13. Cruciatus
Nadeszła sobota i był to pierwszy raz, od kiedy Hermiona rozpoczęła pracę u Snape’a, gdy nie poszła do jego laboratorium w swój wolny dzień.
Wbrew pierwotnym ustaleniom, Hermiona odwiedzała jego pracownię znacznie częściej, niż planowali. Wielokrotnie zostawała po ciszy nocnej, korzystając z panującego w laboratorium spokoju oraz bogatej biblioteki, by wykonywać własne obowiązki i pomagać Snape’owi.
Ku jej zadowoleniu, Mistrz Eliksirów nie miał nic przeciwko jej obecności o nieplanowanych porach, jedynie unosił brew i wracał do swojej własnej pracy, bądź pewnego razu złośliwie skomentował, że jeśli nie potrafi spędzić dnia bez jego towarzystwa, to naprawdę powinna spędzać więcej czasu poza laboratorium.
Przewróciła oczami, po czym odwróciła się, udając zainteresowanie trzecią półką szafki ze składnikami, by ukryć rumieniec który pojawił się na jej policzkach. Jego komentarz, choć niezamierzenie, nie był aż tak daleki od prawdy.
Jednak po jego odmiennej i niezrozumiałej reakcji w piątkowy wieczór, Hermiona nie miała ochoty zbliżać się do jego prywatnych kwater, dopóki nie było to absolutnie konieczne. Chociaż bardzo chciała być częścią jego pracy, w swoim gryfońskim uporze nie zamierzała dać Snape’owi satysfakcji z tego, że jej pragnienie wiedzy przyprowadzi ją z powrotem, bez względu na to, jak będzie ją traktował.
Czuła się przede wszystkim sfrustrowana. Przez ostatni miesiąc nieźle się dogadywali. Naprawdę lubiła spędzać z nim czas, nawet gdy oboje byli pochłonięci własną pracą, warząc w ciszy eliksiry. Hermiona odniosła wrażenie, że Snape również lubił ciche towarzystwo, zamiast samotności.
Po sobotnim obiedzie znalazła się w gabinecie dyrektora, dając upust swojej frustracji przed starszym czarodziejem, który wyczuwając, że coś jest nie tak, zaprosił ją na filiżankę herbaty i nietknięty talerz z ciastkami.
– Jest tak bardzo irytujący – powiedziała potrząsając głową. – Tak dobrze się dogadywaliśmy, a teraz on po prostu… zmienił się. Nie rozumiem tego. W jednej chwili wymienia ze mną przytyki w przypływie dobrego humoru, a w następnej mnie ignoruje, albo jeszcze gorzej.
Dyrektor wyglądał poważnie.
– Musisz pamiętać, panno Granger, że jest w tej chwili pod wielką presją, być może większą niż kiedykolwiek wcześniej.
– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała. – Nie rozumiem tylko, dlaczego sprawia mu to powód do bycia tak gwałtownym. Staram się mu pomóc, nawet jeśli to nie był jego pomysł.
– Wydawało się, że całkiem dobrze się dogadujecie, jak powiedziałaś – skomentował Dumbledore. – Wydarzyło się coś, co to zmieniło? Jaka była ostatnia rzecz, o której rozmawialiście?
Hermiona musiała zastanowić się przez chwilę, zanim sobie przypomniała. Opisała dyrektorowi ich krótką rozmowę na temat Opieki nad Magicznymi Stworzeniami oraz opowiedziała o tym jak Snape, podkreślając swoje relacje z księżycową klaczą, nie wierzył, że sukces ten przeniesie się na inne stworzenia.
– Och – powiedziała nagle, uświadamiając sobie, co zaszło. – Powiedział, że inne stworzenia nie chciałyby się do niego zbliżyć, ponieważ nie lubią czarnej magii.
Nie zastanawiała się zbyt wiele nad jego komentarzem z poprzedniej nocy i dopiero teraz przypomniała sobie gorycz w jego głosie, kiedy odniósł się do Mrocznego Znaku na swoim przedramieniu.
– Wydaje mi się – powiedział po namyśle dyrektor – że temat waszej rozmowy przypomniał mu o tym, kim był i być może poczuł, że zbliżasz się do niego zbyt blisko.
– Zbyt blisko? – Hermiona była zdezorientowana. – Trudno byłoby mi nazwać nasze relacje bliskimi. Na pograniczu przyjaźni, być może, ale nic więcej.
– Dla Severusa jest to znacznie więcej niż to, do czego zdążył przywyknąć, panno Granger – przypomniał dyrektor. – Musisz spojrzeć na sytuację z jego punktu widzenia. Pozwolił, choć z początku niechętnie, uczennicy na dostęp nie tylko do jego prywatnego laboratorium, ale i kwater. Pozwolił ci zaangażować się w jego badania i własną pracę oraz spędzać dodatkowy czas w laboratorium poza ustalonymi godzinami. Zabrał cię ze sobą, abyś spotkała się ze stworzeniem, o którym nawet ja nie potrafię go przekonać, aby mi o nim opowiedział, nie mówiąc już o pokazaniu gdzie można go spotkać. Po tym wszystkim, niespodziewanie znów stał się zamknięty w sobie i zimny.
– Być może – kontynuował dyrektor – pod wpływem przyjemności posiadania kogoś, kto ceni wiedzę równie wysoko jak on sam, pozwolił sobie zapomnieć, dlaczego tak odcina się od każdego.
Hermiona wróciła myślami do obrazów, które widziała w myślodsiewni Dumbledore’a. Wydawało się to tak dawno temu, kiedy z przerażeniem patrzyła, jak Voldemort nakazał młodemu Snape’owi udowodnić raz na zawsze swoją lojalność, poświęcając w tym celu najbliższe mu osoby.
– Odsuwa mnie, bo myśli, że stanie mi się krzywda? – wyszeptała.
Dyrektor skinął smutno głową.
– Pomimo zewnętrznych pozorów, panno Granger – kontynuował Dumbledore – wierzę, że Severus myśli o tobie z dużo większym szacunkiem, niż jest skłonny przyznać. Realia tej sytuacji są takie, że mamy do czynienia z wojną. Życie jest cenną rzeczą, ale poświęcenie jednego życia dla dobra naszej sprawy było konieczne w przeszłości i będzie konieczne ponownie. Myślę, że Severus tak bardzo dystansuje się od wszystkich, ponieważ nigdy więcej nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji.
To wszystko nabierało teraz tyle sensu, biorąc pod uwagę jego dziwną postawę. Hermiona nie wiedziała, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała.
– To niedorzeczne, naprawdę – skomentowała. – Moja współpraca z nim nie narazi mnie na większe niebezpieczeństwo niż to, w którym już jestem. Jestem jedną z najlepszych przyjaciół Harry’ego, w dodatku urodzoną wśród mugoli. Nie mogłabym być bardziej czołowym celem, naprawdę.
– Obawiam się, że muszę zgodzić się z tą dedukcją w przeważającej części, panno Granger – powiedział ciężko starszy czarodziej. – Aczkolwiek jest oczywiste, że Severus nie, zwłaszcza biorąc pod uwagę pewien incydent sprzed kilku tygodni z udziałem pani i jednego z jego młodych Ślizgonów.
– Powiedział panu o tym? – przerwała.
Dyrektor przytaknął.
– Obawiał się, że może się to powtórzyć. Zaproponowałem mu, aby pokazał ci inną drogę do jego laboratorium.
– Och – powiedziała.
Dumbledore uśmiechnął się, a jego oczy podejrzanie błysnęły.
– Proszę się nie przejmować zachowaniem Severusa, panno Granger. Możesz być pewna, że cokolwiek robi, ma na uwadze twoje dobro, nawet jeśli czasami trudno to dostrzec.
Hermiona opuściła gabinet dyrektora czując ulgę i znacznie bardziej zadowolona z sytuacji niż wcześniej. Co prawda nie pójdzie dziś do laboratorium, ale bez wahania wróci jutro, zgodnie ze swoim planem.
~•~•~
Tego samego dnia Hermiona podczas kolacji delektowała się wystawnym rostbefem i puddingiem Yorkshire, kiedy Harry, siedzący obok niej, nieoczekiwanie upuścił widelec i chwycił się obiema rękami za czoło.
Na szczęście brzęk widelca nie przyciągnął spojrzenia nikogo poza nią i Ronem, więc Hermiona szybko odłożyła sztućce i odwróciła się do przyjaciela.
– Harry, co się stało?
Potrząsnął głową, krzywiąc się z bólu, a jego dłonie mocno przycisnęły się do jego blizny.
– Jest naprawdę o coś zły – wydusił cicho.
Hermiona napotkała oczy Rona po drugiej stronie stołu.
– Lepiej będzie jeśli go stąd zabierzemy – powiedział rudowłosy. Hermiona skinęła głową i wstała, starając się wyglądać niepozornie, jednocześnie chwytając Harry’ego za ramię, by odciągnąć go od stołu.
Trio skierowało się w stronę drzwi Wielkiej Sali, a Hermiona na moment zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego. Dumbledore, marszcząc czoło patrzył jak odchodzą, a kolejne spojrzenie wzdłuż stołu pokazało, że Mistrz Eliksirów nie był obecny na kolacji.
Odwróciła się od stołu odkładając tę informację do przemyślenia na później i wyprowadziła przyjaciela z Wielkiej Sali.
– Skrzydło szpitalne – powiedziała Hermiona, a Ron, chwytając Harry’ego za drugie ramię, skinął głową i skierowali się w kierunku schodów.
W porze kolacji nie było nikogo innego na korytarzach, za co cała trójka była dozgonnie wdzięczna, kiedy w połowie drogi na drugie piętro Harry krzyknął i upadł na kolana. Gdyby nie wsparcie jego przyjaciół, mógłby całkowicie się przewrócić.
– Ron, idź po panią Pomfrey – powiedziała Hermiona, klękając obok Harry’ego, nie wiedząc jak mu pomóc.
Harry z trudem łapał oddech, drapiąc jedną ręką bliznę, aż Hermiona mogła zobaczyć ślady paznokci na jego czole. Delikatnie odsunęła jego rękę, pozwalając mu zamiast tego zagłębić palce w jej własnej dłoni.
– Harry, musisz użyć oklumencji – błagała. – Spróbuj go powstrzymać.
– Nie mogę – wykrztusił. – To nie działa.
Ból zdawał się ustąpić po kilku chwilach, a Hermiona pomogła Harry’emu usiąść przy kamiennej ścianie korytarza.
– Jest o coś wściekły – powiedział Harry bez tchu. – Ktoś nie zrobił tego, o co prosił, a on zaczyna się niecierpliwić, kiedy to się stanie.
Hermiona zadrżała. Nienawidziła tego, jak Harry mówił o emocjach Voldemorta. To było przerażające, siła więzi między dwoma wrogami.
– No dalej – powiedziała w końcu. – Dasz radę wstać? Pani Pomfrey będzie tu za chwilę, a chyba nie chcesz, żeby zobaczyła cię w takim stanie na podłodze. Będziesz w skrzydle szpitalnym przez tydzień.
Pomogła mu ostrożnie wstać i ruszyli przed siebie, spotykając Rona i uzdrowicielkę tuż za rogiem.
– No, panie Potter – zbeształa. – Co tym razem pan sobie zrobił?
– Chodzi o moją bliznę – powiedział, krzywiąc się ponownie i sięgając w górę, by potrzeć wściekle czerwone znamię.
Uzdrowicielka przyglądała się mu przez chwilę.
– Panno Granger – powiedziała w końcu. – Proszę przyprowadzić dyrektora. Panie Weasley, czy pomoże mi pan zaprowadzić pana Pottera do skrzydła szpitalnego?
Hermiona niechętnie opuściła swoich przyjaciół i szybko pokonała kolejne stopnie schodów do kamiennego gargulca przed gabinetem dyrektora. Właśnie miała podać hasło, kiedy pomyślała: Ty idiotko, Granger, on pewnie jest jeszcze na kolacji.
Odwróciła się, by pospiesznie wrócić na dół, ale dostrzegła zbliżającego się w jej kierunku dyrektora.
– Panno Granger – powitał. – Czy coś się stało?
– Chodzi o Harry’ego, profesorze. Jego blizna. Jest w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey prosiła mnie, żebym pana znalazła.
Dumbledore skinął na nią, by poszła za nim i odwrócił się, szybkim krokiem wracając na schody, schodząc do skrzydła szpitalnego.
– Profesorze – powiedziała Hermiona, nieco zdyszana. Starszy czarodziej potrafił szybko się przemieszczać, kiedy była taka potrzeba. – Myślałam, że Harry’emu udawało się bronić przed Voldemortem, ale dziś wieczorem wiedział, co on czuje.
– Harry poczynił ogromne postępy w oklumencji – powiedział Dumbledore, zatrzymując się, gdy dotarli do drzwi skrzydła szpitalnego. – Jednakże, jego więź z Voldemortem jest zarówno unikalna, jak i silna, więc nawet jako doświadczony oklument, nadal mógłby odczuwać silne wybuchy emocji Toma Riddle’a.
Dyrektor pchnął drzwi, a do uszu Hermiony dotarł ostatni dźwięk, jakiego mogłaby się w tej chwili spodziewać.
Śmiech.
Histeryczny śmiech.
Pochodził on od Harry’ego.
Hermiona idąc szybkim krokiem za dyrektorem spojrzała na wystraszoną twarz Rona, przyglądającego się leżącemu na łóżku przyjacielowi. Łzy śmiechu płynęły z oczu Harry’ego, ale jego źrenice były rozszerzone i wyglądał na przerażonego. Było oczywiste, że emocje które okazywał, nie były jego własnymi.
Dyrektor szybko podszedł do przodu, chwytając obie dłonie Harry’ego w swoje.
– To minie, Harry. Już wkrótce. To przejdzie – powiedział.
Po kilku wyczerpujących minutach przeszło, a Harry w końcu rozluźnił się na tyle, że pani Pomfrey przyłożyła mu do ust fiolkę z eliksirem uspokajającym. Zadziałał niemal natychmiast i wyczerpany Harry opadł z powrotem na poduszki.
– Teraz jest szczęśliwy – mruknął sennie ciemnowłosy chłopak. – Dostał to, czego chciał. Wszystko idzie zgodnie z planem. – Potem jego oczy zamknęły się i odpłynął w niespokojny sen.
– Wyjdźcie wszyscy na zewnątrz – rozkazała uzdrowicielka. – Pan Potter potrzebuje odpoczynku.
Hermiona, Ron, a nawet dyrektor, pozwolili, by odprowadzono ich od brzegu łóżka, a pani Pomfrey zaciągnęła wokół niego zasłony.
– To było naprawdę przerażające – powiedział Ron, gdy wychodzili ze skrzydła szpitalnego. – Co takiego ma Sam-Wiesz-Kto, że jest tak podekscytowany?
Hermiona spojrzała na dyrektora, ale nic nie powiedziała. Miała nieprzyjemne uczucie, że dokładnie wiedział, co tak ucieszyło Voldemorta i kto to dostarczył.
– Nie wiem, panie Weasley – powiedział Dumbledore, rzucając Hermionie znaczące spojrzenie – jednakże użyjemy wszystkich naszych środków, aby dowiedzieć się co się stało. W międzyczasie Harry jest w dobrych rękach. Proponuję, abyście oboje spróbowali się nie martwić i odpoczęli.
Dyrektor odszedł w kierunku swojego gabinetu, a Ron skierował się w stronę schodów do Wieży Gryffindoru.
– Idziesz, Miona? – zapytał, kiedy nie poszła za nim od razu. – Słyszałaś Dumbledore’a, z Harrym wszystko będzie w porządku.
– Wiem – powiedziała nieobecnie, po czym dodała – nie, idź śmiało, ja chyba pójdę na spacer, żeby oczyścić trochę umysł.
Poczekała, aż Ron zniknie, a potem, ignorując swoją wcześniejszą decyzję, by poczekać do jutra, skierowała się prosto do wschodniego korytarza na pierwszym piętrze.
~•~•~
– Profesorze? – zawołała, gdy wyłoniła się z przejścia do pokoju dziennego Snape’a. W pokoju panowała cisza i chłód, podobnie jak w laboratorium, kiedy je sprawdziła. Przyglądając się uważnie szafce zawierającej jego próbki eliksirów zauważyła, że kilka fiolek z fałszywym eliksirem Cruciatus zniknęło.
Przygryzła wargę.
Czy powinna tu zostać i poczekać, aż wróci? Czy mógłby wiedzieć co sprawiło, że blizna Harry’ego tak bardzo bolała, dlaczego czuł taki gniew, a potem zadowolenie? Czy gniew Voldemorta był skierowany na Snape’a?
Postanowiła zostać; troska zarówno o Harry’ego, jak i Mistrza Eliksirów zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem i potrzebą snu. Czekając na niego, mogła przynajmniej trochę popracować, więc zabrała się za warzenie kolejnych eliksirów dla skrzydła szpitalnego. Eliksiry uspokajające, podobne do tych, które uzdrowicielka podała wcześniej Harry’emu, eliksiry nasenne oraz maść na siniaki. Wszystkie były stosunkowo proste, ale wymagały od niej koncentracji, dlatego odciągnęło to jej myśli od innych niepokojących spraw.
Minęło już kilka godzin, gdy do jej uszu dotarł odgłos kogoś wchodzącego przez kominek w salonie, a ona zerknęła przez uchylone drzwi w samą porę, by zobaczyć Mistrza Eliksirów znikającego za drzwiami po drugiej stronie pokoju, które jak się domyśliła, prowadziły do jego sypialni. Drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem.
Hermiona zmarszczyła brwi mieszając w zamyśleniu eliksir w kociołku. Coś było nie tak z jego ulotnym pojawieniem się, ale nie potrafiła tego do końca określić.
Zazwyczaj po powrocie ze spotkania z Voldemortem, przychodził prosto do laboratorium, blady i milczący, zaczynając warzyć to, o co go poproszono danego wieczoru.
Po kilku minutach i braku jakichkolwiek odgłosów z drugiego pokoju, jej niepokój wzrósł i rzucając zaklęcie zastoju na swój kociołek, przeszła do pokoju dziennego.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, były ciężkie, aksamitne szaty Snape’a, rzucone na podłogę obok kominka. Zmarszczyła brwi na myśl, że to niepodobne do Snape’a, by zostawiał coś na widoku. Podniosła je, wzdrygając się lekko, gdy spomiędzy fałd wypadła czarna maska.
Ostrożnie przerzuciła szaty przez oparcie jednego z foteli, ale nie zdobyła się na to, by zabrać maskę z miejsca, gdzie leżała obok kominka.
Wiedziała, że to tylko przedmiot i niemądrze jest się go bać, ale miał on przerażające skojarzenia, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona, urodzonego wśród mugoli. Była to ostatnia rzecz, jaką widziało wiele osób takich jak ona, zanim ich życie nagle i brutalnie kończyło się.
Jej przenikliwe rozmyślania przerwał stłumiony dźwięk dochodzący z sypialni. Przeszła przez pokój i stanęła cicho przed zamkniętymi drzwiami, nasłuchując. Dźwięk był głośniejszy i rozpoznała go jako kaszel, okropny, rwący kaszel.
Wpatrywała się w zamknięte drzwi. Co zrobiłby Snape, gdyby nieproszona weszła do jego sypialni? Po dźwiękach dochodzących ze środka, nie wyglądało by był w stanie ją zbesztać, więc jej obawy przeważyły nad strachem, chwyciła za klamkę i pchnęła drzwi.
– Panie profesorze? – zawołała.
Nie słysząc odpowiedzi wkroczyła do ciemnego pokoju, oświetlonego jedynie blaskiem samotnej świecy na komodzie. Światło to wystarczyło by zorientować się, że pokój jest pusty, a jej uwaga skupiła się na jedynych drzwiach prowadzących z pokoju, gdy zza nich rozległo się kolejne kaszlnięcie.
Zanim zdążyła się powstrzymać, przeszła przez pokój, pchnęła drzwi od łazienki i z przerażeniem spojrzała na widok, jaki się przed nią ukazał.
Snape klęczał na kolanach, bezradnie wymiotując do porcelanowej muszli klozetowej.
Widząc go w tej chwili, zdała sobie sprawę co było takie dziwne, gdy zobaczyła go po powrocie. Musiał zrezygnować ze swoich standardowych warstw pod szatami śmierciożercy, ponieważ teraz był ubrany tylko w czarne spodnie i białą lnianą koszulę, tak przesiąkniętą potem, że Hermiona mogła dostrzec bladość jego skóry przez cienki materiał.
Kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi, gwałtownie odwrócił się w stronę dźwięku, wciąż trzymając muszlę klozetową w kurczowym uścisku.
Jego twarz była maską bólu, bledsza niż zazwyczaj i dodatkowo pokryta potem.
– Co ty… – tylko to zdołał powiedzieć, zanim odwrócił się od niej, gdy kolejna fala gwałtownego kaszlu wstrząsnęła jego ciałem. Jego włosy opadły na twarz, zasłaniając jej widok jego udręczonych rysów, kiedy opróżniał zawartość swojego żołądka do toalety.
Hermiona początkowo pogrążona w milczeniu, otrząsnęła się i zaczęła działać. Nie bez powodu chodziła na zajęcia Magomedycyny. Szybkim ruchem różdżki wyczarowała chłodną, mokrą chustkę i podeszła do Mistrza Eliksirów.
Blade kosmyki wilgotnych od potu włosów przylegały do jego policzków, a ona zawahała się tylko przez chwilę, zanim stanęła obok niego i odgarnęła mu włosy z twarzy, trzymając je delikatnie w dłoni z tyłu szyi, aby zapobiec ich ponownemu opadaniu.
Zdała sobie sprawę, że kiedy dotknęła dłonią jego karku, całe jego ciało zadrżało.
Cruciatus?, pomyślała. Co mógł takiego zrobić, że rozzłościł Voldemorta na tyle, by doprowadzić go do takiego stanu?
Chyba, że to normalne…
Przez ostatnie kilka wezwań nie wracał w takim stanie… ale Voldemort był zadowolony z jego postępów w tworzeniu eliksiru. Czy w takim stanie Snape wracał, ilekroć nie zadowolił swojego pana? Jej serce wciąż boleśnie ściskało się w piersi na myśl o tym, że Mistrz Eliksirów musiał się z tego pozbierać, sam, za każdym razem.
Kaszel ustał, a Snape opadł na kolana, łapczywie łapiąc powietrze, z łzawiącymi oczami od długotrwałego odruchu wymiotnego.
Hermiona wypuściła z uścisku jego włosy i wręczyła mu chustkę do wolnej dłoni. Jego druga ręka wciąż kurczowo ściskała muszlę klozetową, aby się podtrzymać. Przyjął tkaninę bez komentarza i wytarł twarz w chłodny materiał, podczas gdy Hermiona wyczarowała szklankę wody.
Nie ufając swojemu głosowi, w milczeniu wymieniła ścierkę w jego dłoni na szklankę wody, żałując tej czynności chwilę później, kiedy szklanka wyślizgnęła się z jego drżących palców.
Odbiła się, a ona pocieszona, że instynktownie wyczarowała nietłukącą się szklankę, wyczarowała kolejną.
– Proszę pozwolić mi pomóc – powiedziała łagodnie.
Napotkał jej spokojne spojrzenie i skinął lekko głową, a jego oczy nie spuszczały wzroku z jej oczu, kiedy zbliżyła szklankę do jego ust, przechylając ją powoli, by chłodna woda mogła przepłynąć przez jego wargi. Z trudem przełknął kilka łyków, po czym oderwał się od niej.
Odsunęła się od niego, sprzątając wodę z pierwszej szklanki i odwróciła się, by postawić obie szklanki obok umywalki. Pozostawała odwrócona do niego plecami tak długo jak było to możliwe, udając zainteresowanie nagą, kamienną ścianą pomieszczenia, aby dać swojemu profesorowi szansę na uspokojenie się.
Musiało być to dla niego upokarzające, że ktokolwiek widział go w takim stanie, nawet ktoś, komu najwyraźniej ufał bardziej, niż był skłonny przyznać na głos… w każdym razie według Dumbledore’a.
Przynajmniej nie kazał jej jeszcze wyjść, choć to czy chciał żeby została, czy też po prostu nie był w stanie się kłócić, to już inna sprawa.
Obróciła się z powrotem twarzą do niego, gdy tylko usłyszała ruch. Obserwowała, jak chwiejnie podniósł się na nogi i pokonał przestrzeń między nimi. Wciąż wyglądał bladziej niż zwykle, a ona musiała oprzeć się pokusie wyciągnięcia ręki, by go wesprzeć.
– Dziękuję – wyszeptał, a jego głos był ochrypły, całkowicie pozbawiony swojego zwykłego, aksamitnego brzmienia. Dopiero kiedy napotkała jego spojrzenie, zrozumiała wagę tego jednego słowa i gdzieś pod jej troską i obawą poczuła, że ogarnia ją dziwne uczucie. Jej ręce pragnęły wyciągnąć się do niego, chciała mu pomóc, dodać otuchy i ukoić jego ból, a jej umysł tymczasem śpiewał: On pozwala mi pomóc! Nie odpycha mnie!
W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że nadal wpatruje się w jego oczy i odwróciła wzrok, skrępowana ich bliskością w tym małym pomieszczeniu. Przeszedł obok niej do umywalki i odkręcił zimną wodę, napełniając nią dłonie i obmył sobie twarz.
Wyszła cicho z łazienki, by dać mu trochę prywatności, ale zawahała się czy powinna pójść dalej, jednak jej ciekawość tego, co się stało i szczera troska o Snape’a powstrzymały ją przed całkowitym odejściem.
Usiadła ostrożnie na krawędzi ciemnoniebieskiego, aksamitnego fotela i poświęciła chwilę na przyjrzenie się otoczeniu przy słabym świetle.
Pokój z pewnością nie wyglądał tak, jak się spodziewała. Chociaż, szczerze mówiąc, nie poświęcała zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad wystrojem sypialni Mistrza Eliksirów.
Gdyby kiedykolwiek udało jej się opowiedzieć Harry’emu i Ronowi o tym pokoju bez ryzyka, że zbiegną do lochów, by zabić Snape’a, z przyjemnością oznajmiłaby, że nie ma tam ani trumny, ani haka, na którym spałby „wielki, tłusty nietoperz”, zwisając z sufitu.
Zauważyła, że pokój był całkiem przyjemny. Był ciemny, ale z pewnością nie tak chłodny i nieprzyjemny, jak mogłaby się spodziewać. Z lekkim rozbawieniem zauważyła, że jedyne kolory Slytherinu w zasięgu jej wzroku widniały na pasiastym szaliku wiszącym na haczyku z tyłu drzwi.
Pokój zdobiły te same ogromne okna co w salonie, choć te obecnie były zasłonięte przez ciężkie zasłony, które zdawały się pasować do obicia fotela, na którym siedziała. Wzdłuż jednej ściany znajdowała się duża szafa podobna do tej, w której profesor Lupin trzymał bogina na zajęciach na trzecim roku. Była tam również wysoka komoda i dwie mniejsze po obu stronach łóżka.
Samo łóżko wyglądało na… wygodne. Hermiona nie potrafiła znaleźć lepszego słowa, aby je opisać. Stanowiło ono rodzaj łóżka, na którym z przyjemnością można było się położyć po długim, ciężkim dniu. Pościel była w bogatych odcieniach ochry, wspaniale kontrastując z niebieskimi zasłonami i fotelami, nadając pomieszczeniu ciepła i przytulności.
Skrzypnięcie drzwi od łazienki uświadomiło ją o obecności Snape’a w pokoju, więc wstała, a jej zachowanie upewniło go, że jeszcze nie wyszła.
– Nie powinnaś tutaj być – powiedział zmęczony, ledwo przechodząc przez pokój, zanim ciężko opadł na krawędź łóżka. Materac ugiął się lekko pod jego ciężarem, a on zamknął oczy, podnosząc wciąż drżącą dłoń by ścisnąć nasadę nosa.
– Nie śmiałabym pana tak zostawić, profesorze – odpowiedziała rzeczowo. – Co się stało?
– Dostarczyłem gotowy eliksir Cruciatus Czarnemu Panu – odetchnął z trudem.
– Nie rozumiem – powiedziała powoli. – Jak… jeśli dał mu pan to, czego chciał…
– Dlaczego to zrobił? – wskazał na siebie i westchnął. – Jak wiesz, w ciągu ostatnich kilku tygodni przynosiłem mu różne próbki eliksirów, aby przedstawić moje postępy. Chociaż dostarczyłem właściwy eliksir dziś wieczorem, wciąż zabrałem ze sobą kilka innych próbek, gdyby zastanawiał się, dlaczego jestem tak pewny, że ten jeden zadziała.
Hermiona przytaknęła, wytężając słuch, by usłyszeć jego głos, który wciąż był niczym więcej niż miękkim pomrukiem.
– Zachowałem prawdziwy eliksir na koniec, a dwa pozostałe przetestowałem na… – jego głos momentalnie załamał się i skierował wzrok na podłogę – …mugolach pojmanych przez śmierciożerców.
Hermiona przełknęła ciężko ślinę, czując się rozgoryczona.
– Czarny Pan wściekł się, gdy próbki zabiły ofiary natychmiast i bezboleśnie. Rozkazał mi, abym sam przetestował zawartość ostatniej fiolki – dokończył cicho Snape.
– Co? – Wstała gwałtownie, zbliżając się, by stanąć przed nim. Podniósł głowę, a ona zauważyła, że na jego czole nadal zbierają się strużki potu.
– A zatem działa – wyszeptała, czując przypływ strachu, kiedy Mistrz Eliksirów zachichotał gorzko, a potem znów zakaszlał.
– Można tak powiedzieć – mruknął, odchrząkając z bolesnym wysiłkiem. – Lepiej, niż mógłbym sobie kiedykolwiek wyobrazić, jeśli wybaczysz mi dobór słów.
Skinęła głową na potwierdzenie. Snape milczał przez chwilę, a Hermiona obserwowała go, widząc nawet w słabym świetle, wciąż przebiegające przez jego ciało dreszcze.
– Jak to wyglądało? – wyszeptała.
– To było… – przerwał, szukając odpowiednich słów – …nie wiem jak to opisać. Moc zaklęcia Cruciatus, jak zapewne wiesz, jest zależna od czarodzieja rzucającego je. Nie da się go utrzymać przez dłuższy czas i choć można ją powtórzyć, zawsze przychodzi czas, by dojść do siebie i odetchnąć. Tu było inaczej, nie było żadnej ulgi. Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć… Wiem, że krzyczałem, dopóki mój głos nie osłabł… a po chwili musiałem stracić przytomność, bo kiedy się ocknąłem, byłem sam.
Jego głos załamał się i podczas jego opowieści Hermiona w jakiś sposób znalazła się obok łóżka, klęcząc na podłodze, ujmując jedną z jego dłoni w swoją. Nie odsunął się, a jedynie wpatrywał się w coś nad i za nią, czekając na jej reakcję.
Z kolei Hermiona zaniemówiła. Była przerażona zarówno tym, przez co przeszedł, jak i obojętnością, z jaką o tym opowiadał. Jego brak reakcji na to, że trzymała go za rękę, zmartwił ją i zastanawiała się, czy nie jest w pewnego rodzaju szoku.
Nie odważyła się zasugerować żadnych eliksirów, aby nie weszły w reakcję z tym, który niewątpliwie wciąż był w jego organizmie z wcześniejszej nocy.
Eliksir, pomyślała. Jak mogłam zapomnieć?
– Antidotum – wykrzyknęła głośno, wstając, ale zawahała się, gdy potrząsnął głową.
– Będzie gotowe dopiero jutro – powiedział krzywiąc się. – Musi gotować się na wolnym ogniu przez trzydzieści sześć godzin po dodaniu odchodów.
– W takim razie powinien pan trochę odpocząć – zaproponowała.
– Nie – powiedział wstając. – Jest wiele do zrobienia. Czarny Pan domaga się pełnej partii eliksiru do następnej soboty.
Mistrz Eliksirów przeszedł przez pokój w kierunku drzwi do salonu. Dotarł do połowy drogi, po czym zachwiał się i złapał oparcie fotela. Pochylił się na chwilę ciężko oddychając, a Hermiona do niego podeszła.
– Profesorze, proszę – błagała. – Nie może pan nic robić w takim stanie. Musi pan odpocząć, dopóki skutki działania eliksiru nie osłabną.
– Nie wiemy, jak długo może to potrwać – zaprotestował bez śladu swojej zwyczajnej perswazji. – Nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu.
– Nie będzie pan nikomu pomocny, jeśli wysadzi pan swój kociołek z powodu wycieńczenia. Przez drżenie nie jest pan nawet w stanie precyzyjnie przygotować składników.
Chwyciła go za ramię, na tyle mocno by poczuć, jak mimowolne dreszcze wciąż przez niego przenikają. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jego koszula wciąż jest wilgotna od potu i zapewne jest mu zimno.
– Do tego się pan przeziębi. – Delikatnie szarpnęła jego rękaw i poprowadziła go, by z powrotem usiadł na skraju łóżka. – Powinien pan przebrać się w coś suchego.
Przytaknął obojętnie i sięgnął po górny guzik swojej koszuli. To, że zrobił to przy niej, wskazywało na to, jak bardzo był nieobecny, ale to nie miało znaczenia, bo jego dłonie dygotały tak bardzo, że nie mógł go rozpiąć. Westchnął i opuścił rękę z powrotem na kolana.
– Chciałby pan, żebym panu pomogła? – zapytała niepewnie.
Westchnął, a nieznaczny rumieniec wpłynął na jego blade policzki.
– Chciałbym? Nie – powiedział. – Potrzebuję? Na to wygląda.
Podeszła ponownie do przodu, oddychając równomiernie przez nos, starając się powstrzymać drżenie własnych palców, gdy sięgnęła po pierwszy guzik pod jego brodą.
Odchylił lekko głowę do tyłu, pozwalając jej na łatwiejszy dostęp i przymknął oczy, trwając w ten sposób, kiedy odpinała kolejno guziki. Kiedy dotarła do miejsca, w którym koszula znikała w spodniach, zawahała się i spojrzała w górę, by zobaczyć, jak przygląda się jej z zamyśleniem. Poczuła, że na jej policzkach pojawia się rumieniec i cofnęła się, mając nadzieję że słabe światło w pokoju ukrywa jej skrępowanie.
– Ja tylko, em… pójdę tam na chwilę – mruknęła, wskazując na salon.
– To nie będzie konieczne – powiedział, a ona zaskoczona spojrzała w górę. Czy miał na myśli…
– Może pani wrócić już do siebie, panno Granger – kontynuował.
Och.
– Nic panu nie będzie, profesorze? – zapytała.
– Jestem pewien, że nie – odparł, a na jego twarz wkradł się krzywy, choć nie złośliwy uśmieszek. – Aczkolwiek, jeśli chciałabyś wrócić rano, gdy antidotum będzie już gotowe, możesz obserwować ostatni etap procesu warzenia.
Przytaknęła, przygryzając wargę, a po chwili odwróciła się w stronę drzwi.
– Panno Granger – zawołał za nią cicho.
Zatrzymała się i odwróciła. Wstał z brzegu łóżka, jednak nadal trzymał się rogu komody, aby się podeprzeć.
– Ja… – zaczął, po czym przerwał na chwilę, zanim powiedział – Doceniam twoją pomoc.
Był tak bardzo niepodobny do przerażającego Mistrza Eliksirów, stojąc przed nią w przyćmionym świetle, z lekko odsłoniętym fragmentem bladego torsu wzdłuż rozpiętej koszuli, z wilgotnymi i rozwichrzonymi włosami.
Skinęła głową, pozwalając sobie na delikatny uśmiech, zanim wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Po tym wszystkim zdała sobie sprawę, że tak naprawdę był tylko człowiekiem. Bez szat, bez szyderstwa, bez ludzi oceniających go po znaku na przedramieniu, był po prawdzie żołnierzem walczącym na wojnie, czyli kimś, kto wniósł znaczny wkład, ale tak niewiele otrzymał w zamian.
Po dzisiejszym wieczorze zrozumiała, dlaczego Dumbledore zbliżył ich do siebie. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział jej, że będzie stała z częściowo rozebranym Mistrzem Eliksirów w jego sypialni, w mgnieniu oka podałaby mu proszek Fiuu i wskazałaby drogę do Świętego Munga. Teraz była jednak zadowolona, że dyrektor nalegał na ich współpracę oraz że mogła pomóc Snape’owi w potrzebie, a on pozwolił jej na to.
Wiedziała, że kiedy znów odzyska zdrowy rozsądek, prawdopodobnie będzie próbował ją odepchnąć, urazić ostrymi słowami lub milczeniem, ale nie da się zniechęcić. Teraz już trwała w tym na dobre. To prawda, nadal był tak samo sarkastyczny, stanowczy i nieustępliwy jak zawsze, ale nie był już tak złośliwy. Bez względu na pozory, Mistrz Eliksirów był tylko człowiekiem i mógł zostać zraniony tak jak każdy.
Wpatrywała się w zamknięte drzwi sypialni. Wiedziała, że kazał jej wyjść, ale nie mogła się zmusić, by wrócić do swoich pokoi. Efekty działania eliksiru zdawały się ustępować, ale tak naprawdę mieli do czynienia z czymś nieznanym. Nie wiadomo było, czy objawy nie nasilą się jeszcze w nocy, a ona zamierzała być w pobliżu na wypadek, gdyby stało się coś gorszego.
I, mogła się do tego przyznać przed samą sobą, nawet jeśli nigdy nie powiedziałaby o tym nikomu, że chciała zostać ponieważ szczerze zależało jej na mężczyźnie w pokoju obok, jako nauczycielu, pewnego rodzaju mentorze oraz przyjacielu.
Spojrzała na zegar na kominku. Było tuż po północy. Antidotum miało być gotowe za jedenaście godzin…
Zdjęła wierzchnią szatę i marszcząc ją w chwilowym skupieniu, zamieniła ją w miękki koc. Następnie skuliła się w jednym z foteli przy kominku, ciasno otulając się nim.
Kilkukrotnie w ciągu nocy wstawała i przystawiała ucho do drzwi sypialni, nasłuchując odgłosów dyskomfortu z wnętrza. Nieraz musiała siłą powstrzymywać się przed otwarciem drzwi.
Za każdym razem wracała na swój fotel i wpatrywała się w dogasający żar ognia, a w jej umyśle pojawiały się przebłyski nocnych wydarzeń. Sen przez długi czas nie nadchodził.
Rozsądne wyjaśnienie.Wróć do czytania
blade kosmyki czy blade policzki? Bo włosy to on ma czarne…Wróć do czytania
Genialne zdanie 🙂 A tak poza tym bardzo fajny opis skutków fizycznych i psychicznych tego eliksiru.Wróć do czytania