ROZDZIAŁ 11 – KREMOWE PIWO
Draco wylądował pomiędzy dwoma, nieco obskurnymi budynkami w centrum Londynu. Wyjrzał za murka, upewniając się, czy nie ma żadnych mugoli i ruszył przed siebie, wychodząc na zalaną słońcem ulicę. Jak tłumaczył mu wuj, księgarnia, którą prowadzi Granger, powinna być przecznicę dalej, a Draconowi przyda się spacer. Musiał przyznać sam przed sobą, że coraz częściej zdarzało mu się przechadzać mugolskimi ulicami, co jakiś czas przytykając nos do witryn sklepowych, obserwując cóż to nowego mugole, nie wymyślili. Pokręcił głową, zdając sobie sprawę, jak jeszcze kilka lat temu nienawidził wszystkiego, co było związane z mugolami, a najważniejsza wtedy była tylko czystość krwi, którą wpajali mu rodzice. Odrzucił od siebie wspomnienia, kiedy stanął kilka metrów przed ową księgarnią. Z zewnątrz kilku pracowników kładło nową elewację, a ze środka wyszedł dobrze zbudowany mężczyzna, umazany kurzem i farbą.
– Przepraszam pana – Draco podszedł do niego, zanim ten otworzył bagażnik samochodu dostawczego. – Właścicielka jest na miejscu?
– A ty coś za jeden? – zapytał pan Smith spod okularów. Draco lekko się zdziwił zachowaniem tego mugola, ale przełknął gulę w gardle, uśmiechając się nad wyraz miło.
– Stary znajomy ze szkoły. Zastałem ją? – pan Smith patrzył oceniająco na niego, ale w końcu wskazał w stronę wejścia do księgarni. – Jest na zapleczu, drzwi po prawej – rzucił wciąż podejrzanym głosem, mierząc chłopaka od góry do dołu.
Kiwnął głową w podziękowaniu i wszedł do jasnego pomieszczenia, które wydawało się wręcz ogromne, przez wielkie okna, które wpuszczały dużo, jasnego światła. Na środku pod grubą folią stały skręcone meble, a w powietrzu dało się wyczuć zapach świeżej farby. Draco zauważył drzwi po prawej, o których wspomniał pracownik ekipy budowlanej i podszedł do nich, lekko pukając.
Po niedługiej chwili otworzyła mu nieco zdziwiona Granger w ogrodniczkach i bluzce w paski, która również miejscami była umazana farbą. Wyglądało jakby dziewczyna, wpadła niezdarnie na puszkę z kolorową zawartością. Poprawiła luźny kucyk na głowie i otworzyła szerzej drzwi. W jaśniejszym świetle mógł zauważyć, że nawet za uchem ma włożony ołówek, kierowniczka, nie ma co, zaśmiał się w myślach, widząc Granger w takim wydaniu.
– Malfoy, a co ty tutaj robisz?
– Mam kremowe piwo – podniósł w górę materiałową siatkę. – Jest jeszcze zimne, skusisz się?
– Każdego bym się spodziewała, ale nie ciebie. Wejdź – wpuściła go do zaplecza, zamykając za nim drzwi.
– Pewnie wolałabyś widzieć Snape’a, co? – wyszczerzył zęby w głupim uśmiechu, a Hermiona nie mogła się powstrzymać, by nie walnąć go w ramię.
– Co za niemądry pomysł – pokręciła głową. – Usiądź.
– Tylko gdzie? – rozejrzał się wokół, gdzie stały kartony z książkami.
– Czekaj mam coś – przepchała parę kartonów i dostała się do szafy, gdzie między nią a ścianą stał plażowy, składany fotel. Nigdy nie śmiała nawet zapytać pani Morgan, co on właściwie tam robił. Podała go chłopakowi. – Powinien się zmieścić. – usiadła na krześle przy biurku, a chłopak rozłożył fotel, również zajmując miejsce. Wyciągnął z siatki butelkę z kremowym piwem, otworzył kluczem, który zgarnął z biurka Granger i podał jej butelkę. Ze swoim piwem zrobił dokładnie to samo.
Przez jakiś czas siedzieli w ciszy, jakby próbowali na nowo przyzwyczaić się do swojej obecności. Jak już ostatnim razem Hermiona stwierdziła, że chłopak jest inny, zmienił się, to teraz mocniej umocniła się w tym przekonaniu. Chociaż obecność Malfoya wciąż była krępująca, musiała przyznać, że o dziwo dawała radę, mając z tyłu głowy myśl, że to ten sam chłopak, który ubliżał jej w szkole na każdym kroku. Ludzie się zmieniają Hermiono, pomyślała po chwili i upiła łyk kremowego piwa, przypominając sobie jak, cudowny ma ono smak. Nie sądziła, że może tak się stęsknić za tym trunkiem. Malfoy wskazał szyjką butelki na jej lewe ramię, gdzie widniał dość sporej wielkości siniak. Hermiona wzruszyła ramionami, tłumacząc, że jeden kretyn wpadł na nią rowerem. Malfoy nie ukrywał swojego śmiechu, słysząc historię o owym Maxie.
– Jak ostatni egzamin?
– Zdany – uśmiechnął się pod nosem. – To była tylko czysta formalność. Mam już własny gabinet, numer uzdrowiciela i udało mi się przyjąć już kilkunastu pacjentów bez nadzoru starszych uzdrowicieli.
– Moje gratulacje – stuknęli się szyjkami butelek i upili po łyku kremowego piwa.
– Dzięki Granger. Coś ponury ten facet – wskazał ręką na drzwi. – Zachowuje się jak twój ochroniarz.
– Masz na myśli pana Smitha – pokiwała głową. – Od kilku dni nie jest sobą. Ma kłopoty w domu – wyjaśniła.
– A co u ciebie Granger? Pewnie dużo stresu przed otwarciem.
– Jest dużo pracy, nie mam na nic czasu – wskazała na siatkę z pustym opakowaniem po chińszczyźnie – Ale jesteśmy coraz bliżej, nie mogę się doczekać otwarcia. Malfoy – spojrzała na niego niepewnie. – Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
– Zapytałem Snape’a – wzruszył ramionami, widząc jej uciekający wzrok. – Granger, czy ty się właśnie zawstydziłaś?
– Słucham? – podrapała się po lekko zarumienionym policzku. – Oczywiście, że nie. – spiorunowała go spojrzeniem, a jej wewnętrzne dziecko właśnie uciekło do kąta.
– Granger, mam coś dla ciebie. – ponownie chwycił za materiałową siatkę, ale tym razem wyciągnął z niej list. – Nie otworzysz? – zdziwił się, widząc jej reakcję.
– Wiem co to – odłożyła list z Hogwartu na biurko, pośród sterty innych papierów i spojrzała na towarzysza. – Skąd go masz?
– Profesor McGonagall poprosiła mnie o pomoc, bym upewnił się, kto zjawi się na zjeździe absolwentów.
– Niestety nie zjawię się, mam inne plany.
– A co masz takiego w planach? – zapytał takim tonem, jakby podważył jej decyzję.
– Otwarcie księgarni.
– Nie możesz czy nie chcesz się zjawić?
– Co to za pytanie, Malfoy? – poczuła się przyparta do muru.
– Zjazd rozpoczyna się w sobotę wieczorem uroczystą kolacją, będziemy mogli spać w swoich starych dormitoriach, a w niedzielę odbędzie się mecz Quidditcha. Nie chcesz zobaczyć starych znajomych?
– Niektórzy mają pracę i własne życie Malfoy – podniosła lekko głos, ale na chłopaku nie zrobiło to wrażenia. Oparł się o fotel i upił łyk kremowego piwa, uważnie się jej przyglądając. Chyba za dużo czasu spędzał ze Snape’m, gdyż jego wzrok również był przeszywający, dokładnie jak u starszego mężczyzny. Widocznie uczył się od najlepszych.
– Też mam pracę, jestem uzdrowicielem, będę po nocnym dyżurze, zapewne padnięty, ale postanowiłem się zjawić, nawet na chwilę. Może też miałabyś ochotę?
– Dlaczego ci tak na tym zależy? – spytała słabym głosem, próbując zdrapać paznokciami farbę z ogrodniczek.
– Nie możesz uciekać od problemów Granger, dłużej się tak nie da.
– Nie uciekam od żadnych problemów! – nieświadomie podniosła na niego głos.
Wstała na równe nogi, a chłopak razem z nią. Patrzył na nią intensywnie, po czym chwycił ją lekko za nadgarstek. Hermiona spojrzała w dół, po czym wyszarpała się z uścisku chłopaka. Malfoy delikatnie się zbliżył tak, że Hermiona mogła wyczuć jego perfumy, swoją drogą, zapewne drogie perfumy. Delikatnie przymknęła powieki, starając się uspokoić, nawet nie wiedząc, dlaczego tak ostro zareagowała. Do jej nozdrzy doleciały perfumy chłopaka, a ona musiała przyznać, że były intrygujące, pasujące do niego, jednak nie mogły się równać z tymi, których używa Snape. Otworzyła szerzej oczy, znów zdając sobie sprawę, że myśli o starszym mężczyźnie. Cóż za cholernie intrygujący człowiek.
– Nie musisz się na nic zgadzać. Chcę ci zaproponować spotkanie, może kilka spotkań. Moglibyśmy porozmawiać o tym, co cię dręczy, o tym, co cię boli, lub czego się obawiasz. Rozmowa może pomóc, a oboje wiemy, że wojna zostawiła piętno na każdym z nas.
– Proponujesz mi terapię? – opadła ponownie na krzesło, Malfoy poszedł za jej śladem.
– Zachęcam tylko. Gdybyś czuła chęć rozmowy z kimś, możesz się ze mną skontaktować. Nie musisz się niczego obawiać, jestem uzdrowicielem, obejmuje mnie przysięga.
– Miałabym zaufać komuś, kogo ciotka torturowała mnie przez tydzień?
Wyczuł w jej głosie ból, a jej oczy zrobiły się szklane. Malfoy spuścił głowę, zauważając jak zakrywa dłonią bliznę, którą obdarowała ją, jego zmarła ciotka Bellatrix. Po dłuższej chwili gdzie zbierał myśli, odezwał się, a jego głos był spokojny, opanowany. Nawet nie miał o co być zły na Granger, spodziewał się takiej reakcji, a ona miała prawo, aby tak postąpić. W końcu to ona przeżyła jedne z najgorszych dni swojego życia, tam w Malfoy Manor.
– Granger, dobrze wiesz, że nie miałem nic z tym wspólnego. Nie musisz się na nic zgadzać. Mogę podać ci adresy moich znajomych mugoli, gdybyś czuła potrzebę, aby z kimś porozmawiać, jeśli nie chcesz, bym to był ja.
Chwycił za plik kartek, który był na biurku. Oderwał jedną z nich, chwycił za długopis i zostawił na nim parę cyfr. Podał kartkę Granger, która niepewnie ją przyjęła.
– To mój numer – widząc jej pytający wzrok, dodał: Tak, mam mugolski telefon, dopiero się uczę go obsługiwać, ale gdyby coś się działo, chciałabyś porozmawiać, śmiało daj znać.
– Malfoy…
– Mam nadzieję, że spotkamy się na zjeździe. Miło byłoby zobaczyć ponownie w murach Hogwartu Pannę-Wiem-To-Wszystko. – zatrzymał się w połowie kroku. – Granger, gdyby coś się działo, chętnie cię wysłucham – dodał już na koniec nieco cieplejszym głosem.
I wyszedł z zaplecza, zostawiając ją z natłokiem myśli. Minął się w drzwiach z panem Smithem, kiwnął mu głową i ruszył przed siebie, gdzie jeszcze niedawno teleportował się w centrum Londynu. Miał jeszcze cały dzień przed sobą, czekał go niezwykle długi, nocny dyżur.
~*~
Dopiła kawę, uważnie przyglądając się rozmówcy. Cudem udało się jej złapać pisarza, który był właśnie w trakcie promocji swojego nowego dzieła. Sama nawet nie wie, jak tego dokonała, ale czuła, że Merlin osobiście przyłożył do tego swoją rękę, wyświetlając jej reklamę w przeglądarce o nowej powieści kryminalnej, która miała stać się hitem tego roku. Charles Hughes podsunął w jej stronę swoją najnowszą pozycję z autografem, a Hermiona uśmiechnęła się lekko w jego stronę. Był mężczyzną po trzydziestce, miał na swoim koncie już parę pozycji, które swoją drogą okazały się bestsellerami w swoim gatunku. Charles przyznał się, że jak był jeszcze młodszy, zaopatrywał się w książki właśnie w księgarni pani Morgan, która swoim czasem była popularna w Londynie, a słysząc, że Hermiona stała się nową właścicielką i nastąpi ponowne otwarcie księgarni, zdecydował się na chwilową współpracę.
Hermiona podsunęła w jego stronę kopertę, w której znajdowała się połowa zapłaty za dzień jego promocji. Mężczyzna ustalił nie za wysoką kwotę, poświęcając swój wolny czas, w duchu uważając, że nie ma serca zdzierać więcej pieniędzy z takiej młodej osoby, jaką jest Hermiona.
– Ma pan dla mnie jakieś rady na otwarcie? Już zaczynam się stresować – przyznała się szczerze, miętosząc w dłoni chusteczkę.
– Przyda ci się pomoc tego dnia, może dwie, trzy dodatkowe osoby, abyś miała pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Resztą zajmę się ja – uśmiechnął się w jej stronę dobrodusznie. – Mogę zwracać się do ciebie po imieniu? – pokiwała głową. – Hermiono posłuchaj mnie, wszystko będzie dobrze, nie stresuj się zbytnio, pomyśl, że otwierasz sklep po urlopie, że to normalny dzień.
– Łatwo panu mówić – zaśmiała się lekko, chociaż czuła jak ogarnia ją panika.
– Muszę uciekać, Hermiono. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia z wydawcami – wstał od stolika, a Hermiona zrobiła to samo. Chwycił teczkę, w której miał ich umowę i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Widzimy się na otwarciu, dwa dni przed mój asystent przywiezie książki.
– Oczywiście panie Hughes. Będę czekać.
– Do zobaczenia – kiwnął w jej stronę głową.
– Do widzenia – uśmiechnęła się lekko, siadając do stolika.
Wszystko zaczęło się powoli układać. Marzenie pani Morgan zaczyna się spełniać, Hermiona poczuła, że chyba podołała wyzwaniu, które wzięła na swoje barki. Musi tylko przeżyć ostatnie dni, które wiążą się z dekoracją lokalu, ostatnimi zamówieniami książek oraz otwarciem księgarni, które niezmiernie ją stresowało. Tak jak powiedział pan Hughes, będzie musiała załatwić kilka par rąk do pomocy. Uśmiechnęła się w duchu, licząc, że może ten dzień, który się zbliża wielkimi krokami, nie będzie wcale taki zły.
Opuściła kawiarnie, kierując się w stronę centrum. Był to jej jedyny tak luźny dzień, gdzie mogła pozwolić sobie porwać się w wir zakupów, a czekało ją nie lada wyzwanie, musiała kupić sukienkę na otwarcie lokalu. Panna Granger chciała jak najlepiej się zaprezentować, a wiedząc, że gust to ona ma okropny, liczyła, że obsługa sklepu pomoże jej w doborze odpowiedniego na tę okazję stroju. Oczywiście nie kierując się tym, żeby wepchnąć w jej ręce byle co, aby pozbyć się towaru, zalegającego na wieszakach.
Po godzinie krążenia po sklepach usiadła na ławce w środku centrum handlowego, kręcąc głową w bezradności. Dlaczego zakupy muszą być takie ciężkie? Dlaczego nie może wejść do przypadkowego sklepu i od razu kupić pierwszej, lepszej sukienki, która będzie tą jedyną? Pomijając jej fatalny gust, jej przeczucie mówiło, że większość sukienek, które mierzyła, robiły z niej wielką bezę, a obsługa sklepu z przyklejonymi uśmiechami twierdziła, że sukienki pasują do niej idealnie. Chwyciła torebkę, kierując się do ostatniego sklepu, mając nadzieję, że właśnie tam uda się jej coś znaleźć. Na jej szczęście tłok w sklepie był dość spory, a wszystkie dostępne ekspedientki, obsługiwały przebywające tam klientki, z czego Hermiona się ucieszyła. Nie będzie musiała wysłuchiwać kłamstw, jak to dana kreacja idealnie do niej pasuje. Zagryzła wargę, pozwalając zaufać swojej intuicji i wtedy serce zabiło jej szybciej – zauważyła ją, tę jedyną, wiszącą w oddali. Szybkim krokiem znalazła się przy wieszaku i ściągnęła bordową sukienkę, swoją długością sięgającą zapewne przed kolano. Była prosta, z lekkim dekoltem, posiadająca rękaw ¾ oraz delikatny pasek, podkreślający talię. Jest idealna, pomyślała. Poczuła się tak, jakby właśnie miała być za chwilę odziana w sztandar Gryffindoru. Uśmiechnęła się na tę myśl, chwyciła niezwykle miękki i przyjemny materiał. Jedynie co jej zostało to znaleźć się w przymierzalni i liczyć, że sukienka okaże się tą jedyną.
Zadowolona z siebie opuściła centrum handlowe z nową sukienką, gdzie jej intuicja tym razem jej sprzyjała, a zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. Zaopatrzyła się jeszcze w cieliste szpilki, które powinny idealnie wieńczyć całość stylizacji. Wychodząc na zatłoczoną Londyńską ulicę, nagle stanęła jak wryta, kiedy zdała sobie sprawę, że ku niej kroczy Max, który kilka dni temu wpadł na nią rowerem. Odwróciła się na pięcie, idąc w przeciwnym kierunku, mając nadzieję, że chłopak wcale jej nie zauważy. Jak na złość musiało zapalić się czerwone światło na przejściu dla pieszych. Niezadowolona z tego obrotu spraw, zrezygnowała i zaczęła kierować się do następnego przejścia, słysząc w oddali nawoływanie.
– Cześć piękna – o zgrozo, dogonił ją. Stanął przed nią, sprawiając, że tym samym się zatrzymała. – Nie poznajesz mnie? – uśmiechnął się łobuzersko.
– Nie sądzę, żebyśmy się znali. Proszę mi wybaczyć – wyminęła go, ale ten kolejny raz zagrodził jej drogę. Spojrzała na niego wściekła. – Możesz zejść?
– Czyli już przeszliśmy na ty – zaśmiał się.
– Człowieku, zejdź mi z drogi – fuknęła zła, ale ten ani myślał przepuścić ją.
– Chciałem zaprosić cię na kawę – wypalił szybko, a ta na niego spojrzała jak na wariata. – W ramach rekompensaty, za uszczerbek na zdrowiu – wskazał na jej siniaka.
– Żebyś ty zaraz nie doznał uszczerbku na zdrowiu – rzuciła, wymijając go. Ten znów ją dogonił, ale tym razem nie zagrodził jej drogi, na jej nieszczęście kroczył ku niej, ramię w ramię.
– Nie powiedziałaś, jak się nazywasz.
– I nie powiem.
– Nie bądź taka, daj się zaprosić na tę głupią kawę. Naprawdę czuję się źle, że na ciebie wpadłem. Serio – dodał na koniec, a ta na niego spojrzała. Już nie miał kilkudniowego zarostu, opalona skóra, zgrabnie prezentowała jego kości policzkowe, a piwne oczy świdrowały ją spojrzeniem. Uśmiechnął się ciepło, unosząc kąciki ust w górę, ukazując dołeczki. Granger przełknęła ślinę.
– Przeprosiny przyjęte o kawie zapomnij – podkreśliła dobitnie, zakładając ręce na biodra. Ten uśmiechnął się, widząc jej wojowniczą pozę i uniósł ręce w górę, śmiejąc się głośno.
– Dobra, dobra – teatralnie zrobił krok w tył. – Ale spotkamy się jeszcze?
– Zapomnij – i odeszła, zostawiając rozczarowanego chłopaka samego.
Ponownie przyśpieszyła kroku, oglądając się ostatni raz za siebie, upewniając się, że chłopak nie postanowił jej gonić. Na jej szczęście darował sobie, a ona mogła samotnie odejść, zostawiając niezwykle natrętnego Maxa samego.
~*~
Ponowne otwarcie księgarni nie zapowiadało się lekko. Hermiona od rana do późnego wieczora spędzała czas w lokalu, nie zdając sobie wcześniej sprawy, że ten biznes może być tak wyniszczający. Krzywołap otarł się o jej nogę, patrząc na nią swoimi złotymi oczami. Tego dnia zabrała go ze sobą. Przez ostatnie dnie siedział sam w mieszkaniu, a ona nie miała serca znów go tam zostawić. Zdając sobie sprawę, że zapewne wróci tylko na kilka godzin przespać się, a potem ponownie zjawi się w księgarni, obecność futrzanego przyjaciela wcale nie była taka zła. Krzywołap zdawał się być zadowolony. Od początku znalazł sobie miejsce, a to bawił się folią bąbelkową, a to wylegiwał się na parapecie, gdzie przyjemnie ogrzewały go promienie słońca.
Przyciągnęła z zaplecza wielki karton z żarówkami, które dostarczono dzisiejszego ranka. Były one dużo większe niż tradycyjne żarówki, a swoją barwą oświetlały przyjemnie duże pomieszczenie. Pomimo zostawionego przez panią Morgan zastrzyku gotówki, uznała, że ostatnie prace wykona sama. Chciała jak najwięcej zaoszczędzić pieniędzy, a wkręcenie żarówek czy inne lekkie prace może wykonać samodzielnie, nie musząc zatrudniać dodatkowych pracowników. Mogła tym samym oddać się wirowi rozmyślań. Od kilku dni zastanawiała się, czy powinna pojawić się w Hogwarcie. Jakaś jej część zapierała się nogami i rękoma, nie chcąc nigdzie się wybierać, a jej wewnętrzne dziecko w malutkim stopniu podsuwało jej myśl, że może warto spróbować. Jednak panna Granger zdeptała tę myśl w zarodku. Absolutnie nie powinna się tam pojawiać. Tak będzie lepiej, pomyślała.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi, schyliła się w dół, widząc za szybą mężczyznę w czerni. Odruchowo przełknęła ślinę, schodząc ostrożnie z drabiny. Poprawiła luźnego kucyka i przekręciła kluczyk w drzwiach, wpuszczając gościa do środka. Snape wszedł w swojej okazałości, unosząc w górę pudełko z pizzą, a zamiast wina tym razem zauważyła pod pachą kolorowy gazowany napój. Hermiona uśmiechnęła się nieśmiało. Kolejny raz pojawił się w księgarni tak po prostu, bez żadnego powodu, a Granger musiała się przyznać sama przed sobą, że lubiła jego odwiedziny.
– Przytyję przez pana niedługo.
– Przydałoby ci się, jesz coś w ogóle? – zapytał, kiedy Krzywołap znalazł się pod jego stopami, machając wesoło ogonem.
– Jak mam czas i ochotę to coś zjem – rozczuliła się, spoglądając na swojego kota, który był głaskany po grzbiecie przez mężczyznę. – Polubił pana.
– Bez wzajemności – odpowiedział, ale wyczuła w jego głosie nutkę rozbawienia. Uniosła lekko kąciki ust.
Zajadali się pizzą co rusz, popijając kolorowy napój. Hermiona mogła przysiąc, że Snape uważnie się jej przyglądał, jakby próbował odczytać jej myśli. Potem jego wzrok spoczął na jej ramieniu, uniósł pytająco brew ku górze, a Granger wzruszyła ramionami.
– Max wpadł na mnie rowerem – wyjaśniła.
– Max?
– No tak się nazywa – mogła zauważyć głupi uśmieszek Snape’a, który mógł sugerować coś w stylu, to kiedy wesele. – Niech pan tak na mnie nie patrzy. Był to wypadek, naprawdę nie wiem, jak można być tak nieostrożnym – pokręciła głową w irytacji.
– Draco był?
– Tak, odwiedził mnie kilka dni temu – odłożyła napoczęty kawałek pizzy. – On naprawdę, aż tak interesuje się psychiatrią? Aż tak zależy mu na zrobieniu specjalizacji?
– Wydaje mi się Granger, że sama znasz odpowiedź na to pytanie – zauważył Snape, popijając napój. Wyprostowała barki, patrząc na niego niepewnie.
– Odniosłam wrażenie, że zaproponował mi terapię. Dziwne, prawda? Ja i terapia? – żachnęła się. – Nie jest mi potrzebna żadna terapia.
Snape już nic więcej nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na nią uważnie, a Hermiona tak bardzo chciała, żeby coś powiedział. Zdecydowanie nie lubiła tej ciszy pomiędzy nimi. Znała samą siebie, przecież ona nie potrzebowała żadnej terapii, wszystko jest z nią w najlepszym porządku, a to, że chciała skoczyć kiedyś z Blackfriars Railway Bridge nie ma znaczenia. Jest to przeszłość, którą oddzieliła grubą kreską. Zdarzały się jej raz na jakiś czas dziwne myśli otulający jej umysł, czuła się czasem wypruta z jakichkolwiek pozytywnych emocji, ale to zdarzało się sporadycznie, nie można od razu zakładać, że takie zachowanie kwalifikuje się pod terapię. Prawda?, zapytała samą siebie, ale lekko się przeraziła, gdy jej wewnętrzne dziecko patrzyło na nią, nie dając jej odpowiedzi. Przecież, każdy ma takie myśli, dodała.
Podwinął rękawy koszuli i chwycił pudełko pełne żarówek, wchodząc na drabinę. Już chciała go zapytać, co robi, dlaczego jej pomaga, ale on rzucił na nią krótkie spojrzenie i zajął się wkręcaniem żarówki. Ostatnim razem pomógł jej skręcić meble za pomocą magii, tego dnia nie skorzystał z niej, a Hermiona czuła, że jej wewnętrzne dziecko uśmiecha się nieśmiało. Przejęła od niego pudełko i podała mu jedną żarówkę, potem następną i kolejną. Już miała skierować w jego stronę ostatnią sztukę, nim ich palce się spotkały, a Hermiona poczuła dziwny dreszcz przepływający wzdłuż kręgosłupa. Szybko zabrała dłoń, oddalając się nieco od drabiny, aby Snape nie mógł zauważyć lekkiego rumieńca, który pojawił się na jej policzkach.
– Co jeszcze jest do zrobienia? – zapytał tak po prostu.
– Słucham?
– W czym ci jeszcze pomóc? – spojrzał na nią uważnie, unosząc jedną brew w charakterystyczny dla niego sposób ku górze.
– W niczym panie profesorze i tak już pan dla mnie dużo zrobił – przycisnęła do siebie puste pudełko, jakby było tarczą ochronną. – Z resztą poradzę już sobie sama – zapewniła go.
– Granger…
– Naprawdę nie chcę pana wykorzystywać w ten sposób, głupio się z tym czuje, że marnuje pan swój cenny czas. I to na mnie.
– Co jeszcze jest do zrobienia? – zapytał ponownie. Zdała sobie sprawę, że on tak łatwo nie odpuści. W końcu to był Severus Snape, a nie jakiś pierwszy lepszy chłopczyna, którego można zbyć jednym słowem.
– Muszę wyłożyć wszystkie książki na półki, muszę zamontować tabliczki z kategoriami…
– Gdzie masz książki? – przerwał jej w połowie wywodu.
– Na zapleczu – już nic więcej nie odpowiedział. Obejrzał się za siebie czy nie ma żadnych mugoli na ulicy, po czym wyciągnął magiczny kij i machnął nim przed sobą.
– Accio książki – z zaplecza przywędrowało kilkanaście kartonów. – I ty chciałaś sama to wszystko zrobić?
– No tak… – wzruszyła niepewnie ramionami.
– Jesteś niemożliwa Granger – podsumował, a ona lekko się uśmiechnęła na to stwierdzenie. Musiała stwierdzić sama przed sobą, że przy nim coraz częściej zdarzało się jej uśmiechać, a sam Snape również był nieco inny. To prawda bywa gburowaty, arogancki, pewny siebie, ale z drugiej strony zjawia się bez powodu, pomaga jej w pracach w księgarni i daje jej możliwość wygadania się, tak po prostu. Przyznała, że ta druga bardziej ludzka wersja jej profesora jest całkiem znośna, nawet jak na niego.
Przez najbliższe kilka godzin rozkładali cały dostępny asortyment, gdyż kolejna dostawa miała zjawić się za dwa dni. Snape bardzo delikatnie próbował podejść Granger, starając się jak najwięcej dowiedzieć o niej, wyłapać coś, co może mu umknęło przez przypadek. Draco nie zdradził mu nic, o czym rozmawiał z dziewczyną, kiedy zjawił się w Londynie, a Severus nie wypytywał o to, wiedział, że była to ich sprawa. Jeśli Draco zaproponował jej terapię, jak to stwierdziła Granger, coś musi być na rzeczy. Wychodziło na to, że Malfoy naprawdę zainteresował się przypadkiem dziewczyny, ale do niczego nie mógł jej przecież zmusić.
Tak bardzo, jak Granger intrygowała Snape’a, tak coraz wyraźniej zaczął zauważać jej słabe strony. Nie wiedział, czy dziewczyna zdaje sobie sprawę, że wygląda z każdym dniem coraz gorzej. Zmizerniała i to bardzo od pierwszego dnia, kiedy zauważył ją w księgarni, aż do dziś, gdzie mógł stwierdzić, że zapewne ubyło jej parę kilo. Pewnie, gdyby nie on, pojawiający się z jedzeniem, dziewczyna nie jadłaby całe dnie. Spojrzał na nią, gdy układała właśnie książki dla dzieci. Zauważył, jak marszczyła nos, jakby usilnie się nad czymś zastanawiała. Wyciągnął z kieszeni spodni mugolski telefon komórkowy. Nie wiedział, jak udało się Draco, przekonać jego, tego starego dziadka na taki mugolski gadżet. Jednak młodszy uznał, że to świetna rzecz, choć sam dopiero oswajał się z technologią mugoli. Po kilku próbach udało mu się odblokować to dziadostwo, a na jego niedowierzanie na ekranie telefonu widniało jego zdjęcie. Merlinie i to w kuchni, w samych spodniach od piżamy smażącego jajecznicę. Zabiję tego gówniarza!, warknął w myślach Snape wyobrażając sobie tylko jak dorwie tego dzieciaka i udusi go gołymi rękoma. Próbował zmienić tę upokarzającą tapetę, ale na jego niedowierzanie nie mógł tego zrobić, albo nie wiedział, gdzie szukać tego magicznego przycisku. Warknął, wychodząc do głównego menu, tam kliknął książkę telefoniczną i podszedł do dziewczyny.
– Granger – warknął, wciąż w myślach przeklinając Dracona za ten nieśmieszny żart. Musiał stwierdzić, że udało mu się, ale nie mógł doprowadzić, żeby ktokolwiek zauważył to ośmieszające go zdjęcie, zwłaszcza Granger, która akurat na niego spojrzała.
– Tak?
– Wpisz mi swój numer – wyciągnął w jej stronę telefon, a ona patrzyła na niego, mając szeroko otwartą buzię. Merlinie, co z nią nie tak?, pomyślał. – Granger, zamknij usta, bo nie wyglądasz zbyt inteligentnie. No i z czego tak się śmiejesz? – zapytał, gdy ta nagle zaśmiała się na głos. – Granger!
– To całkiem zabawne – zakryła usta dłonią, a uniósł brew ku górze.
– Co jest takiego zabawnego?
– Ta synchronizacja pana z Malfoyem, który też ma mugolski telefon, tylko że on… – zacięła się nagle. -… dał mi swój numer.
– Dał ci swój numer? – dopytał, a ona pokiwała potwierdzająco głową. Już wiedział, o co chodziło chłopakowi, miał dokładnie taki sam plan jak Severus, żeby dziewczyna kontaktowała się z nim w chwili kryzysu, skoro wciąż boi się używać magii. Chwila, chwila Snape. Skoro Draco zadeklarował się sam przed sobą, aby pomóc Granger, to po co ty się jeszcze tam pchasz? Chyba lepiej, żeby z nim się kontaktowała, skoro ma większe doświadczenie z osobami takimi jak ona, warknął w myślach. Wycofał się, zabrał telefon w tył. Chyba miał rację, to Draco powinien nią zająć.
– Więc? – spojrzała na niego, lekko przekrzywiając głowę w bok. – Wciąż chce pan mój numer? – zapytała, lekko chichocząc pod nosem, a on zaczął się bić ze swoimi myślami. Brać czy nie? W sumie nie powinienem… To niemoralne mieć numer swojej uczennicy, co prawda byłej uczennicy… Zdecydowanie nie powinienem!
– Wpisuj – powiedział, zanim pomyślał.
– Proszę – oddała mu po chwili telefon, a on w duchu się modlił, żeby nie wyszła do głównego menu, widząc upokarzającą go tapetę. – Zostawiłam pustą nazwę kontaktu, nie wiem, czy chce mnie pan nazwać Granger, czy Ta od Pottera, czy Panna-Wiem-To-Wszystko, czy…
-…Smarkata Kluska – odpowiedział za nią.
– Chyba najlepiej pasuje – na swoje niedowierzanie zgodziła się z nim, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Krzywołap nie dał im dłużej porozmawiać, gdyż zaczął przeraźliwie miauczeć, zapewne znudzony siedzeniem cały dzień w księgarni. Spojrzeli na okna, a mrok okrył Londyn, żadne z nich nie sądziło, że czas tak szybko pomknął do przodu. Snape machnięciem różdżki usunął puste kartony, podsunął pod ścianę te, w których wciąż były książki – musiały one zaczekać na następny dzień na rozłożenie. W tym momencie Książę Krzywołap był najważniejszy. Jeszcze jedno machnięcie różdżką, a pusty karton po pizzy zniknął.
– No dalej marudo chodź – uczepiła mu smycz i wyszli na ulicę. Zamknęła księgarnię i spojrzała na towarzysza.
– Odprowadzić cię? – zapytał ni stąd, ni zowąd.
– Nie trzeba panie profesorze i tak pomógł mi pan wystarczająco tego dnia. Jestem pana dłużniczką.
– Już się tak nie rozczulaj Granger – skomentował kwaśno. Ah, jak jej brakowało tego cierpkiego humoru mężczyzny. – Wracajcie, na mnie też już pora.
– Dobranoc profesorze – zanim dała mu odpowiedzieć, dodała nieśmiało: dziękuję za pomoc.
– Dobranoc panno Granger – tylko tyle albo aż tyle odpowiedział, zanim obrócił się i zaczął kierować się przeciwległą stronę, a Hermiona jeszcze przez chwilę obserwowała jego sylwetkę, zanim zniknął w ciemności.
Owinęła smycz wokół nadgarstka i zaczęła kierować się z Krzywołapem do domu. Zdecydowanie potrzebowała tego spaceru i chwili samotności, aby móc trochę pozwolić swoim myślą zawędrować tylko w im znanym kierunku. Przyjemnie chłodny wiatr otulił jej ramiona. Wypuściła ciężko powietrze z płuc, ewidentnie ten dzień był dość intensywny. Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk dzwonka. Wyciągnęła telefon z torebki, a tam czekała na nią wiadomość od nieznanego numeru.
– Zdecydowanie rozpieściłaś tego sierściucha – przeczytała pod nosem, uśmiechając się lekko. – Cały Snape.
Wciągnęłam się w to opowiadanie na maksa 🤩😍 czekam na następne rozdziały 🔥