Rozdział 18

Następnego dnia Hermiona weszła do sali od Eliksirów niepewna tego, jak zostanie przyjęta. Kiedy Ron i Harry opisali jej co się działo w Skrzydle Szpitalnym, poczuła się naprawdę obrzydliwie. Snape stał nad kociołkiem i mruczał zaklęcia. Wyglądał normalnie, tylko pionowa zmarszczka między jego oczami wskazywała na to, że odczuwał ból lub złość.

– Profesorze?

– Spóźniłaś się pięć minut, Granger. Bierz się za Veritaserum.

Kiedy wciąż stała w tym samym miejscu, obrócił się i spojrzał na nią ponuro.

– Zamierzasz tu stać cały dzień?

– Nie, panie profesorze. Ja… – Nabrała powietrza i spojrzała prosto w czarne, chłodne i ostre oczy. – Ja chciałabym podziękować i przeprosić. Podziękować za uratowanie mnie i przeprosić za to, co mówiłam. Naprawdę nie chciałam! W sumie nawet nie wiem, co dokładnie mówiłam, ale Ron i Harry przekazali mi, co najczęściej powtarzałam. Przepraszam!

Spojrzała na własne stopy, zacisnęła pięści i zęby oczekując na odpowiedź.

– Veritaserum, Granger. Cztery kociołki.

Już lepiej żeby wrzeszczał. Kiedy kroiła odnóża żaby rogowatej, ledwo powstrzymywała łzy. Wspaniale! To ona nic nie pamięta, a on o to jest zły?! Kiedy była w połowie pracy, nie wytrzymała i obróciła się do niego.

– Mógłby pan chociaż coś powiedzieć!

– Wydaje mi się, że wydałem ci polecenie. Zaliczyłbym to do „powiedzenia czegoś”.

– Dlaczego jednak nie ma ani jednego komentarza?! Ani jednej złośliwej odpowiedzi?! Jeśli jest pan na mnie zły – niech pan krzyczy!

Wciąż stał obrócony do niej plecami i zajmował się swoimi kociołkami.

– Od kiedy lubisz kiedy krzyczę? Granger, jestem zajęty i nie mam czasu na twoje fanaberie. 

Szybko przeszła dzielącą ich odległość, złapała go za łokieć i pociągnęła.

– Niech pan na mnie spojrzy, kiedy do mnie mówi! 

Uparcie zasłaniał się włosami.

– Nie mam na to ochoty. Zostaw mnie i zajmij się swoim zadaniem.

– Czego pan się boi? Przecież nie ugryzę pana.

– Niczego. Zostaw mnie.

Odepchnął ją tak mocno, że prawie upadła na podłogę. O, nie. Tak łatwo to ona się nie da! Wyczuła moment, w którym będzie sięgał po składniki i wepchnęła się pomiędzy niego a stół. Musiał spojrzeć jej w twarz. Zdążyła zauważyć jedynie szeroko otwarte oczy, ale po chwili już stał dwa kroki od niej i udawał, że jest zafascynowany czyszczeniem swojej peleryny.

– Dlaczego, do diabła, nie patrzy pan na mnie?!

– Bo nie chcę. Granger, nie mam nastroju na kłótnie.

– Nie chodzi o kłótnie. Unika mnie pan.

– Gdybym cię unikał, to nie byłoby mnie w tym samym pomieszczeniu.

– Och, rozumiem. Użala się pan nad sobą – prychnęła z pogardą. – Severus Snape, groźny Mistrz Eliksirów nie może spojrzeć w oczy uczennicy, bo się wstydzi! Głowa Slytherinu nie może spojrzeć w oczu zwykłej Gryfonce! Cóż za odwaga i poświęcenie, panie profesorze. Bez wątpienia Ślizgoni biorą z pana przykład. Tak samo tchórzliwi.

Zauważyła, że zaczynał zaciskać pięści. To dobrze, czekała aż wybuchnie. Nie może tego wszystkiego dusić w sobie, bo będzie jeszcze gorszy niż teraz.

– Czym niby pan się tak przejął? Nie mógł pan wczoraj zrobić nic więcej. To, że nazwałam pana mordercą i śmieciem? Wydaje mi się, że pan o sobie tak myśli dostatecznie często. O co więc poszło? Za dużo przyjaźni? Może mam iść po Hala, żeby i on zrobił panu wykład? A może to kwestia tego, że Dumbledore nie pogłaskał pana po główce za dobrze wykonane zadanie? Jeśli chciał pan uznania trzeba było mnie zostawić w spokoju. Umarłabym sobie spokojnie i nie przeszkadzała panu w tej chwili. A może żałuje pan tego, że mnie uratował? W końcu ta Avada na wejściu była wyraźnie wycelowana we mnie. Skoro jednak chce pan, żebym umarła…

Sięgnęła po ostry nóż i bez żadnych oporów nacięła nadgarstek. Podziałało.

– TY CIĘŻKA KRETYNKO!!! – ryknął Snape i podskoczył, by zatamować krwawienie. – Masz zbyt cenną krew, by ją ot tak rozlewać!

Korzystając z okazji złapała go za uszy i unieruchomiła mu głowę. Miał mocno zaciśnięte wargi, ściągnięte brwi, ale oczami uciekał na boki. Westchnęła.

– Niech pan na mnie spojrzy, no…

– Po co? Trójka ludzi przeze mnie straciła życie. Kilka minut dłużej i ciebie też musiałbym dopisać do tej listy, Granger. Puść mnie!

Próbował się wyrwać, ale trzymała mocno.

– Kiedy wczoraj wykrzykiwałam te okropne rzeczy to musi pan wiedzieć, że wcale nie miałam ich na myśli. Nie wiem skąd one się wzięły, ale nigdy tak o panu nie myślałam. I nie pomyślę.

– Ty idiotko, ty skończona kretynko, półgłówku, debilu do kwadratu, cholerna gryfońska dziewucho!!! Czy do ciebie nie dociera, że JESTEM mordercą?!

– Dociera i to całkiem dobrze. Robił pan to, co musiał. Wiem, że śmierć Zachariasza była przypadkowa, a reszcie nie mógł pan pomóc. Jednak uratował pan Padmę i mnie. Nie robiłby pan tego, gdyby był pan zły. I żałuje pan tego wszystkiego.

– Skąd niby wiesz? – zadrwił.

– To widać. Jest pan zbyt zniesmaczony swoją osobą, żeby spojrzeć mi w oczy. Całe to pieprzenie o czystości i zbrukaniu.

– Uważaj na język! Pięć punktów od Gryffindoru! I zabieraj ode mnie łapy.

Ponownie próbował się wyrwać, ale tym razem zmieniła taktykę – uniosła się na palcach i objęła go w pasie.

– Nie jest pan sam. I nie pozwolę, by pan się umartwiał. Moda na ascezę dawno minęła. Przy okazji – jeśli będzie się pan wyrywał, to przysięgam, że użyję zaklęcia Trwałego Przylepca i nie pozbędzie się pan mnie do końca życia.

– O, nie… Wszystko tylko nie to. – Uniosła głowę i zauważyła, że tym razem na nią spojrzał, chociaż najwyraźniej sprawiło mu to ból.

– Już? Zadowolona? Puść mnie teraz, bo oskarżę cię o molestowanie seksualne, albo zacznę podejrzewać, że się we mnie podkochujesz.

Zachichotała.

– Jakby to było możliwe. Nie jestem typem, który… jak to było? Ach, mam. Nie jestem typem potulnej kobiety, która patrzy na swojego mężczyznę jak na ósmy cud świata.

Kąciki ust Snape’a lekko się uniosły.

– Nie wiem o co ci chodzi. Czy mogę już wrócić do swojego eliksiru, czy masz kolejne kretyńskie pomysły?

– Nie. To wszystko, przynajmniej na razie.

Przez chwilę na siebie patrzyli, w końcu Snape uśmiechnął się złośliwie.

– Albo w tej chwili mnie puścisz, albo będę musiał poszukać nowej dziewicy, a ty dokładniej zwiedzisz moją sypialnię.

Zaczerwieniła się po koniuszki uszu i odskoczyła do tyłu. Usłyszała paskudne rechotanie i fuknęła.

– I kto kogo teraz mógłby posądzać o molestowanie seksualne, profesorze?

– Sądzę, że ja ciebie, Granger. W końcu to ty mnie… hmmm… „uwiodłaś” będzie dobrym słowem.

– Jakby ktokolwiek w to uwierzył – parsknęła i zaczęła mieszać eliksir jednocześnie dorzucając sporą dawkę jadu do swoich słów. – Przykro mi to panu mówić, ale z przyjściem profesora Friedricha stracił pan stanowisko najbardziej pożądanego mężczyzny w tym zamku.

– Wątpię. Wciąż wygrywam we wszystkich konkursach.

– No, to akurat racja. Najbardziej irytujący, wredny, nietoperzatowy…

– Wypraszam sobie! W ogóle co to za słowo „nietoperzatowy”?!

– Neologizm, specjalnie dla pana.

– Czuję się zaszczycony – mruknął ponuro.

– I powinien pan! Harry i Ron nie doceniają piękna języka i tego, co można z nim zrobić.

– A można wiele rzeczy…

Jego domyślny ton spowodował, że ponownie się zaczerwieniła. Była pewna, że uważnie ją obserwował, ciesząc się z jej zawstydzenia.

– Owszem. Jest kilka paskudnych eliksirów, do których potrzeba ludzkiego języka, ale gdyby wrzucić tam pański, to pewnie nawet odtrutka zmieniłaby się w truciznę. Niemniej jednak zapadłaby błogosławiona cisza.

– Czy mnie się wydawało, czy kilka minut temu narzekałaś na to, że się nie odzywam?

– Niech pan to zrzuci na chwilową niepoczytalność.

– Chwilową? Masz o sobie wysokie mniemanie.

– I kto to mówi? Ten, kto stwierdził, że wygrywa we wszystkich konkursach.

– Nie powiedziałem w jakich.

– Wiem. Ja dopowiedziałam, ale chyba nie za bardzo przypadły panu do gustu.

– Wątpię czy komukolwiek przypadłyby do gustu.

– Znalazłoby się kilku…

– Nie wątpię. A teraz skończ mielić ozorem i skup się na pracy, bo twoje Veritaserum nie ma odpowiedniej konsystencji. Nie chcę skończyć po raz kolejny z tobą pod peleryną.

– Wie pan, ilu chętnie by się z panem zamieniło? 

Zachichotała, co spotkało się z pogardliwym prychnięciem.

– Z tego co zauważyłem, poza Weasleyem nie masz żadnych adoratorów, a i on spędza więcej czasu z Abbot.

– I dobrze. Lubię być sama. Nikt mi nie przeszkadza w myśleniu.

– Czy to aluzja do tego, że mam wyjść? Przypominam, że to MOJA sala, nie twoja, Granger.

– Pan mi nie przeszkadza. No, może trochę. Jednak czuję się lepiej, kiedy znów jest pan du… eee… nietoperzem z lochów.

– Dziesięć punktów od Gryffindoru!

– Za co?!

– Za tego niedopowiedzianego dupka!

– Wcale nie chciałam powiedzieć „dupka”! Chciałam powiedzieć: „Jednak czuję się lepiej, kiedy znów jest pan duszą towarzystwa”!

– Jasne.

– No, naprawdę!

– Wsadź ten swój kudłaty łeb w Veritaserum i wtedy na ten temat porozmawiamy.

– Tylko wtedy, jeśli pan zrobi to samo.

– Niedoczekanie twoje.

– I pańskie.

– UWAŻAJ! Nie cierpiętnik, tylko nogi żabie! Czy ty nie umiesz czytać ze zrozumieniem?!

– Och… Pomyliłam się.

– Pomyliłam się?! Wysadziłabyś nas w powietrze! Czy ty zamieniłaś się z Longbottomem na mózgi?!

– On wcale nie jest taki zły! Poza tym, pan przed chwilą włożył do kociołka żabią nogę zamiast kolców Tentakuli.

– O, cholera! Trzy godziny pracy poszły w piz… uch, musisz tu być?! – Posłał jej wściekłe spojrzenie. Ledwo powstrzymała uśmiech.

– Nauczyciele nie powinni przeklinać.

– Nie przeklinałem.

– A co próbował pan powiedzieć?

– Nie twój biznes. Zajmij się swoimi kociołkami.

– Pan się pomylił, pan się pomylił, pan się…

– ZAMKNIJ SIĘ, GRANGER!

 

Spotkanie Zakonu stało się koniecznością. Wiadomość od Dumbledora zaskoczyła zarówno Hermionę, jak i Snape’a w tydzień od incydentu w Norze.

– Moi drodzy, dzisiaj odbędzie się spotkanie Zakonu Feniksa. Przyjdźcie równo o północy do mojego gabinetu.

Spojrzeli na siebie zdziwieni.

– W gabinecie?

– Pewnie Dumbledore go powiększy. Poza tym to najbezpieczniejsze miejsce w tym zamku. Mamy jakieś osiem godzin. Baza do Eliksiru Rodwana jest już gotowa. Granger?

Westchnęła, ustawiła rękę nad miarką i nacięła. Przyzwyczaiła się do bólu, a moment kiedy sierp wchodził w jej skórę jak w masło powoli zaczynał się jej podobać. Nie wspominając o tym, że czuła niezdrową fascynację, gdy długie, blade palce sunęły po jej ręce. Za mocno wyczuwała jego obecność. Od tygodnia odzywali się do siebie normalnie – ona się z niego nabijała, on wrzeszczał lub syczał. Jednak Hermiona wiedziała, że to w niej coś się zmieniło. Nie umiała powiedzieć co i chyba wolała nie wiedzieć.

– Jak pan myśli, wojna długo jeszcze potrwa?

– Nie wiem. Czarny Pan chce zwyciężyć, Dumbledore chce zwyciężyć, a żaden z nich tak naprawdę nie ma przewagi. Obawiam się, że stan obecny będzie trwał przez najbliższe kilka lat.

– A jak długo będę musiała oddawać krew?.

– Pytasz jak długo będziesz musiała oddawać krew, czy jak długo masz pozostać dziewicą w ramach kary?

– Sądzę, że te pytania są z sobą połączone.

– Niekoniecznie. W przypadku pierwszego chodzi o twoją wolną wolę. W przypadku drugiego decyzja należy do mnie.

– To moje ciało! Mam z nim prawo zrobić, co tylko chcę!

– Oczywiście, że tak. Jednak popełniłaś wielki błąd i zachowałaś się względem swojego nauczyciela skandalicznie, więc ponosisz tego konsekwencje.

– Bo nauczyciel sobie zasłużył – wymamrotała pod nosem i nie zważając na jego spojrzenia prychnęła. – Poza tym potrzebuję trochę czasu na naukę Oklumencji. Obiecałam Harry’emu i Ronowi, że będę z nimi ćwiczyć.

– Po co masz się z nimi męczyć, skoro spędzasz większość czasu z mistrzem Oklumencji? Czasami zastanawiam się czy przypadkiem nie jesteś spokrewniona z Longbottomem.

– Mógłby pan zostawić Neville’a w spokoju! On dawałby sobie radę na Eliksirach, gdyby jego Mistrz Eliksirów nie straszył go wiecznym warczeniem, syczeniem, darciem się i morderczymi spojrzeniami.

– Zaczynam lubić tego Mistrza Eliksirów – parsknął Snape.

– Och, to się nazywa narcyzm. Kogo jak kogo, ale pana bym o to nie posądziła, profesorze.

– Ja tylko stwierdzam fakt.

– Pobożne życzenie, miał pan na myśli.

– Grrrrrrrangerrrrrrr!

Zamrugała i spojrzała na twarz Snape’a zafascynowana.

– Niech pan to zrobi jeszcze raz! – wykrzyknęła wesoło. Zamrugał ze zdziwienia.

– Proszę?

– Niech pan jeszcze raz tak fajnie wypowie moje nazwisko! Podobało mi się to!

– Wybij to sobie z głowy. Poza tym miało cię to utemperować, nie zachwycić.

– Ja jestem niepoprawna.

– Zdążyłem zauważyć.

– Więc mamy coś wspólnego. – Zaczęło się jej kręcić w głowie.

– Wątpię. Jestem jak najbardziej reformowalny, jeśli są ku temu odpowiednie bodźce.

– Co sprowadza się do: „niereformowalny”.

Lewą dłonią oparła się o stolik. Nogi powoli słabły. Po chwili oparła się o Snape’a i zrobiło się jej głupio na myśl, że jest jej wyjątkowo wygodnie i przyjemnie. Może była chora?

 

To spotkanie Zakonu nie miało należeć do przyjemnych i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Hermiona i Snape przyszli jako jedni z ostatnich. Usiedli na wolnych krzesłach koło siebie i kontynuowali rozmowę. 

– Będzie lepiej, jeśli doda się kilka kropel jadu Akromantuli, panie profesorze.

– Nie sądzę. Trzeba byłoby zrównoważyć to kilkoma szlachetnymi kamieniami, których nam brakuje.

– Ale przecież w ten sposób można by było przedłużyć działanie Eliksiru Wielosokowego.

– Tak, ale nie do wszystkich mikstur się nadaje. Poza tym, jeśli poprzednim razem nie usłyszałaś, nie mamy czym tego zrównoważyć.

– Ale spróbować można?

– Hmmm… Nie widzę przeszkód, tylko pytanie, kto to zażyje?

– Ja.

– Zwariowałaś?! – syknął i pokręcił głową. – Weźmiemy twojego kota.

– O, nie! Poza tym Wielosokowy nie działa na zwierzęta.

– Transmutujemy go w człowieka.

– Odmawiam!

– Sama wyskoczyłaś z tym pomysłem.

– Ale Krzywołap nie ma z tym nic wspólnego.

– Ten Jak–Mu–Tam–Było kot jest twoją własnością, co oznacza, że może się poświęcić dla swojej właścicielki.

– Nazywa się Krzywołap! To już lepiej niech pan go weźmie, profesorze.

– Kota?

– Eliksir.

– Wolałbym kota.

– Żeby przerobić go na jakieś pływające w słoikach części ciała? Mowy nie ma!

Donośne chrząknięcie przerwało im i zauważyli, że wszyscy już milczą. Dumbledore patrzył na nich rozbawiony.

– Przepraszam, że przerywam tę fascynującą dyskusję o wsadzaniu kotów do formaliny, ale mamy ważniejsze sprawy. Po pierwsze – wiemy, kto jest zdrajcą.

W pokoju zawrzało. Bliźniacy poczerwienieli i zacisnęli pięści. Dyrektor westchnął ciężko.

– To moja wina. Powinienem posłuchać Alastora i Severusa i wysłać wszystkich z daleka od Nory na czas zakładania zabezpieczeń. Tymczasem Mundungus wszystko widział i pod wpływem tortur wyciśnięto z niego niektóre zaklęcia, a inne Voldemort sam rozpoznał. Dosłownie chwilę później zwołano Śmierciożerców. Severus opóźniał ich tak, jak tylko mógł, niestety nie udało mu się utrzymać ich dostatecznie długo. Jordana Lee zabiła Bellatrix Lestrange, a Zachariasz Smith padł ofiarą Avady rzuconej przez Severusa na Yaxley’a. Chłopak wpadł pomiędzy nich i niestety zasłonił Yaxley’a. – Hermiona spojrzała szybko na Snape’a. Siedział spokojny, tylko dłonie mocno zaciskał. Hal posłał jej smutne spojrzenie i pokręcił głową. Teraz nic nie można było dla niego zrobić. – Filius został wzięty do niewoli i nie wiemy co się z nim dzieje. Severusie?

Snape wstał i zaczął mówić.

– Flitwick jest przetrzymywany w Ministerstwie, razem z mugolami. Czarny Pan, jak na razie, nie wie co z nim zrobić, więc póki co jest bezpieczny. Bella, niestety, ma na niego ochotę. Podobno nie traktował jej zbyt dobrze, kiedy była w szkole. Obawiam się, że nie ma sposobu na uratowanie go – jest trzymany pod wyjątkowo silną strażą. Śmierciożercy zdają sobie sprawę z tego, że jeśli pozwolą mu uciec, to sami będą martwi w mgnieniu oka. Można powiedzieć, że Czarny Pan traktuje go jako swoje ulubione zwierzątko. Ma z kim porozmawiać, jeśli tylko ma na to ochotę. Póki Flitwick nie będzie go nudził i nie zacznie się buntować, będzie żył.

– Co z jego różdżką?

– Przełamana.

Rozległy się okrzyki oburzenia i strachu, ale twarze dyrektora i Mistrza Eliksirów pozostały niewzruszone.

– Masz możliwość kontaktowania się z nim?

– Tak. Jako doradca Czarnego Pana jestem w hierarchii ponad wszystkimi innymi, więc mogę chodzić gdzie mi się podoba. Mógłbym uwolnić Flitwicka, ale za cenę ujawnienia się.

– Nie ma mowy. Rozmawialiśmy już o tym – przerwał mu ostro Dumbledore, a Hermiona prawie podskoczyła. Takiego tonu u tego srebrnowłosego, miłego czarodzieja nie słyszała nigdy. – Co z księżycowymi?

– Znam kilka nazwisk, tylko trzeba w odpowiedni sposób zaplanować porwania. Musimy sprawdzić, czy na kobiety i dzieci ten eliksir wpływa tak samo jak na dorosłych mężczyzn.

– Coś jeszcze?

– Nie. Sądzę, że nie.

Usiadł i tylko Hermiona mogła usłyszeć, jak wypuszcza z siebie powietrze. Dumbledore tymczasem kontynuował.

– Ronaldzie, Hanno, czy coś udało wam się wyłapać?

– Dużo prywatnych rozmów. Kilka z nich dotyczyło rodziców, ale niepokojąco często wspominają Harry’ego. – Hanna wyjęła jakieś kartki i zaczęła powoli mówić. – Często pojawia się słowo „urodziny” i „odpowiednie przyjęcie”. Na żadnej z kartek nie pojawia się to, jako szyfr.

– Żaden ze Ślizgonów nie ma urodzin przez najbliższe dwa miesiące – powiedział głośno Snape.

– A ja jestem z lipca, więc to też nie pasuje. – Harry przez chwilę drapał się po nosie. Nagle Ginny podskoczyła.

– Och! Już wiem! Kiedy ostatnio byłam w kuchni, Zgredek powiedział mi, że mam przekazać Harry’emu, że w zamku źli ludzie planują spisek na jego życie!

– Dzieci Śmierciożerców? – Profesor McGonagall była wyraźnie poruszona. – To niemożliwe! To tylko dzieci!

– Te dzieci w większości chciałyby mieć już wypalony Mroczny Znak – powiedział spokojnie Snape. – Trzeba na nich uważać. Teraz, kiedy nie ma Dracona, proponuję, żeby Weasley i Abbot sprawdzali nagrania co wieczór.

– Harry, od teraz nie poruszasz się po zamku sam. Zawsze bierz z sobą dwie, nawet trzy osoby. – Dyrektor pogładził swoją brodę. – Trzeba będzie Ślizgonów czymś zająć, żeby nie mieli czasu na spiskowanie. Hal?

– Coś się wymyśli. Szósto i siódmoklasiści są bystrzy, czasami aż za bardzo. Trzeba będzie postawić przed nimi jakieś wyzwanie. Jeszcze na ten temat pomyślę.

– Dobrze. Zostawiam ich tobie. Przejdźmy dalej.

Przez następne dwie godziny były zdawane sprawozdania, kilka osób dostało dodatkowe zadania. Hermiona, która nie do końca wydobrzała po oddawaniu krwi, poczuła, że powoli przysypia. Pani Pomfrey była przy niej w jednej chwili.

– Albusie, czy to potrwa jeszcze długo?

– Troszkę. A co się dzieje?

– Hermiona oddawała dzisiaj krew i chyba jest nieco zmęczona.

– Nie, nie! Dam radę! – Zaczerwieniła się po koniuszki uszu, zwłaszcza, że Snape posyłał jej złośliwe uśmiechy. – Pani Pomfrey, ja naprawdę…

– Hermiono, słuchaj tyle, ile będziesz w stanie. – Dyrektor przesłał jej uśmiech. – Jeśli będziesz przysypiała, to nic się nie stanie.

Wymamrotała coś pod nosem, a w odpowiedzi na paskudny wyraz twarzy siedzącego obok niej mężczyzny syknęła:

– Bardzo dowcipne.

– A żebyś wiedziała.

Uparła się, że wytrzyma, ale pod koniec musiała podtrzymywać głowę na rękach.

– W takim razie na dzisiaj to wszystko, moi drodzy. Kiedy zdarzy się coś wyjątkowego, znów was powiadomię. Molly, Arturze – wy i wasze dzieci przebywacie teraz w Muszelce, tak?

– Tak.

– W takim razie będę przesyłał jednego patronusa dla was wszystkich. Czy ktoś ma jeszcze coś do dodania?

W ciszy, która zapadła, podniósł się Ernie i wszyscy skupili na nim uwagę.

– Ernie, cóż chciałbyś nam powiedzieć?

– Sądzę, że profesor Snape powinien odpowiedzieć za zamordowanie Zachariasza.

Jego głos był poważny i ponury. Kiedy skończył na chwilę zapadła cisza, ale po chwili rozległy się krzyki. Hermiona spojrzała niepewnie na Snape’a, który siedział spokojnie i beznamiętnie patrzył na Puchona, który lekko poczerwieniał pod tym spokojnym spojrzeniem.

– CISZA! – ryknął Szalonooki. – Dajcie Dumbledorowi dojść do głosu! 

Powoli gwar cichł. Srebrnowłosy czarodziej odezwał się spokojnie:

– Rozumiem cię, Ernie, ale to nie wina profesora Snape’a. Zaklęcie nie było przeznaczone dla Zachariasza, ale dla Śmierciożercy. Poza tym nic by się nie stało, gdybym go posłuchał przy zakładaniu zabezpieczeń.

– Co nie zmienia faktu, że to z ręki profesora Snape’a zginął Zachariasz. Powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za jego śmierć.

– I bierze. Nigdy nie słyszałem by zaprzeczał temu, że to on zabił pana Smitha.

– Powinien ponieść konsekwencje!

Ernie był bliski załamania – w jego oczach błyszczały łzy, zaciskał mocno pięści i trząsł się. Susan objęła go lekko w celu uspokojenia, ale odepchnął ją. Snape lekko się poruszył i cicho odezwał.

– A więc niech mnie pan ukarze, panie McMillan.

– Proszę? – Chłopak nie był pewien czy dobrze usłyszał.

– Niech mnie pan ukarze, panie McMillan. 

Ernie wyprostował się i krzyknął:

– A żeby pan wiedział, że… że… że ukarzę pana!

– Och, nie wątpię w to. Co pan zrobi? Uderzy mnie? Proszę bardzo, bywałem gorzej poniewierany. – Głos Snape’a brzmiał tak, jakby omawiał jutrzejszą pogodę. – Nie zabije mnie pan, bo jestem zbyt cenny dla Zakonu. Nie ma pan mi czego odebrać, bo niczego cennego nie posiadam. Nie zemści się pan na mojej rodzinie, bo jej nie mam. Nie rzuci pan na mnie żadnego zaklęcia Niewybaczalnego. Imperius na mnie nie podziała, Avada Kedavra by mnie zabiła, a do Cruciatusa jestem przyzwyczajony. Z tym, że prędzej bym wysłał pana do Skrzydła Szpitalnego niż pozwolił na użycie czarnej magii, która, jeśli pan uważnie słuchał na lekcjach Obrony, jest jak miecz obosieczny. Zamierza pan wsadzić mnie do Azkabanu? Na drugi dzień będę wolny, bo sam Czarny Pan po mnie przyjdzie i jeszcze pogratuluje zabicia pana Smitha. Wsadzić mnie do Azkabanu po wojnie? Jeśli przeżyję to zapewne zostanę okrzyknięty bohaterem, który z własnej woli szpiegował najpotężniejszego czarnoksiężnika, jakiego zna nasza historia i wszystkie moje przewinienia zostaną skreślone i uznane za uzasadnione moją pozycją szpiega. Jedyną bliską mi osobą jest Hal. – Czarodziej uśmiechnął się szeroko i lekko poczerwieniał. – Ale nie sądzę, żeby dał sobie coś zrobić. Nie uda się panu nas skłócić, więc to również odpada. Co więc zamierza pan zrobić?

Ernie podszedł do niego i bez ostrzeżenia uderzył go z pięści w twarz. Głowa Mistrza Eliksirów okręciła się, ale to był jedyny widoczny efekt. Większa część Zakonu ruszyła w ich stronę, ale Dumbledore powstrzymał ich ruchem ręki. Snape wstał i spojrzał ze swojej wysokości na trzęsącego się ze wściekłości chłopaka.

– Coś jeszcze, panie McMillan?

Ernie zawył dziko i zaczął okładać nauczyciela pięściami i nogami. Snape nawet nie podniósł ręki, by się zasłonić. Hermiona przyłożyła dłonie do ust, nagle całkowicie rozbudzona. To było… okropne. Puchoni i Ron szczerzyli się w złośliwych grymasach, podczas gdy Gryfoni i Krukoni zaciskali zęby. Zauważyła, że nawet Fred i George są źli. Tymczasem Ernie posłał wyższego mężczyznę na ziemię i zaczął go kopać.

– TO PANA WINA!!! – wrzeszczał na całe gardło. – TO PRZEZ PANA ZACHARIASZ NIE ŻYJE!!!

W pewnym momencie najwidoczniej opuściły go siły i opadł na kolana, płacząc. Snape usiadł i, nie zwracając na rozciętą brew, podbite oko i pewnie ze sto innych uszkodzeń, odezwał się spokojnie.

– To jest wojna, McMillan, nie wspaniała przygoda. Ludzie umierają. Coś jeszcze?

– Nienawidzę pana… – wyjęczał chłopak, którego zaczęła pocieszać profesor Sprout.

– I prawidłowo. Nienawidź mnie dalej i niech ci to da powód do dalszego życia – parsknął złośliwie i wstał, nawet się nie krzywiąc. Dumbledore westchnął ciężko i powiedział:

– Spotkanie zakończone. Możecie udać się do swoich domów i pokoi. Pomono, zajmij się Erniem.

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się do chłopaka i posłała przepraszające spojrzenie swojemu pobitemu koledze, który jedynie wzruszył ramionami, okręcił się na pięcie i wyszedł energicznym krokiem. Zanim zdążyła pomyśleć, Hermiona już była na korytarzu i próbowała go dogonić.

– Mógłby pan zwolnić? – wysapała, kiedy udało jej się z nim zrównać.

– Granger, nie biegaj. Twój organizm nie jest na to jeszcze gotowy, a wątpię, żeby Minerwa mnie pochwaliła, jeśli spadniesz ze schodów. No i pewnie czekałaby mnie vendetta ze strony Pottera i Weasleya.

– To niech pan tak nie pędzi – wysapała i kiedy wszedł do swojego gabinetu nawet nie zwolnił kroku.

– Nie przypominam sobie, żebym prosił cię do środka – warknął i wpadł do swojej sypialni. Przez chwilę się wahała, ale przecież już tu była. Usiadł na łóżku i odetchnął. Kiedy otworzył oczy i ją zobaczył, skrzywił się.

– Niech pan tak nie robi, bo mocniej leje się panu krew z brwi. Ma pan jakąś apteczkę?

– Potrafię o siebie zadbać, nie potrzebuję niańki. Przejęłaś obowiązki Hala?

Rzuciła mu miażdżące spojrzenie.

– To nie są obowiązki. Robię to z własnej, nieprzymuszonej woli. To ma pan tę apteczkę? Machnął różdżką i z salonu wyleciało małe, brązowe pudełko. Parsknęła śmiechem.

– Co jest?!

– Nic. Spodziewałam się, że będzie zielona. – Otworzyła, wyjęła jodynę i waciki. – Niech pan podniesie głowę.

– Chyba jesteś śmieszna! Dam sobie radę sam!

– Albo uspokoi się pan i da sobie pomóc, albo zawołam Hala i on pana przytrzyma.

Wymamrotał coś bliżej niezrozumiałego, ale zignorowała to. Uniosła jego głowę, odsunęła włosy z twarzy i przyjrzała się ranom. Rozcięta brew, mocno opuchnięty lewy policzek, podbite lewe oko i złamany nos. Wzięła różdżkę i naprawiła nos, najpierw ustawiając go w poprzednim położeniu.

– Powinien pan się bronić.

– Miał prawo mnie uderzyć. Zabiłem jego przyjaciela. Też byś to zrobiła.

– Ale nie powinien pan tak się dać.

– A co miałem zrobić? Jednym machnięciem ręki unieszkodliwiłbym go tylko po to, by przy najbliższej okazji mógł mnie wykończyć? Wielkie dzięki, ale nie.

Pokręciła głową nad jego głupotą mrucząc pod nosem: „mężczyźni” i wzięła jodynę by zająć się rozcięciem.

– Jak rozumiem, mam nie używać magii? Taka pańska prywatna pokuta?

– Jesteś zdecydowanie jej częścią. Żadnej magii.

Przewróciła oczami, ale zaczęła powoli dotykać gazikiem rany. Trzeba mu było przyznać, że nawet nie drgnął. Przymknął oczy, zacisnął usta i mocno wdychał powietrze.

– Czy Ernie złamał coś panu?

– Poza nosem i dumą nie. Chociaż nieźle skopał mi plecy. – Wyprostował się i cicho jęknął.

– Nie powinno się kopać leżących! Nie powinien pana tak traktować! Do diabła, jest pan nauczycielem i robił pan to, co było konieczne! Czy on sądzi, że sprawiło to panu przyjemność?! – warczała, jednocześnie wrzucając butelkę do apteczki i upychając wściekle waciki. Snape zachichotał.

– Zapamiętam, żeby trzymać cię z daleka od tych, na których się zdenerwujesz. Jeszcze coś im zrobisz.

– A żeby pan wiedział! Gdyby nie to, że mnie zamurowało, to sama skopałabym tyłek Erniemu! Niech pan zdejmuje górę!

– ŻE CO?! – krzyknął i spojrzał na nią spod byka. – Nie rozumiem, co kopanie tyłka pana McMillana ma wspólnego z moim rozbieraniem się?

– Źle to powiedziałam. – Zaczerwieniła się i podniosła słoik z maścią. – Ma pan obite plecy, więc…

– Przeboleję.

– Ale kiedy…

Snape spojrzał na nią złośliwie i zaczął rozpinać guziki swojej szaty.

– Wiesz, Granger… – w jego głosie pojawiła się nuta, która spowodowała, że zrobiło się jej gorąco. – Jeśli chciałaś zobaczyć moje ciało, wystarczyło powiedzieć.

Zacisnęła zęby. Przeklęci Ślizgoni! Podparła się pod boki i podjęła jego grę.

– Czekam, panie profesorze.

– Wojna nerwów, Granger? Nie masz ze mną szans. 

Złość ją zalała i rzuciła w niego słoikiem.

– Niech pan sam się obsłuży! Nie chce pan pomocy?! Świetnie! Ale nie wyjdę stąd, dopóki nie posmaruje sobie pan tym pleców – uśmiechnęła się wrednie. – Co może być ciekawym przedstawieniem. Sięgnie pan pleców?

Westchnął, machnął różdżką i po chwili znalazła się przed sypialnią.

– Dobranoc, Granger.

I drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Kopnęła w nie i wrzasnęła:

– ŚWIETNIE! Niech pan sobie będzie upartym, wrednym, zadufanym w sobie…!!!

– Ekhem!

Ktoś chrząknął za jej plecami, a kiedy się obróciła, jej rumieniec się pogłębił. Profesor McGonagall stała tam i chichotała w zaciśniętą pięść.

– Przyszłam zobaczyć co z Severusem, ale widzę, że już ma opiekę.

Chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Snape. Spojrzał na nią niechętnie i zwrócił się do starszej czarownicy.

– Zabierz ją stąd, Minerwo. Twoja pupilka uparła się, że mnie rozbierze.

– Och, czyżby? – Profesor McGonagall wpadła w niekontrolowany chichot.

– To nie tak! Pan wszystko przeinacza! Chciałam tylko wmasować maść przeciwbólową w pańskie plecy! Bolą pana od kopniaków Erniego!

– Co nie zmienia faktu, że chciałaś mnie rozebrać.

Wyraźnie czerpał zadowolenie z jej zawstydzenia, więc postanowiła go potraktować tak, jakby był Ronem.

– Przestanie się pan wygłupiać i zacznie zachowywać jak na dorosłego czarodzieja przystało? – rzuciła swoim najbardziej „mędrkowatym” tonem. – Już dawno bym sobie poszła, gdyby pan się nie dąsał.

– Ja się nie dąsam!

– Nie? A jak inaczej by pan to nazwał? Wiem, co zrobię. – W jej oczach zalśniły ogniki, które najwyraźniej go zaalarmowały. – Pójdę po panią Pomfrey. Wiem, że ona jest w stanie się panem zająć.

– Granger!

– To pan tu poczeka, a ja po nią pójdę, co? – Ruszyła do drzwi prowadzących do gabinetu. Profesor McGonagall patrzyła na nią z mieszaniną dumy i ciekawości. Była już prawie na korytarzu, gdy dobiegło do niej zirytowane:

– No już dobrze, dobrze! Zgadzam się! Tylko nie idź po tę wariatkę! A ty się nie zachowuj jak nastolatka, Minerwo! Kobieto, masz ponad siedemdziesiąt lat, a chichoczesz jak trzynastolatka. Nic dziwnego, że w Gryffindorze nie ma żadnych porządnych dziewczyn.

– Bo w Slytherinie są? – parsknęła głowa Gryffindoru. – Nie wspomnę o pannie Parkinson, która zaliczyła chyba wszystkich chłopaków ze swojego domu.

– Nie przypominaj mi tej porażki – mruknął i założył ręce na piersi. – Skoro jednak nasza etatowa Wiem–To–Wszystko zapragnęła ujrzeć moje jakże wspaniałe ciało – obie czarownice wzniosły oczy do nieba – to nie mogę jej odmówić. Zamierzasz stać tutaj cały dzień?!

Wrócił do sypialni, tymczasem Hermiona i profesor McGonagall uśmiechnęły się do siebie wrednie.

– Masz zdolności, moja droga – parsknęła starsza kobieta. – Gryfonka w każdym calu.

– Dziękuję, pani profesor. Z profesorem Snape’em trzeba wet za wet.

– Granger nie mam całej nocy!

Przewróciła oczami i zwróciła się do nauczycielki.

– Idzie pani ze mną?

– Wątpię, by moja obecność była pożądana – parsknęła i przytuliła dziewczynę, jednocześnie szepcząc jej do ucha. – Wiem, że dobrze się nim zajmiesz.

Puściła jej oko i już wychodziła na korytarz, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Hermiona zaczerwieniła się. Przecież profesor McGonagall nie może sądzić, że ona…?!

– GRANGER!

– Tak, już idę.

Pokręciła głową i skupiła się na zadaniu. Nie będzie łatwo. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, Snape właśnie zdejmował koszulę. Nie wiedziała, co zrobić z oczami, więc wpatrzyła się we własne stopy dopóki nie usłyszała, że się kładzie.

– Czyżby tupet cię opuścił? – zakpił, po czym dodał poważniejszym tonem. – Nie życzę sobie żadnych komentarzy typu „obrzydlistwo”, jak ostatnim razem. Sama się w to wpakowałaś.

– Rozumiem. Wtedy to był… szok. Teraz jestem lepiej przygotowana. – By mu to udowodnić, podniosła głowę i wbiła wzrok w jego twarz. Jednak nie mogła nic poradzić na zdradziecki rumieniec. Snape leżący półnagi na łóżku ze świecącymi oczami to… był cholernie przyjemny widok. Poczuła, że zalewa ją fala gorąca – zarówno upokorzenie, że o czymś takim pomyślała, jak i coś dziwnego. Skupienie. Musi się skupić. Podchodząc bliżej spojrzała na jego plecy i wyrwało się jej:

– O, kurde!

– Wyjątkowo ambitny komentarz, Granger – prychnął pogardliwie. – I ciebie uważają za najzdolniejszą wiedźmę tego stulecia? Wolne żarty.

Był dość szeroki w barkach, ale tak kościsty, że mogła policzyć kręgi, mięśnie były wyraźnie zarysowane, co było efektem częstej pracy nad eliksirami (niewielu zdawało sobie sprawę z tego, jakiej siły trzeba użyć do pokrojenia czy zmiażdżenia większości ingrediencji). Jednak to nie jego chudość spowodowała jej okrzyk. Plecy profesora Snape’a były całe naznaczone bliznami. Tak, jak podejrzewała, oparzelina, którą zauważyła za uchem ciągnęła się dalej i kończyła dopiero na łopatce. Było mnóstwo innych, mniejszych lub większych blizn, ale ją przeraziły trzy największe. Biegły od karku aż po linię spodni, gdzie znikały. Wyglądało to tak, jakby podrapało go dzikie zwierzę.

– Skąd… skąd to? – Jej głos drżał, gdy dotknęła jednej z linii. Snape zachichotał.

– W domu Malfoyów jest jedna, całkiem ładna, łazienka. Kiedyś u nich gościłem i poszedłem się wykąpać, jedynie w ręczniku. Niestety, łazienka była już zajęta przez Bellę, która nie omieszkała pazurami wyrazić swojego niezadowolenia. Będziesz podziwiała, czy bierzesz się do pracy?

– Co? Ach, tak. Przepraszam. – Dopiero teraz zwróciła uwagę na sińce, które zaczęły pokrywać całe ciało. – Powinno mu się wygarbować skórę. Jeśli jutro będzie pan w stanie się ruszyć, to będzie cud.

– Nie zamierzam się nigdzie ruszać. Dostałem wolne na jutrzejszy dzień. 

Syknął, gdy przycisnęła dłonie z maścią w okolice karku.

– Za mocno?

– Nie, tak dla dowcipu sobie syczę – warknął.

– Nie mógł pan po prostu powiedzieć?

– A czy coś by to dało?

– Nie.

– No właśnie.

Rozdziały<< Rozdział 17Rozdział 19 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 4 komentarzy

Dodaj komentarz