Byłem spokojny, zdeterminowany i miałem absolutnie wszystko pod kontrolą…
Byłem spokojny…
Byłem martwy!!!
Co ich przyniosło?! Ostatni ludzie, jacy mogliby się pojawić w tym miejscu o tej porze! Ostatni ludzie, którym można wywinąć taki numer! Snape – było źle. McGonagall – jeszcze gorzej. A Dumbledore – katastrofa!
Miałem dość.
Osunąłem się po ścianie na podłogę, próbując wziąć się w garść, ale jedyne, co mogłem zrobić to myśleć o tym, że właśnie udało mi się załatwić na całego Dyrektora, Zastępczynię Dyrektora i Opiekuna mojego własnego Domu.
Stłumiłem w sobie ochotę zdzielenia Crabbe’a prosto w łeb, gdy ten pochylił się ku mnie.
– Draco? Weszli tam! Draco? I co teraz? Draco?
Goyle w tym czasie skradał się w stronę drzwi do Wielkiej Sali.
– NIE! – wrzasnąłem tak, że aż podskoczył. – Jeszcze nie wywietrzało! Już i tak mamy przesrane i lepiej, żeby nie rąbnęło żadnego z nas!
Patrzyłem im prosto w twarze. I nie dostrzegałem w nich ani krzty zrozumienia. Merlinie, jak następnym razem zdecyduję się na coś takiego przysięgam, spiknę się z całą bandą Krukonów, nawet jeśli to miałoby znaczyć – cóż, spiknięcie się z bandą Krukonów. Mając Crabbe’a i Goyle’a jako sprzymierzeńców to jak posiadanie minus dwóch mózgów.
Myśl, ponagliłem się. Jesteś cwany jak Malfoy. Myśl jak on. Co ojciec zrobiłby w tej sytuacji?
Dobra, zabicie wszystkich było pewną opcją, ale niestety daleko mi było do posiadania mocy i przeszkolenia koniecznego do rzucenia Niewybaczalnego. Yhhm, to znaczy chciałem powiedzieć, że durnie prowadzący tę budę nie uznali za stosowne zaznajomić nas z nawet najbardziej podstawowymi sposobami magicznego zabijania.
Alternatywy! Potrzebowałem natychmiast pełno alternatyw. Na przykład przełamać zaklęcie.
Brygada „Mózgów” wciąż się na mnie gapiła. Merlinie, co w ogóle sprawiało, że udawało im się funkcjonować?! Jak udało im się ogarnąć choćby pojęcie nieustannego oddychania?
– Crabbe, Goyle, musimy PRZEŁAMAĆ TO CHOLERNE ZAKLĘCIE. TERAZ.
– Ale to znaczy, że odpuszczamy Potterowi – zajęczał Goyle.
– To również znaczy, że będziemy żyć i nie wywalą nas stąd! – odwarknąłem. – Goyle, tam jest również Dumbledore, McGonagall i Snape! Obedrą nas żywcem ze skóry, jeśli dowiedzą się, co zrobiliśmy! I kurczę, nie możemy ich trzymać pod tym zaklęciem wiecznie, nie?
A niby czemu nie? – spytał głosik w mojej głowie. Rozpoznałem w tym moją ciemną stronę i natychmiast ją odrzuciłem. To raczej nie była opcja. Dumbledore może i jest starym głupcem ze zlasowanym mózgiem, ale nawet najdurniejsi nauczyciele zauważyliby, że został rąbnięty jakimś urokiem, gdyby pojawił się nagle bez żadnych wspomnień. Gdyby chodziło tylko o Pottera, wszyscy uznaliby, że sam napytał sobie biedy, bo wszyscy wiedzieli, że babrze się w różnych podejrzanych zaklęciach, ale jeśli chodzi o nauczycieli byłoby oczywiste, że ktoś grzebał w ich umysłach.
– Jak je przełamać? – zapytał Crabbe.
– Prościzna. Musimy stanąć w tym samych miejscach, co rzucając zaklęcie. Wymówimy przeciwzaklęcie i wszyscy, których ono dotknęło odzyskają wspomnienia. Nawet nie muszą być w tym samym pomieszczeniu.
Czułem cholerną ulgę, że to sprawdziłem, choć oczywiście nigdy nie zamierzałem tego robić.
– A jak brzmi przeciwzaklęcie, Draco?
– …. Yhhh… – cholera, jak to było? Zapomniałem! Merlinie, wyleciało mi z głowy! Moje rozhisteryzowane i na skraju paniki „ja” przejęło nad nią kontrolę i to był koniec. Bo po prawdzie nigdy go nie zapamiętałem!
– Dobra, powiem wam, co zrobimy. Wracamy do dormitorium, szukamy przeciwzaklęcia i zakradamy się tu z powrotem, żeby je rzucić. Jeśli w międzyczasie się obudzą będziemy musieli wywabić ich z Wielkiej Sali, żeby nas nie zauważyli. A jak rzucimy przeciwzaklęcie, zwiewamy prędko do lochów. Lepiej, żeby nikt się o tym nie dowiedział, bo naprawdę przeszlibyśmy do historii.
– Ale Draco, przecież powiedziałeś, że chcesz. Przejść do historii…
Machnąłem różdżką w Goyle’a i rzuciłem zaklęcie klejące na jego usta. Merlinie, błoga cisza… Powinienem był to zrobić wiele lat temu!
I w błogiej, coraz bardziej ciążącej ciszy wróciliśmy do Lochów.
Przebudzenie
Coś miękkiego leżącego pode mną przesunęło się i częściowo położyło na mnie, zmieniając z raczej przyjemnego w raczej dość ciężkie. Drgnąłem. I to samo zrobił ciężar na mojej klatce piersiowej.
Spróbowałem się poruszyć. Moje ręce zdawały się być przygwożdżone do ziemi tym samym ciężarem, który teraz zaczął poważnie utrudniać mi oddychanie. Wyszarpnąłem jedno ramię i spróbowałem to coś odepchnąć. To coś wrzasnęło mi prosto w twarz i aż mnie poderwało.
Gapiła się na mnie jakaś twarz! To była ludzka twarz? Jej rysy były wykrzywione przerażeniem i otoczone splątaną masą brązowych włosów.
Zaskoczony, odchyliłem się.
Skądś doszły inne krzyki; usłyszałem, jak ktoś sapnął ze zdziwienia, a ktoś inny wrzasnął. Twarz nadal tu była. I nadal się na mnie gapiła.
Ktoś przerwał ciszę.
– Ludzie, kim wy jesteście?
Podniosłem wzrok, żeby zobaczyć, kto pytał. Kilka stóp dalej stał rudowłosy chłopak w wieku koło siedemnastu, może osiemnastu lat. Miał raczej wątłą posturę. Obok niego siedział inny, który rozglądał się z oszołomionym wyrazem twarzy, najwyraźniej niezdolny na skupieniu się na czymkolwiek.
Ponieważ nikt nie czuł się w stanie odpowiedzieć, wróciłem do twarzy na wprost. Była przyczepiona do ciała (w czym nie było akurat nic dziwnego) i to ciało najwyraźniej zakłóciło mój sen.
– Kim jesteś? – spytała, nadal się na mnie patrząc. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, coś niedaleko mnie się poruszyło.
– Czy ktoś mógłby być tak miły i powiedzieć, co się właściwie dzieje? I kim wy jesteście? – zapytał pełen napięcia głos.
Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem jakąś kobietę z wyrazem totalnej dezaprobaty na twarzy. Miała na głowie… szpiczasty kapelusz?
Chłopak na ziemi również wstał. Jego czarne włosy i zielone oczy z niewiadomych powodów wkurzały mnie. Znaczy się bardziej niż wszystko inne.
Gdy wszystkim dookoła udało się odzyskać pozycję pionową, spojrzeliśmy na siebie podejrzliwie. Uniosłem ręce do skroni i zacząłem masować, w miarę jak oswajałem się z sytuacją.
Znajdowałem się na podłodze czegoś, co wyglądało na jakąś dużą salę. Były tu długie stoły, pochodnie i wszędobylskie flagi Nie mogłem nie zauważyć braku sufitu. Dookoła mnie stała grupa bardzo dziwnych ludzi. Dziewczyna, z którą najwyraźniej spałem, kobieta przebrana za wiedźmę i dwóch nastoletnich chłopaków z porażającą głupotą wypisaną na twarzach.
– Co się tu dzieje? – zapytałem. Wszyscy spojrzeli na mnie. – To jakiś żart? Kim jesteście i gdzie ja jestem?
– Ty mi powiedz! – wrzasnął rudy. Brzmiał, jakby nerwy miały go zaraz zawieść. – Kim jesteście, dziwadła?! Porwaliście mnie?!
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, coś wystrzeliło zza stołu. Wyglądało jak starzec w szatach, ale żaden starzec nie byłby w stanie wdrapać się na stół tak szybko i zwinnie jak ten. Rozglądając się dojrzał naszą kiepsko dobraną grupę.
– Cudownie! – zawołał, zeskakując i podszedł do nas prędko. – Impreza! Czy to zamek? – zbliżył się do mnie i złapał za kołnierz. Wyszarpnąłem mu się, ale on wciąż ciągnął mnie za ubranie. – Powiedz, dobry panie, czy jesteś właścicielem tego wspaniałego miejsca?
– Zdecydowanie nie – prychnąłem.
– Och, ależ to niefortunne. Ale nie masz nic przeciw temu, żebym się rozejrzał? – powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł, przemierzając całą długość sali i rozglądając się jak turysta w katedrze.
Podczas tego zaskakującego intermezzo dziewczyna odsunęła się ode mnie i teraz stała koło dziwacznej kobiety. Obie zwróciły się do mnie.
– Czy w ogóle ktoś wie, gdzie jesteśmy? – zapytała kobieta.
Chłopcy pokręcili głowami. Czarnowłosy odezwał się cichym tonem:
– Nie wiem nawet, jak się nazywam.
– Ja też nie! – wrzasnął ten drugi, a dziewczyna potaknęła.
To było żałosne.
– To jest żałosne. Chcecie powiedzieć, że nikt z was nie wie, kim jesteście? – zaśmiałem się drwiąco. Stop! To zabrzmiało strasznie satysfakcjonująco. I znajomo.
– A ty wiesz? – zapytała dziewczyna.
– Oczywiście, że wiem. Jestem… – urwałem.
Nie wiedziałem.
Dziewczyna posłała triumfalne spojrzenie.
Znów przerwał nam donośny huk. Starzec oglądał kilka fragmentów zbroi, które leżały teraz roztrzaskane na ziemi. Jednak nie odciął sobie niczego, więc zdecydowałem się go zignorować. Pomachał mi i krzyknął:
– Panie, twoja kolekcja jest naprawdę wspaniała! Czy ktoś ci kiedykolwiek mówił, że z daleka wyglądasz jak hrabia Dracula?
Chłopcy zachichotali i rudowłosy szepnął:
– Kim jest hrabia Dracula?
Drugi wzruszył ramionami i zachichotali jeszcze głośniej. Wyglądało, jakby dość szybko się dogadali. Może powinienem mieć na nich oko.
Dziewczyna przechadzała się, mamrocząc coś pod nosem. Zauważyłem, że nosiła te same dziwne szaty, co chłopcy. Właściwie to nawet ja zdawałem się przestrzegać ten dziwny dress kod. Tylko moje szaty były o wiele bardziej eleganckie i stylowe niż to, co mieli na sobie pozostali.
Przyglądając się ich strojom zauważyłem wyhaftowany herb.
– Czekaj. Podejdź tu – powiedziałem do dziewczyny.
Pochyliłem się i spróbowałem rozszyfrować emblemat. Pod słowem „Hogwart” widniało kilka zwierząt: lew (nieco napuszony), borsuk, kruk i przepiękny srebrny wąż. Herb był opisany „Draco dormiens numquat titillando”.
Dziewczyna odchrząknęła. Zauważyłem, że śledząc napis moja ręka zacisnęła się na jednej z jej… ekhem, na niewłaściwym miejscu z jej przodu. Och, to nie było dobrze. To znaczy było dobrze, nawet całkiem dobrze, ale nie byłem pewien czy mam do tego prawo. Zabrałem rękę i oboje unikaliśmy patrzenia na siebie.
– Co to wszystko ma znaczyć? – zastanawiał się ciemnowłosy chłopak. – Może jesteśmy w jakimś klubie czy coś w tym guście. Mieliśmy imprezę, popiliśmy i urwał się nam film.
– Chyba nie pijam – szepnęła dziewczyna, a kobieta obok posłała jej pełne aprobaty spojrzenie.
– Dobra, mogę wyobrazić sobie siebie w klubie – odezwał się rudowłosy. – Ale co z nimi? – wskazał na kobietę i mnie.
– Może jesteśmy w jakiś sposób spokrewnieni? – zasugerowała ta. Ponieważ miała lekki szkocki akcent wątpiłem, by ktokolwiek tu był jej krewnym.
– Macie ten sam kolor włosów – zauważyła dziewczyna, wskazując mnie i czarnowłosego chłopaka. – Może jesteście ojcem i synem?
– CO??! – wrzasnęliśmy równocześnie.
– Istotnie uderzające podobieństwo.
– Mój ojciec? On? – chłopak odwrócił się i zlustrował mnie pełnym niedowierzenia spojrzeniem.
Rozważyłem to.
– Wyglądasz znajomo – powiedziałem, przyglądając się mu zmrużonymi oczami. – Kiedy na ciebie patrzę, odczuwam… rozczarowanie.
– O tak – przewrócił oczami. – Muszę tobą gardzić. A co z tą lafiryndą? – wskazał dziewczynę. – Widziałem was, spaliście ze sobą!
– Leżeliśmy razem – poprawiłem go wściekle. – I jak śmiesz…
– Skoro żadne z nas nic nie pamięta – przerwała nam kobieta – proponuję, żebyśmy poszukali jakiejś pomocy.
– Idźmy do szpitala – zasugerowała dziewczyna.
– Może się podzielmy – skinęła głową kobieta. – Ponieważ w tym… pomieszczeniu jest kilkoro drzwi proponuję, żebyśmy dobrali się w pary. Chłopcy mogą sprawdzić te tam, a wy oboje te – pchnęła dziewczynę ku mnie i wskazała nam inne drzwi. – A ja zajmę się naszym żądnym przygód poszukiwaczem… – zakończyła, kiwając głową w stronę starca, który wyraźnie dobrze się bawił. Właśnie w tym momencie próbował przywdziać zbroję rycerską. – Zobaczymy, co uda się nam znaleźć. Spotkajmy się tu za godzinę.
Wszyscy niechętnie się zgodzili i rozeszliśmy się w swoje strony. Muszę przyznać, że ulżyło mi, że pozbyłem się towarzystwa mojego potencjalnego syna.
Wychodząc na klatkę schodową zerknąłem na dziewczynę. Ledwie udało się jej za mną nadążać. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, szybko odwróciła wzrok. Poczułem krzywy uśmieszek na ustach – sądzę, że muszę być wredny. Spróbowałem uśmiechnąć się szyderczo i stwierdziłem, że dobrze mi szło. Ba, czułem, że pasował mi idealnie.
– Więc… – zacząłem. – Masz jakieś pojęcie, dlaczego obudziłaś się na mnie?
prawie jak „Będę najbardziej znanym Janem Pawłem w historii…”Wróć do czytania