Rozdział 3

Nagle poczuła, że ktoś nią szarpie. Otworzyła niechętnie oczy.

– Ron, nie targaj mną.

– Od godziny śpisz. Chyba musisz wracać do zamku, co?

Podskoczyła i rozejrzała się nieprzytomnie. Członkowie Zakonu uśmiechali się do niej wyrozumiale.

– Dopiero teraz mnie obudziłeś?! Och… Już jestem martwa!

– Hermiono, zjedz coś!

– Pani Weasley, nie zdążę. Niech mi pani zapakuje. – Złapała pakunek, zmniejszyła go i wbiegła do kominka rzucając: „Hogwart!”.

– Gdzie się tak spieszysz? – Pani Hooch popijała herbatę i czytała jakąś książkę.

– Zasiedziałam się i Snape mnie zabije.

Pani Hooch zachichotała i coś powiedziała, ale Hermiona już nie wiedziała co. Pędziła w kierunku lochów i powoli otworzyła drzwi.

Snape obrócił się do niej i spojrzał z paskudnym uśmiechem.

– Dobrze się spało?

– Ja… przepraszam. Nawet nie wiedząc kiedy… Nie chciałam.

– Zdążyłaś coś zjeść?

– Nie, ale wzięłam z sobą.

– To zjedz.

Hermiona powiększyła paczkę, w której było dwanaście pasztecików i niemal połowa indyka.

– Panie profesorze…

– CZEGO, GRANGER?! Jestem zajęty!

– Tego jest za wiele dla jednej osoby. Niech pan też zje.

Obrócił się i zamierzał pewnie rzucić jakimś wrednym tekstem, ale wyraźnie usłyszała burczenie w jego brzuchu, gdy spojrzał na paszteciki. Starała się utrzymać powagę. Obrócił się do kociołków, zmniejszył ogień, oczyścił dłonie i dopiero wtedy podszedł do stolika.

– Herbaty?

– Słucham?

– Czy chcesz herbaty, Granger?! – warknął. – Dlaczego ja zawsze muszę powtarzać?!

– Dziękuję.

Wzruszył ramionami i machnął różdżką w kierunku biurka. Po chwili pojawiły się tam dwie filiżanki, które lewitował na stolik. Usiadł na blacie i sięgnął po pasztecika. Hermiona w tym czasie użyła swojego skraplacza i westchnęła z ulgą, gdy herbata pozostała taką, jaka była.

– Nie musisz marnować tego w Hogwarcie – burknął Snape, gdy przełknął kęs. – Skrzaty domowe dostały już resztę eliksiru i przed podaniem jakiegokolwiek napoju sprawdzają go.

– Ale to oznacza dla nich więcej pracy.

– I co z tego? One to lubią.

– Jasne. I dlatego trzeba dodawać im obowiązków.

– Szacunek, Granger – warknął i omal nie zadławił się indykiem. Musiała spojrzeć w bok, bo jej uśmiech na pewno mijał się z szacunkiem. Odkaszlnął i dopiero wtedy mówił dalej. – Nie rozumiem skąd wzięło się to durne przekonanie w twojej głowie, że one są niewolone. I skąd wyskoczyła ta wesz.

– Nie wesz, tylko W.E.S.Z! Co wszyscy z tą wszą?!

– Sama narzuca się na myśl. Trzeba było wymyślić inną nazwę. Widocznie nie jesteś na tyle bystra.

– Nie zamierzam z panem na ten temat dyskutować – mruknęła, a Snape parsknął.

– I dobrze.

Jedli w ciszy. Hermiona rzucała Snape’owi nieprzyjemne spojrzenia życząc mu z całego serca, żeby się udławił. W.E.S.Z było jej tworem i nadzieją, że durni i zacofani czarodzieje jak ten, co właśnie zżerał ósmego pasztecika, zrozumieli, że skrzaty domowe potrzebują wolności. Muszą zrozumieć, że mają wybór i zamiast poddaństwa, może być zatrudnienie. To nie do pomyślenia, że pracowały do późnej starości i czarodzieje zabijali je, kiedy nie były w stanie służyć. Przypomniały jej się głowy skrzatów wiszące na Grimmauld Place 12 i ze złości źle wbiła widelec w indyka i w efekcie tłuszcz prysnął jej prosto w oko.

– Auć! – Zaczęła wycierać oko, które jej łzawiło i zdziwiła się, gdy usłyszała jakiś dziwny odgłos. Spojrzała podejrzliwie na Snape’a i z oburzeniem odkryła, że dosłownie dusi się ze śmiechu. – No wie pan co! Ja prawie oślepłam, a pan się ze mnie śmieje!

– Nie bądź taka dramatyczna, Granger – warknął już normalnym tonem, ale uśmiech wciąż czaił mu się w kącikach cienkich warg. – Poza tym faktycznie nie powinienem się śmiać. – Spojrzała zszokowana, by po chwili zacisnąć zęby. – Gryfoni słyną ze swojej ślepoty. Prawdziwa, czy mentalna… co za różnica?

Zeskoczył ze stołu i energicznie podszedł do swojego stanowiska.

– Gdy skończysz jeść weźmiesz się za Amortencję.

– Amortencję?!

– Nie znoszę powtarzać, Granger!!! – krzyknął. – Tak, Amortencję!

– Ale po co Zakonowi Amortencja?!

– Jak to mówi mugolskie powiedzenie: łatwiej łapać muchy na miód niż na ocet.

– Ale… to okropne!

– Oczywiście, że tak. Żadna ze stron nie gra do końca fair.

– To… wstrętne, panie profesorze. Niech pan sobie wyobrazi, że musi pan być przywiązany do osoby, której pan nie znosi i udawać miłość. Albo jeszcze gorzej! Obudzić się po długim czasie w objęciach wroga!

Wzdrygnęła się i skrzywiła.

– Cóż, do ciebie należy jedynie uwarzenie tego eliksiru – syknął. – Nie powinno cię interesować jego przeznaczenie.

– Tak jest, panie profesorze – mruknęła wściekła.

Poszła do magazynu i zaczęła zbierać odpowiednie składniki, jednocześnie przyglądając się temu, co było na półkach. Nie miała czasu, by zastanowić się nad eliksirem łagodzącym bądź leczącym skutki klątwy Cruciatus. Kiedy Snape skończy te odtrutki, na pewno będzie miała więcej czasu dla siebie. Zaraz, coś jej nie pasowało. Nie znalazła kilku ingrediencji, których potrzebowała.

Wyniosła to, co miała i położyła na stole.

– Profesorze, nie mogę znaleźć sproszkowanego rogu jednorożca i skrzydeł wróżek.

– Oczywiście, że nie możesz, bo są pod kluczem – sarknął, ale po chwili westchnął. – Jednak spędzisz tutaj cały rok, więc żebyś mi nie zawracała co chwilę głowy, dam ci hasło.

– Jak ono brzmi?

Rzucił Muffliato.

– O takich rzeczach, głupia dziewucho mówi się przy odpowiednich zabezpieczeniach – warknął. – Hasło to Kocham Pottera.

Hermiona otworzyła szeroko usta i czuła, że jej oczy robią się z chwili na chwilę coraz większe. Snape ze swoim zwykłym, złośliwym uśmieszkiem obserwował jej reakcję.

– Wyglądasz, jak mugolskie wyobrażenie o kosmitach, Granger. Nie dosłyszałaś i znowu mam powtarzać?

– Dlaczego coś tak… eee… niespodziewanego?

– Właśnie dlatego, że jest niespodziewane. Kilku uczniów próbowało dostać się do co ciekawszych zbiorów i próbowali odgadnąć moje hasło. Jak możesz się domyślić, nie udało im się.

– Nie dziwię się. Dobra, akurat coś takiego przejdzie mi przez gardło. – Obróciła się i poszła do magazynu, święcie przekonana, że się z niej nabija i niechętnie powiedziała. – Kocham Pottera.

Ku jej zdziwieniu w ścianie pojawiły się drzwiczki i otworzyły się. Znalazła wszystko, czego potrzebowała. Ciekawe, ile takich ukrytych skrytek ma w magazynie.

Wzięła się do pracy i musiała przyznać, że to jeden z przyjemniejszych eliksirów, jakie dotąd robiła. Żadnego robactwa, żadnych szczurów czy żab, tylko płatki kwiatów i same delikatne rzeczy.

Zaczęła cicho podśpiewywać i kiwać się na piętach, uśmiechając się. Zamieszała wodę ze źródła wodników wraz z roztartymi płatkami róż. Powąchała i zachichotała – poczuła znajomą woń pergaminu. Im bliżej końca, tym bardziej była radosna. To były najweselsze pięć godzin jej życia. Mieszając ostatnie sześć razy nie ograniczyła się do cichego podśpiewywania wszelkich melodii, jakie przyszły jej do głowy, tylko głośno śpiewała „Fell in love with an Alien”, po czym po każdym refrenie wpadała w niekontrolowany chichot.

Pergamin, świeżo skoszona trawa i szampon, którego używał Ron – wyraźnie to wyczuwała. Zaśmiała się głośno w połowie zwrotki na wspomnienie jego pocałunków i pieszczot. Nie rozumiała dlaczego czuła te zapachy, skoro osoba, z którą były związane, nie wywoływała w niej żadnego podniecenia.

Rzuciła Finito i radością obserwowała, jak Amortencja przybiera wściekle różowy kolor, który wzbudziłby zachwyt Umbridge, która kochała wszelkie odcienie różu. Pochyliła się nad kociołkiem i wdychała znane zapachy, wciąż chichocząc. Potem cofnęła się nieco i przywołała słoik, do którego przelała wciąż gorącą miksturę. Amortencji nie wolno było podawać na zimno, wtedy traciła swoją moc. Rzuciła zaklęcie podtrzymujące temperaturę i radośnie okręciła się wokół własnej osi. Rzuciła Evanesco, które wyczyściło jej kociołek i stół, po czym odesłała pozostałe płatki róż.

Dopiero kiedy to zrobiła dotarło do niej, że od pięciu godzin zachowuje się zdecydowanie niepoważnie, a nie jest w tym pomieszczeniu sama. Niepewna, co ujrzy, powoli się obejrzała. Snape stał oparty o blat biurka i złośliwy uśmieszek pełgał mu po ustach.

– Zastanawiałem się, ile czasu ci zajmie przypomnienie sobie, że tutaj jestem – parsknął. – To był najciekawszy sposób warzenia Amortencji, jaki kiedykolwiek widziałem.

– Przepraszam. Nieco mnie… poniosła euforia.

– Nie wątpię.

– Przeszkadzałam panu w pracy?

Skrzywiła się i oczekiwała krzyków, ale otrzymała spokojną odpowiedź.

– Nie. Dwie godziny po tym jak zaczęłaś, ja skończyłem.

– To dobrz… Zaraz! Czyli od trzech godzin robiłam z siebie idiotkę?!

– Tak właściwie od pięciu, chociaż ostatnia godzina była najweselsza – parsknął śmiechem, a ona wciąż miała zbyt dobry humor by sobie go psuć.

– Miło mi, że dostarczyłam panu rozrywki. – Uśmiechnęła się wesoło.

– Cóż takiego czułaś, że tak cię to rozbawiło, Granger?

– Nie mogę powiedzieć. To tajemnica. – Pokręciła głową, a po chwili przekrzywiła ją. – A pan? Co pan czuje?

– Wiecznie te pytania – mruknął, ale spojrzał na nią poważnie. – Nic. Dla mnie Amortencja nie ma zapachu od ponad dwudziestu lat.

– Hę? To w ogóle możliwe?

– A dlaczego nie?

– Przecież… Amortencja dla każdego pachnie tym, co wydaje mu się najatrakcyjniejsze. Decyduje o tym nasz zmysł węchu i mózg. To nie jest zależne od świadomości. Więc nawet jeśli ktoś zakłada, że żaden zapach nie wzbudza w nim… radości, to i tak ten eliksir powinien mu czymś pachnieć. Może ma pan problem z węchem?

– Dziękuję, ale mój nos ma się dobrze. – Snape uśmiechnął się paskudnie. – Masz za dużą głowę, Granger. Niektórych rzeczy nie da się naukowo wyjaśnić. Przyjmij, że Amortencja nie ma dla mnie zapachu.

– Albo pan kłamie. – Spojrzała na niego uważnie i dopiero po chwili skinęła głową. – Nie. Wierzę panu. Widocznie magia nie jest tak logiczna, jak mi się zdawało.

– Tu nie chodzi o magię, panno Granger. Po prostu są ludzie, którzy nie mają ulubionego zapachu. Moody także do nich należy.

– Bo on prawie nie ma nosa – bąknęła. – No, dobrze. Zakładając, że tak jest, to jaka może być tego podstawa?

– Brak uczuć?

– Haha, bardzo śmieszne, profesorze.

Podparła brodę dłonią i przyglądała mu się uważnie. Po chwili podeszła bliżej, machnęła różdżką tuż pod jego nosem. Podskoczył i złapał się za niego.

– Co to, do diabła, ma być?! Śmierdzi!

Uśmiechnęła się.

– Sprawdzałam, czy zapachy mają dla pana jakieś znaczenie. Skoro rozpoznaje pan smród od normalnego zapachu, to nie jest to brak uczuć ani kwestia nosa.

– Pięć punktów! Co to było?

Masował sobie nos, co było całkowicie zrozumiałe. Powstrzymując się od chichotu powiedziała:

– Bąki trolla.

– Powinienem odjąć pięćdziesiąt – warknął. – Skończyłaś z eksperymentami?

– Nie, jeśli pan profesor pozwoli chciałabym spróbować jeszcze jednej rzeczy.

Spojrzał na nią jadowicie, ale też z lekkim zainteresowaniem.

– Żadnych trollowych zapachów?

– Żadnych, ale będę potrzebowała pański włos.

– Voodoo nie jest dobrym pomysłem.

Zaśmiała się głośno.

– Nie zamierzam bawić się w voodoo. Mogę?

Wyrwał sobie jeden włos i jej podał.

Zapaliła ogień pod kociołkiem i weszła do magazynu. Kilka dni wcześniej w ten sposób pokazała Ginny, że osobą, którą ta kocha, nie jest Harry. Był to jej wynalazek. Całkowicie bezużyteczny w przypadku Zakonu, ale sprawiał jej dużo radości.

Wrzuciła odpowiednie składniki do kociołka, zamieszała, wrzuciła włos Snape’a i rzuciła zaklęcie. Eliksir bulgotał i kręcił się.

– Co to ma być, Granger?!

– Eliksir, który wymyśliłam.

– To akurat wiem – warknął. – Gdybym nie wiedział, że nie jesteś na tyle głupia, by produkować coś niesprawdzonego, to już byś była na korytarzu. Pytam, co to ma być?!

– Dwa tygodnie temu Ginny i Harry rozstali się…

– Nie interesują mnie sprawy sercowe Pottera – warknął robiąc coraz bardziej nachmurzoną minę.

Hermiona wrzuciła kilka nasion trawy.

– Chcę zrobić wprowadzenie. Ginny miała wyrzuty sumienia, nie była pewna czy dobrze robi. Nie miałam jak uwarzyć Amortencji, żeby po zapachu pokazać jej, że to na pewno nie Harry’ego poczuje. Więc pomyślałam o czym innym. Eliksir, który pachnie. Pachnie tak, jak to, co interesuje, bądź będzie mogło zainteresować daną osobę. Jednak czegoś mi brakowało. Odczuwałam to samo co przy Amortencji, jednak Ginny nie czuła nic. A przynajmniej tak twierdziła. Więc dorzuciłam jej włos. Efekty były… ciekawe. – Zaśmiała się cicho. – Ginny omal nie zemdlała z wrażenia, gdy poczuła jakąś wodę kolońską. Powiedziała, że nie zna tego zapachu, ale wyjątkowo ją pociąga. Wychodzi na to, że mój eliksir…

– Pokazuje, co chce poczuć nos? – parsknął Snape, ale po chwili jego głos zrobił się poważny. – Jednak jak na pierwszy samodzielny eliksir, poszło ci dość dobrze, Granger. Przynajmniej niczego nie wysadziłaś w powietrze. Jak długo musi się to warzyć?

– Jeszcze kilka minut. Jak odtrutki? Trzeba będzie je rozlać do słoiczków. Sporo ich będzie…

– Niekoniecznie. Dzięki Fekete wpadłem na pewien pomysł.

Snape uśmiechnął się paskudnie.

– Wszystkie odtrutki połączyłem w jedną. Doszedłem do wniosku, że gdyby Potter i Weasley poszli razem na herbatę i któryś z nich zacząłby mieć objawy wskazujące na zatrucie, drugi nie umiałby wybrać odtrutki.

– To… To wspaniale! – Hermiona nawet sobie nie wyobrażała, jak skomplikowany musiał być proces tworzenia jednej tak złożonej odtrutki. – Kiedy będzie gotowy?

– Pięć punktów od Gryffindoru za to, że po raz kolejny muszę powtarzać! – krzyknął Snape, a ona cofnęła się o krok. – Mówiłem przecież, że skończyłem trzy godziny temu! Widocznie wtedy jeszcze miałaś kanarki w głowie!

Hermiona skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. Stali tak w milczeniu, dopóki eliksir nie przestał bulgotać i jego kolor nie zmienił się w głęboki błękit.

– Dziwne… Przy Ginny był jasnozielony. – Pochyliła się i machnęła ręką, by pierwsza para się rozeszła. – Dopiero dalsze opary mają ten konkretny zapach.

Cofnęła się nieco i czekała w napięciu. Snape drgnął i pociągnął nosem.

– I jak? Czuje pan coś?

– A ty nie?

– Nie. Dopóki nie wrzuciłam pańskiego włosa odczuwałam to, co przy Amortencji. Teraz jednak ten wywar nie ma dla mnie żadnego zapachu. Tak samo było z Ginny. Więc… czuje pan coś?

Snape, o bogowie… Snape się zarumienił! Odwrócił głowę i mruknął:

– Czuję, czuję.

– Jest to zapach przyjemny? Co pan czuje? Rozpoznaje pan ten zapach? Wzbudza w panu jakieś uczucia, czy raczej nie?

– Po co tyle pytań?!

– Muszę wiedzieć, jak działa mój eliksir – zaczęła się tłumaczyć. – Nie wiem, dlaczego zmienił kolor i chcę wiedzieć, czy efekty były takie same, jak przy Ginny.

– Jest to zapach przyjemny. Nie powiem, co czuję, ale nie rozpoznaję tego. Wzbudza… hmmm… – Na chwilę zamilkł, po czym pochylił głowę, a ona nie widziała jego twarzy, bo zakryła ją kurtyna włosów. – Wzbudza radość, spokój i pożądanie.

Zrobiło jej się niedobrze na myśl o Snape’ie i pożądaniu, ale odnotowała to w pamięci.

Wyczyściła kociołek i pełna zadowolenia odesłała pozostałe składniki do magazynu.

– Co teraz? Kolejne eliksiry? – zapytała i drgnęła, gdy znów usłyszała zrzędliwy ton.

Wszystko wracało do normy. A przynajmniej tak sądziła, dopóki nie dotarło do niej znaczenie jego słów.

– Skreślam szlaban Pottera i wszystkie karne punkty. Od teraz zaczynasz od nowa, Granger, więc się postaraj.

– Co?!

– CZY MUSISZ ZACZYNAĆ OD TEGO?! Pięć punktów karnych! – ryknął.

– Przepraszam, po prostu nie spodziewałam się tego.

– Dziwne by było, gdybyś się spodziewała – burknął. – Co do twojego pytania, to na dziś koniec. Wybiorę się do Nory i rozdam odtrutki, a ty idź spać.

– A mogę iść z panem?

– Po cholerę?! Jest prawie druga w nocy!

– Naprawdę? – Ze zdumienia otworzyła usta. – Byłam pewna… Och, straciłam poczucie czasu. Tutaj nie widać, czy jest dzień, czy noc.

– A widziałaś kiedyś lochy z oknami?

– Nie. – Postanowiła ignorować sarkazm. – Czym różnią się te skraplacze od tych z testerami?

– Te z testerami są przezroczyste. Te są z kolorowego szkła. – Na jej pytające spojrzenie odpowiedział niechętnie. – Nie udało mi się po połączeniu odtrutek zmienić koloru wywaru, więc jest ciemnozielony. Zbyt rzucałby się w oczy przy przezroczystym szkle. Stąd błękitne fiolki.

– Dlaczego błękitne?

– Bo innych nie było na składzie – warknął, po czym podał jej jedną. – Twoja. Korzystaj z niej tylko wtedy, gdy twój organizm po zjedzeniu lub wypiciu czegoś, zacznie dziwnie reagować.

– Jeśli będzie… fałszywy alarm, to czy po wypiciu odtrutki coś mi się stanie?

– Nie powinno, ale nie wykluczam wymiotów, zawrotów głowy i tego typu dolegliwości. Przy zatruciu jedna kropla wystarczy. To dość silne odtrutki.

Skinęła głową i patrzyła, jak wkłada fiolki do tego samego kosza, który ona użyła. Machnął ręką i wysłał Patronusa. Przez chwilę wpatrywała się w niego niepewna.

– Czy to… łania?

Snape drgnął, po czym sarknął.

– A czego się spodziewałaś?

– Czy ja wiem? Nietoperza? – wyrwało jej się zanim zdążyła się ugryźć w język.

Snape jedynie parsknął i zmniejszył kosz do wielkości główki od szpilki i wziął do dłoni.

– Wysłałem Patronusa do Molly, żeby ją obudzić. Jeśli wolisz spać w Norze, to chodź ze mną.

Skinęła głową i starała się dotrzymywać mu kroku. O tej porze w lochach było wyjątkowo ciemno. Kiedy weszli do jego gabinetu i Snape zapalił ogień na kominku zerknął na nią.

– Jutro w południe chcę cię widzieć.

– Tak późno?

– Musisz się porządnie wyspać, ja zresztą też. Proponuję również udanie się na Pokątną i zaopatrzenie się w nowe rękawice, spodnie i buty. – Podał jej jakiś pierścień. – Idź z tym do Apteki. Dadzą ci obuwie i spodnie odpowiednie do tego typu pracy. Pewnie jeszcze nie raz oblejesz się czymś, a nie ma sensu kupować mugolskich ubrań, które rozpuszczają się łatwiej niż sól we wrzątku.

– Dziękuję.

Wzruszył ramionami i wskazał jej ręką, że ma iść pierwsza. Miała wrażenie, że kiedy już znikała Snape się uśmiechnął. Tak naprawdę się uśmiechnął.

 

 

Harry nie mógł spać. Głowa wciąż go bolała, a Voldemort tej nocy był wyjątkowo zadowolony, co nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Zszedł do kuchni, nalał sobie wrzątku i dosypał herbaty. Kiedy się zaparzyła, wrzucił jedną kroplę testera i odetchnął, gdy nic się nie stało. Pani Weasley co godzinę chodziła sprawdzać wodę w studni, ale na wszelki wypadek wolał się upewnić. Hermiona odwaliła naprawdę niezłą robotę. Szkoda tylko, że wyglądała na kompletnie nieprzytomną. Podczas kolacji, kilka sekund po tym, jak się o niego oparła, zasnęła, co wzbudziło lekkie śmiechy, ale wszyscy byli pod wrażeniem. Tonks przyniosła koc i okryła nim dziewczynę, a pani Weasley dorabiała paszteciki.  Godzinę po tym jak zasnęła, w Norze pojawił się wściekły Snape i atmosfera od razu zrobiła się inna. Wyszedł z kominka wyglądając jak wściekły pies spuszczony ze smyczy.

– Gdzie się podziała Granger?! – obrzucił kuchnię wściekłym spojrzeniem i gdy jego wzrok padł na śpiącą Hermionę, wydawało się, że uszło z niego całe powietrze.

Pani Weasley wkroczyła na scenę.

– Usiadła i od razu zasnęła, Severusie. To jeszcze dziecko. Jest wykończona.

– Oczywiście, że tak. Nikt nie obiecywał, że będzie lekko – warknął. Remus podniósł się i widocznie zamierzał coś powiedzieć, ale Snape nie miał ochoty go słuchać. Machnięciem różdżki zakneblował go, a Tonks krzyknęła z oburzenia. – Nie mam na to ochoty, Lupin. Obudźcie ją za dwie godziny i powiedzcie, że spała jedynie godzinę.

– Co?

– A to, Potter, że jeśli powiecie jej, że spała trzy godziny, będę musiał wymyślić jakiś sposób na ukaranie jej, a na to nie mam w tej chwili czasu – syknął, po czym bez słowa wszedł do kominka i warknął: „Hogwart!”.

Kiedy zniknął od razu puściło zaklęcie kneblujące Remusa.

– No jak on tak mógł! – krzyknęła Tonks.

– Dobrze wiedział, co chciałem powiedzieć. – Uśmiechnął się jej narzeczony. – Gdybym powiedział to, co zamierzałem, to musiałby zaciągnąć Hermionę do zamku w tej chwili by pokazać, że nie zamierza mnie słuchać.

Teraz Harry siedział, popijał herbatę i zastanawiał się, czy to możliwe, że Snape w jakiś sposób dba o Hermionę? Pozwolił jej wyspać się i odpuścił karę. Może wiedział, że jest kompletnie wykończona? Przez kilka ostatnich nocy spała równie mało, co Harry. Ginny powiedziała mu, że za każdym razem, gdy budzi się w nocy widzi Hermionę, która siedzi w oknie i patrzy zaniepokojona w niebo. Ron stwierdził, że ich przyjaciółka się boi. O swoją rodzinę, o przyjaciół. Ona zawsze najpierw myślała o innych, a dopiero potem o sobie. Ron całe popołudnie przesiedział z Hanną na najbliższym wzgórzu i gdy wrócił powiedział, że mają kilka pomysłów.

– Mam nadzieję, że od czasu do czasu pożyczysz nam pelerynkę, Harry – mówił rozentuzjazmowany. – Poza tym, Hanna ma kuzynkę w Slytherinie i z tego, co mówi, ta dziewczyna nie jest zbyt zadowolona z bycia Ślizgonką. Lubi też plotkować, co jest dla nas plusem. Zamierzamy się dowiedzieć, jak brzmi ich hasło i raz na jakiś czas wchodzić, właśnie w pelerynce, i podsłuchiwać. Na razie nie wymyśliliśmy nic lepszego, ale to się jeszcze zobaczy.

Był to dość kiepski plan, ale Harry wolał się nie wtrącać, bo jemu samemu Oklumencja nienajlepiej wychodziła. Próbował pozbyć się wszelkich uczuć przed snem, ale było w nim zbyt wiele tego wszystkiego. Strach, ból, złość, troska, przyjaźń i miłość. Wyrzucał jedno, ale jego miejsce zaraz zajmowało następne. Głowa znów go rozbolała, ale wiedział, że Voldemort się cieszy. Nie był pewien czy chce wiedzieć dlaczego.

Nagle przez kuchnię przebiegł Patronus – smukła łania – i wbiegł na piętro. Zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Kto? Czy komuś coś się stało? Kilka minut później na dół zeszła pani Weasley w szlafroku. Na jego widok uśmiechnęła się.

– Harry, kochaneczku, dlaczego nie śpisz? – wstawiła wodę w czajniku.

– Głowa mnie boli.

Westchnęła.

– Mnie czasami też. Nic nie można na to poradzić. Próbowałeś smoczych łusek?

– Tak, ale tylko trochę pomogły. Pani Weasley… czyj to był Patronus? Komuś coś się stało? Czy to Dumbledore? Hermiona?

– Spokojnie, Harry. – Uśmiechnęła się. – To był Patronus Severusa. Zaraz tu będzie z odtrutkami.

– Już? Szybko mu poszło.

Harry pamiętał, że Snape chciał tygodnia na wykonanie tego wszystkiego.

– Ma Hermionę do pomocy. A sam wiesz najlepiej, jaka jest zdolna – westchnęła ciężko. – Szkoda, że nie wyszło jej z Ronem. Chciałabym ją mieć za córkę. Tak samo jak ciebie za syna.

– Przykro mi, pani Weasley.

– Och, daj spokój, to nie twoja wina!

W tym momencie w kominku zapłonął ogień, a płomienie zabarwiły się na zielono i wyszła z nich Hermiona.

– Harry.

Uśmiechnęła się szeroko, ale widać było po niej zmęczenie. Chwilkę później omal nie zaliczyła gleby, bo Snape dosłownie na nią wpadł.

Utrzymał równowagę i warknął:

– Uważaj co robisz, Granger.

– Przepraszam, panie profesorze – wymamrotała, robiąc minę do Harry’ego, który prawie zakrztusił się herbatą, bo jednocześnie próbował pić i się śmiać.

W tym czasie Snape powiększył kosz i wyjął z niego dwie fiolki. Jedną podał Harry’emu, a drugą pani Weasley.

– Ta sama prośba co z testerami, Molly. Masz jeszcze tę listę?

– Tak. Wszystkie testery rozdane.

– To odznacz nazwiska i zacznij znowu. Mnie, pannę Granger, pana Pottera i siebie możesz już skreślić.

– Dobrze. Zaraz tym się zajmę. Ale… to tylko jedna butelka?

– Odtrutka na wszystko. Jedna kropla i powinno przejść. Jeśli weźmie się bez powodu, to murowane zawroty głowy lub wymioty, lub inne tego typu przyjemności.

– Miało być kilka odtrutek.

– Ale doszedłem do wniosku, że jeśli Potter z Ronaldem pójdą na herbatę i jeden z nich się zatruje, to drugi nie będzie umiał podać mu odpowiedniego antidotum na czas – powiedział Snape, z lubością przedłużając ociekające jadem słowa.

Pani Weasley rzuciła mu ostre spojrzenie, ale była zbyt wdzięczna za odtrutki, by się denerwować.

– Wstawiłam wodę. Napijesz się herbaty?

– Niestety nie. Muszę się położyć. W przeciwieństwie do niektórych – tu zerknął ponuro na Hermionę, która się zaczerwieniła – nie uciąłem sobie drzemki.

– To była tylko godzina, profesorze!

– Co nie zmienia faktu, że musiałem sam sobie dać radę przez ten czas, a podobno mieliśmy się dzielić pracą po połowie – sarknął, doprowadzając dziewczynę do wściekłości. Harry przezornie zatkał jej usta ręką, przez co Snape nie mógł zrozumieć słów, które padły. Mimo to uśmiechnął się paskudnie. – Pięć punktów, Granger.

– Panie profesorze – zaczął Harry. – To był pański Patronus? Łania?

– Spodziewałeś się nietoperza?

– Cóż… tak.

Snape parsknął, po czym wszedł do kominka.

– Dobranoc, Molly, Granger, Potter. Hogwart.

Gdy tylko zniknął Hermiona odrzuciła rękę Harry’ego.

– Po co to zrobiłeś?!

– Chcesz podpaść?

– I tak zabrałby te pięć punktów, a przynajmniej miałabym tę satysfakcję, że zrozumiał, co powiedziałam!

– O co chodzi z tymi punktami?

– Za każdym razem, gdy zachowam się nie tak, zapisuje to sobie i na początku semestru zabierze wszystkie te punkty Gryffindorowi – mruknęła i przyjęła herbatę. – Dziękuję, pani Weasley. Poza tym, kiedy przestaną mnie obchodzić punkty, to zacznie zadawać wam szlabany.

– CO?! Jak w takim razie możesz mu pyskować?!

– Harry, przestań! Sam nigdy nie byłeś lepszy! Spróbuj być zamkniętym w czterech ścianach ze Snape’em i nie pyskować! Staram się i wiele razy się powstrzymuję od powiedzenia tego, co mam na myśli.

– Jest strasznie upierdliwy?

– Raczej nie odbiega od normy. Czasem tylko jest gorszy, niż zwykle. Z jednej strony to rozumiem, bo eliksiry powodują nerwowość, zmęczenie wcale nie pomaga, a z drugiej nie mogę tego odpuścić.

Harry zaśmiał się.

– Kto by pomyślał, że ty będziesz pyskować nauczycielowi.

Hermiona zrobiła jedynie skwaszoną minę i zwróciła się do kobiety stojącej przy zlewie.

– Pani Weasley, czy jest może coś do jedzenia?

– Oczywiście. Paszteciki i indyk nie starczyły?

– Snape zżarł dziesięć pasztecików, a indyk zemścił się na mnie za dźganie widelcem i prysnął mi tłuszczem w oko, więc już go nie ruszałam.

Pani Weasley zaśmiała się i dała Hermionie kanapki z peklowaną wołowiną, które ta pochłonęła w tempie ekspresowym. Dopiła herbatę i zaczęła ziewać i pocierać oczy. Harry puknął ją w ramię.

– Chodź, odprowadzę cię do pokoju. Musisz być zmęczona.

– Harry, która jest godzina? – spojrzała niepewnie na zegarek. – Snape mi powiedział, że jest koło drugiej. A mój zegarek i ten na ścianie wyraźnie wskazują piątą.

Chłopak rzucił niepewnym wzrokiem na panią Weasley, która się lekko uśmiechnęła.

– Nie wiem, jak twój zegarek, ale mój jest źle nastawiony. Miałam go naprawić.

Dziewczyna skinęła głową i powoli zaczęła zasypiać. Harry upewnił się, że Ginny się nią zajmie i wrócił do kuchni.

Wziął kubek w dłonie i trzeci łyk go rozgrzał. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Hermiona była skostniała z zimna. Lochy nigdy nie były najsympatyczniejszym miejscem na ziemi.

 

 

Spał zaledwie dwie godziny. Obudził go huk, który wyraźnie dobiegał z kuchni. Razem z Ronem zerwali się z łóżek i zbiegli na dół, trzymając różdżki w pogotowiu. Westchnęli z ulgi, gdy okazało się, że to Hagrid zbyt energicznie usiadł na sofie i ta się złamała w pół.

– Wybacz, Arturze. Harry, Ron nie przejmujcie się i wracajcie do łóżek.

– Która godzina? – Ron ziewnął.

– Ósma. – Pan Weasley podrapał się po łysinie. – Hagrid właśnie przyszedł z nowymi informacjami od Dumbledora. Wczoraj w nocy cała Pokątna i Gringott zostały zajęte przez Sami- Wiecie-Kogo.

Harry zaklął. To dlatego Voldemort był taki szczęśliwy. Miał w rękach całe złoto czarodziejskiego świata i większość ich sklepów.

– Co z Fredem i Georgem?

– Są w tej chwili w Hogwarcie. – Pan Weasley nieco posmutniał. – Ledwo, ledwo udało im się uciec Śmierciożercom. Pani Pomfrey się nimi zajmuje.

– Ale nic poważnego im się nie stało?

Ron zbladł i ręka zacisnęła mu się na różdżce.

– Nie. Fred nieco ogłuchł, ale słuch ma mu wrócić. George trochę się rozszczepił przy aportacji, ale udało się odtworzyć mu skórę na ramieniu. Molly jest teraz z nimi.

– Jak im się udało uciec? – Ginny odezwała się zza ich pleców. Obok niej stała wciąż zaspana Hermiona.

– Zostali ostrzeżeni. Właśnie dlatego jest tutaj Hagrid. Weszli do kuchni i usiedli na krzesłach.

– Nigdy nie zgadnicie, co za psubrat im pomógł! – Ciepłe, czarne jak żuki oczy Hagrida uśmiechnęły się razem z jego ustami. – Młody Malfoy!

– CO?! – Cała czwórka poderwała się i zaczęli krzyczeć jedno przez drugie.

– Spodziwałem się takiej reakcji. Dumbledore mnie tu przysłał, żebym wam wytłumaczył. Draco przystępuje do Zakonu.

To była tak szokująca informacja, że usiedli i nie mogli wymówić ani słowa. Harry odezwał się pierwszy.

– Dlaczego?

– To już sam wam powi. Ja powim wam tylko tyle, co mi kazał Dumbledore. Malfoy od teraz jest z nami, macie go traktować jak każdego innego członka. On złożył Wieczystą Przysięgę. Że będzie służył Zakonowi, że nie sprzeciwi się woli Dumbledora i że nigdy nie zdradzi. Byłem przy tym, a Gwarantem był Moody. Wcześniej podali Malfoyowi Veritaserum. Mówił prawdę.

– Mogło być słabe. Wiadomo, że Snape zawsze kręcił dla Malfoya – powiedział zdezorientowany Harry.

– Nie – powiedziała z mocą Hermiona. – Bo jedyne Veritaserum, które jest na składzie Zakonu, robiłam ja. Jest wyjątkowo silne, a Malfoy nie włada Oklumencją.

Harry’emu zamknęło to usta. Nie mógł uwierzyć w to, że jego trzeci największy wróg, zaraz po Voldemorcie i Snape’ie jest po ich stronie.

Jednak Hermiona miała rację – powinien zaufać Dumbledorowi.

– Trudno. Kiedy tu będzie?

Ron spojrzał na niego, jakby mu odbiło.

– Zwariowałeś, Harry?! To jest Malfoy. MALFOY!

– Słyszałem, ale skoro Dumbledore mu ufa, to ja także powinienem.

– Dokładnie – powiedziały chórem dziewczyny i uśmiechnęły się do siebie.

– Powinien tu być za chwilę. – Hagrid podrapał się po głowie. – Ja jednak będę musiał iść. Mam co nieco do roboty.

Kiedy tylko skończył to mówić, z kominka wyszedł wysoki, szczupły chłopiec o pociągłej twarzy, błękitnych oczach i srebrno-blond włosach. Miał na sobie jasne spodnie i jasną koszulę. Tuż za nim pojawił się Snape, który wydawał się być kontrastem Malfoya – cały na czarno.

– Ożeż, Snape – mruknął Hagrid. – A ty co tu robisz?

– Mam dopilnować, żeby się nie pozabijali. Dyrektor chce cię widzieć, Hagridzie.

– A, tak, tak. – Olbrzym podniósł się i pomachał ręką. – No to cześć, dzieciaki. Dajcie mu szansę.

Klepnął Malfoya w łopatkę, aż ten poleciał do przodu i gdyby nie Snape, to na pewno by upadł. Podniósł się i stał nieporuszenie patrząc w bok. Pan Weasley wstał i podszedł do niego, by podać mu rękę.

– Witaj w moim domu, Draco. – Chłopak spojrzał zdziwiony na rudowłosego czarodzieja. – Uratowałeś życie moim synom. Jestem twoim dłużnikiem.

– To… To było nic, naprawdę… – Sle uścisnął dłoń pana Weasleya.

Snape oparł się o kominek i wyjął różdżkę. Harry wiedział, że to na wszelki wypadek.

– Usiądź. – Tata Rona wskazał wolne krzesło, tuż obok siebie. Chłopak skinął głową i usiadł. – Mnie to niepotrzebne, ale sądzę, że Ron, Harry, Ginny i Hermiona chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na temat twojego… nawrócenia. Jeśli chcesz, to wyjdę.

– Nie trzeba – szepnął Malfoy i podniósł głowę, patrząc Harry’emu prosto w oczy. – Przez półtora roku byłem Śmierciożercą. Robiłem wiele złych rzeczy, łącznie z próbami zabójstwa Dumbledora i prześladowaniami. Wczoraj… wczoraj moi rodzice kazali mi się ratować. Ojciec powiedział mi, że mam wybrać inną drogę, niż ta, którą on podąża. Nie zgodziłem się. Ale kiedy wylądowaliśmy na Pokątnej i wiedziałem, że Weasleyowie mieszkają na niej, a są na Liście… Nie mogłem. Nie mogłem dopuścić do tego, by ich zabito czy torturowano. To było dla mnie za wiele. Wpadłem do ich sypialni i kazałem się aportować. Mówiłem, że cała ulica roi się od Śmierciożerców. Wtedy jeden z nich… Fred, lub George wychylił się z okna i oberwał ogłuszaczem. Aportowali się przed Hogwart, ja razem z nimi. Niestety jeden z nich nie miał skóry na jednej z rąk. Rozszczepił się, na szczęście nie za bardzo. Potem przyszedł Dumbledore i… spytał, jakie są moje zamiary. Powiedziałem, że nie chcę być już Śmierciożercą, że chcę odkupić swoje winy. Kilkanaście minut później w obecności Szalonookiego, Hagrida i profesora Snape’a złożyłem Wieczystą Przysięgę. Wcześniej podali mi Veritaserum. To było… okropne. Musiałem odpowiadać zgodnie z prawdą, nie było jak skłamać, czy się nie odezwać. Jednak jeśli chcecie, to mogę go przyjąć jeszcze raz.

– Byłoby to niezdrowe dla twojego organizmu – mruknęła Hermiona. – Pomiędzy kolejnym podawaniem Veritaserum powinno się odczekać dwa dni, inaczej można doprowadzić do trwałych urazów w mózgu. Ja wierzę ci bez tego.

– Zwariowałaś, Hermiono?! – Ron podskoczył i zaczął wymachiwać ręką wskazując na Malfoya. – To jest zdrajca, ZDRAJCA! Jesteś zbyt naiwna! Kilka gładkich słówek, jakaś miksturka, przy której pewnie maczał łapy Snape i nagle Malfoy zmienia się w świętego?! Och, daj spokój! Mogłaś się pomylić przy robieniu mikstury!

Hermiona zaczerwieniła się.

Ja się nie mylę! A ty zrozum w końcu, że ani Malfoy, ani Snape nie są źli! Owszem, popełniali błędy, ale na bogów, każdy zasługuje na drugą szansę! A Malfoy właśnie powiedział coś, co musiało go wiele kosztować! Zrozum, że źle oceniasz ludzi!

– Jesteś nienormalna! Harry, Ginny?!

– Wybacz, Ron – powiedziała cicho Ginny. – Ja mu wierzę. I zgadzam się z Hermioną. Źle oceniasz ludzi.

– Odbiło wam, czy co?! Harry! No weź ty jeden bądź rozsądny!

Harry przyglądał się Malfoyowi. Kiedy Hermiona mówiła o drugiej szansie i tym, że wiele musiało go to kosztować chłopak zagryzł zęby i pochylił głowę. Było mu wstyd. Wstyd, że ktoś się nad nim lituje i go broni. Harry spojrzał na pana Weasleya, który czerwienił się ze wstydu za swojego syna i promieniał, słysząc odpowiedź córki. Widział Hermionę, która nigdy się nie myliła w sprawach nauki i zawsze była gotowa każdemu wszystko wybaczyć. W końcu spojrzał na Snape’a, który stał z wyciągniętą przed siebie różdżką, gotów każdej chwili zareagować, a na jego spojrzenie skinął głową.

Malfoy mówił prawdę.

– Wierzę mu – powiedział cicho. Malfoy podskoczył i spojrzał na niego z niedowierzaniem, tak samo zresztą Ron. Dziewczyny uśmiechnęły się, a pan Weasley poklepał go po plecach.

– Jesteście chorzy. Chorzy na umyśle – warknął Ron i sięgnął w kierunku różdżki.

W jednej chwili był przywiązany do krzesła, a jego różdżka znalazła się w dłoni Snape’a.

– Niech się pan uspokoi, panie Weasley, albo porozmawiamy w inny sposób. – Snape uśmiechał się złośliwie.

– Hermiona i Ginny mają rację, Ron. Ja też źle oceniłem Malfoya. Jednak teraz mu ufam – powiedział Harry.

– Powierzysz mu swoje życie?!

– Tak, sądzę, że tak.

Wstał i wyciągnął rękę do Malfoya. Ten również się podniósł, lekko się ukłonił i uścisnął dłoń Harry’ego.

– Będzie mi miło z tobą współpracować, Potter – powiedział, lekko się uśmiechając.

Hermiona była znacznie mniej formalna i uściskała Ślizgona.

– Żeby nie było, Malfoy – powiedziała. – To na kredyt.

Parsknął i wzruszył ramionami.

– Jak uważasz, Granger. Postaram się to odpracować.

Ginny poszła za przykładem przyjaciółki. Jednak kiedy puściła Malfoya wyglądała, jakby piorun w nią trzasnął.

– Nie… Wszystko, tylko nie to. Wszyscy, tylko nie on! Powiedz mi, że to są jakieś perfumy, czy coś.

Chłopak patrzył na nią zdezorientowany i powąchał się.

– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, Weasley. Nie pachnę jakoś inaczej niż zwykle.

Hermiona i Snape w tym samym momencie parsknęli, a Ginny mruknęła.

– Na kredyt, Malfoy. I musisz się naprawdę postarać.

Harry miał wrażenie, że Snape zaraz się udusi z powstrzymywanego śmiechu, a Hermiona jawnie chichotała. Posłał jej pytające spojrzenie, ale jedynie wskazała na okolice serca i zrozumiał, że Ginny przepadła. Trudno, nie ona jedyna jest na świecie.

– Dobra, koniec tych czułości. – Ron prychnął. – Nie wiem, co musiałbyś zrobić, żebym ci zaufał, Fretko.

– Jakoś to przeżyję. – Malfoy machnął ręką i wrócił do swojego zwykłego sposobu bycia. – Wiem, że to trochę nie na temat, ale gdzie miałbym spać? Nie udało mi się zmrużyć oka od dwóch dni.

– Sądzę, że Fred i George przyjmą cię do swojego pokoju. – Pan Weasley podniósł się i poklepał chłopaka po plecach. – Chodźmy. Pokażę ci, gdzie co jest.

Wyszli, a w kuchni zapadła cisza. Snape odezwał się pierwszy.

– Będzie pan spokojny, panie Weasley? Czy woli pan posiedzieć jeszcze trochę związany?

– Będę spokojny.

Po chwili masował ramiona, a różdżka leżała przed nim. Snape tymczasem zapalił ponownie ogień w kominku i obrócił się.

– Granger, o dwunastej.

– Nie mam jak pójść na Pokątną, profesorze.

– Fakt. Oddaj.

Wyciągnął rękę, a Hermiona zmieszała się.

– Przecież nie mam tego przy sobie.

Harry dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że obie dziewczyny są w pidżamach. Widocznie i je obudził Hagrid.

– No to na co czekasz?! Idź po to!

Ruszyła przed siebie mrucząc coś pod nosem, zapewne jakieś inwektywy. Snape warknął:

– Nie mam całego dnia, Granger. Albo za minutę będziesz z powrotem, albo Weasley zarobi szlaban.

Chcąc, nie chcąc, pobiegła. Ron najwidoczniej szykował się do kłótni, ale Harry uderzył go w ramię.

– Co?!

– Zamknij się. Hermiona będzie miała kłopoty, jak ty się odezwiesz.

– Cóż za błyskotliwa dedukcja, Potter. – W tym momencie dudnienie na schodach oznajmiło przybycie Hermiony. – Proponuję nieco zrzucić, Granger. Inaczej schody Weasleyów na tym ucierpią.

– O dwunastej? – wycedziła zza zaciśniętych zębów.

– Nie. W obecnych okolicznościach, masz się pojawić za godzinę. – Spojrzał na szopę jej włosów. – No, za dwie. Wolę nie mieć twoich kłaków w każdym eliksirze.

Zgrzytnęła zębami tak głośno, że zagłuszyło to jego zniknięcie.

– Stary, cholerny, durny, obleśny nietoperzu! – wydarła się Hermiona w kierunku pustego kominka. – Ażeby cię szlag trafił, ty dupku!!!

Obróciła się i wściekła wzięła zimną grzankę i na ich osłupiały wzrok warknęła:

– Czego?!

– No, no… – wymruczał Ron. – Nie wiedziałem, że tak łatwo cię doprowadzić do takiego stanu.

– Jakiego?! Jakbyś zaczął mnie obrażać z samego rana, po całych dwóch dniach obrażania i darcia się na mnie, to też byś to usłyszał! I dla twojej wiadomości z tym darciem poczekałam, aż zniknął, bo inaczej nie wyrobiłbyś się ze szlabanami!

Zagryzła ze złością grzankę i dopiero po chwili się uspokoiła. W tym czasie Ron wsiadł na Harry’ego i Ginny.

– Harry, dlaczego zaufałeś Malfoyowi?

– Ty go nie widziałeś i nie słyszałeś, Ron. Na Wieży Astronomicznej w czerwcu. W toalecie, gdy płakał przed Jęczącą Martą. W dodatku, jeśli była to mikstura Hermiony, to nie mam innego wyboru, jak wierzyć Dumbledorowi. Musiał mieć powód, by mu zaufać.

– Harry, to jest MALFOY.

– Tak się składa, że dokładnie wiem kim on jest. Jednak nie mogę spowodować, by moje własne urazy powodowały problemy ze współpracą. Spójrz na Hermionę. Jeśli ona jest w stanie znosić Snape’a, to ja będę w stanie znosić Malfoya.

– Dzięki, Harry. – Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym ziewnęła i wstawiła wodę na herbatę.

– Dobra, a co z tobą Ginny? – Ron spojrzał na siostrę, która wciąż była lekko nieprzytomna. – Jego ojciec podesłał ci ten dziennik z Sama-Wiesz-Kim w środku!

– Właśnie. Jego ojciec. Nie on.

– A dlaczego patrzyłaś na niego, jakby spadł z nieba?

– Bo wyszła pewna… sprawa. Nie musisz o niej wiedzieć. Hermiono, zalej mi herbatę i przyjdź do pokoju.

Wstała i wyszła. Harry spojrzał na swoją przyjaciółkę, jak ta chichocze nad herbatami. Dodała dwie krople, po jednej do kubka i odetchnęła, gdy nic się nie zmieniło. Ron zastąpił jej drogę.

– Chwila. Chciałbym porozmawiać z tobą trochę później.

– Później to ja będę w lochach – skrzywiła się przy ostatnim słowie.

– No to jak wrócisz.

– Dobra. Ale nie wiem, o której będę z powrotem.

– Nieważne. Przyjdź i mnie obudź.

– Jak sobie chcesz.

Wyminęła go i poszła na górę. Harry spojrzał na przyjaciela.

– Co kombinujesz?

– Powiedziałeś, że mam spróbować ponownie, gdy spędzi nieco czasu ze Snape’em. Więc właśnie to chcę zrobić.

– Eee… To chyba trochę za wcześnie.

– Nie sądzę. Dawno nie widziałem jej tak wkurzonej. Już musi mieć go dosyć.

 

 

Hermiona otworzyła drzwi łokciem i zamknęła stopą. Ginny leżała na łóżku i wpatrywała się tępo w sufit.

– Powiedz mi dlaczego. Dlaczego musisz być taka genialna? Dlaczego musiałaś wymyślić ten eliksir? I dlaczego spośród miliona czarodziejów w Wielkiej Brytanii, to musiał być Draco Malfoy?!

Odstawiła herbaty na szafkę nocną i rzuciła Muffliato.

– Nie wiem. Ja tam nic specjalnego od niego nie poczułam. Naprawdę tak fajnie pachnie?

– Och… Proszę cię. Myślenie o tym zmysłowym zapachu i łączenie go z osobą Malfoya jest obrzydliwe.

– Nie przesadzaj. Malfoy nie jest taki zły.

– Ron mnie zabije. Moja rodzina mnie wydziedziczy!

– Twój ojciec omal go dzisiaj nie wyściskał, a jestem pewna, że zrobi to twoja matka, gdy tylko dorwie go w swoje ręce. Uratował życie bliźniakom.

– No, niby tak, ale… Naprawdę wierzysz w to, że się nawrócił? Ja tak powiedziałam, bo jakoś tak czuję.

– Wierzę. Veritaserum było naprawdę mocne. – uśmiechnęła się. – Nawet Snape go nie skrytykował, więc musiało być idealne. Poza tym Hagrid nie skłamałby nam o Wieczystej Przysiędze. Dumbledore sprytnie ułożył tekst przysięgi. Malfoy musi pracować dla Zakonu. Zbyt mocno boi się śmierci i bólu, by ją złamać.

Ginny przewróciła się na brzuch i przyjrzała się swojej przyjaciółce, która usadowiła się na podłodze.

– Ale tak serio, myślisz, że może coś z tego wyjść?

– Czy ja ci wyglądam na Trelawney? – mruknęła, po czym zajrzała do swojego kubka i zrobiła minę, która upodobniła ją do Rona patrzącego na pająka. – Ginewro widzę, że… ooooch, tak… straszna przyszłość na ciebie czeka! Wystrzegaj się rudowłosego mężczyzny… I blondwłosego! I czarnowłosego! W ogóle wystrzegaj się mężczyzn!

Ginny parsknęła.

– Jesteś nienormalna. Siedzenie w lochach ze Snape’em nie działa dobrze na twój charakter.

– Ha! Nie do końca! Wyobraź sobie, że wczoraj… to znaczy dziś, bo to było z samego rana… nie tylko anulował mi wszystkie karne punkty i szlaban Harry’ego, ale nawet mnie pochwalił!

Rudowłosa dziewczyna skoczyła na równe nogi.

– Żartujesz!

– Nie! I to w dodatku za to, że pokazałam mu ten eliksir, który ty tak przeklinasz. Jednak jak na pierwszy samodzielny eliksir poszło ci dość dobrze, Granger – zaczęła mówić zrzędliwym tonem. – Przynajmniej niczego nie wysadziłaś w powietrze. Więc, jak możesz sobie wyobrazić, była to wyjątkowa pochwała. Jedyna, jaką usłyszałam przez sześć lat.

– I zapewne usłyszałaś to jako jedyna osoba z całego Hogwartu przez wszystkie lata jego nauczania. Nie licząc Malfoya…

Przy ostatnim zdaniu lekko się rozmarzyła.

– To jest niesmaczne – parsknęła Hermiona, ale po chwili się rozluźniła. – Spróbuj na początku po prostu z nim porozmawiać. O czymkolwiek. Quidditch powinien być w miarę neutralnym tematem. Potem dawaj mu powody do tego, by to on się do ciebie garnął. Malfoy jest przyzwyczajony do tego, że wszystko dostaje mu się łatwo. Jeśli będzie musiał się o ciebie postarać, to bardziej będzie cię doceniał.

– Gdyby nie to, że twoje rady w sprawie Harry’ego pomogły, to kazałabym ci iść do diabła. Aha, nie wiem, czy wiesz, ale Ron nie zamierza odpuścić.

Westchnęła ciężko. Ta sprawa nieco ją męczyła.

– Wiem. Ginny robiłam wszystko, żeby go zniechęcić. Dobrze o tym wiesz. Chciałam, żeby rozpadło się naturalnie, bez problemów. Jednak Ron jest taki uparty i to w dodatku nie w tych sprawach, co trzeba!

– Może rzadziej wracaj do Nory? Hanna się tutaj dość często pojawia.

Ostatnie zdanie powiedziała TYM tonem.

– Mówisz? To byłoby całkiem dobre wyjście. Ale wtedy ja mam do wyboru spędzać więcej czasu ze Snape’em albo z Ronem. Nie podoba mi się to. Trudno, najwyżej zacznę pracować nad tym eliksirem z Cruciatusem.

– Ruszyłaś choć trochę?

– Nie. Nie miałam na to czasu, ale mam wrażenie, że na biurku Snape’a jest sporo ciekawych papierów. Raz prawie się do nich dorwałam, ale wszedł do sali.

– A książki?

– Nie miałam kiedy. Może uda mi się dzisiaj albo jutro do nich zajrzeć.

Hermiona wzięła szczotkę i zaczęła, z trudem, rozczesywać sobie włosy. Ginny tymczasem splatała swoje w dwa warkocze.

– Nie wiem, jak miałabym się zaprzyjaźnić z dziewczynami z różnych domów. Niby w tej siatce mam Hannę, Lunę, obie Patil i kuzynkę Hanny u Ślizgonów, ale… Nie jestem zbyt towarzyska. Mam swoje kółko znajomych i to mi wystarcza.

– Mnie pytasz o zdanie? – zaśmiała się Hermiona. – Ja częściej siedzę w książkach niż pomiędzy ludźmi. Nie, żebym narzekała. Lubię to. Proponuję… tylko się nie złość… żebyś na ten temat porozmawiała z Fleur.

– Z Flegmą?! Żartujesz chyba.

– Nie. Z tego, co zauważyłam, to ona była dość lubiana w Beuxbatons. Porozmawiaj z nią. Ona nie jest taka zła.

– Jasne. Jak się klei do Billa. – wzdrygnęła się. – I jakie robi maślane oczy.

– Takie same, jak ty do Malfoya. – Oberwała poduszką i parsknęła. – Nie wyżywaj się na mnie. Powinnaś się cieszyć, że nie uciekła od Billa, kiedy on już nie jest taki przystojny, jaki był.

Ginny westchnęła i lekko się uśmiechnęła.

– Jestem jej wyjątkowo wdzięczna i podziwiam ją za to. Nie wiem, czy zdobyłabym się na to. Jednak zapewnienia twoje, Slughorna i Snape’a, że da się to… opanować, uspokoiły mnie.

– Jak każdego. Dobra, udało mi się. – Związała włosy w ciasny kok i pomachała głową. – Nic się nie wymknęło?

– Nie. Wszystkie na swoim pokręconym miejscu. Dlaczego tak wcześnie się zbierasz?

– Jest jedno miejsce, w które chcę zajść. A przedtem chciałabym coś zjeść.

Nałożyła dżinsy z poprzedniego dnia i adidasy, po czym westchnęła.

– Będę musiała jakoś kupić sobie nowe ciuchy. Jak stracę te spodnie i buty, to chyba będę paradować w samych gaciach.

– Chciałabym zobaczyć minę Snape’a, gdy w takim stroju wchodzisz do sali. – Zaśmiała się Ginny.

– Pewnie zszedłby na zawał. Ten temperament wyjdzie mu kiedyś na złe, naprawdę.

– Tak po prawdzie gdybym miała być potrójnym szpiegiem, uczyć w szkole, wykonywać do późna eliksiry, prowadzić lekcje Oklumencji dla trojga Gryfonów i jeszcze znosić własny, parszywy charakter, to pewnie też byłabym jak chodząca bomba zegarowa.

Hermiona parsknęła i założyła pierwszą lepszą koszulkę. W torbie miała sakiewkę z wszystkimi oszczędnościami jakie miała. Kilka galeonów i sykli oraz ponad pięćset funtów. Obróciła się do przyjaciółki.

– Byłaś kiedyś na zakupach w mugolskich sklepach?

– Nie.

– A chciałabyś? I tak muszę się wybrać po spodnie, buty, kilka koszulek i dodatkowy stanik, bo ten zdążyłam przepocić.

Ginny uśmiechnęła się.

– Jasne, ale nie mam pieniędzy mugoli, a do Gringotta raczej nie pójdę.

– Ja stawiam. I tak do niczego innego te pieniądze mi się nie przydadzą. Oddasz mi przy okazji.

– Jesteśmy na Liście, pamiętasz? Jak się mamy wybrać do centrum Londynu?

– Nie wybieramy się do Londynu. Tam jest za drogo. – Uśmiechnęła się szeroko. – Wybieramy się do miejsca, w którym raczej się nas nie spodziewają. Brighton.

– To przecież gdzieś nad morzem.

– Właśnie. A ja znam miejsce, w które można się bezpiecznie aportować. Poza tym większość rzeczy jest tam dość tania. Porozmawiam dziś na ten temat z Dumbledorem, jeśli uda mi się go złapać.

– Byłoby fajnie. Nigdy tak naprawdę nie byłam w mugolskim mieście.

Hermiona nie znosiła chodzić na zakupy, ale skoro i tak potrzebowała kilku rzeczy, to mogła przy okazji spróbować się odstresować.

 

 

– Nie ma problemu.

Dumbledore uśmiechnął się ciepło. Wychodząc na korytarz z gabinetu pani Hooch dosłownie za drzwiami znalazła dyrektora. Przedstawiła mu swoją prośbę i, jak się okazało, nie miał żadnych obiekcji.

– Trochę zmienimy wygląd. Ginny na pewno powinna przefarbować włosy, a ja swoje doprowadzę do stanu bardziej… ułożonego. Aportujemy się do lasku, który jest w pobliżu. Poza sezonem nikt tam praktycznie nie przebywa.

– Skoro będziecie w Brighton, to chciałbym byście załatwiły dla mnie jedną sprawę. Mam tam pewnego znajomego i potrzebuję jego porady.

– Dobrze. Zamierzamy udać się tam we wtorek, jeśli profesor Snape nie będzie mnie potrzebował.

– Nawet jeśli spytasz, to dobrze wiesz jaka będzie odpowiedź. W poniedziałek, po lekcji Oklumencji, przyjdź do mojego gabinetu. Dam ci pismo dla znajomego i poinstruuję.

– Dziękuję.

Obróciła się i chciała odejść, gdy dyrektor ją zatrzymał.

– Hermiono, dziękuję ci.

– Nie ma za co dyrektorze. Jeszcze nie miałam czasu, by zając się… Wie pan czym.

– Tak, wiem. Zdziwiłbym się, gdybyś znalazła. Pani Pince wie, że ma ci nie przeszkadzać w szperaniu między regałami i wie, że masz dostęp do działu Ksiąg Zakazanych. Jestem zadowolony, że udało ci się dojść do porozumienia z Severusem.

– Eee… Porozumienie to zbyt mocne słowo, panie profesorze. Jeszcze kilka dni i pewnie wzajemnie się otrujemy. Profesor Snape ma… specyficzny sposób zwracania się do uczniów.

– Oczywiście. Jednak trzeba umieć czytać między wierszami. Jest wiele rzeczy, których nie mówi, a których trzeba się domyślać. Dzięki temu wciąż żyje.

Skinęła głową. To akurat wiedziała. Nie zamierzała jednak bawić się w rozszyfrowywanie Snape’a w wolnym czasie. W bibliotece wreszcie mogła się napawać ciszą i spokojem. Stanęła w odosobnionym kącie i spróbowała:

– Accio książki o Cruciatusie.

Podleciały do niej dwie cieniutkie książeczki i jeden potężny tom. Ułożyła to na stoliku i rzuciła zaklęcie maskujące. Zaczepiła rękawem szaty o jakąś małą książkę, formatu kieszonkowego. Wspomnienia barda. Nie chciała, by ktokolwiek ją zauważył, więc położyła tomik.

Dużym tomem była encyklopedia Niewybaczalne Zaklęcia z ostatnich dwustu lat. Małe książeczki kolejno się nazywały: Bolesne doświadczenia i Cruciatus. Zaczęła od tej ostatniej. Nie było w niej, niestety, nic odkrywczego. Odłożyła ją jednak na bok. Było w niej kilka zdań, których znaczenie musiała dopiero rozgryźć. Bolesne doświadczenia to była najstraszniejsza lektura, jaką kiedykolwiek trzymała w rękach. O Crucio było tam niewiele, a nawet, gdy było, to jedynie opis wrażeń. Autor był masochistą, takim prawdziwym. Przeszły ją ciarki, ale z ciekawości sięgnęła po Wspomnienia barda. Pisał to jakiś człowiek, który przeżył wojnę, która odbyła się wiele lat temu. Nie było dość szczegółów, by domyślić się którą. Tytułowy bard wspominał sposób, w jaki powstrzymał drgawki po klątwie „żywcem ciało palącej”.

Drżą mi ręce, drżą mi nogi.
Sięgam daleko po swoje ostrogi.
Nacinam dłoni prawej kciuk,
Marii mojej nie porwał Mruk.

Czystości nieskalanej światło,
W jasnym świecie bladło.

Co po prawej, co po lewej
Do ognia wrzucam pierwej.
Serca krztynę, by porwało
W uroku swoim ciało.

Drżą mi ręce, drżą mi nogi,
Pomóż mi, mój Boże drogi.

Słowo zapomniane mi podajesz,
Kawałek siebie dokrajesz.

Maścisz ciało moje tym oleum,
Drżę cały w bólu apogeum.

Mija kopa minut i nagle
Ciało wolne niczym żagle.

Nie miała pojęcia o czym jest mowa, ale była pewna, że coś w tym jest. Kazała pióru kopiować ten fragment i zerknęła do encyklopedii. O Crucio było wiele. Głównie o czarodzieju, który je wymyślił. Ledwo wspomniane było, że nie działa na zwierzęta magiczne i płazińce. Dopisała ręcznie pod wierszem zwierzęta magiczne, płazińce. Zerknęła na zegarek i omal nie zemdlała: osiem po dziesiątej. Odesłała książki na miejsce, a pergamin włożyła do kieszeni. Pani Pince spojrzała na nią z oburzeniem, gdy biegiem ruszyła do drzwi biblioteki. Za nimi omal nie potrąciła profesora Flitwicka.

– Przepraszam! – krzyknęła i leciała dalej.

Przeklinała Założycieli za to, że do lochów było daleko z każdego zakątka zamku. Delikatnie otworzyła drzwi, weszła do środka i spokojnie za sobą zamknęła, by zmierzyć się z nawałnicą, tornadem, trzęsieniem ziemi i erupcją wulkanu w jednej postaci zwanej Severusem Snape’em. Przez następne dwadzieścia minut zdzierał sobie gardło, a ona modliła się, by ochrypł i przez miesiąc nie mógł nawet pisnąć. Niestety, bogowie nie byli dla niej łaskawi. Kiedy Mistrz Eliksirów wykrzyczał, co miało być wykrzyczane, odetchnął i nawet nie chrypiącym głosem kazał jej brać się do pracy.

Wspominając słowa Dumbledora doszła do wniosku, że dyrektor przeceniał Snape’a. Ten człowiek gadał więcej niż ktokolwiek chciałby słuchać, na tematy, które nikogo nie interesują, i zdecydowanie nie było możliwości czytania pomiędzy wierszami, bo z jego wrzasków niewiele można było zrozumieć.

Kiedy wieczorem wracała do Nory, była tak skrajnie wyczerpana, że jedynie mruknęła: „Nora” i przez chwilę bała się, że wpadła do złego kominka, ale donośny śmiech Hagrida ciężko było pomylić z czymkolwiek innym. Zdjęła szatę, powiesiła na haku i przeszła do pokoju dziennego. Na jej widok Hagrid zagwizdał przez zęby.

– Uuu, cienko wyglądasz, Hermiono. Co ci się przydarzyło?

– Choróbsko, katastrofa i potwór w jednej osobie – wyjąkała i padła na sofę.

Pan Weasley, Hagrid i Remus wpadli w niekontrolowany atak śmiechu, a Ginny i Malfoy, siedzący przy oknie starali się trzymać powagę.

– Ja tu umieram, głuchnę i zasypiam, a wy się ze mnie śmiejecie? – Usiadła i oparła głowę na dłoni. – Czy coś mnie ominęło?

– Remus właśnie opowiadał, jak w szkolnych czasach z Jamesem, Syriuszem i Peterem wymykali się nocą do Zakazanego Lasu.

Pan Weasley parsknął w herbatę, a Hagrid poklepał Lupina po plecach, aż zadudniło.

– Oż, wybacz, Remus. Nawet nie wicie, jak mi się obrywało za to wasze wałęsanie się po Lesie. Dumbledore denerwował się na mnie, a ja nie umiałem powidzieć kto to! Ale Fred i George byli gorsi, o wiele gorsi. Bo oni biegali jako ludzie i mogło im się co zdarzyć.

– Jak na przykład atak głodnej Akromantuli? – Hermiona błysnęła zębami.

– Aragog był dobry! Trochę, no… Niewychowane te jego dzieciaki, ale dam se z nimi radę. Właśnie, Hermiono, chciałabyś może trochę krwi jednorożca?

Aż podskoczyła.

– A masz?!

– Oczywiście, że mam. Jeden się ciachnął ostatnio w kopyto. Se pomyślałem, że może ci się przyda.

– Och, to wspaniale, Hagridzie. Dziękuję! – Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. – Można by ulepszyć mikstury lecznicze… I nawet odtrutki… I… O, rany. Sama nie wiem od czego zacząć.

– Może najpierw usiądź. – Remus uśmiechnął się delikatnie. – Jeśli takie rzadkie ingrediencje cię interesują, to mogę ci kilka dostarczyć. Dość często…eee… szwendam się po lesie.

– Właściwie jest jedna sprawa. – Uśmiechnęła się ponuro. – Myślisz, że dałbyś radę pozwolić mi przy następnej pełni ciachnąć ci trochę sierści i jeden pazur? Odrośnie, więc się nie martw.

– A po co ci to?

– Mam pewien pomysł… Ale musiałabym go dopracować. – Skrzywiła się i dodała: – I wykopać Snape’a z pracowni na jakieś pięć godzin. Dobra, zapomnij. Nie będę pozbawiać cię owłosienia, skoro i tak nie będę mogła tego zrobić.

Oparła się o sofę i pogrążyła w myślach. Myślała o eliksirze dla ludzi takich, jak Bill. Jednak ten eliksir zażyłoby się raz w życiu, by całkowicie cofnąć efekty pogryzienia przez wilkołaka w formie ludzkiej. Wymagałoby to odwrócenia biegunów. Wolała nie myśleć, ile trwałaby taka praca, no i musiałaby znaleźć chętnego do wypróbowania, a nie wiadomo czy nie wyszłaby jej jakaś trucizna. Do tego potrzebowałaby przynajmniej połowę tajnego zapasu Snape’a. W myślach obliczała proporcje, gdy nagle doszła do wniosku, że i tak nie ma sensu, bo ten cholerny nietoperz za nic nie wyjdzie z lochów.

Podniosła się i zaczęła krążyć w tę i z powrotem. Może mu powiedzieć? Albo znów ją okrzyczy, albo przyjmie do wiadomości. Pytanie, czy stworzenie czegoś takiego w ogóle ma przyszłość? Jak dobrze pójdzie, to podczas wojny takie świry jak Greyback pójdą do piachu, ale pomogłaby takiemu Billowi. I Colinovi. Energia, której przed chwilą nie miała rozsadzała ją. Nagle ktoś ją zatrzymał i zauważyła, że Ginny macha jej przed oczami.

– Hermiono, wyglądasz, jakby coś cię opętało.

– Nie, nie. – Zaśmiała się cicho. – To po prostu to, co mi zawsze wyrzucacie. Za wiele myślę. Wpadł mi do głowy pewien pomysł i muszę poważnie go roztrząsnąć. Jakbyście mnie szukali, to będę na podwórzu. Tam mogę sobie spokojnie pospacerować.

Wyszła i po chwili Ginny mogła ją obserwować, jak chodziła w tę i z powrotem.

Malfoy parsknął.

– Ona naprawdę za wiele myśli. Powinna trochę przystopować, bo te włosy jeszcze bardziej jej się skręcą.

– Odpuść – mruknęła.

– Co by nie powiedzieć – odezwał się Remus – to najmądrzejsza dziewczyna jaką znam. Więc jeśli coś wymyśliła, co może pomóc ludziom dotkniętym tym, co ja czy Bill, to powinno to zadziałać.

– Tylko ona robi się powoli równie nerwowa, co Snape – wymamrotał Hagrid.

– Każdy byłby nerwowy przebywając tyle czasu z Severusem. – Zaśmiał się pan Weasley. – Ale Hermiona ma charakter, więc nie sądzę, że tak po prostu da się stłamsić.

Ginny odskoczyła od okna i usiadła obok swojego ojca.

– Jeśli jest jej potrzebna sierść wilkołaka, to na pewno ma to coś wspólnego z tobą, Remusie lub z Billem. Ona nigdy nie myśli o sobie, tylko o innych.

– Szczęściara – mruknął Malfoy. – Ja tak nie potrafię. A przynajmniej nie potrafiłem…

Hagrid wstał i podszedł do okna.

– Każdy potrafi, młody. Wystarczy umieć kochać. Ja też częściej martwiem się o Harry’ego, Hermionę, Weasleyów, Remusa i Tonks, Dumbledora i profesorów. Nawet o Snape’a, a teraz i o ciebie. – Uśmiechnął się do siebie. – O, coś postanowiła, bo ma ten wyraz twarzy.

– Ten gdzie ściąga brwi i uśmiecha się, jakby wszystko już ułożyło się po jej myśli? – Ginny również podeszła i syknęła. – Auć. Będzie niewesoło.

– Granger miała ten sam wyraz twarzy, gdy zbierała się do tego, żeby mnie spoliczkować. – Malfoy lekko zarumienił się na to wspomnienie. – Co oznacza, że ktoś będzie miał kłopoty.

Hermiona wpadła do kuchni, porwała po drodze szatę i narzuciła ją na siebie.

– Wracam do Hogwartu – oznajmiła, wchodząc. Złapała kilka ciastek i szybko je zjadła. Wyjęła Ginny herbatę z rąk i popiła. – Wybacz, Ginny. Od śniadania nic nie jadłam.

– Zostań choć trochę. Mama niedługo powinna wrócić i coś ugotuje.

– Nie ma mowy. Muszę skopać tyłek pewnemu nietoperzowi. – Uśmiechnęła się wrednie. – Tym razem moja cierpliwość się skończyła.

Wyszła i po chwili usłyszeli: „Hogwart!”. Malfoy uśmiechnął się radośnie i obrócił się do zaniepokojonych obecnych i powiedział słodkim tonem:

– O co zakład, że wybuchnie wojna?

 

 

Hermiona wyskoczyła z kominka pani Hooch, która spojrzała na nią zdziwiona.

– Kiedy pół godziny temu szłaś do Nory wyglądałaś na padlinę. Cóż ci takiego podali?

– Pomysł, pani profesor. Pomysł.

– Jest prawie pierwsza w nocy. Kogo idziesz wyrwać z łóżka?

– Profesora Snape’a.

Pani Hooch zachichotała.

– Chciałabym to zobaczyć, ale na pewno usłyszę aż tutaj. – Spojrzała łobuzersko na Hermionę. – A w ogóle wiesz, gdzie go szukać?

– No… nie. Ale gdzieś w okolicach sali Eliksirów i gabinetu, jak mniemam.

– Ułatwię ci sprawę. Wejdź do kominka i po prostu powiedz: „gabinet Mistrza Eliksirów”. Stamtąd idziesz prosto przed siebie. Powodzenia.

Podziękowała i po chwili wchodziła do miejsca, któremu nigdy się nie przyjrzała. Gabinet Snape’a wyglądał bardziej jak sala tortur. Biurko, fotel, proste, sztywne krzesło dla skazanych, kilka książek i jakieś żelastwo wiszące na ścianach. Pewnie te łańcuchy, za którymi tak płacze Filch. Bez ociągania się ruszyła do przodu. Otworzyła pierwsze drzwi i weszła do zupełnie innego pokoju. Był dość przytulny, chociaż wydawało się, że jest zbudowany z książek. Świerzbiło ją, żeby przyjrzeć się chociaż tytułom, ale nie miała na to czasu. Przed następnymi drzwiami nieco się zawahała. Jakby nie patrzeć pchała się prosto w paszczę lwa… tfu, węża. I to wyjątkowo jadowitego i agresywnego. Pokręciła głową – dla dobra Billa. Weszła bez pardonu, dziwiąc się, że drzwi są otwarte i pierwsze słowa, jakie wypowiedziała, brzmiały:

Accio różdżka.

Po chwili trzymała ją w palcach i podeszła do łóżka czy też raczej łoża, Snape’a i zaczęła nim potrząsać.

– Wstawaj, profesorze.

Przez chwilę pomarudził, po czym chyba zdał sobie sprawę co się dzieje. Usiadł i sięgnął na szafkę po różdżkę, której oczywiście tam nie było.

– Tego pan szuka? – Podniosła lewą dłoń z jego różdżką.

Nabrał powietrza i ryknął:

– GRANGER!!! CO TY…!!!

Silencio – mruknęła.

Snape poruszał ustami, ale ani jedna nuta się z nich nie wyrwała.

– Tak znacznie lepiej – uśmiechnęła się. – Teraz pan mnie posłucha. Potem przyzna mi pan tyle szlabanów, ile się panu spodoba. Chyba znalazłam sposób na uleczenie Billa i jemu podobnych.

Od razu się zamknął (nie, że to miało w tym momencie jakieś znaczenie) i pokazał ręką, że ma kontynuować. Dopiero teraz zauważyła, że Snape nie ma nic na sobie. Chwała bogom, że okrywała go kołdra. Zaczerwieniła się i wydukała:

– To może ja wyjdę, a pan się ubierze, co?

Podniósł brew, jakby mówił: „sama tu weszłaś”. Chwilę później już była w pokoju pełnym książek. Niektóre tytuły znała, inne chętnie by pożyczyła. Nie tylko dotyczące Eliksirów, ale też Zaklęć, Transmutacji, Numerologii, Mugoloznastwa i nawet kilka komiksów Spider-Mana i Supermana. Usłyszała cichy poświst i odwróciła się wyciągając rękę przed siebie i rzucając szybko w myślach Protego. To było pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy. Snape odbił się od niewidzialnej ściany i odskoczył. Chwała bogom, był już ubrany tak, jak zwykle. Zauważył, że jego działania są bezcelowe, więc ręką zaprosił ją, by usiadła. Machnięciem różdżki opróżniła drugie krzesło.

– Zanim zacznie pan sobie wyobrażać nie wiem co, to powiem, że uciszyłam pana, bo wiedziałam, że pierwsze co pan zrobi, to podniesie na nogi cały zamek. Poza tym mam już dosyć obrażania. Jeśli mamy spędzić rok w swoim towarzystwie, to wolałabym nie być w takim stanie jak dzisiaj. Kilka razy porządnie zastanawiałam się nad wsadzeniem pańskiej głowy do kociołka. – Uśmiechnął się paskudnie. – Zresztą, mniejsza z tym. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Remus mi go podsunął. Niech się pan nie krzywi. Powiedział, że jeśli będę potrzebowała jakichś wyjątkowych ingrediencji może mi je znaleźć, bo często chodzi po lesie. – Gdyby mógł, to by wydał z siebie prychnięcie pełne pogardy. – I wtedy pomyślałam sobie, że przecież można użyć sierści wilkołaka lub jego pazurów, po czym odwrócić bieguny i stworzyć miksturę, którą ludzie tacy jak Bill zażyją raz na całe życie i będą mieli cały ten problem z głowy.

Urwała czekając na reakcję. Snape przez chwilę zastanawiał się, po czym wstał i wyjął jedną z książek. Tego tomu nie kojarzyła z wyglądu.

Przerzucił strony, przeczytał coś, po czym kiwnął ręką, żeby kontynuowała.

– Nie wiem dokładnie, jakie musiałyby być inne składniki, ale Hagrid zaproponował mi dziś trochę krwi jednorożca. – Głowa Mistrza Eliksirów podniosła się jednym szarpnięciem, a w jego oczach zalśniło pragnienie. – Właśnie, wyjątkowo rzadki składnik i jeszcze rzadziej oddawany dobrowolnie. Pomyślałam, że to może jakoś pomóc. Do tego ten nieszczęsny zawilec, a nawet akonit, bo im silniejsza trucizna, tym silniejsza mikstura po odwróceniu polaryzacji. Pytanie czy ma to szansę na powodzenie.

Skinął głową i rozejrzał się, po czym kazał iść za sobą. Weszli do gabinetu i wskazał na kominek.

– Nora? Chce pan teraz iść do Nory? – Kiwnął głową. – Nie zamierzam oddawać panu różdżki. Wolałabym mieć możliwość… uciszania pana.

Grymas wściekłości wypłynął na jego twarz i zaczął coś mówić.

– Właśnie dlatego wolę mieć ją pod ręką. Zrobimy tak – pan wejdzie w płomienie, a ja wypowiem to słowo za pana. Może tak być?

Skinął głową zdecydowanie niechętnie. Rzucił proszkiem Fiuu i wszedł w płomienie. Pochyliła się i powiedziała wyraźnie: NORA!

Zniknął w płomieniach. Wskoczyła zaraz za nim. Lepiej nie dać mu możliwości odebrania różdżki kiedy będzie wychodziła z kominka. Ustawiła różdżkę tak, by móc w razie czego szybko wypowiedzieć zaklęcie.

– Nora!

Tak jak sądziła, próbował ją zaskoczyć, ale wypowiedziała w myślach Petrificus Totalus. Padł na ziemię nieźle hałasując.

Do kuchni wbiegł pan Weasley.

– Czy coś się mu stało? – spytał patrząc na Snape’a.

– Och, nie. Po prostu zabije mnie, gdy odzyska swoją różdżkę.

Odwołała zaklęcie i pomogła mu wstać. Wyraźnie coś mówił, i to coś obraźliwego, ale na szczęście nie musiała go słuchać.

– Teraz, kiedy poradziłam się… eee… specjalisty mogę panu przekazać dobrą wiadomość.

Uśmiechnęła się i skierowała do pokoju. Snape nie miał wyboru i też wszedł do środka, po czym buntowniczo usadowił się na ramieniu sofy. Malfoy skinął mu głową, ale nawet tego nie zauważył.

– Co mu jest? – Remus patrzył zdziwiony na człowieka, którego znał od ponad dwudziestu sześciu lat i jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Był wściekły i… milczał.

– Nic takiego. Chwilowo nie może mówić, co go denerwuje. Postanowił więc się obrazić.

Zamachnął się rękoma w geście oburzenia, a Remus był coraz bardziej rozbawiony.

– Jak to nie może mówić?

– Musiałam się skonsultować, a profesor Snape… ma specyficzny sposób rozmawiania z uczniami, którzy wparowują do jego sypialni o pierwszej w nocy. Więc, żeby dopuścił mnie do słowa, zwinęłam mu różdżkę i uciszyłam.

Wszyscy obecni musieli się powstrzymywać od gruchnięcia śmiechem, a Hermiona dobrze wiedziała, że będzie to prawdopodobnie ostatnia kolacja w jej życiu więc sięgnęła po ciastko.

– Co to za dobra nowina? – spytał pan Weasley w miarę poważnym głosem.

– Jest sposób by wyleczyć Billa i jemu podobnych. Wyleczyć raz, a porządnie.

Wiadomość spowodowała głębokie poruszenie. Ginny spojrzała na przyjaciółkę.

– To dlatego przez kwadrans chodziłaś, jak nawiedzona?

– Tak. Musiałam wiedzieć, czy w ogóle warto o tym mówić. Narobiłabym wam nadziei, a potem okazałoby się, że nici z tego. Kiedy Remus powiedział, że może znaleźć jakieś ingrediencje, pomyślałam, że można użyć włosów prawdziwego wilkołaka i w pewien sposób zrobić z tego odtrutkę na to, co ma Bill. Profesorze, wytłumaczy im to pan, czy ja mam to zrobić?

Przez chwilę wydawało się, że dalej będzie się obrażał, ale skinął głową, więc odblokowała jego głos.

– Przysięgam, że pożałujesz tego, Granger – warknął, po czym nabrał powietrza. – Teoretycznie jest to do zrobienia. Podobno Hagrid ma krew jednorożca, a to uprawdopodobnia działanie takiego eliksiru. Będzie on za słaby na likanizm, ale Billa wyleczy na pewno. W ten sposób też wyleczymy innych mu podobnych.

– Ale jak? – Malfoy pochylił się. – Wydawało mi się, że likanizm nie jest uznawany za chorobę.

– Bo nie jest, Draco. Słuchaj uważnie. Mówię, że Billa wyleczy. Bo to, co on ma, jest czymś w rodzaju choroby. Oczywiście minusem jest to, że musiałby się znaleźć… chętny, który by to wypił. Na pewno go nie otruje, ale nie wiadomo jakie spowoduje to skutki.

Pan Weasley podniósł dłoń.

– Myślę, że przy tej rozmowie powinni być obecni Bill i Fleur.

– Dobrze by było. Pójdziesz po nich?

– Oczywiście.

Snape obrócił się do Hermiony i gdy tylko otworzył usta podniosła różdżkę.

– Nie pan tylko spróbuje podnieść głos – powiedziała flegmatycznie. – Jestem zbyt zmęczona żeby dzisiaj tego wysłuchiwać, a pan zbyt zmęczony, żeby się drzeć. Możemy umówić się na mordowanie na jutro?

Lupin odwrócił wzrok, bo ze swojego siedzenia wyraźnie widział, że Snape’owi drgają kąciki ust, więc sam starał się nie roześmiać. Ginny tymczasem patrzyła na swoją przyjaciółkę, jakby zwariowała. Jeśli dobrze pamiętała, to w mugolskich filmach mówią na to „trzymanie na muszce”.

– Jak uważasz – warknął. – Ale nie ominie cię kara. Mam pozostałą część nocy na obmyślenie jej. A teraz oddaj mi różdżkę.

– Nie. Jak to wszystko się skończy, wtedy panu oddam, profesorze.

– Granger. – Zabrzmiało to zdecydowanie jak początek burzy.

– Właśnie dlatego nie zamierzam oddać, bo wtedy zacznie pan krzyczeć. – Złapała się za głowę i wstała. – Muszę na chwilę wyjść na powietrze.

– Przeciążenie obwodów?

Zignorowała przytyk i czekała na dworze, dopóki Bill i Fleur nie zeszli na dół. Chłopak był podekscytowany.

– Strzelaj, Hermiono. – Uśmiechnął się.

– Lepiej nie – mruknął Snape, po czym powtórzył to wszystko, co mówił wcześniej.

Fleur połowy słów nie rozumiała, więc Remus tłumaczył jej na francuski.

– Ależ to śmiszne! – powiedziała pod koniec. – I Bill ma być ten ochotnik?! Przecież wy nie wicie co mu się stanie!

– Nie powinno spowodować to trwałych urazów – powiedział spokojnie Snape. – Na pewno nie otruje się, a na wszelkie… następstwa można znaleźć odtrutkę mając właściwą truciznę.

– Odtrutkę na odtrutkę?!

– Fleur. – Głos Billa by poważny.

Francuzka zamknęła się, ale nastroszyła piórka. Lupin, Malfoy, Ginny i Hermiona musieli przestać parskać, ale to było zbyt zabawne – Fleur i Snape wyglądali w tym momencie identycznie. Oboje nabzdyczeni i obrażeni.

Ginny odkaszlnęła i cicho się odezwała.

– Jeśli Remus mnie teraz pogryzie, to sama mogę zażyć ten eliksir.

Siedem obecnych w pokoju osób wrzasnęło:

– ZWARIOWAŁAŚ?!

– Dobra, dobra. Nie było propozycji.

– Zrozumiałem, o co ci chodzi – powiedział wesoło Bill. – Zresztą, podjąłem decyzję, zanim się odezwałaś. Wypiję to.

– Bill! – Fleur podniosła się oburzona.

– Nie, Fleur. To nie jestem tylko ja. Jest więcej ludzi, którzy mają ten sam problem. Nie umrę, to mi obiecali.

– Nikt ci tego nie obiecał – warknął Snape. – Nie nadinterpretuj.

– No, w każdym razie nie zakładają tego.

– Nie zamierzam pozwolić ci umrzeć, Bill – powiedziała Hermiona.

– Granger, przestań się udzielać. Nie możesz mu obiecywać czegoś, co do czego nie jesteś pewna!

– Akurat jestem tego pewna! Nie zamierzam pozwolić mu umrzeć!

– Jakbyś miała coś do gadania!

Silencio!!!

Snape podskoczył i spiął się tak mocno, że wyglądał, jakby sam dostał wścieklizny.

– Zawsze możemy to najpierw przetestować na panu, bo w tej chwili wygląda pan niemal tak samo, jak Bill kiedy wpadł w szał.

Hagrid uśmiechnął się lekko.

– Dobra, Hermiono, odpuść mu.

Wzruszyła ramionami i zwróciła się do Billa.

– Jak już mówiłam, nie zamierzam pozwolić ci umrzeć. Nie dostaniesz tej mikstury, dopóki nie będziemy pewni, że jest ona bezpieczna. Oczywiście możemy się pomylić. – Skrzywiła się i łzy napłynęły jej do oczu. – Ale wtedy zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ci pomóc.

– Daj spokój. – Uśmiechnął się chłopak. – Wiem, że tak zrobisz. I Snape tak samo, choć gdyby mógł to teraz zarzekałby się jak żaba błota. Znam ryzyko.

– Bill. – Fleur płakała, a Hermionie na ten widok kroiło się serce. Poczuła dłoń na ramieniu i podniosła wzrok. Ginny ją rozumiała i wspierała. – Bill… A jak coś się stani? A jak ci nie pomogą?

– Bardziej martwię się tym, że mogę tobie zrobić krzywdę. Kiedy możecie zacząć pracę nad tym? Hermiona zastanowiła się i przyjrzała się Remusowi.

– Do następnej pełni jest miesiąc. To za wiele. – Snape wymachiwał rękami. – Tak, wiem, o co panu chodzi. Sztucznie wywołany efekt pełni. – Skinął niechętnie głową. – W dwa, trzy dni powinniśmy go stworzyć. Remusie, czy… zechcesz przeżyć to więcej niż raz na miesiąc? Wystarczy jeden raz. Przystrzyżemy ci grzwkę, zrobimy manicure.

Lupin parsknął wesoło.

– Jasne, że tak. Tylko będę musiał mieć Wywar Tojadowy. Nie chcę nikogo pokąsać. Severusie?

Snape skinął głową krzywiąc się, jakby ktoś wsadził mu cytrynę do ust. W ciszy, która zapadła usłyszeli głos pani Weasley:

– Jest tu kto?

– Tutaj, Molly! – krzyknął pan Weasley.

Pani Weasley, zmęczona, weszła do pokoju, ucałowała swoje dzieci, męża i Hermionę, po czym rzuciła się z objęciami na Malfoya.

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! – zaczęła mu szlochać w ramię, a ten, niepewny co ma robić, poklepał ją po ramieniu.

– Pani Weasley… Ja naprawdę nic nie zrobiłem. Niech pani nie płacze. – Miał słaby głos, ale i ona nie była lekka. Hagrid wstał i złapał ją pod ramię.

– No, Molly, nie rób sceny. Chodź, położysz się spać. Kiedy wracają Fred i George?

– Juuu-u-u-tro. Georgowi musi do końca zrosnąć się skóra, a Fred nie chce go zostawiać…

Kiedy pochlipywanie dobiegło końca Malfoy obrócił się do pana Weasleya.

– Ja tego nie chcę. Błagam, nie dziękujcie mi! Przecież ja tylu ludzi skrzywdziłem!

Pan Weasley uśmiechnął się.

– Ale my czujemy wdzięczność. Malfoy obrócił się do Snape’a.

– No przecież pan to rozumie, prawda?! Niech pan coś im powie.

Ten jedynie pokręcił głową, klepnął Malfoya w ramię i wskazał Hermionie kuchnię. Niechętnie się podniosła i kiedy stanął przed kominkiem wyciągnął dłoń. Podała mu różdżkę. Skierował ją na swoje gardło i po chwili mruknął.

– Pożałujesz tego, Granger. Pożałujesz.

– Byle nie dzisiaj, jestem wykończona.

– Ja ci dam wykończenie! – ryknął. – Zrobiłaś ze mnie durnia!

– To trzeba było zamknąć drzwi od sypialni!

– Nie należało tam wchodzić!

– A jak niby miałam się z panem skontaktować?!

– Istnieją Patronusy, sowy, COKOLWIEK!

Pan Weasley zerknął na Billa i machnął ręką.

– Niech ktoś idzie ich zamknąć, bo albo pobudzą cały dom, albo zaraz zaczną fruwać zaklęcia.

W tym momencie Hermiona pisnęła: „to bolało!” a po chwili usłyszeli „z drogi, Granger!”. Zaciekawieni rzucili się do drzwi kuchni i znaleźli malowniczy obrazek – Hermiona wisiała w powietrzu i machała nogami starając się dosięgnąć twarzy Snape’a, a ten trzymał jej różdżkę, ale miał zaczerwienione oko.

– Następnym razem, Granger – wysyczał. – Używaj czarów, nie siły. Dźgnięcie przeciwnika różdżką w oko niewiele da. Teraz to ja mam twoją różdżkę.

Dziewczyna obróciła się w powietrzu plecami do Snape’a, a Hagrid zaśmiał się tubalnie.

– Zachowujecie się jak pięcioletnie dzieci!

Snape syknął niecierpliwie i zawiesił Hermionę na żyrandolu.

– Przynajmniej nie kręcisz się pod nogami. Jutro o ósmej, tym razem punktualnie masz być w sali Eliksirów. A to – pomachał jej różdżką – zabieram z sobą. Hogwart!

Hermiona wisiała obrażona na żyrandolu, dopóki Hagrid jej stamtąd nie zdjął chichocząc.

– Aleście się pożarli, chichichi…

– Bardzo śmieszne – mruknęła. – Mam go wybitnie dosyć!

– No to ciekawe, jak zamierzacie współpracować przez cały rok. – Zaśmiała się Ginny, ale kiedy otrzymała wymowne spojrzenie zamilkła.

Remus pożegnał się i aportował do swojego mieszkania. Hagrid po chwili również wyszedł, wciąż się śmiejąc. Hermiona wstawiła wodę na herbatę i oparła się o blat stołu ciężko wzdychając.

– Ktoś chce herbaty?

Fleur poszła na górę, obrażona na cały świat. Bill, Ginny, Malfoy i pan Weasley usiedli w kuchni. Wszyscy poprosili o herbatę, więc musiała wstawić drugi czajnik. Zaczęła masować sobie kark, który ją strasznie bolał. Zdjęła gumkę do włosów i rozczesała je palcami. Od razu lepiej. Nalała herbaty, do każdego kubka wlała po kropli testera i odetchnęła, jak za każdym razem. Przeniosła po dwa do stołu, a potem wzięła swój. Pierwszy odezwał się Malfoy.

– Masz tupet, Granger. – Uśmiechnął się wesoło. – Zawsze w Slytherinie baliśmy się Snape’a, jak byłem mały też nie czułem się w jego towarzystwie komfortowo. W kręgach Śmierciożerców ponad nim jest jedynie sam Czarny Pan. A ty po prostu zwinęłaś mu różdżkę i zatkałaś go.

– Wyluzuj, Malfoy, bo to wcale nie było śmieszne. Musiałam to zrobić, żeby mnie wysłuchał i nie przedłużał wszystkiego niepotrzebnymi wrzaskami.

– A teraz sama nie masz różdżki.

Mówiąc to Bill uśmiechnął się. Cieszył się, że jest w jakiś sposób użyteczny. W tej chwili najbardziej przerażało go to, że będzie musiał stawić czoła swojej narzeczonej.

– Przez jedenaście lat dawałam sobie bez niej radę, to i teraz dam. – Parsknęła śmiechem. – Powiem wam, że jednak w głębi duszy wciąż jestem mugolem. Jak ktoś mi mówi o bójce, to ja widzę bójkę na pięści. Kiedy przyłożył mi w głowę, to chciałam oddać. No i pierwszym odruchem było uderzenie pięścią. Tylko zapomniałam, że trzymam w niej różdżkę.

Pan Weasley omal się nie udławił herbatą.

– Więc mugole biją się na pięści?

– Tak. Czasem używają jakichś… przedmiotów, ale zwykłe bójki są na pięści.

– Fascynujące.

– Co ciekawsze, jest kilka sportów, które opierają się na przemocy. Boks, karate, judo, zapasy, rugby… Całkiem sporo tego.

– Czy jak udacie się z Ginny do Brighton, to mogłabyś… no wiesz…

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się, oparła głowę o rękę i zasnęła, zanim się zorientowała.

Rozdziały<< Rozdział 2Rozdział 4 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 6 komentarzy

Dodaj komentarz