Przed Świtem – Rozdział 12

12. Dwie strony

 

Na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia dyrektor wezwał Hermionę, Harry’ego oraz Rona do swojego gabinetu. Wyjaśnił im, że w przeciwieństwie do poprzednich dwóch lat, nie będą mogli spędzić tygodniowej przerwy świątecznej na Grimmauld Place ze względu na tragiczne okoliczności, w jakich znaleźli się ostatnio członkowie Zakonu.

Hermiona domyśliła się, że dzieje się coś, co jest trzymane w tajemnicy. Prorok Codzienny był wyjątkowo powściągliwy w informowaniu o atakach śmierciożerców w ciągu ostatnich kilku tygodni, po tym, jak na początku roku na pierwszych stronach gazet ukazały się nagłówki o dramatycznych wydarzeniach. Pewnego wieczoru, podczas smętnej rozmowy w pokoju Hermiony, Harry nie miał wątpliwości, że ataki nadal są przeprowadzane.

Mimo, że lekcje oklumencji z Dumbledore’em w poprzednim roku przyniosły rezultaty, Harry nadal potrafił wyczuć szczególnie silne wybuchy emocji Voldemorta. Hermiona zauważyła, że wybuchy te, często pokrywały się z wezwaniami Snape’a w ciągu ostatnich kilku tygodni. Wiedziała, że tylko demonstrował on swoje postępy odnośnie eliksiru Czarnemu Panu, jednak z tego, co jej powiedział wynikało, że inni śmierciożercy obecni w te noce byli o wiele bardziej… aktywni.

W oczach Dumbledore’a nie było już blasku, kiedy przedstawiał całej trójce uczniów obecną sytuację. Zamiast zwykłych, przypadkowych ataków, Voldemort rozpoczął nową strategię, której celem stali się członkowie Zakonu i ich rodziny. Kingsley Shacklebolt był pierwszym i jedynym, o którym poinformował Prorok. Od tamtej pory Dumbledore zdołał przekonać gazetę, aby nie informowała o atakach, dlatego Hermiona z przerażeniem i osłupieniem przyjęła wiadomość, że od tamtej pory zginęło trzech członków Zakonu. Co gorsza, dwóch z nich było w domu, kiedy nastąpił atak, więc ich rodziny również padły ofiarą sług Voldemorta.

Jednak szczególnie niepokojące było to, skąd Voldemort wiedział kogo obrać za cel. Członkostwo w Zakonie Feniksa było bardzo tajne i niewiele osób spoza organizacji wiedziało o jej istnieniu, nie mówiąc już o szczegółowych danych jej członków.

– Kolejny szpieg – powiedział Harry, którego oczy były nieczytelne, kiedy przypomniał sobie konsekwencje niewykrycia poprzedniego szpiega, który przeniknął do Zakonu, Petera Pettigrew.

– Istnieje taka możliwość – westchnął ciężko Dumbledore. – Nie jestem w stanie określić, w jaki inny sposób te informacje mogłyby przedostać się na zewnątrz. Mam pełne zaufanie do każdego członka Zakonu, a jego nadszarpnięcie jest czymś, na co w tej chwili nie możemy sobie pozwolić. Jako środek ostrożności każdy członek Zakonu będzie mieszkał na Grimmauld Place do odwołania, oczywiście z wyjątkiem tych z nas, którzy przebywają tutaj w szkole.

– A co z ich rodzinami? – zapytał Ron, niewątpliwie myśląc o swoich własnych rodzicach w Zakonie oraz swoich braciach rozmieszczonych po całym kraju. – Czy zamiast nich, śmierciożercy nie wezmą ich za cel?

– Podjęliśmy niezbędne środki ostrożności, aby chronić krewnych wszystkich członków Zakonu – oświadczył dyrektor. – Pozostaje tylko pytanie, gdzie wasza trójka spędzi Boże Narodzenie. Oczywiście, możecie zostać tutaj, ale zapewne chcielibyście zmienić otoczenie.

Harry i Ron gorliwie przytaknęli, a nawet Hermiona musiała przyznać, że atmosfera w zamku stała się nieco opresyjna. Z powodu odwołania wizyt w Hogsmeade od czasu ataku w poprzednim roku, uczniowie mieli niewiele okazji, by wyjść poza teren zamku, więc w tym roku żaden uczeń nie zdecydował się na pozostanie w szkole podczas przerwy.

– Wie pan, gdzie zatrzymali się moi rodzice, profesorze? – zapytał Ron. – Wiem, że Harry i Miona byliby mile widziani w domu, jeśli…

Dumbledore potrząsnął przecząco głową.

– Twoi rodzice uważają, że najbezpieczniej będzie, jeśli w tym roku nie wróci pan do domu, panie Weasley – powiedział poważnie dyrektor. – Artur jest jednym z głośniejszych zwolenników dobrych stosunków między czarodziejami a mugolami w Ministerstwie; jego obawy, że może to przyciągnąć niepożądaną uwagę, są jak najbardziej uzasadnione.

Ron zbladł.

– Może pan być spokojny, panie Weasley – kontynuował uprzejmie dyrektor. – Twoi rodzice są dobrze chronieni na Grimmauld Place wraz z resztą Zakonu. Nie stanie się im tam żadna krzywda.

– Moglibyśmy zostać z Fredem i George’em – powiedział Ron, odprężając się minimalnie. – Ucieszyliby się z dodatkowej pomocy w sklepie w okresie Świąt… i może nawet by nam zapłacili. – Jego oczy zaświeciły się na myśl o wydawaniu pieniędzy.

– Brzmi dobrze – powiedział Harry, a następnie zwrócił się do Dumbledore’a. – Czy jest to do zaakceptowania, profesorze?

Dyrektor skinął głową, a w jego oczach ponownie pojawiły się iskierki.

– Oczywiście. Przypuszczam, że zobaczę kilka nowych psot, kiedy wrócicie na nowy semestr.

Hermiona przygryzła wargę. Boże Narodzenie z Weasley’ami brzmiało jak zabawa, ale czuła się źle, zaniedbując własnych rodziców. Nie spędzała z nimi świąt od kilku lat. Obawiała się, że kiedy skończy szkołę i zacznie żyć w świecie czarodziejów przepaść, która już między nimi powstała, tylko się powiększy.

Hermiona odchrząknęła.

– Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, dyrektorze – powiedziała. – Myślę, że w tym roku chciałabym spędzić święta z moimi rodzicami.

Dumbledore skinął ze zrozumieniem głową, a ona zwróciła się do swoich przyjaciół.

– Bardzo chciałabym spędzić święta razem z wami – powiedziała szczerze – ale czuję, że w tym roku powinnam spędzić je w domu.

Ron wyglądał na lekko zawiedzionego, ale zarówno on, jak i Harry zaakceptowali jej decyzję bez zbędnych pytań. Po ustaleniu tej kwestii, rozmowa wróciła na temat Zakonu. Dumbledore był pewien, że wkrótce odkryją szpiega, a do tego czasu najlepsze co mogli zrobić, to zapewnić wszystkim ochronę i bezpieczeństwo na Grimmauld Place.

Zaskakujące, że to Ron, a nie Harry, nie zgadzał się z tym, chociaż nie powiedział tego w obecności dyrektora. Trójka Gryfonów rozmawiała o zaistniałej sytuacji tego samego wieczora, skulona w wygodnych fotelach w rogu pokoju Hermiony, kiedy Ron wyraził swoje obawy.

– Nie wiem, co Dumbledore sobie myślał, umieszczając cały Zakon w jednym miejscu.

Hermiona zmarszczyła brwi.

– Co masz na myśli?

– Pomyśl o tym – powiedział Ron rzeczowo. – Ktokolwiek przekazuje te informacje Sami-Wiecie-Komu, jest oczywiście wtajemniczony w to, co dzieje się w Zakonie. Jeśli ktoś przebywający na Grimmauld Place jest szpiegiem, to Dumbledore właśnie przekazał mu kompletną listę wszystkich członków Zakonu.

Hermiona zamarła w bezruchu.

– Cholera – mruknął Harry, po czym dodał po chwili – Ale Dumbledore powiedział, że ufa wszystkim w Zakonie. To musi być ktoś z zewnątrz.

– Czyżby? – zapytał sceptycznie Ron. – Dumbledore swego czasu ufał Peterowi Pettigrew.

Twarz Harry’ego pociemniała i nic nie powiedział.

– Zaufał też Quirrellowi, kiedy Sam-Wiesz-Kto wystawał mu z tyłu głowy… – kontynuował Ron. – Zaufał Moody’emu, mimo że tak naprawdę był to śmierciożerca w przebraniu… i zaufał Snape’owi, mimo że był śmierciożercą.

Znowu to samo, pomyślała Hermiona.

– Och, więc to o to chodzi – powiedziała chłodno.

– Nie, nie to miałem na myśli, Hermiono – zaprotestował Ron. – Tylko mnie wysłuchaj.

– Nie – przerwała poirytowana. Myślała, że rozwiązali kwestię zaufania do Snape’a ostatnim razem kiedy się kłócili, ale najwyraźniej nie. – Teraz twoja kolej, aby mnie wysłuchać. Mam już naprawdę dość tego, że próbujesz obwiniać profesora Snape’a za wszystko, co pójdzie źle. Od naszego pierwszego roku byłeś nieugięty, że próbował zabić Harry’ego, chociaż wiemy, że to nieprawda. Owszem, nie lubi Harry’ego. I co z tego? Profesor McGonagall nie lubi Draco Malfoy’a, czy to znaczy, że próbuje go zabić?

– Nie o to mi chodziło, Hermiono – powiedział Ron. – Snape jest śmierciożercą…

– On nie jest śmierciożercą! – krzyknęła Hermiona.

Wzięła głęboki oddech, wdzięczna za zaklęcie wyciszające, które z przyzwyczajenia rzuciła na pokój.

– Ronaldzie Weasley – powiedziała cicho. – Gdybyś wiedział chociaż o połowie rzeczy, których profesor Snape doświadczył w swoim życiu, myśl że mógłby nie być lojalny wobec Zakonu, nigdy by ci się nie nasunęła.

Ron westchnął.

– Słuchaj – powiedział. – Najwyraźniej podchodzę do tego w niewłaściwy sposób. Nie próbuję wszczynać kłótni, nie zgrywam jakiegoś prymitywa jak ostatnio, nie powiedziałem też, że uważam że Snape jest szpiegiem.

Hermiona prychnęła. Prawie mógłby ją nabrać.

– Mam tylko nadzieję, że wkrótce złapiemy szpiega, bo do tego czasu… – przerwał i zerknął na Harry’ego. – Twój tata ufał Pettigrew, prawda?

Harry zacisnął szczękę i przytaknął, a Hermiona w końcu zrozumiała, o co chodziło Ronowi.

Tak naprawdę użył Snape’a jako przykładu i chociaż wolałaby, żeby tego nie robił, to jednak wyraźnie zaznaczył, o co mu chodzi. Tak naprawdę nie wiedzieli komu mogą ufać, ponieważ ostatnim razem kiedy ktoś zdradził Zakon, była to ostatnia osoba, jaką można było sobie wyobrazić. Być może prawdziwy zdrajca wykorzystywał to na swoją korzyść, wzbudzając obawy i wątpliwości wśród lojalnych członków Zakonu, utrudniając im współpracę w celu wygrania wojny.

– Dumbledore wierzy w dawanie ludziom drugiej szansy, a to powoduje, że jest podatny na każdego kto może go przekonać, że są warci ocalenia – powiedział Harry,

– Rozumiesz co chcę powiedzieć, Hermiono? – błagał Ron. – Nie, że Dumbledore podjął złą decyzję ufając Snape’owi, ale że jeśli był skłonny wysłać wcześniej byłego lojalnego śmierciożercę z powrotem do Sam-Wiesz-Kogo jako szpiega, to możliwe, że dał komuś innemu drugą szansę… komuś, komu nie powinien.

– Przepraszam, że wyciągnęłam pochopne wnioski – powiedziała ze skruchą. – Ale tak na poważnie, myślę że profesor Dumbledore potrzebowałby bardzo przekonującego powodu, by zaufać komuś z drugiej strony. Nie uwierzył profesorowi Snape’owi na słowo, kiedy ten przyszedł do niego chcąc zmienić strony.

Obaj jej przyjaciele spojrzeli na nią zaciekawieni, a ona potrząsnęła głową.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Nie mogę wam powiedzieć, co wiem, ale myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że profesor Dumbledore nie jest starym głupcem, który dałby się nabrać na byle jaką szlochaną historyjkę.

Siedzieli tak cicho, wpatrując się w ogień przez kilka minut, dopóki Harry nie odezwał się ponownie.

– Ostatnim razem kiedy ktoś zdradził Zakon, najpierw był lojalny wobec Dumbledore’a, a potem zmienił stronę. Istnieje możliwość, że to się powtórzyło?

– Myślałam o tym – mruknęła Hermiona. – W ten sposób ta osoba nie musiałaby zdobyć zaufania dyrektora, aby przeniknąć do Zakonu, bo już byłaby jego członkiem.

– Problem w tym – wtrącił Ron – że to znaczy, że może to być każdy? Skąd mamy wiedzieć komu ufać?

– Myślę, że Dumbledore ma rację – westchnęła Hermiona. – Nikt nie może zrobić nic więcej oprócz bycia ostrożnym i zwracania uwagi na wszystko, co wydaje się podejrzane.

– Stała czujność – powiedział Harry z zawadiackim uśmiechem.

~•~•~

Następnego dnia był piątek i jak zwykle Hermiona po ostatnich zajęciach udała się ukrytym przejściem do laboratorium Snape’a, aby kontynuować warzenie eliksirów dla skrzydła szpitalnego. Pomimo ogromnej listy, którą dała jej pani Pomfrey, w ciągu ostatniego miesiąca udało jej się zrobić większość niepsujących się eliksirów, dzięki czemu miała czas, by pomóc Mistrzowi Eliksirów w jego własnej pracy.

Jego początkowe ostrzeżenie, kiedy zaczynała korzystać z laboratorium, aby nie przeszkadzała mu w pracy, zostało zapomniane przez nich oboje. Dzięki jej uporowi i odkryciu przez niego jej prawdziwego zainteresowania tematem eliksirów, coraz bardziej angażowała się w jego pracę.

Była zaskoczona i zadowolona, kiedy zgodził się pokazać jej badania, nad którymi pracował, a szczegółowość i jakość jego pracy tylko pogłębiła jej szacunek dla niego jako naukowca.

Tydzień temu Snape w końcu odkrył problematyczny składnik antidotum na eliksir Cruciatus i na szczęście substancja ta miała łatwo dostępny zamiennik. Czekał teraz tylko na zebranie kolejnego zapasu odchodów księżycowej klaczy, by ukończyć ostateczną miksturę.

Hermiona zajęła się warzeniem własnych eliksirów w laboratorium, dopóki Snape nie wszedł pośpiesznie tuż po siódmej i nie zajrzał jej przez ramię.

– Eliksir uspokajający – zauważył. – Utrzyma się wystarczająco dobrze. Proszę rzucić zaklęcie zastoju, panno Granger. Mamy dziś ważniejsze sprawy do załatwienia.

Rzuciła zaklęcie, posprzątała stół po czym udała się do pokoju dziennego. Pojawił się ponownie w innych drzwiach, rezygnując ze swojej zwykłej czarnej peleryny na rzecz innej, która była nadal czarna, lecz podszyta gęstym futrem. Spojrzała na niego pytająco, kiedy podał jej podobne okrycie.

– Na zewnątrz jest bardzo zimno – stwierdził. – Zaklęcia rozgrzewające byłyby mało skuteczne.

– Gdzie idziemy, profesorze? – zapytała, biorąc od niego pelerynę i zarzucając ją na swoje na ramiona. Nieznacznie pachniała drzewem sandałowym i jakimś innym zapachem, którego nie potrafiła określić. Była bardzo ciężka, ale luksusowe futro było więcej niż warte tego ciężaru.

– Dziś jest trzecia noc pierwszej kwadry księżyca – powiedział. – Jest to nasza jedyna okazja przez następny miesiąc, aby zebrać kluczowy składnik antidotum. Jako że Czarny Pan będzie miał gotowy eliksir zanim minie kolejny miesiąc, nie ma czasu do stracenia.

– Tak szybko przekaże mu pan prawdziwy eliksir? – zapytała Hermiona, podążając za nim, wychodząc z jego kwater głównymi drzwiami. Poprowadził ją wzdłuż krótkiego korytarza do kolejnych drzwi, które otworzyły się, ukazując pokryte śniegiem tereny prowadzące do Zakazanego Lasu. Dopiero gdy byli już daleko od zamku, odezwał się ponownie.

– Dumbledore uznał, że dalsze udawanie porażki może zagrozić mojej pozycji w szeregach śmierciożerców – wyjaśnił. – Dlatego następnym razem, kiedy zostanę wezwany, dostarczę gotowy eliksir.

– Kiedy spodziewa się pan ponownego wezwania? – zapytała ostrożnie, gdy dotarli na skraj Zakazanego Lasu i ruszyli wąską ścieżką w głąb drzew.

– Nie wiem – odparł krótko, po czym westchnął i dodał – Chociaż nie spodziewam się by Czarny Pan pozwolił, by Boże Narodzenie minęło bez jakiegoś… świętowania.

Zadrżała. Jego słowa nie przyniosły jej na myśl obrazu śmierciożerców śpiewających w Wigilię kolęd w Hogsmeade.

Przez chwilę szli w milczeniu, jedynie na moment Hermiona przerwała ciszę, wyciągając własną różdżkę i mrucząc Lumos. Ciemność pod koronami wysokich drzew była absolutna, a Snape który szedł przed nią, świecił swoją różdżką na ścieżkę pozostawiając ją w cieniu.

Szli już od ponad pół godziny. Znajdowali się w głębi lasu, kiedy Snape nagle zatrzymał się na skraju polany, oświetlonej nikłym blaskiem księżyca.

– Tam – powiedział cicho, wskazując na pień drzewa. Hermiona zrozumiała po co przyszli. Zauważyła dość pokaźną część odchodów, które lekko lśniły.

– Powinna być gdzieś tutaj – mruknął, a potem zaczął mówić w języku, który Hermiona rozpoznała jako łacinę, choć nie rozumiała słów.

– Ono mówi po łacinie? – zapytała ze zdumieniem. Chociaż wiele magicznych stworzeń podobnych do człowieka – centaurów, goblinów i olbrzymów – mówiło ludzkimi językami, Hermiona nie zaliczała księżycowej klaczy do ich grona, porównując to stworzenie do jednorożca, którego mowy nie rozumiał nikt poza jego własnym gatunkiem.

– Ona – powiedział Mistrz Eliksirów, spoglądając z wyrzutem na Hermionę – rozumie starożytny język. Nie potrafi mówić, ale słucha, a ja rozumiem ją wystarczająco dobrze.

W tym momencie Hermiona zauważyła pewien ruch na skraju polany, a zza drzew ostrożnie wyłoniła się najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziała.

Żadna z ilustracji w książkach o magicznych stworzeniach nie oddawała prawdziwego wyglądu zwierzęcia, które stało przed nimi. Było znacznie mniejsze od jednorożca, miało najwyżej trzy stopy wysokości, ale posiadało identyczny kształt ciała i grację. Jego sierść była gładka, ciemnobrązowa, a tam, gdzie padało światło księżyca, mieniła się niezwykłym blaskiem. Kiedy stworzenie się poruszało, światło falowało po jego sierści w odurzającym tańcu. Grzywa i ogon były równie ciemne jak sierść, lecz pasma zdawały się pochłaniać jeszcze więcej księżycowego światła, aż w końcu zalśniły.

Hermiona przypomniała sobie film dokumentalny, który oglądała w telewizji poprzedniego lata w domu. Opowiadał on, jak księżyc był nudnym i jałowym miejscem, jednak z Ziemi, w nocy, wydawał się on być czymś bardzo pięknym.

Stworzenie prychnęło i nerwowo skrobało ziemię.

– Nie jest przyzwyczajona do obecności innych – powiedział łagodnie Snape. – Zaczekaj tu.

Hermiona patrzyła zauroczona, jak na widok Snape’a stworzenie zaskomlało i ruszyło w jego stronę. Kiedy był już wystarczająco blisko, wyciągnął rękę i pogłaskał jej grzywę, a ona pochylając się pod wpływem jego dotyku, uniosła głowę i delikatnie musnęła jego bok przez fałdy szaty.

Mistrz Eliksirów wydał z siebie niski chichot i sięgnął do swoich szat, wyjmując garść jakiegoś pożywienia. Księżycowa klacz zjadła ofiarowane jedzenie z jego ręki, podczas gdy on zaczął mówić niskim głosem.

Hermiona nie słyszała co mówił, ale domyśliła się, kiedy stworzenie spojrzało za niego, obserwując ją z obawą w jasnych oczach.

Snape przywołał ją do siebie, a ona biorąc głęboki oddech, wyszła na polanę, by do nich dołączyć.

Zbliżając się do nich, zawahała się, a jej krok osłabł. Snape obserwując ją powiedział kilka słów do księżycowej klaczy, a po chwili stworzenie podeszło do niej z nosem wyciągniętym przed siebie, by powąchać jej rękę. Był on miękki i ciepły, a stworzenie zaczęło ją okrążać, delikatnie wąchając.

Hermiona stała nieruchomo, niepewna co powinna zrobić. Zaskakując ją, stworzenie głośno parsknęło i pognało przez polanę.

– Zrobiłam coś złego? – zapytała Snape’a, który wyglądał na rozbawionego, kręcąc głową.

– Nie, jest jedynie rozczarowana, że nie miałaś żadnych smakołyków, które mogłabyś jej zaoferować tak jak ja.

– Och.

– Teraz – powiedział Snape szybko. – Zbierzmy to, po co przyszliśmy.

Księżycowa klacz stanęła z powrotem u boku Snape’a, a on jedną ręką pogłaskał lekko jej grzywę, podczas gdy drugą wyciągnął kawałek tkaniny z kieszeni swoich szat. Hermiona rozpoznała płótno jako ten sam materiał, z którego miesiąc temu odwijał odchody, aby jej je pokazać.

Księżycowa klacz najwyraźniej również rozpoznała jego intencje, ponieważ widząc materiał, stworzenie podbiegło do kupki odchodów, czekając na ich przybycie.

Snape pokazał Hermionie, jak zebrać cenną substancję, aby nie została zanieczyszczona przez brud lub ludzki dotyk. Księżycowa klacz stała obok, obserwując jak Hermiona starannie owija odchody w dodatkowe warstwy płótna.

Snape wówczas powiedział coś do istoty, co poskutkowało tym, że ta ponownie trąciła go niezbyt delikatnie głową w bok.

– Co pan takiego powiedział? – zapytała Hermiona, zarówno rozbawiona, jak i oszołomiona koleżeństwem, jakie zdawały dzielić się te dwa nieprawdopodobne istnienia.

– Powiedziałem jej, żeby nie wyglądała na tak zadowoloną z siebie – powiedział, uśmiechając się. – Przecież i tak musiała się tego pozbyć.

Tym razem to Hermiona parsknęła, starając się powstrzymać śmiech. Wciąż nie była przyzwyczajona do słuchania Mistrza Eliksirów mówiącego tak szczerze, a odkrywszy jego specyficzne poczucie humoru, uznała lekcje Eliksirów za dość trudne. Nieustannie musiała sobie przypominać, aby nie śmiać się, kiedy rzucał obelgę w kierunku któregoś z jej kolegów.

Jej reakcja zdawała się zaskoczyć stworzenie, które zaskomlało ze strachu, chowając się za Snape’em dla bezpieczeństwa.

– Przepraszam… – zaczęła cicho Hermiona, ale Snape podniósł rękę i ponownie zwrócił się do zwierzęcia. Hermiona uważnie słuchała niskiego głosu swojego nauczyciela, lecz nie mogła zrozumieć więcej niż pojedyncze słowa. Po kilku minutach księżycowa klacz, wyglądając na lekko nieśmiałą, wyłoniła się zza Snape’a i szturchnęła jego dłoń, wykonując identyczny gest wobec Hermiony, zanim odwróciła się ze świstem ogona i zniknęła w ciemności poza polaną.

– O co chodziło? – zapytała Hermiona.

– To był jej sposób na pożegnanie – powiedział Snape, po chwili dodając – jest nietypowym stworzeniem, ale przydatnym sprzymierzeńcem, szczególnie teraz.

– Co pan jej powiedział po tym, jak ją przestraszyłam? – zapytała po pewnym czasie Hermiona, kiedy wracali do zamku. – Rozmawiał pan z nią dość długo.

– Powiedziałem jej tylko, że jesteś moją przyjaciółką i nie zrobisz jej nic złego.

– Przyjaciółką? – Hermiona spojrzała z powrotem na swojego nauczyciela, licząc na to, że półmrok przesłoni pełen nadziei wyraz jej twarzy.

– Luźno tłumacząc – powiedział patrząc na nią, a ciemność sprawiła, że jego własny wyraz twarzy był nieczytelny. – Nie rozumie całego języka łacińskiego. Mówiąc jej, że jesteś moją przyjaciółką, zrozumiała, że nie zrobisz jej krzywdy – zamilkł na moment. – Poprosiłem ją również, na wypadek gdybyś kiedykolwiek pojawiła się tutaj w poszukiwaniu jej darów bez mojej obecności, aby zapewniła je dla ciebie.

– Och.

Przez pewien czas szli bez słowa, jedynie ich kroki i szelest małych, niewidzialnych stworzeń w pobliżu przerywały ciszę.

– Wie pan – powiedziała konwersacyjnie, kiedy zbliżali się do krańca lasu, gdzie drzew zaczynało być coraz mniej – powinien pan uczyć Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Niesamowicie sobie pan z nią poradził.

– Próbujesz pozbawić profesora Hagrida pracy? – skomentował szyderczo.

Hermiona zawahała się. Snape wiedział, że nie zdawała Opieki nad Magicznymi Stworzeniami na owutemach, mimo że przyjaźniła się z nauczycielem pół-olbrzymem, którego wiedza i miłość do magicznych stworzeń była rozległa.

– Nie – powiedziała – ale gdyby kiedykolwiek chciałby pan odmiany od Eliksirów, jestem pewna…

– Wątpię, żebym odniósł wielki sukces – powiedział gwałtownie, idąc obok niej, kiedy wskazał na swoje lewe ramię. – Wiele magicznych stworzeń czarna magia odstrasza równie mocno, jak pociąga ona księżycowe klacze. Połowa stworzeń z programu nauczania owutemów nie zbliżyłaby się do mnie.

Zwiększył tempo, by przejść obok niej, a ona wiedziała po stanowczości jego tonu, że rozmowa jest skończona. Irytowało ją to, że ich przyjemne dyskusje zawsze wydawały się kończyć na kwaśnej nucie. Wyglądało to tak, jakby nie potrafił pozwolić sobie na radość przez dłuższy czas.

Maska zawsze powracała na swoje miejsce, bo przecież źle by się stało, gdyby ktoś inny zobaczył prawdziwego Severusa Snape’a. Hermiona z biegiem czasu poznawała go coraz lepiej i przerażało ją trochę to, jak bardzo zaczynała lubić ukrytą stronę swojego nauczyciela.

Po powrocie do zamku nastrój Snape’a pogarszał się z minuty na minutę. Nauczył ją warzyć antidotum, choć nie mieli pewności czy zadziała, dopóki nie skończy wrzeć przez trzydzieści sześć godzin i nie nadarzy się okazja, by je przetestować. Nie chciał jednak powiedzieć jej nic o składnikach i procesie warzenia eliksiru Cruciatus, mimo że tej nocy zaczął warzyć nową partię. Próbowała mu wytłumaczyć, że znajomość składników oryginalnego eliksiru pomoże jej lepiej zrozumieć działanie lekarstwa.

Odwrócił się do niej, kładąc różdżkę na stole między nimi.

– Nie kwestionuj moich decyzji – syknął gniewnie. – Jesteś pod moim nadzorem i nauczysz się tylko tego, co uznam za stosowne.

Następnie odwrócił się do kociołka za sobą, stanowczo ją ignorując.

To był z całą pewnością profesor Snape, a nie ta druga osoba, którą zdążyła poznać… Severus, jak – być może nierozsądnie – myślała o nim w swojej głowie.

Nie wiedziała, co spowodowało ten nagły wybuch gniewu. Kłóciła się z nim już kilka tygodni wcześniej, kiedy odmówił pokazania jej eliksiru do wykrywania czarnej magii we krwi, twierdząc że sam w sobie jest na jej pograniczu. W końcu jej upór zwyciężył, a on pokazał jej go niechętnie, zrzędząc półgłosem o natarczywych Gryfonach.

Zastanawiała się, dlaczego tym razem jego reakcja była tak odmienna?

Po siedmiu latach spędzonych w jego klasie wiedziała, że najlepszym sposobem na rozgniewanego profesora Snape’a jest zachować zimną krew i wziąć się do pracy. Przeszła na drugą stronę laboratorium, aby dokończyć warzenie eliksiru uspokajającego. Nie spojrzał na nią nawet na chwilę, a po uprzątnięciu swojego miejsca pracy, wyszła po cichu, niepewna czy jest bardziej zmartwiona czy zła na tego skomplikowanego człowieka.

 

Rozdziały<< Przed Świtem – Rozdział 11Przed Świtem – Rozdział 13 >>

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz