Rozdział 20

Kiedy wyszła z Zaklęć, które prowadził zastępczo profesor Dumbledore, zauważyła, że kilku trzecioklasistów rzuca w siebie zapaloną petardą. Machnęła różdżką i petarda zmieniła się w skorpiona. Dzieciaki wrzasnęły i uciekły, a skorpion wrócił do swojej poprzedniej formy. Ron, który znów się do niej odzywał jak gdyby nigdy nic, aż przystanął.

– Łał! To było coś! Jak ty to robisz tak szybko?

– Gdybyś czasami zmusił się do ćwiczenia, też byś tak potrafił. Bardziej niepokoi mnie, że teraz, kiedy nie ma Prefekta Naczelnego, Morag w ogóle nie zwraca uwagi na to, co się dzieje dookoła.

– To, że jest bardziej wyluzowana od… eee… od innych, nie znaczy, że nie szanuje prawa. Daj spokój. Kiedy byliśmy prefektami, złamałaś więcej szkolnych reguł, niż normalnie.

– Ale miałam do tego inny, niż zabawa, powód!

– I sądzisz, że skorpion jest bezpieczniejszy od petardy? Merlinie, chroń nas przed twoją sprawiedliwością!

– Sprawiedliwie nie dam ci skorzystać z moich notatek z Eliksirów. Oczywiście pamiętasz, że na jutro mamy oddać esej na trzy pergaminy o różnych minerałach stosowanych w eliksirach pobudzających?

Chłopak pobladł.

– Nie, nie! Ja jak najbardziej pozytywnie odnoszę się do twojego poczucia sprawiedliwości. Hermiono, nie bądź taka! Snape mnie obedrze ze skóry, jeśli tego nie napiszę.

– Wątpię, czy będzie tak miły. Zastanawiałeś się kiedyś nad skorzystaniem z biblioteki?

– Eeee…

– No właśnie. Nie było pytania.

– Ale… pożyczysz notatki?

– Od siedmiu lat mówię, że nie pożyczę, i co zawsze robię? Chłopak przytulił ją, cmoknął w czoło i uśmiechnął się szeroko.

– Jesteś najlepsza! Harry, hej! Harry! Co jest, stary? Wyglądasz, jakbyś nie spał w nocy.

– Bo nie spałem.

Miał ciemne sińce pod oczami i wyglądał jak zbity pies. Hermiona zmartwiła się.

– Co się stało, Harry?

– Blizna mnie piecze cały dzień i miałem sen.

– A Oklumencja?!

– Nie jestem jeszcze na tyle silny, żeby bronić się podczas snu. Nie przed Voldemortem.

– Co… Co widziałeś? – Ron był blady, a Harry pozieleniał.

– Profesor Flitwick nie żyje.

Hermiona poczuła się, jakby dostała czymś w brzuch. Oparła się o ścianę i łzy powoli pojawiły się w jej oczach. Ron przytulił ją do siebie i głaskał po głowie, choć mogła wyczuć, że sam się trzęsie.

– Powiedziałem Dumbledorowi i on powiedział, że wie. Ciało profesora pojawiło się na terenie Hogwartu i nikt nie wie jak. Na szczęście znalazł je Filch z samego rana, więc żaden uczeń się na nie nie natknął. Nie będzie pogrzebu, bo ciało zostało spalone. Dumbledore obawiał się, że Voldemort będzie się chciał posłużyć zwłokami.

– Będzie spotkanie? – Głos Rona łamał się.

– Chyba tak, ale nie dzisiaj. Prawdopodobnie jutro lub w piątek.

– Czy długo… no, wiesz?

– Nie. To była szybka śmierć.

Harry schował twarz w rękach, więc i Hermiona, i Ron objęli go. Stali tak przez chwilę, aż dziewczyna postanowiła ich pocieszyć.

– Napiszę wam te wypracowania na Eliksiry. Wy idźcie sobie polatać na miotłach czy coś.

– Dzięki… – Harry parsknął. – Pomyśleć, że tak po prostu muszę martwić się o eseje.

 

Wieczorem, kiedy chłopcy poszli na boisko, a ona skończyła pisać im eseje, potarła oczy i postanowiła sprawdzić, co ze Snape’em. Na pewno już się dowiedział o śmierci Flitwicka i przeczuwała, że obwinia o to siebie. W sali było pusto, więc weszła do salonu, ale tam również go nie było. Zapukała do drzwi sypialni i usłyszała znudzone:

– Kimkolwiek jesteś, idź sobie.

Uchyliła drzwi i wsunęła głowę w szparę.

– Panie profesorze, to ja. Czy wszystko w porządku?

Siedział na fotelu w tym samym stroju, w którym widziała go rano. Nogi opierał o łóżko, w prawej ręce trzymał kieliszek, w lewej prawie już pustą butelkę Ognistej. Zauważyła, że nie jest to pierwsza. Spojrzał na nią niechętnie.

– Nie mam ochoty cię widzieć. Idź sobie.

– Dopóki się nie upewnię, że z panem jest wszystko w porządku, nie wyjdę.

– Jestem cały i zdrowy. A teraz wyjdź!

Zaczął się denerwować, ale widziała, że jest zdołowany. Ron zawsze jej zarzucał, że kiedy chce, to potrafi być wrzodem na tyłku, ale nie mogła go teraz tak zostawić. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Kazałem ci się wynosić!!!

– Nie pójdę, więc niech pan nawet nie próbuje mnie wyrzucić. Inaczej sprowadzę Hala, a wie pan, że on jest znacznie gorszą niańką.

Mruknął coś, ale nic więcej nie powiedział. Nalał sobie kieliszek i wypił jednym haustem. Była szczerze zdziwiona, że nie drżała mu ręka, bo naliczyła cztery puste butelki.

– Jest pan całkowicie pijany!

– Nie bądź impertynencka, Granger.

Stanęła przed nim i zabrała mu butelkę.

– Koniec picia. Chce pan popaść w nałóg?

– Oddaj mi butelkę!

– Mowy nie ma.

Wstał i, lekko się chwiejąc, zrobił krok w jej stronę.

– Granger, nie będziesz mi rozkazywać!

– Radzę panu usiąść albo się położyć. Nie jest pan w stanie chodzić.

– Dobrze wiem, w jakim jestem stanie.

– Musi pan zachowywać się jak pijak?

– NIE JESTEM PIJAKIEM!!! – ryknął wściekle i wbrew własnym słowom zachwiał się i oparł o kolumnę łóżka.

– Nie powiedziałam, że jest nim pan. Niech pan usiądzie, proszę.

Westchnął ciężko, ale zrobił, o co prosiła. Oparł głowę o kolumnę i założył ręce na piersi.

– Zapewne obwinia się pan o śmierć profesora Flitwicka, więc niech pan przyjmie do wiadomości, że to nie była pańska wina. To dyrektor zadecydował tak, a nie inaczej, i musiał pan go posłuchać.

Snape ponownie westchnął i wyciągnął przed siebie dłonie, by na nie spojrzeć.

– A jednak mogłem go uratować. Wystarczyło wyciągnąć różdżkę i pozbyć się jednego Śmierciożercy, który stał przy celi Filiusa… Byłem tam tyle razy! Wyszlibyśmy na pewno i jeszcze upewniłbym się, że nie zostałbym o to posądzony. Powinienem był go uratować…

– Nie mógł pan – wtrąciła, ale on się rozkręcił. Jego głos z chwili na chwilę robił się coraz bardziej żarliwy.

– Był jednym z niewielu, którzy odzywali się do mnie jak do człowieka. Wierzył mi i wspierał mnie w tym, co musiałem robić. Nawet kiedy spotkaliśmy się ostatni raz, w celi, powiedział, żebym robił to, co muszę i żebym nie pozwolił, by ktokolwiek przez niego zginął. Wyglądał tak, jak zawsze, i miał się dobrze. Moglibyśmy uciec. Zabiłbym Rockwooda, rzucił zaklęcie kameleona na Filiusa i wyprowadził nas na zewnątrz. Nikt by nas nie zauważył. Czarnemu Panu powiedziałbym, że to nie ja, że mnie tam wtedy nie było, że Filus zniknął kiedy przyszedłem. Merlinie, sam bym wzniecił alarm, żeby to potwierdzić! Gdybym tylko dostał to przeklęte przyzwolenie!

Zaciskał dłonie tak mocno, że na pewno robił sobie rany. Postawiła butelkę na ziemi i podeszła do Snape’a. Wzięła jego dłonie w swoje i zaczęła cicho mówić.

– Nie mógł pan nic zrobić. Voldemort zabiłby mugoli za to, że ktoś uratował profesora Flitwicka i on dobrze o tym wiedział. Nie chciał ryzykować życia tylu ludzi. Jestem pewna, że profesor Flitwick nie chciałby, by miał pan wyrzuty sumienia.

– Nie wiesz, jak to jest. Wyobraź sobie, że masz możliwość uratować Pottera, ale nie możesz tego zrobić, bo Dumbledore ci zabrania.

– Byłoby mi ciężko, ale ja nie jestem tak silna, jak pan, panie profesorze.

– Nie jestem silny – wyszeptał – Mam tego dość. Co noc widzę twarze tych, których zabiłem, których skazałem na śmierć. I wszyscy mnie obwiniają o to, że przeze mnie nie żyją. Mam tego naprawdę dosyć…

– Profesorze, niech pan na mnie spojrzy.

Podniósł powoli wzrok i, kiedy spojrzała w jego czarne, promieniejące bólem oczy, ścisnęło się jej serce. Jeden człowiek nie powinien nosić takiego ciężaru. Podniosła dłoń i przyłożyła do jego policzka.

– Dzięki panu ja i moi przyjaciele żyjemy. Niech pan tego nie zapomina. W pańskim życiu jest nie tylko śmierć, ale i życie. Kiedy zaczyna pan myśleć, ilu zginęło, niech pan zacznie myśleć, ilu przeżyło. Tylko dlatego, że opóźniał pan Śmierciożerców, moi rodzice zdążyli się aportować z profesorem Dumbledore’em. Moja mama jest w ciąży – uśmiechnęła się lekko. – Moje rodzeństwo będzie zawdzięczać panu swoje życie. I nie tylko oni. Nie będę wyliczać tych wszystkich sytuacji, w których pana informacje lub interwencja uratowały czyjeś życie, bo było tego naprawdę dużo. Znacznie więcej niż śmierci.

Patrzył na nią tak, jakby była kosmitką.

– Mogę ich ratować, ale to nigdy nie zwróci życia tym, którzy…

– Och! Skończy pan użalać się nad sobą? Niech pan użyje tego swojego legendarnego rozumu i oszacuje ilu przeżyło, a ilu zginęło!

Zamknął oczy i zaczął cicho coś mówić. Domyśliła się, że wymienia nazwiska tych, którzy nie żyją. Wpatrywała się w jego poważną, smutną twarz i zalała ją fala czułości. Coś, czego nigdy dotąd nie czuła, a co odezwało się również w okolicach jej podbrzusza. Kiedy otworzył oczy i spojrzał prosto w jej twarz coś ją ścisnęło i spowodowało, że poczuła ciarki na plecach. Bardzo przyjemne ciarki.

– I jak bilans? – wyszeptała przez ściśnięte gardło.

– Więcej przeżyło – mruknął. – Co nie zmienia faktu, że zbyt wielu zginęło i nie mogę tego cofnąć, choćbym nawet chciał.

– Kiedyś pewien mądry człowiek powiedział mi, że chciałby złapać słońce w dłoń i po części mu się udało – uśmiechnęła się lekko, widząc zrozumienie w jego oczach. – Powiedział też, że pewne ofiary trzeba ponieść i nie da się wszystkich uratować. Niech go pan posłucha. Mówił mądrze.

– Powtórz mi to, kiedy będę trzeźwy – parsknął, ale po chwili wrócił do ponurego nastroju. – Powiedział też, że nie miałby nic przeciwko własnej śmierci. Tego wręcz nie mogę się doczekać. – przymknął oczy. – Niech już mnie ktoś zabije.

Przeraziła się i, niewiele myśląc, przytuliła go do siebie. Byle poczuć, że jest cały i choć przez chwilę nic mu nie grozi.

– Nie! Nie może pan tak myśleć! Ma pan żyć! I niech pan nie gada takich głupot!

Jego nos wbijał się w jej szyję, ale nie zwracała na to uwagi. Kiedy pomyślała, że miałoby go nie być, że nie mogłaby się z nim drażnić, śmiać… Czuła przeraźliwą pustkę i łzy same napłynęły jej do oczu.

– Dlaczego w ogóle się tym martwisz? – usłyszała zduszony głos.

– Bo nie chcę, żeby panu coś się stało – wiedziała, że ma mokry głos, ale nie mogła nic na to poradzić. – Dotrze do pana kiedyś, że są ludzie, którym na panu zależy?

– Wątpię. Tego typu uczucia to dla mnie nowość – oparł głowę wygodniej na jej barku. – Ale nie jest to nieprzyjemne. Powiedziałbym, że nawet znośne.

Zaśmiała się słabo – nawet w takich momentach nie potrafił powiedzieć czegoś miłego. Trwali tak przez chwilę i musiała przyznać, że jest jej naprawdę miło. Jego włosy były tłuste, ale nie tak bardzo, jak się tego spodziewała. Już podczas wmasowywania mu maści zauważyła, że jest dość umięśniony, choć wcale tego nie widać (przy jego chudości ciężko było uwierzyć, że w ogóle ma mięśnie, a nie sam szkielet), ale teraz poczuła, że przyjemnie było przytulić się do tego twardego ciała. Zaczerwieniła się, ale nie przestała rejestrować innych rzeczy. Pachniał bardzo przyjemnie – brandy zmiksowana ze specyficznym zapachem, jaki z siebie wydzielał. Ciepły oddech owiewał jej szyję i powodował, że drżała. Kiedy uniósł ręce, by ją objąć, omal nie zemdlała z wrażenia. Z powodu różnicy wzrostu nawet kiedy siedział była niewiele wyższa od niego i siłą rzeczy nie obejmował jej w pasie, tylko nieco niżej. Czuła jego ciepło, aż za bardzo.

– Profesorze… Powinien pan położyć się spać.

– Mhm… – wymruczał w jej szyję, ale nie poruszył się. Jego pomruk był najmilszym dźwiękiem, jaki słyszała, i nie mogła nic poradzić na to, że uderzyła ją kolejna fala gorąca.

– Mówiłam serio – Lekko go odsunęła i spojrzała mu w oczy. – Niech pan idzie spać.

Tym razem ruszył się, zrzucił buty i, nie zdejmując nawet surduta, ułożył się na łóżku. Narzuciła na niego kołdrę i ruszyła do drzwi, gdy złapał ją za tył szaty. Obróciła się zdziwiona – był już ledwo przytomny. Prawie spał, ale patrzył prosto na nią. Po raz pierwszy pozwolił swojej masce opaść i cała jego twarz wyrażała to, co chciał przekazać – podziękę, strach, błaganie i coś, czego nie umiała określić.

– Zostań, proszę… – wyszeptał, ale równie dobrze mógł krzyczeć. Miała wrażenie, że ogłuchła i oślepła. Nie potrafiła się ruszyć, a jej myśli wirowały jak szalone. Czuła, że nie może wyjść i zostawić go, ale rozum wbijał jej długie szpile mówiące, że to jest jej nauczyciel i nie jest to właściwe. Otworzyła usta, by odmówić, ale kiedy ponownie na niego spojrzała, wymsknęło się jej:

– Oczywiście. Jak długo będzie mnie pan potrzebował.

Rozluźnił się i puścił jej szatę. Usiadła koło niego i zaczęła głaskać go po głowie. Parsknął.

– Czy ja ci wyglądam na małe dziecko? Potrzebuję kobiety, nie matki. 

Pociągnął ją w dół i po chwili leżała obok niego.

– Panie profesorze…! – syknęła, ale on już prawie spał. Na jednej jego ręce miała opartą głowę, a drugą obejmował ją w pasie. Kiedy jego oddech zaczął się wyrównywać, próbowała wstać, ale trzymał ją mocno. Najwyraźniej miała w jego sypialni spędzić noc. Westchnęła i lekko się odprężyła. Pomiędzy jego ramionami czuła się dobrze i bezpiecznie. Niepewnie uniosła rękę i również go objęła. Nawet nie drgnął. Zamknęła oczy i tuż przed zaśnięciem pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby nigdy się nie obudzili.

 

 

Severus Snape obudził się i pierwszym, co odczuł, był gigantyczny ból głowy. Jak przez mgłę pamiętał, kiedy zaczynał czwartą butelkę. Później chyba rozmawiał z Granger, ale to raczej niemożliwe. Leżał z zamkniętymi oczami i cieszył się, że po raz pierwszy od siedemnastu lat nie męczyły go koszmary. Prawdę mówiąc, spał jak zabity. Było mu ciepło i wygodnie. W sumie jakoś za wygodnie. Otworzył oczy i w jednej chwili był całkowicie przytomny. Wtulona w niego spała Hermiona Granger, a on sam ją obejmował. Co do diabła?! Usiadł, zrzucając jej głowę ze swojego ramienia i jej rękę ze swojego pasa. Mruknęła coś i obróciła się do niego plecami, wciąż śpiąc. Odruchowo spojrzał w dół i odetchnął z ulgą – przynajmniej spał w ubraniu. Co, do jasnej cholery, się tutaj wyrabiało?! Próbował sobie przypomnieć o czym rozmawiali, ale nie miał najmniejszego pojęcia. Pozostało jedynie wspomnienie uczucia ulgi i spokoju. No tak, pewnie przyszła go pocieszać po śmierci Flitwicka. Zacisnął zęby – przeklęta Gryfonka! Ledwo może na niego patrzeć, a mimo to spędziła z nim noc! I to zapewne na jego własne życzenie, psia mać! Spojrzał na zegarek i odetchnął – przynajmniej nie zaspał. Szósta rano. Kiedy kwadrans później wyszedł z łazienki, gdzie przebrał się w świeże rzeczy, Granger wciąż spała, więc przeszedł do gabinetu i rzucił proszek do kominka.

– Gabinet dyrektora.

– Severus? – w kominku pojawiła się głowa Dumbledore’a.

– Czego będziesz dzisiaj potrzebował?

– Eliksiru Rodwana. Wysyłam kilku ludzi do Ministerstwa.

– Chcesz ich pozabijać?!

– Nie. Muszą coś dla mnie sprawdzić.

– Ilu?

– Ośmiu.

– Zaraz, czy ty chcesz mieć OSIEM butelek?! Skąd ja ci wytrzasnę tyle krwi? Granger powyżej trzeciej miarki już jest w krytycznym stanie! Daj mi przynajmniej jeszcze jedną osobę.

Dumbledore zmierzył go poważnym spojrzeniem.

– Nie mogę. I tak będzie dziwne, że Hermiony nie będzie na lekcjach. Hal poprowadzi twoje. Macie czas do wieczora.

Po czym zniknął. Severus uderzył pięścią w biurko. Szlag by trafił tego upartego starca! Szlag by trafił jego samego, że tamtego wieczora tyle wypił i dał się uwieść! Kiedy znów zaczął się odzywać jego ból głowy, sięgnął po fiolkę z odpowiednim eliksirem i wypił go jednym łykiem. Obrzydlistwo, ale pomaga. Skoro tak to ma wyglądać, to niech Granger jeszcze sobie pośpi. Im silniejsze będzie jej ciało, tym lepiej. Przywołał osiem kociołków i poszedł do magazynu po odpowiednie składniki. Rozpalił ogień pod kociołkami i wziął się za ingrediencje. Cięcie, miażdżenie i rozkruszanie uspokajało go, więc mógł na chłodno pomyśleć. Śmierć Flitwicka była nieunikniona – Czarny Pan zdążył się nim znudzić, a on nie mógł nic na to poradzić. Owszem, mógłby go stamtąd wyciągnąć, ale po dłuższym dochodzeniu odkryliby, że to jego sprawka. A sprawa przeklętego Zakonu wymagała jego obecności w kręgu Śmierciożerców, zwłaszcza od kiedy awansował tak wysoko. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że kolejne nazwisko trafiło na listę śmierci, którą trzymał w głowie, a alkohol zawsze był dobrym znieczuleniem. Nie chciał skończyć jak jego ojciec, który każdy smutek zapijał i w efekcie popadł w nałóg, ale bywały chwile, w których po prostu nie chciał myśleć. Śmierć jednego z nielicznych, którzy go lubili, była właśnie taką chwilą. Pamiętał, że Hal był u niego gdzieś w okolicach drugiej butelki, ale wyrzucił go za drzwi dość brutalnie. Jak więc udało się tej przeklętej Granger?! Na pewno pomógł jej fakt, że kompletnie pijany czarodziej nie potrafi rzucać zaklęć. Różdżki są tak zaprogramowane, by od pewnej ilości procentów przestać reagować na polecenia – pomysł Ollivandera, który sam kiedyś po pijaku podpalił swój sklep. Nie mógł też jej wyrzucić siłą – nie byłby w stanie zaciągnąć opierającej się dziewczyny do drzwi. Na słowa też wydawała się być głucha i zapewne ubzdurała sobie, że nie może go zostawić w chwili, gdy użala się nad sobą. Jednak na pewno z własnej woli nie położyłaby się koło niego, zwłaszcza, że wyraźnie wzbudzał w niej obrzydzenie, więc to on musiał ją poprosić o to, by została.

– Ani kropli Ognistej przez następne trzy miesiące – warknął cicho. Zresztą, nic dziwnego, że wzbudzał w niej obrzydzenie. Nie był tak długo prawiczkiem tylko dlatego, że nad sobą panował. Kilka razy próbował (głównie pod naciskami Hala) poderwać jakąś kobietę, ale większość patrzyła na niego jak na karalucha. Ta nieliczna mniejszość wzięłaby go do łóżka z litości i z powodu jego pocałunków. Prychnął z pogardą. Niby się go brzydziły, ale całować dawały się wyjątkowo chętnie. Do diabła, przecież nie jego wina, że ma taką, a nie inną twarz! Gdyby to one musiały znosić tyle, co on, to też by wyglądały o dwadzieścia lat starzej. Po dwóch godzinach baza do eliksiru była gotowa, więc zmniejszył ogień pod kociołkiem i poszedł obudzić Granger. Cztery kociołki teraz, cztery wieczorem. Otworzył drzwi sypialni, czując się zdecydowanie głupio – w końcu to jego pokój i nie powinien się zastanawiać, czy może tam wejść! Wciąż spała. Stanął nad nią i nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Ta głupia, niewinna dziewczyna wyobrażała sobie, że wie wszystko, a on miał nadzieję, że jej wyobrażenia nie zostaną strzaskane w równie brutalny sposób, co jego kiedyś. Złapał ją za ramię i lekko potrząsnął.

– Granger, obudź się!

Wymamrotała coś niezrozumiałego i próbowała odgonić jego rękę, więc stwierdził, że nie będzie bawił się w delikatne budzenie. Napełnił kubek lodowatą wodą i bez pardonu wylał jej na głowę. Wrzasnęła i usiadła, nieprzytomnie rozglądając się wokół.

– Skoro łaskawie się obudziłaś, może mi wytłumaczysz, co robiłaś w moim łóżku? 

Drgnęła, gdy się odezwał i teraz wpatrywała się w niego nieprzytomnie.

– Co ja robiłam…?

– W moim łóżku. Nie znoszę się powtarzać i dobrze o tym wiesz. Żądam wyjaśnień. 

Impertynencka dziewczyna wstała i zaczęła poprawiać sobie szatę.

– Pan mnie poprosił, żebym została.

– I nie uznałaś za odpowiednie odmówić pijanemu człowiekowi?

– Nie, tak właściwie to nie.

Parsknął. Granger czasami była enigmą – robiła coś, o co nigdy by jej nie posądził. Jej gryfońska buta mieszała się z krukońską inteligencją i puchońskim miękkim sercem, i nie zawsze było wiadomo, która część przeważy.

– Nie wiem czy wiesz, ale pijani ludzie nie wiedzą, co robią. Mogłem cię skrzywdzić.

– Nie zrobiłby pan tego. – W jej głosie brzmiała pewność. – Po pierwsze, był pan zbyt nieprzytomny, a po drugie, nie wierzę w to, że byłby pan w stanie to zrobić. Nawet po pijaku.

– Nie bądź tego taka pewna. Pomimo tego, że jestem nauczycielem, jestem też mężczyzną i mam swoje potrzeby. To ogólna rada odnosząca się do wszystkich mężczyzn, którzy wypili zbyt wiele. Radzę ci ją zapamiętać.

Pokaraśniała i na ten widok nie mógł powstrzymać złośliwego uśmieszku – tak łatwo było ją wpędzić w zakłopotanie, że nie mógł się powstrzymać i robił to za każdym razem. Spojrzała na zegarek i jęknęła.

– Spóźniłam się na Transmutację! Dlaczego nie obudził mnie pan wcześniej?! 

Ruszyła do drzwi, ale zagrodził jej drogę.

– Zostałaś zwolniona z całego dnia zajęć. Musimy zrobić eliksir Rodwana i to osiem kociołków. 

Zbladła i wyraźnie zaczęła się denerwować.

– O… Osiem?!

– Tak. Cztery teraz i cztery wieczorem. Zanim weźmiemy się za pierwszą turę, zjesz coś.

– Ale przecież śniadanie się już skończyło.

– Powinienem wyrazić się dokładniej: zjemy coś tutaj. Masz pół godziny na dojście do wieży Gryffindoru, zrobienie tego, co zwykle robisz po obudzeniu się, i powrót. Na co jeszcze czekasz? – spytał, gdy wciąż stała bez ruchu.

– Ja… nie dam rady. Osiem to za wiele.

Westchnął z rozdrażnieniem – wystarczyło już, że on czuł się jak rzeźnik. Musiała pogarszać całą sytuację?

– Nie jęcz, tylko pospiesz się!

Kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi od gabinetu pozwolił sobie na chwilę słabości – opadł na kolana czując przerażający ból w lewym udzie. Zagryzł zęby, żeby nie wrzasnąć, choć miał na to wielką ochotę. Napady bólu przybierały na intensywności od kiedy to Bella została wyznaczona na jego kata, który ma się nim „zająć” po każdej nieudanej akcji. Co oznaczało, że szalona kobieta będzie mogła przelać całą swoją złość na niego. Wyciągnął swoje notatki i dopisał kolejne spostrzeżenia.

 

Bellatrix wlewa coraz więcej nienawiści w swoje zaklęcia i coraz mocniej to odczuwam. Przypuszczam, że jej szaleństwo się pogłębia i przejawia się w rzucanych klątwach. Sprawdzić: korzeń mandragory i kamień księżycowy.

 

Nie znalazł jak dotąd niczego, co choć ulżyłoby mu w bólu. Najsilniejsze mikstury przeciwbólowe nie działały, a niektóre z nich nawet wzmagały nieprzyjemne doznania. Dlatego zapisywał nawet najdrobniejsze pomysły. Problemem były napady bólu podczas lekcji czy też w czasie warzenia eliksirów z Granger. Musiał zbierać w sobie całą swoją silną wolę i chyba tylko cudem utrzymywał maskę spokoju. Zawołał skrzata domowego i poprosił o śniadanie dla dwóch osób. Stworzenie skłoniło się z radością i znikło. Nienawidził skrzatów domowych z jednego powodu – z taką cholerną radością wykonywały nawet najgłupsze rozkazy. On, który miał nad sobą dwóch panów, najchętniej robiłby to, na co sam miał ochotę, bez żadnego bicza, a już na pewno nie wykonywał poleceń z chęcią. Rzadko kiedy polecenia krzyżowały się z jego własnymi pragnieniami. Tak, jak na przykład towarzystwo Granger. Na początku traktował ją jako kolejną torturę, przez którą miał go zamiar przeprowadzić Dumbledore. Dopiero po dwóch miesiącach pracy z nią przyzwyczaił się do tego, że ktoś jest w jego pracowni. Kolejny miesiąc zajęło mu polubienie tej dziewczyny. Kiedy zauważył, że nie da się jej odpędzić i na każde ostre słowo reaguje tak, jak Hal, postanowił jakoś przeboleć jej towarzystwo. Gdy w Noc Duchów usłyszał, że lubi z nim przebywać, odkrył, że również cieszy się na myśl o ich dyskusjach, kłótniach i chwilach ciszy. Była to dla niego nowość, ale nie na tyle nieprzyjemna, jak się spodziewał. Ciężko mu było się na kogoś otworzyć, ale ona, tak samo jak Hal, znalazła do niego klucz, choć nie umiał powiedzieć, co nim było. Przez pewien czas był nawet pewien, że nie uważa go za tak brzydkiego, jak inne kobiety, ale najwyraźniej się mylił i to zabolało. Na Merlina, nie ma siedemnastu lat! Nie powinien się tym przejmować. Da się oszukiwać, będzie wysłuchiwał jej komplementów i będzie udawał, że nie wie, co ona naprawdę o nim myśli. Pokręcił głową nad własną głupotą i wziął się za przepysznie wyglądającą owsiankę. Chwilę później do środka weszła Granger. Uniósł ze zdziwienia brew – była w mugolskich spodniach i koszulce. Na jego wzrok wyraźnie się zmieszała.

– Skoro i tak nie idę dzisiaj na zajęcia, to pomyślałam, że wygodniej mi będzie w ubraniach, do których jestem przyzwyczajona.

– Być może, ale nie szkoda ci ich? Zachlapiesz je krwią.

– Łatwo się spierze. Znalazłam już odpowiednie zaklęcie. – Usadowiła się na drugim krześle i sięgnęła po bułkę. – Smacznego.

– Smacznego – mruknął. Gdyby ktoś inny ot tak usiadł w jego gabinecie bez jego pozwolenia, to dostałby taką lekcję dobrych manier, że do końca życia na jego widok by wstawał. – Zawsze jesz tak dużo?

– Wcale nie jem dużo. To nic w porównaniu do Rona, którego obżarstwo jest niczym w porównaniu z pańskim – parsknęła i ugryzła bułkę z głośnym chrupnięciem. 

Wściekł się.

– Granger!!! To, że toleruję tutaj twoją obecność, nie oznacza, że możesz sobie ze mnie kpić!

– Ja z pana nie kpię tylko mówię, jak jest. Nawet Hal zgodził się z tym, że jest pan głodomorem. Wspomniał nawet o tym, że to całkiem dobrze, że pracuje pan w szkole, gdzie dostaje za darmo posiłek, bo w innym przypadku zbankrutowałby pan w przeciągu pół miesiąca.

– Wspaniale! Podzielił się z tobą jakimiś równie ciekawymi komentarzami?!

– Och, było ich trochę, ale większości wolałby pan nie słyszeć.

Jej rozbawiona mina doprowadzała go do szału, ale postanowił się uspokoić.

– Co jest złego w tym, że lubię zjeść coś dobrego?

– Nic, absolutnie. Po prostu nie widać tego po panu. – Spojrzała krytycznym okiem na jego sylwetkę. – Gdybym jadła choć jedną trzecią tego, co pan, to byłam trzy razy szersza. Gdzie to wszystko się podziewa?

– Wyobraź sobie, że za czasów szkolnych byłem jeszcze chudszy.

– To w ogóle możliwe? Z kości na ości?

– Nie. Miałem węższe ramiona i byłem niższy, przez co moje długie nogi i ręce wyglądały zdecydowanie nie na miejscu – parsknął, przypominając sobie, jak Hal kiedyś mu zaproponował, by ponumerował swoje kończyny i poruszał nimi w ustalonym porządku. Granger zaczęła się śmiać i wiedział, że miała w swojej głowie jakiś dziwny obraz.

– Chcę wiedzieć?

– Pewnie nie, ale i tak panu powiem. Wyobraziłam sobie Akromantulę z pańską twarzą. – Zachichotała. – Równie długie kończyny i nawet podobny chód!

– Niedawno mówiłaś, że człapię. A Akromantule zdecydowanie nie człapią.

– Bo podnoszą nogi podczas chodzenia.

– Granger! Nie skończyłaś przypadkiem jeść?!

– Tylko dopiję herbatę.

Chwilę później posadził ją na wyczarowanym miękkim fotelu.

– Lepiej, żebyś od razu siedziała. Z samego rana ma się niskie ciśnienie, więc dość szybko zemdlejesz.

– Dziękuję za pocieszenie – burknęła. 

Wzięła sierp ze stołu i przeciągnęła po nadgarstku. Jak zawsze, w takiej chwili musiał mocno zagryzać zęby, bo pojawiał się w nim głód. Nie głód krwi, ale magii. Czarnej magii. Było kilka wspaniałych zaklęć, do których potrzebna była krew dziewicy i ręce aż go świerzbiły, by wziąć różdżkę w dłoń, zanurzyć ją w ranie dziewczyny i wyszeptać… Nie! Skup się na czymś! Cholera, tylko na czym?! Rozglądał się wokół, ale nic go nie uspokajało. W końcu spojrzał w oczy Granger – tak czyste i pełne dobra, nie zła. O, już lepiej. Odetchnął i wziął jej dłoń, by zacząć spędzać krew. Odpłynęła już pod koniec drugiej miarki. Głowa opadła jej na pierś, a twarz robiła się coraz bledsza. Wściekł się na Dumbledore’a – wolał sobie nie wyobrażać, jak będą wyglądały następne cztery kociołki! Zasklepił jej ranę i delikatnie odłożył dłoń. Wysłał patronusa do Poppy i zaczął wlewać krew do kociołków. Ta część była najtrudniejsza – jeden błąd: zły kąt lania krwi, zbyt szybkie lub zbyt wolne mieszanie, temperatura choć o jeden stopień za niska lub za wysoka, i tragedia gotowa. Widział tylko raz, jak Poupolus źle ocenił temperaturę wywaru. Wybuch był tak silny, że zawalił się nie tylko dom, w którym byli, ale także każdy inny w promieniu kilometra. Mugolom przekazano, że był to wybuch bomby, a przeżyli cudem. On, Poupolus i jego żona spędzili miesiąc na intensywnej terapii w Greckim Oddziale Szpitala św. Munga i następne pół roku byli na rekonwalescencji. W tym czasie jego lekcje prowadził zastępczo Slughorn, ale on i tak się wściekał, że musi leżeć. Fakt faktem, że cudem przeżyli. Gdyby eliksir wybuchł w jego gabinecie, to połowa zamku by na tym ucierpiała. Poppy, jak to ona, wpadła bez pukania i zaczęła swoją litanię.

– Czy wy wszyscy powariowaliście? Przecież ta biedna dziewczyna niedługo będzie miała anemię!

– Zanim się rozkręcisz, chciałbym ci powiedzieć, że czeka ją dzisiaj jeszcze jedna taka przeprawa.

– Proszę?!

– Mam zrobić osiem kociołków i Dumbledore zabrania mi użycia jakiegokolwiek innego ucznia.

Była tak wściekła, że nie mogła wymówić nawet słowa – Merlinie niech ci będą za to dzięki! Kiedy wpadała w swój matczyny szał, to i samego Czarnego Pana zmusiłaby do położenia się do łóżka i wzięcia mnóstwa paskudnych eliksirów, bo słabo wygląda. Severus starał się unikać jej jak ognia za każdym razem, gdy coś mu było. Była dobrą Uzdrowicielką, ale jej komentarze powodowały, że czuł się znacznie gorzej po kuracji, niż przed nią. Teraz zrobiła zastrzyki dziewczynie, wcisnęła mu butelkę z eliksirem, który sam zrobił kilka dni wcześniej, i rzuciła:

– Niech śpi, a jak się obudzi, podaj jej ten eliksir. Ja idę porozmawiać sobie z Albusem!

Kiedy wyszła, zapadła błogosławiona cisza. Granger na nowo nabrała kolorów, ale wciąż była blada. Nie powinna tyle czasu spędzać z nim w lochach, bo to zdecydowanie źle działało na jej skórę. Dotknął palcem jej policzków, które jeszcze trzy miesiące temu były w kolorze dojrzałej brzoskwini, a teraz bardziej przypominały grejpfruta. Brązowe piegi odcinały się ostro od bladej twarzy, a na podkrążone oczy dodatkowo rzucały cień długie rzęsy. Na swój sposób była ładna. Różniła się od kobiet, które zwykle mu się podobały. Preferował blondynki lub rude, wyższe i, przede wszystkim, starsze od niej. Jednak od kiedy pojawiła się w jego pracowni na dłużej, niż trwają lekcje Eliksirów, przestały go interesować inne kobiety. Czasami łapał się na tym, że podczas posiłków śledzi ją wzrokiem, a w czasie ich pracy nie może oderwać wzroku od jej energicznych, pełnych zapału ruchów. Mogła się podobać i to nie tylko pod względem fizycznym, a Weasley był największym durniem pod słońcem, jeśli nie potrafił tego dostrzec. Była najinteligentniejszą kobietą, jaką znał. Potrafiła go rozbawić i rozmowa z nią dłuższa niż pięć minut nie była męczarnią. Można by nawet powiedzieć, że przyjaźnili się i był z tego zadowolony. Jednak coś mu mówiło, że z jego strony to coś więcej, ale nie pozwolił sobie na żadne głębsze przemyślenia. On nie jest dla niej. Z westchnieniem wziął ją na ręce i zaniósł do swojego łóżka. Zdjął jej buty i przykrył kołdrą, po czym usiadł z boku i zaczął przeczesywać palcami jej włosy, jednocześnie wpatrując się w jej twarz i próbując przekonać samego siebie, że wcale nie myśli, że to najpiękniejsza kobieta, jaką miał szansę spotkać.

 

 

Hal stał przed siódmym rocznikiem Eliksirów i starał się utrzymać maskę spokoju. Dziwnie czuł się w ciele Seva i, prawdę mówiąc, nie lubił tej jego wysokości, długości rąk, falujących szat i (przede wszystkim!) kompleksów, o które go przyprawiał, a które dotyczyły pewnej konkretnej części ciała. Skubaniec miał wszelkie predyspozycje do tego, by zadowolić każdą kobietę, a żył jak mnich. Takie marnotrawstwo! Co gorsza, Hal niezbyt znał się na eliksirach, więc każdy kociołek (prócz tych ślizgońskich) skomentował odpowiednio i, kiedy lekcja się skończyła, dodał wrednym tonem:

– Potter, Weasley. Na słówko.

Rzucili mu nieprzyjemne spojrzenie, a Hal skrzywił się całkiem naturalnie. Wściekał się za każdym razem, gdy ktoś posyłał mu krzywe spojrzenie, a w ciele Seva zdarzało się to zbyt często. Kiedy drzwi zamknęły się za panną Parkinson, która bezczelnie siedziała w rozkroku i nie robiła sobie nic z braku bielizny, odetchnął z ulgą i rozparł się wygodniej na fotelu.

– Przeklęty Dumbledore – powiedział wesoło. – Sam by pochodził w skórze Seva i ponosił ten worek.

Zamachał rękawami szaty i spróbował choć trochę poluźnić wysoki kołnierz surduta. Harry i Ron wytrzeszczyli oczy, po czym unisono rzucili:

– HAL!

– A kto niby? Myślicie, że Sev narzeka na ten habit? – parsknął. – Prawdę mówiąc, mam do was prośbę. Pewnie zauważyliście, że Hermiona jest nieobecna.

– Jak moglibyśmy nie zauważyć? Bez niej moje eliksiry to jedna wielka porażka. – Ron uśmiechnął się słabo. – Dziwnie się patrzy na Snape’a, który się uśmiecha.

– Możecie mi wierzyć, że jego twarz nie jest do tego przyzwyczajona. Pod koniec dnia bolą mnie mięśnie. Pokażę wam ciekawą sztuczkę. – Uspokoił się, po czym posłał im uśmiech, który w jego, Hala, wykonaniu zawsze powodował piski uczennic. Harry i Ron wybałuszyli oczy. – I jak?

– Dobrze, że Snape się tak nie uśmiecha – mruknął Ron. – To wygląda przerażająco.

– Czy wiem, czy przerażająco… Przypuszczam, że dziewczynom by się podobało. – Harry wzruszył ramionami, ale po chwili pokręcił głową. – Ale prędzej świat się skończy, niż zobaczymy prawdziwego Snape’a z takim uśmiechem. Chciałeś powiedzieć coś o Hermionie?

– Tak. Róbcie notatki na lekcjach, na pewno będzie chciała z nich skorzystać. I postarajcie się o notatki z tych zajęć, na które nie uczęszczacie razem z nią.

– A co się z nią dzieje?

– Musi oddać sporą ilość krwi i nie będzie w stanie pojawić się na lekcjach.

– Czy… możemy ją zobaczyć? – Harry wydawał się być niepewny.

– Niestety. W tej chwili jest w gabinecie Seva i tam pozostanie aż do wieczora.

Ron zaczął czerwienieć ze złości, a Hal wspominając to, co podsłuchali podczas Nocy Duchów, domyślał się, że chodziło mu o Snape’a i Hermionę w tym samym pomieszczeniu, samych.

– Chcę ją zobaczyć! Jestem nie tylko jej przyjacielem, ale też chłopakiem!

– Ron, czego ty się obawiasz? Że Sev uwiedzie Hermionę?

Oby to zrobił! Oby to jak najszybciej zrobił i zaczął używać tego, czego mu Hal zazdrościł! I żeby w końcu, na gacie Merlina, pozwolił sobie na chwilę szczęścia!

– No… Nie dokładnie tego, ale czasami wydaje mi się, że on patrzy na nią jak na coś do zjedzenia. A ona nie może przestać o nim mówić! Jaki to on wspaniały, dzielny, zdolny i w ogóle! Albo chce gadać o nim, albo o książkach. Zwariować można!

– A o czym chciałbyś, żeby z tobą rozmawiała?

Przez chwilę zastanawiał się.

– O Quidditchu, o nas, o szkole, o przygodach, jakie nas czekają, czasami o mnie… No i przydałoby się, żeby była nieco bardziej… chętna.

– Czy ty jesteś pewien, że myślisz głową, a nie inną częścią swojego ciała? – Hal czuł się lekko zirytowany. Gdyby Artur zachowywał się tak, jak jego syn, to w życiu nie zdobyłby Molly. I Hal nigdy by mu na to nie pozwolił. – Bo z tego, co mówisz, wychodzi na to, że chcesz dziewczyny, która będzie rozmawiała z tobą na temat tego, co CIEBIE interesuje. Najlepiej, żeby nie była zbyt inteligentna, za to chętna do pieszczot.

– No… Tak po części, ale Hermiona… No… 

Hal i Harry w tym samym momencie westchnęli.

– Ponałem wiele kobiet w swoim życiu i powiem ci, że z wiekiem zaczynam żałować, że skupiałem się jedynie na ślicznych, głupiutkich dziewczynach. Prawdopodobnie zaprzepaściłem szansę na założenie rodziny, więc nie chciałbym, byś popełnił ten sam błąd. Uczep się jednej dziewczyny i zacznij w niej dostrzegać to, co jest wartościowe. Jednak Hermionę zostaw w spokoju. Wasze oczekiwania zbytnio się od siebie różnią, to da się wyczuć. Ona potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie traktować ją jak równorzędnego partnera, będzie okazywał jej szacunek i zrozumie jej problemy naukowe. Ty szukasz ciepła i emocji, ona bezpieczeństwa i wyzwania umysłowego. Rozmijacie się. Zastanów się, czy się nie uparłeś, że z nią będziesz.

Ron przez chwilę myślał, a w tym czasie odezwał się Harry.

– Mówimy ci to samo razem z Ginny. Jesteście świetni jako przyjaciele, ale kiedy próbujesz czegoś wiecej, to wszystko zaczyna się psuć. Posłuchaj nas, posłuchaj Hala, i zostaw ją w końcu.

– A jak ona znajdzie sobie kogoś innego?! Nie będę w stanie patrzeć na nią w czyichś objęciach!

– To akurat jest zachowanie godne psa ogrodnika.

– Harry, ja po prostu… Ciężko mi.

– A jej niby nie? Myślisz, że nie bolą jej twoje zdrady? Wile podczas ślubu Billa, Hanna w Noc Duchów i Merlin wie ile jeszcze dziewczyn! W dodatku ciągle czepiasz się jej włosów i blizn!

– Blizn? – Hal zainteresował się. Faktycznie, Ron wyrzucał jej jakieś blizny. Harry skinął głową.

– Kiedy byliśmy dwa lata temu w Ministerstwie i mózgi zaatakowały Rona, jeden z nich upadł na Hermionę. Nie wpił się w nią tak, jak w Rona, ale przeżarł jej skórę na lewym boku. Ma tam kilka blizn.

– I to ci przeszkadza?! – Hal uniósł się i przez głowę przemknęła mu myśl, że chyba nigdy żaden czarodziej nie cofnął się w przerażeniu na widok jego wściekłości. Wściekły Sev miał większą siłę przebicia. – Coś, co zdobyła podczas bitwy i, to w dodatku przez twoją głupotę, ci przeszkadza?! Tak, wiem, że to ty przywołałeś te mózgi z ich pojemników! Ron, zastanów się poważnie, bo z każdym słowem coraz bardziej się pogrążasz!

Merlinie, ta dziewczyna zasługiwała na kogoś znacznie lepszego! Już nawet nie chodziło mu o Seva, tylko ogólnie. Zdarzało mu się sypiać z kobietami okaleczonymi podczas pierwszej wojny, ale nigdy go to nie odrzucało – takie rany są oznaką odwagi – i nie tylko mu to nie przeszkadzało, ale też dawało poczucie, że spotyka się z kimś wyjątkowym. Ron przestąpił z nogi na nogę.

– Od dwóch miesięcy próbuję z nią zerwać, ale… to mi po prostu nie przechodzi przez gardło!

– Jesteś Gryfonem! To cię do czegoś zobowiązuje. Przy okazji… Jeśli już będziesz z nią zrywał, to nie mów jej, że to jest jej wina. To najgorsze, co można zrobić. A teraz muszę was przeprosić. Muszę iść do Seva po kilka włosów, bo skończyły mi się składniki do Eliksiru Wielosokowego.

Obaj się skrzywili.

– Włosy Snape’a… Ugh…

– Przesadzacie. Pamiętajcie o notatkach i… Ron! – Chłopak obrócił się i niepewnie na niego spojrzał. – Zrób to w końcu.

Odetchnął, zamknął salę i po chwili otwierał drzwi gabinetu Seva. Głupi, głupi chłopak. Zdenerwował go! Jak można kobietę traktować w tak… przedmiotowy sposób? Hal wielbił kobiety, uznawał je za cud. Dobre czy złe, piękne czy brzydkie – były wyjątkowe i każdej należała się odpowiednia uwaga. A tak wybitne jednostki jak Hermiona zasługiwały na coś wyjątkowego. Molly miała szczęście – Artur kochał ją i wielbił. Młoda Ginewra, jeśli tylko zniesie swoją dumę, będzie szczęśliwa z Draconem, który dla niej zrobiłby wszystko. Lily również trafiła dobrze. James według Seva mógł być dupkiem, ale kochał swoją żonę i udowodnił, że oddałby za nią życie. Nawet Bellatrix Black, która była przecież najokrutniejszą kobietą, jaką znał, była szczęśliwa – Rudolphus już w szkole chodził za nią krok w krok i okazywał swoją miłość tak, że aż lśniła.

Dlaczego więc Hermiona miałaby skończyć z Ronaldem Weasleyem, który oczekiwał od niej czegoś, czego nie mogła mu dać, a sam w zamian jedynie ją wykorzystywał? Przez chwilę jego myśli popłynęły w stronę Sybilli – unikał jej od czasu Nocy Duchów, nie mógł spojrzeć jej w twarz wiedząc, jak skandalicznie się zachował. A co gorsza – nie wiedział co ma robić dalej. Czy chciał z nią spróbować? Na Merlina! Chciał! Zaciekawiła go i znalazł w niej coś cennego, choć nie miał pojęcia, co to było. Pytanie tylko, czy zaryzykowałby swoje wygodne, kawalerskie życie pełne podbojów na rzecz kobiety, która wszystkim naokoło przepowiadała śmierć?

W salonie ich nie było, więc otworzył drzwi sypialni i uśmiechnął się. Hermiona spała w wielkim łożu Seva, a on sam siedział na fotelu opierając nogi o łóżko i czytał jakąś niezmiernie grubą księgę. Kiedy go zobaczył, prychnął.

– Obym nigdy nie zobaczył na swojej twarzy tak kretyńskiego uśmiechu.

– Masz pecha, właśnie go zauważyłeś. Co z nią?

– A co ma być? Śpi.

– To akurat widzę. Wytrzyma następne cztery?

Przez twarz jego przyjaciela przemknął jakiś dziwny cień.

– Powinna. Jeśli jednak coś będzie nie tak, to złapię pierwszą lepszą dziewczynę na korytarzu, zaciągnę tutaj i karzę podrzynać sobie nadgarstek.

– Uroczo. Nie odkryłeś jeszcze, że uśmiechem i prośbą wszystko można załatwić?

– Patrząc na ciebie… znaczy siebie, jak się uśmiecham, dochodzę do wniosku, że chyba groźbą będzie łatwiej. Uśmiech na mojej twarzy wygląda bardziej przerażająco niż wszystkie moje grymasy.

Hal usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad dziewczyną, by zauważyć, jak bardzo jest blada.

– Poppy powinna jeszcze raz ją zobaczyć.

– Była tutaj już z trzy razy i cudem przez ten czas Granger się nie obudziła.

– Jak zwykle marudziła?

– A jakże. Szalonooki powinien ją nieco utemperować.

– Że co?

– Przestań robić takie kretyńskie miny i pamiętaj, że to moja twarz! Poppy i Szalonooki spotykają się od… będzie z osiem lat. Nie wiem, co ona w nim widzi. Jest od niej starszy o czterdzieści lat i nie posiada większej części twarzy.

– Serce kobiety to największa tajemnica tego świata – powiedział Hal, tajemniczo się uśmiechając w stronę Hermiony. Sev prychnął.

– Nawet o tym nie myśl. Nie potrzebuję swatki.

– Nie zamierzam nic robić. Sytuacja sama się rozwinie, jeśli jest wam to pisane. Właściwie to przyszedłem do ciebie w innej kwestii niż omawianie twojego i innych życia prywatnego. Muszę nieco cię ostrzyc.

– Już skończył ci się zapas? – Sev z westchnieniem zaznaczył stronę, którą trzymał, i niechętnie odłożył książkę na podłogę.

– Nic na to nie poradzę. Nie sądziłem, że tak często i tak długo będę musiał cię zastępować.

– Mam nadzieję, że tym razem lepiej nad sobą panujesz.

– Raczej tak. Mam tylko pytanie – pozwalasz Parkinson przychodzić na lekcje bez majtek? 

Sev wyglądał, jakby zrobiło mu się niedobrze.

– Znowu to robi? Powinno się ją przełożyć przez kolano i ręcznie wytłumaczyć, czym jest przyzwoitość.

– Sądzę, że uznałaby to za grę wstępną.

– Merlinie, chroń nas przed nastolatkami.

Przeszli do łazienki, gdzie Sev sięgnął po nożyk i stanął przed lustrem, wzdychając ciężko.

– Coś nie tak?

– Nie znoszę swojej twarzy, a przez Dumbledore’a muszę ją oglądać częściej niż rano i wieczorem przy myciu się.

Hal pokręcił głową i odkrył, że przeszkadzają mu włosy. Wyczarował wstążkę i związał je z tyłu, czując się bardziej komfortowo. Sev posłał mu mordercze spojrzenie.

– Mam nadzieję, że zdejmiesz to cholerstwo, kiedy będziesz stąd wychodził?

– Nic nie poradzę na to, że nie jestem przyzwyczajony do długich włosów. Z tym też mógłbyś coś zrobić. – Pomachał mu długim rękawem i jednocześnie próbował odciągnąć kołnierzyk. – Czuję się jak mumia.

– Lubię te szaty, przynajmniej nie widać, że wyglądam jak chodzący szkielet. A wysoki kołnierz chowa kilka mniej ciekawych blizn i dobrze o tym wiesz. Poza tym polubiłem ten styl.

– Od czasu do czasu mógłbyś założyć coś luźniejszego.

– Nawet nie próbuj – warknął jego przyjaciel. – Jak się dowiem, że miałeś na moim ciele coś innego niż zwykle, to dowiesz się, jak bardzo potrafię się obrazić.

– Wiem, jak bardzo to potrafisz. Pamiętasz lato w Hiszpanii?

– I tę kretynkę na plaży, która uparła się, że zobaczy, co mam pod spodem?

Na samo wspomnienie Hal się roześmiał, a Sev posłał mu tak mordercze spojrzenie, że ten zdziwił się, że jeszcze żyje.

– Wiesz, że mógłbyś robić za bazyliszka?

– Mieliśmy jednego i jeden wystarczy. Idź mi stąd, bo źle utnę i będę wyglądał jeszcze gorzej, niż zwykle.

Hal parsknął, ale wrócił do pokoju. Zauważył, że Hermiona powoli się budzi, więc postanowił nieco zażartować sobie kosztem Seva.

Usiadł koło dziewczyny i posłał jej szeroki uśmiech.

– Dzień dobry, Hermiono. Miło się spało?

Opadła jej szczęka, otworzyła szeroko oczy i przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna zemdleje z szoku. Po chwili jednak zaśmiała się.

– Hal, prawda?

– Skąd wiedziałaś?

– Po pierwsze: uśmiech. Po drugie: związane włosy. Po trzecie: zwróciłeś się do mnie po imieniu.

Właściwy Severus Snape wyszedł z łazienki i spojrzał na nich podejrzliwie. Przekazał Halowi kilka kosmyków.

– Staraj się ich nie zużyć zbyt szybko. Granger, nie ruszaj się stąd, bo znów sobie rozbijesz ten durny łeb.

Ona jednak parsknęła i spojrzała figlarnie na Hala.

– Widzisz? Musiałbyś jeszcze poćwiczyć, żeby tak się zachowywać.

– Granger!

– Niech pan spojrzy – zwróciła się do Seva i delikatnie pochyliła, by dotknąć policzków Hala. – Ma pan naprawdę ładnie zbudowane kości policzkowe. Powinien pan wiązać włosy.

– Po pierwsze: nie dotykaj mojej twarzy – warknął, pochylając głowę. Hermiona nie mogła zauważyć jego miny, bo schował ją za włosami, ale Hal widział, że Sev się zarumienił. – A po drugie, w związanych włosach wyglądam jak kretyn.

– Wcale nie. Przynajmniej nie mówię panu, że mógłby się pan uśmiechać. O, tak.

Sev rzucił mu mordercze spojrzenie, ale Hal nie mógł się powstrzymać i rozciągnął wąskie usta w szerokim uśmiechu.

– Granger, Hal, byłbym wam wdzięczny gdybyście nie robili sobie ze mnie żartów. – Jego głos był tak zimny i zwiastował tak paskudną śmierć, że Hal lekko się wzdrygnął.

– Jesteś przeczulony na swoim punkcie. Skoro Hermiona musi ciągle patrzeć na twoją skwaszoną minę, to raz na jakiś czas mogę ją pocieszyć twoim uśmiechem. Będzie miała co wspominać w czasie waszych kłótni.

Hermiona najwyraźniej czerpała radość z tej zmiennej mimiki. Sev był znany z tego, że jego twarz miała tylko dwa wyrazy – wściekłości lub całkowitej obojętności, a emocje przejawiały się jedynie w głosie i ruchu brwi, które były dość wyraziste. Hal nigdy tak nie potrafił, więc w tej chwili jego twarz, nawet jeśli nie była jego, przedstawiała całą gamę uczuć. Wpatrywała się w niego z wyraźną przyjemnością, co mu nieco pochlebiało. Przynajmniej dopóki sobie nie przypomniał, że ta przyjemność nie brała się z zachwytu nad jego normalną, przystojną twarzą – wtedy ogarniało go jedynie lekkie rozbawienie. Kiedy zaburczało jej w brzuchu, zaczerwieniła się i spojrzała niepewnie na Seva, który siedział obrażony w fotelu.

– Panie profesorze, przepraszam za pytanie, ale co z tym obiadem? Jestem strasznie głodna.

Skinął głową i wyszedł z pokoju. Hal przestał się powstrzymywać i ryknął śmiechem, co zostało przyjęte zachwyconym spojrzeniem.

– Wreszcie wiem, jak wygląda profesor, kiedy się śmieje. Wcześniej jedynie słyszałam.

– To i tak miałaś szczęście. Spójrz na to. – Zrobił zeza i wystawił język, a Hermiona opadła na poduszki w ataku śmiechu.

– To jest straszne! – Zaśmiała się. – Straszne, a jednocześnie śmieszne!

– Ha! To nie koniec. Mam w zapasie kilka min, które raczej nie zagoszczą na jego twarzy.

– Na przykład?

– Ten uśmiech.

Posłał jej lekko nieśmiały, ale jakby zapraszający do flirtu uśmiech i z zadowoleniem zauważył, że dziewczyna się czerwieni.

– No… To było coś! Chyba dobrze, że tak nie robi. Nie mógłby opędzić się od dziewczyn.

Zamrugała ze zdziwienia, kiedy pochylił się nad nią i spojrzał jej prosto w oczy w taki sposób, że zaczerwieniła się po koniuszki uszu, ale przymknęła oczy – jakby w oczekiwaniu na pocałunek. W swoim własnym ciele równie zgrabnie uwodził dziewczęta, ale nie sądził, że to zadziała, kiedy był w ciele Seva. To nasunęło mu pewne podejrzenia co do uczuć Hermiony. Cofnął się na swoje miejsce i dał jej chwilę na ochłonięcie.

– Jak widać, na mój czar nie wpływa fakt, że to nie moja postać – zażartował.

– Jesteś zdecydowanie zbyt pewny siebie, Hal – parsknęła, ale wciąż nerwowo przeczesywała dłonią włosy. Pokręcił głową i uśmiechnął się czarująco, powodując u niej kolejne rumieńce. – Przestań! Tak przyzwyczaiłam się do normalnych grymasów Snape’a, że dziwnie się czuję patrząc na to, co wyrabiasz z jego twarzą.

– Widzę. Wiesz, że drażnienie cię jest całkiem przyjemne? Wyglądasz ślicznie, kiedy się rumienisz.

Dziewczyna schowała twarz w rękach, ale nawet jej uszy były czerwone.

– Mógłbyś mi to powiedzieć, kiedy będziesz sobą? Uderzenie będzie znacznie bardziej łagodne.

– Właśnie dlatego teraz to mówię, bo zapewne nigdy nie usłyszysz tego od Seva.

– I dobrze. To jest zbyt dziwne!

– No już dobrze, zachowuję się przyzwoicie! Mam zrobić grymas, jakby mi było niedobrze, żebyś poczuła się lepiej?

Parsknęła i podniosła głowę znad rąk. Była naprawdę śliczna z zaczerwienionymi policzkami i świecącymi oczami. Sev dobrze by zrobił, gdyby z nią spróbował. Zalała go czułość – kochał tego chłopaka jak syna i nie mógł patrzeć, jak się katuje. Hermiona wpatrywała się w niego zdziwiona.

– Co teraz czułeś? – Spojrzał na nią zdziwiony. – Co czułeś przed chwilą? Bo wczoraj Snape miał ten sam wyraz twarzy i nie wiem, co on oznacza.

– Jak to wczoraj?

– Spił się i kiedy przyszłam, by zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku, to pod koniec chyba trochę się odkrył i widziałam wiele uczuć wypisanych na jego twarzy, ale tylko tego jednego nie umiem rozszyfrować. Co to było?

Hal prawie udławił się tym słowem.

– Czułość.

Hermionie opadła szczęka i ten właśnie moment wybrał Sev, by wejść do środka. Przed nim unosiła się w powietrzu taca z obiadem. Postawił ją na biurku i obrócił się do nich, patrząc podejrzliwie.

– Nie podobają mi się wasze miny – mruknął. – Co takiego głupiego zrobiłeś, Hal? I dlaczego, do diabła, się rumienisz, Granger?!

– Eee… Jakby to powiedzieć… Dziękuję za obiad?

– Cóż za potok elokwencji. Wstawaj i jedz.

Hal, który wciąż trwał w szoku, pomógł dziewczynie i podprowadził ją do krzesła, które stało przed biurkiem. Sypialnia Seva nie była zbyt bogato umeblowana – biurko z krzesłem, wysoka szafa, w której trzymał głównie szaty, regał z jego ukochanymi książkami, szafka nocna i, oczywiście, łoże, które zajmowało większą część przestrzeni. Hermiona była bardzo słaba i gdyby nie jego pomoc, to pewnie by upadła.

Sev tymczasem wrócił do swojej książki, a Hal zaczął się zastanawiać. Sev i czułość? Czułość?! Merlinie, co się tutaj wczoraj wyrabiało? Ciekawość go zżerała, ale wiedział, że pewnie nigdy się nie dowie. Spojrzał na zegarek, który miał na ręce (tym razem jego własność) i syknął niecierpliwie.

– Pójdę już. Zaraz zaczyna się obiad i muszę być obecny. Sev, pomóż później Hermionie wrócić do łóżka. Trzymajcie się.

– Do zobaczenia – rzuciła dziewczyna, a jego przyjaciel jedynie mruknął:

– Ściągnij tę kretyńską wstążkę.

 

 

Czułość?! Hermiona, która kolejny raz powiedziała w myślach to słowo i przypominając sobie wyraz twarzy Snape’a poprzedniego wieczora, omal nie udławiła się ziemniakami. Odkaszlnęła i zebrała się w sobie. W końcu wychodziło na to, że nie ona jedna czuła coś dziwnego. Bo musiała przyznać, że coś czuła, a dzisiejsze przedstawienie Hala tylko to potwierdziło. Po raz drugi w życiu zadurzyła się w swoim nauczycielu. I o ile Lockharta dało się jakoś wytłumaczyć – w końcu był przystojny, uprzejmy i czarujący, to jej fascynacja Snape’em nie miała żadnych podstaw. Poza wybitnym umysłem nie było w nim nic pociągającego. Owszem, miał ładnie zbudowane kości policzkowe, ale efekt całkowicie psuł jego wielki, zakrzywiony nos. Był chudszy od Rona, jego wzrost dodatkowo go wyciągał, a czarne szaty wcale nie pomagały tak bardzo, jak mu się wydawało. Poza tym, której dziewczynie podobałby się mężczyzna, który nawet się nie uśmiecha, tylko warczy, krzyczy i ma całe ciało w bliznach? Na wspomnienie widoku jego pleców zrobiło się jej gorąco, choć próbowała sobie wmówić, że to zupa tak zadziałała. Merlinie, zaczyna się zachowywać równie głupio, co Gabrielle! Nie pozwoli sobie na to! Snape jest jej nauczycielem i traktuje go jedynie jako przyjaciela. I nic więcej. 

Kiedy skończyła jeść, poczuła, że ma w sobie sporo energii, więc wstała i zaczęła powoli iść w kierunku łóżka. Snape obserwował ją ze złośliwym uśmiechem.

– Powtórka z rozrywki?

– Tym razem dojdę. Najadłam się, więc mam sporo energii.

– Obstawiam, że dojdziesz najdalej do tego miejsca. – Różdżką narysował wielki X na dywanie. Punkt był jakieś pięć kroków od łóżka i z siedem kroków od jej obecnego miejsca. Da radę. Za każdym krokiem rzucała Mistrzowi Eliksirów triumfujące spojrzenie, ale czuła, że jest coraz słabsza. W końcu upadła – twarzą uderzając dokładnie w czerwony X. Snape zarechotał złośliwie.

– Ucałowanie tego znaku nie liczy się jako dojście do niego, Granger, więc przypuszczam, że wygrałem.

– Świetnie. Więc co pan teraz planuje? – Przeturlała się na plecy i zaczęła podziwiać surowy kamień, który zastępował sufit. Było jej nieco niewygodnie, ale miękki dywan nieźle izolował od chłodu.

– To zależy od ciebie. – Przerzucił leniwie stronę w książce i zaczął czytać. Świetnie, ona może sobie tutaj poleżeć. Zaczęło robić się naprawdę zimno, ale zignorowała to. Kiedy już przysypiała, usłyszała westchnięcie i poczuła, że unosi się w powietrzu. Snape trzymał różdżkę w ręce i przenosił ją zaklęciem na łóżko.

– Dziękuję.

– Wystarczyło poprosić, kretynko. Masz odpocząć, żeby twoja krew była dobra, rozumiesz?!

– Tak, wiem. Jestem chodzącym składnikiem do pańskich cennych eliksirów.

– O, wreszcie zrozumiałaś – parsknął i brutalnie zdjął zaklęcie, więc z hukiem spadła na łóżko. – Mam nadzieję, że niczego nie połamałaś.

– Nie, mam się dobrze.

– Nie mówię o tobie, tylko o łóżku.

Rzuciła mu mordercze spojrzenie, weszła pod kołdrę i ułożyła się wygodniej.

– Właściwie dlaczego pan nosi cały czas czarne rzeczy?

– Proszę?

– Nie widziałam pana w innym kolorze, niż czarny. Nie licząc przebrania Wolly’ego. Udowodnił pan, że ma pan gust, więc dlaczego czerń?

– Dobrze się w tym kolorze czuję. Pasuje mi.

Wzruszył ramionami i najwyraźniej postanowił na tym zakończyć dyskusję.

– Nie denerwują pana te guziki?

– Które?

– No te tutaj. – Machnęła ręką, wskazując jego surdut. – Ile ich jest?

– Osiemdziesiąt osiem, razem z tymi na rękawach. I nie, nie denerwują mnie.

– To pan je chyba zapina przez godzinę!

– Niekoniecznie. Jest kilka zaklęć, które się tym zajmują. A teraz się zamknij, bo próbuję skupić się na książce, a twoje paplanie mnie rozstraja.

Wymamrotała coś i zasnęła.

 Wydawało jej się, że dopiero co zamknęła oczy, a już była budzona.

– Mamy niewiele czasu, więc podnoś tyłek.

– Jak uprzejmie.

– Nie mam na to czasu! Ruszaj się!

Przeszli szybko do gabinetu i po dłuższej chwili ponownie odpłynęła, by obudzić się w swoim dormitorium. Koło niej siedziała zmartwiona Lavender.

– No, nareszcie! Parvati pobiegła po panią Pomfrey, bo śpisz już drugi dzień!

– Głowa mnie boli…

– Nie powinni cię tak męczyć. – Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko. – Ale wiesz, że omal nie zeszłyśmy na zawał, gdy drzwi się otworzyły i do środka weszła McGonagall i Snape, który trzymał cię na rękach? Chciałabym tak!

– Wierz mi, że nie chciałabyś. Czuję się, jakby przebiegło po mnie stado hipogryfów.

– Och, wiem, mówię o czym innym. Nie ma w tobie ani nutki romantyzmu!

– Zwykle nie mam na to czasu.

Dziewczyna pokręciła głową i zaczęła się przebierać w mundurek.

– Na dzisiejszy wieczór zapowiedziane jest spotkanie Zakonu, a ty jeszcze przez jeden dzień jesteś zwolniona z zajęć. W wersji oficjalnej jesteś u św.Munga, bo na Zielarstwie coś cię pogryzło.

– Wspaniale.

– Nie narzekaj. Chętnie bym się zamieniła!

– Możesz przestać to powtarzać?

– Nie. Ty robisz eliksiry z jednym z najfajniejszych facetów w tym zamku, a ja… 

Nie dokończyła, bo Hermionę złapał dziki śmiech.

– Z kim? Hahaha… Ty chyba nie mówisz o Snape’ie? Hahaha…

– Owszem. O nim. Gdyby uśmiechał się tak, jak to robił Hal, kiedy był w jego skórze… – westchnęła z rozmarzeniem, po czym skrzywiła się. – A ja muszę kręcić się koło Zabiniego, który chyba jest na mnie za coś zły, bo prawie się do mnie nie odzywa. Dumbledore mnie pogania, żebym coś z niego wyciągnęła, ale jak, skoro nawet nie odpowiada mi na zwykłe „cześć”?!

– A zrobiłaś coś, co mogło go urazić? Na przykład: flirtowałaś z kimś innym? 

Lavender pokręciła głową, a jej piękne, proste blond włosy zafalowały.

– Nie. Nawet na nikogo nie patrzyłam! No, czasem zerkałam na profesora Friedricha, kiedy był w ciele Snape’a, ale to były tylko spojrzenia!

– Lavender… Twoje spojrzenia są równie wymowne, co sto słów. I, przy okazji, dam ci radę – jeśli nie chcesz zostać otruta w najbliższej przyszłości, to nawet nie patrz na Snape’a. Reaguje dość… dziko na wszelkie objawy zainteresowania swoją osobą.

– Gdyby tylko Blaise… Ech, nieważne. Ron i Harry martwili się o ciebie. Ginny tak samo, bo pojawiała się tutaj co przerwę, by upewnić się, że żyjesz.

– Przypuszczam, że przysporzyłam wam kłopotów. Przepraszam.

– Takie tam kłopoty… – Machnęła ręką i uśmiechnęła się. – Trochę żałuję, że przez te wszystkie lata nie poznałyśmy się bliżej.

– Najpopularniejsze dziewczyny na roku rzadko kiedy przyjaźnią się z molami książkowymi.

– Wiem, ale… No, wiesz… Chciałam cię przeprosić za to, co odstawiałam w tamtym roku z Ronem. I że byłam dla ciebie taka niemiła.

– Nie ma sprawy. Wtedy wydawało mi się, że coś do niego czuję.

– A teraz nie?

– Nie. Zbytnio się różnimy. Ron potrzebuje, nie obraź się, kogoś takiego jak ty. Kogoś, kto będzie dzielił jego pasje i zwracał na niego więcej uwagi, a mniej jej żądał dla siebie. No kogoś, kto ma ochotę na… fizyczne zbliżenia.

– Nie podoba ci się to, co robi Ron? Przecież on całuje jak… jak marzenie! Już tylko dlatego bym z nim była!

– To go sobie weź – burknęła Hermiona. – Mnie jest niedobrze od jego pocałunków. Zero wyczucia, zero taktu! Traktuje mnie jak mięso, na które można się rzucić!

– To się nazywa namiętność, wiesz?

– Nie. To się nazywa zbyt duże libido. Jak inaczej wytłumaczyć to, że dobiera się do mnie w pół godziny po tym, jak obściskiwał się z Hanną?

– Hmmm… Też fakt.

Chciała coś jeszcze dodać, ale przerwało jej wejście pani Pomfrey, która na widok obudzonej Hermiony odetchnęła z ulgą.

– No nareszcie! Już się bałam, że trzeba będzie cię przewozić do Munga! Albus obiecał, że nie będzie już tyle od ciebie wymagał, a i Severusowi się oberwało. Mógł zignorować rozkaz i znaleźć kogoś innego! Przeklęci mężczyźni! Wydaje im się, że skoro oni dają radę, to każdy inny też musi! A teraz mów, jaki jest twój stan.

Hermiona wsłuchała się w swój organizm i zaczęła powoli mówić.

– Głowa mnie boli, żołądek ssie, ale to pewnie z głodu. Strasznie boli mnie ręka.

– Nic dziwnego! Pod koniec czwartej miarki Severus musiał dosłownie wyciskać z ciebie krew! Wpadł w panikę, kiedy tętno zaczęło ci zanikać. Gdyby odpowiednio szybko nie przeniósł cię do Skrzydła Szpitalnego, to pewnie dzisiaj mielibyśmy pogrzeb. Straciłaś połowę krwi, jaka była w twoim organizmie i okazało się, że to zbyt mało dla twojego serca. Co dalej?

– W sumie to wszystko.

– Poproszę skrzaty domowe, żeby przyniosły ci coś do jedzenia. Panno Brown, niech pani pójdzie i powiadomi profesor McGonagall i profesora Snape’a, że z panną Granger wszystko w porządku.

– Oczywiście. – Dziewczyna uśmiechnęła się do Hermiony i wyszła. Kiedy zostały same, pani Pomfrey puściła oko do swojej pacjentki.

– Masz talent.

– Proszę?

– Musiałaś mocno zajść Severusowi za skórę. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak przerażonego, jak przedwczoraj, gdy wpadł z tobą do Skrzydła Szpitalnego. Musiałam go siłą wyrzucić, żeby móc cię zbadać.

– Profesor Snape potrafi być… uparty. Ale wątpię, że był wystraszony, chociaż pewnie obwinia się o wszystko.

– Norma, słoneczko. Alastor ma to samo. Choćby nawet nie miał na coś wpływu, to zamartwia się. I po to każdemu mężczyźnie potrzebna jest kobieta – żeby wyciągnąć go z dołka i pocieszyć. Czy też kopnąć, jeśli jest taka potrzeba.

– Eee… Nie rozumiem, o co pani chodzi… – Jednak czuła, że się rumieni.

– I dlatego robisz się cała czerwona? Och, proszę cię. Też się wzbraniałam przed uczuciem do Alastora i zajęło mi pięć lat przyznanie się do tego. Nie marnuj czasu, dziecko.

– Może pani przestać?! Nie wzbraniam się przed żadnym uczuciem, bo po prostu nikt mi się nie podoba!

Pani Pomfrey przewróciła oczami i, kiedy zbadała jej tętno, westchnęła.

– Szkoda marnować czas na fałszywą dumę, Hermiono. Zwłaszcza wtedy, gdy nie jesteśmy pewni, czy jutro wciąż będziemy żyć. Czerp z życia tyle, ile się da. To niełatwy człowiek, bardzo skryty i skomplikowany, ale wiem, że to nie jest coś więcej tylko z twojej strony.

– Niczego z mojej strony nie ma i… Niech pani przestanie mącić mi w głowie!

– Ja ci nie mącę, tylko dobrze radzę.

Hermiona była wściekła – czy wszyscy naokoło muszą ją szczuć Snape’em?! Jeszcze nie oswoiła się z myślą, że coś do niego czuje, a już na siłę pchają ją w jego stronę! Nie ma mowy! Będzie robiła wszystko, żeby po sobie tego nie pokazać! Pani Pomfrey najwidoczniej znalazła w jej oczach determinację, bo pokręciła głową.

– Jesteście siebie warci – tak samo uparci. Żeby to tylko was nie skrzywdziło. Do zobaczenia wieczorem na spotkaniu. Zaraz pojawią się skrzaty i masz zjeść wszystko, co ci przyniosą.

Wyszła, wciąż lekko smutna, zostawiając Hermionę w buntowniczym nastroju. Kiedy pojawił się obiad, dziewczyna zwlokła się z łóżka i w kilka minut wszystko zjadła – była diablo głodna. Po chwili namysłu ubrała się w mundurek i sprawdziła godzinę – za kilka minut zaczynała się Transmutacja. Złapała torbę, wrzuciła odpowiednie podręczniki i jako jedna z ostatnich weszła do sali. Na jej widok Harry i Ron poderwali się, by po chwili ją przytulić.

– Nie strasz nas już nigdy w ten sposób!

– Hermiono, przysięgam, że jeśli jeszcze raz wpadniesz na równie kretyński pomysł, to zamknę cię w twoim dormitorium!

– Też was kocham – parsknęła i usiadła koło Neville’a, który uśmiechnął się do niej.

– Też się martwiłem.

– Dziękuję, ale naprawdę nie było powodu.

– Słuchaj…– Rozejrzał się niepewnie i lekko nachylił. – Jak ci idzie z… no, wiesz… tą miksturą?

Uśmiech zniknął z jej twarzy. Przygryzła wargę, zastanawiając się, jak mu odpowiedzieć. Wiedziała, że jej praca była dla niego nadzieją na odzyskanie rodziców.

– Neville… Ja naprawdę się staram i sprawdzam wszelkie możliwe poszlaki, tylko to jest jak szukanie czegoś w ciemnościach, kiedy nie wiesz, jak to coś wygląda, a na każdym kroku możesz znaleźć przepaść.

– Wiem, że to nie jest proste zadanie – mruknął z rezygnacją. – Po prostu chciałem zapytać, czy coś już masz, bo… Mam możliwość załatwienia ci kilku roślin, których zwykle nie używa się w eliksirach, bo Snape uznał je za zbyt niebezpieczne. Przynajmniej tyle wywnioskowałem z tego, co mówiła Sprout.

Przez chwilę się zastanawiała.

– Spisz mi te rośliny, dobrze? I jeśli byś mógł opisać ich działanie, to oszczędziłbyś mi mnóstwo pracy. Dumbledore wspominał coś o tym, że Snape nie będzie w stanie sięgnąć po mniej konwencjonalne ingrediencje, więc może o to chodziło. Wiem, że chciałbyś jak najszybciej podać to swoim rodzicom, ale… Neville, to może potrwać nawet kilka lat. Nie podam nikomu czegoś niesprawdzonego, nie chciałabym mieć czyjejś śmierci na sumieniu.

– Hermiono, wierzę w ciebie i wiem, że dasz radę. Nieważne, ile to zajmie czasu. Mam nadzieję na to, że kiedyś będę w stanie porozmawiać z moimi rodzicami, kiedy będą wiedzieli, kim jestem.

– Neville, ja…

– Nic nie mów – uśmiechnął się szeroko i lekko poklepał ją po plecach. – Jesteś moją przyjaciółką i nawet, jeśli ci się nie powiedzie, to będę ci wdzięczny, że chociaż próbowałaś.

W tym momencie do sali weszła profesor McGonagall i na jej widok lekko zgubiła krok, ale zaraz się poprawiła. Machnęła różdżką i na tablicy pojawił się temat.

– Zajmiemy się dzisiaj zamianą ludzi w przedmioty nieożywione. Będziecie trenować na swoim partnerze, a na następnej lekcji przejdziemy do transmutacji samego siebie. Zaczynajcie.

– Cóż, czym byś chciał być? – odezwała się z nutką rozbawienia. Neville przez chwilę myślał.

– Sądzę, że fotelem. Najlepiej żółtym w czerwone pasy.

Zaśmiała się cicho, ale kiedy przyszło do wymawiania zaklęcia, była w pełni skupiona. W myślach uformowała odpowiedni obraz i skupiła się na nim. Wykonała odpowiedni ruch różdżką i po chwili przed nią stał fotel.

– Neville?

– Powiem ci, że wrażenie jest niesamowite – zaśmiał się fotel, a Hermiona razem z nim. Profesor McGonagall stanęła obok nich i uśmiechnęła się szeroko.

– Brawo, panno Granger! Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! – Pochyliła się, by odczarować chłopaka i jednocześnie szepnęła. – Miałaś jeszcze dzisiaj leżeć.

– Czuję się już dobrze, dziękuję za troskę.

– Nie ma sprawy. – Powiedziała po czym spojrzała jej w oczy i Hermiona wyraźnie dojrzała w tym spojrzeniu zadowolenie. – Wiedziałam, że dasz sobie z nim radę.

Skrzywiła się, gdy zrozumiała, o co chodzi i mogłaby przysiąc, że kobieta zachichotała złośliwie. Przeklęci ludzie! Założyła ręce na piersi i mruknęła do Neville’a.

– Spróbuj zmienić mnie w lampę z pomarańczowym kloszem.

– Eee… No dobra.

Zamknął oczy i po chwili Hermiona miała wrażenie, że się wydłuża, ale w pewnym momencie coś ją zabolało i głowa zaczęła jej pękać. Spojrzała w dół i krzyknęła. Jej głowa zmieniła się w klosz i żarówkę, ale od szyi w dół wciąż była człowiekiem. Nauczycielka po chwili była koło niej.

– Panie Longbottom, pięć punktów od Gryffindoru! Mógł pan wyrządzić pannie Granger nieodwołalną krzywdę!

Neville miał nietęgą minę, a Hermiona poczuła ulgę, gdy jej głowa ponownie stała się ludzka. Również ból zelżał, teraz jedynie ją lekko ćmiło.

Na Zielarstwie Neville szepnął coś profesor Sprout i po chwili pociągnął ją do ostatniej szklarni.

– To tutaj. Załóż płaszcz ochronny i trzymaj różdżkę w pogotowiu.

Skinęła głową i po chwili weszli do środka. Dookoła nich było mnóstwo roślin, których nigdy nie widziała. W pewnym momencie musiała przystanąć.

– Neville! Przecież to jest…!

– Drzewo życia, tak. W zeszłym tygodniu Snape siedział przed nim z kilka godzin i wyglądał tak, jakby sam z sobą walczył, po czym pokręcił głową i wyszedł.

– Bał się go użyć. To potężna roślina lecznicza, ale… Neville, koniecznie spisz mi wszystko, co tutaj macie!

– Oczywiście. Słuchaj… Snape chyba nie jest taki zły, jak mi się wydawało, co? Hermiona parsknęła.

– Nie jest najsympatyczniejszym człowiekiem na ziemi, ale da się go lubić. Potrafi zaskoczyć.

– To zauważyłem. Kiedy stąd wychodził, spojrzał na mnie i chyba nawet się uśmiechnął, po czym powiedział, że rękę do roślin odziedziczyłem po mamie. A z tego co wiem, to na roślinach znała się nawet lepiej od Sprout! Ale potem dodał, że talent do eliksirów na pewno mam po ojcu. Też wszystko wysadzał w powietrze.

– Cały Snape! W jednym zdaniu umieścić komplement i obelgę. On naprawdę nie jest taki zły, tylko… trzeba się postarać, żeby dało się go znieść. Później to staranie się i znoszenie wchodzi w krew. 

– To dobrze. Bałem się na początku, że otruje cię, żeby mieć spokój, ale teraz widzę, że wszystko jest w porządku.

– Dobry z ciebie chłopak, Neville, i świetny przyjaciel. 

Zaczerwienił się.

– Wiesz… zawsze mi pomagałaś i jakoś tak traktuję cię jak siostrę.

– Wiem. Wracamy na lekcję?

– Jasne.

Po Zielarstwie przyszła kolej na to, czego bała się najbardziej – dwugodzinna lekcja Eliksirów.

Usiadła na swoim zwykłym miejscu, a Harry i Ron usadowili się tuż obok niej.

– Mówię ci, bez ciebie Eliksiry to była porażka… – Ron właśnie dziesiąty raz tego dnia poprawiał swoje wypracowanie. – Nie dość, że prawie wysadziłem kociołek, to jeszcze mikstura Harry’ego prysnęła na moją pelerynę. Dramat.

– Też się cieszę, że się pojawiłaś, Granger. – Pansy patrzyła na nią złośliwie. – Bez twoich kudłów nie było czym wycierać podłogi.

– Trzeba było założyć majtki, Parkinson – odpowiedziała. – Wtedy mogłabyś je zdjąć i nimi wytrzeć. Chociaż przypuszczam, że z trzech sznurków nie zrobisz wielkiej szmatki.

– Ja przynajmniej mam co pokazywać.

– Każda dziewczyna ma to samo co ty do pokazywania, a jednak tego nie robi. Czy ty w ogóle się nie szanujesz?

– Cóż, mnie przynajmniej ktoś przeleciał i nie skończę jako stara panna, która będzie robić sobie dobrze do zdjęcia chłopaka sprzed dwudziestu lat.

– Parkinson! Odwal się od niej! – Ron wstał, cały czerwony, ale Hermiona pociągnęła go za rękaw.

– Usiądź. Wiesz dobrze, że jeśli tkniesz jakiegoś Ślizgona to kłopoty murowane.

– Właśnie Weasley, lepiej usiądź – zarechotał Nott. – I dalej próbuj włożyć Granger rękę pod spódnicę. Wszyscy w szkole wiedzą, że posuwasz Abbot nocami, a w dzień przystawiasz się do tej szlamy.

Ron wyjął różdżkę, ale Hermiona szybko się odezwała.

– I co z tego? Jak się jest tak przystojnym, jak Ron, to ciężko opędzić się od dziewczyn. Widziałam, jak się na jego widok śliniłaś, Parkinson. Nic dziwnego, że i Puchonka to zauważyła. Mnie osobiście to nie przeszkadza.

Ron zaczerwienił się jeszcze mocniej, jeśli to było w ogóle możliwe, ale nieco się opanował. Hermiona błagała w myślach Snape’a, żeby się pospieszył i przyszedł, ale jakoś nic sobie z tego nie robił. Nott postanowił nie odpuścić.

– Wiesz, Weasley, twoja szlama nie rozkłada dla ciebie nóg, ale idę o zakład, że ktoś ją posuwa.

Harry i Ron jednocześnie wyciągnęli różdżki i poderwali się na nogi. Hermiona złapała ich za łokcie.

– O to im chodzi! Siadajcie! – syknęła, ale było już za późno. Zaklęcia zaczęły latać po sali i po chwili Ron przeleciał nad jej głową i uderzył o ścianę. W tym momencie pojawił się Snape.

– CO TU SIĘ DZIEJE?! – ryknął i w ekspresowym tempie pozbawił wszystkich różdżek. Kiedy ją zauważył, nie okazał zdziwienia, ale jego oczy zwęziły się w sposób, który dobrze znała. Opanowała go furia i najmniejsza iskra mogła spowodować wybuch. Ocucił Rona i, kiedy wszyscy usiedli, przemówił głosem tak pełnym lodu, że nawet Ślizgoni drgnęli. – Co tu się działo? Parkinson?

– Weasley i Potter zaczęli rzucać w nas klątwami, więc musieliśmy się bronić, panie profesorze. Nie wiem, o co im poszło.

– Wspaniale. Gryffindor traci…

– Oni mówili okropne rzeczy na temat Hermiony! – krzyknął Ron. – Nazywali ją… szlamą! 

Snape lekko drgnął, ale nawet nie spojrzał na Ślizgonów, którzy zaczęli się szczerzyć.

– Siadaj, Weasley, i naucz się, że nie należy się odzywać bez pytania. Nie obchodzi mnie, kto co mówił. Jeśli wy zaczęliście tę bitwę, to poniesiecie konsekwencje.

– Ale on ma rację! – Dean oburzył się, a Hermiona jęknęła w duszy. Nie wiedzieli, kiedy się zamknąć?! – Nie pozwolimy na to, by mówili o naszej koleżance, że ktoś ją posuwa!

– Dean, zamknij się – warknęła i uderzyła go w ramię.

– Granger, nie bij Thomasa. Pięć punktów od Gryffindoru. Wyraziłem się chyba jasno, prawda?! Nie obchodzi mnie, kto zaczął, co powiedział i jakich słów użył! To jest moja sala i jeśli ktoś chce się bawić w pojedynkowanie, niech to robi daleko stąd! WYRAŻAM SIĘ JASNO?!

Kiedy ryknął, większość podskoczyła ze strachu.

– Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów! Slytherin traci pięćdziesiąt punktów!

Ślizgoni, którzy zaczęli się paskudnie uśmiechać, wyglądali, jakby ktoś wylał im na głowy lodowatą wodę.

– Ale… za co? – Pansy wydawała się być w głębokim szoku.

– W Slytherinie, panno Parkinson, obowiązują pewne zasady, o których chyba zapomnieliście. Macie MYŚLEĆ i kombinować, nie rzucać przekleństwami. Nie jesteście w pierwszej klasie, gdzie takie zachowanie było dopuszczalne. Przynosicie hańbę mojemu Domowi. Żądam poprawy, czy to jasne?

Ślizgoni pokiwali głowami, a Hermiona musiała się powstrzymywać, żeby nie pokazać Parkinson języka. Harry i Ron wyglądali, jakby święta przyszły miesiąc wcześniej. To jednak nie był koniec.

– Granger, z tego co wiem, miałaś wrócić ze świętego Munga dopiero jutro? Co więc tutaj robisz?!

– Przyszłam na zajęcia, panie profesorze. Mój stan jest już stabilny.

Musiała pamiętać, że są w sali pełnej uczniów i nie może sobie pozwolić na zwykłe pyskowanie, choćby miała na to nie wiadomo jaką ochotę.

– Wątpię, czy ty potrafisz to stwierdzić. Pójdziesz do pani Pomfrey i, jeśli ona pozwoli ci uczęszczać na lekcje, niech napisze stosowną notkę. Dość mieliśmy wypadków z kociołkami, by się przejmować tym, że możesz podpalić te swoje kudły. Na co jeszcze czekasz?! – wrzasnął, gdy się nie ruszyła.

– Przepraszam, panie profesorze. Już idę.

Posłała mu jednak spojrzenie, które wiele razy widział. Mówiło ono wyraźnie: „już ja panu pokażę!”. Kiedy wychodziła, usłyszała jeszcze:

– Dziś będziecie warzyć bazę do Eliksiru Rodwana. Czy ktoś z was, matoły, potrafi powiedzieć, czym jest ten eliksir?

Żałowała, że nie siedzi teraz w sali – miałaby pełne prawo do odpowiedzi na to pytanie. Wzdychając, ruszyła do Skrzydła Szpitalnego. W połowie drugiego piętra natknęła się na Morag.

– O, Hermiona. Już zdrowa?

– Tak. A ty nie powinnaś przypadkiem być na Mugoloznawstwie?

– A ty na Eliksirach?

– Muszę iść po zaświadczenie, że mogę pracować nad miksturami. Rozumiesz, Snape. – Skrzywiła się, wyraźnie dając do zrozumienia, co o nim myśli. Dziewczyna roześmiała się.

– Rozumiem twój ból. Ja idę do dormitorium po mugolską gazetę, którą kupiła mi matka jakiś czas temu. Jest w niej kilka zdjęć typowych dla mugoli przedmiotów.

– Jak ci idzie bycie Prefekt Naczelną?

– Spokojnie. Martwię się jednak o twojego przyjaciela, Harry’ego Pottera. Jest jakiś dziwny… Chodzi osowiały i coś mruczy pod nosem. Kilka razy podsłuchałam i usłyszałam: „więcej mocy”. O co mogło mu chodzić?

– Mieszka z mugolami, jak pewnie wiesz. Ostatnimi czasy zastanawiał się nad tym, jak zwiększyć moc żarówki. Nie może znieść czytania w kiepskim świetle.

Kłamstwo przeszło jej gładko przez usta, ale gdzieś tam w środku poczuła się zaniepokojona.

– Och… W takim razie w porządku. Trochę się wystraszyłam. Niedługo drugi mecz sezonu. Krukoni przeciwko Gryfonom. Sądzisz, że macie jakieś szanse?

– Mam nadzieję! Ćwiczą tyle, że aż dziwne, że ktokolwiek martwi się, że nie wygrają.

– Często?

– Dwa, trzy razy na tydzień. Głównie w soboty. A wasi?

– Mniej, zdecydowanie mniej. Wiesz, owutemy i te sprawy.

– Nauka. To dobrze, ja cały czas próbuję ich zapędzić do książek.

– Ja tutaj skręcam. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Weszła do Skrzydła Szpitalnego i podeszła do drzwi gabinetu pani Pomfrey. Zapukała.

– Pani Pomfrey?

Kiedy nie dostała odpowiedzi, otworzyła drzwi i zauważyła, że czarownica jest nieobecna. Usiadła na jednym z łóżek – i tak nic nie traci z zajęć. Co jak co, ale bazę do Eliksiru Rodwana potrafi robić bardzo dobrze. Westchnęła, gdy spojrzała na zegarek – pierwsza lekcja właśnie się skończyła i zaraz zacznie się druga. Kiedy już miała wracać, do środka weszła pani Pomfrey.

– A cóż ty tutaj robisz?!

– Profesor Snape przysłał mnie do pani. Mam przynieść pozwolenie, by móc uczęszczać na zajęcia.

– Miałaś leżeć!

– Ale ja czuję się naprawdę dobrze, a nie chcę tracić lekcji.

– Cóż… Dobrze, napiszę ci. Daj mi chwilę. Był mały wypadek na Zielarstwie i musiałam Belby’emu złożyć ramię. Gdzie to ja… O, tutaj.

Wyciągnęła długie orle pióro i zaczęła pisać. Widząc zdziwiony wzrok Hermiony, lekko się zaróżowiła.

– Prezent od Alastora na zeszłoroczne święta. Uznał, że będzie mi pasować.

– Pasuje, nawet bardzo.

– Powiedz mu to. Na pewno się ucieszy. – Zaśmiała się i wręczyła jej kartkę, na której było napisane:

 

Nie zachowuj się jak kwoka z pisklęciem.

Poppy

 

Przeczytała to i wybuchła głośnym śmiechem.

– On mnie wyrzuci z sali, jak nic!

– Wątpię. Idź, zaczęła się druga lekcja.

– Do widzenia.

Wyobrażając sobie minę Snape’a przyspieszyła, w efekcie ledwo oddychając przed salą Eliksirów. Usłyszała ze środka wrzask:

– POTTER!!!

Parsknęła i weszła, jednocześnie mówiąc:

– Przepraszam, że tak późno, ale pani Pomfrey…

Chwilę później uderzyło w nią coś ciężkiego i zapadła ciemność.

 

Harry miał mieszane uczucia – z jednej strony był zadowolony, że Ślizgoni też oberwali, a z drugiej był wściekły, że Snape w żaden sposób nie ukarał ich za tę „szlamę”. Powinien coś zrobić!

– Potter, powiedz mi, co powinieneś dodać po kolcu smoka?

– Trzy gałązki jeżyny, panie profesorze.

– Właśnie. A ile masz ich przygotowanych?

– Dwie – powiedział niechętnie Harry, wiedząc, co zaraz się stanie.

– Właśnie, dwie. Ani ty, ani Weasley bez obecności Granger nie potraficie zrobić ani jednego eliksiru poprawnie. Czy ona również czyta za was, skoro nawet najprostszej rzeczy nie umiesz zrobić? A może sławny Harry Potter, Chłopiec–Który–Na–Nasze–Nieszczęście–Przeżył uznał, że tego typu zadania są nieodpowiednie dla jego statusu społecznego?

I wtedy to się stało. Harry ze złością zacisnął dłonie i przez przypadek popchnął kulkę kociego włosia, która miała być dodana na samym końcu. Oczy Snape’a rozszerzyły się i ryknął:

– NA ZIEMIĘ!!!

Tę komendę poznali już na pierwszym roku. Oznaczała, że uczniowie mieli położyć się i przykryć pelerynami tak bardzo, jak się tylko dało. Kociołek Harry’ego zaczął drżeć. Nie powinien się tak łatwo rozpaść – pomyślał chłopak, stojąc nieruchomo, podczas gdy reszta wykonała polecenie. – To przecież żeliwny kociołek. One wytrzymują tego typu rzeczy. Snape, widząc, że on wciąż stoi, krzyknął:

– POTTER!

I w tym momencie stało się kilka rzeczy naraz: Harry padł, przykrył się peleryną, ale i tak widział salę, drzwi otworzyły się i wpadła do środka Hermiona oddychając ciężko.

– Przepraszam, że tak późno, ale pani Pomfrey… – zaczęła mówić, a Harry zauważył zmianę na twarzy Snape’a. Mistrz Eliksirów zbladł i na jego twarzy pojawiło się szczere przerażenie. Rzucił spojrzenie na wciąż mówiącą Hermionę, na kociołek, i korzystając ze swoich długich nóg zrobił dwa kroki, objął dziewczynę w pasie i zarzucił pelerynę zasłaniając ją. Dotarł do niej na setną sekundy przed wybuchem, który wstrząsnął wszystkimi wnętrznościami Harry’ego. Huk był ogłuszający, a blask oślepiający.

Dopiero jakiś czas później był w stanie otworzyć oczy. Coś lało mu się na pelerynę, która na szczęście była gruba, więc wstał, przy okazji odkrywając, że jego nogi trzęsą się jak galareta. Na stole został tylko palnik, a części kociołka utkwiły w ścianie. Inni uczniowie również się podnosili, gdy jeden dźwięk przeszył go do głębi – przerażający wrzask Hermiony. Spojrzał w kierunku gdzie ostatnio ją widział, ale tam jej nie było. Adrenalina wyostrzyła mu wszystkie zmysły, więc po chwili dojrzał jej szopę pod ścianą. Wpatrywała się w coś z przerażeniem, więc podbiegł tam, Ron tuż za nim. Kiedy spojrzeli na Snape’a, obu zakręciło się w głowach. Harry wyjąkał słabo:

– Merlinie…

Snape pół–leżał oparty o ścianę, a w lewą część jego twarzy wbił się odłamek żeliwa z kociołka Harry’ego. Mistrz Eliksirów był nieprzytomny, a jego czarna szata powoli pokrywała się szkarłatem. Hermiona płakała i najwyraźniej wpadła w histerię, bo próbowała czarować, ale wychodziły jej jedynie szlochy.

Enner… och… Ennerv…

Harry wyręczył ją.

Ennervate!

Snape jęknął z bólu, a Hermiona szybko powiedziała:

– Niech pan nie otwiera oczu, bo jeśli to lewe jest całe, to może pan dopiero wtedy je zranić.

– Potter – wysyczał mężczyzna. – Sto punktów od Gryffindoru i szlaban co środę do końca roku!

Chłopak skinął głową – to i tak była mała kara. Spodziewał się, że zostanie zabity na miejscu. I, po raz pierwszy, nie miałby o to pretensji.

– Klasa jest wolna – wychrypiał Snape. – Potter, Weasley, Granger. Wasza trójka zostanie. I niech nikt nie waży się posyłać po panią Pomfrey!

Ślizgoni i Dean wyszli tak szybko, jak się dało. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Snape warknął:

– Granger, zejdź ze mnie i przestań moczyć mi szatę. Potter, jeśli to nie przekracza twoich zdolności manualnych, to wlej do pustego kociołka zimną wodę. Weasley, pobiegniesz do mojego gabinetu i otworzysz szafkę w moim biurku. Będzie tam fiolka z ciemnozłotym płynem. Przynieś mi ją.

Każdy wykonał zadanie, a Snape wstał i syknął, gdy podniósł dłoń, by zbadać twarz. I, ku ich przerażeniu, po prostu pociągnął za metal i wyjął go ze swojej twarzy. Harry wiedział, że ten dźwięk – dziwny plusk – będzie śnił mu się po nocach. Powstrzymał się od wymiotów, gdy chlusnęła krew, ale dla Hermiony było to zbyt wiele. Opadła na kolana i zaniosła się płaczem.

– Granger, przestań histeryzować. Jeśli ktoś tutaj powinien to robić, to chyba ja, prawda? – Otworzył prawe oko, przyjrzał się kawałkowi żelaza, który trzymał w dłoni i mruknął ponuro. – Wspaniale, zostało trochę eliksiru.

Ron, który właśnie wszedł do środka, zachwiał się.

– Czy pan OSZALAŁ?! Dlaczego wyjął pan to cholerstwo?

– Bo nie było mi z nim do twarzy – powiedział jadowicie Snape, ale Harry mógłby przysiąc, że słyszy w jego głosie rozbawienie.

– Czy ja mogę wyjść? – spytał słabo, ale Snape uśmiechnął się paskudnie, chociaż musiało go to boleć.

– Nie, Potter. Właśnie ty musisz zostać. Zobacz, do czego może doprowadzić chwila nieuwagi na mojej lekcji. Weasley, chciałbym dostać ten eliksir przynajmniej w tym stuleciu.

Ron drgnął, ale podał mu fiolkę, którą ten od razu wypił. Krew przestała lecieć, rana zmniejszyła się, a Mistrz Eliksirów otworzył lewe oko. Było całe i nienaruszone.

– Masz szczęście, Potter. Gdyby coś stało się z moim okiem, to pożałowałbyś tego.

Podszedł do kociołka i zaczął myć twarz, ale Harry zauważył, że wcześniej wrzucił coś do środka i wypowiedział kilka zaklęć. Kiedy skończył i odwrócił się do nich, chłopak poczuł, że żołądek wywraca mu się na drugą stronę. Przez całą twarz Snape’a biegła w tej chwili wyraźna blizna. Zaczynała się tuż przy linii włosów, przecinała brew dokładnie nad środkiem oka, zaczynała ponownie na kości policzkowej i kończyła przy linii szczęki. Wyglądało to tak, jakby ktoś próbował podzielić twarz mężczyzny na pół, ale nie wiedział, że połówki są zwykle równe.

– Czy… czy ta blizna nie powinna zniknąć?

– Zniknęłaby, gdyby nie to, że na brzegach odłamka metalu znalazły się krople eliksiru, które nie pozwoliły skórze na dokładne zrośnięcie się. Zostaliście z jednego powodu – chcę, żebyście zrozumieli, że Eliksiry to nie zabawa i trzeba przy nich być naprawdę uważnym. Mogą wam uratować życie, ale mogą również je zniszczyć. W tej wojnie wielokrotnie będziecie się spotykali z różnymi substancjami i chcę was uczulić na uważne obchodzenie się z nimi. Kilka milimetrów dalej i musiałbym sprawić sobie takie same oko, jakie ma Moody. Oczekuję, że wyciągniecie z tego lekcję, chociaż pewnie są to płonne nadzieje. Możecie iść.

Harry i Ron wyszli, ale Hermiona uparła się, że jeszcze zostanie, więc ją zostawili. Minęli róg korytarza i obaj padli na kolana.

– Ja pier…

– Ron, daruj sobie… Niedobrze mi.

– Mnie też. Odpuszczam sobie kolację.

– I latanie na miotle.

– Szlabany do końca roku… Ale ci się trafiło.

– I dobrze. Prawdę mówiąc powinienem przeprosić.

– Chyba pierwszy raz w tej kwestii się z tobą zgodzę.

Snape stał w sali i czyścił ją różdżką. Kiedy klasa wyglądała tak, jak zwykle, obrócił się w kierunku urywanych szlochów z wyrazem twarzy wskazującym na skrajną irytację.

– Granger, skończ już.

– Prze… Przepraszam. Jakoś się rozkleiłam i nie mogę się po–o–ozbierać…

– Wróciłaś tutaj, więc pewnie masz kartkę od Poppy?

Skinęła głową i podała mu kartkę, która obecnie była pogięta i w większości zalana jego własną krwią. Cudownie. Kiedy przeczytał tekst, zacisnął zęby i rzucił dziewczynie miażdżące spojrzenie.

– Czy to jakiś dowcip?

– Nie wiem. – Zachichotała, ale łzy dalej jej leciały. – Pani Pomfrey dała mi tę kartkę i kazała iść.

– Kobieto, przestań się mazać jak jedenastolatka – warknął zniesmaczony. – Co niby cię tak rozkleiło?

– Byłam pewna, że pan nie żyje, bo to wyglądało tak, jakby się wbiło głęboko…

– Przykro mi, że cię rozczarowałem.

– NO WIE PAN CO! – Skoczyła na równe nogi i zaczęła mu wygrażać palcem. Jej płacz powoli przechodził we wściekłość. Jak on śmiał! – To… To…! Słów mi na to brakuje! Jest pan najgorszym, najbardziej upartym, złośliwym, wrednym i impertynenckim człowiekiem, jakiego znam!

– Granger!

– No co?! Może nie mam racji?! Ja się o pana martwiłam, że przeze mnie pan zginął, a pan mówi, że mnie rozczarował!!! Jeśli nie umie pan podziękować, to niech pan milczy!

– Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś o mnie dba!!! – krzyknął, po czym zacisnął usta, obrócił się i ruszył szybkim krokiem do biurka, by poukładać pergaminy, które pospadały na ziemię. Hermiona zamrugała ze zdziwienia. Wreszcie powiedział to, co go męczyło. Otarła łzy i podeszła do biurka, by pomóc z papierami. Oddzielała roczniki i klasy.

– Przepraszam… – powiedziała cicho. – Naprawdę się wystraszyłam, stąd ten atak histerii.

– Nic nowego – parsknął. – Zawsze twierdziłem, że godłem Gryffindoru powinien być kurczak.

– Przepraszam też za to. – Wyciągnęła dłoń, by dotknąć świeżej blizny. – Powinnam była rozejrzeć się, gdy weszłam do sali. Gdyby nie pan, to ten kawałek metalu wbiłby się w moje czoło.

– Byłabyś pierwszym ludzkim jednorożcem. Granger, zostaw to w spokoju. To nie twoja wina. Poza tym, ta blizna niewiele pogorszyła mój wygląd, więc nie ma sensu się tym przejmować. A teraz, ty skończona kretynko, powiedz mi, dlaczego wstałaś z łóżka?! Dwa dni temu omal nie zatrzymało ci się serce!

– Teraz z kolei pan przesadza – mruknęła i poczuła chęć pomęczenia go. – Czułam się całkiem dobrze, więc wstałam. Poza tym, jak może pan nabijać się z mojej histerii, skoro sam wpadł pan w panikę, kiedy zemdlałam?

– Nie wpadłem w żadną panikę! – krzyknął i ucierpiała na tym jakaś praca, bo z wściekłości zacisnął pięść, w której akurat trzymał pergamin.

– Och, oczywiście. A pani Pomfrey wcale nie musiała siłą wyrzucać pana ze Skrzydła Szpitalnego?

– Sam wyszedłem, upewniając się, że ktoś się tobą zajmie!

– I pewnie Lavender skłamała, że przyniósł mnie pan na rękach do dormitorium pomimo tego, że profesor McGonagall mogła mnie tam zanieść na noszach?

– To akurat wina tej wiedźmy – warknął. – Przegrany zakład o zeszłoroczny Puchar Quidditcha.

– Oczywiście.

– Możesz przestać się ze mnie nabijać?!

– Ja? Jakże bym śmiała się nabijać? Traktuję pana tak samo uprzejmie, jak pan mnie.

– Nie przypominam sobie, żebym tak się do ciebie odnosił.

– Demencja starcza? – podpowiedziała wesoło i oberwała wściekłe spojrzenie zza wielkiego nosa.

– Granger, panuj nad swoim językiem!

– Panuję nad nim… przez większość czasu. – Przygryzła w zamyśleniu dolną wargę. –Właściwie jakim cudem kociołek Harry’ego wybuchł?

– Tutaj nie potrzeba żadnych cudów. Potter jest równie beznadziejny na Eliksirach, co jego ojciec.

– Och, właśnie! Słyszałam, że pochwalił pan Neville’a!

– Nigdy nie pochwaliłem Longbottoma, możesz mi wierzyć.

– A to, że jest równie dobry w Zielarstwie, co jego matka?

– To akurat prawda, nie pochwała.

– Co pan robi w święta? Przez chwilę milczał.

– Po co chcesz to wiedzieć?

– Tak z ciekawości pytam.

– Zostaję w zamku i będę zmuszony pójść na przeklęty obiad świąteczny, a następnie cały przeklęty wieczór będę musiał spędzić w przeklętej obecności przeklętego Hala.

– Dużo przekleństw. Nie lubi pan świąt?

– Nie mam powodu, by je lubić. Nie jestem wierzący i nie podoba mi się idea Świętego Mikołaja.

– Są powody, by lubić święta!

– Jakie?

– Spędzanie ich z ludźmi, których się kocha i lubi!

– W tym roku będzie pierwszy raz, jak osoba, którą lubię, spędzi ze mną święta.

– A w domu?

– Matka pracowała, a ojciec pił. Zapewniam cię, że nie można tego nazwać wesołymi świętami. Póki byłem w szkole, zostawałem w Hogwarcie, a później…– Przez chwilę milczał, by dodać cicho: – Nie jestem dumny z tego, jak później spędzałem święta.

– Więc… prezenty! Każdy je lubi dostawać!

– Od rodziców co roku dostawałem kredki, a gdy zmarła moja matka, przestałem cokolwiek dostawać. Poza nimi jedynie Hal, Molly i Dumbledore coś mi dają, ale nie jest to miłe. Robią to raczej z obowiązku.

– Pański optymizm jest zaraźliwy – mruknęła. – Śnieg?

– Moczy płaszcz.

– Lód?

– Oznacza, że jest zimno. Poza tym może w każdej chwili się załamać.

– Śnieżki?

– Nie sądzisz chyba, że bawię się w wojnę na śnieżki? – zaśmiał się cicho.

– Bałwan?

– Ty jesteś – powiedział z przekąsem.

– Jemioła! – rzuciła niecierpliwie, ale to spotkało się z głośnym śmiechem. Podobało jej się, jak wyglądał, gdy tak się śmiał. Zupełnie inny człowiek.

– Granger, spójrz na mnie i powiedz mi, jaka kobieta chciałaby mnie pocałować? – pokręcił głową, wciąż chichocząc.

– Gabrielle i Lavender na pewno – rzuciła szybko, próbując odciągnąć jego uwagę od tego, że się na niego gapiła. – W tym roku udało się panu zdobyć kilka fanek.

– Wielkie dzięki, ale wolałbym nie bawić się w takie głupoty, jak jemioła. Myśl dalej.

– Hmmm… Przerwa świąteczna? Żadnych lekcji z idiotami, żadnego sprawdzania prac.

– No… Coś w tym jest, ale i tak muszę oglądać niektórych uczniów w zamku, a tego wolałbym uniknąć.

– Kolędy?

– I może jeszcze ja mam śpiewać?

– To nie byłby taki zły pomysł. Żartowałam, żartowałam! Niech pan tak na mnie nie patrzy. Święta… Choinka?

– Nie jestem zwolennikiem wycinania drzew. Jestem za ochroną przyrody.

– No to jest pan beznadziejnym przypadkiem!

– Wreszcie to do ciebie dotarło. A ty pewnie wybierasz się do Muszelki?

– No właśnie nie jestem pewna… Powinnam odwiedzić rodziców, ale nie wiem, czy tym samym nie ściągnę na nich tragedii…

– Raczej nie. Hogwart ma połączenie sieci Fiuu z domem twoich rodziców. 

Podskoczyła i uśmiechnęła się szeroko.

– Naprawdę?

– Czy ja muszę się powtarzać?!

– Och, to cudownie! – Pochyliła się i przytuliła go nad biurkiem. – Dziękuję! Po czym ruszyła do drzwi.

– Co to, do diabła, miało być?!

– Podziękowanie! Och, muszę iść zapytać dyrektora, czy to bezpieczne… Jeszcze raz dziękuję!

– Wariatka!

Obróciła się, trzymając dłoń na klamce.

– Niech się pan cieszy, że pana nie pocałowałam.

I widząc, jak wciąga powietrze, by krzyknąć, pokazała mu język i zniknęła za drzwiami, by zorientować się, że nie dość, że pokazała nauczycielowi język, to zostawiła swoją torbę w środku. To nie było najmądrzejsze z jej strony. Trudno, musi wrócić. Otworzyła drzwi i zauważyła, że Snape stoi przy biurku i trzyma w wyciągniętej dłoni jej torbę.

– To chyba twoje? – uśmiechnął się złośliwie, a przecięta brew uniosła się w górę, przez co wyglądał jeszcze wredniej.

– Właśnie po to wróciłam.

– Granger, gdybyś nie była za młoda, pokazanie mi języka po powiedzeniu, że istnieje opcja pocałunku, uznałbym za zaproszenie. – Jego głos ociekał jadem, ale i tak się zaczerwieniła.

– Wie pan, że nie o to chodzi.

– Owszem, ale warto było to powiedzieć, żeby zobaczyć, jak się rumienisz.

W tym momencie przed oczami pojawiła jej się postać Snape’a ze związanymi włosami, która mówiła jego głosem: „Wiesz, że drażnienie cię jest całkiem przyjemne? Wyglądasz ślicznie, kiedy się rumienisz”. Wiedziała, że to był Hal, ale mimo to kolor na jej policzkach pogłębił się. Wiedziała, że wygląda jak dorodny burak.

– No i co teraz? Znieważyłaś mnie, a ja mam twoją torbę.

– Może po prostu ją pan odda?

– Żartujesz? Jeśli przysięgniesz, że aż do świątty szorujesz kociołki, to ci ją oddam.

– Nie ma mowy!

– Czyżby? A jak przeżyjesz bez swoich książek i notatek?

Punkt dla niego. Za kilka miesięcy owutemy… Musiała je zdać, a bez notatek…

– Dobrze – powiedziała zrezygnowanym tonem. – Będę szorować kociołki do przerwy świątecznej.

– Nie było to takie trudne, prawda? – rzucił prowokującym głosem. Wyrwała mu torbę, podniosła wysoko brodę i, zachowując resztki godności, wyszła z sali, by ruszyć do biblioteki. Udawała, że nie słyszy złośliwego chichotu.

Rozdziały<< Rozdział 19Rozdział 21 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz