Zaczynamy nową historię naszych bohaterów. Miłego czytania ❤
★★★
Nad Szkocką krainą zaczął padać deszcz. Ptaki pochowały się w swoich gniazdach w koronach drzew, nie chcąc w taką pogodę latać po zachmurzonym niebie. Słońce raczej nie miało rozświetlić okolic Szkocji, w tym Szkoły Magii i Czarodziejstwa, która mieściła się na jej terenie. Uczniowie przechodzili korytarzami wyglądając za duże, podłużne okiennice w poszukiwaniu promieni słonecznych. Mieli już dość deszczu i zimowej aury. Był koniec marca i co oznaczało zbliżające się wielkimi krokami wakacje. Uczniowie tęsknili za wypoczynkiem oraz ciepłem i coraz chętniej zaglądali na błonia, aby złapać pojedyncze promienie słońca.
Rzęsisty deszcz pukał w okna nie chcą dawać za wygraną. Nauczyciele poirytowani pogodą, jak i marudnymi uczniami, przechadzali się korytarzami z taką samą nadzieją spoglądając za okna, doszukując się słońca. Kiedy jednak dostrzegali jedynie chmury burzowe, posępne miny zagościły na twarzach prawie każdego z grona nauczycielskiego.
– Powinniśmy przygotować się na kiepską widoczność – mruknęła do siwowłosej kobiety, przecierając rękawem okulary.
– Nie w takich warunkach były przeprowadzane mecze Quidditcha, Minerwo – odparła karcąco, sprawdzając zapięcie trzymające złoty znicz.
Czarownica westchnęła zakładając okulary i poprawiła czerwono żółty szalik na szyi, spoglądając w kocie oczy trenerki Quidditcha.
– Zdaje się, że Poppi będzie miała co robić. Podczas takiej pogody jest więcej stłuczeń i upadków. Już nie wspomnę o zachorowaniach.
Wiatr smagał jej włosami ułożonymi w ciasnego koka, powodując, że nawet on nie pozostał w misternej fryzurze na długo. Chyba jak większość ludzi na świecie nie lubiła takiej pogody, a jej postać animaga, powodowała, że wręcz nienawidziła. W końcu żaden kot nie lubi mieć mokrych łap czy futra. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie zimna.
– Na pewno już ma wszystko uszykowane, a Skrzydło Szpitalne tylko czeka na nowych pacjentów. Słyszałam jak prosiła Severusa o dodatkowe eliksiry na wypadek, gdyby jej zabrakło.
Minerwa skinęła głową, ponownie poprawiając okulary na nosie. Już niedługo miał odbyć się mecz między Gryffindor’em, a Ravenclaw’em. Krukoni w tym roku mieli naprawdę dobrą drużynę, której powinien obawiać się każdy, a zwłaszcza Gryffindor. Odkąd Potter skończył szkołę, dom Lwa nie miał szczęścia do szukającego. Pierwszy z nich nie złapał nawet jednego znicza i ledwo zdołali zająć trzecie miejsce na podium.
Jeszcze nigdy nie widziała, aby dom Węża tak cieszył się z przegranej gryfonów, samym nie będąc zwycięzcą.
Drugi rok był dla nich bardziej owocny. Śmiało mogła być dumna ze swoich uczniów i mimo, że była Dyrektorem, nadal faworyzowała Gryffindor. Zbyt długo była ich opiekunką, aby teraz być dyrektorką na jaką zasługuje ta szkoła. Starała się być bezstronna, wszystko jednak wskazywało na to, że nie była odpowiednią osobą do zasiadania na dyrektorskim fotelu w okrągłym gabinecie. Czuła, że to nie jest jej misją, a mimo to nie chciała pozostawiać uczniów na pastwę osoby, którą wybrałoby Ministerstwo. Gdyby zmarła, jej miejsce zająłby zastępca, ale jeśli przedwcześnie odejdzie, to Minister znajduje kandydata na puste stanowisko.
★★★
Głośne krzyki rozbrzmiały wokoło. Uczniowie ubrani w barwach swoich domów z zapałem dopingowali jedną z dwóch drużyn, nie patrząc na padający deszcz. Znicz wyleciał w powietrze znikając z oczu graczy. Wszyscy na swoich stanowiskach wyczekiwali kafla, który już po kilku sekundach uniósł się w powietrzu dzięki profesor Hooch. Dwóch przeciwników stoczyło bitwę, niebieskie peleryny zatrzepotały, gdy Malcom poszybował z Kaflem prosto do obręczy Gryfonów.
Hermiona uśmiechnęła się. Doskonale pamiętała mecze za jej dzieciństwa. Rój uczniów kibicujących swoim drużynom, przemożny hałas, piski, podniecenie i niepewność. Nigdy za bardzo nie rozumiała Quidditcha. Ta gra była niebezpieczna, pełna ryzyka. I mimo, że nie lubiła latać, oraz w nią grać, zawsze dopingowała swoich przyjaciół jak najlepiej.
– Nie szczerz się tak, Granger. Mam ci przypomnieć, że nie jesteś już gówniarą kibicującą swoim, pożal się Merlinie, przyjaciołom?
Prychnęła, ale zdążyła się przyzwyczaić do zaczepek Mistrza Eliksirów. Od samego początku Severus Snape nie potrafił się do niej przekonać, a i ona sama tego nie chciała. Nie lubiła zmuszać ludzi, a na pewno nie do polubienia jej osoby. Tolerowali się. Po trzech latach pracy w Hogwarcie, w końcu mogła powiedzieć, że zaciągnęli jakąś nić porozumienia.
– Pan jak zawsze miły, profesorze Snape.
Prychnął, zakładając ramiona na klatkę piersiową. Był zupełnie inny, kiedy zdołała go poznać z innej perspektywy. Jako dziecko widziała jedynie mrocznego, zawsze pochmurnego nauczyciela, profesora, który nie odpuszcza. Teraz widziała mężczyznę z licznymi maskami i ponurym poczuciem humoru.
– Komu pan kibicuje?
Uniósł brew, jakby nie dowierzając, że zadała tak banalne pytanie.
– To chyba oczywiste, Granger. Ślizgonom. Jednakże jak sama widzisz, dzisiaj nie grają. Mogę ci jednak oświadczyć, że na pewno nie Gryfonom – skrzywił się.
– Fakt. Głupie pytanie – odparła z lekkim uśmiechem.
Musiała przyznać, że lubiła z nim rozmawiać, choćby na tak przyziemne tematy jak ten. Nie wrzeszczał, raczej był uosobieniem spokoju, jeśli tak można nazwać wieczną powagę. Nie krył się jednak z krytyką czy obelgami. Severus Snape musiał pozostać sobą, nie ważne w jakich okolicznościach się znajduje. Czy narzekała? Oczywiście, że tak. Na początku nie była dla Severusa nikim więcej, jak nieznośną uczennicą. Wiecznie wytykał Hermionie jej szopę na głowie, którą zdołała ujarzmić, zaplatając w warkocz, albo spinając w koka. Mimo to nie pozwoliła, aby widział w niej jedynie małolatę.
Poprawiła szalik, gdy mocny podmuch wiatru dotarł do odkrytej szyi. Włosy dzisiejszego dnia pozostawiła rozpuszczone i żałowała, że jednak ich nie związała. Odgarnęła je z twarzy próbując wepchnąć ich końcówki pod czerwono-żółty szalik.
– Mówiłem ci, Granger. Zetnij tę szopę.
– Radziłabym się nie odzywać na temat moich włosów, jeśli ma pan taki sam problem ze swoimi – warknęła, odwracając się i dostrzegając jak mężczyzna zakłada włosy za ucho.
Prychnął doskonale wiedząc, że w tym przypadku miała rację.
Chwilową ciszę przeszył ryk radości, gdy szukający drużyny Krukonów złapał złotą piłeczkę i uniósł wysoko nad głową. Teraz nawet silny wiatr i zmagający się deszcz nie był przeszkodą dla radosnych, wręcz szczęśliwych uczniów zwycięzców.
Snape uniósł kącik ust, jakby sama porażka Gryffindoru rozjaśnia cały jego dzisiejszy dzień.
Później jednak pomyślał, że mimo, iż warto było dostrzec niezadowolenie Minerwy, czy uczniów z domu Lwa, tak teraz będzie musiał ważyć eliksiry dla multum schorowanych dzieciaków.
★★★
Czas mijał, dzień powoli chylił się ku końcowi, pozostawiając miejsce nocy. Uczniowie powrócili do swoich zajęć, rozgrzewając swoje zmarznięte ciała przy kominku w pokojach wspólnych.
Od zakończenia meczu wielu uczniów poszło przebrać mokre, przesiąknięte do suchej nitki ubrania, a następnie udało się do Pani Pomfrey, która szybko zaradziła ich szczekającym zębom. Eliksir Pieprzowy rozgrzał momentalnie ich ciała, zapobiegając rozprzestrzenianiu się przeziębienia. Jednak na tylu uczniów kilka eliksirów nie starczyło.
W samych czeluściach lochów, gdzie żyły samotne wężyki, Severus Snape jak co wieczór, a nawet i noc, przygotowywał eliksiry przydatne Skrzydłu Szpitalnemu.
Przesłał kolejne pięćdziesiąt buteleczek Pomfrey marząc, aby w końcu samemu się położyć. Od końca wojny obowiązków nie przybyło, ale też nie ubyło. Jako nauczyciel musiał uczyć, sprawdzać eseje, przygotowywać testy, a w nocy pilnować korytarzy i zaganiać smarkaczy do łóżek.
Prychnął niezadowolony kończąc sprzątać stanowisko pracy. Puste buteleczki odłożył do kartonu z małymi przegródkami, a resztę składników umieści w słojach, aby później moc znowu ich użyć do eliksirów. Drewniany blat błyszczał czystością, a brudny kociołek czekał, aż zostanie umyty przez ucznia, który dzisiejszego wieczoru dostanie szlaban.
Chwycił i założył pelerynę szykując się na obchód zamku. Niestety właśnie dzisiaj wypadała mu bezsenna noc, a wraz z nim pewnej irytującej i przemądrzałej Hermionie Granger o bujnej szopie, która prosiła się jedynie o ścięcie.