Tabula Rasa – Roz. 8 – Stan przejściowy

– Możemy pójść do kuchni zanim wrócimy? – żebrał Crabbe szeptem.

Nie odpowiedziałem. Chwilę temu zdecydowałem zmienić strategię przeżycia i mój nowy plan zakładał ignorowanie ich, z wyjątkiem chwil, kiedy będą mogli wnieść coś cennego do naszej współpracy… Co w zasadzie sprowadzało się do ignorowania ich zupełnie.

Dlatego też przyłożyłem ucho do drzwi i próbowałem wyłapać dźwięki z korytarza. Zaczynał trafiać mnie szlag; wszystko było pod górkę i to tak bardzo, że zacząłem się zastanawiać, czy ktoś nie rąbnął mnie klątwą Niefartu. Może nie powinienem zrzucać z miotły tej Szukającej Ravenclawu w czasie ostatniego meczu Quidditcha? Bo Krukoni z pewnością znali się na klątwach…

– Draco, jak wyglądam? – dobiegł mnie głos Goyle’a gdzieś z tyłu.

Ponieważ zamierzałem wytrwać przy moim planie, nie zawracałem sobie głowy odwracaniem się, nawet mimo przemożnej ochoty rąbnięcia go czymś ciężkim za zadawanie tak durnych pytań. Rozumiecie – każde lustro w zamku wydawało z siebie pełne przygnębienia westchnienia, gdy tylko któryś z tych dwóch kretynów się w nim przeglądał.

Owszem, udało się nam odwrócić klątwę pamięci, ale teraz utkwiliśmy w Wielkiej Sali, bo nasze ofiary stały przed wejściem. Nie słyszałem, co mówili, ale wyłapałem wyraźnie głos McGonagall. Nie udało się nam uciec z Sali, bo zaczarowane zbroje nie przegoniły ich wystarczająco daleko, a teraz wrócili.

– I co, nie powiesz mi, jak wyglądam? – mówił dalej Goyle.

Odwróciłem się z wściekłością, celując różdżką w jego twarz i gotowy rzucić na niego wiązkę klątw… tylko, że jego twarzy nie było.

– Goyle? Gdzie do cholery jesteś?

– Tu! Jak wyglądam?

– Och, odwal się od swojego wyglądu! Gdzie jesteś!

Nieoczekiwanie głowa Golye’a pojawiła się tuż przede mną, a ja dałem krok do tyłu, potknąłem się i wylądowałem mało zgrabnie na twardej podłodze. To samo zrobił Crabbe z tym, że zaliczył bardziej miękkie lądowanie (bo poleciał prosto na mnie).

– Co do…

– Nie podobam ci się?

Dzięki moim wyjątkowym umiejętnościom robienia kilku rzeczy równocześnie udało mi się odczepić od siebie Crabbe’a, odsunąć od unoszącej się głowy, stłumić krzyk Crabbe’a i zdusić własny. Wszystko trwało krócej niż jedno uderzenie serca. Równocześnie Goyle’owi udało się dołączyć do własnej głowy. Wyciągnął świeżo odzyskaną rękę i wepchnął mi w twarz srebrzystą pelerynę.

Widziałem już ją! Gdy pokazywała ją McGonagall! Przypominała mi szaty Śmier… ehhh, śmiertelnie zarąbiaste szaty mojego ojca. I musiała upuścić ją, gdy zaatakowały ich zbroje.

Podniosłem się i podszedłem do wyposażonego we wszystkie kończyny Goyle’a.

– Gdzie ją znalazłeś?

– Leżała na krześle. Więc ją założyłem. Czemu się cofnąłeś? Nie było mi w niej do twarzy?

Gdy dotarło do mnie, czym była ta peleryna, na twarz wypłynął tak charakterystyczny dla mnie, diabelski uśmieszek. Super-Cwany-Czarny-Charakter-Draco powraca!

– Myślę, że znalazłem wyjście z sytuacji – oznajmiłem, czując się naprawdę wielkim cwaniakiem.

Widzicie, mówiłem wam, że byłem Geniuszem Zła. W przyszłym tygodniu zwalę Szukającą Ravenclawu nie raz, ale dwa razy z miotły.

 

~*~

 

– Nieważne – mruknęłam słabo, gdy krew z całego ciała spłynęła na moje policzki.

To mu nie wystarczyło, czego właściwie się spodziewałam. Na twarzy miał wredny uśmieszek, który przywoływał, gdy cieszył się z czyjegoś nieszczęścia. Zwykle rezerwował go dla Neville’a, Harry’ego i Rona (w tej kolejności), ale teraz przeznaczony był dla mnie.

– Och, proszę się nie krępować, panno Granger – odparł, zupełnie jakbym wyliczała dwanaście sposobów na zastosowanie smoczej krwi zamiast przyznania, że podobało mi się, jak mnie całował.

– Cóż, nic takiego się nie stało. Zgadzam się, powinniśmy spotkać się z innymi – stwierdziłam, idąc koło niego, lecz zanim dotarłam do drzwi, załapał mnie za ramię, zmuszając do spojrzenia na niego.

Pamiętam kolację z rodzicami, kiedy miałam jakieś siedem lat. Jedliśmy kurczaka i zadławiłam się małą kością. Przez jedną krótką chwilę zesztywniałam z przerażenia, bo kość zupełnie zatkała mi gardło i nie mogłam ani nabrać, ani wypuścić powietrza. Nie mogłam nawet jęknąć. Siedziałam sparaliżowana, dopóki mój tata nie odwrócił mnie do góry nogami i potrząsnął, kość wypadła i znów mogłam oddychać.

Teraz było dość podobnie.

Z wyjątkiem oddychania.

Bo w chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały, znów nie mogłam ani złapać powietrza, ani go wypuścić, czy też wydać jakiegokolwiek dźwięku.

On również milczał, ale wbił mnie w ziemię spojrzeniem. Nie potrafiłam go zinterpretować, ale to miało coś wspólnego z tym, że neurony w moim mózgu przestały poprawnie funkcjonować. Podsyłały mi tylko niespójne myśli w stylu: „naprawdę… ma niesamowite oczy…” i „… wiem, że to zły pomysł, by znów go pocałować, ale… nie pamiętam czemu…”.

Byłam dziwnie świadoma jego dłoni na moim ramieniu. Teraz, gdy już wiedziałam, kim jesteśmy, ten dotyk wydawał się być bardziej intymny niż wszystkie pocałunki razem wzięte.

I wiedziałam, że tym razem nie będzie kto miał odwrócić mnie do góry nogami i potrząsnąć, żeby mózg zaczął na nowo funkcjonować.

 

~*~

 

– Harry, musimy ją ratować! – zawołał Ron Weasley.

Harry Potter potaknął, wyraźnie wstrząśnięty.

Rozumiałam ich wzburzenie, ale wiedziałam też, jak działa umysł Dyrektora, dlatego gdy ich powstrzymał, zupełnie mnie to nie zaskoczyło.

– Panie Weasley, jestem pewien, że panna Granger znajdowała się już w większych niebezpieczeństwach. Więc proponuję nie zawstydzać ich jeszcze bardziej i pozwolić im rozwiązać tę sprawę samodzielnie.

Obaj chłopcy wyglądali, jakby zaraz mieli eksplodować i nie dostrzegli wesołego błysku w oczach Albusa. Poczułam się więc zmuszona interweniować.

– Albusie, naprawdę uważasz, że to rozsądne?

– Chcesz cytrynowego dropsa?

– Na Merlina, co im przyszło do głowy…

– Są naprawdę orzeźwiające.

– Powinniśmy choć upewnić się, że również odzyskali pamięć.

– Z początku są kwaśnawe, ale jak zaczniesz je ssać, stają się całkiem słodkie.

– Albusie, przestaniesz wreszcie mówić o cytrynowych dropsach?!

Albus popatrzył na mnie, jakby ujrzał mnie pierwszy raz w życiu.

– Wybacz, Minerwo, mówiłaś coś? W każdym razie powinniśmy zastanowić się, co zrobić w związku z tą całą historią.

Mówiąc to odwrócił się do dwóch Gryfonów, w których wyraźnie się gotowało, a ja kolejny raz zaczęłam się zastanawiać, czy przez przypadek Albus nie wie o czymś, o czym żadne z nas nie ma pojęcia.

Bo przecież nie mógł być tak zwariowany, na jakiego wyglądał… Czyż nie?

 

~*~

 

Doprawdy, jestem zbyt uprzejmy. To też jest rodzinne. Cała generacja Malfoyów wpadała już w kłopoty z powodu uprzejmości. Weźmy na przykład mojego ojca. Poświęca się by zachować wiedzę i umiejętności dla przyszłych pokoleń, nie prosząc o nic w zamian, a w zamian za to słyszy oskarżenia o przechowywanie czarnomagicznych artefaktów i ksiąg.

Albo mnie. Powinienem zostawić Crabbe’a i Golye’a, niech radzą sobie sami, zabrać znalezioną pelerynę niewidkę i nawiewać. Jedynym powodem, dla którego tego nie uczyniłem jest to, że jestem zbyt miły.

No dobrze, również dlatego, że gdyby ktoś ich złapał, wszyscy natychmiast domyśliliby się, kto tak naprawdę za tym stoi. Bo cała ta sprawa nosiła znamiona diabelskiego geniuszu, a to była główna cecha Malfoyów.

Nieważne, że wszystko się zawaliło.

To znaczy jeszcze się nie zawaliło. Właściwie to było w trakcie walenia się.

W każdym razie nie zostawiłem tych dwóch kretynów samych. I teraz walczyłem o powietrze, ściśnięty pod peleryną z tymi durnymi, przerośniętymi kreaturami, niepotrafiącymi posuwać się do przodu i trzymać się z dala od naszych byłych ofiar. Biorąc pod uwagę, że mieliśmy do czynienia z Dumbledore’em, McGonagall, Potterem i Weasleyem, to był cud, że udało się nam wyjść z Wielkiej Sali niezauważonymi.

Ale nie było żadnym cudem, że ich nie ominęliśmy.

Widząc dyrektora, Crabbe spanikował. Naprawdę próbowałem sprawić, by pojął koncept bycia niewidzialnym, ale najwyraźniej jego ograniczony mózg nie był w stanie zaakceptować faktu, że może nie być widziany przez tych, którzy stali przed nim. Więc teraz cofał się, ja próbowałem go powstrzymać, a Goyle zastygł jak spetryfikowany, nie mając pojęcia, co zrobić. A ten przeklęty kawał szmaty był za mały, by pomieścić zupełnie nieskoordynowane poczynania Crabbe’a i Goyle’a. Spróbowałem wycelować różdżkę w Crabbe’a, ale straciłem z trudem utrzymywaną równowagę.

Kiedy złapałem go za kołnierz, wszystko potoczyło się lawinowo.

Przerażony Crabbe cofnął się, wpadając na mnie i popychając. I z Goyle’em sterczącym niczym słup zatoczyliśmy piękne półkole i polecieliśmy prosto na Pottera i Weasleya.

 

~*~

 

– Ooojjj!

– Co do… ach!

– Złaź ze mnie, Malfoy!

– Nie mogę… ała!

– Ron??!

– Na dole…  yyyhhh… Pomocy…?!

– Gdzie moja różdżka?!

– Nie wiem! Czekaj, tu jest moja!

– Nie twoja, Fretko!

– Zamknij się, Malfoy! Czekaj, jak tylko będę mógł ruszyć ręką i ją w ciebie wycelować!

– Dokładnie! Spadaj, Malfoy! I złaź z mojej nogi!

– Nie mogę, Potter! Crabbe, możesz się ruszyć?!

– Ale Draco, Goyle jest za ciężki…

– Goyle, spieprzaj!

– Nie mogę, Draco… Nie mam nóg…!

 

~*~

 

Choć to było szalenie zabawne, postanowiłem wydobyć Gryfonów spod ciężaru Ślizgonów i ściągnąłem lśniącą tkaninę z nóg pana Goyle’a. Jeszcze kilka machnięć różdżką i wszyscy stali wyprostowani i gotowi rzucić się sobie znów do gardeł.

A ponieważ młody Malfoy i jego przemili towarzysze spadli nam niczym z nieba i bardziej dosłownie upadli na pana Pottera i pana Weasleya, przyszło mi do głowy wyjaśnienie dzisiejszego zamieszania.

– Minerwo, sądzę, że winowajcy sami się ujawnili – podniosłem pelerynę. – I zakładam, że właśnie próbowali uciec, używając Niewidki.

Usta Minerwy ułożyły się w najprostszą i najcieńszą linię, jaką kiedykolwiek widziałem, wliczając w to chwilę, gdy dałem Severusowi parę czerwono-złotych skarpetek w prezencie na Boże Narodzenie.

– Wytłumaczcie się! – zażądała od Ślizgonów.

– My nie robiliśmy nic złego – zaczął Draco Malfoy i ta skazana na niepowodzenie próba udawania niewiniątka szalenie mnie rozbawiła, choć tak naprawdę sprawa była zbyt poważna, by potraktować ją lekko.

O ile się nie myliłem, to trio postanowiło pobawić się klątwą pamięci zwaną „Confutatis”, która pozbawiała ofiary wszystkich osobistych wspomnień. Wynaleziona przez jednego ze zwolenników Voldemorta w celu stworzenia lepszej wersji Śmierciożerców, została uznana za nieetyczną i zakazana, choć nie podciągnięto jej do rangi Zaklęć Niewybaczalnych. Klątwa była szalenie niebezpieczna i nawet Lucjusz powinien być na tyle rozważny, by nie uczyć swojego rozpuszczonego jedynaka tak potężnych czarnomagicznych zaklęć.

– Myślisz, że uwierzymy w to pieprzenie? – przerwał mu Ron Weasley i poczułem się zmuszony unieść rękę i go przystopować.

– Proszę zwracać uwagę na język, panie Weasley – rzuciłem łagodnym, acz autorytatywnym tonem.

Malfoy kolorem twarzy przypominał wyblakły pergamin, ale zaryzykował jeszcze jedną próbę.

– Chcieliśmy tylko… wziąć coś… z kuchni. Przepraszamy za chodzenie w czasie ciszy nocnej, to się już więcej nie powtórzy.

Ku jego rozpaczy jego towarzysze spróbowali mu pomóc.

– Tak, to prawda, nie rzucaliśmy żadnych zaklęć pamięci – dodał Crabbe. – Auć…! Za co, Draco?!

– Myślę, że to wszystko wyjaśnia. Używaliście w Hogwarcie czarnej magii. Celowo naraziliście innych, łamiąc przy tym więcej reguł niż jestem w stanie teraz policzyć! Jesteście w większych tarapatach niż możecie sobie wyobrazić! To zasługuje na wyjątkowo surową karę! – rzadko widziałem tak wzburzoną Minerwę. Wyglądała dokładnie tak, jak trzy lata temu, gdy ogłuszyliśmy Croucha po Turnieju Trójmagicznym. Albo po tym jak utknęła w swojej formie Animaga i musiała uciekać przed również przemienionym Syriuszem po całym terenie Hogwartu.

Pan Malfoy zdawał się przeczuwać rychłe wyrzucenie ze szkoły i zbladł jeszcze bardziej. Gryfoni z heroicznym wysiłkiem próbowali powstrzymać triumfalne uśmieszki, a ja poszedłem im na rękę i udałem, że tego nie zauważyłem. Zamiast tego przez chwilę rozważałem pewną myśl, która przyszła mi do głowy. Wyjątkowo surową karę, tak?

– Minerwo – odezwałem się. – Myślę, że znam kogoś, kto powinien się tym zająć.

 

~*~

 

Gdy weszliśmy do pomieszczenia, w którym zostawiliśmy Hermionę i tego oślizłego, wrednego dupka, dwie rzeczy stały się natychmiast oczywiste.

Po pierwsze, że wbrew powszechnemu mniemaniu Draco Malfoy ma uczucia jak każdy inny człowiek. Dał temu dowód, gdy krztusząc się i dławiąc runął na ziemię. A powodem, dla którego tak się stało był fakt, że po drugie ani Hermiona, ani wredny dupek nie odzyskali jeszcze pamięci. Nadal się całowali.

– Yyyhhheeee! – to wszystko, co powiedział Malfoy, zanim padł na podłogę, po czym usiadł i wbił wzrok gdzieś w przestrzeń, próbując nie dostrzegać bolesnej rzeczywistości.

Jego dwaj kumple, nie tak utalentowani jeśli chodzi o reakcje, wpatrywali się pustym wzrokiem w Opiekuna ich Domu, całującego moją najlepszą przyjaciółkę.

Spojrzałem na Rona i ujrzałem na jego twarzy tę samą odrazę, którą sam czułem.

– Nadal nie wiedzą, kim są – powiedział z niepokojem. – Może powinniśmy zabrać ich do Skrzydła Szpitalnego?

– Wiesz, niezły pomysł. Będziemy mieli pod ręką różne środki dezynfekujące i eliksiry uspokajające, jak Hermiona wróci wreszcie do siebie.

– Bardzo dziękuję, Harry, ale nie sądzę, żeby to było koniecznie – odezwała się Hermiona, zrywając pocałunek, by na nas spojrzeć. – Doskonale wiem, kim jestem i co robię.

Oczy Rona stały się wielkie jak spodki.

– Ty….

Poczułem, jak opada mi szczęka, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

– Ale…

Musieliśmy wyglądać jak idioci. Profesor Snape uniósł pytająco jedną brew, wyglądając na wyjątkowo zadowolonego. Hermiona miała bardziej niż zwykle zmierzwione włosy i ubranie w nieładzie i wolałem nie wyobrażać sobie przyczyny. Sposób, w jaki opierała się na ramieniu Snape’a mówił bardzo dużo.

Pełną szoku ciszę przerwał głos profesora Dumbledore’a.

– Severusie, wybacz, że przeszkadzam. Ale mam tu kilku uczniów, którymi musisz się zająć. Wygląda na to, że kilku Ślizgonów postanowiło rzucić na nas klątwę Confutatis.

Patrząc na Dyrektora odniosłem wrażenie, że jego oczy błyszczały jeszcze większym rozbawieniem niż kiedykolwiek. Czyżby to wszystko go bawiło??

Wyraz twarzy profesora Snape’a był zupełnie nieczytelny, ale patrzył Dumbledore’owi prosto w oczy.

– Zajmę się tym – powiedział powoli, przywołując gestem trzech oniemiałych Ślizgonów.

– Wspaniale! Więc sprawa załatwiona. Myślę, że nadszedł czas, byśmy dobrze wykorzystali resztę nocy – zwrócił się do mnie i Rona Dumbledore. – Wracajcie do siebie i spróbujcie się przespać.

Wyglądał na zachwyconego obrotem spraw. Naprawdę nie zamierzał dobrać się Snape’owi do dupy, czy choćby uratować Hermiony?!

Ale na drugi rzut oka Hermiona nie wyglądała na kogoś, kto chce być uratowany. Ze Snape’em wpatrywali się w siebie w sposób, od którego robiło mi się niedobrze.

Tak więc Ron i ja zostaliśmy wypchnięci na zewnątrz przez Dumbledore’a, któremu udało się nawet przekonać protestującą McGonagall, by poszła z nami, podczas gdy Malfoy i jego bulteriery zostali ze Snape’em i…. Hermioną.

– Panie profesorze, musimy poczekać na Hermionę – zaprotestowałem, gdy zaczęliśmy wracać.

– Chcesz cytrynowego dropsa, Harry? – uśmiechnął się w odpowiedzi Dumbledore.

– Nie, dziękuję! – rzuciłem, wkurzony. – Chcę poczekać na Hermionę, żeby wróciła razem z nami.

– Są naprawdę doskonałe i odciągają uwagę od spraw, które nie powinny zaprzątać twojej uwagi – posłał mi znaczące spojrzenie. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale ubiegł mnie, unosząc rękę. – Nie, panie Potter, żadnych dyskusji. Do łóżka. Teraz. Obaj.

Odwróciłem się do Rona, który był zielony na twarzy. Tylko wzruszył ramionami, ale ja też nie miałem nic do gadania, więc zupełnie osłupieni poszliśmy za Dumbledore’em i McGonagall do wieży Gryffindoru.

Gdy McGonagall przechyliła się do dyrektora, nadstawiłem ucha, by usłyszeć, co mówi.

– Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? – dobiegło mnie.

– Nie mam powodu, by nie ufać Severusowi – odparł.

Taaaa… Mógłbym z miejsca dać mu tak ze sto dobrych, z których większość zaczynała się od „Były”, a kończyła na „Śmierciożerca”. Prócz tego ten człowiek był stronniczym, pokrętnym draniem!

McGonagall nie dała się tak łatwo zbyć.

– I uważasz, że powinniśmy przymknąć na to oko?

– Och, właściwie to zamierzam rzucać na nich okiem. Od czasu do czasu – uśmiechnął się. – Ale naprawdę wierzę, że wszystko się dobrze ułoży.

– Albusie, choć szanuję twoją opinię, muszę powiedzieć, że ta sprawa…

– Czemu nie chcesz dropsa, Minerwo?

 

~*~

 

 

Kiedy zostaliśmy z trójką Ślizgonów, zaczęłam czuć się trochę skrępowana. W końcu to był Malfoy i jego sługusy. Ale nie miałam o co się martwić – Severus samymi tylko słowami zrobił z nich mielone mięso.

– To zaskakujące, jak takim półgłówkom jak wam udało się rzucić tak skomplikowane zaklęcie jak Confutatis. Ale robiąc to naruszyliście umysły kilku osób – warknął. – Za to wykroczenie będziecie mieli szlaban do końca roku.

Dostrzegłam uśmieszek, który pojawił się na twarzy Malfoya. Musiało mu ulżyć, że nie zostanie wywalony. Severus też go zauważył.

– Panie Malfoy, proszę nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Niebawem sam pan zacznie żałować, że was nie wyrzuciłem. Filch ma kilka paskudnych spraw do załatwienia w Zakazanym Lesie i z przyjemnością podeślę mu kogoś do pomocy.

Na samą wzmiankę Malfoy skrzywił się i zaczął trząść. Smakowałam tę chwilę, nakłaniając moje wewnętrzne oko do uchwycenia i zapamiętania wszystkich detali tak, bym mogła zawsze przywołać je w pamięci. To będzie coś, co ogrzeje mnie w mroźną, zimową noc. W międzyczasie Severus (od kiedy zaczęłam myśleć o nim jako o Severusie? Raptem kilka godzin temu był jeszcze „czarnym, nietoperzo-podobnym strachem na wróble”. Doprawdy, podziwiam możliwości ludzkiego umysłu!) wskazał gestem drzwi.

– Wynoście się! – rozkazał. – Natychmiast! Zmarnowaliście już wystarczająco dużo mojego czasu!

Trio rzuciło się do wyjścia, niemal przewracając się nawzajem, żeby tylko się wydostać.

Gdy drzwi się zamknęły, znów zostaliśmy sami.

Ponieważ jestem nieznośną Wiem-To-Wszystko, pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było spytanie:

– Czemu ich nie wyrzuciłeś?

Severus spojrzał na mnie z góry i z łagodnym, ale zabójczym uśmieszkiem powiedział:

– Nigdy nie zabijaj, jak możesz rozkoszować się bólem.

– Ach – odparłam, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. – Chyba w najbliższej przyszłości będę musiała popracować nad ślizgońską mentalnością.

Jego uśmiech stał się zabójczy w zupełnie innym sensie.

– Czemu nie zaczniesz pracować nad ślizgońskim ciałem już teraz?

Rozdziały<< Tabula Rasa – Roz. 7 – WspółpracaTabula Rasa – Epilog – Inny poranek >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz