ROZDZIAŁ 5 – NIE CHCĘ, BYŚ SIĘ BAŁA GRANGER
Rozmawiali jeszcze przez najbliższą godzinę, dopóki piorun nie uderzył gdzieś na ulicy. Błysk rozświetlił całe mieszkanie, a huk był tak potężny, że delikatnie w salonie zadrżał żyrandol. Chwile po tym w mieszkaniu Hermiony i setki innych, znajdujących się na tej dzielnicy mieszkańców, zostało pozbawionych prądu. Z pomocą mężczyzny zapaliła świece, które znalazła w szafce kuchennej. Snape, początkowo chciał to zrobić wszystko jednym machnięciem różdżki, jednak przypominając sobie wyznanie dziewczyny, zrezygnował. Chwycił pudełko zapałek i podpalił świece rozstawione na stoliku.
– Obawiam się, że dopiero jutro wieczorem będzie prąd.
– Położyć je w kuchni? – pomachał pudełkiem zapałek.
– Tak, koło kuchenki. Dziękuje.
– Lepiej tak niż po ciemku siedzieć.
– Romantycznie – palnęła szybciej, niż pomyślała. Niemal w zwolnionym tempie widziała zdziwienie malujące się na twarzy profesora. Lewa brew pomknęła w górę, sprawiając, że wyglądał niemal jak za czasów szkolnych, gdy Harry próbował wymyślić, dlaczego któryś raz z rzędu nie przygotował pracy domowej. Podrapała się po karku zażenowana.
– Za dużo komedii romantycznych, panno Granger – rzucił, siadając obok niej na kanapie.
– Skądże – odpowiedziała z przekąsem.
Spojrzała na twarz profesora, którą oświetlały płomienie świec. Wydawał się nad czymś myśleć, bądź co bądź przywołał do siebie jakieś odległe wspomnienie, gdyż zdradzić mógł go zamglony wzrok. Podparła ręce pod brodę, wpatrując się w świece. To, co się wydarzyło dzisiejszej nocy, osunęło mur pomiędzy nimi. Oczywiście nie oznaczało to przyjaźni, co to, to nie. Nie można myśleć tak samobójczo. Snape nie łapie przyjaźnią do byle kogo, zresztą nie wiadomo czy w ogóle miał jakichś przyjaciół. Hermiona mogła jedynie stwierdzić, że profesor Snape chyba toleruje jej obecność, jakkolwiek kuriozalnie to nie brzmiało. Bo jakby inaczej wyjaśnić to, że dalej siedział w jej mieszkaniu? Przecież mógł wypić herbatę i zniknąć po kilku minutach. Nie mogła dłużej się nad tym zastanawiać i tworzyć dziwnych teorii spiskowych. Całe to drążenie czegoś, co było nieuchwytne, sprawiało niepotrzebny ból brzucha, a to było jej teraz najmniej potrzebne.
Zamrugała oczami, wracając do rzeczywistości. Ponownie widziała przed sobą sylwetkę byłego nauczyciela, a widok, który spotkała, sprawił, że wypuściła cicho powietrze. Snape usnął z lekko przechyloną głową. Wszystkie zmarszczki na jego twarzy wygładziły się, przez co wyglądał o kilka lat młodziej, a kosmyki włosów delikatnie opadły na czoło. Wstała z kanapy i przyniosła z sypialni koc, którym przykryła czarodzieja. Wsunęła się z wolnej strony sofy, gdzie dotychczas siedziała. Przykryła się skrawkiem koca i przymknęła zmęczone powieki, czując w powietrzu unoszący się zapach waniliowych świec. Długo nie trwało, nim poczuła lekkie kołysanie objęć Morfeusza.
~*~
Świt przyszedł za szybko. Ciepłe promienie słońca wkradły się przez okno, błądząc po twarzy Hermiony. Niechętnie przeciągnęła się, otwierając zaspane oczy. Wpatrywała się zamglonym wzrokiem w zasłony, zmuszając samą siebie do orzeźwienia umysłu. Przymknęła powieki, licząc do dziesięciu, żmudnie myśląc, że pozwoli jej to w pełni zbudzić zaspany umysł. Obracając głowę w lewo, poczuła, jak serce niemal stanęło. Na jej kanapie, pod jej kocem drzemał profesor Snape. Nie wiele myśląc, chwyciła za pilot leżący na stoliku, w bojowej pozycji kierując go w stronę profesora. Trwała w tej pozycji, dopóki przed oczyma nie zaczęły przeskakiwać obrazy ubiegłego wieczora. Wszystkie klocki zaczęły układać się w spójną całość. Besztając się w myślach, odłożyła pilot, zapewne z boku wyglądając niezwykle żenująco. Ostrożnie wyswobodziła się z kanapy, aby tylko nie zbudzić śpiącego profesora.
W kuchni pstryknęła włącznik światła, zadzierając głowę w górę. Żarówka ani drgnęła. Westchnęła pod nosem poirytowana, kierując się do łazienki. Rzuciła szybkie spojrzenie na Krzywołapa, drzemiącego w fotelu. Lekko wzdrygnęła się, kiedy gorąca woda zaatakowała jej zaspane ciało. Stała tak chwile z przymkniętymi oczami nie robiąc kompletnie nic, aby rozpocząć prysznic. Trwała w pustce, czując się tam niezwykle bezpiecznie. Gorąca woda powoli, nieco mozolnie zaczynała rozluźniać jej ciało. Otrząsnęła się z transu, chwytając żel pod prysznic. Namydliła się dość porządnie, aby tylko ukryć obrzydzenie, jakie miała do własnego ciała. Nie była piękną, ani tym bardziej urodziwą kobietą. Była poniżej przeciętnej. Blizna, która została pamiątką, bo nieobliczalnym ataku przez Bellatriks Lestrange przypomniała jej, jak bardzo jej dusza jest obolała. Zacisnęła dłoń na przedramieniu, aby tylko ukryć bliznę, aby nie musieć niepotrzebnie na nią spoglądać. Tak bardzo chciała, aby zniknęła, tak bardzo chciała się jej pozbyć. Nic tak nie sprawiało, że czuła się nijaka, nic nie warta, jak właśnie pamiątka po Bellatriks Lestrange.
Oparła czoło o chłodne płytki. Po policzku poleciała strużka łez, idealnie łącząc się ze strumieniem wody. Musiała się uspokoić, musiała się wziąć w garść. Nie była sama, a nie chciałaby w jakiś sposób profesor Snape widział ją w takim stanie. Jak kuriozalnie to nie wyglądało, sama dała mu dostęp do części swoich wspomnień. Otworzyła się przed nim, obalając mur pomiędzy nimi. Brawo Granger, pokazałaś mu, jaką to jesteś biedną i skrzywdzoną przez los dziewczynką, pomyślała z goryczą, żałując swoich wcześniejszych słów.
Zakręciła kurki z wodą, otulając się ręcznikiem. Takie myśli nachodziły ją bardzo często, a ona nie mogła pozwolić, by w tym momencie zawładnęły całym jej umysłem. Zagryzła mocno wargę, przecierając dłonią zaparowane lustro. Posłała niepewny uśmiech do swego odbicia, pragnąc dodać sobie namiastkę odwagi. Gdzieś z tyłu głowy zdawała sobie sprawę, że profesor Snape czytał z każdego niczym z otwartej księgi, ale chciała mu to trochę utrudnić, nie stając się łatwym kąskiem. Lekko poklepała się w policzki, starając się wrócić na ziemię.
Już miała chwycić za świeże ubrania, nim jej ręka zawisła w górze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie ma czystych ubrań, a wczorajsze są wciąż wilgotne, po spotkaniu z ulewą. Jedyną opcją, jaka przyszła jej do głowy było owinięcie się ciasno szlafrokiem i przemknięcie do pokoju, byle by nie zauważył jej mężczyzna. Hermiona miała cichą nadzieję, że profesor wciąż spał, a szum wody, wcale go nie zbudził. Jak pomyślała, tak zrobiła; owinęła się dość mocno szlafrokiem, upewniając, że nawet najmniejszy kawałek ciała jest niewidoczny i uchyliła drzwi. Szła na palcach w stronę sypialni, gdy niespodziewanie usłyszała znajomy głos:
– Dzień dobry, panno Granger. – mimowolnie podskoczyła, patrząc w stronę kanapy. Profesor Snape, jak gdyby nic siedział z Krzywołapem na kolanach. Było widać, że ten pierwszy był z tego faktu niezadowolony, a zdradzić mógł go niezwykły grymas. Krzywołap natomiast siedział cały w skowronkach, ciesząc się z drapania za uchem.
– Eee… dzień dobry. – mruknęła niezbyt elokwentnie, silnie zaciskając dłonie na szlafroku.
– Panno Granger, proszę się ubrać – jego ciężki głos, nieświadomie pukał do bram jej podświadomości. – Nalegam – dodał, widząc, że zaszyła się we własnym świecie.
– O-o-oczywiście profesorze Snape. – odpowiedziała cicho, ledwo potrafiąc sklecić jakieś słowo. Schowała zażenowana czerwone policzki między rozpuszczone włosy i szybko wbiegła do sypialni.
Rzuciła jeszcze przez drzwi, że na wannie zostawiła ręcznik, gdyby chciał się odświeżyć. Długo mu nie zajęło, aby się zdecydować. Usłyszała szum wody, dobiegający zza ściany. Chwyciła granatową bluzkę na ramiączkach, krótkie spodenki, a włosy spięła jedynie w luźny kucyk. Nawet nie tknęła kosmetyczki, która była przy toaletce. Jej wewnętrzne dziecko, które wciąż siedziało w kącie, użalając się nad sobą, zaprotestowało, kiedy tylko spojrzała na kosmetyki. Hermiona wypuściła ciężko powietrze z płuc, wychodząc ze swojej sypialni. Tam od razu podbiegł do niej Krzywołap, ocierając się o nogę. Jego pomrukiwanie było niezwykle kojące.
– Chyba nie jesteś zazdrosny o to, że mamy gościa? – spytała z lekkim uśmiechem. Ten w odpowiedzi odszedł dumnie w stronę kanapy, zadzierając wysoko ogon. – Ktoś tu jest zazdrosny – rzuciła z przekąsem, próbując stłumić chichot.
– Która jest godzina? – spytał nagle profesor Snape, wychodząc z łazienki.
– Zaraz znajdę telefon. – wyciągnęła go z torebki i wcisnęła guzik po boku – No nie… bateria mi padła. – mruknęła niezadowolona i zadarła głowę na zegar wiszący nad telewizorem – Jest… za dziesięć jedenasta.
– Cholera. – rzucił, przeczesując wilgotne włosy.
– Coś się stało? – spytała, spoglądając na krzątającego się po profesora. – Spieszy się pan? Może zrobię panu kawę na drogę? – zapytała niepewnie.
– Mogłabyś?
– Pewnie, niech pan usiądzie. Czarna bez cukru? – spytała, wyciągając swój kubek termiczny.
– Jakbyś mnie znała. – mruknął w odpowiedzi, na co delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. – Gdzie jest ta cholerna różdżka? – warknął do siebie, odgarniając poduszki z kanapy.
– Em… niech pan pójdzie tam, gdzie jest Krzywołap.
– Że co proszę? – spojrzał na nią jakby spadła z choinki.
– Krzywołap jest strasznie specyficznym kotem. – poczuła, jak rumieni się ze wstydu. – Zawsze, gdy mam gościa, on zabiera coś, co należy do tej osoby.
– Bezczelny sierściuch. – rzucił Snape. Nie był zły, jak przypuszczała. Zdradzić mogły go delikatnie unoszące się kąciki ust. – Nie chowaj się, no dalej chodź tu! – warknął, szukając kota.
Hermiona stojąc przy kuchence, zdała sobie sprawę, że nie ma jak zagotować wody na kawę. Jej kuchenka była elektryczna, a prądu wciąż nie było. Poczuła jak nieprzyjemne igiełki, zaczęły wbijać się w kark. Co ja mam zrobić? Myślała gorączkowo, próbując powstrzymać drżenie rąk. Niepewnie wyciągnęła za paska różdżkę i skierowała ją na czajnik. Magiczny kij sprawił, że poczuła delikatne ciepło w dłoni. Zaczęła powoli zdawać sobie sprawę, co zrobiła ze swoim życiem. Bała się machnąć magicznym kijkiem, a była przecież czarownicą! Jednak bolesne wspomnienia sprzed wojny były silniejsze i wróciły niczym bumerang. Zagryzła mocno wargę, czując zbierające się w oczach łzy. Tylko nie teraz, nie teraz…
– Próbujesz, to już duży krok, panno Granger – usłyszała głos za sobą.
– Nie mogę… nie potrafię. – powiedziała cicho, opuszczając różdżkę. – Przepraszam za tą kawę.
– Spróbuj Granger, jestem tutaj. Już nie chodzi o samą kawę, chodzi o sam krok, by użyć magii ponownie.
– A co jeśli… – poczuła jego dotyk na ramieniu. Odwróciła głowę, spoglądając na mężczyznę.
– Nic się nie stanie, spróbuj. – zachęcił ją. – Jesteś wciąż piekielnie mądrą i dobrą czarownicą, pamiętaj o tym Granger.
– To był komplement? – mimowolnie, kącik jej ust powędrował w górę.
– Nie nazwałbym tego tak Granger. – odpowiedział przekornie.
– Dlaczego pan to robi? – spytała, znów podnosząc różdżkę.
– Nie chcę, byś się bała Granger. Nie ma już czego, jego już nie ma. – powiedział, opierając się bokiem o blat – Nie spróbujesz, będzie coraz gorzej.
– Dziękuje, że pan tu jest. – powiedziała cicho, biorąc głęboki wdech. – Doprowadziłam do tego, że boję się być czarownicą. A niby taka ze mnie odważna Gryfonka. – mruknęła posępnie.
– Granger… – już otwierał usta, gdy doleciał do niego jej zdecydowany głos.
– Ferventis aqua – z różdżki wyleciało wprost na czajnik błękitne światło, a woda w środku zaczęła powoli się gotować.
– Widzisz, Granger? Nie taki diabeł straszny, jak go malują. – oznajmił, jakby to było oczywiste.
– To dzięki panu!
Potem to już tylko pamiętała, jak przytuliła zszokowanego mężczyznę. Snape, początkowo nie wiedział, co ma zrobić, stał niczym sparaliżowany, a wszystkie jego mięśnie nagle się spięły, czując jak drobne ręce, zaplątują się wokół jego talii. Stali tak chwilę, może chwilę za długo nim Snape chwycił dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie.
– Granger, woda się gotuje. – jego głos był zimny, bez wyrazu.
– Oh tak, tak – mruknęła do siebie zażenowana, krzątając się po kuchni. Znów zażenowana… – Proszę. – wręczyła mu swój kubek termiczny.
– Jeśli mnie otrujesz… – rzucił ostrzegawczo, spoglądając na to, co trzymał w dłoni.
– Ja? No co pan. – uśmiechnęła się delikatnie.
– Muszę iść Granger, ktoś na mnie czeka.
– To zmienia postać rzeczy, odprowadzę pana – rzuciła, kierując się w stronę drzwi. – Dziękuje, wie pan za co… – spuściła wzrok, spoglądając na swoje palce.
– Pamiętaj, nie ma się czego bać, jedynie to spalisz kamienice. – powiedział z wyższością, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia. Uśmiechnęła się blado, otwierając drzwi. – Do widzenia, Granger.
– Do widzenia, profesorze Snape.
Skorzystała z tego, że w czajniku wciąż była gorąca woda i po chwili siedziała z parującym kubkiem czarnej herbaty. Dmuchała w taflę płynu, a jej głowa była ociężała z napływu emocji. Przecież oczywiste było to, że Snape ma kobietę, no bo do kogo śpieszył się o tej porze. Nie mówił, że pracuje, no w sumie Hermiona nie pytała o to. Pewnie i tak by nie odpowiedział. W końcu to Snape skała, a nie człowiek, który zwierza się z czegokolwiek. Zagryzła wargę, czując słodką krew na języku.
Hermiona zaczęła rozmyślać, jak może wyglądać partnerka jej profesora. Czy jest atrakcyjną kobietą, czy również pała miłością do eliksirów jak on, i czy też jest półkrwi, albo nawet czystej krwi? To chyba dobrze, że sobie kogoś znalazł, prawda? Każdy zasługuje na szczęście.
– A my mamy siebie, moje słoneczko – Krzywołap wskoczył na kanapę tuż obok niej. Uśmiechnęła się pod nosem, drapiąc go za uchem. – Profesor Snape człowiek zagadka – mruknęła już ciszej pod nosem.