—–S—–
2 sierpnia 1975
Severus zastanawiał się przynajmniej przez trzydzieści minut, czy powinien sprawdzić, czy Hermiona już się obudziła. Tak, była piąta trzydzieści rano i tak, mógł tęsknić za budzeniem się obok niej i widokiem jej okropnych włosów i otwartych ust. Niezależnie od tego, nudził się i tęsknił za nią i chociaż nigdy nie wszedłby do jej pokoju, aby patrzeć jak śpi, był blisko obudzenia jej.
Więc ubrał się i zszedł na dół. Może mógłby pobiegać po posiadłości i sprawdzić, czy pan McGonagall już wstał i był gotowy do rozpoczęcia dnia? Co prawda zarobił już za swoją pracę tak dużo, że wystarczy mu na składniki do eliksirów, nowe szaty, podręczniki i nadal mu zostanie dużo pieniędzy, wręcz w takiej ilości, jakiej w całym swoim życiu nie miał, ale nie miał zamiaru przestać pracować, jeśli nie będzie musiał. Chciał zdobyć jak najwięcej doświadczenia wiedząc, że praca u boku Mistrza Zielarstwa przyniesie mu w przyszłości same pozytywy – takie jak referencje, gdy będzie aplikował na Mistrza Eliksirów.
I, do cholery, naprawdę mógł mieć szansę u Hermiony.
Wiedział, zaczynając swój czwarty rok, że traci tak dobry kontakt z Lily. Ona była typową Gryfonką, prawą i odważną. Uwierzyła swoim znajomym, że posiadanie jakiejkolwiek wiedzy o czarnej magii jest równoznaczne z zostaniem czarnoksiężnikiem, ponieważ chęć posiadania tych informacji jest tak silna i nie do odrzucenia tylko dla kogoś, kto już kroczy tą ścieżką. A Ślizgoni byli najgorsi. Nieważne, że ten dom oznaczał kreatywność i przebiegłość, jego główną cechą była ambicja, która często przeradzała się w pragnienie władzy.
Nie pomagało też że stawała się coraz piękniejsza, a jemu jedynie rósł nos, mając nadzieję, że dojrzewanie w końcu minie i jego włosy oraz skóra nie będą już tak tłuste. Zdobywanie przyjaciół było dla niej tak łatwe jak oddychanie, podczas gdy on, nawet dla innych Ślizgonów, był tylko znajomym lub korepetytorem. Robił co tylko mógł, aby przetrwać.
Ale rzuciłby to wszystko i codziennie narażał swoją głowę, gdyby Lily Evans powiedziała, że chce z nim być.
Gdy rozpoczynał swój czwarty rok była dla niego wszystkim.
A później poznali Hermionę.
Kiedy zemdlała w Walentynki, nie chciał przyznać, że się bał. Kiedy wyjechała do McGonagall’ów na Święta Wielkanocne, nie chciał przyznać, że za nią tęsknił. Jej zaproszenie go na wakacje wydawało się zbyt piękne, aby być prawdziwe. Był pewny, że straci ją, kiedy pojawiła się niezapowiedziana na Spinner’s End, ale ona została i nie powiedziała nic o tym, jak żył. Nie było żadnego współczucia ani obrzydzenia, żadnego… Niczego. Po prostu tam była, rozmawiała z jego matką, spała w łóżku obok niego, pozwalając mu poprowadzić się w górę i w dół obrzydliwej rzeki bez żadnego narzekania.
Wiedział wtedy, że jest inna pod wieloma względami bardziej niż się spodziewał. Był w niej zauroczony. Może nawet coś więcej: był prawie pewny, że zakochuje się w niej jak ostatni idiota. I choć rok wcześniej w pociągu nie wyglądała tak, aby ktokolwiek mógł podziwiać jej atrybuty fizyczne, to musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć jak pięknieje w swój własny sposób. Nigdy nie będzie Lily, ale to tylko czyniło ją lepszą. A dojrzewanie nie stanie się jego przyjacielem w najbliższym czasie. Severus bał się, że Hermiona nie obrzuci go nawet drugim spojrzeniem, że zakocha się w Lupinie lub jakimś Krukonie. Może nawet w jakimś atrakcyjniejszym Ślizgonie.
Upewnił się, aby nigdy celowo nie przedstawić jej żadnego z nich.
Wątpił, aby bogactwo miało dla niej znaczenie, ale nie mógł zaprzeczyć temu, że pieniądze za które mógłby kupić rzeczy, by mogły ją uwieść nie zaszkodzą, nawet jeśli miały być to zwykłe pióra lub pergamin. Albo kwiaty, które mogły służyć jako składniki do eliksirów.
Severus zatrzymał się, kiedy dotarł do kuchni, widząc stojącą naprzeciwko kociołka Cordelię McGonagall, po której lewej stronie rozłożone były składniki, a po prawej otwarta książka.
– Co warzysz? – zapytał, zaskakując ją tak bardzo, że aż podskoczyła. Z szeroko otwartymi oczami i ręką na sercu, usta Delii wykrzywiły się w uśmiechu.
– Wystraszyłeś mnie, Severusie. Trochę wcześnie wstałeś.
– Ranny ptaszek.
– Warzę Bobowi środek przeciwbólowy. Nie jest już tak młody jak wcześniej i pochylanie się przez cały dzień sprawia, że bolą go plecy. Mówi, że bierze go więcej niż powinien, ale jest za młody, aby przejść na emeryturę.
Severus uśmiechnął się do siebie, kiedy podszedł i sprawdził jej składniki. Cordelia używała dokładnego przepisu z książki, na co powstrzymał parsknięcie.
– Znam lepszy sposób na uwarzenie go – powiedział, podnosząc fiolkę śluzu gumochłona. – Będzie szybszy, silniejszy, dłużej działał i nie sądzę, aby tak łatwo można było się na niego uodpornić. – Cordelia zmarszczyła brwi, zanim rozluźniła mięśnie twarzy.
– Hermiona wspominała, że jesteś specem od eliksirów. Powiedziała też, że wysadziłeś swój kociołek, warząc coś zmodyfikowanego.
– Tylko za pierwszym razem. Za drugim i trzecim razem już mi się udało, a rezultat przetestowałem na sobie.
– Kiedy?
– Użyłem go, gdy musiałem nastawić swoje ramię – powiedział nonszalancko, przypominając sobie zaklęcie przez które spadł ze schodów, niedługo po Świętach Wielkanocnych. Pamiętał echo śmiechu Pottera i Blacka, rechot Pettigrew’a i okropny ból, który rozdzierał jego ramię. Gdyby nie miał się spotkać z Hermioną i Lily może znalazłby więcej czasu, aby je poprawnie nastawić, ale wiedząc, że przyjaciółki będą się martwić i w końcu znajdą go w skrzydle szpitalnym, zdecydował się po prostu ,,oderwać plaster” za jednym razem. Nastawił ramię oparty o ścianę w lochach, połknął eliksir, po czym poszedł się uczyć.
Cordelia rozważała to tylko przez chwilę, po czym odsunęła się i wskazała dłonią na kociołek.
– Powiedz mi czego potrzebujesz. Nie mogę uwierzyć w to, że pozwalam piętnastolatkowi pokazać mi jak coś uwarzyć, no ale to ja tutaj dalej korzystam z książki.
Severus wykrzywił usta, nie chcąc się śmiać, aby jej nie urazić.
Pracowali cicho, a Cordelia zachowywała się jak asystentka, podając mu to co było potrzebne, gdy Severus odgrywał mistrza. Warzenie własnej odmiany eliksiru było ekscytujące i nerwowe. Bał się, że coś schrzani udowadniając, że jest tylko głupim dzieciakiem, ale w głębi duszy wiedział, że da radę to zrobić.
Gdy zbliżały się ostatnie etapy i słońce zaczęło wschodzić, kobieta odchrząknęła.
– Jesteś dobry w zmienianiu eliksirów?
– Robię to od trzeciego roku, ale nie w tym stopniu. To był mój pierwszy eksperyment, który się udał.
– Ale wiesz jak… zmieniać eliksiry? Aby były lepsze?
Severus zmarszczył brwi, obserwując jak eliksir zmieniał kolor na niebieski, tak jak powinien.
– Tak. Zaczynam od metod przygotowywania, a potem patrzę na przepis. Chcę zostać Mistrzem tej dziedziny, a bez talentu i chęci eksperymentowania jest to trudne.
Usłyszał jak odchodzi, otwiera i zamyka szafkę, a potem do niego wraca. Podała mu kartkę papieru.
– Wiesz, jak go poprawić?
Severus przeczytał tekst i ścisnął mu się żołądek. Eliksir płodności. Zauważył podczas niedzielnych kolacji, na które chodził z McGonagall’ami, że było tam wielu młodych dorosłych, ale do tego momentu nie zdawał sobie sprawy z tego, że żadne z nich nie było dzieckiem Boba i Cordelii. Założył, że mają dziecko, które dorosło i wyjechało. Zauważył, że wszyscy nazywają Profesor McGonagall ,,ciotką Min” ale…
– Koper jest często używany w… eliksirach antykoncepcyjnych. Zmień go na oset i może dodaj też ślaz. – Wzruszył ramionami, pochylając głowę, aby ukryć rumieniec. – Mogę się temu bardziej przyjrzeć, ale tylko jeśli…
– Dziękuję, Severusie – odetchnęła ze szczerością. – Nawet ta zwykła sugestia…
– Nie ma za co – wtrącił się, gestem wskazując, że nie trzeba więcej o tym mówić, gdy usłyszał kroki na schodach.
– Czy warzenie eliksirów liczy się jako używanie magii poza szkołą? – zapytała Hermiona, wchodząc do kuchni.
– Nie ma żadnego machania różdżkami podczas warzenia eliksirów – odpowiedział, po czym zauważył jak jej oczy powiększają się, a jej skupienie ulega zmianie, jakby widziała zamiast niego kogoś innego.
– Żadnego głupiego machania różdżkami – wymamrotała. – Cóż… – Jej oczy wróciły do normalnego stanu, a delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach. – Przypuszczam, że masz rację. A z resztą skąd mieliby wiedzieć? Delia tutaj jest.
Uśmiechnął się, utrzymując z nią kontakt wzrokowy i zauważając, jak rumieniec pojawia się na jej policzkach. Merlinie, miał nadzieję, że to coś więcej niż zażenowanie.
– Hermiono – wtrąciła się Delia. – Myślisz, że moglibyście potem wpaść do Hogsmeade? Zrobię listę rzeczy, które potrzebuję, a wy będziecie mogli skorzystać z kominka Minerwy.
– Bob chyba dzisiaj nie będzie nas potrzebował – powiedziała, patrząc na Severusa. Nastolatek wzruszył ramionami, rozdarty między chęcią pracy a spędzenia kilka godzin tylko z Hermioną.
– Doskonale – rozpromieniła się Cornelia. – Zacznę robić śniadanie, a wy później będziecie mogli ruszyć. I nie śpieszyłabym się z powrotem. Jesteście tak przyzwyczajeni do zwiedzania wioski z kolegami dookoła, że powinniście doświadczyć tego bez całego tego hałasu i zamieszania. – Spojrzała na Severusa, a jej oko lekko drgnęło, chociaż mogło to być również puszczenie mu oczka.
Hogsmeade nagle wydało mu się dużo atrakcyjniejszą opcją.
—–A—–
19 czerwca 1993
W porównaniu z początkiem roku, gdy Ginny weszła do przedziału Aurory w pociągu i przeprowadziły niezwykle niezręczną rozmowę, tym razem było idealnie: ćwiczenie zaklęć rozbrajających z czwórką najmłodszych Weasley’ów, Hermioną i Harrym. Grali też w eksplodującego durnia, w którym nie była zbyt dobra, ale z każdą grą stawała się lepsza. A potem, gdy zbliżyli się do stacji, oczy Harry’ego się rozszerzyły i zaczął pośpiesznie szukać w torbie pióra i pergaminu.
– To jest numer telefonu – wyjaśnił Ronowi. – Nauczyłem twojego tatę jak używać go zeszłego lata. Emm… – spojrzał na Aurorę, a na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. – czy Sna-twój ojciec, wie jak, emm….
– Chodziłam do mugolskiej szkoły, Harry, pamiętasz? – droczyła się, a chłopiec zaczerwienił się jak burak.
– Tak, tak. Zapomniałem, ponieważ my, uh… Nieważne. Tak możecie się ze mną skontaktować gdy będę u Dursley’ów – powiedział, zapisując swój numer trzy razy, po czym przedarł stronę i podał części Hermionie, Ronowi i Aurorze. – Nie sądzę, żebym wytrzymał kolejne dwa miesiące rozmawiając tylko z Dudley’em.
– Nie będą dumni, gdy usłyszą o wszystkich bohaterskich rzeczach, których dokonałeś? – zapytała zakłopotana Hermiona.
– Dumni? Te wszystkie razy, przez które mogłem umrzeć i jakimś cudem przeżyłem? Będą wściekli. – Aurora była jedyną, która parsknęła, a Ron spojrzał na nią z oburzeniem. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
W końcu pociąg całkowicie się zatrzymał, a oni wyszli z przedziału i udali się po swoje kufry. Radość zebrała się w Rory i sprawiała, że nastolatka chichotała za każdym razem, gdy złapała kontakt wzrokowy z Ginny, uświadamiając sobie, że spędzą razem kilka najbliższych tygodni. Matka młodej Panny Snape uświadomiła ją, że po wyjściu z pociągu powinna podążać za Ginny.
W końcu załadowały kufry na wózki i ruszyły do kolejki uczniów, czekających na przejście przez ścianę.
– Rory! – krzyknął Harry, przez co dziewczyny się zatrzymały. Ginny wyglądała na zdezorientowaną, ale nie było w niej śladu zazdrości. Chłopiec był za to widocznie zawstydzony, przestępując z nogi na nogę. – Chciałem cię tylko przeprosić. Kiedy wcześniej chodziliśmy razem do szkoły, byłaś jedyną osobą, której nie interesowało to co myślał Dudley i jego gang i która spędzała ze mną czas. I cóż, powinienem zrobić to samo, gdy trafiłaś do Hogwartu. Chyba na początku o tym po prostu nie myślałem, a potem to wszystko się stało i…
– W porządku – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Zaczynamy z czystą kartką następnego roku, tak? – Chłopiec skinął głową po czym odszedł.
Aurora spojrzała nerwowo na Ginny, szukając oznak świadczących o tym, że już zepsuła ich przyjaźń.
– Jesteś pewna że nie…? – zaczęła, pchając wózek ku wyjściu.
– Tak. To… On jest… Ja po prostu… Lubiłam go bardziej, gdy był bohaterem, którego osobowość wykreowałam w swoim umyśle. Tak jak ma Ron z Gwenog Jones. Nie przyzna się do tego że ją lubi, ponieważ ona nie gra w Armatach z Chudley, ale tak jest. Gdyby ją spotkał, zobaczył jaka jest naprawdę, to sądzę, że blask by po prostu zbladł.
– Nie wiem jak może lubić ten zespół. Są okropni.
– Nie daj mu tego usłyszeć – parsknęła Rudowłosa.
W końcu podeszły do ściany i gdy ochroniarz w końcu pozwolił im przejść na drugą stronę, zrobiły to z westchnieniem ulgi.
Po drugiej stronie przywitała kobieta z kręconymi, rudymi włosami i ciepłym uśmiechem. Aurora nie była pewna co o niej myśleć, ale sądząc po tym, jak Ginny od razu się do niej udała, była to Pani Weasley. Oczywiście słyszała o niej od obojga swoich rodziców, ale nie tak ją sobie wyobrażała.
Jej matka ubierała się głównie w spodnie i szaty o nowoczesnym kroju, które owijały jej tors i kończyły się na kolanach. Jej włosy zawsze były zaplecione lub upięte w kok, rozpuszczała je tylko na wyjątkowe okazje. Nosiła buty takie jak jej ojciec i wyglądała w każdym calu na uczoną, którą była i na czystokrwistą czarownicę, którą udawała. Pani Malfoy zawsze była dopracowana w każdym szczególe. Od jej włosów, przez szaty, aż po dodatki zaplanowane na dany dzień. A jej babcia ubierała się jak bogata Mugolka.
Aurora nigdy wcześniej nie widziała czarownicy, która wyglądałaby tak komfortowo i normalnie, ani kobiety, która mogłaby być na plakacie przedstawiającym macierzyństwo.
A teraz zakochała się w jej wyglądzie.
– Aurora Snape – uśmiechnęła się Molly Weasley, wyciągając rękę, aby złapać policzki Rory i się jej przyjrzeć. – Nie widziałam cię od kiedy byłaś małym dzieckiem. Jak pięknie wyrosłaś! Cieszę się, że przyjaźnisz się z Ginny. Miałam nadzieję, że będziesz z Ronem, ale przypuszczam, że różnica wieku…
– Mamo! – jęknęła Ginny, a Pani Weasley uśmiechnęła się do niej, zanim odwróciła się znów do Aurory.
– Jesteś dokładnie taka jak twój ojciec: trochę szczupła. Z drugiej strony twoja mama też chyba była chuda, jeśli dobrze pamiętam… – Zmarszczyła brwi, po czym potrząsnęła głową, uśmiechając się ciepło, gdy spojrzała na ścianę za plecami nastolatek. – Najwyższy czas żebyście przyszli, chłopcy.
– Pa, Harry – zawołał Ron, a Wybraniec odmachał mu, po czym odszedł w kierunku otyłego, dziwnie wyglądającego mężczyzny, który się w nich wpatrywał. Rudzielec zatrzymał się, gdy zobaczył Aurorę. – A co ty tutaj robisz?
– Nie tak rozmawiamy ze swoimi gośćmi, Ronaldzie – skarciła go Pani Weasley.
– Gośćmi?!
– Rory spędzi z nami kilka tygodni wakacji – uśmiechnęła się Ginny, a Ron jęknął.
– Ale to oznacza Snape’a! Nie chcę oglądać tego tłustego dupka podczas wakacji! Nie chcę widzieć go nawet w szkole!
– Ronaldzie, będziesz okazywał szacunek swoim nauczycielom. A ja już dostałam list od Pani Snape, że przyjedzie do Nory, aby odebrać Aurorę.
– Przyjedzie? – Rory zmarszczyła brwi.
To było dziwne, nawet nie biorąc pod uwagę badań, które miała przeprowadzać jej matka. Zauważyła, że kobieta coraz rzadziej wychodziła poza lochy, gdy Aurora rozpoczęła naukę w Hogwarcie. Rozumiała teraz, że to po to, aby nie musiała często używać swojego przebrania i nie przyciągać do siebie uwagi, więc dziwnym było, że zgodziła się przybyć do miejsca, gdzie tak wiele osób mogłoby ją rozpoznać.
Pani Weasley uśmiechnęła się do niej ciepło.
– Twój młodszy brat czuł się opuszczony, więc Severus zgodził się spędzić z nim kilka tygodni wakacji, podczas których ty będziesz u nas.
– Masz brata – Ron gapił się na nią w szoku, gdy Percy i bliźniacy podeszli do niego od tyłu.
– Ty masz trzech.
– Jest więcej Snape’ów? Jasna cholera.
– Ronaldzie Biliusie Weasley – warknęła przez zaciśnięte zęby Pani Weasley – jeszcze jedno słowo.
– Właściwie to mam sześciu braci – wtrąciła się Ginny. – Charlie i Bill mieszkają za granicą.
– Ach… Zapamiętam aby nigdy nie narzekać, gdy Leo narusza moją przestrzeń i nie chce zostawić mnie samej. – Rudowłosa dziewczyna zgodziła się z nią, a Molly zaczęła podążać ku wyjściu z peronu.
Wszyscy milczeli, dopóki nie doszli do frontowych drzwi, a Ron wymamrotał – Jest ich więcej.
Tym razem Pani Weasley nie musiała nic mówić, bo jeden bliźniaków uderzył go za nią.
3 lipca 1993
Aurora ubóstwiała Weasleyów. Uwielbiała Artura, który, słysząc, że chodziła z Harry’m do mugolskiej szkoły podstawowej, zaczął zadawać jej najrozmaitsze pytania dotyczące mugolskiego świata. Uwielbiała Molly, która ugotowała najlepsze posiłki, które Aurora kiedykolwiek jadła. Mogłaby obejść się bez Rona, ale bliźniacy wynagradzali jej jego złe zachowanie, a Percy chociaż był palantem, trzymał się sam. I oczywiście była też Ginny, która jak się dowiedziała, podzielała z nią wiele zainteresowań.
Jednym z nich był Quidditch.
– Matka nigdy nie pozwala mi grać – powiedziała Aurora, gdy szła razem z Rudowłosą na polanę otaczającą Norę. Miały miotły przewieszone przez ramię; Rory dostała Zmiatacza Siódemkę, którego wysłał jej ojciec niedługo po tym, jak dotarła do Weasley’ów, a Ginny miała starego Nimbusa 1700, który kiedyś należał do Charlie’ego. – Boi się latania i dostała ataku, gdy ojciec nauczył mnie latać, kiedy miałam cztery lata.
– Boi się latania? Tak jak Hermiona? – zapytała Ginny, a Aurora zachichotała.
– Dokładnie tak.
– Więc twój tato, Profesor Snape, jest naprawdę… fajnym rodzicem? Wiesz, w końcu przysłał ci miotłę wiedząc, że twoja matka tego nie zrobi. I to trochę tak jakby, nie wiem, drażnił się z nią?
– Tato zawsze uważał, że jej strach jest niedorzeczny i nieustannie się z nią droczy. Dał jej do zrozumienia, że żadne jego dziecko nie pójdzie do Hogwartu, nie wiedząc jak się lata. A dorastając wokół Draco, cóż, Quidditch był dla mnie naturalny.
– Myślę, że dorastałaś w jakimś innym wszechświecie – powiedziała przyjaciółka, przeskakując gruby korzeń. – Profesor Snape droczący się i lubiący zabawę, a do tego zachowujesz się, jakby Draco był porządnym człowiekiem.
– Od kiedy zaczęłam Hogwart mam wrażenie, że wylądowałam właśnie w innym.
Weszły na polanę, a poranna rosa jeszcze utrzymywała się na trawie. Wyszły wcześnie, zwlekając się z łóżka na przed tym, zanim chłopcy się w ogóle ruszyli. Piłki, których używali od kilku dni były wilgotne od pozostawienia ich na zewnątrz, co przez jakiś czas sprawiało, że były trudniejsze do złapania. Dwa słupki bramek, które zrobili z kilka hula-hop przymocowanych do gałęzi po przeciwnych stronach polany, były w nienaruszonym stanie.
Obie dziewczyny wsiadły na miotły i ruszyły, wlatując wyżej od szczytu drzew, zanim się zatrzymały. Zrobiły kilka okrążeń w oślepiającym słońcu, czerpiąc do płuc świeże powietrze.
– Myślisz, że pozwoliłby ci grać w drużynie? – zapytała Ginny. – Nie w tym roku, oczywiście, bo nie będzie żadnych kwalifikacji, ale w następnych latach…
– Tato? Jedyny powód, dla którego mógłby tego nie zrobić, to to, że mogę być lepsza od innych graczy Slytherinu, ale wątpię, że to ma dla niego jakieś znaczenie. Zresztą, ciotka Min kazałaby mu się wtedy odczepić.
– Twoje życie jest takie dziwne – zaśmiała się Ginny, po czym zmarszczyła brwi kierując wzrok w stronę Nory. – Towarzystwo nadchodzi.
– Co? – Odwróciła się w samą porę, aby zobaczyć, jak dwie rude głowy pędzą w ich stronę.
– Więc to właśnie robicie – powiedział Fred, gdy razem z George’em zatrzymał się obok nich.
– Wpędzisz nas w kłopoty jeśli mama zobaczy cię po drugiej stronie drzew – zbeształa go Ginny.
– Nie ma żadnych Mugoli w promieniu kilku mil – odpowiedział George.
– I to od wieków.
– A poza tym jest zbyt zajęta zachwycaniem się Percy’ym, który dostał odznakę Prefekta Naczelnego.
– Oczywiście. – Ginny przewróciła oczami.
– Co powiecie na grę? – zapytał George, chwytając z ziemi piłkę. – My przeciwko wam.
– Jestem lepszym obrońcą – powiedziała Ginny, patrząc na Aurorę.
– Okej.
Odwróciły się do bliźniaków i skinęły głową, po czym chłopcy uśmiechnęli się identycznie i odlecieli, a George rzucił piłkę do Freda.
– Gotowy na łatwą wygraną, Fred?
– Zapomniałeś swojego imienia? – zapytała Rory, unosząc brew w idealnej imitacji swojego ojca.
– O czym ty mówisz? Jestem George – odpowiedział Fred z niemal wiarygodną szczerością.
– Nie, nie jesteś.
– Skąd możesz wiedzieć?
– George jest przystojniejszy.
Zanim Fred mógł z siebie wydać oburzone “Oj”, przemknęła obok niego i chwyciła piłkę, śmiejąc się, gdy poleciała do prawdziwego George’a zdobywając punkt.
—–H—–
16 sierpień 1975
Na ulicy Pokątnej było zaskakująco cicho, gdy Hermiona i Severus chodzili od sklepu do sklepu, kupując to, czego potrzebowali na rozpoczynający się niedługo rok szkolny. Ich pierwszym przystankiem był sklep z szatami, bo oboje już potrzebowali nowych, sporo rosnąc przez ostatni rok.
– Urosłeś o kolejne cztery cale, Panie Snape – powiedziała Madame Malkin, stojąc prosto z rękami na biodrach. – Czary powiększające nie dadzą sobie rady z tak dużą różnicą.
– W porządku – powiedział tak uprzejmie, jak tylko potrafił.
Machnięciem różdżki kobieta sprawiła, że szaty, które na niego pasowały zawisły na manekinach.
– W takim razie rozejrzyj się, a ja przyjrzę się rozmiarowi twojej przyjaciółki. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek wcześniej cię widziałam.
– Nie widziała Pani – odpowiedziała Hermiona. – Miałam stare szaty zeszłego roku, ale w tym to na pewno się nie uda. Jestem albo za niska albo… – Zarumieniła się, zerkając na Severusa mając nadzieję, że nastolatek naprawdę był tak bardzo zajęty wybieraniem nowego ubrania na jakiego wyglądał.
– Rozumiem. – Madame Malkin dyskretnie zmierzyła Hermionę. – W porządku, moja droga – powiedziała, kolejny raz machając różdżką. – Unoszące się w powietrzu szaty z fioletową aurą będą na ciebie pasować, jak wprowadzimy kilka zmian.
Dziewczyna podziękowała jej i podeszła do regału najbliższego Severusowi, aby przyjrzeć się ubraniom. Spojrzała na niego i zauważyła, jak trzyma rękaw jednej szaty z lekko oszołomionym wyrazem twarzy.
– Coś nie tak? – zapytała, a gdy nie odpowiedział, przybliżyła się do niego. – Severusie?
Jego oczy poruszyły się nieznacznie z boku na bok, po czym spojrzał na nią, rumieniąc się.
– Nic. – Odwrócił się gwałtownie i skierował do zupełnie innego regału, bliższego ladzie.
Hermiona zmarszczyła brwi podnosząc rękaw, który oglądał, aby mu się przyjrzeć. W szacie nic nie wyglądało nieestetycznie, choć nie były w kolorze aż tak głębokiej czerni, jak te bliżej lady, ale te były nowe, więc miało to sens. Wzruszając ramionami, Hermiona zignorowała nastrój Severusa i wróciła do regału, który obserwowała. Podniosła szatę zadowolona, że jej długość idealnie będzie na nią pasowała po niewielkich przeróbkach, chociaż osoba, która ją wcześniej posiadała, musiała mieć bardzo krótkie ręce. Mogła kupić nowy strój, ale wolała mieć swoje książki, a nie te pożyczone od dzieci McGonagall i chciała się upewnić, że będzie ją stać na dobrej jakości pióra, bo przez jej nawyk żucia ich, te gorsze bardzo szybko się niszczyły. I atrament. Zarobiła przyzwoitą sumę galeonów dzięki Bobowi, ale i tak nie chciała ich zmarnować.
Ta myśl uderzyła ją jak tłuczek i sprawiła, że obróciła głowę, aby spojrzeć na Severusa.
Nie tylko ona zarobiła przyzwoitą sumę galeonów w wakacje, ale też nie ona była ciągle wyśmiewana przez swój wygląd. Uśmiechnęła się pod nosem widząc jak nastolatek zdejmuje z wieszaka trzy kompletnie nowe szaty i podaje je Madame Malkin. Wskazał też na białe koszule z kołnierzykiem, a ona była pewna, że jedna lub dwie z nich znajdą się w jego stosiku.
W ciągu miesiąca przez który z nimi przebywał nie przytył, ale zdecydowanie wyglądał zdrowiej. Praca fizyczna, czas spędzony na słońcu i skłonność Delii do karmienia go w większej ilości niż tej, do której był przyzwyczajony poza Hogwartem, złagodziły widoczność jego żeber i kręgosłupa, a do tego pomogły jego twarzy wypełnić się, więc już nie był aż tak wychudzony. Wydawał się dużo zgrabniejszy.
Zanim za bardzo dała się ponieść studiowaniu jego smukłej sylwetki, szybko zabrała się do szukania szat i innych części stroju uczniowskiego, które mogła podać Madame Malkin.
– Każę ci je wysłać – powiedziała, podliczając zakupy Severusa.
– Właściwie, to jeśli mogłabyś je wysłać na ten sam adres co Hermionie, to byłbym wdzięczny – powiedział szybko nastolatek, a kobieta szybko zmieniła dane, zanim wyszli.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, że zapytam – powiedziała ostrożnie Hermiona, gdy wyszli na słoneczną ulicę. – To jak wysyłali ci je wcześniej? Patrząc na to, co mówiłeś o swoim ojcu…
– Najpierw wysyłali je mojej babci, a ona przesyłała nam ubrania mugolską pocztą – odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni. – Moja matka została wydziedziczona przez swojego ojca, ale babka odmówiła pójścia w jego ślady. Była ich jedynym dzieckiem. Nie może wysłać nam żadnych pieniędzy, więc oprócz pomocy mojej matce w kupnie mi różdżki, nie mogła kupić żadnych przedmiotów na moje nazwisko. Ale Tobiasa nigdy nie obchodziła poczta, więc jeśli jakieś paczki przychodziły do mnie w wakacje, zazwyczaj tego nie zauważał.
– Pewnie ma to sens.
– A tobie? – zapytał znacznie ciszej. – Lily chciała, aby jej rzeczy zostały wysłane sowami, ale sądząc po sposobie, w jaki zapytałaś to… Ty nie?
Hermiona uśmiechnęła się czule.
– Nie. Mój ojciec po prostu by to dźwigał. Nawet kociołek. Nigdy nie narzekał, że był ciężki, ale jego palce zawsze były sine, gdy docieraliśmy do domu.
Severus parsknął cicho, a lekki uśmiech wciąż błąkał się po jego twarzy, gdy wyciągnął dłoń z kieszeni i uniósł głowę. – Mówiąc o kociołkach, to powinniśmy odwiedzić aptekę po nasze nie-ziołowe składniki.
Poszli do Sluga i Jiggera, kupując tylko połowę z listy wymaganych rzeczy w Hogwarcie i kompletnie dezorientując młodego czarodzieja pracującego za ladą. Następnie zahaczyli o Flourish & Blotts, gdzie spędzili przynajmniej godzinę, zanim przypomnieli sobie, że muszą kupić podręczniki. Hermiona wybrała nieskazitelnie nowe egzemplarze, gdy Severus wybrał te używane, ale w idealnym stanie.
– Dobrze wiesz, że i tak będę w nich pisać – powiedział, a Hermiona skuliła się w środku na tę myśl.
Wyszli z księgarni zastanawiając się nad zatrzymaniem się, aby coś zjeść, gdy Severus się zatrzymał. Wyprostował się i uniósł podbródek, czym kompletnie zdezorientował Hermionę zanim zobaczyła, dlaczego tak się zachował.
Spotkawszy tego mężczyznę tylko raz i to przelotnie, zajęło jej chwilę uświadomienie sobie, że nie patrzyła na starszą wersję Draco Malfoya, ale młodego Lucjusza Malfoya. Ubrany był w szyty na miarę garnitur, który miał o wiele za dużo haftów, najprawdopodobniej w celu odróżnieniu go od mugolskiego stroju, a jego szaty były elegancko skrojone, wyglądające jak bardzo długa, zwiewna marynarka. Jego włosy ledwo sięgały za łopatkę.
Przy jego ramieniu stała piękna, młoda kobieta, jej włosy były mieszanką czerni i blondu, a oczy tak bardzo przypominały te Draco, że bez wątpienia była to jego matka. Była ubrana nienagannie, ekstrawagancko i doskonale uzupełniała swojego towarzysza. Para kierowała się w ich stronę i natychmiast Hermiona zaczęła się denerwować.
Jej suknia była uszyta w czarodziejskim stylu, a ona od razu zaczęła przypominać sobie całą etykietę czystokrwistych, o której wspomniała jej Eileen Snape, podczas jej krótkiego pobytu na Spinner’s End. Mimo tych wszystkich lekcji, Hermiona była pewna, że zostanie właśnie ujawniona jako oszustka.
– Lucjuszu – przywitał się Severus, głosem nieco głębszym niż zazwyczaj.
– Severusie – odpowiedział Malfoy, uśmiechając się. – Dobrze wyglądasz, dużo lepiej niż wtedy, gdy wpadłem na ciebie kilka wakacji temu. Jak tam Hogwart?
– Lepiej.
– Dobrze to słyszeć. Jestem pewien, że pamiętasz Narcyzę, choć ostatnio nazywa się ją Lady Malfoy.
– Gratuluję. – Severus ukłonił się, ujmując dłoń kobiety, gdy ją wystawiła, po czym pocałował powietrze nad jej ręką.
– Dziękuję, Severusie – odpowiedziała szczerze, a jej oczy skierowały się na Hermionę. Lucjusz zauważył to i zaczął wyciągać dłoń w kierunku dziewczyny, a ona automatycznie wyciągnęła swoją, pozwalając Malfoyowi ją uścisnąć.
– A kim jest twoja urocza przyjaciółka?
Szybkie rzucenie oka na Severusa uświadomiło jej, że nastolatek coś kalkulował w głowie.
– Hermiona Granger-McGonagall – odpowiedział gładko i bez wahania.
Po części cieszyła ją ta różnica, którą dodał jej przyjaciel, bo dzięki niej gdy za niecałe dwadzieścia lat rozpocznie naukę razem z Draco, jej nazwisko nie będzie takie same, ale zastanowiła się też nad tym, dlaczego w ogóle uznał, że jest to dobry pomysł.
– McGonagall? Spokrewniona z Panią Profesor? – zapytał, unosząc brew, a Hermiona oblizała usta i odchrząknęła.
– Jestem jej adoptowaną bratanicą.
– Adoptowaną? Jakie to dziwne.
– Moi rodzice… Byli…
– Hermiona straciła rodziców rok temu, gdy wrócili z Ameryki – gładko wyjaśnił Severus.
– I nie masz żadnych rodziców chrzestnych? – Narcyza sapnęła, przyciskając dłoń do piersi, a szatynka potrząsnęła głową.
– Miałam być wychowanką szkoły, pod opieką Profesora Dumbledore’a, ale Minerwa, Profesor McGonagall, uznała że najlepiej będzie, jeśli umieszczą mnie z dala od miejsca, w którym będę spędzać większą część roku.
– Jakie to szczęście dla ciebie, że miałaś… Inną opcję. – Usta Lucjusza wykrzywiły się lekko. – Ale Granger to stare czystokrwiste nazwisko, dość rzadko słyszane.
– Większość mojej rodziny mieszka we Francji – odpowiedziała i było to dla niej proste, bo nie było to kłamstwo. Rodzina jej ojca była Francuzami i chociaż on nie mówił z dużym akcentem, to jego krewni tak.
– Ach, tak. Czystokrwiści z kontynentu rzadko spotykają się z brytyjskim społeczeństwem.
Nie była pewna, czy był to ślizgoński sposób na zapytanie o jej czystość krwi czy nie, ale Hermiona uznała, że lepiej nie zachowywać się teraz jak Gryfonka.
– Tak, to prawda – powiedziała, decydując się na kolejne naciągnięcie prawdy. – Gdyby nie to, że moja matka studiowała tam przez kilka lat, wątpliwe jest to, że kiedykolwiek by się spotkali.
– Co takiego zrobili?
– Nigdy mi nie powiedziano. – Dziewczyna z całej siły starała się nie zrywać z nim kontaktu wzrokowego.
– Ach, rozumiem – powiedział, po czym odwrócił się w stronę Severusa. – Z pewnością awansowałeś w świecie od naszego ostatniego spotkania. Może zobaczę cię na spotkaniu Klubu Ślimaka tego roku? Horacy prosił swoich starych ulubieńców o powrót, coś w rodzaju spotkania absolwentów.
– Możliwe.
Lucjusz wykonał gest, jakby oddawał Hermionę Severusowi, a ona była zaskoczona, gdy nastolatek chwycił jej dłoń i ułożył ją na zgięciu swego ramienia. Malfoy wydawał się to aprobować.
– Powinniśmy wracać do Dworu. Miłego dnia, Severusie. Hermiono. – Po lekkim ukłonie Lucjusz odprowadził Narcyzę.
– To było…
– Dokładnie.
– Byłeś genialny.
– Czyż nie jestem zawsze?
– Zamknij się, dobrze wiesz co mam na myśli. – Klepnęła go w ramię, zbliżając się do niego. Jej serce zabiło mocniej, gdy nagle zdała sobie sprawę, że desperacko chciała go pocałować. W usta, w nos, w policzek, w szyję, wszędzie. Cholernie chciała pocałować Severusa Snape’a i jej gryfońska wrażliwość tego wymagała. Bo on był genialny, a ona była mu za to wdzięczna. Ponieważ był Severusem, a ona cholernie tego chciała.
– Raczej nie – powiedział arogancko, unosząc brew i tylko zwiększając jej pragnienie na zamknięcie go swoimi ustami.
Zrób to. Zrób to, zrób to, zrób to. Odwaga, bądź odważna, zrób to.
– Może pójdziemy do Dziurawego Kotła? Jeśli nie oszczędzimy chociaż części rzeczy z listy do kupienia na spotkanie z Lily w następnym tygodniu, nie będzie się dało jej tolerować.
Tchórzostwo zwyciężyło i Hermiona odsunęła się od niego.
– Ale nie będzie nie do zniesienia?
– Nie – odpowiedział śmiejąc się. – Ten tytuł jest zarezerwowany tylko dla ciebie.
Zarumieniła się w połowie jego przytyku i nie mogła wymyślić niczego, co mogłaby powiedzieć.
Dalej trzymał jej dłoń opartą o zgięcie jego ramienia, a ona prawie nie mogła myśleć.
—–A—–
31 sierpnia 1993
– Cholera – zaklęła jej matka, co tak zaskoczyło Aurorę, że prawie potknęła się o własne stopy, a torba z książkami zsunęła się z jej ramienia. Podniosła wzrok i rozejrzała się dookoła, nie zauważając w bezpośrednim sąsiedztwie niczego, co mogłoby tak ją zdenerwować. Nawet Leo patrzył się na nią szeroko otwartymi oczami z opadniętą szczęką.
– Mamo – sapnął, ale Hermiona go zignorowała.
Kobieta wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, a srebrne kosmyki poprzedzające jej pięknego kruczego patronusa, zawirowały wokół dwójki młodych Snape’ów, zanim uformowały się w majestatycznego ptaka. Wylądował na kominku z głową pochyloną w sposób, który Aurorze zawsze przypominał jej ojca.
– Potrzebuję cię na Pokątnej – powiedziała jej matka, a ptak wyleciał przez okno.
– Mamo, nie możemy… – zaczął Leo, ale szybko zaczął uciszony.
– Nie przyciągaj niczyjej uwagi, kochanie.
Rory zmarszczyła brwi, rozglądając się dookoła, gdy jej matka przeprowadziła chłopca za belkę. Zauważyła głowę o rudych włosach i natychmiast zrozumiała: Weasley’owie tutaj byli.
Pamiętała, jak jej matka przyjechała do Nory, aby ją odebrać. Było to wczesnym rankiem, zbyt wczesnym, aby ktokolwiek poza Panem i Panią Weasley byli poza łóżkiem, mimo że emocje związane z ich wygraną na loterii dalej nie opadły. Molly zmarszczyła brwi i wpatrywała się w Hermionę Snape, gdy jej usta się poruszały, próbując sformułować odpowiednie słowa.
– Wiem, że wcześniej się spotkałyśmy – powiedziała w końcu. – Ale czuję się tak, jakbym znów cię ostatnio widziała, nie wiem dlaczego.
– Może minęłyśmy się na Pokątnej. – Jej matka uśmiechnęła się w ten wszechwiedzący sposób, który przybierała na twarz za każdym razem, gdy rozmawiała z kimś, kogo poznała jako dziewczynka. Hagrid miał podobną reakcję rok przed tym, jak Aurora rozpoczęła naukę w Hogwarcie. Zakupy na Pokątnej niemal sprawiły, że ten rodzaj uśmiechu na stałe zagościł na twarzy jej matki.
Aurora Snape obserwowała Weasley’ów i Harry’ego przez chwilę, zanim zdała sobie sprawę, że była z nimi Hermiona Granger. I miała kota.
– Powiedziałaś, że nie możemy mieć żadnego – mruknęła, krzywiąc się.
– Żadnego czego? – zapytała jej matka z roztargnieniem, niespokojnie obserwując kominek.
– Kota. Masz jednego, dokładnie tutaj, przy Dziurawym. Jest brzydki i pomarańczowy, ale masz jednego, więc dlaczego my nie możemy?
Natychmiast pożałowała pytania, gdy ból pojawił się na twarzy kobiety.
– Może będziemy mieli – odpowiedziała sekundę przed tym, jak płomienie zaświeciły się na zielono.
Strzepując sadzę z szat, jej ojciec skrzywił się.
– Kończyłem właśnie ważny etap bardzo delikatnego eliksiru, więc lepiej, żeby było to ważne.
– Jestem tutaj.
– Tak, podobnie jak ja. I chciałbym wiedzieć dlaczego.
– Nie, ty cholerny dupku. Jestem tutaj.
Słysząc to, tato Aurory spoważniał rozglądając się dookoła, zanim odwrócił się do swojej żony z uniesioną brwią.
– Nie pamiętałaś, że tutaj będziesz?
– Minęło dwadzieścia lat, Severusie. Wybacz mi to zapomnienie.
– Masz kota.
– Tak.
– Jest trochę brzydki.
– Dlaczego wszyscy o tym mówią?
– Wygląda na to, że masz słabość do brzydkich rzeczy.
Napięcie widoczne na twarzy jej matki zniknęło i zamiast niego pojawił się czuły uśmiech. Wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła policzka swojego męża, a Aurorę ogarnęła mieszanka romantyzmu i mdłości, które zawsze towarzyszyły jej, gdy rodzice okazywali sobie uczucia przy niej.
– Doskonale wiesz, że nie sądzę, że jesteś brzydki – powiedziała cicho Hermiona Snape, po czym stanęła na palcach i pocałowała męża w policzek. Jego usta wykrzywiły się w fałszywym uśmiechu, a Rory przewróciła oczami patrząc na Leo, który wyglądał na kompletnie obrzydzonego.
– Idźcie – powiedział jej ojciec. – Zabierz Leo do Hogsmeade. Dołączę do was na lunch, gdy uda mi się przepchnąć córkę przez tłum.
– Brzmi uroczo – odpowiedziała matka, wyciągając rękę w stronę chłopca.
– Mówiłaś, że pójdziemy na lody.
– Sądzę, że mają lody w Hogsmeade, kochanie.
– Nie tak dobre jak u Fortescue.
– Może nie, ale dzisiaj nie możemy tutaj zostać. Obiecuję ci, że pójdziemy na Pokątną w piątek, kiedy twoja siostra i ojciec będą w szkole.
– W porządku – odpowiedział Leo z przesadnym westchnieniem, które byłoby bardziej wiarygodne, gdyby nie szczerzył się jak idiota. Wziął matkę za rękę i zniknęli w kominku.
– Czego zapomniałaś? – zapytał ojciec, gdy w końcu byli sami.
– Niczego. Mama musiała zmienić rozmiar moich szat. Najwyraźniej dużo urosłam w ciągu ostatniego miesiąca. Wysłała je do Madame Malkin, ale aż do teraz nie mogła przywieźć mnie na przymiarkę.
– Tak późno? Niepodobne do twojej matki. – Mężczyzna złapał ją za rękę i poprowadził przez Dziurawy Kocioł.
– Znalazła taką książkę…
– Nic więcej nie musisz mówić – powiedział, uśmiechając się, a Aurora nie mogła nie zauważyć, jak cicho zrobiło się w pomieszczeniu.
– Ej, Snape. – Usłyszała głos George’a, który spowodował, że oboje się zatrzymali. Rudzielec nieco zbladł, a Aurora mogła sobie tylko wyobrazić zimny, szyderczy uśmiech, który zagościł na twarzy jej ojca. – Rory. Mam na myśli Rory Snape, a nie Pana, Profesorze.
– Oczywiście.
– Niedługo się zobaczymy – powiedziała, odmachując do Ginny, zanim jej ojciec ją wyprowadził.
– Planowałaś zostać z nimi tego wieczoru? Udać się z Weasley’ami i Potterem na pociąg? – zapytał, gdy zbliżali się do wyjścia.
– Tak.
– Twój kufer jest w moich komnatach; każę skrzatom wieczorem przynieść go do wieży. Masz wszystko, czego potrzebujesz? – zapytał, wskazując na torbę na jej ramieniu, a ona skinęła głową. – To dobrze. Jeśli czegokolwiek zapomnisz, twoja matka będzie musiała sobie z tym poradzić, niech diabli poniosą konsekwencje, jeśli ją rozpoznają.
– Masz dobry humor – Aurora zaryzykowała złośliwość, patrząc na ojca.
– Muszę ćwiczyć do nadchodzącego semestru – odpowiedział, a dziewczyna parsknęła kręcąc głową, gdy obserwowała uczniów, którzy schodzili im z drogi.
1 września 1993
– Piramidy były okropnie nudne, naprawdę, ale oglądanie zachodu słońca nad wioską było cudowne – westchnęła Ginny, a Aurora poczuła ukłucie zazdrości, słysząc o wycieczce Weasley’ów do Egiptu.
– Najdalej gdzie byłam to we Włoszech, bo tam mieszka moja babcia – odpowiedziała, zanim ugryzła ciasto.
– Mam nadzieję, że kiedyś odwiedzę Charliego w Rumunii. I może Percy wyprowadzi się do Francji albo jakiegoś innego fajnego miejsca – zadumała się Rudowłosa, skubiąc swój placek dyniowy. – Chociaż nie wiem, czy warto byłoby odwiedzić takiego palanta tylko po to, aby zobaczyć jakieś zabytki.
– Z twoich braci najmniej go lubię, a biorąc pod uwagę to, że Ron nadal patrzy się na mnie, jakbym była jakimś śluzem gumochłona na jego bucie, to coś to jednak mówi.
Ginny zaśmiała się kręcąc głową, gdy pociąg zwalniał.
Radość dziewczyn opuściła je i spojrzały przez okno. Nie dostrzegły zbyt wiele przez mgłę i krople deszczu, które dalej były na szybie.
Neville, który czytał w ciszy siedząc obok Ginny, podniósł wzrok znad swojej książki o zielarstwie.
– Jeszcze nie dojechaliśmy, prawda?
– Nie widzę świateł z wioski, więc raczej nie – odpowiedziała Rudowłosa. Cień przesunął się za ich oknem, a światła nagle zgasły.
Panika ogarnęła umysł Aurory tak mocno, że ciężko jej było oddychać.
– Rory? – usłyszała zmartwiony głos Ginny obok niej. Światło dnia wpadające przez okno jej nie wystarczało, a Aurora powstrzymywała łzy, gdy sięgała do torby, aby wyjąć różdżkę. Ciężko było jej się skupić gdy była blisko hiperwentylacji, a krzyk w jej głowie sprawił, że ledwo mogła myśleć.
– Lu-Lu-Lumos. – W końcu udało jej się rzucić zaklęcie, a czubek różdżki delikatnie się zaświecił i chociaż nie świecił wystarczająco mocno, to złagodziło jej chęć krzyku.
– Och – wydyszała Ginny, gdy zobaczyła twarz Aurory. – Dlatego nigdy nie zwracasz uwagi na słoik z płomieniami.
Czerwień oblała jej policzki, spowodowana przez wstyd zmieszany z zażenowaniem, który wzmocnił fakt, że Neville nie rozumiał, o co chodzi Rudowłosej.
– Wydaje mi się, że widziałem Hermionę w przedziale obok – powiedział, podnosząc się i kierując w stronę drzwi. – Ona zawsze wie co się dzieje.
Tak, Hermiona. Nie była dokładnie tą wersją jej mamy, którą mała dziewczynka wewnątrz niej pragnęła w tej chwili mieć obok, ale była niedaleko. Dlaczego matka jej o tym nie ostrzegła…
– Idę z tobą. – Aurora wystrzeliła ze swojego siedzenia, a jej oczy przyzwyczajały się do panującej wszędzie ciemności.
– Poczekajcie, nie zostanę tutaj sama – powiedziała Ginny, a młoda panna Snape poczuła jak jej dłoń mocno zaciska się na dłoni przyjaciółki, gdy wyszły z przedziału.
Ktoś zderzył się z Aurorą, gdy sięgali do drzwi i spowodował, że poleciała na Rudowłosą.
– Kto to? – zapytała Hermiona.
– To Rory i Gin – odpowiedziała.
– Neville? – zapytała Ginny.
– Jestem tutaj – powiedział zdyszanym głosem.
– Wejdźcie.
Nie widziała nikogo, przez co jej stopa zderzyła się z jakąś inną, przez co upadła na czyjeś kolana.
– Nie możesz tutaj usiąść, ja tutaj jestem – powiedział Harry, widocznie mając dość tej sytuacji.
– To nie tak, że wiedziałam że tu jesteś.
– Przepraszam – odpowiedział, a ona poczuła jak jego dłoń przenosi ją na puste miejsce obok niego, wskazując, aby tam usiadła.
– Cicho – zabrzmiał szorstki głos, a wszyscy w przedziale zamilkli. Rozległ się trzask i niebieska kula ognia oświetliła przedział łagodząc napięcie, które czuła Aurora, od kiedy zapadła ciemność. Twarz mężczyzny przecinała blizna i wyglądał na wręcz wynędzniałego, ale w jego obecności było coś, co przypomniało nastolatce o jej ojcu, dzięki czemu poczuła się swobodniej. Mimo desperackiej potrzeby zapytania go kim jest i dlaczego tutaj jest, trzymała usta na kłódkę i obserwowała, jak mężczyzna manewrował między nimi, zbliżając się do drzwi. – Zostańcie tam gdzie jesteście – powiedział, sięgając do klamki.
Zanim do niej dosięgnął, drzwi się otworzyły i coś wśliznęło się do środka.
Zimno niepodobne do czegokolwiek co czuła wcześniej, obezwładniło ją, a smutek, który osiadł na jej piersi był tak wielki, że ledwo mogła oddychać. Ginny trzęsła się obok niej, a Harry spadł ze swojego miejsca na podłogę.
– Expecto Patronum – powiedział stanowczo mężczyzna, a srebrne smugi, które Aurora widziała wcześniej wiele razy oświetliły przedział, zanim pojawił się w nim wielki wilk i wydał z siebie ciche wycie, po czym przegonił to, co znajdowało się w drzwiach.
Chwilę później światła wróciły, a mężczyzna dyszał wściekle. Odgarnął włosy ze swojej twarzy, zanim się do nich odwrócił. Spojrzał na Aurorę, która obejmowała szlochającą Ginny, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął z niej ogromną tabliczkę czekolady. Rozpakował ją pośpiesznie, po czym ułamał kawałek i podał płaczącej przyjaciółce.
– Zjedz, pomoże – poinstruował, wpatrując się przez chwilę w Aurorę.
– Harry! – krzyknęła Hermiona, po czym znalazła się obok niego na podłodze, razem z Ronem. Neville stanął obok mężczyzny, który wpatrywał się w Hermionę ze zdezorientowaniem.
– Cholera – mruknęła pod nosem Rory.
Był w wieku jej ojca co znaczyło, że był również w wieku jej matki. A ona była tutaj, dwadzieścia lat młodsza.
– Profesorze? – zapytał Ron tuż przed tym, jak Hermiona mocno spoliczkowała Harry’ego.
Wybraniec odzyskał przytomność i po krótkich wyjaśnieniach od Profesora Lupina, wszyscy zajęli się ostatnim etapem podróży. Nikt nic nie mówił a Rory była pewna, że Ginny w pewnym momencie odpłynęła. Przez cały ten czas w umyśle panny Snape krążyły te same myśli: nowy profesor znał jej matkę, a Hermiona miała właśnie rozpocząć ostatni rok w Hogwarcie w tej dekadzie. Wszystko czego teraz potrzebowali, to ten szalony, masowy morderca z plakatów, który zbliży się do zamku i wywoła czysty chaos.
—–S—–
1 września 1975
– Witam was na kolejnym roku w Hogwarcie! – powitał uczniów Profesor Dumbledore na początku uczty.
Severus robił wszystko co w jego mocy, aby nie przewrócić oczami. Tak, witał. Może jeśli byłeś w jednym z trzech pozostałych domów. Tak się złożyło, że gdy Dyrektor zwracał się do całej szkoły, ledwo patrzył w kierunku stołu Slytherinu.
– Chciałbym przypomnieć każdemu, że Zakazany Las jest niedostępny dla uczniów…
– Chyba że masz szlaban – mruknął Rookwood. – Wtedy będziesz musiał obserwować wielkiego, brzydkiego głupka.
– To się zdarzyło tylko raz – odpowiedział Mulciber.
Severus uśmiechnął się gdy pozostali zachichotali, ale nie był to szczery uśmiech. Nie chciał przebywać ze swoimi ślizgońskimi braćmi bez względu na to, jak bardzo kpili z Dumbledore’a czy Gryfonów.
Chciał być po drugiej stronie Wielkiej Sali, obok dziewczyny, która była właśnie do niego odwrócona. I nie miał na myśli Lily, która ciągle łapała z nim kontakt wzrokowy i się uśmiechała.
– Pan Filch zaktualizował listę zakazanych przedmiotów w zamku, która została powieszona w waszych pokojach wspólnych. A także ponieważ Profesor Jones nie wrócił do nas w tym roku z powodu zmian w karierze…
– Raczej ze wstydu – wtrącił się Regulus.
– Z przyjemnością mogę wam przedstawić nowego Profesora Obrony przed Czarną Magią, Alastora Moody’ego.
– Cholera – powiedział Avery, gdy w szkole wybuchły brawa. Była garstka Ślizgonów, którzy nie dołączyli, a jeszcze inna grupa patrzyła na nich zastanawiając się, czy może też nie powinni.
– O co chodzi? – zapytał, obserwując jak Mulciber i Rookwood wymieniają zaniepokojone spojrzenia.
– Alastor Moody jest Aurorem i to cholernie dobrym.
– Ale wytacza wojnę każdemu, kto ma nawet najmniejsze zainteresowanie Czarną Magią – syknął Avery. – A zwłaszcza on nie docenia tego, co robi Czarny Pan, próbując uczynić nasz świat lepszym.
– Załatwi nas wszystkich – stwierdził Mulciber, a inny przytaknęli. – Plotka głosi, że jest bliskim przyjacielem naszego znakomitego Dyrektora i ufa jego opinii, a wszyscy wiemy, jakie zdanie ma Dumbledore odnośnie Ślizgonów. A przede wszystkim odnośnie ciebie, Snape.
To było aż nazbyt prawdziwe, a jedno spojrzenie na Huncwotów, którzy szczęśliwie tego roku zostawili go, Hermionę i Lily samych w przedziale, przypomniały mu jak rażąco Dumbledore faworyzował swoich ulubionych Gryfonów. Już byli hałaśliwi i wstrętni, a Severus mógł dostrzec napięcie w łopatkach Granger.
Ale gdy Severus spojrzał na stół nauczycielski, prawie prychnął na widok Minerwy McGonagall zaciskającej usta i mocno ściskającej widelec. Musiała poczuć na sobie czyjś wzrok, bo odwróciła się prosto do niego i napotkawszy jego spojrzenie, delikatnie potrząsnęła głową i przewróciła oczami, zanim przypomniała sobie gdzie byli.
Och tak, ten rok miał być inny. Kompetentny nauczyciel Obrony, nawet jeśli miał coś przeciwko Ślizgonom i dorosły sprzymierzeniec wśród Gryfonów.