ROZDZIAŁ 20 – DÉJÀ VU
Snape chodził nieobecny przez następne dnie. Zachowywał się jakby ciałem był w Rye, a myślami wędrował tylko w sobie znanym kierunku. Kilkukrotnie o mały włos nie wpadł na ludzi, kręcących się po ulicznym targowisku z plecionymi koszykami wypchanymi świeżym pieczywem, owocami i warzywami od lokalnych sprzedawców. Mieszkańcy powoli przyzwyczaili się do nieco dziwnego, małomównego mężczyzny, spod numeru dziewiątego, który znalazł się w Rye przed dwóch laty. Nikt tak naprawdę nie znał go z imienia i nazwiska, czując dziwną, trudną do opisania i zrozumienia aurę, unoszącą się nad mężczyzną, która wręcz odpychała mieszkańców od nowo przybyłego gościa.
Rzadko widziano go w ciągu dnia, a gdy już wyszedł na główne ulice Rye, przemykał szybko między uliczkami, nie chcąc być wciągniętym w durnowate rozmowy mieszkańców. Nie udzielał się w akcje charytatywne, nie uczestniczył w wieczornych spotkaniach przy domu parafialnym St. Mary’s Church, nie widziano go również na wieczorkach poetyckich organizowanych przez tamtejsze koło gospodyń wiejskich. Jedynym miejscem, gdzie można było go zastać jeszcze kilka miesięcy temu, była tamtejsza biblioteka miejska. Jej zbiór był tak ubogi i ukrojony, że widziano go kilka razy, jak odnosił książki, przeczytawszy wszystkie interesujące go pozycje.
W swoim mieszkaniu w Rye również chodził nieobecny, chaotycznie wykonywał obowiązki, będąc pozbawionym grama koncentracji. A to wcześniej nigdy nie miało miejsca. Praktycznie nie słuchał, co mówił do niego Draco, wzruszając jedynie ramionami by tylko młodszy czarodziej, mógł się od niego odczepić. Któregoś dnia Malfoy w końcu nie wytrzymał, rzucił w bok trzymaną ścierką i wyrwał mężczyźnie chochlę, którą już miał zanurzać w bulgoczącym kociołku. Starszy czarodziej jakby wybudził się z transu, rzucając chłodne spojrzenie na towarzysza. Zapewne jeszcze przed kilku laty, taki widok mógł przerazić młodszego czarodzieja, sprawiając, że kuliłby się pod bacznym wzrokiem wuja. Ten dojrzalszy i bogatszy w doświadczenia Ślizgon, jedynie zwęził źrenice, nie spuszczając wzroku ze starszego czarodzieja.
– Snape co się z tobą dzieje? – zapytał Draco.
– Co ty wyprawiasz dzieciaku? Oddaj mi tę chochlę – wycedził przez zęby.
– Skup się. Warzymy napój leczący z czyraków – upomniał go Malfoy. – Przed zamieszaniem trzeba dodać marynowane kręgosłupy jeżanek. Snape – pstryknął palcami. – Snape!
– Dokończ to Draco – warknął ni to obrażony, ni to zły Snape opuszczając w dół rękawy fartucha ochronnego.
Draco rzucił mu pytające spojrzenie, gdy ten opuścił pracownię, trzaskając drzwiami. Mieszał powoli w wywarze, aby nie dopuścić do uszkodzenia jeżanek. Następnie dodał odpowiednią ilość podduszonych rogatych ślimaków. Jako ostatni etap wrzucił kolce jeżozwierza i odczekał równo trzy minuty, zanim machnął różdżką nad kociołkiem, zabezpieczając eliksir. Zostawił go do ostygnięcia i uprzątnął pracownię, zgasiwszy na sam koniec światło.
Nie było go w kuchni, ani w salonie zajmując ulubiony fotel. Zastał wuja dopiero na werandzie ze szklaneczką Ognistej Whisky w dłoni. Przyjemnie chłodny wiatr wdarł się do mieszkania, poruszając ciemnymi zasłonami. Zamknął za sobą drzwi, ujrzawszy drugie szkło, które leżało na stoliku, zapewne będąc przygotowane dla niego. Chwycił więc je, siadając obok w fotelu. Spojrzał na płynącą spokojnie w oddali rzekę Rother, a potem na Snape’a, którego szczęka była niebezpiecznie zaciśnięta.
– Przez całe swoje życie, nigdy nie spotkałem się z tym, aby najlepszy Mistrz Eliksirów pomylił kroki przy wywarze. Co się z tobą dzieje Snape?
– Nic się nie dzieje.
– Przecież widzę… – upił łyk alkoholu, czując przyjemne ciepło w przełyku. – Odkąd wróciłeś od Granger nie jesteś sobą.
– Nic mi nie jest – dorzucił, dobitnie podkreślając każde słowo. Draco jedynie uniósł brew ku górze.
Młody Ślizgon założył nogę na nogę, bawiąc się alkoholem w szklaneczce. Snape wyglądał, jakby miał za chwilę stracić nad sobą kontrolę. Żyłka na jego czole niebezpiecznie drżała, źrenice byłe zwężone, a oddech krótki i płytki. Malfoy znał go na tyle długo, że widział, iż jedyną rzeczą czego potrzebuje wuj, było danie mu czasu na pozbieranie rozbieganych myśli. Sam zaszył się w swojej świadomości, próbując zrozumieć, co takiego stało się tamtej nocy, gdzie Snape pośpiesznie opuścił mieszkanie, a wrócił dopiero kilka godzin później praktycznie nad ranem, całkowicie spięty i małomówny.
– Uczą was tam jak zrozumieć kobiety? – zapytał w końcu, lekko kwaśnym tonem.
– Słucham? – odstawił szklaneczkę na stolik. – Masz problemy z Granger?
– I z czego się śmiejesz? – warknął widząc zanoszącego się śmiechem Malfoya. – Kto powiedział, że to Granger?
– Nie masz kontaktu z inną kobietą, Snape.
– Chrzań się Malfoy – odpyskował niczym nastolatek, wypijając do końca zawartość Ognistej. Draco wiedział, że takie wyznanie było czymś wielkim ze strony wuja, który zawsze był skryty i zamknięty w sobie, otaczając się z każdej ze stron, wysokim murem.
– Co się dzieje? – zapytał już spokojniej.
– Granger jest jakaś… dziwna? – spoglądał na rzekę Rother, nie zaszczycając młodszego ani jednym spojrzeniem. – Odniosłem ostatnio wrażenie, że mnie… lubi?
– Lubi? To chyba dobrze – przytaknął głową. – Widać, że nieźle się dogadujecie.
– Nie bądź śmieszny – prychnął pogardliwie.
– A kto leciał do niej w środku nocy? Odwiedza ją bez powodu w Londynie? Wraz z nią zjawia się u pani Morgan? Kupuje jej jedzenie?
– Czułem, że muszę to zrobić.
– A żałowałeś tego? Zrobiłeś coś wbrew sobie? – Snape przeniósł na niego spojrzenie.
– Nie… wszystko zrobiłem z własnej woli. Chciałem to zrobić.
– Więc masz odpowiedź.
– Jaką odpowiedź?
– Lubisz Granger.
W jednej sekundzie Snape pobladł, a w drugiej prychnął tak głośno, jakby słowa Draco były totalną bzdurą. Nalał sobie Ognistej Whisky do szklaneczki i zamoczył w niej usta, odpływając myślami tylko w sobie znanym kierunku. Czy lubił Granger? Nie miał pojęcia. Tak jak kiedyś określił, że jest w niej coś tajemniczego i ciekawego zarazem, tak teraz, to uczucie spotęgowało się, a Snape kompletnie tego nie rozumiał.
Poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy dotarło do niego, w jakiej pozycji znalazł się z Granger parę dni temu. Nie zarejestrował w tamtym momencie tej dziwnej bliskości między nimi i to, w jaki sposób leżeli przez dłuższą chwilę na dywanie, albo to jak przyparł ją do muru na peronie, a przecież mógł ją tylko chwycić za łokieć, odciągając w bok. O Merlinie… albo jak trzymał ją za dłoń. Poczuł wbijające się kolce w kark, więc szybko pokręcił głową, odrzucając od siebie wspomnienia ostatnich dni.
– Mam jakieś dziwne déjà vu.
– Z czym konkretnie?
– Sam nie wiem. Z Granger? – zastanowił się na głos. Jakoś nienaturalnie dobrze się z nią dogaduje, pomyślał.
– Dwa tęgie umysły się spotkały. Granger nie jest taka zła do rozmowy, jak się wydaje.
– Sam nie wiem… jeszcze na stare lata potrzebne mi takie problemy.
– Ciężko zrozumieć kobiety – odpowiedział swoim filozoficznym tonem Malfoy, na co Snape jedynie wywrócił oczami.
Kiedy młodszy zaszył się w swoim pokoju studiując magomedyczne księgi, Snape w tym czasie siedział w salonie, próbując rozgryźć to dziwne uczucie, które go ogarniało za każdym razem, gdy Granger pojawiła się przed jego oczami. A jak zawsze miał do niektórych spraw olewający stosunek, nawet nie poświęcając chwili swojej uwagi na coś, co nie było tego godne, tak tutaj, nie potrafił zrozumieć samego siebie, kiedy samoczynnie zaczynał myśleć o Granger. A to absolutnie mu się nie podobało, że jakaś młoda dziewucha zabiera mu cenny czas, pojawiając się w jego umyśle. I chociaż biłby się ze sobą, pluł sobie w brodę to w jakiś dziwny i kuriozalny sposób, lubił widzieć oczami wyobraźni stojącą ją ze swoim kotem w ramionach. Uśmiechnął się lekko pod nosem, czując, że na stare lata naprawdę zaczyna tracić zmysły, a wszystkiemu była winna Granger. Bo któż by inny.
~*~
Rye żyło własnym życiem. Zbliżająca się wielkimi krokami jesień również dała o sobie znać mieszkańcom malutkiej mieściny. Na kamiennych ścieżkach można było znaleźć złote i ognisto czerwone liście, porwane przez hulający wiatr. Rzeka Rother płynęła spokojnie, nie zwracając uwagi na zmieniający się krajobraz wokół niej, ani na ptaki, które lecąc w kluczu, oddalały się od Rye tylko w im, znanym kierunku.
Takie dni jak te Snape lubił najbardziej. Nie chciał się nikomu przyznać, ale uczucie było całkiem znośne, gdy mógł wyjść na ganek, zarzucając na barki nieco cieplejszy sweter. W dłoni trzymał gorący kubek z kawą, której zapach drażnił jego nozdrza. Co rusz wrzucał do ust słone orzeszki, głośno je rozgryzając między zębami. Po latach spędzonych jako podwójny szpieg, biegający od jednego pana, do drugiego, taka zwykła chwila, móc posiedzieć na ganku i spojrzeć na ciemniejące niebo, które o tej porze roku było przepiękne, było dla niego czymś abstrakcyjnym. Przez wiele lat, nie mógł żyć jak wolny człowiek, spokojnie pijąc kawę w swoich kwaterach w Hogwarcie, wiedząc, że zaraz zostanie wezwany przez któregoś ze szaleńców.
Pozwolił swoim myślą zawędrować do Londynu i do księgarni, lub kamienicy, w której znajdowała się zapewne Granger. Znów nie miał z nią kontaktu przez ostatnie dnie. Chyba sam celowo jej unikał, nie mogąc zrozumieć, co tak naprawdę zaszło między nimi. Co prawda nic nie zaszło, ale Snape miał jakieś dziwne przeczucie, że coś musiało mu umknąć przez ostatnie tygodnie. Jak wspomniał Draco o dziwnym poczuciu déjà vu ostatnimi czasy, tak nie mógł odepchnąć myśli, że coś musiało być na rzeczy. Jako wieloletni szpieg po prostu czuł, że coś mogło być nie tak, tylko nie miał pojęcia gdzie i od czego zacząć, by poskładać wszystkie brakujące puzzle w całość.
– Urojenia starego szpiega… – mruknął sam do siebie, kręcąc głową. Może tak naprawdę wszystko było w porządku? Może to déjà vu, które odczuł, było zwykłą łatką przeszłości, starymi przyzwyczajeniami dawnego życia szpiega?
Siedział tak długo, że nie zdał sobie sprawy, że ściemniło się całkowicie, a kawa, którą opróżnił tylko do połowy całkowicie już ostygła. Miał się zbierać do środka, zaszyć się w jakiejś lekturze nim telefon na stoliku zawibrował na sekundę. Snape uniósł brew ku górze, gdy wibracje ustały. Nie kłopocząc się, by sprawdzić ten krótki sygnał, od kogo mógł być, wcisnął telefon w kieszeń spodni i chwycił kubek, wchodząc do mieszkania. Już miał opadać na sofę, nim telefon ponownie nie zawibrował. Tym razem połączenie było dłuższe, a poprzez wyciszone urządzenie, dźwięk wibracji stał się o wiele bardziej nieznośny. Wyciągnął telefon z kieszeni, unosząc brew ku górze. Granger, pomyślał o dziewczynie z burzą loków wpatrując się w nazwę kontaktu.
– Przypomniałaś sobie, że istnieje? – rzucił jak na siebie nieco zabawnym tonem, opadając na sofę.
– Cały czas o panu myślę profesorze – poczuł się nieco zaskoczony jej bezpośredniością. Usłyszał, jak zachichotała do telefonu. – Bałam się, że zapomniał pan o mnie po tym… po tym…
– Granger, czyś ty piła? – przerwał jej ostro, prostując barki.
– Ja? – czknęła. – Tak troszeczkę tylko – zachichotała ponownie do telefonu.
– Kładź się spać lepiej.
– Spanie jest dla mięczaków – powiedziała nieco poważniejszym tonem. Gdyby stał obok niej, zapewne mógłby ujrzeć, jak unosi w filozoficzny sposób palec ku górze.
– Gdzie ty jesteś? Co to za głosy w tle? – zapytał nagle, usłyszawszy stukot szkła i głośne śmiechy.
– Nie wiem…
– Gdzie jesteś? – powtórzył nieco władczym tonem, aby skupiła się na rozmowie z nim, aby udzieliła mu odpowiedzi, a nie na tym co dzieje się wokół niej.
– W jakimś barze, na jakiejś ulicy… nie wiem – sapnęła do telefonu. – Moja głowa… – mruknęła. – Nie powinnam pić tego drinka… on jest taki miły…
Snape poczuł jakby ktoś, wrzucił mu do żołądka woreczek z lodem. Ledwo co mógł zrozumieć z paplaniny upitej byłej uczennicy, ale ostatnia jej wypowiedź, sprawiła, że zimny dreszcz przeleciał mu wzdłuż kręgosłupa. Zacisnął palce na telefonie, starając się oddychać spokojnie.
– Co to za miejsce? Gdzie jesteś?
– W barze… chyba koło Oczytanej… gdzieś na rogu…
– Zaraz będę po ciebie.
– Tak strasznie spać mi się chce… – mruknęła coraz ciszej, zanim się nie rozłączyła, omyłkowo kończąc połączenie.
– Granger? Granger?! – spojrzał na telefon. – Cholera – chwycił ze stolika różdżkę, zmierzając ku polu teleportacyjnemu przed domem.
Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Wylądował pomiędzy dwoma obskurnymi budynkami. Wcisnął różdżkę za pasek spodni i wyszedł na zalaną światłem latarni ulicę, wpadając na jakiegoś starszego mężczyznę. Skinieniem głowy przeprosił go, rozglądając się wokół. Gdzieś po drugiej stronie ulicy, zauważył połyskujący szyld Oczytanej, jeśli Granger miała rację, musiał znajdować się gdzieś blisko niej. Zaczął maszerować szybkim krokiem, rozglądając się wokół. Minął jeden zakręt i wnet ujrzał grupkę młodych ludzi stojących na chodniku i głośno zanoszących się śmiechem. W dłoniach trzymali kolorowe drinki, a niektórzy z nich palili papierosy. Spojrzał w górę. Neonowy szyld oznaczał, że można było znaleźć tam bar.
Wyciągnął telefon wybierając połączanie z Granger. Sygnał ciągnął się w nieskończoność, jednak nie odebrała telefonu. Wybrał ponownie jej numer, rozglądając się wokół ludzi, nasłuchując dźwięku połączenia, kompletnie nie wiedząc nawet, jaki Granger ma dzwonek. Nie widząc innego wyjścia, wszedł do środka zatęchłego baru. Było tam dość ciemno, a ludzi było sporo, więc niemożliwym było dla niego odnalezienie w takim tłumie pijanej Granger.
Kompletnie nie przejmując się ledwo kontaktującymi, całkowicie pijanymi mugolami wokół niego, wyciągnął zza paska spodni różdżkę, szepcząc pod nosem: Avenseguim. Skierował strugę pomarańczowego światła na serwetkę leżącą na jednym ze stolików, myśląc o Granger. Zaklęcie tropiące, którego użył, wzniosło w górę serwetkę, zmieniając je w narzędzie śledzące. Zaczęła się ona obracać wokół własnej osi, wirować, nim nagle nie czmychnęła tuż obok niego, wylatując przez drzwi wejściowe. Snape niedługo po tym znalazł się na zewnątrz, szukając wzrokiem serwetki. Ujrzał ją, jak znika pośród grupki ludzi, by w następnej chwili zawędrować za róg budynku. Znalazł się tam w kilku krokach, a serwetka w magiczny sposób samoistnie rozdarła się na małe kawałki, opadając na bruk.
Była tam. Nieujarzmione włosy, napuszyły się, od zmieniającej się co chwila kapryśnej pogody. Kurtka, którą miała na sobie, była rozpięta, ukazując błękitny, nieco za duży sweter. Lekko spłowiałe i wytarte jeansy, białe sportowe buty, nie wyglądały, jakby właśnie Granger miała wkroczyć na jakąkolwiek imprezę. Już prędzej posądziłby ją o wizytę w kole miłośników kotów, przy paskudnej różanej herbacie, niż imprezowanie w zatęchłym barze.
Torebka, którą miała zarzuconą na ramieniu, z daleka ukazywała malutkie ślady, po ostrych pazurach Krzywołapa. Snape nie znał się zbytnio na mugolskich barach, ale był świetnie przekonany, że na pewno w jakiś stopniu obowiązywał tam, chociaż minimalny dress code. Kto wpuściłby w piątkowy wieczór młodą dziewczynę, która swoim wyglądem, aż krzyczała, że jest pełnoetatową mamą humorzastego kota, do baru, w których widział wiele młodych osób w drogich, połyskujących strojach?
Poczuł dziwny ucisk w żołądku. Takie zachowanie nie przypominało Granger, którą znał. Drżącym krokiem szła, podpierając się muru. Już zaciskał palce na różdżce, nim nie zarejestrował, jak jakiś zakapturzony mężczyzna, który zjawił się znikąd, chwycił Granger pod ramię, kierując się w przeciwległą stronę.
– Ej, ty! – krzyknął Snape.
Nieznajomy jedynie lekko drgnął, kompletnie nie spodziewając się osób trzecich. Snape w dwóch krokach zjawił się przy nim, zaciskając palce na jego ramieniu. Gdyby tylko można było wyłączyć muzykę, która wściekle wydostawała się z baru, zapewne Snape mógłby usłyszeć jak jego własne serce, energicznie pompuje życiodajny tlen, jak adrenalina, pobudza każdą żywą komórkę w jego organizmie. Wciągnął powietrze do płuc. Doskonale pamiętał te skrajne emocje, które towarzyszyły mu na spotkaniach Wewnętrznego Kręgu w Malfoy Manor.
– Zostaw ją – wycedził przez zęby, lodowatym tonem. – Mówię do ciebie. Puść ją.
– Staruszku nie utrudniaj zabawy.
Głos tego człowieka był cwaniacki i arogancki. Nieznajomy zacisnął palce na talii dziewczyny, przyciągając ją bliżej siebie. Zauważył, jak prawie minimalnie podniosła dłonie, chcąc odepchnąć go od siebie, ale wyglądała, jakby nie posiadała w sobie ani grama energii, jej ruchy były powolne, a wzrok błądził po elewacji budynku. Wtedy stało się coś, czego kompletnie nie zrozumiał. Poczuł, jakby pękł w nim mur, odsłaniając ludzkie odczucia. Poczuł, jak ogarnia go chaos, jak palce na różdżce coraz mocniej się zaciskają. Wyrwał Granger z rąk obcego mężczyzny z taką siłą, że upadła na bruk. Rzucił na nią tylko krótkie spojrzenie, by w następnej sekundzie przywrzeć mężczyznę do muru, wbijając w jego szyję koniec różdżki.
– Patykiem chcesz mnie dźgnąć? – zaśmiał się lekceważąco.
– Jeśli tknąłeś ją, albo inną dziewczynę w takim stanie to przysięgam, że…
– Że co? – splunął mu pod nogi, a to zadziałało na czarodzieja jak płachta na byka. – Przerywasz nam zabawę – wyszeptał.
Już chciał chwycić za jego kaptur, by poznać, z kim ma do czynienia, kto śmiał mieć tak upodlone zachowanie, by pragnąć, tknąć ledwo kontaktującą dziewczynę, nim nie usłyszał za sobą jej delikatnego, słabego głosu.
– Profesorze…
Dziwne było, że to właśnie ona potrafiła sprowadzić go na ziemię. Szalała w nim dzika złość, której nie czuł od dawna, a były to odległy czasy, gdy stał u boku Czarnego Pana. Wciągnął rześkie powietrze do płuc, otrzeźwiając trochę, wiedząc, że ona leży na tym bruku i potrzebuje jego pomocy. I chociaż tak bardzo chciał poturbować jakimś paskudnym zaklęciem tego mężczyznę, rzucić w niego crucio, czy sectumsemprę, tak samo wiedział, że Granger była ważniejsza. Chwycił go za skraj bluzy i rzucił nim o chodnik, by w następnej sekundzie oszołomić go prostym zaklęciem.
Granger leżała na bruku, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Ukląkł przy niej, stwierdzając z niepokojem, że jej spojrzenie było puste. Powieki coraz ciężej opadały, by zamknąć się już całkowicie. Chwycił ją za ramiona, a po chwili w pustej uliczce rozległ się charakterystyczny dźwięk aportacji.
Wylądowali na środku salonu. Krzywołap słysząc kroki dobiegające z pomieszczenia, zerwał się z sypialni, wbiegając do pokoju. Snape minął go, rzucając jedynie: nie teraz kocie. Położył ją na łóżku, ściągnął jej buty i okrył szczelnie kołdrą. Dotknął jej policzka, nawoływał ją, by spojrzała na niego, ale nic takiego się nie stało. Coraz bardziej nie podobała mu się ta sytuacja, a jedyna osoba, która mogła mu teraz pomóc, znajdowała się w Szpitalu Św. Munga. Chwycił telefon do ręki i wysłał mu wiadomość o pilnym przybyciu, licząc, że uda się młodemu Uzdrowicielowi wyrwać jak najszybciej z oddziału.
Po dwudziestu minutach w salonie rozległ się charakterystyczny dźwięk teleportacji. Do sypialni wszedł Malfoy, ubrany w biały kitel, ściskając pod pachą wielką, skórzaną torbę. Rzucił okiem na wuja i na dziewczynę, leżącą bezwładnie na łóżku.
– Co się dzieje? – zapytał, otwierając neseser i wyciągając z niego jednorazowe rękawiczki ochronne. Krzywołap wskoczył na łóżko, obserwując każdy ruch młodego mężczyzny, względem jego pani. Zaczął miauczeć przeraźliwie, zapewne nie rozumiejąc, co się dzieje, więc Snape wziął go na ręce, by nie przeszkadzał on Malfoyowi.
– Zadzwoniła do mnie. Wiem, że piła, potem coś mówiła, że źle się czuje, że nie powinna przyjmować jakiegoś drinka…
– Brak reakcji na światło, bardzo płytki oddech, wolny rytm serca… – mruczał pod nosem Malfoy, chowając do nesesera jakieś dziwne przyrządy.
– Wiesz, co się dzieje? – zapytał Snape, krążąc po pokoju.
– Muszę pobrać jej krew.
– Rób, co masz robić – kiwnął głową.
Nie wiedział, ile mogło to trwać, zanim nie wkłuł się do jej żyły, by następnie pobrać materiał i spędzić nad nim kilkanaście minut w kuchni, unosząc nad próbką różdżkę i szepcząc pod nosem skomplikowaną formułkę. Snape krążył wokół niego, ale nie odezwał się ani słowem, nie chcąc wybić z transu młodego Uzdrowiciela. Po kilkunastu minutach, które ciągnęły się w nieskończoność Malfoy podniósł na niego wzrok. Wskazał mu kanapę, którą po chwili oboje zajęli.
– Coś nie tak?
– Tak jak się obawiałem we krwi Granger wykryłem kwas gamma-hydroksymasłowy. Jest to bezwonna, bezbarwna i bezsmakowa substancja, która dobrze rozpuszcza się w wodzie, alkoholu. Służy do obezwładnienia ofiary i wykorzystania jej na tle seksualnym. – Snape pobladł, spoglądając w stronę sypialni, gdzie znajdowała się Granger. – Mugole nazywają to tabletką gwałtu.
– Myślisz, że została zgwałcona?
– Jest jedno zaklęcie, które może pokazać akty seksualne na przestrzeni ostatniej doby. Zaklęcie to było dość często wykorzystywane podczas wojny przez Uzdrowicieli, gdy szmalcownicy napadali na miasta i wioski, grabiąc złota, wyłapując mugoli i zdrajców krwi oraz korzystając z łatwej okazji gwałtów.
– Ile było gwałtów podczas wojny?
– Ze źródeł i kartotek, które przejrzałem w Św. Mungu, było ich… – westchnął ciężko. – Zresztą, nie chcesz wiedzieć. Zazwyczaj byli to najniższym strzeblą słudzy Voldemorta, chociaż… było paru śmierciożerców, którzy również mieli lepkie łapska do kobiet, jednak zapewne znasz ich nazwiska.
– Jesteś w stanie sprawdzić, czy ktoś skrzywdził Granger?
– Tak.
Ponownie musiał wziąć Krzywołapa na ramiona, gdyż ten nie wyglądał na spokojnego. Trzymał go stabilnie, głaszcząc po gęstym futrze, gdy Draco w tym czasie stał nad Granger z rozłożonymi obiema dłońmi. Oczy miał zamknięte, mrucząc pod nosem skomplikowaną formułkę zaklęcia. Nad dziewczyną uniosła się błękitna poświata, krążąc i wirując wokół własnej osi. Lewą dłonią dotknął jej czoła, a magiczna łuna zniknęła. Otworzył oczy, odsuwając się nieco.
– I co?
– Nie została zgwałcona.
– Merlinie… – wypuścił ciężko powietrze z płuc, opadając obok niej na łóżku.
– Jestem pewien, że właśnie uratowałeś jej życie. Zjawiłeś się tam w odpowiednim momencie. Kilka minut później, mogła nie mieć już tyle szczęścia.
– Co teraz z nią będzie? Jakieś skutki uboczne po tej tabletce będzie odczuwać?
– Z tego co orientuje się z mugolskich źródeł, może mieć zaniki pamięci i utraty świadomości nawet do ośmiu godzin po przyjęciu tego specyfiku.
– Czyli nic nie będzie pamiętać?
– Absolutnie nic. Wiesz może, co to był za człowiek?
– Miał kaptur, było ciemno, a ja jakoś nie skupiłem się na tym… myślałem, by zabrać stamtąd Granger – pokręcił głową.
– Zrobiłeś wszystko by zapewnić jej bezpieczeństwo – dotknął jego ramienia, lekko je ściskając. Snape spojrzał na młodszego czarodzieja. – Zostaniesz z nią, dopóki się nie obudzi? Muszę wracać na oddział.
– Nigdzie się nie wybieram – odpowiedział. – Dziękuję Draco.
Uzdrowiciel posłał mu długie spojrzenie, kiwnął głową, wciskając pod pachę neseser i wyszedł z sypialni. Po chwili rozległ się dźwięk deportacji. Snape machnięciem różdżki przywołał do siebie fotel z salonu i ustawił go tuż przy łóżku, w którym znajdowała się Granger. Zajął go, wcześniej zapalając lampkę nocną. Krzywołap usadowił się tuż przy dłoni Hermiony, bardzo powoli machając ogonem. Niedługo i on zasnął, delikatnie mrucząc pod nosem.
Snape nie mógł oderwać wzroku od Granger. Zawiesił spojrzenie na rozrzuconych na poduszce włosach, lekko zaróżowionych policzkach i małych ustach. Poczuł ogarniającą go złość na Gryfonkę znajdującą się obok niego. Co robiła o tej porze sama na zewnątrz? Ktoś ją zaprosił? Sama z siebie wybrała się do tego baru tuż po zamknięciu Oczytanej? Może ktoś ją zwabił? Przecież jej strój, nie wyglądał, jakby miała uczestniczyć w piątkowej imprezie. Westchnął ciężko, wpatrując się w swoje dłonie. A co jeśli by nie miał przy sobie telefonu, jeśli by nie odebrał połączenia? A co jeśli, ktoś by ją…
– Wystarczy – mruknął pod nosem, potrząsając głową.
Rzucił krótkie spojrzenie na Granger i skierował się do kuchni. Tam zaparzył sobie czarnej kawy, wiedząc, że dzisiejsza noc będzie długa. Wpatrywał się w jej mieszkanie, mając dziwne ogarniające go przeczucie, że czuje się tutaj całkiem dobrze i swobodnie. Do zamieszkania w Rye musiał się przekonać, by dopiero po pewnym czasie poczuć, że tam jest jego miejsce. A tutaj? W jednej z wielu kamienic w Londynie? Czuł… dziwną swobodę. Jakby prostota, z jaką Granger urządziła mieszkanie przypadła mu do gustu. A może było to, że czuł się w tym miejscu mile widziany? Pokręcił głową, sam nie wiedząc, jaka jest prawidłowa odpowiedź.
Odłożył kubek na blat i otworzył jedną z szafek, w której znajdowały się noże. Wyciągnął futerał ochronny, otwierając go. Wziął do dłoni najmniejszy nóż, uważnie się w niego wpatrując. Znajomy Granger miał naprawdę świetny gust i znał się na rzeczy. Obrócił metalowym ostrzem, oglądając trzonek z każdej ze stron, ale nie znalazł żadnego inicjału osoby obdarowującej Granger tym prezentem. Sam nawet nie wiedział, po co szukał właściwie czegoś takiego. Prychnął pod nosem, zdając sobie sprawę, że na stare lata zaczyna już wariować. Odłożył na miejsce nóż i gdy miał już zamykać futerał, poczuł, jakby nagle został wciągnięty przez lodową otchłań oceanu, spadając przez ciemny wir. Wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz, przyspieszając bicie serca. Otworzył oczy, odpychając od siebie futerał.
– Co to było? – mruknął sam do siebie, rozglądając się po mieszkaniu. Ponownie dotknął czarnego materiału, ale żadne dreszcze ani przeszywające zimno nie otuliły jego ciała. Snape potrząsnął głową, tłumacząc sobie, że jedynie jego wyobraźnia zaczęła płatać mu figle.
~*~
Ranek przyszedł dość szybko, gdy Snape cały czas myślami wędrował wokół dziwnej aury, które zatoczyło nad nim wiry w środku nocy. Odepchnął od siebie niezrozumiałe uczucie, gdy tylko dotknął noży i poświęcił całą swoją uwagę myśląc o Granger i sytuacji, jaka im się przytrafiła. Nawet nie spodziewał się, że zbudziła się z głębokiego snu, przeciągając się na łóżku.
– Zapraszałam pana?
Usłyszał jej zaspany głos. Wpatrywała się w niego uważnie, lekko mrużąc oczy i marszcząc piegowaty nos. Kompletnie nie spodziewała się ujrzeć w blasku mdłego światła lampki nocnej, siedzącego jak nic w fotelu profesora. Podrapała się po karku, czując dziwnie, spięte i zaspane mięśnie.
– Jak się czujesz?
– Nie wiem… – naciągnęła na siebie nieco wyżej kołdrę. – Co pan tu robi? – zapytała w końcu, zbita całkowicie z tropu. Snape wypuścił ciężko powietrze z płuc i pochylił się w jej stronę. – Nie można tak wchodzić do czyjegoś mieszkania… – fuknęła ni to zła, ni to rozdrażniona.
– Pamiętasz coś z wczorajszego dnia? – zapytał spokojnie.
– Coś się stało?
– Co wczoraj robiłaś?
– Co to za pytania? – pokręciła z bezradności głową. – Zjawia się pan w moim mieszkaniu, zadaje mi jakieś niedorzeczne pytania. To ja powinnam wiedzieć, co pan tutaj robi?
Snape wypuścił ciężko powietrze z płuc, poprawiając się na fotelu, w którym spędził całą noc. Czując okropny ból w karku, rozmasował go lekko dłonią, spotykając się z pytającym spojrzeniem dziewczyny.
– Dojdziemy do tego później, co ja robię tutaj – odpowiedział znów spokojnie. – Powiedz mi najpierw, co robiłaś wczoraj?
– No dobrze – przetarła dłonią, zaspane oczy, nie chcąc się z nim kłócić. – Byłam w pracy, a potem…
– A potem co?
– Ja… – zmarszczyła piegowaty nos, rozglądając się po pokoju. – Nie wiem…
– Nie pamiętasz?
– Wiem, że byłam w jednym barze, chyba widziałam tam znajomego, a potem… – zachłysnęła się powietrzem, czując nieprzyjemne kolce wbijające się w kark. – Nic nie pamiętam.
– Hermiono – zaczął delikatnym tonem, samemu właściwie nie wiedząc, dlaczego użył jej imienia. Zauważył w jej oczach delikatny połysk, który był ledwo zauważalny w blasku mdłego światła lampki nocnej. Chciał wiedzieć, co mógł on oznaczać, czym było to spowodowane, ale wiedział, że musiał zająć się ważniejszą sprawą, musiał zbadać jak wiele dziewczyna, pamiętała z poprzedniego wieczoru. – Pamiętasz, że zadzwoniłaś do mnie wczoraj?
Oparła się o zagłówek, biorąc parę głębokich wdechów. Przymknęła powieki, czując ogarniający ją okropny, pulsujący ból głowy. Nigdy dotąd nie miała problemów z pamięcią, ani żadnych przesłanek stanu, który może nawiedzić ją w przyszłości. Nie miała pojęcia, że kontaktowała się ze swoim profesorem. Powinnam to pamiętać?, zapytała samą siebie. Próbowała się skupić i wytężyć wszystkie zmysły, ale nawet nie wiedziała, gdzie miała swój telefon. Może był on w torebce, a może zostawiła go na ladzie w księgarni? Merlinie, ten okropny ból… zawyła w myślach, chcąc skryć się w kącie razem ze swoim wewnętrznym dzieckiem.
Usłyszała odsuwany fotel, a potem kroki wychodzące z pokoju. Czyżby profesor był na nią zły? Może myśli, że udaję i nic nie pamiętam?, pomyślała. A co jeśli ma mnie za kompletną wariatkę, która wydzwania do ludzi, a potem twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca? Okropny skurcz, ścisnął jej żołądek. Uspokój się!
– Wypij to.
Usłyszała ponownie ten spokojny i głęboki głos. Odsunęła dłonie z twarzy, spoglądając na mężczyznę siedzącego ponownie w fotelu. Wyciągnął w jej stronę szklankę z musującą wodą.
– Proszki przeciwbólowe. Znalazłem w kuchni.
– Dziękuję.
Wypiła na raz całą chłodną wodę, prosząc Merlina, aby te środki zadziałały i mogła normalnie i racjonalnie skupić się na tym co dzieje się wokół niej, a nie na pulsującym bólu, pragnącym rozerwać jej głowę. Oblizała spierzchnięte wargi, pragnąc wypić jeszcze jedną i drugą, a może i nawet trzecią szklankę wody. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się u niej tak wielkie pragnienie. Rozejrzała się po podłodze. Zawsze gdzieś miała butelkę z otwartą wodą, która ratowała ją w środku nocy, gdy nie miała w sobie ani grama siły, aby pójść do kuchni po świeżą wodę. Zauważyła pustą butelkę leżącą przy drzwiach. Widocznie Krzywołap już się nią wcześniej zainteresował, wbijając w nią ostre pazury. Przecież wyrzuciłam ostatnio jakąś butelkę do śmietnika, pomyślała. Czyżby Krzywołap wszedł w etap wyciągania wszystkiego z kosza na śmieci?
Nie spostrzegła nawet, że mężczyzna znów opuścił sypialnie, by wrócić po chwili z większą szklanką wody, którą podał jej bez słowa. Zapewne zauważył jej pragnienie i chaotyczne poszukiwanie wzrokiem jakiejkolwiek wody w pokoju. Wypiła ją duszkiem, czując niemałą ulgę. Zdecydowanie, tego było jej trzeba.
Zauważyła kątem oka, jak wyciągnął telefon z kieszeni spodni i stukał kciukami w ekran. Ukazała się na jego czole delikatna lwia zmarszczka. Hermiona przekręciła lekko głowę w bok, stwierdzając, że wcześniej nie zauważyła jej. Może była tam cały czas? Może to ona nic nie pamięta? Czyżby to objaw Alzheimera? Przecież nikt w rodzinie nie zmagał się z zaburzeniami pamięci. Bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo…
– Spójrz – wyrwał ją z rozmyślań, pokazując jej ostatnie połączenia. Faktycznie, to był jej numer. Przecież nie mógłby tego sfałszować. – Nie pamiętasz nic?
– A powinnam? Profesorze… – westchnęła ciężko. – Co się dzieje?
– Wczoraj po twoim telefonie zacząłem cię szukać. Nie brzmiałaś dobrze. Znalazłem cię przy jednym z barów, gdzie zainteresował się tobą jeden mężczyzna.
– Co to znaczy zainteresował? – pobladła.
– Kompletnie nie kontaktowałaś, jakbyś była nieświadoma, co dzieje się wokół ciebie, a ten mężczyzna najwidoczniej chciał cię wykorzystać. Teleportowałem się z tobą tutaj i wezwałem Draco, by ciebie zbadał.
Hermionie wydawało się, jakby słyszała historię obcej osoby. Nie mogła, albo nie chciała zrozumieć, że to, co mówił jej profesor, dotyczyły jej. Przecież nie okłamałby mnie, wymyślając taką historię, prawda? Próbowała wytężyć umysł, przypomnieć sobie cokolwiek, o czym mówił profesor, ale w swojej głowie miała jedną wielką pustkę. Czarna dziura, która nie posiadała nic, ciągnąc się w nieznane. Jak to możliwe, że niczego nie mogła pamiętać? Nigdy w całym swoim życiu nie straciła nad sobą kontroli. Zawsze sądziła, że była uważna i ostrożna ze wszystkim.
– W twojej krwi wykrył pewien kwas, który jest odpowiedzialny za substancję, która została ci podana. Ktoś ci dosypał do drinka tabletkę gwałtu.
Nie, nie, nie… to jakiś chory żart, krzyczał jej umysł. Chwyciła się za brzuch, czując niepojęte dla niej obrzydzenie. Starała się oddychać spokojnie, zapanować nad własnym umysłem, nie pozwalając, aby przerażający strach przejął nad nią kontrolę.
– To nie możliwe… czy, czy… – spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. – Czy ktoś mnie… – ledwo wykrztusiła to z siebie.
– Draco użył skomplikowanego zaklęcia, które ukazać miało ślady ostatnich aktów seksualnych, w przeciągu doby. Nic takiego nie wykazało. Nikt cię nie skrzywdził.
– Merlinie… – zakryła usta dłonią, a po jej policzkach pociekły gorzkie łzy.
Ból głowy zaczął odchodzić, robiąc miejsce dziwnemu poczuciu pustki i paniki. Teraz już zrozumiała, dlaczego nie pamiętała nic z tego, co mówił chwilę wcześniej profesor. Drżała na całym ciele, nie potrafiąc się uspokoić, nie umiejąc opanować niekontrolowanych spazmów. Wyczuła, że materac obok niej się ugiął. Na swym ramieniu poczuła lekki, niepewny dotyk. Wiedziała, że chciał okazać jej swoje wsparcie, a profesor Snape zwykle tego nie robił, osłaniając się z każdej ze stron wysokim murem.
Niewiele myśląc, wsłuchując się w głos swojego wewnętrznego dziecka, wtuliła się w tors mężczyzny, wybuchając płaczem. Jego perfumy zapewniły jej ukojenie i spokój. Wdychała orzeźwiającą woń ziołowo – cytrynową, idealnie połączoną i skomponowaną z nutą sandałowca, imbiru i kadzidła. Cała mieszanka została dopieszczona ostrym pieprzem. Ich wspólne zajęcia z przeszłości, wyostrzyły w niej zmysł, o który nigdy nie podejrzewała samej siebie, że może być tak zaawansowany i wyczulony, na otaczające ją wokół zapachy i aromaty. To zabawne, że mężczyzna, który siedział obok niej, sam przekazał jej tę wiedzę, będąc pewnie zaskoczony, że była uczennica, podałaby mu idealnie wyśpiewaną formułkę jego własnych perfum, kładąc nacisk, które składniki zostały wykorzystane w największych ilościach. Wdychała je całą sobą, pragnąc zapamiętać je już na zawsze, chcąc, każdego ranka móc je poczuć, na nowo odtwarzając w swojej głowie zmysłowe nuty zapachowe.
Drżała na całym ciele, nie będąc w stanie się uspokoić. Snape nie do końca wiedział, co powinien zrobić w tej sytuacji, jak powinien się zachować. Analizował w swojej głowie różne za i przeciw, by w końcu zdecydować się na objęcie jej ramieniem.
– Jesteś już bezpieczna – usłyszała jego cichy i głęboki głos tuż przy swoim uchu. Wiedziała, że przy nim nic jej nie grozi.