Rozdział 5

Zamknęła drzwi i odetchnęła. Dzień się skończył i było znacznie spokojniej, niż sądziła. Harry i Ron czekali na nią przy wyjściu.

– Muszę jeszcze na chwilę pójść do Dumbledora. Wracajcie beze mnie.

– Dasz radę? Dość blado wyglądasz. – Ron spojrzał na nią zaniepokojony.

– Nie jestem taka krucha jak się wydaje – mruknęła i poszła w kierunku gabinetu.

Okazało się, że jednak przeceniła swoje siły. Usiadła na schodach i oddychała głęboko. Albo to problemy z kondycją, albo osłabienie organizmu. Powoli się podniosła i ruszyła przed siebie. Po ponad dwudziestu minutach stanęła przed posągami broniącymi wejścia do gabinetu dyrektora, cała spocona, zgrzana i osłabiona.

– Dyrektorze, z tej strony Hermiona – powiedziała w kierunku jednego z gargulców. Po chwili siedziała w wygodnym fotelu i piła herbatę. – Przepraszam, że bez pytania usiadłam.

– Nie przejmuj się. Byłaś tak zielona, że bałem się, że będę musiał wołać Poppy. Widocznie upust krwi, to za dużo jak na twój obecny stan.

– Dam radę. Tylko lekcje Oklumencji mnie dodatkowo wymęczyły. Współczuję tej dziewczynie, która była przede mną. – Odetchnęła i zdziwiła się, gdy Dumbledore wpadł w niekontrolowany chichot. – Powiedziałam coś nie tak?

– Severus powiedział ci, że przed tobą była jakaś dziewczyna, która oddawała krew?

– Tak. Że wzięły górę hormony i tego typu rzeczy… W każdym razie, że nie jest już dziewicą.

Dumbledore wybuchnął głośnym śmiechem i dopiero po chwili się uspokoił.

– Przepraszam, że tak zareagowałem, ale to dość dowcipna sprawa. Widzisz tą kobietą przed tobą był właśnie profesor Snape. – Zachichotał na widok jej miny. – Coś się stało?

– Eee… Ja się pytałam dzisiaj, czy mężczyzna nie może być dawcą, to odpowiedział, że są problemy z decyzją co się określa jako pierwszy raz. Więc jak to właściwie wygląda?

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że po trzydziestu siedmiu latach życia profesor Snape po raz pierwszy sobie pofolgował i to nie pod wpływem hormonów, a procentów – parsknął. – Jak sądzę, jest sobą głęboko zgorszony i wściekły. Taka mieszanka zwykle odbija się na uczniach.

– Nie, nie było źle. A przynajmniej z tego, co ja pamiętam… Bo dość długo byłam nieprzytomna. Można nawet powiedzieć, że był wyjątkowo… uprzejmy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie jest przypadkiem chory. – Miała na myśli moment, w którym na chwilę się obudziła. Nie tylko odpowiadał na jej pytania, ale też pożartował. – Zawsze był taki trudny?

Dumbledore pogładził się po brodzie.

– Zawsze był ambitny i pracowity. Trudny charakter doszedł mu dopiero po czasie. Gdy przechodził na naszą stronę, był wciąż tym samym spokojnym i cichym chłopcem. Potem jednak… powiedzmy, że stało się coś, co złamało mu serce i wtedy, jak zawsze mówi Minerwa, pogrążył się we własnej żółci. Nie ma na świecie nikogo, kto nienawidziłby Severusa Snape’a tak mocno, jak on sam siebie.

– Co nie zmienia faktu, że nie powinien wyżywać się na innych. Niech się pójdzie zakopie w jakimś głębokim lesie i tam prowadzi pokutnicze życie, a nie truje innym – parsknęła na myśl o tym, jaki fajny lapsus językowy jej wyszedł.

– Nie żal ci go? – Dumbledore spojrzał na nią uważnie. Przez chwilę się zastanawiała.

– Nie. Nie z powodu jego przeszłości czy też charakteru. Każdy popełnia jakiś błąd w swoim życiu. Mniejszy lub większy. Ja może trochę dziwnie podchodzę do tego typu spraw, ale rodzice zawsze mnie uczyli, że każdemu, kto żałuje, należy dać drugą szansę. Przeszłość jest zapominana

i wszystko zaczyna się od nowa. Profesor Snape ma najpaskudniejszy, najbardziej wybuchowy charakter z jakim kiedykolwiek się zetknęłam i z jednej strony mógłby się zmienić, ale z drugiej, jak zaczyna być miły, to mam wrażenie, że coś kręci. Jeden jedyny raz go żałowałam. Kiedy wniósł go pan razem z Hagridem prawie umierającego.

– Dlaczego akurat wtedy? – Dumbledore wydawał się być zaintrygowany.

– Tylko niech pan się ze mnie nie śmieje… Pomyślałam sobie, że to tak głupio umierać i być nienawidzonym przez wszystkich, za których się umarło. Co nie zmienia faktu, że z takim podejściem do ludzi jego przypadek jest beznadziejny. Przynajmniej osiem razy dziennie mam ochotę wsadzić mu ten durny łeb do kociołka – wymamrotała, po czym zdała sobie sprawę z tego przed kim siedzi. Wyprostowała się i zbladła. – Ja… Nie to miałam na myśli. To znaczy to, ale raczej chodziło mi o to, że…

– Zrozumiałem, Hermiono. – Uśmiechnął się ciepło. – Słyszałem również od Remusa wyjątkowo ciekawą opowieść o tym, jak dyrygowałaś Severusem. – Zachichotał. – I bardzo żałuję, że tego nie widziałem.

– Nie było w tym nic ciekawego – mruknęła. – Trzeba było go jakoś zatkać, bo inaczej do świtu byśmy tam siedzieli, zanim wykrzyczałby swoje pretensje. Czy naprawdę nie ma żadnego innego przydziału? Nie ma nikogo, kto mógłby mnie zastąpić?

– Hermiono… Powiedziałem ci, że jest wiele spraw, które bym tobie powierzył, ale eliksir na efekty klątwy Cruciatus jest priorytetem. Poza tym, sama zobaczyłaś, ile pracy trzeba włożyć w robienie mikstur dla Zakonu. Severus nie da sobie sam rady zwłaszcza teraz, gdy nie może robić Eliksiru Rodwana bez… dawcy. Obawiam się, że będzie musiał robić jeszcze więcej mikstur dla Zakonu, bo to, co robicie, szybko się kończy. Mógłbym mu przydzielić do pomocy młodego Malfoya albo Horacego, ale pierwszy z nich ma… inne zadanie, a drugi nie chce współpracować z Severusem.

– Nie dziwię mu się – wymamrotała. – Trudno, jakoś to zniosę. Koło południa wybieram się z Ginny do Brighton. Ten pana znajomy będzie obecny w domu?

– Tak. Hal praktycznie nie wychodzi. Boi się. Chcę mu zaproponować posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. W swoim liście zawarłem obietnicę bezpieczeństwa.

– Sam pan nie może z nim porozmawiać?

– Mógłbym, ale… Nie bez powodu wysyłam ciebie i Ginewrę. – Uśmiechnął się wesoło. – Hal ma słabość do ładnych dziewcząt – zaśmiał się cicho. – Poza tym przez większą część swojego życia skrycie podkochiwał się w Molly, a młoda panna Weasley bardzo ją przypomina.

– W takim razie nie ma problemu. – Uśmiechnęła się słabo. – Mamy po prostu stać i ładnie wyglądać?

– Coś w tym rodzaju. Przepraszam, że w ten sposób was wykorzystuję.

– Jest to znacznie przyjemniejsze zadanie niż to, które mam. – Usiadła i spojrzała niepewnie. – Martwi mnie tylko jedna sprawa.

– Słucham?

– Kiedy nadejdzie rok szkolny nie wiem, czy uda mi się połączyć naukę, odrabianie zadań domowych i wykonywanie eliksirów. Po każdym dniu warzenia jestem tak zmęczona, że zasypiam na siedząco. Czy… czy mogłabym tak jak w trzeciej klasie mieć Zmieniacz Czasu?

– Niestety. Nie mamy ani jednego, a nie mam możliwości pójścia do Ministerstwa. Jeśli jednak okaże się, że to wszystko jest zbyt dużym obciążeniem, to wtedy pomyślimy nad rozwiązaniem, dobrze?

– Dziękuję. Po prostu… lubię się uczyć i nie chciałabym niczego stracić. Wiem, że Zakon jest najważniejszy, ale i tak się nieco martwię.

– Coś się wymyśli. Masz tutaj list do Hala czy też przyszłego profesora Friedricha. – Podał jej pergamin z wypisanym na wierzchu adresem. – Znajdźcie tę ulicę i pukając do drzwi powiedzcie, że przyszłyście na herbatkę ziołową. Powinien otworzyć.

– Skoro on tam mieszka, to czy nie będzie tam Śmierciożerców?

– Nie wiedzą, gdzie mieszka. – Uśmiechnął się pocieszająco. – Miejsce zamieszkania Hala jest objęte całkowitą tajemnicą.

– Dlaczego jest taki ważny?

– Wie równie wiele o czarnej magii co ja, Szalonooki, Horacy i Severus. Jest specjalistą od zaklęć obronnych. Voldemort chce go zabić, nie przeciągnąć na swoją stronę. Jeśli zgodzi się na nauczanie, a jestem tego pewien, to zyskacie jednego z najlepszych nauczycieli, który w dodatku ma podejście do uczniów.

– W końcu przydałby się ktoś normalny na tym stanowisku – westchnęła.

– Nie miałem szczęścia do wybranych nauczycieli.

– Szaleniec z Voldemortem z tyłu głowy, laluś z jednym dobrym zaklęciem zapominania, wilkołak, Śmierciożerca przebrany za Aurora, ambitna pracownica Ministerstwa i chodząca bomba zegarowa. Czy profesor Friedrich zalicza się do którejś grupy?

Dumbledore śmiał się przy każdym podsumowaniu.

– Przynajmniej nie było nudno. Nie, Friedrich nie zalicza się do żadnej grupy. Sama będziesz mogła go ocenić i podzielić się ze mną spostrzeżeniami. Lepiej już idź i połóż się spać. Może poprosić kogoś, żeby cię odprowadził?

– Nie, dziękuję. Dam sobie radę. – Wstała i uśmiechnęła się. – Do widzenia, profesorze.

– Do widzenia, Hermiono. – Kiedy już była przy drzwiach dodał. – Dziękuję za to, co robisz.

– Jak skończy się ta cała wojna i nie dostanę medalu za wytrzymywanie z profesorem Snape’em, to złożę zażalenie – zażartowała, a dyrektor parsknął.

– Obiecuję, że dostaniesz. Ale dziękuję ci też za to, że go nie skreśliłaś i za to, że dzięki czyjejś obecności przez większość czasu nie dziczeje jeszcze bardziej, a nawet powoli się otwiera na ludzi.

– Nie sądzę. Profesor Snape jest przypadkiem beznadziejnym, jak już mówiłam.

Jedynie się uśmiechnął i pomachał na pożegnanie. Wyszła z gabinetu dyrektora i schowała pergamin do kieszeni. Powoli ruszyła w kierunku gabinetu pani Hooch. Oby ten cały profesor Friedrich okazał się kimś naprawdę dobrym. Niby Lupin i Snape znali się na czarnej magii, ale pierwszy zajął się raczej magicznymi stworzeniami, a drugi uczył doceniać czarną magię, jakby to było do czegokolwiek potrzebne. Pani Hooch uśmiechnęła się.

– Wyglądasz na wycieńczoną. Może posiedzisz ze mną troszkę?
– W sumie dla odmiany nie muszę się nigdzie spieszyć.

– Wspaniale! Usiądź, usiądź. Herbaty?

– Nie, dziękuję. Dopiero co piłam u profesora Dumbledora.

– Bardzo się cieszę, że znalazłaś trochę czasu. Każdy tu wpada jak po ogień, a ja muszę siedzieć i pilnować kominka. – Uśmiechnęła się energicznie. – Troszkę się nudzę, zwłaszcza że ostatnimi dniami pogoda jest tak piękna, że aż się chce polatać na miotle, nie uważasz?

– Prawdę mówiąc od kilku dni nie mam bladego pojęcia o tym, jaka jest pogoda. Ale nie lubię latać na miotle. – Skrzywiła się.

– Och, tak, pamiętam. Na pierwszej lekcji latania twoja miotła nie chciała oderwać się od ziemi. Ale później dawałaś sobie przecież radę.

– Owszem, ale i tak tego nie lubię. Zdecydowanie wolę poruszać się po ziemi, ale jeśli już muszę latać, to wolę hipogryfy i testrale.

– Och, nie… One tak strasznie trzęsą, a miotła leci spokojnie i tam gdzie ty chcesz.

– Nie umiem znaleźć przyjemności w siedzeniu na kawałku kija. Wszystko mnie od tego boli.

– Nie lubisz też Quidditcha, co?

– Niezbyt – parsknęła śmiechem. – Moi przyjaciele całymi dniami potrafią o tym rozmawiać, ale mnie to nie interesuje.

– Może nie rozumiesz zasad i dlatego nie możesz się rozkoszować grą? Mogę ci wytłumaczyć, jeśli chcesz.

– Pani profesor, znam zasady, widziałam wszystkie mecze, jakie się dotąd odbyły w Hogwarcie i raz nawet byłam na Mistrzostwach Świata. Miałam dużo okazji, by się przekonać, że ta gra mnie nie ciekawi.

– Co w takim razie cię ciekawi? Mnie zawsze fascynowała miotła i ten pęd, który się czuje będąc w powietrzu. Poza tym lubiłam Zaklęcia, wtedy uczył jeszcze Albus i naprawdę potrafił zainteresować uczniów.

– Ciekawi mnie wiele rzeczy i żałuję, że nie mam tyle czasu, żeby się nimi zająć. Jeśli jednak miałabym wybrać swoje ulubione to byłyby to Zaklęcia, Transmutacja, Numerologia, Obrona przed Czarną Magią i Eliksiry. Chociaż te ostatnie ze względu na sam przedmiot, nie prowadzącego.

– Mnie uczył Horacy i szkoda, że nie byłam w tym dobra, bo jego ulubieni uczniowie mieli zawsze przywileje na zajęciach. Więc współczuję wam, bo krzyki Severusa nieraz słychać aż na Wieży Astronomicznej. Skąd u ciebie wzięła się taka wszechstronność?

– Nie wiem. Czasem… – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czasami chcę udowodnić sama sobie, że jednak należę do tego świata. Że jestem czarownicą bez względu na to, kim są moi rodzice.

– I dobre oceny ci w tym pomagają?

– Trochę tak, ale raczej chodzi mi o wiedzę. Kiedy mam uczucie, że wszystko wiem, to tak, jakby nikt nie mógł mnie złapać na tym, że nie jestem stąd.

– Wstydzisz się swojego pochodzenia?

– Skąd! – Zaśmiała się. – Jestem dumna ze swoich rodziców! Po prostu lubię czuć się na miejscu.

– Wiem, że kiedyś pan Malfoy nazwał cię szlamą. Nie uraziło cię to? – Pani Hooch patrzyła na nią zdezorientowana.

– Nie. Nie wiedziałam, co to słowo oznacza. Jednak później… Niech sobie mnie nazywa jak chce. Jestem dumna z tego, kim jestem i jeśli nawet oznacza to posiadanie szlamowatej krwi, to jestem z tego dumna. W skrócie można powiedzieć, że jestem dumna z tego, że jestem szlamą.

– Podoba mi się twoja postawa. – Pani Hooch uśmiechnęła się ciepło. – Ja jestem pół na pół. Moja mama trochę się zdziwiła, kiedy poznała mojego tatę. Kiedyś w nocy wyszła na balkon i zauważyła, że syn sąsiadów, którego nie widywała od kilku lat, lata na miotle po niebie. Powiedziała, że to tak jakby sam Piotruś Pan podleciał jej pod okna. Zakochała się na początku w jego magii, dopiero później w nim samym. Tata często śmieje się, że był zazdrosny o cały ten magiczny świat, którym zachwycała się mama, bo nie widziała w nim jego samego.

Pośmiały się trochę i kiedy Hermiona zaczęła ziewać, pani Hooch dosłownie ją wygoniła.

– Molly mnie zabije, jeśli pozwolę ci tutaj zasnąć. Znajdź dla mnie jeszcze trochę czasu.

– Postaram się. Do widzenia, pani profesor.

W Norze było cicho. Zdjęła szatę i odsapnęła. Pani Weasley weszła do kuchni i na jej widok zbladła.

– Hermiono! Co ci się stało?!

– Nic takiego. Wypadek przy pracy. Czy Ginny już śpi?

– Nie, nie. Czeka na ciebie. Koło której jutro się wybieracie? Jadłaś coś? Pewnie nie.

– Nie jadłam, ale nie jestem głodna. Aportujemy się koło południa.

– Nie bądź śmieszna. Zjedz coś. – Uśmiechowi pani Weasley nie można się było oprzeć. – Harry i Ron wrócili prawie godzinę temu. Co się z tobą działo?

– Musiałam iść do Dumbledora, a potem pani Hooch mnie przytrzymała. Dziękuję – westchnęła, gdy przed nią pojawiły się naleśniki. Nim się obejrzała zdążyła zjeść pięć. Pani Weasley wesoło pogwizdywała i przystrajała mimbulus mimbletonię.

– Jak idą przygotowania do ślubu?

– Wspaniale! Nie mogę się doczekać. Martwię się tylko, jak rodzice Fleur na nas zareagują… Mają przybyć dziewiątego sierpnia.

– Będzie dobrze, pani Weasley. Was nie można nie pokochać. – Uśmiechnęła się szeroko do pulchnej kobiety. – Jest pani dla mnie jak druga matka. A pani dzieci są jak moje własne rodzeństwo.

– Cieszę się, moja droga. Szkoda, że nie możesz naprawdę zostać moją córką. – Westchnęła patrząc na nią wymownie.

– Nie wyszło nam. To wszystko.

– Ale mam więcej niż jednego syna. – Zaśmiała się wesoło pani Weasley. – Ale dla wszystkich jesteś za mądra. Jak idzie praca nad tym eliksirem dla Billa? Artur mi wszystko wczoraj opowiedział. Jestem taka szczęśliwa, że można coś wymyślić.

– Pojutrze powinniśmy skończyć. Dziś rzuciliśmy kilka zaklęć na gabinet Snape’a, żeby tam wywołać sztuczną pełnię. Remus musi być zmieniony. Co mi przypomina, że mam dla niego dwa słoiki Wywaru Tojadowego. – Wyjęła z kieszeni pomniejszone słoiki i przywróciła im ich wielkość. – Niech wypije jeden jutro i jeden pojutrze. Będzie musiał zmienić się tylko na kilka minut, żebym mogła ciachnąć mu nieco futra i jeden pazur. Dwie dawki Wywaru powinny go na te kilka minut zachować przy świadomości.

– Remus jest pewien, że da radę. – Przytuliła mocno Hermionę. – Dziękuję ci, dziękuję. Tak się cieszę, że znalazłaś lekarstwo.

Hermiona miała wrażenie, że naleśniki zmieniają się w ciernie w gardle.

– Pani Weasley… Mimo moich zapewnień, że zrobię wszystko, żeby Bill nie umarł to… to może stać się tak, jak mówi Snape. Umrze od następstw.

Starsza kobieta zesztywniała, ale po chwili znów się uśmiechała.

– Wierzę w was. I ty, i Severus macie talent i dużo rozumu. Razem na pewno coś wymyślicie i będziecie przygotowani na każdą ewentualność.

Nie czuła się dobrze z taką wiarą.

– Będę już szła spać. Dobranoc.

Weszła na schody i dopiero tam odetchnęła. A jeśli coś stanie się Billowi? Jeśli… jeśli naprawdę umrze? I jeśli będzie to jej wina? Nie byłaby w stanie pokazać się potem żadnemu Weasleyowi. Co przypomniało jej, że Ron wczoraj chciał z nią porozmawiać. Zapukała do drzwi chłopaków i weszła. Harry uśmiechnął się.

– Powinnaś wyprać koszulkę. Wyglądasz, jakbyś wróciła z rzeźni.

– Jak się domyślacie warzenie eliksirów ze Snape’em niewiele się różni od rzeźni. Ron, chciałeś o czymś porozmawiać. Słucham.

Chłopak zaczerwienił się po czubki uszu i spojrzał na Harry’ego. Ten podniósł się i wyszedł.

– Więc… eee… może usiądziesz?

– Chętnie. – Usiadła na jedynym wolnym krześle. Wiedziała mniej więcej o czym będzie chciał rozmawiać i wcale jej się to nie podobało.

– Widzisz… Chciałbym, byśmy jeszcze raz zaczęli. – Uśmiechnął się niepewnie, podszedł do niej, przykucnął i wziął ją za ręce. – Lodowate. Powinnaś się ogrzać. Chodzi mi o to… naprawdę cię kocham, Hermiono. Wiem, że to nie jest dokładnie to, czego byś chciała, ale potrafię zapewnić ci szczęście.

– Ron, wierzę w to. Jednak nie widzę nas razem. Zbytnio się różnimy, nie na tyle, żebyśmy nie mogli być przyjaciółmi, ale zbyt wiele nas dzieli.

– Mogę się poduczyć, czytać to, co ty i potem dyskutować o tym. Nie jestem najmądrzejszy, ale postaram się. Jeśli nie będziesz chciała rozmawiać o Quidditchu, to nawet słowem o nim nie pisnę. Daj mi jeszcze jedną szansę.

Przyjrzała mu się uważnie. Znali się od prawie siedmiu lat i był jej najlepszym przyjacielem. Jednak nie wierzyła, że ją kocha. Oglądał się za innymi – za Lavender, za Hanną, a nawet za Luną. Nie interesował go poważny związek i trudno było tego od niego wymagać. Patrzył na nią z pełnymi prośby oczami i czuła się wyjątkowo głupio. Nigdy nie umiała odmawiać.

– Możemy… Ale powoli – powiedziała, gdy spróbował ją pocałować. – Powoli, Ron. Może ostatnim razem zbytnio się pospieszyliśmy. I jeszcze jedno… Nie informujmy o tym nikogo.

– Dlaczego?

Był oburzony. Tak łatwo się denerwował i był wyjątkowo przeczulony na niektórych punktach.

– Nie chcę twojej matce narobić nadziei. Poza tym, jeśli drugi raz nam nie wyjdzie, to twoi bracia do końca życia nie przestaną ci tego wypominać.

– Też prawda, potrafią być upierdliwi. Ale Harry musi wiedzieć.

– Tak samo Ginny, ale nikt więcej.

– Wspaniale. W takim razie… Dobranoc. – Pocałował ją szarmancko w rękę i otworzył drzwi. Nigdy by się tego po nim nie spodziewała, więc miło ją to zaskoczyło.

– Dziękuję, Ron. Dobranoc.

Wpadła do pokoju i wściekła na siebie zaczęła zrzucać z siebie ubrania. Szata, koszulka i sięgała do zapięcia stanika, gdy usłyszała:

– Wyjątkowo miły widok.

Obróciła się zszokowana i zauważyła, że na łóżku Ginny siedzi Malfoy. Zarzuciła na siebie szybko szatę i warknęła:

– Co ty tutaj robisz?! I dlaczego nie powiedziałeś mi na wstępie, że tu jesteś?!

– Wyglądałaś tak, jakbyś zamierzała kogoś zabić, więc wolałem się nie udzielać. Nie sądziłem, że zrobisz striptiz. A siedzę tutaj, bo Ginny poszła po album Zjednoczonych z Puddlemore, który jest w pokoju Charliego.

– Wspaniale, ale proszę cię, idź stąd. Zamierzam się położyć spać i nie mam ochoty na kłótnie.

– Zauważyłem. Dobranoc.

I już go nie było. Zamrugała kilka razy, bo nie przywykła do tego, że Malfoy robi to, o co się go prosi.

 

Obudziła się nagle, jakby coś ją zaalarmowało. Usiadła i spojrzała na zegarek. Siódma rano. Podniosła wzrok i wrzasnęła. Tuż przed nią siedział Harry. Zatkał jej usta i spojrzał niepewnie na Ginny, która mruknęła i obróciła się twarzą do ściany.

– Harry – syknęła. – Co ty tutaj robisz?!

– Musiałem z tobą porozmawiać, a tylko teraz masz czas. Możesz pojawić się na podwórku?

Skinęła głową i ubrała się, gdy tylko zniknął. Pożyczyła jedną z koszulek Ginny i westchnęła widząc, że w biuście jest na nią za luźna, a w pasie zbyt napięta. Jej przyjaciółka miała niesprawiedliwie wspaniałą figurę. Zarzuciła na ramiona granatowy sweter od pani Weasley z sową siedzącą na książce na przedzie. Harry chodził nerwowo od kurnika do studni.

– Co się dzieje, Harry?

Ale on jedynie obrócił się i skierował na nią różdżkę.

– Legilimens.

Siedziała z Tiarą Przydziału na głowie: „Ravenclaw dla takiego mózgu byłby dobry, ale chcesz znaleźć swoje miejsce w tym świecie. GRYFFINDOR!”. Harry i Ron wpadli do łazienki z różdżkami podniesionymi do góry, a ona siedziała skulona pod zlewem w obronie przed trollem. Patrzyła na Billa i myślała o tym, że może go zabić. Snape odpowiadał jej na pytanie: „Może mu pomóc”. Ron kucający przed nią. Pocałunek w dłoń.

Po chwili leżała na ziemi i trzęsła się z zimna.

– Co to, do diabła, miało być?!

– Przepraszam. Nie w tym celu cię tu zaprosiłem, ale mieliśmy ćwiczyć.

– Mogłeś wybrać lepszy moment. Jestem wciąż zmęczona. Czego chcesz? – burknęła.

– Co się wyrabia między Ginny i Malfoyem? Wczoraj w nocy zastałem ich przed waszymi drzwiami i wyglądali na dość… zżytych.

– To akurat moja wina. Wywaliłam ich z pokoju, bo chciałam spać a Ginny chciała mu pokazać album na temat Zjednoczonych Skądś Tam.

– Z Puddlemore – wycedził Harry. – Świetnie, ale to nie tłumaczy tego, jak… jak wyglądali!

– Harry to co się dzieje pomiędzy Ginny a Malfoyem nie powinno cię interesować. Niedługo będzie pełnoletnia, a on już jest.

– Nie o to mi chodzi! – Znów zaczął spacerować. – Może on rzucił na nią jakieś zaklęcie, że tak się do niego klei? Albo podał jakiś eliksir, w końcu Snape to jego najlepszy kumpel, więc bez problemu mógł jej dodać Amortencję.

– Nie mógł.

– Co?

– Nie mógł jej dolać Amortencji, bo jeszcze wczoraj widziałam ją nietkniętą w magazynie Snape’a. Ale jeśli już chcesz wiedzieć…

Powiedziała mu wszystko na temat eliksiru, który wymyśliła i jaki ma to związek z Ginny. Kiedy skończyła spojrzał na nią ponuro.

– Wielkie dzięki.

– Harry, to TY z nią zerwałeś, jeśli mam ci przypomnieć! Nie zwalaj winy na mnie!

– Ale to przez ciebie zadurzyła się w Malfoyu!

– Och, odpuść! Nawet bez mojej pomocy by odczuła, że ją pociąga. Jak chcesz, to i tobie mogę uwarzyć ten eliksir, żebyś mógł w spokoju czekać na swoją wybrankę.

– Zrobiłabyś to? – od razu się uśmiechał. Miała właśnie mu odpowiedzieć, gdy pyknęło i przed Norą pojawił się czarodziej. Był wysoki i szczupły, miał włosy koloru orzecha włoskiego i duże, złociste, rozmarzone oczy. Krótki, zgrabny nos powodował, że wyglądał na jakiegoś poetę lub myśliciela. Miał na sobie, co było najdziwniejsze, ubranie mugoli – dżinsy, białą koszulkę i skórzaną, czarną kurtkę. Podnieśli na wszelki wypadek różdżki, ale przybyły uśmiechnął się, widocznie rozbawiony i bez problemu wszedł na podwórko.

– Spokojnie. Dobrze wiecie, że nigdy nie wszedłbym na to podwórko, gdyby Dumbledore sam osobiście nie powiedział mi gdzie to jest. – Miał przyjemny, głęboki głos i olśniewający uśmiech
– Nazywam się Wolly i mam dziś towarzyszyć dwóm pannom do Brighton.

– Co?! – krzyknęła zdezorientowana Hermiona – Miałyśmy iść same!

– Będęę waszą ochroną, chociaż mam inne obowiązki, więc musimy jakoś wzajemnie się znosić.

– Dlaczego pan? – przyglądała mu się podejrzanie. Było w nim coś nie tak. Nie umiała powiedzieć co, ale jego ton głosu irytował ją.

– Jako jedyny spośród członków Zakonu znam twarz każdego Śmierciożercy. – Uśmiechnął się czarująco. Harry opuścił różdżkę.

– Hermiona, co jest? Jest jednym z naszych.

– Wątpię. Nie pamiętam jego imienia na liście, w dodatku nie podał nazwiska. Poza tym w Zakonie są jeszcze dwie osoby, które znają twarz każdego Śmierciożercy.

– I sądzisz, że któryś z nich poświęciłby swój czas na to, by kryć dwie dziewczyny, którym zachciało się wybrać na zakupy?

– Gdyby dostali takie polecenie, to tak. Chociaż pierwszy poszedłby w milczeniu, a drugi darł się, jak stare prześcieradło i skończyłby utopiony w morzu.

Wolly’emu zadrgały usta i zachichotał.

– Dlatego ja tutaj jestem. Jeśli nie wierzysz, to udaj się do Hogwartu, do Dumbledora. Przyjrzała mu się dokładnie.
– Czy ja pana przypadkiem skądś nie znam? – Nie mogła się pozbyć tego uczucia. Podeszła bliżej i warknęła. – Niech pan podniesie lewy rękaw.

Zmieszał się lekko, ale zrobił, o co prosiła. Ręka nie miała Mrocznego Znaku. Odetchnęła.

– Uff… Eliksir Wielosokowy nie działa na tak mocne zaklęcia jak Mroczny Znak.

– Skąd podejrzenie, że jestem Śmierciożercą? I że wypiłem Eliksir?

– Ma pan irytujący sposób mówienia – uśmiechnęła się wesoło.

– Każdy kto ma irytujący sposób mówienia sprawdzasz czy nie jest Śmierciożercą? – Parsknął. – Jakby miało to jakieś znaczenie.

– Nie ma, ale za bardzo przypomina mi pan pewnego nietoperza. Identyczna poza ważniaka. Zrobił obrażoną minę i wymruczał coś niecenzuralnego.
– O, właśnie o tym mówiłam. Ciekawe, czy pani Weasley o panu wie. Idziesz, Harry?

Ruszyła przed siebie nieco zmieszana. Dlaczego pomyślała o Snape’ie? Na miejscu tego faceta, gdyby ktoś ją przyrównał do wrednego Mistrza Eliksirów, obraziłaby się do końca życia. Zatrzymała się i obróciła do idącego za nimi mężczyzny.

– Przepraszam, nieco mnie poniosło. Ostatnio bywam dość… nerwowa i podejrzliwa.

– To normalne w tych czasach. – Znów się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była jakaś prowokacja. Ściągnęła brwi i weszła do kuchni, zanim wymknąłby się jej kolejny komentarz. Pani Weasley uśmiechnęła się na ich widok.

– Ach, Wolly. Dumbledore przesłał mi Patronusa. To miło, że zechciałeś towarzyszyć Ginny i Hermionie. Dlaczego tak wcześnie się pojawiłeś?

– Mam przygotować obie dziewczyny do drogi.

– Sama dałabym radę – mruknęła Hermiona znad owsianki. – Potrafiłabym zmienić nasz wygląd.

– Tak, ale dyrektor poinformował mnie o tym, że możesz być… niedysponowana. Mówiąc prościej – zbyt zmęczona, by wykonać pewne zaklęcia.

– Czuję się dobrze!

– Widzę. W takim razie wrócę równo w południe.

I już go nie było. Odetchnęła, ale po chwili musiała znów się spiąć, bo Harry zaczął ją wypytywać.

– Musiałaś być dla niego taka niemiła?! To całkiem w porządku facet.

– Jest w nim coś irytującego.

– Ty za dużo czasu spędzasz ze Snape’em.

– To niecałe pięć dni. Pomyśl co będzie po miesiącu lub po pół roku – zażartowała, ale gdzieś w środku coś ją ścisnęło. Ledwo przeżyła te pięć dni… Bała się myśleć o tym w jakim będzie stanie za miesiąc.

 

 

Hermiona usiadła naprzeciwko Ginny i uśmiechnęła się.

– To jak chcesz wyglądać?

– Chciałabym spróbować być kruczowłosą o dłuższym nosie – zezowała na swój znienawidzony, krótki i nieco perkaty nos. – Do tego możesz mi je wydłużyć do pasa. Włosy, nie nos. Dasz radę dodać mi centymetrów? Chcę być trochę wyższa. Ciuchy wezmę od Fleur. Usuń też piegi. Cerę pociemnij o dwa stopnie, bo przy takiej urodzie nie mogę być zbyt blada.

– Nie ma sprawy. Jednak ten czar nie podziała dłużej jak sześć godzin.

Zaczęła machać różdżką i po chwili stała przed nią czarnowłosa kuzynka Fleur.

– Ładnie, całkiem ładnie. – Zajrzała w lustro i okręcała się przed nim. – Powiększyłaś mi oczy, wydłużyłaś rzęsy i zrobiłaś bardziej wystające kości policzkowe, prawda? Do tego jestem nieco szersza niż zwykle.

– Mhm. Pomyślałam, że ci się spodoba.

– Jest cudownie.

Hermiona dwie godziny wcześniej zaczęła wygładzać swoje włosy przy pomocy odżywki „Ulizanna” i teraz zmieniła ich kolor na jasny blond i związała ruchem różdżki w warkocz, który sięgał jej łopatek. Również dodała sobie centymetrów, ale zostawiła proporcje ciała. Stanęła przed lustrem i zaczęła zmieniać twarz- nos zmniejszyła i nieco poszerzyła. Powiększyła usta i zrobiła przedziałek pomiędzy górnymi jedynkami.

– Powiedz mi – odezwała się Ginny – jak my dobierzemy rozmiar, mając takie ciała?

– Spokojnie. Mugolskie ubrania łatwo da się zmierzyć tym. – Machnęła różdżką. – Zmierzyłam cię przed zmianą, prawda? Potem pozostanie wyczarowanie twojego… fantoma i sprawdzenie na nim.

– Sprytne.

– Dzięki.

Założyły przerobione ubrania, większość od Fleur i zeszły na dół. W kuchni na ich widok rozległy się gwizdy zachwytu.

– Niech zgadnę – powiedział roześmiany Bill. – Brunetka to Ginny, a blondynka Hermiona. Nieźle.

– Dzięki – Uśmiechnęła się Hermiona i usiadła przy stole zerkając na zegarek. – Zaraz będziemy iść. Nie rzucamy się zbytnio w oczy?

Specjalnie wybrały najmniej krzykliwe i o stonowanych odcieniach ubrania, chociaż nie było łatwo. Ginny miała na sobie jasnozieloną sukienkę na ramiączkach i słomkowy kapelusz. Hermiona wolała szorty (zwinięte w tajemnicy od Rona) i błękitny top.

– Nie, raczej nie. – Pani Weasley uśmiechnęła się, patrząc na Ginny. – Wychodzą twoje kompleksy, córeczko.

– Cóż… Chciałabym być wyższa, nieco bardziej zaokrąglona, czarnowłosa, bez piegów, z dłuższym nosem i ciemniejszą karnacją.

Zaśmiali się na to i akurat wtedy wszedł Wolly. Spojrzał na nie i uśmiechnął się.

– Całkiem dobrze. Ukryłaś też czar jak widzę?

– Tak. Lepiej, żeby nie było widać zaklęć na pierwszy rzut oka.

– To dobrze. Ile mamy czasu?

– Chcemy jak najszybciej skończyć, ale zaklęcie potrwa dłużej niż sześć godzin.

Skinął głową i wskazał drzwi. Po chwili aportowali się w pustym lasku.

– Co teraz? – Ginny rozglądała się chciwie.

– Tuż przed nami jest dróżka, ale daj mi chwilę. – Wyjęła różdżkę z kieszeni i machnęła nią. Zaklęcie Przeszukujące wykryło jedynie kilka ptaków i dwie wiewiórki. – Czysto. Możemy iść.

 

 

Przez następne dwie godziny wchodziły do różnych sklepów i w zaciszu zakładały te rzeczy na fantomy. Ginny była zachwycona mugolskimi ubraniami.

– Mówię ci, Jane – zwróciła się do Hermiony jej drugim imieniem. – Mogłabym w tego typu sklepach siedzieć całymi dniami. Spójrz na tę koszulkę, jest po prostu cudowna!

– Tobie się wszystko podoba. Ja szukam czegoś praktycznego.

– Proponuję w takim razie to. – Wolly wziął do ręki wieszak, na którym był kombinezon, w którym pracują strażacy.

Parsknęła, ale po chwili pomacała materiał.

– Nie powinien tak łatwo się rozpuszczać… Będę wyglądała jak idiotka, ale trudno.

– Żartowałem – zaśmiał się mężczyzna, za co dostał kuksańca.

– Faktycznie, dowcipne. Ale nie mam nic innego. Nie mam jak… dostać się do sklepu, w którym mogłabym to znaleźć.

Włożyła kombinezon do koszyka i rozglądała się dalej. Ginny skakała z jednego stojaka do drugiego.

– Molly, może znajdziesz sobie coś na ślub swojego brata?

– Świetny pomysł! A ty?

– Może… Nie lubię się specjalnie stroić. – Zaśmiała się. – Ale ponownie zeszłam się z twoim bratem a on lubi, by jego towarzyszka wyglądała dobrze, więc sądzę, że się poświęcę.

Ginny upuściła na ziemię koszyk, czym naraziła się na wściekłe spojrzenia ekspedientek i doskoczyła do niej.

– Kiedy?! Oszalałaś? Przecież mówiłaś, że to nie to!

– Kiedy patrzył na mnie tak… prosząco… Wiesz dobrze, że jestem kiepska w mówieniu „nie”.

– Jakoś nie przeszkadza ci to w kłótniach z… twoim współpracownikiem.

– Twój brat jest moim przyjacielem i nie zamierzam z nim tracić kontaktu. A tego durnia mam nadzieję po roku nie widywać zbyt często. Zresztą… twój brat przez siedem lat nie zirytował mnie nawet w połowie tak bardzo, jak on przez kilka dni. Ma do tego wybitny talent – mruknęła, a gdy usłyszała, że Wolly się śmieje obróciła się. – Masz dokładnie tak samo, więc się nie ciesz! Zresztą podsłuchiwanie to przykład złych manier.

– Nie podsłuchuję, tylko wy zapomniałyście o mojej obecności.

Hermioną zatrzęsło. Zacisnęła pięści i zamknęła oczy żeby się uspokoić.

– Właśnie o tym mówiłam – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Bądź miły i się zamknij.

– Przecież nic nie mówię – sarknął.

– Powiedz mi, jak ktoś o tak przyjemnej aparycji może mieć taki parszywy charakter?

– To lepiej byłoby gdyby mój wygląd zgadzał się z moim charakterem? – Uniósł brwi.

– Przynajmniej skopałabym ci tyłek już z samego rana i kazała wracać do diabła! Chciałam właśnie od czegoś takiego dzisiaj odpocząć, a ty jedynie pogarszasz całą sytuację!

Wydawał się być z siebie zadowolony. Nagle wyciągnął dłoń i sięgnął za nią.

– To będzie ci pasować.

Obróciła się i zdziwiona zauważyła naprawdę ładną sukienkę. Spojrzała spod byka.

– Nabijasz się ze mnie po raz kolejny?

– Chciałem jedynie odkupić swoje winy. – Podniósł ręce w obronnym geście.

Ginny podeszła bliżej i uśmiechnęła się.

– On ma rację. Będzie ci pasować, gdy tylko będziesz wyglądała bardziej… zwyczajnie. Daj mu szansę, Jane. Może ma paskudny charakter, ale ma niezły gust.

Burknęła coś pod nosem, kopnęła kilka razy słupek od przebieralni i dopiero po chwili podniosła głowę.

– Dobrze, masz czystą kartę. – Uśmiechnęła się. – Przepraszam za to wszystko, co było wcześniej.

– Nie ma sprawy. Ej, Molly – rzucił.

– No?

– Po twojej lewej ręce. Coś dla ciebie.

Obróciła się i z radości aż podskoczyła.

– To dokładnie to! Będę wyglądała tak nieźle, że D… no, że komuś oczy wyjdą z orbit!

Hermiona parsknęła. Przez ostatnie kilka dni życie jej przyjaciółki kręciło się jedynie wokół Malfoya. Włożyła do koszyka kilka par dżinsów odpowiednich rozmiarów, kilkanaście koszulek różnych krojów i kolorów, a po chwili marudzenia również dwie spódnice. Szaty szkolne miała zarówno na zimę, jak i na wiosnę, ale wrzuciła ciepły płaszcz. W przebieralni szybko okazało się, co należy zostawić, a co zabrać i obie odetchnęły z ulgą, gdy sukienki pasowały na ich normalne figury. Jedynie Ginny trzeba byłoby nieco skrócić dół.

Zapłaciły i poszły dalej. Hermiona przezornie wzięła plecak i teraz włożyły wszystko do środka.

– Daj, poniosę – odezwał się uprzejmie Wolly. Gdy mu podała uśmiechnął się. – Gdybym wiedział ile zajmują tego typu zakupy, to w zwaliłbym to na inną osobę. Dobrze, że nie jestem wybredny w kwestii ubrań.

– Całkiem nieźle wyglądasz – Przyjrzała mu się dokładniej. – Te ci ubrania pasują. Nie umiem sobie wyobrazić ciebie w… normalnym stroju.

– Wyglądam niewiele gorzej – zachichotał.

Znów nią zatrzęsła wściekłość, ale starała się opanować. W pewnym momencie Ginny przystanęła i wpatrywała się w wystawę sklepową z szatańskim uśmieszkiem. Hermiona zerknęła i dojrzała wściekle różowy szalik-boa.

– Nie wiedziałam, że lubisz tego typu rzeczy, Molly. Jak dla mnie jest zbyt… intensywny.

– Właśnie doszłam do wniosku, że stary nietoperz nigdy nie dostał od nas prezentu na Boże Narodzenie. – Zagwizdała z uciechy.

– Sądzę, że nie będzie mu pasować do karnacji – powiedziała z przekąsem. – Chodź, bo czasu nam zabraknie.

Nagle Wolly spiął się i wyszeptał.

– Zacznijcie mówić o czymś neutralnym. Zbliża się do nas jeden.

– Myślisz, że pasuje do mnie, Jane?

– Czy ja wiem… Wolly, pasuje jej ten kolor?

– Raczej nie. Proponowałbym coś o bardziej stonowanych kolorach. Idziecie dalej, czy będziecie tu tkwić całe popołudnie?

Uśmiechał się, ale trzymał rękę schowaną pod kurtką. Szła o zakład, że trzymał tam różdżkę. Kątem oka zauważyła, że czarnoskóry mężczyzna jest już blisko nich. Odwróciła się i podeszła do niego.

– Przepraszam, która godzina? – zaszczebiotała. – Nie mam zegarka, a jesteśmy umówieni…

– Czternasta trzydzieści siedem – odwarknął nawet na nią nie spoglądając i poszedł dalej.

Wolly wyglądał, jakby miał dostać ataku szału. Ruszyli w dół ulicy i zaczął warczeć.

– Co. To. Do. Diabła. Miało. Być?!?!?!

– Mieliśmy wyglądać wiarygodnie, tak? No to właśnie uwiarygodniłam nas. Nawet na mnie nie spojrzał.

– Jesteś bardziej pokręcona, niż twoje włosy – mruknęła Ginny i nagle się zatrzymała wskazując palcem na jeden ze sklepów. – Idziemy teraz tam. Marudziłaś coś o stanikach, tak?

– Głośniej, Molly, głośniej – wymamrotała, czerwieniąc się. – Nie wszyscy na tej ulicy o tym usłyszeli.

– Och… Wybacz. Zapędziłam się – parsknęła i pociągnęła ją za sobą. Wolly zerknął na nie i wskazał kciukiem stoliki przed kawiarnią.

– Usiądę sobie tam. Wy w tym czasie załatwcie potrzebne sprawunki i nie spieszcie się.

Ginny oszalała na widok różnorodności staników.

– Cudowne… Wspaniałe! U nas są jedynie dwa modele, a to dosłownie raj!

– Tak to jest, jak się z zapadłej wsi przyjechało – uśmiechnęła się porozumiewawczo z ekspedientką.

– Nie przesadzaj. Och, tak! Chcę właśnie ten!

Wskazała na fikuśny czarno-bordowy.

– Twoja matka padnie na zawał, jak to zobaczy. Bierz. I wybierz coś jeszcze. Sporo mi kasy zostało.

Większość ubrań kupiły w ciuch-budzie, więc nie wyniosło to za wiele. Dla siebie wzięła pięć zwykłych, białych i po namyśle dobrała trzy bardziej… wyzywające. Jeden błękitny rozpinany z przodu, drugi cały czarny z ładnym wzorkiem w róże i trzeci, który był jednocześnie gorsetem, czarno-czerwony. Ginny zerknęła na to i pokręciła głową.

– Facet, dla którego to włożysz padnie na miejscu.

Dobrała kilka par majtek, w większości pełne figi o różnych kolorach, ale zaszalała i dobrała kolorystycznie nieco bardziej wykrojone do fikuśnych staników. Ginny dodatkowo wybrała dwie bardotki, wściekle zieloną i brązową, która była całkowicie koronkowa.

– Stringi, Molly? – spytała z przerażeniem– Przecież to niewygodne!

– Jak dla kogo. Mnie tam pasują. – rozejrzała się i zniżyła głos. – Póki nie ma przy nas tego cwaniaczka powiedz mi dlaczego zeszłaś się z moim bratem?

– Powiedziałam ci prawdę. Nie mogłam mu powiedzieć „nie”.

– Ale…

– Molly, mnie nie podoba się żaden facet. Miałam epizod z Wiktorem, ale potem odkryłam, że podobało mi się w nim to, że był prawie pełnoletni i taki poważny. Teraz wiem, że milczał, bo wiele do powiedzenia nie miał. Żaden na mnie nie oddziałuje. Owszem, podoba mi się jak pachnie twój brat, ale odrzuca mnie, gdy mnie dotyka.

– I znowu się na to skazujesz? Jesteś chora.

– Nie jestem. W końcu sam odkryje, że nie jestem dziewczyną dla niego. – Wzruszyła ramionami. – Zresztą i tak wiele czasu nie będę z nim spędzała. Kiedy wrócimy do internatu, to wieczorami będę miała dodatkową pracę, tak samo w weekendy.

– Ja też będę miała dodatkową pracę, ale i tak znajdę czas dla… no, wiesz dla kogo.

– I dobrze. Czy też raczej… Nie, nie dobrze. Miałaś czekać, aż on sam zacznie za tobą łazić!

– I tak jest. Wczoraj sam do mnie przyszedł. Ja do niego podchodziłam jedynie pierwszego i drugiego dnia. Potem przestałam. Boję się jednak co będzie, jak wrócimy do szkoły…

– Musisz być cierpliwa. Przez pierwsze dni może o tobie zapomnieć, ale wtedy perfumuj się i przechodź koło niego, czy coś… Jednak wątpię. Z tego co zauważyłam patrzy na ciebie w TEN sposób.

Ginny uśmiechnęła się radośnie i spojrzała tęsknie w kierunku pończoch samonośnych, całych czarnych, więc wzięła cztery pary. Kiedy wyszły od razu rzucił im się w oczy Wolly machający wesoło. Hermiona westchnęła.

– Fajny facet, szkoda tylko, że ma taki charakter.

– Podoba ci się?

– Nie. Mówię o jego wyglądzie. – Nachmurzyła się. – W przeciwieństwie do tego, co sądzi twój brat, ja nie zwracam uwagi jedynie na twarz.

Ginny parsknęła i usiadły naprzeciwko mężczyzny.

– Jak widzę odwiedziny w bieliźnianym raju poprawiły wam humory – powiedział z przekąsem, a obie się zarumieniły. – Herbaty?

– Nie, dzięki. Jane, powiedz mi gdzie mamy dotrzeć?

– Harvard Street 29. Spytałam kobiety w sklepie i wiem gdzie to. Możemy od razu ruszać.

– Najpierw dajcie mi pakunki, to schowam je do plecaka. Daleko stąd?

– Prawie nad samym morzem. Jakieś pół godziny spacerkiem.

Skinął głową i wstał. Poszły za jego przykładem i ruszyli w kierunku morza. Ginny głośno zachwycała się każdym elementem krajobrazu i gdy postanowili ruszyć plażą nie mogła się powstrzymać i biegała po wodzie z butami w ręku.

– Pierwszy raz widzę morze! – krzyknęła. – MUSIMY jeszcze kiedyś tu przyjechać! Chcę popływać!

Hermiona zaśmiała się głośno i westchnęła.

– Co jest? – Wolly spojrzał na nią spod grzywki.

– Chciałabym, żeby zawsze było tak wesoło i spokojnie. – Przygryzła wargę. – Ale tak się nie da, co?

Wzruszył ramionami.

– Kiedyś na pewno będzie lepiej. Nie ma mowy, żebyśmy przegrali. – Zacisnął usta. – Przynajmniej dopóki mam coś do powiedzenia.

Obserwowała Ginny i żałowała, że ta nie może być w swojej prawdziwej formie i nie może zrobić jej zdjęcia. Na chwilę przystanęli i zagapiła się na wielu szczęśliwych ludzi.

– Chciałabym móc ich wszystkich uratować.

Wyciągnął przed siebie dłoń i zacisnął.

– A ja złapać słońce w garść – parsknął. – I po części mi się udało. Pewne… ofiary trzeba ponieść. Osobiście bym się nie pogniewał, gdybym to ja zginął.

– Głupi jesteś – warknęła. – Nie znoszę tego typu myślenia. Powoduje, że człowiek wskakuje w niebezpieczeństwo bez chwili namysłu.

– Zawsze najpierw myślisz, a potem działasz, co?

– Oczywiście, że tak. I po części dzięki temu ja i moi przyjaciele wciąż jesteśmy w jednym kawałku.

– Ale oddałabyś za nich życie? Za swoich znajomych i przyjaciół?

– Oczywiście, że tak! W każdej chwili za każdego z nich!

Spojrzał na nią z wrednym uśmieszkiem.

– Nawet za tych, których nie lubisz zbyt mocno?

– Tak. Nawet za tego świra z lochów. – Wzruszyła ramionami. – Każdy się liczy. Każde życie jest cenne. A moje najmniej. W ogóle dlaczego ci to mówię?

– Bo cierpisz na słowotok?

Skrzywiła się.

– Wspaniale. A ty cierpisz na nadmierne skwaśnienie.

– Dziękuję.

Szarmancko się ukłonił i parsknął. W tym czasie Ginny podbiegła do niej i przytuliła ją.

– Może jednak wykąpiemy się w morzu? Chociaż na chwilkę! Proooszę.

– Molly, nie mamy na to czasu… Innym razem tu przyjdziemy.

– Ale zanim wakacje się skończą?

– Tak. Obiecuję.

– Super! Wolly, zabierzesz się z nami?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ciężko powiedzieć.

– A wpadniesz do Billa na ślub?

– Nie sądzę. Mam… kilka rzeczy do zrobienia i nie wiem ile zajmą mi czasu.

Ginny wzruszyła ramionami i znów pobiegła nad wodę. Hermiona sprawdzała co jakiś czas teren, by wiedzieć kiedy mają skręcić. W pewnym momencie powiedziała:

– Pomyliłam się co do ciebie.

– Czyżby? – Zerknął na nią, lekko przechylając głowę.

– Tak. Na początku byłam nawet pewna, że jesteś zmienionym nietoperzem, ale teraz dochodzę do wniosku, że to niemożliwe. Jesteście zupełnie inni. Ty jesteś wyluzowany, często się uśmiechasz i potrafisz być uprzejmy. Z drugiej strony brakuje ci pewnej… hmmm… nie wiem jak to nazwać. Brakuje ci pewnej elegancji w obyciu i temperamentu.

– Zapewniam cię, że potrafię być temperamentny.

– Być może. Ale nie złościsz się, nie wrzeszczysz, jak opętany.

– To chyba dobrze, co? – parsknął.

– Oczywiście, że tak. Tobie to pasuje. Jak on robi się spokojny i zaczyna być miły to mam wrażenie, że coś kręci. Tylko przepraszam, że z czymś takim wyskoczyłam.

– Nie ma problemu.

Jakiś uśmieszek kręcił się w kącikach ust i ponownie zastanowiła się, czy aby jednak nie miała racji. W tym momencie zauważyła zejście, którym mieli ruszyć.

– Molly! Chodź! Nasze zejście!

Wolly obejrzał się na rozchichotaną dziewczynę i pochylił się, by poprawić Hermionie kosmyk włosów.

– Ej! To, że cię przeprosiłam nie znaczy, że…

– Śmierciożerca za nami idzie – wymamrotał jej do ucha. – Uśmiechnij się, udawaj, że cię to bawi.

Rozdziały<< Rozdział 4Rozdział 6 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz