Hogwardzki Grinch Część 2

Część 2 – Bezwstydna gra

 

– Profesor Snape nienawidzi świąt. Nie pytaj mnie dlaczego. Nikt tego nie wie, Hermiono.

 

W głowie cały czas rozbrzmiewały jej poranne słowa profesora Dumbledore’a. Hermiona musiała za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego mężczyzna tak bardzo nienawidził świąt. Jej wścibska i nieco intrygująca natura musiała znać odpowiedzi na wszystkie, z ciążących pytań. Dyrektor był prawdopodobnie jedyną osobą, która najdłużej znała mężczyznę, więc to jego wybrała, aby dowiedzieć się nieco więcej na temat skrytego profesora. Gwiazdka była najpiękniejszym okresem w roku. Spotkania z rodziną i celebrowanie tego pięknego okresu z tymi, którzy są najbliżsi naszemu sercu. Ubieranie świątecznego drzewka, wyjątkowy, magiczny nastrój, obdarowywanie ukochanych prezentami i chwilowe zatrzymanie pędzącego życia. Tak Hermiona definiowała Gwiazdkę, wiedząc, że było duże grono, które się z nią zgadzały. Profesor Snape był indywidualną jednostką, nieutożsamiającą się z nikim wokół. I to właśnie sprawiło, że Hermiona za wszelką cenę chciała poznać tego skrytego czarodzieja.

 

Zatrzymała się tuż pod kolorowym szyldem Miodowego Królestwa. W środku było pełno czarodziei, pakujących najróżniejsze słodycze do papierowych toreb. Oblężony był także sklep Zonka, Herbaciarnia u pani Puddifoot, czy Pub pod Trzema Miotłami. Wszyscy biegali pośpiesznie w poszukiwaniu idealnych prezentów. Panna Granger brnęła dalej przed siebie do jedynego miejsca, które pomimo swojej nieprzychylnej sławy, nie gościło wielu klientów. Kierowała się do Gospody pod Świńskim Łbem, mijając po drodze uroczych kolędników.

 

Wnętrze było skromnie udekorowane. W rogu stała jedna, nieco ubogo przystrojona choinka, z małą, złotą gwiazdką na czubku. Oprócz kilku imitacji prezentów, stojących na blacie baru, nie było niczego, co mogło świadczyć, że tuż za rogiem są święta. Zamówiła kremowe piwo, poszukując idealnego miejsca. A gdy już miała kierować się do stolika pod oknem, ujrzała charakterystyczny zarys haczykowatego nosa, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Nie wiele myśląc podeszła do stolika, kładąc na nim kufel. Czarodziej podniósł na nią spojrzenie, unosząc pytająco brew ku górze.

 

– Nie pozwoliłem ci się dosiąść Granger — rzucił chłodno, gdy ta, bez najmniejszego oporu ściągnęła z siebie rękawiczki, szalik i wielką czapkę z pomponem. Rozpięła płaszcz, uśmiechając się ciepło.

– Też pana miło widzieć, profesorze.

– Granger, znajdź inne miejsce.

– Tu jest całkiem przyjemnie — upiła kremowe piwo, brudząc się pianką. Czym prędzej pozbyła się jej rękawem płaszcza, czując, jak mężczyzna intensywnie się w nią wpatruje. Zapewne rozbawiła go swoją niezdarnością.

 

Kątem oka zauważyła, jak pije czarną kawę, nie posyłając w jej stronę ani jednego spojrzenia. Siedział niczym obrażony, obdarzając uwagą ścianę, jakby pojawił się tam niezwykle intrygujący obraz. Hermiona nie przejmując się zachowaniem mężczyzny, wyciągnęła z torby notes na kołowrotku, zawzięcie kartkując strony. A gdy znalazła to, czego szukała, zaczęła coś kreślić i dopisywać.

 

– Nie wygląda estetycznie.

– Słucham? — podniosła na niego wzrok.

– Twój obgryziony ołówek.

– Oh — spojrzała na niego. — Niektóre wykłady są zaskakująco nudne i… — urwała, rumieniąc się soczyście.

– Czyżby panna Granger odpływała myślami na zajęciach? — na swoje niedowierzanie podjął rozmowę, poprawiając się na krześle.

– Niektórzy profesorowie, pomimo szczerych chęci… usypiają lepiej niż nużący film. Nie sądziłam, że na uczelni wiedza może być tak przestarzała — mruknęła pod nosem, wciąż kreśląc coś w notesie.

– Co masz na myśli?

– A to profesorze, że zgłębiam wiedzę nad eliksirami, które warzyliśmy z panem na pierwszym roku. Rozumie pan? Na pierwszym roku — wywróciła oczyma. — Czuję, że cofam się z wiedzą. Żałuję, że poszłam na te studia…

 

Snape chwycił za kubek kawy, obserwując kobietę. Kosmyki włosów okalały jej twarz, a policzki przybrały odcień pudrowego różu. Przygryzała wargę, skupiając się na swoich notatkach. Poprawił się nieco, aby zajrzeć, co tam bazgrze, ale Granger oparła się na krześle tak, że nie mógł niczego dostrzec.

 

– Kto wykłada eliksiry?

– Profesor Smith.

– To on jeszcze nie zszedł z tego świata?

– Zna go pan?

– Jakbym mógł nie znać — mruknął. Zauważył, jak ściągnęła z siebie płaszcz, zawieszając go na oparciu sąsiadującego krzesła. Do jego nozdrzy doleciały niezwykle, delikatne, lecz kobiece perfumy. Zamrugał dwukrotnie, wracając do rzeczywistości. — Co tam piszesz?

– Oh… — uśmiechnęła się znad notesu. — Sprawy związane ze studiami. Wykreślam, które egzaminy mam już za sobą, a co czeka mnie w przyszłym tygodniu i co muszę jeszcze załatwić przed świętami.

– Przyszłym tygodniu? — zainteresował się.

– Nie tylko pan profesor ciśnie swoich uczniów. Na uczelni mamy niezły zamęt.

– I ty znajdujesz na to wszystko czas? Praktyki? Studia?

– Innego wyjścia nie mam — posłała w jego stronę tak miły uśmiech, że Snape nieco zdziwił się, czym prędzej chwytając za kubek. — Szukam jeszcze pracy… — dodała.

– I jak idzie?

– Marnie.

 

Sam pamiętał, jak studiował niegdyś, na tej pożal się Merlinie uczelni. Swoim talentem i niezwykłą pasją do warzenia eliksirów przewyższał niejednego profesora tam urzędującego. Nieco zdziwił się na słowa Granger, sądząc, że poziom zmienił się od czasów, gdy on sam tam studiował. Chwycił za kubek, zdając sobie sprawy, że więcej ta dziewucha wyniesie z jego praktyk niż z uczelni. A gdy tylko dłużej się nad tym zastanawiał, uzmysłowił sobie, że odsyła Granger jedynie do szorowania zardzewiałych kociołków. Ani razu nie pozwolił jej asystować przy swoim boku, warząc eliksiry, ani razu nie pozwolił jej dodać nawet jednego składnika do bulgoczącego wywaru. Po co jesteś tu Granger?, pomyślał. Nie rozumiał czemu dziewczyna trwała na praktykach, wciąż nie będąc dopuszczoną do warzenia eliksiru. Czyżby nie ufał jej? A może wiedział, że jest niezwykle uzdolniona, ale nie chciał tego przyznać, nie pozwalając, aby kąpała się w blasku chwały?

 

– Jak lubi pan spędzać święta profesorze?

 

A przez chwilę miał ją za rozważną czarownicę. Pochylił się w jej stronę, mrużąc ciemne oczy. Im bliżej niej był, tym intensywniej perfumy drażniły jego nos. Bądź co bądź, przyjemne perfumy, przeszło mu przez myśl. Jako wieloletni Mistrz Eliksirów wyczuł tam esencję z kwiatu neroli, jaśmin, nieśmiało wynurzające się białe piżmo, gruszkę i na końcu delikatną nutę bergamotki. Potrząsnął głową, przywracając się do porządku, pozbywając się z umysłu wykresów, w jakich stężeniach i proporcjach podane składniki zostały dodane, tworząc idealną całość.

 

– Nijak Granger, nijak.

– Jak to?

– Ja nie spędzam świąt — niemal wypluł ostatnie słowo, nakładając na swą twarz paskudny grymas. — O co tak naprawdę chodzi w świętach? Hm? O prezenty! O to w tym chodzi, czyż nie, panno Granger? Wszystkie potem i tak trafiają do śmieci. Chciwość ludzka, aby tylko się wzbogacić, kupować to, co najlepsze, największe, najbardziej błyszczące. Ten cały Gwiazdkowy szał jest głupi i niedorzeczny. Wszędzie ten przepych, aby tylko się pokazać, udawać przed innymi, kim to się nie jest. — zakończył swój wywód, wstając od stołu.

– Profesorze — również podniosła się, stając u jego boku.

– Granger idę przygotować testy dla wszystkich roczników. Nie będzie żadnego idiotycznego lamentowania nad Gwiazdką. Nauka i jeszcze raz nauka! — i wyszedł, zostawiając ją samą. A Hermiona nie sądziła, że może być tak trudno przekonać profesora Snape’a do magii świąt.

– W co ja się wpakowałam? — pomyślała, zbierając swoje rzeczy. — Grinch z Grincha nigdy nie wyjdzie.

 

Kroczyła samotnie krętą ścieżką, omijając główne ulice Hogsmeade. Przed nią rozciągała się wielka plama białego puchu, która z gracją usadowiła się na łąkach. Nad głową latały wróble, wesoło podśpiewując, a w tle dało się dostrzec zarys zamku. I tak kroczyła przed siebie, mając przeciążoną głowę natłokiem myśli. Była pewna, że każdy kochał święta i ten spokojny, magiczny czas. Co sprawiło, że profesor Snape aż tak nienawidził tego okresu?, pomyślała. Próbowała tworzyć w swoim umyśle schematy, wykresy i towarzyszące im teorie, ale żadne racjonalne wytłumaczenie nie przyszło jej do głowy. Wciąż miała żal do mężczyzny, że usunął jej dekoracje z lochów. Włożyła w nie wiele wysiłku, sprawiając, że tam naprawdę stało się odrobinę cieplej, ożywiając gołe i surowe ściany. Nawet mijający ją Ślizgoni z podziwem kiwali głowami, rozglądając się raz w lewo, raz w prawo, po udekorowanych lochach.

 

W oddali ujrzała czarną plamę samotnie kroczącą przez śnieg. Mimo wcześniejszej wymiany zdań na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nie wiedząc do końca, co robi, zaczęła biec przed siebie, co okazało się niezwykle trudne, wymagając wiele uwagi i koncentracji.

 

– Profesorze Snape! — krzyknęła. — Proszę zaczekać!

 

Usłyszawszy jej irytujący głos, zacisnął usta w wąską linię. Nawet nie śniło mu się, aby zwolnić kroku. Zacisnął dłonie w piąstki, krocząc dalej przed siebie. Słyszał charakterystyczne skrzypienie śniegu tuż za sobą, a gdy to nagle ustało, zatrzymał się, obracając się powoli. Granger leżała jak długa z twarzą w śniegu. Wywrócił oczyma, biorąc spokojny wdech. Skierował swe kroki w stronę dziewczyny, a gdy tylko się zbliżył, usłyszał, jak mruczy pod nosem, podnosząc się nieśmiało. Włosy wystające spod czapki były całe w śniegu, policzki miała zaczerwienione, a usta niebezpiecznie drżały. Mógł nawet zauważyć kłębiące się łzy w jej oczach, co sprawiło, że profesor Snape poczuł się nieco… dziwnie. Zmieszał się odrobinę, nie wiedząc, jak się do końca zachować. W końcu stanął nad Granger, wyciągając przed siebie dłoń.

 

– No śmiało — powiedział.

 

Spojrzała na dłoń, a potem na mężczyznę, którego rysy twarzy nieco złagodniały. Chwyciła za dłoń, czując, jak mocno zaciska palce, a następnie ciągnie w górę. Stanęła u jego boku, spoglądając w ciemne oczy towarzysza. Rzuciła nieco nieśmiało pod nosem: dziękuję. Profesor dopiero po chwili zorientował się, że wciąż trzyma w mocnym uścisku dłoń Granger, więc czym prędzej puścił ją, chowając ręce w kieszenie płaszcza. Bez słowa wskazał głową w stronę zamku. I kroczyli tak u swego boku, nie odzywając się ani słowem.

 

Hermiona z wypiekami na policzkach wspominała ten nieco dziwny, ale przyjemny gest, gdy mężczyzna wyciągnął ku niej swoją dłoń. Jego ciemne oczy, odcinały się na tle białego krajobrazu, sprawiając, że tęczówki wyglądały, jakby mieniły się w nich malutkie drobinki. Spojrzała kątem oka na czarodzieja, zdając sobie sprawę, że nigdy nie dane jej było z tak bliskiej odległości móc zaszyć się w tym pełnym tajemnic spojrzeniu. Nagle zrozumiała, że te ciemne oczy wcale nie były zimne i wyrachowane, jak mogłoby się wydawać. Zagryzła wargę, spuszczając głowę w dół, czując jak policzki, ponownie oblewając się rumieńcem. Musiała usunąć to dziwne i nieco niebezpieczne przeświadczenie ze swojej głowy, które szeptało, iż przyjemnie raz jeszcze byłoby spojrzeć w oczy mężczyzny. Uspokój się, mruknęła pod nosem, co spotkało się z pytającym spojrzeniem towarzysza.

 

Profesor Snape starał się odpędzić wyobrażenie, że te niezwykle intrygujące i przyjemne perfumy, nie dają mu spokojnie i racjonalnie myśleć. Czuł jakby delikatna woń, doszczętnie nim omiotła, sprawiając, że zaczął postrzegać Granger jako kobietę, a nie dawną pyskatą uczennicę, którą wciąż była w jego oczach. Rysy twarzy zmieniły się, głos, który był irytujący, miał nieco cieplejszą i milszą dla ucha barwę. Czuł, jak zawstydza się po sam czubek głowy, gdy tylko jego podświadomość i męskie oko, sprawnie wychwyciło, iż panna Granger, również posiada kobiece kształty, których chyba wcześniej nie chciał dostrzec. Spojrzał kątem oka na czarownicę kroczącą u swego boku, stwierdzając, że jak milczy, jej obecność wydaje się dość znośna.

 

Tak był zajęty swoimi myślami, że nie spostrzegł, kiedy Granger przestała dotrzymywać mu kroku. Nagle poczuł, jak coś uderzyło go w lewy bark. Czym prędzej obrócił się za siebie, widząc, jak dziewczyna lepi kulkę, bez żadnego ostrzeżenia rzucając w jego stronę. Trafiła prosto w serce. Snape otrzepał płaszcz, robiąc raz jeden raz drugi krok w stronę dziewczyny, mrużąc nieprzyjemnie oczy. Jego zacięta, ale nieco zdziwiona mina, sprawiła, że po łące rozszedł się jej delikatny, dziewczęcy śmiech.

 

– Co ty wyprawiasz?

– Nic takiego profesorze — odpowiedziała niewinnie, znów rzucając w niego śnieżką. Oberwał tym razem w prawe ramię.

– Uspokój się — upomniał ją.

 

A ta, nawet nie śniła, aby przestać. Nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania, nie mógł pozostać bierny. Schylił się, chwytając odrobinę śniegu. Ulepił porządną kulkę, celując w kobietę. Granger nieco zdziwiła się, obrywając w bark. Jednak po chwili, zaśmiała się tak głośno, że w szybszym tempie zaczęła lepić nowe kulki, szykując swoją amunicję. Gdyby ktoś tylko ich zauważył, pomyślałby, że niska temperatura doszczętnie pomieszała im w głowach. Kto to widział, żeby profesor Snape rzucał się śnieżkami, mając z tego niezłą zabawę?

 

W kilku krokach znalazł się przy Granger, blokując jej dłonie. Spojrzała na niego, nie mogąc przestać się uśmiechać. Wtedy tak nagle i niespodziewanie, poczuła przyjemne ukłucie w okolicy serca. Oddech nieco przyśpieszył, a policzki ponownie oblały się rumieńcem. Wypuściła z dłoni kulki, tonąc w ciemnym spojrzeniu towarzysza. Nigdy nie czuła się tak, jak w tej chwili, gdzie czas, niemal zwolnił. Powietrze wokół nich zgęstniało, a sposób, w jaki mężczyzna skanował wzrokiem jej twarz, sprawiło, że coś przyjemnie ścisnęło jej żołądek.

 

– Ściemnia się powoli. Wracajmy do zamku.

 

Delikatnie puścił jej dłonie. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, coś dodać, ale zacisnął usta w wąską linię, obracając się za siebie. I zaczął oddalać się tym razem nieco wolniejszym krokiem, aby panna Granger mogła za nim nadążyć. Dołączyła do niego, nie mogąc zrozumieć skąd nagle, pojawiły się dziwne motyle w brzuchu. Spojrzała kątem oka na milczącego towarzysza. Wcisnęła dłonie w kieszenie płaszcza, idąc przed siebie. I wtedy zrozumiała, tak nagle i niespodziewanie, że od tej chwili nie może patrzeć na niego, jak na surowego profesora. Mężczyzna zdecydowanie złagodniał w jej oczach, odpychając w bok, wykreowany obraz oziębłego profesora eliksirów. A Hermiona nieśmiało musiała stwierdzić, że taka wersja, zdecydowanie się jej podoba.

 

– Proszę się zjawić w moim gabinecie tuż po kolacji — wyrwał ją z rozmyślań. Nawet nie spostrzegła, kiedy znaleźli się pod murami zamku.

– Oczywiście profesorze — odpowiedziała prędko. Chyba mam kłopoty, pomyślała przerażona.

 

~*~

 

Nie było go na kolacji. Jego puste miejsce wprawiło ją w dziwny, nieco nieprzyjemny natłok myśli. Profesor Snape rzadko, kiedy opuszczał posiłek. Zdarzyło się to, może raz, odkąd rozpoczęła praktyki. Odsunęła od siebie pusty talerz, a ten w magiczny sposób zniknął, wraz ze sztućcami i kielichem. Pożegnała się skinieniem głowy z profesorami i czym prędzej opuściła Wielką Salę. Szybszym krokiem pokonała kręte schody. Z dziwnym uczuciem spoglądała na puste ściany, które jeszcze niedawno gościły jej dekoracje. No cóż, nie da się zbawić całego świata, pomyślała posępnie, zatrzymując się pod drzwiami gabinetu profesora Snape’a. Zapukała trzy razy, a w mgnieniu oka drzwi bezszelestnie otworzyły się, ukazując wysoką sylwetkę czarodzieja. Jego twarz nie ukazywała żadnych emocji, jakby tylko co nałożył na siebie maskę, kryjąc swe uczucia przed całym światem. Bez słowa otworzył szerzej drzwi, zapraszając ją do środka. Nieco zdziwiła się, gdy minęli biurko w jego gabinecie, kierując się do innych drzwi, których nigdy nie miała okazji przekroczyć.

 

Machnął różdżką, a drzwi samoczynnie się otworzyły. Kroczyła tuż za profesorem, znajdując się w jego… Dostojny Merlinie, przecież to prywatna pracownia, jęknęła w myślach. Z otwartą buzią rozglądała się na boki, nie mogąc oprzeć się przeświadczeniu, że tu było po prostu… idealnie. Pracownia szyta na miarę prawdziwego Mistrza Eliksirów. Przeszklone szafy ze słoikami skrywającymi różnokolorowe substancje. Idealne kociołki wszystkich rozmiarów, które nie posiadały ani grama rdzy. Na środku stał potężny, drewniany stół z wieloma nożami i innymi przyrządami usprawniającymi pracę podczas warzenia eliksirów. Po prawej stronie była biblioteczka, okrągły stolik i dwa fotele. Spojrzała na profesora, niewiele rozumiejąc.

 

– Nie ma czasu. Tam masz fartuch ochronny. Spinaj włosy i podwijaj rękawy Granger.

– Profesorze, ja chyba nie rozumiem…

– Czego tu nie rozumiesz? — spojrzał na nią z góry. Mogła przysiąc, że przez moment kąciki jego ust minimalnie uniosły się w górę. — Ruszamy się, no dalej — klasnął w dłonie.

 

Panna Granger czym prędzej ściągnęła z nadgarstka gumkę, dokładnie związując włosy, nie pozwalając, aby żadne kosmyki opadały jej na czoło. Chwyciła jeden z fartuchów ochronnych, przekładając go przez głowę. Umyła i zdezynfekowała dłonie, podchodząc do stanowiska. Profesor Snape przekartkował dość starą i zniszczoną w niektórych miejscach księgę, wskazując palcem na druk.

 

– Masz 120 minut. Do roboty.

– Pan profesor pozwala mi pracować samej? — uszczypnęła się w nadgarstek, sprawdzając, czy przypadkiem nie był to piękny sen. Zabolało. Spojrzała czym prędzej na mężczyznę, który zasiadł do stolika, machając na nią dłonią. Merlinie, daje mi przestrzeń do pracy, krzyknęła w myślach.

– Nie zawiedź mnie, Granger.

– Nigdy.

W pełnym skupieniu pracowała nad Wywarem Żywej Śmierci. Profesor ani razu nie skomentował jej poczynań, co jakiś czas tylko krążąc wokół stołu. Raz zajrzał do kociołka, a raz stał z założonymi rękoma, obserwując, który nóż zamierza wybrać. Hermiona czuła ogromną presję na swoich barkach, ale to sprawiło, że jeszcze mocniej przyłożyła się do wyznaczonego zadania. Co jakiś czas rzucała okiem na zegar, uwieszony tuż nad drzwiami, skrupulatnie kontrolując czas. Zmniejszyła ogień, odliczając sześćdziesiąt minut, zanim dorzuci ostatni składnik.

 

Nie wiedząc czy powinna, ściągnęła z siebie fartuch ochronny. Odwiesiła go na hak, nieśmiało siadając przy stoliku. Wcale się nie zdziwiła, zauważywszy, iż mężczyzna tworzy testy dla uczniów. Rzuciła okiem na jeden z pergaminów, stwierdzając, że te dzieciaki muszą solidnie się do niego przyłożyć, aby później nie mieć problemów z poprawkami. Chociaż gdzieś tam czuła, że młodzież już dawno przestała się starać, idealnie rozleniwiając ciała i umysły.

 

– Sądziłaś, że zapomniałem?

– O czym?

– O testach.

– Szczerze? Miałam taką nadzieję — spojrzała na zegar, ale wskazówki leniwie poruszały się w przód. — Nie chce pan profesor sprawdzić eliksiru? Nie boi się pan, że wysadzę zamek?

– Chcę się przekonać, jak wiele pamiętasz z moich zajęć. Wątpię, byś posiadła nową wiedzę na tych studiach.

Odłożył na bok pergaminy. Spojrzał na Granger, która wydawała się nieco zestresowana. Siedziała z zaciśniętymi piąstkami, nerwowo ruszając prawą nogą, jakby w jej głowie brzmiała skoczna melodia. Uniósł brew ku górze, a na jego ustach pojawił się malutki uśmiech. Machnięciem różdżki przywołał do pracowni dwa parujące kubki kawy. Podsunął jeden z nich w stronę Granger.

 

– Przyda ci się, żebyś nie zasnęła.

– Dziękuję — odpowiedziała nieśmiało. — Skąd pan wiedział, że piję z mlekiem?

– Nie wyglądasz mi na osobę, która pije czarną kawę — Hermiona uniosła brew ku górze, nie rozumiejąc słów mężczyzny. – Widziałem w Wielkiej Sali, jak pijesz kawę z mlekiem. Proste — wyjaśnił, wzruszając ramionami. A ta odpowiedź nieposiadająca grama komplikacji, która była iście szczera i prawdziwa, sprawiła przyjemne ukłucie w okolicy serca. Kto by sobie głowę zawracał, jaką kawę pije jego sąsiad na śniadaniu? I gdy dłużej nad tym myślała, ukłucie zwiększyło na sile, budząc dawno ospałe serce.

– Profesorze, mogę o coś zapytać?

– Już to zrobiłaś.

– Oh… — mruknęła niepewnie, odkładając kubek na stolik.

– No słucham panno Granger — machnął na nią dłonią.

– Nie wiem, czy powinnam to mówić, ale czy tylko mi się wydaje, że profesora Dumbledore’a i profesor McGonagall coś łączy?

Profesor Snape o mały włos nie zadławił się kawą. Mogła przysiąc, że zauważyła, jak kąciki jego ust minimalnie uniosły się w górę. Podrapał się po policzku, chrząkając znacząco, a Hermiona musiała przyznać się sama przed sobą, że widok, rozluźnionego profesora wydawał się niezwykle przyjemny.

 

– Nie tylko tobie, panno Granger. Ci dwoje od dawna mają się ku sobie — niemal wywrócił oczyma. — Jeszcze przed wakacjami podejrzewałem ich o coś, ale każde z nich idealnie się wypierało — Hermiona uśmiechnęła się delikatnie na te słowa. — Jestem święcie przekonany, że oboje uknuli, abym to ja został w Hogwarcie, gdy oni będą romansować ze sobą — na ostatnie słowa, niemal skrzywił się, co spotkało się ze śmiechem panny Granger.

– To się nazywa miłość, profesorze. Należy cieszyć się ich szczęściem.

 

Tak nagle i niespodziewanie spojrzeli sobie prosto w oczy. Chciała kłamać sama przed sobą, że powinna spuścić wzrok, że nie należy w ten nieco nachalny sposób wpatrywać się w ciemne tęczówki mężczyzny, że wcale nie podobało się jej to. Jak wiele dawałby argumentów przeciw bezwstydnemu spoglądaniu na towarzysza, mogłaby znaleźć drugie tyle, dlaczego powinna kontynuować tę nieco zakazaną grę.

 

Profesor Snape również bez skrępowania spoglądał w tęczówki panny Granger. Nie poznawał samego siebie. Jej delikatne, dziewczęce i nieco intrygujące spojrzenie, sprawiło, że nie śmiał przerywać kontaktu wzrokowego. Miał dziwną satysfakcję, z co rusz oblewających się różem policzków Granger. Jak z wieloma złymi ludźmi stanął oko w oko na swojej nędznej drodze życiowej, tak samo nigdy nie spotkał kogoś, kto rumienił się w jego towarzystwie — bynajmniej nie z wyniku nagłej choroby, czy wysiłku fizycznego. Zdaniem profesora Snape’a było to dość… znośne przeżycie.

 

– Duża jest różnica wieku pomiędzy nimi? — zapytała tak nagle.

– W magicznym świecie niekoniecznie. Liczba wygląda tu nieco inaczej niż wśród mugoli. A ty, panno Granger, z kim spędzasz te, pożal się Merlinie święta?

 

Dziewczyna nieco zmieszała się, a jej oczy delikatnie utraciły blask. Zaczęła kręcić się w fotelu, wyginając palcami w akcie zdenerwowania. Profesor Snape nie takiej reakcji oczekiwał, a gdy nie usłyszał odpowiedzi ze strony kobiety, zdziwił się nieco, nie chcąc, ciągnąć jej za język.

– Zawsze miał pan taki stosunek do świąt, profesorze? — usłyszawszy jej pytanie, przeniósł ponownie na nią wzrok. Granger idealnie potrafi zmienić temat, pomyślał.

– Nie. Niegdyś je tolerowałem.

– Co się zmieniło? — zapytała.

– Życie panno Granger, życie.

– A gdyby miał pan możliwość powrócenia do dawnych lat i przeżycia raz jeszcze tamtej Gwiazdki, zrobiłby to pan?

– Nie. Nie ma co się babrać w przeszłości.

– I co roku spędza je pan sam?

– Skąd tyle pytań panno Granger? — uniósł brew ku górze. — Wydaje mi się, że moje życie prywatne to tylko i wyłącznie moja sprawa.

– Ja po prostu… chciałam pana lepiej poznać — rzekła nieśmiało.

– Niech wystarczy ci to, co już wiesz.

Chwycił za kubek, nie odzywając się już ani słowem. W ciszy przesiedzieli ostatnie minuty warzenia eliksiru. Gdy czas zbliżał się ku końcowi, podszedł do stanowiska, spoglądając na bulgoczący kociołek. Oparł się o skraj blatu, zakładając ręce na piersiach. Granger ponownie chwyciła za fartuch ochronny, czując na sobie wzrok mężczyzny. Poczuła się lekko zakłopotana, gdy podszedł bliżej, unosząc brew ku górze. Spojrzał w taki sposób, na pokrojony wcześniej korzeń waleriany, jakby chciał zasugerować, że kompletnie nie przyłożyła się do swojego zadania. Nieco drżącym dłońmi dorzuciła ostatni składnik do bulgoczącego kociołka. Zamieszała odpowiednią ilość razy, pamiętając o ruchu wskazówek zegara. Na sam koniec wyłączyła płomień, robiąc krok w tył. Profesor nachylił się nad kociołkiem, marszcząc brwi.

 

– Myślisz, że jak ci poszło?

– Uważam, że nie mi to oceniać.

– Już nie udawaj takiej skromnej, Granger. Przelewaj do fiolek.

– Czyli… udało mi się?

– Eliksir wykonałaś poprawnie. Posprzątaj stanowisko i możesz iść.

 

Czym prędzej zabrała się za uporządkowanie stołu, czując niemałą dumę. Kto by pomyślał, że pierwszy eliksir, do którego zostanie dopuszczona, okaże się ideałem. Z niemalejącym uśmiechem, przelewała wywar do fiolek, następnie schludnie je opisując. Zauważyła kątem oka, jak mężczyzna zostawił ją samą w pracowni, zabierając ze sobą testy. Zastanowiła się skąd ta nagła zmiana w zachowaniu profesora, pozwalając jej samodzielnie przygotować od początku do końca eliksir? Przecież przylepił jej niewdzięczną łatkę: Granger od szorowania zardzewiałych kociołków, gdy tu nagle daje jej wolną rękę. Merlinie, uwierzyłbyś?, pomyślała.

 

Zamknęła za sobą drzwi do pracowni, zauważając samotnie jarzącą się świecę przy biurku nauczyciela. Nie było go. Nie czekał na nią przy drzwiach, rzucając oceniającym spojrzeniem. Druga para drzwi, której nigdy nie przekroczyła, była uchylona. Zapewne były to drzwi prowadzące do prywatnych kwater. Nie wiedząc, czy powinna, czy zachowuje się właściwie i odpowiednio podeszła do nich, nieśmiało wsuwając głowę. Na końcu wąskiego korytarza dostrzegła skrawek salonu. Stolik z kanapą i dwoma fotelami, rozpalony kominek, który przyjemnie oświetlał wnętrze.

 

– Profesorze, ja się już zbieram. Dobranoc.

 

Odpowiedziała jej cisza. Stała jeszcze przez chwilę nieruchomo i gdy już miała się wycofać, ujrzała mężczyznę wyłaniającego się z drugiej części salonu w ciemnym swetrze na guziki i garniturowych spodniach. Jego barki nie okalała ciemna i ciężka szata, co sprawiło, że poczuła się, jakby spoglądała na całkiem inną osobę. Profesor usiadł w fotelu, patrząc na drugi, pusty fotel. Przez chwilę miał zawieszone na nim spojrzenie, jakby przebywał w transie, błądząc po omacku. Otrząsnął się niespodziewanie, chwytając za książkę spoczywającą na stoliku.

 

Ten widok sprawił, że Hermiona poczuła nieprzyjemny ucisk w okolicy serca. Grinch, którego usilnie identyfikowała z profesorem, będącym czarodziejem bez serca, nienawidzący wszystkiego i wszystkich sprawił, że w jej umyśle zawieruszyło się jedno słowo, opisujące tego tajemniczego mężczyznę. Samotność.

 

Z bijącym sercem bezszelestnie opuściła komnaty. Czyżby ten Grinch, za jakiego go uważała, był tylko odgrywaną przez mężczyznę postacią? Być może był to człowiek skryty, zraniony przeszłością, ale w gruncie rzeczy dobry? A co jeśli profesor Snape był marionetką we własnym spektaklu nieświadomie i może niechcący odpychający od siebie życzliwych ludzi? Być może maska złego i okrutnego Grincha, który nienawidzi Gwiazdki była tylko przykrywką, bezgłośnie wołającego o uwagę czarodzieja?

 

– Co, jeśli jest szansa na obudzenie w profesorze magii świąt? – zatrzymała się w połowie kroku, czując nagły przypływ siły. – Nie taki z niego Grinch straszny, jak się wydaje.

Rozdziały<< Hogwardzki GrinchHogwardzki Grinch Część 3 >>

Jazz Sevmione

Witaj przybyszu, który zabłądziłeś w otchłani internetu. Miło mi Ciebie gościć w moich skromnych progach. Śmiało usiądź wygodnie, a ja zaproponuję Ci kremowe piwo, dokładnie takie samo jak możesz znaleźć w Pubie pod Trzema Miotłami. Może poznamy się, co myślisz? Jestem Jazz, niebieskooką blondynką, która przeżyła już sporo wiosen. Od 2013 roku autorka bloga: „Hermiona i Severus - Działa na nią jak narkotyk" oraz troszkę młodszego dzieciątka: „Hermiona i Severus - A kiedy przyjdzie czas". Znajdziesz mnie na wattpadzie pod nazwą: Jazz_Sevmione, oraz na bloggerze, gdzie wszystko się zaczęło! 📖 https://the-elusive-shadow.blogspot.com/ 📖 https://enough-for-today.blogspot.com/ [Opowiadanie jest moją fantazją, wyobraźnią, która narodziła się w mojej głowie. Bohaterowie występujący w opowiadaniu są własnością J.K.Rowling z serii książek o Harrym Potterze.] * Zakaz kopiowania i umieszczania gdziekolwiek opowiadań ❗️*

Ten post ma 4 komentarzy

Dodaj komentarz