– Powtórzcie to – zażądałem.
Powtórzyli. Ich wymowa pozostawiała wiele do życzenia, ale uszło.
– A teraz spróbujcie zapamiętać to do chwili, aż znajdziemy się w Wielkiej Sali!
– Ale Draco – odezwał się Goyle. – A co, jeśli oni cały czas tam są?
Choć to bolało musiałem przyznać, że miał rację.
– Więc będziemy musieli ich wyciągnąć. Nie mogą nas zobaczyć.
Oczywiście nie bałem się Pottera i jego fanklubu. Po prostu uznałem, że byłoby rozsądne ukryć moje zaangażowanie przed trzema najpotężniejszymi nauczycielami w tej szkole.
Zamknąłem księgę. Była zatytułowana “Przydatne nowoczesne klątwy”. Znalazłem ją w prywatnej bibliotece ojca, wiecie, tej w lochach Dworu Malfoyów. Do której tak naprawdę nie miałem dostępu. Tej, o której miałem nikomu nie wspominać. Tej z książkami, które nie były sprzedawane w Esach i Floresach. Tej… dobra, chyba już rozumiecie, co mam na myśli.
Nie wiedziałem, czy ta księga była rzadka lub cenna, ale byłem pewien, że jeśli znalezionoby ją pośród moich rzeczy, przyszłoby mi sporo za nią zapłacić. Więc schowałem ją bardzo skrupulatnie zanim wyszliśmy.
Upewniłem się dwa razy, że klątwę można cofnąć, jeśli przeciwzaklęcie rzuci się dokładnie w tym samym miejscu, w którym wypowiedziało się oryginalną inkantację. Szczerze mówiąc to nie bardzo chciałem wracać, bo ciężko przemykać się nocą po zamku z takimi niezdarami i ludźmi robiącymi tyle hałasu co Crabbe i Goyle. Mógłbym biegać z całą grupą Norweskich Kolczastych, depczących mi po piętach i mniej zwracałbym na siebie uwagę.
~*~
– Sądzisz, że pasujemy do tego wszystkiego?
Wzruszyłem ramionami.
– Całkiem możliwe. Rozumiesz, w końcu przecież nosimy te szaty z herbem, co był na sztandarze w tamtej sali.
– No tak, ale może zostaliśmy porwani przez członków jakiejś sekty czy coś w tym guście. I to są… bo ja wiem… szaty ofiarne?
Musiałem mieć dziwną minę, bo mój czarnowłosy towarzysz dodał prędko:
– Ale to mało prawdopodobne. To znaczy chybaby już nas zabili albo postawili strażników.
Do tej pory byłem gotowy zaakceptować każde wyjaśnienie. Z minuty na minutę byłem coraz bardziej sfrustrowany. To znaczy utrata pamięci sama w sobie już była zła. Utrata pamięci w takim miejscu tylko wszystko pogarszała. Odkrycie, że faktycznie uczestniczysz w małej, radosnej amnezji grupowej była czymś, czego bez dużego, stałego zapasu czekolady nie można było znieść.
No dobra, byłem głodny już odkąd opuściliśmy zamek. Jasne, skupianie się na tym w takiej sytuacji było może i mało właściwe, ale nie mogłem się powstrzymać.
Wyszliśmy z zamku przez olbrzymie frontowe drzwi i błąkaliśmy się bez celu po terenie. Cieszyłem się, że nie jestem sam, bo ten zamek (z zewnątrz wyraźnie było widać, że to zamek) był dość przerażający. Księżyc był prawie w pełni i rzucał wystarczająco dużo światła, że widzieliśmy, dokąd idziemy. I wystarczająco dużo światła, by wszystko rzucało przerażające cienie… Aż się wzdrygnąłem.
Jakiś czas temu, przeglądając się w wodzie w pobliskim jeziorze skonstatowaliśmy, że jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. Gdy moje rudowłose odbicie spojrzało na mnie, przeraziłem się, bo wysoki nastolatek z piegami był mi zupełnie obcy. Co gorsza, zobaczenie siebie samego nie przywołało żadnych wspomnień i czuliśmy się bardziej bezradni niż kiedykolwiek.
Gdy kontynuowaliśmy szukanie jakiegoś żarcia, mój towarzysz przerwał ciszę.
– Musi być chyba jesień.
Zgodziłem się. Na dworze nie było zimno, ale w powietrzu można było wyczuć chłód.
– Przynajmniej nie zamarzniemy – dodał.
– Ale umrzemy z głodu – odparłem ponuro.
Zanim zdążył odpowiedzieć, padł na nas olbrzymi cień. Należał do człowieka-niedźwiedzia! Dojrzałem jeszcze dziką grzywę nade mną, usłyszałem, jak stworzenie ryknęło jak zwierzę i po raz pierwszy wiedziałem, co zrobić! Odwróciłem się i zacząłem uciekać.
Tyle, że daleko nie uciekłem.
Jednym szybkim ruchem grizzly złapał kołnierz mojej szaty i ramię mojego towarzysza. Krzyczałem, wierzgałem i rzucałem się (próbowałem go ugryźć), ale obaj zostaliśmy odciągnięci. Stworzenie wciąż ryczało. Dopiero po chwili udało mi się rozróżnić kilka słów i załapałem, że ten wielkolud był człowiekiem. To był chyba największy, NAJPOTĘŻNIEJSZY człowiek, którego kiedykolwiek widziałem…! Yyyhh… to znaczy tak sądzę.
Kiedy wepchnął nas do chaty i pchnął na sofę, ryknął:
– Cholibka, co wy dwa sobie wyobrażacie, łażąc sami po nocy, hę? Naprawdę, jużem myślał, żeście z tego wyrośli… I co z wami?! Siedzicie i gapicie się na mnie, jakbyśta mnie nigdy wcześniej nie widzieli… Harry…?
– Kto? – bąknąłem, ale mój towarzysz szturchnął mnie łokciem. Pochyliwszy się ku mnie szepnął:
– Wygląda, jakby nas znał! Udawaj!
Skołowany, niezdolny do protestów zgodziłem się. Harry (wyglądało na to, że tak miał na imię) odetchnął głęboko i powiedział:
– Ehh… Cóż, byliśmy… yyyy po prostu spacerowaliśmy, łapiesz? A ty…? – urwał i spojrzał wyczekująco na olbrzyma.
– Właśnie wypuściłem Kła, co by sobie pobiegał. On lubi biegać nocą po lesie. A potem zobaczyłem was dwóch łażących dookoła jeziora. Co wam strzeliło do łepetyny, żeby szwendać się w czasie ciszy nocnej? Odprowadzę was do zamku. I tym razem naprawdę powinienem zgłosić to do Dyrektora – powiedział i zerknął na mnie. – A kiedy próbuję z wami gadać, Ron wścieka się i zaczyna rzucać i w ogóle.
– Jestem Ron? – wykrztusiłem i zarobiłem kolejnego kuksańca w żebra.
Nasz nowy znajomy kiwnął głową.
– Nikt nie powinien was tu zobaczyć, bo będziecie mieć problemy. Gdzie jest twoja peleryna niewidka, Harry? Powinieneś ją przywołać.
Harry spojrzał na mnie i z powrotem na olbrzyma, zupełnie zbaraniały. Potem wstał powoli i pociągnął mnie za rękaw.
– Yhhm, jasne. Po prostu pójdę i… PRZYWOŁAM moją PELERYNĘ NIEWIDKĘ. Chodź, Ron. Pomóż mi PRZYWOŁAĆ moją PELERYNĘ NIEWIDKĘ – ruszył do drzwi, szepcząc do mnie. – Spadamy stąd, i to już!
Co miałem robić? Udało się nam dojść do drzwi chatki i nawet je otworzyć, ale nie wyjść. Bo w drzwiach stało olbrzymie czarne bydlę z obnażonymi kłami.
~*~
– I co my tu mamy? Och, to pan profesor.
Duch unosił się w powietrzu i co bym nie robił, nie znikał. Zamrugałem, pokręciłem głową i zamknąłem na chwilę oczy, ale za każdym razem nadal tam był.
Dziewczyna zemdlała i upadła gdzieś pod biurko, co znaczyło, że ona też go zobaczyła.
To było fascynujące – sposób, w jaki zjawa się mieniła, światło przeświecające przez półprzeźroczystą formę… Byłem tak zajęty przyglądaniem się jej, że w pierwszej chwili nie załapałem, że zwraca się do mnie.
Gdy wreszcie zrozumiałem, wróciłem gwałtownie do rzeczywistości.
– Co powiedziałaś, zjawo? – rzuciłem odważnie.
Nie miałem zamiaru się jej bać. Nie po tym, co zdarzyło się tu dzisiejszej nocy. Zbiorowa utrata świadomości, dziwni ludzie, schody prowadzące donikąd i gadające portrety – czym w porównaniu do tego był zwykły duch?
– Och, znów się złościmy, czyż nie? – duch unosił się w górę i w dół, jakby podskakiwał w powietrzu. – A ja nawet jeszcze nie zacząłem! Krzyczymy na biednego Irytka za patrolowanie zamku? Bo ja tylko wykonuję swój obowiązek, panie profesorze! – wykonał salto.
Wyprostowałem się (wyglądało na to, że jestem dość wysoki, sądząc po meblach w pomieszczeniu). Gdy stało się oczywiste, że nie grozi mi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, zacząłem się denerwować.
– Czy wiesz, kim jestem i co tutaj robię? – podniosłem głos.
– Och, profesorze Snape, nie mam pojęcia, co pan tu robi. Ale ponieważ jest to pańska klasa, mogę sobie wyobrazić. Czy też życzy sobie pan mnie oświecić?
– To ja tu zadaję pytania, zjawo. Powiedz mi wszystko, co wiesz.
Duch nie odpowiedział, bo w tym momencie dziewczyna odzyskała przytomność. Przytrzymując głowę rękoma spróbowała usiąść. Podszedłem, by jej pomóc; złapałem za ramię i pociągnięciem postawiłem do pionu.
– Dobrze się czujesz? – spytałem.
Potaknęła i o mało znów się nie przewróciła na widok wiszącego w powietrzu ducha.
– W porządku, nic nam nie zrobi – uspokoiłem ją, choć po prawdzie nie byłem pewny, jakie miał intencje. Po prostu chciałem, żeby przestała jęczeć, bo działało mi to na nerwy.
Duch posłał nam zaskoczone spojrzenie. Jasne oczy rozszerzyły się i odpłynął trochę do tyłu.
– Czekajcie… – wymamrotał. – Przecież ty nie… ty i ta SZLAMA?
– Po prostu powiedz, co o nas wiesz! – zażądałem znów.
– Oj, zobaczyłem już wystarczająco, żeby móc sobie wszystko wyobrazić! – duch splunął, podlatując do dziewczyny. Gdy zawisł ledwie cale od jej twarzy, cofnęła się. – Panna Granger. Widzę, widzę… To nie mogła być jakakolwiek uczennica, tylko Gryfonka. SZLAMA – podleciał aż pod sufit. – Ale to doskonale się składa – opadł na dół, wirując wokół własnej osi i zawisł tuż przede mną. Patrzenie mu w oczy i równocześnie przez niego było szalenie irytujące, ale nie mogłem odwrócić wzroku.
– Te wszystkie lata krzyczenia na Irytka. Lata pomiatania mną, nasyłania na mnie Barona, kiedy ja tylko dobrze się bawiłem. Ty – wskazał mnie błyszczącym palcem – teraz, gdy już o was wiem, będziesz mnie długo przepraszał!
Wystrzelił ponownie w górę i przeleciał prosto przez przeciwległą ścianę. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałem było: „Ale wątpię, czy cokolwiek powstrzyma mnie od powiedzenia WSZYSTKIM!”.
Spojrzałem na… jak ta zjawa ją nazwała? Panna Granger? Wyglądała na całkowicie oszołomioną.
– Co to było? – spytała słabym głosem.
– Nie wiem – przyznałem. – Ale to coś znało nasze nazwiska.
W zasadzie ta zjawa powiedziała nam znacznie więcej. Wyglądało na to, że jestem nauczycielem i… co…? Było coś między mną i uczennicą? To bagno zaczynało być coraz głębsze.
Zapadła niezręczna cisza, a potem panna Granger spytała:
– Więc… myślisz, że czego uczysz?
Pytanie miało rozładować napięcie, jakie między nami narastało, ale zdałem sobie sprawę, że naprawdę chcę na nie odpowiedzieć.
– To… coś powiedziało, że to moja klasa. Może powinniśmy się rozejrzeć.
Potaknęła i podeszła do książek na końcu pomieszczenia. Postanowiłem sprawdzić biurko przed tablicą – MOJE biurko, żeby zachować między nami jak największy dystans.
Najwyraźniej nie zamierzała potwierdzić ostatnich rewelacji zjawy na temat naszej relacji, a ja z pewnością nie zamierzałem poruszać tego tematu.
Jednak od czasu do czasu zerkałem w jej stronę zastanawiając się, co tak naprawdę między nami było. To było dziwne. To znaczy nawet nie była w moim typie. Nie, stop… nie wiedziałem nawet, jaki jest mój typ.
Ale ona na pewno nim nie była.
~*~
Jaką ja właściwie jestem osobą? To znaczy, czy jestem typem dziewczyny, która zrobiłaby… coś w rodzaju… no wiadomo… żeby mieć dobre oceny? Moment, zaczynam być zupełnie zdezorientowana! Przemyślmy to jeszcze raz.
Wszystko, co powiedziała ta zjawa wskazuje na to, że między mną a… NIM dzieje się coś niewłaściwego.
Ale: pół godziny temu nie uwierzyłabym nawet w istnienie takiego czegoś jak duchy, a teraz mam wierzyć w to, co ta zjawa powiedziała?
Ale: Ocalił mnie od mówiących portretów w korytarzu.
Ale: To mógł być tylko impuls i mogło nie mieć ze mną nic wspólnego.
Ale: Obudziłam się na nim.
Ale: Och… Naprawdę się na nim obudziłam.
Spojrzałam na niego. O nie, on też się na mnie patrzył! Szybko odwróciłam wzrok i on też to zrobił.
Skoncentruj się. Zrób coś użytecznego. Popraw swoją sytuację. No dobra…
Przyglądałam się półkom na wprost, ale zawartość słojów i zlewek była zupełnie bez sensu.
– Popatrz tylko na to wszystko. Dziwne słoje z dziwną zawartością. Dziwne książki z dziwnymi tekstami – sięgnęłam po najbliższy egzemplarz. – Najsilniejsze Eliksiry. Tysiące magicznych ziół i grzybów.
Podszedł do mnie i odebrał mi książkę. Kartkując ją powiedział:
– Nie mogę otworzyć biurka.
Och, wisiało mi to zupełnie. To wszystko zaczęło mnie przerastać.
– Co to ma niby znaczyć? Eliksiry? Magiczne zioła i grzyby? Och, i gadające portrety i ta zjawa?
Zignorował moje pytanie, zaabsorbowany książką.
– Fascynujące – mruknął. – Absolutnie genialne.
Spróbowałam zobaczyć, co akurat czytał i dojrzałam tytuł: „Najsilniejsze eliksiry miłosne”.
– Nie sądzę, żebyśmy tego potrzebowali – zauważyłam ostro i natychmiast tego pożałowałam.
Super, Granger. Poprawiamy własną sytuację, tak?
– Nie sądzę, żeby mogła pani pozwolić sobie na bezczelność, panno Granger – wytknął mi. – Biorąc pod uwagę to, czego właśnie się o pani dowiedziałem.
– Przepraszam??
Spojrzał na mnie z góry, zachowując dystans i powagę.
– Cóż, jesteś uczennicą, a ja twoim nauczycielem. I najwyraźniej chciałaś poprawić swoje…
– Och, jak to niewinnie brzmi w twoich ustach! – nie zamierzałam pozwolić mu skończyć tego zdania. – Ja to widzę inaczej. Uwiodłeś mnie. Powinnam to zgłosić. Boże, ja naprawdę to powiedziałam??!
Wydawał się równie zszokowany jak ja.
– Grozisz mi? – spytał niskim, ostrym tonem i z wściekłością na twarzy.
Od potencjalnego kochanka do potencjalnego mordercy w mniej niż minutę. Wow. Ja to mam wpływ na facetów!
Pozazdrościć umiejętności 🙂 Ich życie razem będzie … interesujące 😀Wróć do czytania