Przed Świtem – Rozdział 7

 

7. Świętowanie i rozmowa

 

Następnego popołudnia Hermiona oraz większość jej przyjaciół udali się na boisko Quidditcha, na długo wyczekiwany mecz Gryffindor kontra Ravenclaw. W tym roku, wraz ze „słynnym Harrym Potterem” w jego ostatnim sezonie, Gryffindor pragnął Pucharu Quidditcha bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, szczególnie po porażce w rozstrzygającym meczu ze Slytherinem w poprzednim roku. Bez wątpienia Gryffindor i Ravenclaw były dwiema najlepszymi drużynami w szkole w tym roku i było pewne, że dzisiejszy mecz będzie niezwykle emocjonujący, pomimo niesprzyjającej pogody, która nadeszła w ciągu nocy.

Tereny Hogwartu ogarnął chłodny wiatr, a gdy mecz trwał już od godziny, towarzyszył mu mroźny śnieg z deszczem. Nawet zaklęcie rozgrzewające, które Hermiona na siebie rzuciła, nie wystarczyło by złagodzić przenikliwe podmuchy, więc szczękającymi zębami dopingowała Harry’ego, Rona i resztę drużyny Gryffindoru.

Nawet przy złej pogodzie widać było, że obie drużyny są dobrze przygotowane. Szanse były wyrównane. Ścigający walczyli z wiatrem za każdym razem, kiedy próbowali przerzucić kafla przez obręcz, a obrońcy ledwo mogli dojrzeć go na czas, aby go zablokować. Widzowie i gracze wiedzieli, że mecz dobiegnie końca w momencie złapania przez szukającego Złotego Znicza.

Mrużąc oczy przez zacinający śnieg, Hermiona zauważyła Harry’ego, który unosił się ponad graczami szukając znicza. Orla Quirke, gwiazda drużyny Ravenclawu na pozycji szukającego, była cały czas w ruchu, poszukując znicza wokół zewnętrznej strony boiska, na wysokości rozgrywającej się gry.

Hermiona ze zmartwieniem przygryzła wargę. W słoneczny dzień strategia Harry’ego była trafna, ale przy takiej pogodzie nie miał szans na dostrzeżenie znicza z takiej odległości, chyba, że przeleciałby bezpośrednio obok jego twarzy. Na jednym końcu boiska Ron najwyraźniej pomyślał o tym samym. Gwałtownie gestykulował, żeby Harry zszedł niżej, ale jego gesty zostały stłumione przez kolejną burzę wirującego śniegu.

Rozglądając się wokół, Hermiona mogła zobaczyć trybuny dla nauczycieli, bezpośrednio po drugiej stronie boiska. Wśród nauczycieli dostrzegła ciemną postać Severusa Snape’a w pierwszym rzędzie. Wyglądał tak szaro jak pogoda, jego zwykłym szatom towarzyszył gruby, czarny szalik, owinięty wokół jego szyi. Nawet jego twarz, jedyny kolor w tym, co dla Hermiony wyglądało jak czarna pustka pośród morza czerwieni, złota i błękitu, była zasłonięta, gdy wiatr smagał ją czarnymi włosami.

Dziwne, pomyślała Hermiona, że traci czas na mecz Quidditcha, kiedy jego dom nawet nie gra. Przy całej pracy, jaką wykonywał dla Zakonu i Voldemorta, poza obowiązkami nauczycielskimi, Quidditch wydawał się dość trywialny. Może Dumbledore nalegał na to, pomyślała Hermiona. Opiekunowie domów mieli przecież dawać przykład. Mimo to, w tych okolicznościach Dumbledore powinien zdawać sobie sprawę, że są ważniejsze rzeczy od okazywania jedności między domami.

Raczej ledwo tolerancji między domami, poprawiła się, przypominając sobie o kim myśli.

Jej uwaga wróciła do meczu po nagłym Oooch!, które wyrwało się widowni po drugiej stronie trybun. Burza śnieżna osłabła w ciągu ostatnich kilku minut, więc mogła dostrzec szukającą Ravenclawu, która pochylała się i nisko tkwiła nad ziemią, najwyraźniej będącą cale od nieuchwytnego złotego znicza.

Hermiona wraz z resztą tłumu przeszukała wzrokiem niebo w poszukiwaniu drugiego szukającego. Westchnęła, kiedy rozmyta plama czerwono-złotych szat Quidditcha opadała w kierunku ziemi pod niemożliwym kątem.

– To zwód Wrońskiego! – krzyczał Dean Thomas, który przejął stanowisko komentatora po Lee Jordanie, kiedy ten ukończył Hogwart w poprzednim roku. – Ale to nie jest żart! Potter zbliża się niebezpiecznie szybko do Quirke!

Hermiona i inni Gryfoni krzyczeli ochryple, gdy Harry wyszedł z lotu nurkowego na poziom szukającej Krukonów. Przemknęli przez boisko, nie mając przy tym potrzebnej prędkości do złapania znicza.

Cała gra zatrzymała się aby obserwować szukających, zbliżających się do jednego końca boiska. Znicz leciał prosto na pustą ścianę i nie wiadomo było czy skręci w lewo czy też w prawo. Kto przewidzi ruch małej piłeczki, może ją złapać i wygrać mecz.

Harry będąc po lewej stronie Quirke, próbował wyrzucić ją z kursu ale to nie miało sensu, ponieważ znajdowali się zaledwie kilka stóp od solidnej ściany trybun. Tłum ucichł kompletnie, przez co wycie wiatru wydawało się jeszcze głośniejsze. Hermiona zauważyła, że wszyscy wstrzymali oddech. Nawet nauczyciele, włączając w to Snape’a, którzy pochylali się do przodu, aby lepiej widzieć całą sytuację.

Patrzyła ze zdumieniem, jak w ostatnim momencie Harry wykonał w dziwny sposób zwrot pod miotłą Quirke. W tej samej chwili, Złoty Znicz skręcił gwałtownie w prawo, a kiedy Harry wyprostował się na miotle, w jego mocno zaciśniętej dłoni znajdowała się małą piłeczka.

Z gryfońskiej strony trybun rozbrzmiał ryk zwycięstwa, a Hermiona klaskała aż piekły ją ręce, nawet przez rękawiczki. Na boisku Harry został przytłoczony grupowym uściskiem, zanim wyrwał się, by uścisnąć dłoń Quirke. Kiedy śnieg znów stał się uporczywy, Gryfoni wrócili do swojego pokoju wspólnego na niezapomnianą imprezę.

~•~•~

Późnej nocy, Hermiona w końcu opuściła pokój wspólny i z pomocą szczęśliwej, ale zirytowanej profesor McGonagall, przekonała Harry’ego, Rona i resztę drużyny do pójścia spać.

Świętowanie było długie i głośne. Hermiona ledwie pomyślała o tym, jak jest wdzięczna, że Fred i George nie chodzą już do szkoły, kiedy kominek w pokoju wspólnym zapłonął i pojawili się właśnie bliźniacy. Ręce mieli pełne toreb z Miodowego Królestwa oraz pudełek z Magicznymi Dowcipami Weasley’ów. Stwierdzili, że impreza potrzebuje kogoś, kto ją rozkręci i zanim ktokolwiek mógł się zorientować, odpalili pierwszą z wielu rund ich słynnych fajerwerków.

Uczniowie byli na tyle rozsądni, aby trzymać się z daleka od Kanarkowych Kremówek, ale bliźniacy raczej nie próżnowali odkąd opuścili szkołę i niestety nikomu nie udało się uciec przed ich wynalazkami. Przez całą noc widziała ludzi, którym wyrastała sierść, pióra i dodatkowe kończyny, oczywiście ku uciesze innych. Wszyscy śmiali się z siebie nawzajem i nawet Hermionie nie udało się uniknąć dowcipów Weasley’ów; przez przypadek zjadła Chińskie Ciasteczko Nieszczęścia. Przez kolejne dziesięć minut, kiedy tylko próbowała coś powiedzieć, dla wszystkich brzmiało to jak bełkotanie. Później pomyślała, że Fred i George nieumyślnie stworzyli idealne rozwiązanie problemu niedoboru tłumaczy w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.

Hermiona zamknęła za sobą ciężkie, dębowe drzwi pokoju wspólnego, przeszła przez dziedziniec i usiadła na niskim murze z widokiem na trawnik sięgający Zakazanego Lasu.

Wcześniejsza burza ustąpiła i teraz noc, choć mroźna, była jasna i spokojna.

BUM!

Niespokojna, poprawiła się, rozglądając się za źródłem hałasu. Westchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że to tylko jeden z fajerwerków Freda i George’a, który uciekł przez okno z wieży Gryffindoru.

Obserwowała jak nad dziedzińcem leniwie unosił się napis ,,Ravenclaw jest do bani” z błyszczącymi, niebieskimi literami. Fred i George z pewnością wiedzieli, jak ożywić imprezę. Profesor Flitwick, opiekun Ravenclawu, nie byłby pod wielkim wrażeniem, gdyby ten fajerwerk wciąż głosił swoje przesłanie rano. Hermiona jednak dobrze wiedziała, że nie powinna próbować usuwać ich w jakikolwiek sposób.

Ruch w pobliżu skraju Zakazanego Lasu przykuł jej uwagę i spojrzała na ciemny kształt przesuwający się między drzewami. Zadrżała, uświadamiając sobie, jak było późno i jak samotna była na szkolnych błoniach. Może powinna wejść do środka.

Znowu zobaczyła ruch i tym razem postać wyłoniła się zza drzew. W świetle księżyca rozpoznała w niej nikogo innego, jak profesora Snape’a i odetchnęła z ulgą. Jednak ta ulga niemal natychmiast ustąpiła miejsca trosce, gdy zastanawiała się, skąd powraca w środku nocy. Czy został ponownie wezwany?

Była już w połowie zaśnieżonej drogi ku niemu, kiedy zdała sobie sprawę, że w ogóle się poruszyła. W jednej ręce trzymał małą paczkę i niemal odetchnęła z ulgą, widząc gniewny wyraz jego twarzy, kiedy zobaczył ją idącą w jego stronę.

– Panno Granger – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Co, na Merlina, robisz tutaj o tak późnej porze?

– Chciałam trochę oczyścić umysł – odpowiedziała, ale widząc jego pytające spojrzenie, sprostowała. – Miałam sporo obowiązków w pokoju wspólnym, aż do… zakończenia świętowania.

– Ach, oczywiście – uśmiechnął się drwiąco. – Zwycięstwo po raz kolejny.

Przyglądała mu się przez chwilę. Nie wyglądał na rannego ani zdenerwowanego, jak poprzednim razem, kiedy wrócił od Voldemorta. Z drugiej strony, był dobry w ukrywaniu tego. Ostatniej nocy nie wiedziałaby nawet, że jest ranny, gdyby Dumbledore o to nie zapytał.

– A pan, profesorze? – zapytała. – Dlaczego jest pan na zewnątrz w tak zimną noc?

Uśmiechnął się ironicznie, wiedząc o co tak naprawdę pyta, ale i tak odpowiedział.

– Nie, nie wezwano mnie – powiedział rozbawiony jej skruszoną miną. – Jeśli musisz wiedzieć, to byłem w Zakazanym Lesie, zbierając to.

Odwinął w dłoniach róg paczki i podniósł ją, żeby mogła się przyjrzeć. Spojrzała na zawartość, która wyglądała jak grudki ziemi. Kiedy jednak pochyliła się bliżej, zapach mówił co innego.

– Odchody zwierząt? – zapytała, zaciskając nos.

Snape przewrócił oczami i poruszył się tak, że stał teraz obok niej zamiast naprzeciwko.

– To nie są zwykłe odchody zwierzęce – powiedział. – Te pochodzą od księżycowej klaczy.

Cień, który wcześniej jego ciało rzucało na paczkę, zniknął, a światło księżyca rozlało się wewnątrz zawiniątka. Westchnęła, kiedy zawartość nagle przybrała eteryczny blask, lśniąc srebrem, jakby odbijała światło księżyca.

Wiedziała, że księżycowa klacz była niezwykle rzadkim stworzeniem i wysoko cenionym przez Uzdrowicieli i Mistrzów Eliksirów, ze względu na jej krew oraz włosy, które posiadały właściwości lecznicze. Oprócz tego, że te stworzenia bardzo trudno było złapać, to dodatkowo ich krew i włosy mogły zostać użyte tylko wtedy, kiedy zwierzę oddało je dobrowolnie oraz gdy zostały zebrane w trzecią noc pierwszej kwadry księżyca. Ale odchody? Mam nadzieję, że nie są one składnikiem jakiegoś eliksiru, pomyślała, krzywiąc się.

– Zdumiewające – powiedziała w końcu na głos, kiedy Snape ponownie zawinął ostrożnie odchody i wetknął paczuszkę pod ramię. – Do czego są one używane?

– Proszę, panno Granger – powiedział, obdarzając ją sarkastycznym spojrzeniem. – Tylko mi nie mów, że nie przeczytałaś wszystkiego na temat magicznych właściwości leczniczych księżycowej klaczy?

– Przeczytałam, profesorze – odpowiedziała szybko. – Po prostu nie wiedziałam, że zwierzęce odchody mogą mieć jakiekolwiek lecznicze zastosowanie.

– Wręcz przeciwnie, panno Granger – powiedział, kierując się w stronę zamku i kiwając na nią, by poszła za nim. – Ekskrementy księżycowej klaczy nie mają tak silnych magicznych właściwości leczniczych jak jej krew czy też włosy, ale za to można je uzyskać bez ich zgody. Jest to więc łatwiejszy sposób na zebranie potrzebnego składnika we właściwym czasie.

– W takim razie w Zakazanym Lesie są księżycowe klacze? – stwierdziła.

– Księżycowa klacz – poprawił ją. – Tylko jedna.

– To smutne – mruknęła. – Czy one nie żyją w stadach?

– Księżycowa klacz jest samotnym stworzeniem. Szukają towarzystwa swojego gatunku jedynie do prokreacji i to tylko raz w życiu. Mam pewne… porozumienie z naszą, można powiedzieć, stałą dawczynią. Kiedy potrzebuję, dostaję od niej odchody, w zamian za pozostawienie jej w spokoju i obietnicę, że nie będę prosił ją o nic więcej.

– Włosy lub krew.

Snape skinął głową.

Dziwnie było myśleć o Snapie, który komunikuje się z nieśmiałym, łagodnym stworzeniem z Lasu i dochodzi z nim do porozumienia. Być może obraz był dla niej tak obcy, ponieważ nigdy nie była w stanie wyobrazić sobie, że traktuje kogokolwiek jako osobę równą sobie. Był człowiekiem, który odstraszał i dominował, czyli osobą, której większość zwierząt by się bała.

Jednak dwa dni temu, kiedy warzyli eliksir, oraz w ciągu ostatnich kilku minut, traktował ją jako osobę równą sobie. Może to była ta jego strona, którą zwierzę widziało. Można powiedzieć, że był samotnikiem, więc być może było to pewnego rodzaju porozumienie między dwiema, pokrewnymi duszami.

W milczeniu wrócili do zamku. Hermiona postanowiła jednak przerwać ciszę, by zadać nieuniknione pytanie.

– Do czego potrzebuje pan tych odchodów?

Zanim odpowiedział, Snape rozejrzał się tak jak poprzedniej nocy, aby upewnić się, że są sami.

– Myślę, że to może być klucz do antidotum na eliksir.

Nie musiał się rozwodzić, żeby Hermiona wiedziała, jaki eliksir miał na myśli. Chodziło o ten eliksir, który warzył dla Voldemorta.

– Stworzył pan antidotum? – zapytała.

– To jest ostatni składnik – odpowiedział. – Teoretycznie powinien zadziałać, ale będę musiał jeszcze go przetestować oraz określić odpowiednią dawkę.

– Będzie trzeba to wypić!? – spytała z niedowierzaniem.

Snape uśmiechnął się do niej sardonicznie.

– To tylko trochę ekskrementów, panno Granger.

– Ugh – powiedziała, wzdrygając się. – Myślę, że wolałabym raczej pozwolić na to, aby efekt pierwotnego eliksiru zniknął naturalnie.

Nic nie odpowiedział, więc po chwili spojrzała na niego. Jego twarz, jak zawsze była nieczytelna, ale jego zaciśnięcie szczęki spowodowały nagłe napięcie między nimi. Najwyraźniej eliksir, który Voldemort kazał mu uwarzyć, był nieprzyjemną miksturą z naprawdę strasznymi efektami. Uświadomiła sobie, że nie powinna składać takiego ogólnego stwierdzenia, nie znając skutków trucizny.

– Co powoduje ten eliksir? – zapytała cicho.

– Ach, zastanawiałem się ile czasu minie, zanim zadasz to pytanie – powiedział krótko – ale to nie jest czas ani miejsce na omawianie takich spraw. Może znajdziesz jutro trochę wolnego czasu, abyśmy mogli omówić twoje nowe obowiązki.

Westchnęła. Miała wrażenie, że jego maska obojętności wślizgnęła się z powrotem na miejsce, tak jak za każdym razem, kiedy myślała, że ​​poznaje go trochę lepiej.

– Oczywiście, profesorze – powiedziała. – Zaraz po obiedzie będzie w porządku?

– Może być – odpowiedział. – Do tego czasu, panno Granger, proponuję…

BUM!

Oboje podskoczyli przestraszeni, kiedy złośliwy fajerwerk pojawił się na dziedzińcu, ciągle głosząc błyszczącymi, niebieskimi literami: „Ravenclaw jest do bani”. Snape uniósł brew, patrząc na Hermionę, a ona niewinnie odwzajemniła to spojrzenie.

– Rozumiem, że jest to produkt panów Weasley’ów – mruknął Snape, wyjmując różdżkę z rękawa.

Hermiona z zainteresowaniem obserwowała, jak Mistrz Eliksirów rzuca Evanesco na wolno poruszające się słowa.

BUM!

Musiała bardzo się wysilić, aby zachować powagę na twarzy, kiedy napis zmienił kolor z niebieskiego na zielony i ogłosił ,,Slytherin jest do bani”.

Snape z irytacją odchrząknął i spróbował kolejnego, bardziej skomplikowanego zaklęcia znikającego.

BUM!

Hermiona nie mogła powstrzymać chichotu, kiedy fajerwerk głosił: „Slytherin naprawdę jest do bani”.

– Nie bawi mnie to, panno Granger – powiedział zirytowany. – Ale jeżeli ty uważasz to za tak zabawne, może sama spróbujesz się tego pozbyć?

Hermiona wiedziała, że jej zaklęcie nie zadziała, tak samo jak jego, ale i tak wyciągnęła różdżkę i rzuciła Evanesco na błyszczące, zielone litery.

BUM!

– Jeżeli to pana pocieszy, profesorze – wydusiła z siebie Hermiona, ledwo powstrzymując śmiech – ostatnim razem zdążyły zniknąć do rana.

Snape przeniósł wzrok z Hermiony na fajerwerki. Przez chwilę odniosła dziwne wrażenie, że miał ochotę się zaśmiać. Zamiast tego, podszedł do pobliskich drzwi zamku i otworzył je, kiwając na nią by poszła za nim.

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią, powiedział:

– A więc do jutra.

I skierował się do lochów.

Hermiona ruszyła do swojego pokoju zmieszana, jak i zaciekawiona Mistrzem Eliksirów jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Będąc w pokoju Prefekt Naczelnej, zasłoniła zasłony, aby ukryć zanikający, zielony blask fajerwerku, który teraz unosił się wysoko nad zamkiem, oznajmiając „Slytherin wciąż jest do bani”.

 

Rozdziały<< Przed Świtem – Rozdział 6Przed Świtem – Rozdział 8 >>

Dodaj komentarz