape robił wszystko spokojnie i z pedantyczną prawidłowością. Teraz, kiedy nie miał na sobie obszernych szat, mogła w pełni docenić sztukę, która kryła się w jego sposobie warzenia mikstur. Nie wykonywał niepotrzebnych ruchów, przy trudniejszych składnikach mogła zauważyć, że cały się spinał i dopiero kiedy kończył dodawać ingrediencje, pozwalał sobie na lekkie odprężenie. Ze składnikami obchodził się delikatnie i traktował je z należytą uwagą. Jego dłonie wykonywały skomplikowane ruchy w sposób mechaniczny, ale miały w sobie tyle elegancji i gracji, co cała jego sylwetka. Długie, zgrabne, blade palce sięgały po listki asfodylusa z taką samą uwagą i nabożeństwem, z jaką Ron brał w dłonie nowy numer „Quidditcha Najnowszego”. Nie potrafiła oderwać od niego oczu.
– Granger, czy coś nie tak? Gapisz się na mnie od dwudziestu minut i nie jestem pewien czy choć raz mrugnęłaś.
Drgnęła, kiedy się odezwał. Przysięgłaby, że ani razu nie spojrzał w jej stronę, więc jakim cudem to wszystko zauważył?
– Zastanawiam się czy w sposobie warzenia eliksirów różni się pan od innych Mistrzów Eliksirów, panie profesorze.
– To znaczy?
– Jest pan bardzo pedantyczny, skupiony i… hmmm, jak to powiedzieć… W pańskim sposobie warzenia wyczuwa się harmonię i całkowity spokój. Poza tym, robi pan to w bardzo elegancki sposób.
Prychnął szyderczo i przez chwilę zastanawiała się czy powiedziała coś nie tak.
– Każdy Mistrz Eliksirów ma swój sposób. Ja jestem, jak to nazwałaś, pedantyczny i skupiony. Z kolei Fekete zachowuje się jak typowy szaleniec z mugolskich filmów. Biega po całej pracowni, śmiejąc się dziko i niedbale wrzucając składniki do kociołka. Poupolus z kolei dużo się śmiał i był nieco nierozważny, ale czuć było od niego spokój i skupienie. Co do tej… elegancji – to słowo wypowiedział takim tonem, z jakim zwykle wymawiał „Potter” – Fekete na pewno jej nie posiada, ale Poupolus podobno potrafił doprowadzić każdą kobietę do ślinienia się samym sposobem w jaki tworzył eliksiry. – Wargi mu zadrgały, jakby powstrzymywał uśmiech. – Byłem świadkiem tego, jak jego własna żona porwała go zaraz po ukończonym Veritaserum do sypialni. Później tłumaczyła się tym, że ruchy jego dłoni przypominają jej… Zresztą, nieważne. Wracając do twojego pytania – każdy Mistrz Eliksirów ma swój własny sposób warzenia. Kwestia tego, na co się kładzie nacisk.
– Nacisk?
– Inaczej mówiąc: na co zwraca się szczególną uwagę. Fekete interesował jedynie efekt końcowy, stąd jego… roztrzepanie. Poupolus kładł nacisk na prawidłowo przygotowane ingrediencje i to im poświęcał większą część swojej uwagi, dlatego też jego sposób przygotowywania ich był naprawdę niesamowity.
– A pan na co zwraca uwagę?
Rzucił jej wściekłe spojrzenie, jakby zastanawiał się jakim prawem ona o to pyta, ale odpowiedział.
– Na szczegóły. Nie pozwalam sobie na nawet najmniejsze niedopatrzenie. Zarówno ingrediencje muszą być prawidłowo przygotowane, jak i sposób dodawania ich, mieszania w kociołku, odpowiednia temperatura… Wszystko.
– To pewnie stąd ta elegancja – mruknęła sama do siebie, ale nieznaczne drgnięcie policzka powiedziało jej, że usłyszał.
– Granger, ty z kolei skupiasz się na kolejności i sposobie dodawania składników. Nie pozwalasz sobie nawet na nutkę improwizacji i postępujesz zgodnie z tym, co jest napisane.
– To chyba dobrze?
– Po części tak, ale… Jak pewnie zauważyłaś w zeszłym roku na Eliksirach, książka nie zawsze pomaga.
Jego złośliwy uśmiech powiedział jej, że bardzo dobrze wiedział, że nie zrobiła nawet jednej mikstury poprawnie.
– Czy ja wiem… – Uśmiechnęła się paskudnie. – Harry korzystał z książki i był najlepszy na roku. Co prawda pomagał mu niejaki Książę Półkrwi, ale…
Snape otworzył szeroko oczy, obrócił się do niej i nawet nie zauważył, że potrącił łokciem butelkę ze smoczą krwią, która zaczęła skapywać do kociołka.
– MOJA KSIĄŻKA?!
– Ee… Panie profesorze co się stanie jeśli do tego, co pan właśnie miał wleje się jakieś sto mililitrów smoczej krwi?
Snape’owi drgała wściekle szczęka, ale odwarknął:
– A co? Znowu chcesz wysadzić nas w powietrze?
Pokręciła głową, czując, że robi się jej słabo i wskazała palcem blat stołu. Snape spojrzał w tym kierunku i zaklął, po czym złapał ją w pasie i dosłownie wyciągnął z sali. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi poczuła, jak coś w nie uderza.
– Kretynko! Trzeba było uciekać!
– Jakoś tak… słabo mi się zrobiło – wymamrotała, czując, że nie może ustać. Snape parsknął i praktycznie zaniósł ją do swojego salonu. Posadził na krześle i po chwili wrócił z herbatą.
– Wypij.
– Chciał nas pan zabić?!
– Siebie nie – skrzywił się. – Obawiam się jednak, że moja peleryna na tym ucierpi. Teraz jednak powiedz mi, skąd mieliście moją książkę.
Usiadł na swoim ulubionym fotelu i wziął łyk herbaty.
– Profesor Slughorn dał ją Harry’emu w zeszłym roku. Kiedy jechał do Hogwartu był pewien, że nie będzie mógł kontynuować Eliksirów, więc nie kupił książki. Pański podręcznik był po prostu w magazynie.
– To by wiele wyjaśniało. Nagły talent Pottera do Eliksirów, Sectusempra i kilka innych spraw…
– Nie podobało mi się, że Harry korzysta z pańskich zapisków. Wtedy, rzecz jasna, nie wiedziałam, że to pańskie zapiski, ale i tak nie podobało mi się to.
– Bo pan Potter stał się lepszy od ciebie?
– Nie! Wszyscy tak mówią, ale to nie to! – Wściekle złapała kubek i z furią zaczęła dmuchać na wrzątek. – Zbyt dobrze pamiętam, co się działo gdy czyjaś własność trafiła w nieodpowiednie ręce. Pamiętnik Toma Riddle’a był wystarczającą nauczką. Harry jednak nie słuchał i skończyło się to źle. Ta Sectusempra… Paskudztwo. Skąd je pan w ogóle znał?
Snape uśmiechnął się złośliwie.
– Wymyśliłem. Tak samo, jak Levicorpus. To moje wynalazki. Zamrugała ze zdziwienia.
– Och… No, w każdym razie nawet po tym Harry nie chciał uwierzyć, że nie powinien korzystać z podręcznika. Schował go w Pokoju Życzeń, ale chciał po niego wrócić. Ja z kolei siedziałam w bibliotece, próbując odkryć kim był Książę Półkrwi. Kretyński przydomek, nawiasem mówiąc.
– Granger!
– No, naprawdę! Tutaj LORD Voldemort, tam KSIĄŻĘ Półkrwi… Jeszcze hrabiego zabrakło.
– Malfoy jest hrabią. I to z tytułu.
Czuła, że opada jej szczęka, więc starała się jakoś zebrać w sobie.
– Cóż… W takim razie na spotkaniach Śmierciożerców pojawia się sama szlachta.
– A żebyś wiedziała – zachichotał złośliwie.
– Mniej więcej w połowie roku znalazłam pewną osobę, która mi pasowała. Eileen Prince. Prince, jak „książę”. – Snape zacisnął dłonie na kubku. – Chłopcy jednak mnie wyśmiali. Bredzili coś o tym, że dziewczyna nie nazwałaby siebie księciem. Dopiero w czerwcu, po tym jak zdążył pan… eee… poinformować Harry’ego o tym, że ta książka należy do pana, znalazłam stare wydanie „Proroka”, w którym była notka o tym, że Eileen Prince wyszła za mąż za mugola, Tobiasa Snape’a. Jednak wtedy to było już bez znaczenia.
Przez chwilę pili herbatę w ciszy, aż w końcu odezwał się Snape.
– Wcale nie bez znaczenia. Wykonałaś ciężką pracę, by dotrzeć do tych informacji i przyjęłaś dobrą taktykę. Nienawidziłem mugoli. – Skrzywił się. – Mój ojciec… Zresztą, już ci o tym mówiłem. Kiedy dowiedziałem się, jak miała na nazwisko moja matka, to uznałem, że „książę półkrwi” brzmi znacznie lepiej niż… pół–szlama, jak się wtedy ze mnie wyśmiewano w Slytherinie.
– Coś czuję, że nie był pan zbyt popularny… Ale to nic dziwnego. Jeśli miał pan wtedy tak samo uroczy charakter, jak teraz…
– Granger, nie zapominaj się!
Parsknęła w kubek. Przebywanie ze Snape’em poprawiało jej humor, musiała to przyznać. On chyba też nieco się uspokoił.
– Właściwie dlaczego wyglądasz, jakby uderzył w ciebie piorun, Granger? Pokręciła się niepewnie w fotelu.
– Ron to taki… Słyszał pan naszą wczorajszą rozmowę?
– Nie. Minąłem się na korytarzu z panem Weasleyem.
Zastanowiła się, jak przekazać całą sytuację, żeby nie zrozumiał, o co im poszło.
– Ogólnie chodziło nam o to, o co zawsze. On chce, ale ja nie – nie musiała nawet mówić, co konkretnie ma na myśli. Już kiedyś zwierzyła się z tego Snape’owi. – Zaczął wymyślać niestworzone historie, bo nie może przyjąć do wiadomości, że ja go nie chcę. Zwłaszcza, że on sam mnie zdradza z Hanną. Mógłby już ze mną zerwać, naprawdę.
– I co by to dało?
– Wolność. Nie czułabym się związana z Ronem w taki sposób, jak teraz. Mogłabym robić, co chcę.
– To dlaczego to ciągniesz?
Westchnęła zrezygnowana. Bez różnicy, czy rozmawiała z kretynem, czy z geniuszem – mężczyźni po prostu patrzyli na pewne sprawy zupełnie inaczej.
– Ron jest przewrażliwiony na swoim punkcie i gdybym to ja z nim zerwała, mogłabym zapomnieć o naszej przyjaźni. Jeśli on zerwie ze mną, to wtedy wrócimy do poprzednich stosunków. Mniejsza o mnie. Dlaczego pan był zły z samego rana?
Snape przez chwilę myślał, po czym zapatrzył się w kubek i z jakimś dziwnym wyrazem twarzy – ni to rozbawionym, ni to wściekłym – zaczął mówić.
– Człowiek jest stworzeniem, które lubi być oszukiwane w pewnych sprawach. Kiedy jednak dowiaduje się o tym, że był oszukiwany i że ci, którzy kłamali mu prosto w oczy, myślą coś zupełnie innego… Prawda boli, ale to, co mnie denerwuje, to fakt, że w ogóle kłamią. I nawet nie wiem, po co.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Pewnie usłyszał kolejną głupią pogłoskę na swój temat.
– Czasami… Och, nie wiem jak to powiedzieć. Wczoraj Ron powiedział mi coś przykrego i, prawdę mówiąc, wolałam, kiedy mnie oszukiwał. Kiedy już znam prawdę, mam wrażenie, że przez ten cały czas byłam z kimś zupełnie innym. Z drugiej strony, jeśli czułam się lepiej przez te kłamstwa, to powinnam w pewnym sensie być mu wdzięczna. Brał mnie taką, jaka jestem i znosił moje towarzystwo bez względu na to, czy mam ptasie gniazdo na głowie, czy piękne fale. On chce dalej kontynuować znajomość ze mną i jeśli będzie udawał, że nic nie zostało powiedziane, to będę grała razem z nim. Jeśli znów wróci do kłamstw, to je przyjmę i będę starała się zapomnieć o tamtych słowach. Zwłaszcza, że nie jest to coś, na co mam wpływ. – Spojrzała na Snape’a, który z kolei wpatrywał się w nią nieprzeniknionym wzrokiem. – Gadam głupoty, prawda? Pan pewnie wolałby znać najgorszą prawdę.
– Minusy bycia szpiegiem. Kłamstwa mogą zabić.
– Ale mogą też ocalić życie. Na tym przecież polega szpiegostwo, prawda?
– Owszem, ale kłamstwo w sprawach… mniejszej wagi nie jest mile widziane.
Wzruszyła ramionami i skwitowała:
– W takim razie niech pan powie tej osobie, żeby więcej nie kłamała.
Snape zaczął się cicho śmiać.
– To nie jest takie proste. Ta osoba nie wie, że ja wiem o jej kłamstwach.
– A jest pan pewien, że to były kłamstwa? Jak pan się o tym dowiedział?
Skrzywił się.
– Przez przypadek słyszałem.
– Może źle pan to odebrał?
– Zostało to powiedziane jednoznacznie. Nie było szans, bym to źle zrozumiał.
– Hmmm… Jeśli pan nic nie powie, to kłamstwa będą trwały. Zniesie to pan?
Patrzył jej prosto w oczy, jakby ją oceniał.
– Tak… Sądzę, że tak. Warto dać się oszukiwać raz na jakiś czas.
Zaśmiała się.
– Zostaje mi jedynie współczuć tej osobie. Kiedy dowie się, że pan wiedział o jej kłamstwach to albo się powiesi, albo ucieknie.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo ja bym tak zrobiła. Chyba, że…– Przez chwilę myślała intensywnie. – A jeśli pan naprawdę coś źle zrozumiał?
– Chyba ustaliliśmy, że nie zrozumiałem źle.
– Nie, nie. Nie o to mi chodzi. Wie pan, ludzie nie zawsze mówią to, co chcą powiedzieć. Słowa, które bierze pan za kłamstwo, mogą nie być kłamstwem dla osoby wypowiadającej je.
– A niby czym?
– To zależy, jak wyglądały te kłamstwa.
– Jak dobra rada i komplement w jednym.
– Niemożliwe – parsknęła. – Ktoś prawi panu komplementy? Poza Halem i mną, rzecz jasna? W takim razie może ta osoba znajduje coś ciekawego w panu i jednocześnie proponuje panu, by to poprawił? To tak jakbym panu powiedziała, że mógłby pan związać lub ściąć włosy, bo wtedy wyglądałby pan lepiej i widać by było kości policzkowe, które ma pan całkiem ładnie zbudowane.
Wściekły grymas na chwilę pojawił się na jego twarzy.
– Zostaw moją twarz i włosy w spokoju!
– Tak, tak… Już nic nie mówię. Chodzi mi o to, że dla tej osoby to może nie być kłamstwo.
– Wierz mi, że jest.
– Hmmm… Skoro pan tak twierdzi. Nie chciałabym przerywać tej fascynującej dyskusji, ale muszę iść sprawdzić, w jakim stanie jest moja torba z książkami. Za dziesięć minut zaczyna się śniadanie.
Skinął głową i kubki w jednej chwili zniknęły.
Sala Eliksirów nie wyglądała tak źle, jak się spodziewali – jedynie ściana koło kociołka została w całości osmolona. Rzecz jasna ingrediencje i kociołek były doszczętnie zniszczone. Cieszyła się, że przezornie trzymała torbę z dala od miejsca pracy Snape’a. Jej książki nie ucierpiały w wyniku wybuchu, czego nie można było powiedzieć o pelerynie Mistrza Eliksirów. Ziała w niej wielka dziura.
– Będę musiał kupić nową – warknął wściekle i rzucił na ziemię nieużyteczny już kawałek materiału. Widząc go w tym stanie uznała, że lepiej będzie udać się na śniadanie.
– Mam przyjść wieczorem?
– Sądzę, że nie ma takiej potrzeby.
Gdy już wychodziła, obróciła się, posłała mu szeroki uśmiech i powiedziała głośno:
– Wie pan co? Mówiłam serio o tych włosach.
Jak można się było spodziewać, wściekł się jeszcze bardziej i wyciągnął różdżkę, więc przezornie zatrzasnęła drzwi i pobiegła w kierunku Wielkiej Sali, prawie potykając się ze śmiechu.
Piękne 💖💖💖
a może chodzi o dziewiczą czystość? skoro i tak już sobie krwi upuszczamy?Wróć do czytania
dobrze go wyczuła 🙂Wróć do czytania
owocna noc 😀Wróć do czytania