Kiedy Harry wydał z siebie pierwszy okrzyk pełen bólu Hermiona podskoczyła i spojrzała na przyjaciela. Oczy miał zamknięte, a drugą ręką uciskał bliznę. Niewiele myśląc zamknęła ranę na nadgarstku i próbowała do niego mówić.
– Harry! Harry! Co z tobą? Harry!
Po chwili stanął obok nich Snape, który wycelował w chłopaka różdżkę.
– Oddziel się, Potter! – krzyknął. – Zerwij połączenie! Cholera jasna!
Najwidoczniej coś zrobił, bo Harry przestał krzyczeć, za to prawie spadł z krzesła, ale złapała go.
– Co pan zrobił, profesorze?!
– Nie wpadaj mi tu w histerię! Wyłączyłem jego umysł.
– CO pan zrobił?!
– Muszę się powtarzać?! Wyłączyłem wszelkie procesy myślowe. Sądzę, że to nazywa się śmiercią w ludzkim pojmowaniu medycyny.
Nogi się pod nią załamały i stuknęła kolanami w podłoże. Łzy pociekły jej po policzkach.
– To on nie żyje?
– Żyje, ale jeśli za dwie minuty go nie obudzę to dojdzie do śmierci nawet w sensie magicznym.
– Nie rozumiem.
– Istnieją pewne… klątwy, które powodują zatrzymanie pracy mózgu, nie serca. Potter ma zbyt cenne informacje w głowie, by Czarny Pan mógł do niej wchodzić. Musiałem temu zapobiec, skoro ten imbecyl nie nauczył się stosować poprawnie Oklumencji! W tej chwili jego życie podtrzymuje magia. U mugoli człowiek umiera, gdy wyłącza się jego mózg. U nas, czarodziejów, człowiek umiera gdy przestaje bić jego serce. Mózg da się uratować, serce nie.
Przyłożył różdżkę do skroni Harry’ego i szybko coś wymamrotał. Po chwili jej przyjaciel otworzył oczy i pomasował bliznę.
– On jest zadowolony – powiedział ponuro. – Bardzo zadowolony.
– Czego nie można powiedzieć o mnie. Potter, czy ty przypadkiem nie miałeś się uczyć Oklumencji właśnie na takie chwile?!
– Ja… Ja się uczę, ale… No…
– Cóż za potok elokwencji! Od dzisiaj codziennie będziesz przychodził i ćwiczył ze mną! Bez dyskusji, Potter!!!
Hermiona westchnęła – była wdzięczna Snape’owi za uchronienie myśli Harry’ego, ale zdecydowanie wolała go, gdy spał. Jego wrzaski niedługo spowodują jej głuchotę. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że Ron w ogóle nie wydał żadnego dźwięku. Spojrzała w kierunku swojego… ych… chłopaka i ze śmiechem zauważyła, że zasnął. Harry głośno przełknął ślinę i rozedrganą ręką sięgnął po sierp.
– To… kończymy, tak?
– Nie – powiedziała, ku zdziwieniu obecnych. – Jesteś zmęczony. Idź z Panią Pomfrey. Ja dokończę.
– Granger, czy ja się nie wyraziłem jasno, że ty dzisiaj nie bawisz się w krwiodawstwo?
– To tylko dwie miarki. Dam radę, panie profesorze. Jadłam porządne śniadanie.
– Ale nie jesteś wyspana. Odpada. Potter, tnij.
Wyrwała sierp z ręki zielonookiego i zanim którykolwiek zdążył zareagować przecięła nadgarstek i zaczęła napełniać trzecią czarkę.
– To załatwia sprawę. Harry, idź z Panią Pomfrey. Panie profesorze, jakby mógł pan wrócić do eliksirów, to byłabym wdzięczna. Zostało tylko siedem kociołków.
Pierwsza część jej polecenia została wykonana natychmiastowo, ale Snape, jak to on, stał obok i patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sama sobie spędzała krew i szło jej to coraz lepiej. Po pierwszej nawet kolana się jej nie trzęsły. Jednak w połowie drugiej musiała złapać się stołu. Oj, pomyślała, to chyba jednak był zły pomysł. Po chwili poczuła chłodne palce na swojej ręce.
– Cholerna gryfońska odwaga – zgrzytnął Snape, ale mogłaby przysiąc, że w pewnym sensie chwalił ją. Usiadła na krześle i spokojnie obserwowała, jak Mistrz Eliksirów ją leczy.
– Pokaże mi pan jak się kończy ten eliksir, panie profesorze? Proszę…
– Nie dzisiaj. – Stanął nad jednym z ostatnich kociołków i wlewając krew, dodał. – Następnym razem.
Skinęła głową i obserwowała jak wymawia zaklęcia i wykonuje precyzyjne ruchy różdżką. Kiedy skończył wziął jakąś próbkę z magazynu i podał jej.
– Wypij. Poczujesz się lepiej. Jak tylko odzyskasz siły, wracaj do Nory i kładź się spać. Jutro o ósmej widzę cię z powrotem.
– A co z miksturami?
– Przeleję je do fiolek.
– Niech pan nie zapomina o szorowaniu kociołków – dodała złośliwie.
Po wyjściu z sali Eliksirów poszła prosto do gabinetu dyrektora. Gargulce wpuściły ją i kiedy zapukała do drzwi usłyszała spokojne „wejść”.
– Dzień dobry, panie profesorze.
Dumbledore siedział za swoim biurkiem i właśnie głaskał główkę Fawkesa, który przymknął oczy.
– Dzień dobry, Hermiono. Jak eliksiry?
– Prawie gotowe. Profesor Snape właśnie kończy.
– Cóż cię do mnie sprowadziło?
Przez chwilę się zawahała. A jeśli uzna, że to nie jej sprawa, albo się rozzłości?
– Potrzeba informacji. Niech mi pan powie, co pan wie na temat Cruciatusa i efektów ubocznych.
– Niewiele… Nikt tak naprawdę nie potrafi powiedzieć, skąd się biorą efekty uboczne. Do rzucenia tej klątwy należy odczuwać silną nienawiść i trzeba lubić zadawać ból. Są pewne… spekulacje na ten temat. Niektórzy twierdzą, że właśnie z powodu nienawiści człowiek odczuwa skutki nawet najlżejszego traktowania Cruciatusem.
– Profesor Snape uważa, że każdy przypadek należy rozpatrywać osobno. Inny organizm, inny umysł. A pan jak sądzi?
– W tej kwestii zgadzam się z Severusem. Dodałbym tylko, że może to zależeć od osoby, która rzuca zaklęcie.
– Wiem. W notatkach profesora Snape’a znalazłam pewne… prawidłowości. Osoby, które torturowała Bellatrix traciły rozum, bądź umierały na wskutek bólu. Osoby, które torturował sam profesor – tutaj zacisnęła usta, niezdolna do przyjęcia do wiadomości czegoś tak okropnego – nie odczuwały nic poza lekkim drganiem dłoni. Być może chodzi o natężenie nienawiści i przyjemności. To tak jak z jadem. Zaklęcie Bellatrix wchłania cały jej jad i rozprzestrzenia go po ciele ofiary.
– Ciekawe porównanie – mruknął i pogładził swoją brodę w zamyśleniu. – Ale nie przyszłaś, żeby sobie podyskutować, prawda?
– Nie… Prawdę mówiąc doszłam do wniosku, że jeśli mam rozpatrywać konkretne przypadki potrzebuję informacji o stanie przynajmniej jednej osoby. Sądzę, że będzie pan w stanie kogoś znaleźć.
– Jest to niezbędne?
– Tak.
Skinął niechętnie głową i przez chwilę myślał, po czym przemówił niepewnym głosem.
– To, co teraz powiem musi zostać pomiędzy nami.
– Rozumiem. Państwo Longbottom?
– Nie. – Pokręcił głową. – Oni są wyjątkowo ciężkim przypadkiem. Prawdę mówiąc zacząłbym od Severusa. Będziesz w stanie go obserwować i pewne rzeczy zauważysz sama.
Zamrugała ze zdziwienia. Owszem, ciekawiło ją co może mu dolegać, ale nie sądziła, że Dumbledore jej powie. Wyciągnęła pióro i pergamin z kieszeni.
– Mogłabym pożyczyć atrament?
– Oczywiście, oczywiście. Co chcesz wiedzieć?
– Częstotliwość i czas trwania klątwy.
Dyrektor przez chwilę myślał.
– Sporo tego było… Może być średnia?
– Tak. Chodzi mi o wpływ czasu na stan. Jeśli coś takiego miało miejsca w tej pierwszej wojnie, również muszę o tym wiedzieć.
– Przez pierwsze dwa lata bycia Śmierciożercą było tego niewiele. Jakieś osiem, może dziewięć razy. Po przejściu na naszą stronę, aż do końca wojny, co daje nam rok, było tego średnio trzy, cztery razy miesięcznie po kwadrans, pół godziny. Następnie piętnaście lat przerwy. Od powrotu Voldemorta, czyli trzy lata temu…
Przez chwilę milczał, więc cicho się odezwała.
– Profesorze, wszystko w porządku?
– Proszę? Ach, tak. Tylko… Nie jest mi łatwo o tym mówić, bo to ja go do tego zmuszam. Przez ostatnie trzy lata co tydzień przynajmniej raz, czasami nawet po kilka godzin. Różnie to bywało. Czasami przerwy miesięczne i kilka godzin tortur, a czasami co spotkanie.
Pióro drżało jej w ręce. Potworność. Skąd w takim razie wzięły się blizny? Dumbledore wydał jakiś dziwny dźwięk i z rumieńcem zdała sobie sprawę, że wypowiedziała to pytanie na głos.
– Ja… zauważyłam, że profesor Snape ma na policzku kilka blizn i coś, co wygląda na pozostałość po oparzeniu za uchem. Wydaje mi się też, że to wcale nie są wszystkie.
Starszy mężczyzna zachichotał.
– Już sądziłem, że… Ach, mniejsza z tym – spoważniał. – Tak, to nie wszystkie. Jest ich pełno, a ich pochodzenie jest tak różne, że pewnie on sam się gubi w tym, która jest od czego.
– Efekty uboczne klątwy?
– Możliwe, że kilka z nich tak. Kiedyś znaleziono ciało pewnego mugola, którego wielogodzinne torturowanie Cruciatusem niemalże rozerwało na pół. Jak i dlaczego, nikt nie wie.
– Nie, nie. Mnie chodziło o to, jakie profesor Snape ma efekty uboczne samego Cruciatusa.
– Problemy ze snem, częste drganie mięśni, kołatanie serca, ostry ból w nogach i rękach, migreny.
– Czyli czysto fizyczne problemy. Są jakieś objawy psychiczne? Może krewki temperament?
– Nie, to akurat ma wrodzone – parsknął Dumbledore i przez dłuższy czas się zastanawiał. – Koszmary.
– Z tego co wiem to dość częsta przypadłość osób, które przeżyły wojnę.
– Owszem, ale jego są dziwne. Nie umie z nich uciec, chociaż wie, że śni. Czasami… pozostawiają prawdziwe rany, chociaż cała rzecz działa się w umyśle. Sybilla nigdy o czymś takim nie słyszała, ale wciąż poszukuje informacji. Napady lęku, rzadkie, ale bywają. Nie wie wtedy, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem i miota zaklęciami na prawo i lewo. Ciężko powiedzieć, Hermiono, bo Severus jest wyjątkowo zamkniętą w sobie osobą i nie dzieli się ze mną spostrzeżeniami na temat swojego zdrowia. To, co ci teraz powiedziałem, wynika z moich dwudziestoletnich obserwacji. Czy to wystarczy?
Skinęła głową.
– Powinno pomóc. Muszę się zastanowić, jak to wszystko…
– Jeśli mogę coś doradzić – wszedł jej w słowo Dumbledore. – Proponowałbym, byś udała się na rozmowę z profesor Trelawney. W sprawach nie związanych z naukami racjonalnymi potrafi być całkiem pomocna.
Widocznie jej mina wskazywała wysoki stopień sceptycyzmu, bo dyrektor zaczął się śmiać.
– Jesteś wyjątkowo podobna do Minerwy, moja droga. Idź do Sybilli. Jeśli nie pomoże, to na pewno da ci jakieś wskazówki, tylko musisz z jej paplaniny wyszukać czegoś konkretnego. A teraz przepraszam cię, ale muszę załatwić pewną sprawę i…
– Oczywiście. Dziękuję za poświęcony czas.
Przez następne kilka dni wszyscy żyli przygotowaniami do pierwszego września. Książki zostały sprowadzone aż z Beuxbatons, dzięki uprzejmości madame Maxime. Szaty dla tych, którzy nie mogli ich zamówić u madame Malkin (z przyczyn oczywistych) miały być dobierane w Hogwarcie przez kilku nauczycieli. Ron był z tego powodu wyjątkowo zadowolony, bo jego szata obecnie sięgała łydek, nie kostek. Hermiona również miała problem, bo jej bluza od mundurka zrobiła się nieco zbyt opięta w okolicach biustu, co również dopadło Ginny. Harry miał to szczęście, że już nie rósł i swobodnie mógł chodzić w zeszłorocznych ubraniach, więc kiedy pakował swój kufer ostatniego dnia sierpnia, był zadowolony, że nie pojawi się w mugolskich ubraniach, co czekało Rona. Tego wieczora miał odbyć kolejną lekcję Oklumencji, które powoli go wykańczała. Czy też Snape go wykańczał – naciskał i naciskał, ale nie było żadnych widocznych efektów. Jak można się było domyśleć nie był to lek na wściekłość Mistrza Eliksirów. Niechętnie ruszył do kuchni, gdzie Ginny właśnie wchodziła do kominka.
– Hej, dokąd się wybierasz?
– Do Hogwartu. Hermiona prosiła mnie, żebym podrzuciła jej jeden składnik.
Zamachała jakimś badylem i rzuciła: „Hogwart!”. Harry po chwili poszedł w jej ślady. Wyszedł z kominka pani Hooch i niemal wpadł na profesorkę.
– Och, przepraszam, pani profesor.
– Ależ nic się nie stało. – Zwróciła się do Ginny widocznie powstrzymując ryknięcie śmiechem.
– Hermiona w tej chwili powinna być na boisku Quidditcha. Ta dziewczyna, ze szkodą dla samej siebie, jest niesamowicie uparta i ambitna.
– Hermiona na boisku Quidditcha?! Ale ona tego nie znosi!
– Tak, tylko Severus postawił przed nią pewne wyzwanie a ona, niestety, je przyjęła.
Usta drgały jej i kiedy Harry miał się spytać o co chodzi przed oknem przemknął długi, czarny cień i dało się słyszeć: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
– Hermiona! – krzyknął razem z Ginny i doskoczył do okna. – Co jest?! Pani profesor?!
Pani Hooch usiadła na ziemi i dosłownie płakała ze śmiechu. Rzucili się do drzwi i po chwili znaleźli się na błoniach. W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale od czasu do czasu słychać było wrzaski dziewczyny. Pani Hooch w końcu do nich dołączyła, wciąż się śmiejąc.
– Profesor Hooch, co się dzieje z Hermioną?
– Och, nic takiego, ale obawiam się, że na nowy semestr będziemy musieli szukać nowego Mistrza Eliksirów, bo panna Granger niechybnie go zabije, jak tylko zejdzie z miotły.
Ginny wytrzeszczyła oczy.
– Na miotle?! Przecież ona tego nie znosi!
– Tak, ale Severus nadepnął jej na odcisk, a Gryfoni nigdy nie odrzucają wyzwania.
– To znaczy?
Wtedy zza zamku wyleciał Snape na miotle (poznać go można było po czarnym surducie) i kiedy nagle zaczął szybko pikować, rozległ się krzyk Hermiony. Śmignął koło nich, a Harry zanotował dwie rzeczy: po pierwsze była to Błyskawica, a po drugie za plecami Snape’a siedziała wyraźnie przestraszona osóbka z szopą brązowych włosów. Miotła zrobiła dziką pętlę i zatrzymała się nad nimi.
– Potter, Weasley. – Skinął im głową. Jego twarz wykrzywiał wyjątkowo szeroki, diabelski uśmiech, a w oczach płonęło szaleństwo. Każdy włos na głowie Snape’a był w inną stronę, ale to było nic w porównaniu z Hermioną. Dziewczyna wyglądała, jakby ktoś natapirował jej włosy i przy okazji przypudrował twarz. Była blada jak śmierć.
– Ja chcę zejść – wyjąkała, przerzuciła nogę przez rączkę. – A jak tylko zejdzie pan na ziemię to przysięgam, że pana zabiję!
– Sama się zgodziłaś, Granger – parsknął. – I nie myśl, że to koniec. Najlepsze ma się dopiero zacząć.
Na te słowa wydała bliżej niezrozumiały dźwięk i zeskoczyła. Nie zdążyła spaść, bo Snape złapał ją w locie i posadził przed sobą.
– Masz zamiar się połamać, idiotko?
– Wolę to, niż dalszy lot, profesorze.
Na jej protesty jedynie szerzej się uśmiechał i po chwili wycelował prosto w nich, więc odskoczyli na boki. Harry mógłby przysiąc, że mężczyzna śmieje się w głos. Zdezorientowany, spojrzał na panią Hooch, która niemal dusiła się ze śmiechu. W końcu opanowała się, a oni w tym czasie oglądali, jak Snape zrzuca Hermionę z miotły, łapie ją, wykonuje akrobacje, które mogły każdego przyprawić o chory żołądek i znów ją puszcza. Wrzaski, obietnice śmierci i przekleństwa niosły się przez szkolne błonia.
– Severus był dobrym ścigającym w szkole z jednego powodu – nikt nigdy nie wiedział co takiego zrobi. Takiego wariata na miotle jeszcze nie widziałam – zachichotała. – Sama w życiu nie dałabym się namówić na lot razem z nim, choćby ze względu na sposób w jaki lata. No i czerpie wielką radość z męczenia drugiej osoby.
– Jak doszło do tego, że ona się na to zgodziła? – powiedział Harry z głosem pełnym niedowierzania. Wiele razy proponował przyjaciółce, że weźmie ją na miotłę, ale za każdym razem spotykał się ze stanowczą odmową.
– Severus ma… specyficzny sposób namawiania kogoś do zrobienia czegoś. Z tego co wiem, to powiedział jej, że jest tchórzem i najwidoczniej godłem Gryffindoru powinien być kurczak, nie lew.
Ruszyli w kierunku boiska skąd mieliby lepszy widok. Ginny wymamrotała cicho:
– Ja bym zwymiotowała…
Co było w pełni zrozumiałe, bo tylu spiral, latania przy samej ziemi głowami w dół i prawie uderzania w pętle nawet Harry by nie przeżył. W końcu wylądowali na ziemi, więc Harry zbiegł na dół. Hermiona kurczowo trzymała się Snape’a i nie zsiadała z miotły.
– Czyżbyś chciała więcej, Granger? – zadrwił.
– Zabiję pana, przysięgam, że zabiję! – Puściła go i zeszła na trzęsących się nogach. Blada dłoń złapała ją, kiedy prawie upadła.
– Nie histeryzuj. I tak się powstrzymywałem.
– Powstrzymywałem się?! Powstrzymywałem się!!! – krzyknęła i zaczęła szukać różdżki. – Och, zaraz pan pożałuje!
– Spróbuj mnie złapać – zaśmiał się i wzbił w powietrze. Dziewczyna objęła Harry’ego i wyraźnie poczuł, że cała się trzęsie.
– On zwariował, przysięgam! On jest nienormalny! Kiedyś musi wrócić do tych cholernych lochów, a tam pożałuje, że nie rozbił sobie tego kretyńskiego łba o ziemię!
– Wow… Hermiono, wyluzuj – zaśmiał się. – Trzeba było się nie zgadzać.
– Żebyś słyszał, jak się wyraża o Gryffindorze! Też byś to zrobił, tylko pewnie lepiej to zniósł… Pomóż mi dojść do zamku, bo mam wrażenie, że mam nogi z waty.
Kiedy byli już blisko zamku Snape podleciał do nich, wciąż się śmiejąc.
– Chciałby ktoś się przelecieć? Rolando?
– Nie, dziękuję. – Pani Hooch pokręciła głową z szerokim uśmiechem. – Bez miotły jesteś jednym z najpoważniejszych ludzi jakich znam, ale na miotle… Nie znam większego wariata.
– Przesadzasz. Weasley?
Ginny zdziwiła się, że spytał ją, ale skinęła głową.
– Skoro Hermiona to zniosła, to i ja dam radę.
– Zobaczymy.
Jakiś błysk w jego oku kazał Harry’emu myśleć, że potraktuje ją znacznie ostrzej niż Hermionę. Usiedli w gabinecie profesor Hooch i po chwili dobiegł ich wrzask Ginny. Harry wzdrygnął się.
– Skoro nawet ona wrzeszczy…
– Wiem o co ci chodzi – powiedziała jego przyjaciółka i ścisnęła różdżkę. – Och, pożałuje!
– Herbatki?
Pani Hooch zdawała się nie słyszeć wszystkich tych pogróżek, tylko cieszyła się, że ktoś z nią rozmawia.
– Więc, Potter, co cię sprowadza do zamku? Bo panna Weasley przyszła szukać panny Granger.
– Mam lekcje Oklumencji – powiedział grobowym tonem.
– Nie martw się. Po zejściu z miotły Severus zawsze jest w wyśmienitym nastroju – roześmiała się. – Czasami myślę, że mężczyźni nie dorastają. Jak ci idzie?
– Kiepsko. Średnio potrafię bronić się przed czyjąś obecnością, ale z wyborem wspomnień mam problem. Ronowi idzie znacznie lepiej…
– A tobie, Hermiono?
– Nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Od dłuższego czasu nie ćwiczyłam. Nie mam na to czasu. Albo robię eliksiry, albo mam lekcję pojedynków z profesorem Snape’em.
– I jak?
– Wracam znacznie bardziej poturbowana niż bym chciała, ale idzie mi coraz lepiej. Cytując: „Przy wyjątkowo dużej dozie szczęścia i przyjaciół wokół może, ale tylko może, uda ci się przeżyć”. Jednym słowem: Idź, giń i nie zawracaj mi głowy.
Zaśmiała się, jakby ją to bawiło. Pani Hooch patrzyła na nią z uznaniem.
– Zaczynasz rozumieć.
– Staram się, jak mogę.
– A ja nie wiem o czym mówicie – poskarżył się Harry, co się spotkało z wybuchem śmiechu.
Po dłuższym czasie do gabinetu weszła Ginny, która wyglądała zupełnie tak samo jak w chwili, gdy Harry znalazł ją w Komnacie Tajemnic pięć lat temu, z tą różnicą, że teraz na głowie miała coś, co wyglądało jak gniazdo wrony. Padła na krzesło i dopiero wtedy jej nogi przestały drżeć.
– Nigdy więcej… – jęknęła. – Pal licho moją dumę! Nigdy więcej!
Przez drzwi wbiegł patronus-łania i przemówił zupełnie nie pasującym do tego zwierzęcia głosem:
– Potter, Oklumencja. TERAZ!
Niechętnie ruszył do lochów. Snape stał na środku sali i porządkował właśnie jakieś oślizgle wyglądające kawałki czegoś, co do czego był pewien, że nie chce wiedzieć czym to kiedyś było.
– Jestem, panie profesorze.
– Przecież widzę. – Głos, jak zwykle, był pełen jadu, ale jakoś mniej go było niż zazwyczaj. – Ćwiczyłeś?
– Starałem się, ale to jest ciężkie…
– Oczywiście, że tak. Zaczynamy. Legilimens.
Miał osiem lat i słuchał, jak jego fizyczka mówi o atomach. Miał dziewięć lat i patrzył, jak Dudley bije jakiegoś chłopca, który wcześniej pomógł mu wstać. Pierwsza klasa w Hogwarcie – widział w lustrze swoich rodziców. Trzecia klasa – Syriusz przytulał go i mówił o tym, że ma dom, w którym mógłby z nim zamieszkać. Piąta klasa – Syriusz dostaje zielonym płomieniem i wpada za kotarę. Przedwczoraj, gdy Hermiona z nim rozmawiała: „Jest okropny, Harry, ale to nie on zabił Syriusza. To jego własna brawura go zabiła, nie możesz temu zaprzeczyć”.
– Pierwsze pięć dobrze dobranych, nic konkretnego. Szóste było celowo?
– Nie. – Zacisnął zęby. Hermiona nie miała racji. To była wina Snape’a, chociaż Harry nauczył się, że publiczne okazywanie swojego niezadowolenia nigdy nie spotka się z uznaniem. – Przypadkiem.
– Dalej mnie winisz, prawda? – Zaśmiał się wrednie. – Oczywiście, ktoś kto ma w sobie tyle z głupoty Pottera i upartości Evans nie może myśleć inaczej.
– Niech pan nie mówi źle o moich rodzicach!!!
– Sądzisz, że byli niemal święci, co? A inni cię w tym upewniają. – Pokręcił głową z wyraźnym politowaniem. – Ludzie mają zwyczaj wybielać martwych. Skup się na żywych Potter i przestań uzależniać swoje emocje od tych, których już nie ma.
Po godzinie jego humor nie był aż tak dobry.
– POTTER! Powiedz, po co trawię te nieliczne godziny wolnego czasu, skoro ty niczego się nie uczysz?! Wynoś się!!!
Był już u drzwi, sam równie wściekły, gdy doszło do niego ciche:
– Nie daj się zabić Potter.
Wszystko wydawało się iść dobrze. Na peronie 9 i ¾ pojawiło się kilku przebranych za uczniów członków Zakonu i kilku w swoich prawdziwych formach. Draco Malfoy wiedział, że swoją obecnością może spowodować pewne problemy – gdyby spotkał po przeciwnej stronie różdżki swoich rodziców, pewnie by zginął. Westchnął ciężko i miał nadzieję, że nic się nie stanie Ginny, która będzie razem z Potterem i Weasleyem. I Granger, która przed wyjściem z Nory zapewniła go, że nic im się nie stanie, jakby wyczuwała jego strach. Sam nie wiedział, jakim sposobem Weasley wkradła się do jego serca i spowodowała, że życie zdawało się piękniejsze. Ktoś klepnął go w plecy, więc zerknął za siebie i niemalże zaklął. Pansy.
– Hej, Draco. – Zarzuciła mu ręce na szyję, ale odepchnął ją od siebie. – Och, widzę, że wciąż pamiętasz zeszły rok. To był tylko żart.
– Nakryłem cię w moim pokoju z trzema moimi współlokatorami i mam uwierzyć, że to był żart? Daj spokój, Parkinson. Twoje jęki słychać było w całym zamku.
Nie żeby ta sytuacja go zdziwiła – zastanawiał się, czy w szkole jest ktoś, komu nie pozwoliłaby się przelecieć. Ale fakt, że Crabb, Goyle i Nott zabawiali się z nią na jego łóżku ugodził w jego dumę. Wolał spać w Pokoju Wspólnym niż na łóżku. Poza tym teraz nie chciał nikogo innego, tylko Ginny Weasley.
– Słyszałam… pogłoski – zaczęła niepewnie. – O tym, że zmieniłeś front. To prawda?
– Nie przypominam sobie, żeby Czarny Pan zezwalał mi na rozmowę o moim zadaniu z kimkolwiek.
Snape wmówił Voldemortowi, że przyda się jeszcze jeden szpieg w Zakonie. Ktoś, kto będzie w tym samym wieku co „przeklęty Potter” i wślizgnie się w łaski Weasleyów. Pomysł został przyjęty bez większych sprzeciwów, a nawet kazano mu walczyć przeciwko Śmierciożercom w tym konkretnym pociągu. Omal nie krzyknął, gdy na spotkaniu Snape podał niektóre szczegóły planu Zakonu.
– Mój panie, Dumbledore uznałby za dziwne, że nie wiedziałem o ataku Śmierciożerców, więc musiałem mu zdradzić kilka szczegółów. Nie wie jednak o tych, którzy będą na peronie, nie powiedziałem również, ilu zaatakuje pociąg. W każdym wagonie będzie pięciu członków Zakonu. Niestety… Dumbledore powoli staje się paranoikiem i wysyła kilku innych, by sprawdzali, czy wszystko w porządku podczas trasy pociągu. Nie zdradził mi jednak ilu i gdzie będą rozstawieni.
– Zdamy się na szczęście – syknął niecierpliwie Voldemort. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli coś się nie uda, to ty poniesiesz konsekwencje?
– Tak, mój panie. – Głos mężczyzny nawet nie drgnął, co dla Dracona było pełne podziwu. – Chciałbym również zauważyć, że obecność młodego Malfoya mogłaby umocnić jego pozycję, jako lojalnego człowieka Dumbledora.
Ostatnie trzy słowa były wyjątkowo szydercze, ale podziałały. W efekcie teraz siedział w wagonie siódmoklasistów, razem ze swoimi „przyjaciółmi”. Z ósemki Ślizgonów miał ochotę porozmawiać jedynie z Zabinim, który stał na korytarzu, wyglądając lekko nieprzytomnie.
– Hej, co jest?
– O, Malfoy – powiedział krzywiąc się. – Jak tam służba?
– Ciiiiiszej, idioto! Chcesz, żeby cały Hogwart wiedział?! – syknął. – Mam się dobrze. A ty? Nie przypominam sobie, żebym widział ciebie… na herbacie.
– I nie zobaczysz. Brzydzę się tym i dobrze o tym wiesz. Znaleźli jednak pole, na którym byłbym użyteczny.
– O, czyżby? Cóż takiego kazali ci zrobić? Wiedział o co chodzi, ale musiał grać idiotę.
– Mam poderwać Brown, tę lafiryndę z Gryffindoru.
– Czy tam zaraz lafirynda? Sądzę, że do Parkinson jej daleko.
– I tylko dlatego się zgodziłem. Umiesz utrzymać sekret?
Spojrzał na niego niepewnie, a Draco skinął głową jednocześnie przyglądając się koledze. Blaise był nieco niższy od niego, ale znacznie lepiej zbudowany. Szeroki w ramionach, wąski w biodrach wzbudzał zachwyty dziewczyn. Skóra barwy czekolady i lśniące, czarne włosy wyróżniały się na tle bladolicych Ślizgonów. Nie miał też typowych dla czarnoskórych rysów – nos normalny, podobnie usta. Kiedyś podsłuchał, jak dziewczyny nazywają go „mrocznym typem urody” – i nie odnosiło się to do koloru skóry, ale ogólnej prezencji.
– Jasne, gdyby nie to… Wierz mi, że byłbym martwy.
Zabini jako jedyny wiedział o zadaniu Dracona w szóstej klasie i rozumiał jego wątpliwości. Nie puścił pary, więc i on dotrzymuje sekretów.
– Źle się z tym czuję. Ta dziewczyna nabiera się na moje sztuczki i sama powoli powoduje, że zaczynam o niej myśleć. Co będzie jeśli zacznie mi się podobać? Albo kiedy dowie się, że to była tylko gra i nie będzie chciała mnie znać?
– W pierwszym przypadku sądzę, że to nic złego. Co do drugiego… Będziesz musiał jakoś to rozegrać, jeśli do tego dojdzie. – Wzruszył ramionami i zauważył, że Blaise wpatruje się w niego z wesołymi ognikami.
– Nic złego? – W jego głębokim głosie brzmiały dzwonki śmiechu. – Ona jest Gryfonką! Normalnie byś mnie za samo patrzenie na nią udusił. Co się zmieniło?
– Powiedzmy, że sam mam… problem z pewną Gryfonką.
Chłopak uniósł brew i parsknął.
– Jak mi powiesz, że chodzi ci o Granger, to chyba pójdę i się utopię.
– Ugh… Wszyscy, tylko nie ta nieznośna Wiem-To-Wszystko. Mnie chodzi o… Weasley.
– CO?! – ryknął, po czym rozejrzał się i zauważył, że kilka osób patrzy w ich stronę, więc ściszył głos. – Żartujesz sobie ze mnie?
– Nie, w najmniejszym stopniu nie. I również prosiłbym o dyskrecję. Moich rodziców może nie zadowolić mój… wybór.
– Delikatnie powiedziane. Nie musisz się martwić, nie powiem. Weasley… No kto by pomyślał?
– Na pewno nie ja. Rok temu za samą taką myśl bym cię przeklął – zaśmiał się i westchnął. – Ale pewnie nic z tego nie będzie.
– Dlaczego?
– Wiesz… kim jestem. Ona jest po drugiej stronie barykady.
– Strony zawsze można zmienić – szepnął Zabini, bardziej jakby do siebie.
– To niebezpieczne słowa.
– Ale w przeciwieństwie co do niektórych, ja mogę chodzić w koszulkach z krótkim rękawem.
– Też prawda. Jak w domu?
– Weź nic nie mów… Cieszę się, że jadę do Hogwartu. Nie będzie tam różowo, ale i tak zaznam tam większej wolności i nie będę musiał robić każdego kroku bez przyzwolenia mojej matki.
Draco chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie ze swojego przedziału wyszła profesor McGonagall.
– Wszyscy do mojego przedziału. W TEJ CHWILI!!!
Autorytet tej kobiety spowodował, że nawet jego stopy chcąc nie chcąc ruszyły w jej stronę. On, McGonagall, Brown, Parvati Patil i Weasley, pod przebraniem nieznanemu nikomu Krukona, pozostali na zewnątrz. Starsza czarownica dokładnie zaklęła zamek i nie zważała na protesty uczniów, że w środku jest ciasno. Dwadzieścia dwie osoby w jednym przedziale to nie lada problem, ale dzięki temu przeżyją. W tym momencie do wagonu wpadło pięć zamaskowanych postaci w czarnych szatach.
– McGonagall… Jak miło… – Spod jednej maski dobiegł ich głos, który bez wątpienia należał do Belli. Ścierpła mu skóra. – I Draco. Jednak zmieniłeś strony, mój drogi. Zapłacisz za to, och, jak bardzo za to zapłacisz.
– Skończ już i zaczynajmy. Nie ma czasu!
Ten głos także poznawał – Dołohow. Nie wiedział kto pierwszy rzucił zaklęcie, ale po chwili rozgorzała walka. Zdawał sobie sprawę z tego, że w tym samym czasie to samo dzieje się w innych wagonach. W głowie chwalił swojego ojca za naukę w zakresie pojedynków. Nie wiedział z kim walczy, ale ten ktoś był dość dobry. Pocieszeniem był fakt, że w kieszeni miał butelkę Eliksiru Rodwana. Jeśli nawet nie będzie w stanie go zażyć, to ktoś mu pomoże.
Kątem oka zauważył, że Bella i profesor McGonagall ostro się ścierają i żadna z nich nie ma przewagi nad drugą. Minusem była wyjątkowo ograniczona przestrzeń, w której mogli walczyć. Zawadzał łokciami o ściany i nie miał jak unikać zaklęć, więc przeszedł do obrony. Gdzieś za sobą usłyszał krzyk Patil, ale nie mógł się obrócić by sprawdzić co z nią. Zastanawiał się, ile czasu zajmie wsparciu przybycie.
Coś w niego uderzyło i poczuł, że nie może ruszyć swoją ręką od różdżki. Zaklął i zaczął unikać zaklęć. Nic nie mógł poradzić na to, że skupił się na unikaniu zielonych, a reszcie pozwalał w siebie uderzać. W chwili gdy już ledwo ruszał nogami do środka wpadła Tonks, a za nią bliźniacy, pani Weasley i Cessia – wilkołaczka. Śmierciożercy syknęli i uciekli – na polu bitwy została jedynie Bellatrix, która wciąż pojedynkowała się z McGonagall. Draco padł na kolana i poczuł, że ktoś wlewa mu kilka kropel eliksiru. Ból szarpnął jego ciało, miał wrażenie, że płonie, jednak po chwili przyszło zimno, jakiego nigdy nie doświadczył. Chciał krzyczeć, ale gardło miał ściśnięte. Kiedy przyszła ulga niemal zapłakał z radości – ta minuta bólu była równie silna, co Cruciatus. Otworzył oczy i zauważył, że wpatrują się w niego dwie identyczne twarze.
– Dług spłacony – rzucili unisono bliźniacy, zaśmiali się i podnieśli go na nogi.
– Co z Parvati? Usłyszałem jej krzyk.
– Nic poważnego, ale my straciliśmy Cessię – skrzywili się. – Została porwana przez jednego z tych gości.
– Daleko do peronu?
– Minuta, może dwie. Pomóc, pani profesor?
– Nie wtrącaj się, Weasley! – krzyknęła czarownica i zwiększyła wysiłki. – Jesteście, jak karaluchy, Lestrange!!!
– Być może, ale dzięki temu nie umieramy tak szybko! Choćbyś urwała mi głowę to i tak trzy dni będę żyła, a umrę dopiero z głodu! HA! – Pociąg zaczął zwalniać. – Teraz pożałujecie!!!
Jednak ich uszu dobiegły okrzyki walki, więc i ona zaczęła spoglądać za okno. Kiedy zauważyła walczących Śmierciożerców, zawyła głośno i wyskoczyła przez okno, by się aportować. Mignęła mu ruda grzywa Ginny, ale po chwili znikła z widoku.
– Idziemy im pomóc?
– Nie trzeba. Tylko byśmy przeszkadzali. – Profesor McGonagall wzięła jedną kroplę mikstury i westchnęła. – Przypomnijcie mi, żebym podziękowała później Severusowi. Nasi uczniowie są bezpieczni i nie powinniśmy… NA MERLINA!!!
Jej okrzyk był pełen rozpaczy i nie bez powodu – nagle na peronie pojawiły się małe dzieci. Pierwszoklasiści, którzy biegali jak kurczaki bez głów.
Wiał zimny wiatr i powoli robiło się ciemno. Gdzieś w ciemnościach Ron zaklął cicho, a po chwili uciszało go osiemnaście głosów, znacznie głośniejszych niż jego jedno słowo. Ktoś ją złapał za rękę i podskoczyła, by zorientować się, że to Ginny.
– W porządku? – szepnęła.
– Jasne, tylko… Nic im się nie stanie, prawda? Mama… ona… dawno nie walczyła, a tata nigdy nie był w tym dobry.
– Nie posłano by ich tam, gdyby nie było pewności, że dadzą sobie radę.
– Wiesz, tam jest także Lavender, a ona nie należy do najlepszych spośród najlepszych, no nie?
– Być może był jakiś powód. Ani Moody, ani Snape nie mają siana w głowie.
W odpowiedzi dostała jedynie westchnienie. Za nic by się nie przyznała, że najchętniej siedziałaby razem z rodzicami w ich domku w Australii. To do niczego nie prowadzi – należy brać na siebie odpowiedzialność za coś, co się rozpoczęło. Po części to ona pozwoliła, by Glizdogon wyrwał się im w trzeciej klasie i pomógł Voldemortowi powrócić. Cóż, walnie przyczynił się do tego Remus zapominając swojego Wywaru Tojadowego i idąc podczas pełni odwiedzić starego przyjaciela.
Potrząsnęła głową – to nie był czas na takie myśli. Sunęli powoli do przodu, starając się na nic nie nadepnąć i się nie ujawnić. Większość z nich musiała zażyć Eliksir Wielosokowy, by nie dawać Śmierciożercom pretekstu do atakowania ich rodzin. Hermiona, Harry, Ron i Ginny mieli ten wątpliwy luksus, że i tak byli na Liście, więc nie musieli się kryć. Kiedy usłyszała jakieś głosy, zatrzymała się i przytuliła do najbliższego drzewa. Słabo było słychać, ale dało się rozpoznać słowa. Głosów nie znała.
– Kiedy będą?
– Za dwie, trzy minuty. Przypuszczam jednak, że Bella i tak zrobiła wszystko za nas.
– Ona albo Snape. Nienawidzi tych bachorów.
– Szkoda, że Potter, jego szlama i bachory Weasleyów nie są w pociągu.
– Nie ty jeden żałujesz.
W tym momencie poczuła, że galeon w jej kieszeni robi się cięższy. Zaproponowała profesorowi Dumbledore, że w ten sposób poinformuje ich kiedy mają atakować.
Ruszyła do przodu i postanowiła nie bawić się w werbalne zaklęcia. Machnęła różdżką i po chwili jeden z rozmawiających Śmierciożerców leżał bez różdżki, za to cały sparaliżowany. Drugi zareagował natychmiast i posłał jej zielony promień, który aż za dobrze znała. Odbiła go i miotała dalej zaklęciami. W myślach zanotowała by podziękować Szalonookiemu, profesorowi Friedrichowi i profesorowi Snape’owi. Tylko dzięki ich naukom była w stanie się bronić i atakować tak, by rozbijać obronę przeciwnika w pył. Po chwili drugi Śmierciożerca aportował się, łapiąc kolegę za rękę i została sama. Wbiegła na peron akurat w momencie, w którym pociąg się zatrzymywał. Neville leżał nieprzytomny, zakrwawiony, więc sięgnęła do jego kieszeni i podała mu kilka kropel Eliksiru Rodwana. Kiedy nie zareagował podała mu połowę butelki. Dopiero wtedy się obudził i podniósł na nogi.
– Dziękuję, Hermiono. Któryś walnął mnie Sectusemprą. Co z tobą?
– W porządku. Widzę, że niektórzy się aportowali?
– Trzech przynajmniej.
Przyjrzała się dokładniej walczącemu tłumowi i chciała ruszyć pomóc, gdy doszedł ją dziwny dźwięk. Otwieranych drzwi w pociągu. Obróciła się, podobnie jak większość, by zobaczyć, że przez drzwi wybiega tłum dzieciaków rozpaczliwie krzyczących. Pierwszoroczni. Mały chłopiec o brązowych włosach, który biegł na przedzie widocznie sądząc, że oni są tymi dobrymi, został ugodzony zielonym płomieniem prosto w twarz. Śmierciożercy krzyknęli w tryumfie, a Zakon z przerażenia. Hermiona poczuła, jak złość zalewa ją gigantyczną falą.
Rzuciła się do przodu i instynktownie zamachnęła się pięścią, powalając jedną z postaci ubranych na czarno. Kobieta, sądząc z pisku, który jej się wyrwał. Reszta wyrwała się z letargu znacznie wcześniej niż ona. Ginny pomiędzy zaklęciami krzyknęła do niej:
– Idź ich ogarnąć!!!
Skakała nad ciałami i zaczęła nawoływać.
– Pierwszoroczni! Do mnie! DO MNIE! Do mnie, wy zakute łby, jeśli nie chcecie umrzeć!!!
Zaczęli się w miarę organizować i większość zdążyła do niej dobiec. Zaczęła nad nimi machać różdżką, by ustawić pole ochronne. Jeszcze nigdy nie była zmuszona do tak szybkiego czarowania.
– Jesteście bezpieczni póki znajdujecie się pomiędzy tymi czterema drzewami. Nawet jeśli jeden z tych w czarnych szatach podejdzie blisko nie uciekajcie, bo wtedy będziecie bezbronni. Pomiędzy tymi drzewami nic wam nie grozi. Czy to jasne?
Pokiwali głowami, więc zaczęła szukać dalszych żywych. Sprawdzała każde ciało, szukając choćby iskierki życia. Kiedy natknęła się na nieprzytomnego Rona, serce na chwilę jej stanęło, by po chwili biec znacznie szybciej.
– RON!
Żył, ale był strasznie poraniony. Większość wnętrzności była zniszczona. Zupełnie tak samo jak Snape na pierwszym dla nich spotkaniu Zakonu. Wlała mu całą zawartość słoika do ust i nie przejmowała się dalej jego losem. On wyzdrowieje, a ona musi znaleźć dzieci.
Kilkoro udało jej się złapać i wrzucić do kręgu ochronnego, kilka razy musiała odbijać zaklęcia tuż przed ich twarzami. Niektórzy dostawali rykoszetami, nie tylko Avadą Kedavrą. Kiedy mała dziewczynka z rudymi włosami umarła jej na rękach, bo nie zdążyła wyjąć słoika, poczuła się tak, jakby sama ją zabiła. Przytuliła jej ciało do siebie i zaczęła płakać. Udało się jej wyłapać większość, ale dziewięcioro dzieci nie żyło. Ledwie jedenastoletnie kruszyny. Coś, co nie miało się dziać – mieli przybyć do Hogwartu, podejść do Tiary Przydziału i trafić do jednego z domów, by rozpocząć przygodę życia. Tymczasem ta przygoda się skończyła, zanim się zaczęła na poważnie.
Ktoś klepnął ją w ramię i obróciła się podnosząc różdżkę. Zielone, znajome oczy. Harry.
– Już koniec, Hermiono. Już koniec.
Skinęła głową, położyła dziewczynkę na ziemię i rzuciła mu się w ramiona, by zacząć głośno płakać. Nie była w tym sama, bo nawet profesor McGonagall roniła łzy, stojąc nad ciałami. Uczniowie powoli wyłaniali się z pociągu, większość zszokowana i przerażona. Widziała drgnięcie Malfoya, który najwyraźniej chciał uściskać Ginny. Dziewczyna płakała w ramię Rona. Poczuła delikatne dotknięcie ramienia i kiedy się obróciła zauważyła smutną twarz Remusa.
– Hermiono… Musisz zdjąć zabezpieczenia wokół pierwszorocznych. Nikt nie może wejść i ich uspokoić.
– Och… Zapomniałam, przepraszam.
– Nie ma za co. Uratowałaś im życie.
– Nie wszystkim…
– Nigdy nie da się wszystkich uratować.
– Jakie mamy straty?
– Dwunastka pierwszorocznych, Cessia i… i Kingsley. Potknęła się i łzy na nowo jej popłynęły.
– Kto?!
– McNair.
– Zabiję drania – syknęła przez zęby tak wściekle, że stojący nieopodal Fred podskoczył ze strachu. Zniszczyła swoją barierę i warknęła. – Wychodzić!
Dzieciaki zbiły się w jeszcze większą kupę, ale była zbyt wściekła, żeby się nimi zajmować. Remus spojrzał na nią niepewnie.
– Hermiono…
– Daruj sobie, Remusie. – Machnęła ręką i usiadła na ziemi. – To dla mnie był… szok. Muszę nad tym przeskoczyć.
– Oczywiście.
Usiadł koło niej i czekał, aż jej przejdzie. Nie zamierzała uczestniczyć w Ceremonii Przydziału. Pomagała więc przenosić martwe dzieci do specjalnego wozu. Dziewczynka, która umarła jej na rękach wciąż była w jej głowie. Gasnące oczy, drgawki… W końcu odetchnęła i oparła czoło o ramię Lupina, a on pogłaskał ją po głowie.