W pewnym momencie Hermiona dała znać Ginny.
– Wybacz na chwilę, ale zaraz zacznie się komedia roku – szepnęła do zaintrygowanego chłopaka i podeszła do orkiestry. – Chłopaki, zagrajcie coś skocznego i nie kończcie dopóki nie dam wam sygnału.
Większość orkiestry składała się z czarodziejów i ukończyła Hogwart nie dalej jak pięć lat wcześniej.
– Co jest?
– Zamierzamy dać w kość Snape’owi.
Paskudne uśmiechy upewniły ją w tym, że będą grać, póki nie padną. Ruszyli z wesołą nutą, a Hermiona podeszła do Snape’a.
– Obiecany taniec, profesorze.
Z pełnym irytacji fuknięciem wstał i podał jej dłoń. Ginny musiała przyznać, że potrafił tańczyć. Ruszał się szybko i z gracją.
– Granger, mam nadzieję, że to nie był pomysł żadnej z was z tym pocałunkiem – warknął. – Inaczej do końca roku macie załatwione szorowanie kociołków.
– Och, nie. To była całkowicie inwencja twórcza Billa. A jak się panu podobała moja zagadka? – zachichotała i musiała mocniej go złapać, bo obrócił ich szybkim ruchem.
– Dowcipna. Bill nie wiedział co ma począć z oczami i rękami – zaśmiał się złośliwie.
– Dziękuję za wybór sukienki. Jest wspaniała. Ma pan oko.
– Jestem wszechstronny – zażartował, po czym westchnął. – Długo będę musiał znosić robienie z siebie idioty? I tak już wszyscy się na mnie gapią.
– Jak piosenka się skończy będzie pan wolny – powiedziała głosem ociekającym jadem.
Snape spojrzał na nią ponuro.
– Co knujesz?
– Jaaaa? Nic. Naprawdę.
W tym momencie Ginny wyczuła, że to jej moment. Klepnęła Hermionę w ramię i wcisnęła się pomiędzy ramiona Snape’a.
– Odbijany – zaćwierkała i pociągnęła go dalej. – Nieźle pan tańczy.
– Weasley w tej chwili mnie puść – warknął.
– Dżentelmenowi nie wypada przerywać tańca – zaśmiała się. – W ogóle o co chodziło z tym okiem?
– O czym ty bredzisz?
– Puścił mi pan oko.
– Nie puściłem ci oka, tylko coś mi wpadło i musiałem się tego pozbyć – mruknął.
Chciał coś dodać, ale w tym momencie miejsce Ginny zajęła McGonagall, która prawie się potykała ze śmiechu.
– Ile już nie tańczyliśmy, Severusie? Dwanaście lat?
– I tak za krótko – warknął, zirytowany.
W efekcie zatańczył z każdą kobietą na sali, bo Hermiona i Ginny zrobiły mu niesamowitą reklamę.
Bill, Charlie, Fred, George, Ron i Harry siedzieli na ziemi i płakali ze śmiechu. Pani Weasley wróciła zarumieniona z parkietu i zgromiła ich wzrokiem.
– Moglibyście uczyć się od niego tańca! Nie śmiejcie się!
Tonks podeptała mu stopy, Sprout uderzyła czubkiem głowy w brodę, Trelawney prawie ich wywróciła, Parvati i Lavender cały czas chichotały, Padma była lekko wystraszona, Fleur dziękowała za wyleczenie Billa, kuzynki wile próbowały używać swoich czarów i były głęboko zszokowane, że nic na niego nie działa.
Jednak kiedy miejsce Luny, która stwierdziła, że Snape najwidoczniej cierpi na kwaśnięcie gromulkowe, zajęła Gabrielle, Mistrz Eliksirów jęknął z rozpaczy.
– Tylko nie ty.
– Och, nie narzeka – uśmiechnęła się, a Snape zaklął bo muzyka zmieniła się na wolniejszą i rzewniejszą.
Muzycy od pół godziny grali bez przerwy i musieli nieco zwolnić. Poza tym Ginny wiedziała, że obie z Hermioną zginą śmiercią tragiczną, ale specjalnie poprosiły o jakiś romantyczny kawałek. Bill podszedł do nich i uścisnął je.
– Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Czyj to był pomysł?
– Mój – parsknęła Hermiona obserwując, jak siłują się na parkiecie.
Gabrielle starała się tulić do Snape’a, a on próbował uciec.
– Jakim cudem namówiłaś go do tańca?
– Obiecał mi, kiedy leżałam nieco nieprzytomna po oddaniu krwi – zachichotała. – Doszłam do wniosku, że skoro rzadko tańczy, to dzisiaj powinien wytańczyć się za wszystkie czasy.
– Pewnie nas pozabija.
– Pewnie tak, ale było warto – powiedziała z przekąsem.
Ginny nigdy, w całym swoim życiu, tak dobrze się nie bawiła. Tańczyła z Draconem aż do północy i w dodatku złapała bukiet panny młodej. Państwa młodych do sypialni odprowadziły złośliwe komentarze, a pod ich oknem Charlie, bliźniacy, Ron, Harry i ona wyśpiewywali sprośne piosenki dopóki „szanowna pani Fleur Weasley” nie przeklęła ich fontanną wody. Był to mało subtelny sposób na przekazanie im, że nie są mile widziani.
Dziewczyna wróciła na polanę, gdzie robiło się dość chłodno i większość szła do domów. Hermiona właśnie żegnała się z Wiktorem i jej przyjaciółka nie mogła powstrzymać się od podsłuchiwania.
– Ja się cieszy, że cię widzi Hermi-ona-nina – uśmiechnął się i pocałował ją w rękę. – Jeśli nie wyjdzie z Ronem, to zawsze będę czekać.
– Dziękuję, Wiktorze, ale szukaj szczęścia gdzie indziej – powiedziała smutnym tonem. – Zasługujesz na kogoś lepszego. Mniej… mniej takiego jak ja, wiecznie zagrzebanego w książkach.
– Ale ja lubi tą stronę ciebie.
– Wiem, ale wierz mi, że na dłuższą metę to może być męczące. W każdym razie, pisz do mnie – cmoknęła go w policzek i przy jego głośnym westchnieniu machała mu, aż się aportował.
– To było chłodne i typowe zagranie, moja droga.
– Ginny. – Jej włosy ponownie zmieniały się w busz. – Wszystko musisz usłyszeć, co?
– Tak to jest, jak się wychowuje w towarzystwie Freda i Georga. Jak się bawisz?
– Całkiem dobrze, zwłaszcza, że mam się z czego pośmiać. – Zachichotała i wskazała palcem w kierunku stołów.
Snape siedział tam z nieszczęśliwą miną, w pełni zrozumiałą, bo od ponad sześciu godzin był zmuszony do wysłuchiwania Gabrielle, bądź do odpędzania się od jej zalotów.
– Coś czuję, że współpraca z nim będzie odtąd ciężka.
– Pewnie się zemści, ale jakby co, postraszę go Gabrielle – parsknęła i złapała za ramię Dumbledora. – Niech pan już zwolni profesora Snape’a, bo siostra Fleur zostanie potraktowana jakąś wyjątkowo paskudną klątwą.
Starszy czarodziej zaśmiał się tubalnie i machnął ręką na Snape’a, który poderwał się na nogi i szybko podszedł.
– Powiedz mi, że mogę już sobie iść – rzucił zrzędliwym tonem.
– Właśnie rozważałem tę opcję, ale nie wiem, czy panna Delacour będzie z tego zadowolona.
– Pieprz… yyy- zauważył obecność swoich dwóch uczennic i poprawił się. – W nosie mam jej uczucia. Daj mi wrócić do moich lochów i zdechłych karaluchów. Są znacznie milszym towarzystwem.
Dumbledore przyjrzał mu się z bliska.
– Och, ty piłeś – zauważył zachwyconym tonem.
– A co innego miałem robić na weselu tak…eee… radosnym, jak to? Nietoperze wolą ciemność i nieszczęście, jakbyś nie wiedział. – Ginny z całych swoich sił błagała, żeby nie przerywał. To mogło być bezcenne wspomnienie. – Szajba odbija mi na samą myśl o tym, że muszę spędzić jeszcze sekundę w towarzystwie tej irytującej dziewczyny. Naprawdę nie mam pojęcia co mam robić. Mówię „nie”, a ona odbiera to jako „tak”. Używam takiego tonu, że siedząca kilka miejsc dalej panna Brown ucieka, a ona jedynie się uśmiecha i mówi, że jestem słodki. – Przy tym słowie skrzywił się, jakby zjadł coś wyjątkowo paskudnego. – Weź ją odeślij czym prędzej do tej cholernej Francji i trzymaj tę cholerną cholerę z daleka od mojej cholernej ciszy i cholernego spokoju! A ty, Granger, nie śmiej się, do cholery, bo to wszystko twoja cholerna wina!
– Jaka znowu moja?! Sam mi pan obiecał taniec, a że nie miał pan odwagi przestać tańczyć z… hmmm… pięćdziesiątą z kolei partnerką to już nie moja wina.
– Powiedz mi, jak ktoś z takim mózgiem może być tak tępy?! – krzyknął lekko się chwiejąc ku uciesze całej trójki. – Gdyby nie twój durny pomysł, nie musiałbym znosić jej towarzystwa cały wieczór! Uparła się, że podczas tańca okazałem jej swoje uczucia i, do pieprzonej jasnej cholery, że jestem zbyt nieśmiały by jej to powiedzieć! Idź w tej chwili i odkręć to, inaczej spędzisz cały rok szorując kociołki!!!
Hermiona westchnęła.
– Po pierwsze, jak mam jednocześnie robić mikstury dla Zakonu i szorować kociołki? Po drugie, od kiedy pan przeklina?
Snape nabrał powietrza i ryknął:
– MOGĘ SOBIE KLĄĆ ILE MI SIĘ PODOBA!!! – Czym ściągnął na siebie powszechną uwagę, więc dodał ciszej. – I jeśli jeszcze raz będziesz próbowała zabłysnąć wątpliwym intelektem, to popamiętasz mnie do końca życia!
– Dopiero co twierdził pan, że mam „taki mózg”. Poza tym i tak zapewne po tym miesiącu nie uda mi się wymazać pana ze swoich wspomnień. Zbyt dobrze wszystko pamiętam – skrzywiła się i potarła odruchowo nadgarstek, który jeszcze tydzień wcześniej miała posiniaczony.
– Pieprzę co będziesz miała we wspomnieniach! I…
– Severusie – powiedział ostrzegawczym tonem Dumbledore. – Zważaj na swój język w towarzystwie młodych dam.
– Młode damy, faktycznie – powiedział zjadliwie. – To mogę wracać?
– Możesz, możesz. Później do ciebie zajrzę.
– Nie musisz – warknął. – Na dzisiaj napatrzyłem się na ciebie dosyć.
Kiedy zniknął cała trójka wybuchła śmiechem i dopiero po chwili dyrektor uśmiechnął się przepraszająco,
– Wybaczcie, ale ja także pójdę. Severus ma… specyficzny sposób wyrażania się, kiedy nieco wypije i obawiam się, że może przy okazji nieco nadwerężyć moje zapasy Ognistej Whisky.
Kiedy zniknął Ginny pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Kto by pomyślał… Człowiek, który bez mrugnięcia okiem stawia czoła najgroźniejszemu czarnoksiężnikowi naszych czasów nie wytrzymuje kilku godzin w towarzystwie niegroźnego dziewczątka, które mógłby posłać do piachu jednym machnięciem różdżki.
– Podobno miłość jest gorsza od wszelkich zaklęć – parsknęła Hermiona i ziewnęła. – Idę spać, bo jutro muszę być w zamku.
Ginny uśmiechnęła się paskudnie i złapała przyjaciółkę za ramię.
– Mam pomysł. Wypijmy sobie.
– Chcesz skończyć jak Snape? Gadając bzdury ku uciesze tłumu?
– Nie. Weźmiemy kilka butelek do pokoju i urządzimy sobie kobiecą gadkę.
– Bierzemy Gabrielle?
– Skrajnie mnie irytuje, ale tak. Taka mała unia – zaśmiała się głośno.
Ginny obudziła się i siłą powstrzymała od krzyku. I dobrze, bo głowa ją tak bolała, że kiedy usiadła miała mroczki przed oczami. Przede wszystkim – to nie był jej pokój. Po drugie – tuż obok niej leżał Draco Malfoy. Po trzecie – nie miała na sobie sukienki. Fred i George najwyraźniej noc spędzili gdzie indziej, a ona sama pamiętała tylko to, co się działo do piątej butelki.
Założyła sukienkę i potrząsnęła mocno chłopakiem. Usiadł, ziewnął i spojrzał na nią ponuro.
– No, nareszcie się uspokoiłaś. Ciesz się, że twoi bracia spali razem z kuzynkami Fleur, bo inaczej na pewno by cię wydziedziczyli.
– Że co?!
– Przyszłaś tutaj całkowicie pijana, rzuciłaś się na mnie, zaczęłaś coś gadać na temat mojego zapachu, który podobno jest wyjątkowo podniecający, po czym zdjęłaś sukienkę i zaczęłaś mi rozpinać koszulę. W trakcie zasnęłaś. Ach, i wcześniej rzuciłaś na mnie odpowiednie zaklęcie, żebym się nie ruszał. Ustąpiło dopiero po dwóch godzinach.
Zaczerwieniła się po koniuszki uszu i nie wiedziała, co ma z sobą zrobić.
– Ja… przepraszam, Draco. Prawdę mówiąc nic nie pamiętam. Piłyśmy z Hermioną i Gabrielle, ale potem…
– Tak, o tym wiem – zaśmiał się głośno. – Wyobraź sobie, że Gabrielle, po pijanemu, poszła do Hogwartu i zaatakowała Snape’a we śnie. Prawdę mówiąc dowiedział się o tym cały dom, kiedy ty jeszcze spałaś, bo przyprowadził ją za ucho i tak obsztorcował przy jej rodzicach, że biedaczka się popłakała. Nie dlatego, że na nią krzyczał, ale dlatego, że jej nie chce.
– Ooooch… Żałuję, że wtedy spałam – uśmiechnęła się szeroko.
Gadały o różnych rzeczach, ale kiedy Gabrielle tysięczny raz wygłaszała peany pod kątem Snape’a miały jej dosyć.
– Żałuj, żałuj. Co do twojego przepraszania… Nie mam o to żalu. Tylko następnym razem, jak będziesz się chciała na mnie rzucić to mnie uprzedź. Odpowiednio się przygotuję.
Za ostatnie zdanie, wypowiedziane złośliwym tonem, oberwał poduszką. Zaśmiał się, wstał, podszedł do niej i parsknął.
– Jeszcze tylko jedna rzecz, żebyśmy byli kwita.
Po czym pochylił się i pocałował ją w usta. Nie był to pocałunek krótki i Ginny w pełni się nim rozkoszowała. Smakował wyśmienicie i miał wprawę w całowaniu. Tak po prawdzie, to całował lepiej, niż ktokolwiek, kogo znała. Kiedy przerwał, zaczerwieniony i speszony, parsknęła.
– Kwita?! Jestem pewna, że aż tak się na ciebie nie rzucałam.
– Masz rację.
Za co oberwał kolejny raz. Wciąż się śmiejąc wróciła do swojego pokoju i zastała Hermionę siedzącą na łóżku i trzymającą się za głowę.
– Coś się stało?!
– Już nigdy więcej… Nigdy więcej nie będę tyle piła – jęknęła. – Och, moja głowa… W dodatku ten… Snape, wpadł tutaj z jakąś godzinę wcześniej i brutalnie zrzucił mnie z łóżka każąc wracać do zamku. Wspaniale…
– I jeszcze tu siedzisz?
– Mam kaca nie z tej ziemi. Zresztą widząc w jakim jestem stanie dał mi dwie godziny. Muszę się wykąpać, przebrać, ale tak mi się nie chce…
– A ja ci powiem, co się stało w nocy. Draco mówi, że…
Opisała co robiła w nocy i co robiła Gabrielle. Przy pierwszej części Hermiona śmiała się i gratulowała przyjaciółce, w drugiej zaśmiewała się do łez.
– Wiesz co w tym wszystkim jest najlepsze?
– Co? Draco powiedział tylko tyle. Zresztą, co możesz jeszcze wiedzieć, skoro ciebie tam nie było?
– Snape sypia nago, więc wejście Gabrielle musiało być…
Nie dokończyła, bo obie ryknęły śmiechem, by po chwili złapać się za głowy.
– A skąd TY to wiesz?
– Pamiętasz jak go tutaj sprowadziłam? Wcześniej musiałam go obudzić i w ten sposób się dowiedziałam – zachichotała.
Wstała i zdjęła sukienkę, po czym okręciła się ręcznikiem i ruszyła do łazienki. Ginny po chwili namysłu zrobiła to samo. Weszła z Hermioną do dużej wanny i westchnęła.
– On naprawdę mi się podoba.
– No to jesteś szczęściarą. Mnie się nikt nie podoba, a w dodatku muszę za czterdzieści minut być w zamku, by spędzić cały dzień w towarzystwie Snape’a mając gigantycznego kaca.
– Jest Mistrzem Eliksirów, powinien mieć na to jakiś lek.
– I sądzisz, że mi go da? Zwłaszcza po nocnej akcji Gabrielle? – prychnęła. – Prędzej mnie otruje, a następnie wygłosi pouczający wykład o zbawiennych wpływach abstynencji, chociaż sam się do niej nie stosuje.
Ginny bawiła się bąbelkami piany i po chwili westchnęła.
– Za kilka dni Hogwart… A jeśli w murach szkolnych zapomni o mnie?
– To będzie największym palantem na ziemi i poza nią.
Hermiona wchodziła do sali od Eliksirów z duszą na ramieniu, sercem w gardle i bijącymi dzwonami w głowie. Snape stał już przy kociołkach i coś gniewnie mruczał pod nosem.
– Dzień dobry, profesorze.
– Granger, możesz mi wytłumaczyć, co wy do diabła wyrabiałyście?! Osiem butelek Ognistej Whisky na trzy osoby?!
Złapała się za głowę i skrzywiła.
– Niech pan nie krzyczy…
– Należy ci się ten ból głowy! Chwała Merlinowi, że byłem tak nieprzytomny, że położyłem się spać w ubraniu!
Zachichotała. Na jego morderczy wzrok odpowiedziała uśmiechem.
– Trzeba doprawić te wszystkie kociołki z Eliksirem Wielosokowym. Jest to odpowiedni czas na dodanie startych oczu żuka. Zajmij się tym.
– Wszystkie trzydzieści dwa kociołki?
– Tak. To twoje zadanie na dzisiaj. – Obrócił się i dodał złośliwie. – Jeśli będzie cię bolała głowa, to poproś o eliksir.
– Już nigdy w życiu nie tknę Ognistej – mruknęła i przez chwilę wydawało jej się, że słyszała chichot.
Kiedy wybiło południe do sali wleciał patronus w kształcie feniksa. Dumbledore.
– Severusie, Hermiono, dzisiaj o dwudziestej w Norze odbędzie się spotkanie Zakonu Feniksa. Mam nadzieję, że Eliksir Wielosokowy jest już gotowy. Do zobaczenia.
– Gotowy, a jakże – warknął Snape pod nosem i obrócił się w jej kierunku, by dokończyć to, co robiła. – Zejdź mi z drogi, Granger. Idź do mojego gabinetu i siedź tam w ciszy. Potrzebuję skupienia.
– Ja miałam zająć się tymi kociołkami, profesorze.
– Teraz jednak ja muszę się nimi zająć. To przerosło twoje możliwości.
Jego głos był spokojny, chłodny, a twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
Właśnie tak najczęściej wyglądał podczas lekcji. Od czasu do czasu wybuchał gniewem i rzucał złośliwe komentarze, ale nic nie było w stanie go zaskoczyć czy wyprowadzić z równowagi, jeśli nie chciał się temu poddać. Przez ten cały czas najwyraźniej z radością dał upust swojemu paskudnemu charakterowi i wydzierał się na nią średnio dwadzieścia razy na godzinę.
Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę drzwi.
– Jak pan sobie chce.
Na jego biurku leżały książki o eliksirach, które dawno chciała przeczytać. Zagłębiła się w nich pamiętając, że szuka jakichś wskazówek dotyczących klątwy Cruciatus. Wciąż nie miała żadnych dotyczących wiersza, który powinien być kluczem. W pewnym momencie omal nie upuściła książki, za co najpewniej czekałby ją dwugodzinny wykład. Rzuciła się w poszukiwaniach pióra i pergaminu, które zapomniała zabrać ze sobą. Wygrzebała jakieś stare wypracowanie należące do kogoś kto nazywał się Andrew Bornhald. Chłopak musiał się załamać czytając te miażdżące komentarze. Wygrzebała z biurka Snape’a pióro i kałamarz (czując się jak złodziej i co chwila nerwowo spoglądając na drzwi), po czym usiadła i przepisała dwa akapity z Mistyki eliksirów.
W dawnych czasach Mistrzów Eliksirów było wielu, ich zdolności wykraczały poza to, co teraz sobie wyobrażamy, nie powstrzymywali się również przed użyciem różnych, teraz uznawanych za barbarzyńskie, metod. Jedną z nich była danina z krwi. Krew musiała dostarczyć osoba, dla której eliksir miał być wykonany – w ten sposób każda mikstura zmieniała swoje właściwości oraz oddziaływała na tę jedną konkretną osobę. Nacinano tępym (koniecznie!) ostrzem kciuk prawej dłoni, by rana nie mogła się tak łatwo zasklepić.
Danina z krwi również odpędzała złe duchy, w które wierzono. Jednakże, tak naprawdę, osoba, która przynajmniej raz złożyła daninę stawała się odporna na niektóre zaklęcia – najczęściej związane z pewnymi cechami wrodzonymi, takimi jak uroki przyciągające, klątwy dotykowe oraz zaklęcia samospełniające.
– Magia wili… – szepnęła z ręką w powietrzu. – Snape musiał przynajmniej raz złożyć daninę z krwi albo jest z kamienia.
Parsknęła i wgłębiła się w tekst. Niestety, nie znalazła nic ciekawego. Przeklinała w duchu swojego nauczyciela za to, że na ziemi był po prostu kamień – leżała na brzuchu, machając nogami i trzęsła się z zimna. Było jej jednak zbyt wygodnie, by zmieniać pozycję.
Zaczęła rozważać różne opcje. Skoro danina z krwi była taka ważna, to czy oznacza to, że bard był Mistrzem Eliksirów? Czy jego „Maria” jest figurą czy też prawdziwą osobą, która uodporniła się na męskie przyciąganie? Zachichotała – sama nie złożyła takiej daniny, ale efekt był identyczny. Zaraz… Przecież Ginny mówiła, że prawy kciuk i krew są od Wieczystej Przysięgi, więc jak to się miało do tego? Gdyby się dokładniej temu przyjrzeć, to bardziej pasuje danina z krwi, niż Wieczysta Przysięga. Bo niby komu bard miał składać Przysięgę? Mrukowi, który miał symbolizować gwałcicieli? Czy też może Mruk również był figurą retoryczną? Zaczęła masować sobie skronie. Zbyt wiele niewiadomych. Postanowiła najpierw dokładnie przebadać znaczenie słowa „Mruk” i „Maria”. Będzie musiała się udać do biblioteki, ale nie teraz.
Severus Snape skrzywił się, gdy drzwi za Granger zamknęły się z trzaskiem. Cholerna dziewczyna, nie wie kiedy się wycofać. Związał włosy w luźną kitkę na karku – nie może pozwolić, by chociaż jeden kosmyk wpadł do któregoś z kociołków. Nie znosił braku swojej prywatnej kurtyny za którą mógł się schować, gdy czuł taką potrzebę. A przy Hermionie Granger taka potrzeba zachodziła dość często – jej nieporadność, cięte riposty i odpowiedzi zakrawające na obrazę powodowały u niego szczere rozbawienie. Chcąc, nie chcąc, musiał przyznać, że jako Wolly nieźle się bawił – po raz pierwszy od dwudziestu lat.
Co nie zmieniało faktu, że skrajnie go irytowała – była uparta, ograniczona, zaślepiona wizją w wyższe dobro i, co było najgorsze, święcie przekonana o tym, że ma rację. Przyzwyczaiła się do obecności tych idiotów – Pottera i Weasleya, więc nic dziwnego. Nie umiała jednak przyjąć do wiadomości, że się myli. Ciągnęło ją jednak do książek i do wiedzy – a to, wbrew temu co wszyscy sądzili, potrafił zrozumieć. Czasami wymyślał preteksty, by wysłać ją do książek – z jednej strony zapadała błogosławiona cisza, a z drugiej było to z korzyścią dla jej umysłu. Sam w tym czasie zastanawiał się nad sposobem ochrony wód płynących do Hogwartu. Slughron, przeklęty dureń, sądził, że kratka magiczna wystarczy! Czasami zastanawiał się jakim cudem ten człowiek stał się jednym z najzdolniejszych Mistrzów Eliksirów tego wieku. Pewnie jakaś pomyłka w druku, względnie znajomości.
Przedsięwziął już odpowiednie kroki, jednakże sam nie był w stanie ukończyć tak wielkiego zadania. Dumbledore zbywał go niczym natrętnego petenta, a McGonagall przesiadywała przy łóżku Creeveya i pocieszała go. Śmierciożercy zabili całą rodzinę dzieciaka. Slughorn nie jest złem koniecznym, może Hal się zgodzi. W razie czego w odwodzie ma Granger.
Eliksir Wielosokowy był niemalże gotowy. Westchnął i spojrzał na zegarek – osiemnasta. Miał jeszcze dwie godziny. Przywołał skrzata i poprosił o obiad. Po namyśle dodał, że dla dwóch osób. Machnął różdżką i upewnił się, że mikstury powoli ciemnieją i zagęszczają się. Z radością powitał uczucie włosów zwisających po obu stronach jego twarzy, po czym ruszył szybko do swojego gabinetu. Otworzył drzwi i od razu prychnął.
– Jak widzę podłoga jest znacznie wygodniejsza niż krzesło – mruknął. Granger leżała na brzuchu, machając nogami w powietrzu, przed sobą miała gruby tom, pergamin i pióro. Ściągnął brwi, czując, jak narasta w nim złość. – Nie przypominam sobie, żebym pozwalał ci na grzebanie w moim biurku.
Wstała, otrzepała spodnie i wydawała się zawstydzona.
– Ja… Przepraszam. Po prostu znalazłam coś ciekawego, nie chciałam, żeby mi umknęło a zapomniałam zabrać z sobą przybory.
– Nie mogłaś po prostu spytać? – syknął.
Uniosła głowę, a w jej oczach widniała wina i niepewność.
– Nie lubi pan, jak się panu przeszkadza w pracy.
– I jest to właściwy powód do przeczesywania mojego biurka?
Oparł się nonszalancko o ramę drzwi, twarz miał spokojną a głos chłodny – najlepszy sposób na wytrącenie kogoś z równowagi.
– Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam. – Przestąpiła z nogi na nogę i nerwowo zatarła dłonie. – Eliksiry gotowe?
– Prawie. Zwykłe „przepraszam” nie wystarczy. Wyszorujesz wszystkie trzydzieści dwa kociołki. Czy to jasne?
Nachmurzyła się.
– Owszem, ale nie zrobię tego bez pomocy magii.
– Zrobisz to własnymi rękoma.
– Nie. Nie sądzę, by moje wykroczenie było aż tak poważne.
– A jakbyś się poczuła, gdybym to ja szperał ci w biurku?!
– Proszę bardzo – parsknęła. – I tak nie mam tam nic poza piórami i pergaminami.
Zagryzł zęby ze wściekłości i miał odpowiedzieć, gdy przed nim pojawił się jeden ze skrzatów.
– Obiad został podany. Czy coś jeszcze, profesorze?
– Nie, dziękuję. Możesz iść. – Spojrzał ponuro na Granger. – Idziesz, czy będziesz tak stała z otwartymi ustami jak ostatnia idiotka?
Nabrała powietrza, ale rozsądnie zatrzymała je w sobie. Z wysoko uniesioną głową przeszła obok niego. Nie mógł się powstrzymać i podstawił jej nogę. Wyłożyła się na posadzce i wstała wściekła. O, właśnie – to chciał zobaczyć.
– JAK PAN ŚMIAŁ?!
– Granger, nie moja wina, że masz tak niezdarne ruchy – smakował się każdym słowem.
– Ja mam niezdarne ruchy? Widział pan kiedyś siebie, jak pan człapie przez korytarze?
– Mniemam, że jest to całkiem normalny chód. – Po chwili warknął. – I wcale nie człapię.
– A ja nie mam niezdarnych ruchów. Specjalnie podstawił mi pan nogę.
– Coś ci się roi.
– Och, oczywiście. Może jeszcze sama padłam do pana stóp? Tak w wyrazie uwielbienia?
– Nie wątpię. Moja osoba potrafi do tego zmusić każdego.
– W takim razie może poślemy po Gabrielle, by podbudowała pańskie ego? – dodała niewinnym tonem i podniosła różdżkę. – Niewątpliwie po dzisiejszym poranku ucieszy się kiedy dostanie informację, że powita ją pan z radością na obiedzie.
Nachmurzył się i przekrzywił głowę przyglądając się jej z zainteresowaniem. W zasadzie nigdy nie zwracał większej uwagi na to, jak wygląda. Owszem, wiedział ogólnie jak, ale nie przyglądał się jej. Nie urosła zbyt wiele od pierwszej klasy, wciąż sięgała mu ledwo do ramienia. Również szopa brązowych włosów została taka sama, tylko nieco się wydłużyła. Jednak jej twarz się zmieniła – wydoroślała, w brązowych oczach lśniła inteligencja, złość i przekora. Coś, czego nie widział u żadnego z uczniów poza Billem Weasleyem. Nie byłby mężczyzną, gdyby nie zauważył, że również ładnie się zaokrągliła w większości miejsc. Nie była piękna, trudno było ją również nazwać czarującą, jednak była ładna na swój sposób. Zwłaszcza kiedy się zwróciło uwagę na duże, mocno obramowane oczy, przyjemnie wyprofilowane kości policzkowe i wyraźne wcięcie w talii.
– Mogę wiedzieć dlaczego patrzy się na mnie pan jak na obiad? – mruknęła, wciąż wściekła.
– Podziwiam – zadrwił i z radością obserwował, jak najpierw czerwienieje a następnie zaciska pięści.
– Jak zdążył pan pewnie zauważyć nie ma nic do podziwiania, więc może przejdziemy do poważniejszych tematów.
– Ty zaczęłaś.
– Pan zaczął.
– Teraz będziemy się kłócić jak przedszkolaki?
– Muszę się zniżyć do pańskiego poziomu.
– Pięć punktów od Gryffindoru.
– Jakież to wygodne – zasłaniać się punktacją. Kiedy tylko brakuje panu riposty odejmuje pan punkty i daje szlabany.
Parsknął i spojrzał na nią tak, że aż się cofnęła.
– Odejmuję punkty, gdyż inaczej usłyszałabyś coś, czego byś wolała nie słyszeć i przez co nie mogłabyś spać w nocy. Na gierki słowne jesteś jeszcze za mało doświadczona. Zwłaszcza z kimś, kto zaczął bawić się słowami zanim się urodziłaś.
– Sprawdźmy.
Cholerny Gryffindor i jego chęć do próbowania swoich sił w nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji.
– To ja się zniżam do twojego poziomu, Granger.
– Więc nie pan wejdzie na swój poziom, profesorze. Jestem pewna, że jestem w stanie spełnić pańskie wymagania.
Uniósł brew i obserwował, jak jej rumieniec się pogłębia.
– Czyżby?
– Oczywiście. Śmiem twierdzić, że jestem w stanie sprostać wyzwaniu.
– A kto powiedział, że jest to wyzwanie? Nie przypominam sobie bym był to ja. Skoro jednak jest wyzwanie, musi być i nagroda dla zwycięzcy. Co proponujesz?
– Szorowanie kociołków – usta jej zadrgały.
Była diablo pewna siebie. Skinął głową.
– Zgadzam się. Aczkolwiek nie jestem pewien czy to odpowiednia nagroda.
– Ktoś musi to zrobić. Jest pan pewien, że pańskie wydelikacone dłonie to zniosą?
Zamrugał ze zdziwienia, ale w żaden inny sposób nie pokazał, że zadziwił go jej niespodziewany atak.
– Moje dłonie są przyzwyczajone do cięższych prac, czego nie mogę powiedzieć o twoich, Granger. Pergaminy, pióra, książki… Żadne z tych rzeczy nie wzmacnia skóry.
– A machanie łopatą?
– Jak najbardziej, chociaż nie wyobrażam sobie ciebie, jako grabarza.
– Nie mówiłam o sobie, profesorze – uśmiechnęła się lekko.
– Niewątpliwie Weasley miałby zdolności w tej dziedzinie. Powinnaś pokierować go w stronę tej jakże fascynującej kariery. Jego wisielczy humor będzie pasował w sam raz.
– Ron jest w stanie wykonać każdą pracę. – Wyprężyła się dumnie, jakby to była jej zasługa. – Czego nie można powiedzieć o panu.
– Nie przeginaj, Granger. Pamiętaj do kogo mówisz.
– Och, pamiętam. Pamiętam również, jak bezlitośnie ocenił mnie pan w czwartej klasie, gdy klątwa jednego z pańskich Ślizgonów spowodowała, że moje zęby urosły.
Pochylił się do przodu, by włosy skryły jego pełen uśmiech – to akurat było wyjątkowo zabawna sytuacja.
– Nie przypominam sobie żadnej różnicy pomiędzy tym, co było wtedy, a tym, co widzę teraz. Moja reakcja była całkowicie zrozumiała.
– Jak pan uważa – powiedziała wesołym tonem.
– Uściślij.
Jej usta wygięły się w szyderczym wyrazie.
– Żałuję, że nie byłam wtedy chociaż nieco bardziej odważna.
– I cóż byś takiego wiekopomnego powiedziała? – parsknął śmiechem.
Granger uśmiechnęła się złośliwie.
– Że moje zęby w końcu wrócą do swojej wielkości, czego nie można powiedzieć o pańskiej miernej imitacji nosa.
Wściekłość wybuchła w nim w jednym momencie.
– ZAPOMINASZ SIĘ!!! – ryknął.
Lekko podskoczyła, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko i wycelowała w niego palce, jakby strzelała z mugolskiej broni.
– Przegrał pan. Miłego szorowania kociołków. Ja idę na obiad.
Kiedy weszła do sali podrapał się po swoim cholernym nosie klnąc pod nim. Przez chwilę mamrotał przekleństwa i dopiero wtedy dowierzał sobie na tyle, żeby dołączyć do niej.
Harry siedział koło tulących się do siebie Billa i Fleur i czuł, że jest mu zdecydowanie niedobrze. Zauważył, że podobną minę ma Ginny, za to Gabrielle przyglądała się siostrze z miłością. Wszyscy goście Fleur, poza jej siostrą, wrócili dwie godziny temu do Francji. Fred i George grali w eksplodującego durnia, a Neville przyglądał im się. Wyglądał blado i mocno się pocił. Na zaniepokojony wzrok Harry’ego cicho powiedział:
– Jadowita Tentakula mnie rano użarła. Dopiero godzinę temu w miarę odzyskałem przytomność.
– Ciężko?
– Owszem, ale profesor Sprout i profesor Slughorn są bardzo mili, więc nie mam powodu do narzekań. A jak tobie idzie Oklumencja?
– Lepiej. Od pierwszej lekcji codziennie z Ronem ćwiczymy i jesteśmy w tym coraz lepsi.
– A Hermiona?
– Nie wiem – powiedział niepewnie. – Ona wychodzi zawsze z samego rana, wraca na obiad i to nie zawsze, następnie wraca w środku nocy i od razu idzie spać.
– Ma ciężej niż ja. – Neville wzdrygnął się na myśl o przebywaniu w towarzystwie Snape’a. – Powinniście trochę ją rozumieć.
– Przecież ja…!
– Nie mówię o tobie, Harry. Chodzi mi o Rona. – Nachmurzył się lekko. – Nie jestem wybitnym czarodziejem, jestem wyjątkowo słaby. Hermiona zawsze mi pomagała na Eliksirach i tylko dzięki niej jestem jeszcze w jednym kawałku. Teraz musi znosić obecność Snape’a i robi tyle, że każde z nas już by dawno padło. Wiem co mówię, bo profesor Sprout twierdzi, że nie nadąża ze zbieraniem roślin na ich eliksiry, a możesz mi wierzyć, że zbieramy ich naprawdę dużo i to w trójkę. Oni muszą przygotować ingrediencje z surowych czynników, następnie postępować zgodnie z instrukcjami i idę o zakład, że każde z nich robi więcej niż jeden eliksir na raz. A jedyne, co robi Ron, to chodzenie i marudzenie, że Hermiona najwidoczniej zapomniała, że ma przyjaciół i chłopaka, skoro całymi dniami przesiaduje w Hogwarcie. Zupełnie, jakby chodziła tam dla towarzystwa. Porozmawiaj z nim, Harry. Ja próbowałem, ale w odpowiedzi dostałem jedynie kilka obelg. Gdyby Hermiona to usłyszała…
– Byłoby jej przykro – mruknął Harry i zachichotał. – Albo przeklęłaby go tak, że zacząłby żałować, że żyje. Ostatnimi czasy stała się dość wybuchowa, co jest całkowicie zrozumiałe. Rozmawiałem z nim nie raz. Nie wiem co się z nim dzieje.
– Ja wiem. – Ginny usiadła po jego prawej ręce i uśmiechnęła się krzywo. – Jemu się wydaje, że ją traci i stara się ją zatrzymać. Ale z Hermioną jest jak z wodą. Im mocniej zaciskasz pięść, tym bardziej ucieka.
– Mogłaby mu w końcu powiedzieć, że…
– Kto mógłby co komu powiedzieć? – Ron, uśmiechnięty od ucha do ucha rozwalił się na krześle. – Mamy plusa, bo okazało się, że Malfoy zna dwa tajemne przejścia do Ślizgonów, o których nawet oni nie zdają sobie sprawy. Jakieś tajemnice rodzinne, czy coś. Hanna twierdzi, że to może pomóc. Zobaczymy, co na to powie Dumbledore.
– Pewnie to samo, co zawsze: zrobicie, co będzie konieczne. – Bill parsknął, a Fleur pocałowała go w ucho.
– Pewnie tak, ale cieszę się, że znaleźliśmy coś nowego.
– Ron, jesteś dobry w szachach. – Nagle koło jego łokcia pojawiła się Hermiona. – To wymaga dużych umiejętności strategicznych. Wykorzystaj to i planuj posunięcia naprzód.
– Wreszcie się pojawiłaś.
– Jakie „wreszcie”? – Ściągnęła brwi. – Widziałeś mnie zaledwie wczoraj i, o ile pamiętam, właśnie tonąłeś w uścisku jednej z kuzynek Fleur.
Ron zaczerwienił się po koniuszki uszu i próbował coś wydukać, ale zbyła go machnięciem ręki. Uśmiechnęła się szeroko do Nevill’a.
– Dziękuję, Neville za tę Tentakulę. Wiem, że cię pogryzła.
– Przydała się?
– Oczywiście. Co prawda musiałam ją pokroić na kawałki i wrzucić do słoika, ale musi dojrzeć i puścić soki.
Harry przyjrzał się Hermionie i zrobiło mu się smutno – miała niezdrowe wypieki, bladą skórę i zdecydowanie schudła. Wyglądała, nie przymierzając, jak Snape. Ciekawe, czy to lochy tak wpływają na człowieka? Usiadła koło Luny, która właśnie rozmawiała z Parvati na temat przepowiadania przyszłości z rozrzuconych patyczków do uszu. Z miny Hermiony i Parvati można było wywnioskować, co o tym sądzą. Obok Rona usiadła przygaszona Lavender.
– Oby ta wojna skończyła się jak najszybciej… – mruknęła z nosem wciśniętym w stół.
Parvati, ku oburzeniu Luny, rzuciła się pocieszać przyjaciółkę i na widok zadziwionych min cicho powiedziała:
– Jej zadanie daje jej w kość.
– To jest po prostu obrzydliwe – jęknęła dziewczyna. – On jest okropny! To… to CHORE!
– Kto jest okropny? – Ron ze współczuciem poklepał plecy swojej byłej dziewczyny.
Szkoda tylko, pomyślał Harry, że dla swojej obecnej nie ma takiego zrozumienia.
– Moje zadanie polega na uwiedzeniu Blaise’a Zabiniego – powiedziała tonem, jakim większość opowiada o wyjątkowo paskudnych chorobach.
Ginny wytrzeszczyła oczy i skrzywiła się.
– Faktycznie nie ma się z czego cieszyć. Lepiej uważaj na jego matkę. Sam Zabini nie jest trudny, może zarozumiały i egoistyczny. – Hermiona mruknęła „więc będziecie się uzupełniać” ale rudowłosa posłała jej twarde spojrzenie. – Ale ma równo poukładane w głowie. Nie sądzisz, Draco?
Blondyn właśnie przechodził obok i na zawołanie Ginny najpierw poczerwieniał i dopiero po chwili był w stanie zapytać:
– A o kim mowa?
– O Zabinim. Mówiłam właśnie, że jest zarozumiały i egoistyczny, ale ma równo poukładane w głowie.
– Masz trochę racji. – Skinął głową i kilka kosmyków prawie białych włosów spadło mu na czoło. – Blaise nie unika ataków, ale brzydzi się przemocą. Nie przypominam sobie by kiedykolwiek zaczynał walkę, która nie byłaby tylko na słowa. Za to jego matka jest Śmierciożercą. Zabiła swoich wszystkich mężów i poluje na następnych. Na nią trzeba uważać. Po co wam to?
– Lavender dostała za zadanie go uwieść. – Hermiona oparła głowę na dłoni i smutno spoglądała na koleżankę. – Czy coś jej grozi?
– Nie bardziej niż nam wszystkim, chociaż wątpię czy uda jej się go utrzymać przy sobie. Jest kobieciarzem i zaliczył połowę dziewczyn ze Slytherinu. Nie ma wysokich wymagań. Więc jeśli chcesz go… eee… zdobyć, to musisz spowodować by to on za tobą chodził.
– Wiem – warknęła Lavender i podrapała się po ramieniu. – Nie jestem na Liście, więc swobodnie mogę się poruszać po świecie czarodziejów. Kilka razy „przypadkowo” wpadłam na niego na Pokątnej i ze dwa razy wdałam się w krótką rozmowę. Wczoraj dostałam od niego list.
Zapadła cisza, w której każdy myślał. Pierwsza odezwała się Hermiona.
– Sądzę, że powinnaś uważać, co piszesz. – Spojrzeli na nią zdziwieni. – Nie jest dla niego tajemnicą, że jestem twoją współlokatorką, a Ron byłym chłopakiem. Skoro jego matka jest Śmierciożercą to poprzez ciebie może chcieć się czegoś dowiedzieć.
– Czyli ja będę go podrywać w tym samym celu, co on mnie? – Lavender zaśmiała się, po raz pierwszy od przyjścia wesoło. – Będzie śmiesznie.
– Nie byłabym tego taka pewna…
– Bo jesteś pesymistką.
Hermiona chyba chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie gdzieś z pokoju dobiegło ich warknięcie:
– Granger, chodź tutaj!
Dziewczyna skrzywiła się, ale siedziała na miejscu twardo. Harry patrzył na nią, jak na jakieś zjawisko – nie pamiętał by kiedykolwiek widział Hermionę sprzeciwiającą się rozkazowi nauczyciela, nie licząc Umbridge. Po dłuższej chwili za jej krzesłem stanął wściekły Snape.
– Czy ja ci nie powiedziałem, że masz przyjść, Granger? – syknął.
Dziewczyna obróciła się do niego, ale nie wstała. Jej głos brzmiał ponuro.
– A czy ja wyglądam, jak skrzat domowy, żeby przychodzić na zawołanie, panie profesorze?
Harry zauważył, że większości Gryfonów opadły szczęki, a Neville miał oczy jak spodki. Hermiona pyskująca nauczycielowi?!
Snape spojrzał na nią tak, że nawet Luna nieco się odsunęła.
– Granger, kiedy mówię, że masz przyjść to nie po to by mnie zabawiać swoim wątpliwie ciekawym towarzystwem, ale po to, by zrobić coś użytecznego. Ponadto pamiętaj do kogo się zwracasz! Za tę impertynencję Gryffindor stracił…
– Pięć punktów – powiedziała razem z nim, co najwyraźniej jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi.
– Szorujesz kociołki. Wszystkie!
– Sądziłam, że to pan przegrał i będzie je mył? – Harry mógłby przysiąc, że w jej głosie brzmiała satysfakcja. – Bez użycia magii? Chyba, że nie dotrzymuje pan słowa.
– To nie jest tematem tej dyskusji. Rusz się, albo popamiętasz mnie do końca życia!
– Jakby już tak nie było – wymamrotała, ale wszyscy ją słyszeli.
Oczy Snape’a zwęziły się i bez pardonu złapał ją za ramię, po czym podniósł. Dziewczyna syknęła z bólu.
– Pójdziesz za mną, czy mam ci pomóc? Poza tym wydaje mi się, że limit sięga do trzech na dzień, a nie trzech na godzinę.
W jego spokojnym głosie brzmiała groźba. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, w końcu Hermiona ruszyła z dumnie podniesioną głową, jednak kiedy mijała Snape’a spojrzała w dół.
Usta Mistrza Eliksirów wygięły się w szyderczym grymasie.
– Czyżbyś wreszcie nauczyła się patrzeć pod nogi, Granger?
– Czyżby pan wreszcie dorósł, profesorze, czy to raczej płonne nadzieje?
Dalszej części nie usłyszeli. Przy ich stole zapadła cisza. Spoglądali na siebie, w końcu odezwał się zszokowany Bill.
– Czy ja właśnie zrozumiałem, że Hermiona zmusiła w jakiś sposób Snape’a do szorowania kociołków bez użycia magii? W dodatku wciąż żyje po tych wszystkich docinkach?
Niepewnie pokiwali głowami. Ginny pierwsza zaczęła się śmiać, a po chwili reszta poszła w jej kroki. Lavender pokręciła głową z uśmiechem.
– Nie mam aż tak źle. O, profesor McGonagall. Dobry wieczór.
– Witajcie. – Starsza czarownica uśmiechnęła się do nich lekko. – Widzę, że humory wam dopisują, to dobrze. Widzieliście może profesora Slughorna i profesora Snape’a?
Zdziwiła się gdy wszyscy wskazali palcami w jednym kierunku. Po chwili stał koło niej Snape.
– Nie wiecie, że nie pokazuje się palcami – syknął i zwrócił się do niej. – Będziemy potrzebowali twojej pomocy przy ochronie Hogwartu przed Fekete.
– To znaczy?
– Trzeba transmutować kratki magiczne – skrzywił się.
– Przecież twierdziłeś, że to skrajnie kretyński pomysł, cytuję twoje słowa.
– Dalej tak twierdzę.
– Więc po co?
Pełen samozadowolenia uśmiech wypłynął mu na usta.
– Żeby go zamknąć. Potrzeba tam znacznie bardziej zaawansowanej magii, więc nie mogę się bawić w transmutowanie fanaberii starego Ślimaka.
– Dasz sobie radę?
– Granger będzie mi pomagać. – Uśmiech zniknął, zastąpiła go powaga. – Będziesz musiała jedynie nałożyć na nią czary obronne.
– Dlaczego ona?
– Bo nikt inny, kto byłby w stanie wykonać to zadanie, nie wciśnie się do większości rur. Ja zajmę się głównymi dopływami, ona resztą.
– Trzeba nie było tak rosnąć – zachichotała czarownica i spojrzała w górę, na twarz Snape’a, który z kolei rzucił jej ponure spojrzenie zza swojego haczykowatego nosa.
– Nie zachowuj się jak jedenastolatka. – Obrócił się lekko i skinął ręką na kogoś, kto stał w tłumie. Po chwili czekania nachmurzył się i ze wściekłą miną machnął różdżką. Kilka sekund później stała obok nich zdezorientowana Hermiona. – Miło, że w końcu raczyłaś zaszczycić nas swoją obecnością.
– Nie jestem psem! Jak pan śmiał podnieść na mnie różdżkę, profesorze?!
– A istniał inny sposób, żeby cię zmusić do przyjścia tutaj?
– Wystarczyło poprosić. Ale pan tego nie potrafi, prawda?
– Owszem, nie potrafię. A teraz zamknij się i słuchaj co profesor McGonagall ma ci do powiedzenia, Granger.
Nie zaszczycając jej drugim spojrzeniem poszedł w kierunku profesora Friedricha, który właśnie wszedł do środka. Profesor McGonagall westchnęła i krzepiąco uśmiechnęła się do zdenerwowanej dziewczyny.
– Nie martw się.
– Nie martwię się. Zastanawiam się czy byłabym w stanie wylać mu coś paskudnego na głowę. – Po czym przypomniała sobie do kogo mówi i oblała się rumieńcem. – Ja… To znaczy… Nie miałam na myśli…
– Dobrze wiem, co miałaś na myśli i potrafię cię zrozumieć. Jakbyś coś wymyśliła, to daj znać. Może będę w stanie pomóc.
Uśmiechnęły się do siebie w sposób, który Harry’emu przypominał dwa koty polujące na mysz. Biedny Snape.
przyganiał kocioł garnkowi 😛Wróć do czytania
lofciamWróć do czytania
aaaaa, cel! pal! trafiony, zatopiony!Wróć do czytania
genialne, to już nawet nie jest wojna domowa, to wojna atomowa 😛Wróć do czytania
oj biedny 😛Wróć do czytania