Hogwardzki Grinch

Disclaimer:


Część 1 – Obrzydliwie słodki Hogwart

Grudniowa aura na dobre rozgościła się w Hogwarcie. Śnieżnobiały puch usadowił się wygodnie na błoniach i górach wokół zamku, sprawiając, że wyglądał jak z baśni o Królowej Śniegu. Wszystkie drzewa i choinki uginały się pod ciężarem śniegu, niczym w zaklętym tańcu kłaniając się nisko do publiczności. Temperatura w zamku spadła do tego stopnia, że uczniowie pomiędzy zajęciami nosili rękawiczki ze smoczej skóry, chroniąc przemarznięte dłonie. Dni stawały się coraz krótsze, zachęcając do przesiadywania z kubkiem gorącego kakao i wpatrywaniu się w ciemne niebo, rozpromienione milionami gwiazd.

 

Grudzień sprawił, że profesorowie nieco odpuścili nawał prac domowych, sami odczuwając w powietrzu zbliżającą się magię świąt. Z wielkim rozpędem profesor Snape rozpoczął ostatni miesiąc roku, nie idąc w ślady swoich kolegów po fachu. Utrzymywał dalej wysoki poziom, nie pozwalając uczniom na idiotyczne rozmyślanie i bujanie w obłokach o zbliżającej się Gwiazdce. Kładł na barki swych uczniów niezmierzoną ilość wypracowań, zadań domowych, przygotowań do testów, że nawet przez chwile nie przyszłoby im przez myśl, aby wzdychać do choinki, objadaniu się ponad swoje możliwości, czy bezproduktywnym wylegiwaniu się przed kominkiem.

 

Wśród grona pedagogicznego jedyna profesor McGonagall próbowała poskromić profesora Snape’a sugerując nieśmiało, by odpuścił trochę przemęczonym uczniom. Jej prośby zazwyczaj kończyły się głośnym prychnięciem mężczyzny, wraz z wiązanką o braku poszanowania do jego osoby i eliksirów, które w jego mniemaniu były najważniejszym przedmiotem w całej szkole.

 

Profesor transmutacji przemierzała korytarze zamku, widząc przed oczyma przepiękny bukiet kwiatów, który czekał na nią od rana w gabinecie. Liścik do niego dołączony, tylko powodował szybsze bicie serca i nieśmiałe trzepotanie skrzydeł motyla, sprawiając, że czuła się, jakby miała ponownie dwadzieścia lat. Zatrzymała się przy posągu gargulca, rzucając na niego łagodne spojrzenie.

 

– Kandyzowane jabłka.

 

Gargulec odskoczył, ukazując kręte schody prowadzące prosto do gabinetu dyrektora. Długo jej nie zajęło, aby się po nich wdrapać, kurczowo zaciskając dłoń na poręczy. Drzwi były uchylone, wypuszczając na przedsionek odrobinę światła z zewnątrz. Zapukała delikatnie, a słysząc automatyczne pozwolenie, weszła do środka dobrze znanego jej gabinetu.

 

Za biurkiem siedział Albus w szmaragdowej szacie. Jego błękitne tęczówki rozpromieniały, gdy tylko ujrzał w progu drzwi Minerwę. Czym prędzej powstał, kierując się żwawym krokiem w stronę kobiety. Chwycił ją uprzejmie za dłoń, składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. Minerwa poprawiła szkiełka na nosie, czując, jak policzki oblewają się gorącym rumieńcem.

 

– Albusie w każdej chwili mogą się zjawić — powiedziała zawstydzona, zajmując swój ulubiony fotel po prawej stronie. Czarodziej uśmiechnał się tylko pod nosem, wracając do biurka. — Dziękuję za kwiaty.

 

Albus wrzucił parę cytrynowych dropsów do ust, wesoło rozgniatając je pomiędzy zębami. Podsunął metalową puszkę w stronę kobiety, ale ta jedynie uprzejmie pokręciła głową. Siedzieli w ciszy, wpatrując się w siebie nawzajem, a ten brak rozmowy pomiędzy nimi wcale nie był krępujący, jakby mogło się wydawać. Kobieta co rusz drapała się po zaczerwienionym policzku, czując się dosłownie, jakby w gabinecie były rozpalone co najmniej cztery kominki.

 

Ich sielanka i niezwykle intymna atmosfera nie trwała długo. Usłyszeli, jak ktoś wdrapywał się po schodach, a po niedługiej chwili w drzwiach stanął nie kto inny, jak profesor Snape z otaczającą go chłodną aurą. Jego zimne spojrzenie zawędrowało od Minerwy po Albusa, kończąc na czarownicy i jej zaczerwienionych policzkach. Kiwnął na powitanie głową i zajął drugi fotel, tuż obok profesorki transmutacji. Kolejno w progu drzwi ukazała się panna Granger, ściskając pod pachą olbrzymi notes na kołowrotku. Włosy miała zaplecione w warkocz, nieco poskramiając ptasie gniazdo, które zazwyczaj nieprzyjemnie komentował profesor Snape. Miała na sobie gruby, wełniany sweter w amarantowym kolorze. Biały kołnierzyk koszuli gustownie wystawał spod swetra, a malutkie złote kolczyki, przyjemnie chybotały z najmniejszym ruchem czarownicy. Luźniejsze czarne spodnie z wysokim stanem, nieco gryzły się ze sportowym obuwiem w ciemniejszym kolorze, które bądź co bądź musiało być wygodne, pamiętając, że bieganie za profesorem odejmowało jakiejkolwiek gracji i wdzięku. Praca u boku tego mężczyzny mogłaby zabić najmniejszą cząstkę kobiecości, u najbardziej zmysłowej i pełnej gracji czarownicy. Hermiona już wolała mieć sportowe buty na nogach, niż czółenka na niewysokim obcasie i ledwo nadążać za mężczyzną. Kto jak kto, ale profesor Snape poruszał się niczym czarna puma. Cudem było dotrzymanie mu kroku, gdy ten nawet nie próbował zwolnić, wręcz specjalnie przyspieszając tempo. Czarownica powitała się nieco radośniej niż mężczyzna i usiadła pod ścianą na wygodnej granatowej kanapie.

 

– Panno Granger, proszę usiąść z nami — wskazał dyrektor wolne miejsce, tuż obok profesora eliksirów.

– Panna Granger jest tylko praktykantką — odpowiedział nieco chłodno profesor Snape. — Nie musi się wszędzie pchać — dodał, tak, żeby dziewczyna mogła usłyszeć z drugiego końca gabinetu, jego ociekający jadem głos.

– Tu jest dobrze — uśmiechnęła się od ucha, do ucha, odpowiadając uprzejmie.

 

Nie był to pierwszy raz, jak profesor otwarcie wytykał jej brak kompetencji, publicznie uniżał jej i sprawiał, że coraz bardziej żałowała, że to właśnie jego wybrała, na swojego opiekuna praktyk. Zachciało się jej poszerzać wiedzę z eliksirów, a mogła studiować zielarstwo, czy tak uwielbianą historię magii. Jednak wielkie ego panny Granger i chęć pokazania, że jest najlepszą, sprawiły, że to właśnie do drzwi tego mężczyzny zapukała, prosząc o przyjęcie jej pod swoje skrzydła. Nie mogła się przyznać, że był jedyną dostępną osobą, która mogłaby uratować ją z opresji ukończenia praktyk. Inni Mistrzowie Eliksirów byli już dawno zajęci, a skromnie mówiąc, profesor Snape był w końcu z nich najlepszy. Jego sława i niepojęta wiedza szybko rozeszła się w magicznym świecie, nie zapominając, że był to też człowiek cyniczny, bez poczucia taktu i niezwykle wyrachowany, ale za to piekielnie uzdolniony. Cięty język i czarny humor, nie sprawił, że do jego drzwi ochoczo pukali studenci, prosząc o przyjęcie na praktyki. Nie oszukujmy się, w magicznym świecie, znaleźć można wielu milszych czarodziei.

 

– W takim razie — zaczął spokojnie profesor Dumbledore, przenosząc spojrzenie na młodszego czarodzieja. — W tym roku Severusie jest twoja kolej na udekorowanie Wielkiej Sali na Boże Narodzenie.

 

Słowa: dekorowanie i Boże Narodzenie sprawiły, że na twarzy profesora Snape’a ukazał się niezwykle obrzydliwy grymas. Spojrzał w taki sposób na Albusa, jakby chciał w ciągu pięciu minut wysłać go na oddział zamknięty i pozbawić możliwości władzy nad stołkiem dyrektora. Zacisnął dłonie na oparciu fotela, biorąc raz jeden, raz drugi głębszy oddech. Chyba wszyscy już wiedzieli, że profesor Snape był ostatnią osobą, która dołożyłaby swoje trzy galeony do pomocy przy świętach. Nienawidził Gwiazdki otwarcie i skrycie.

 

– Nie miała w tym roku zrobić tego profesor Sprout z uczniami? — zapytał, łasząc się na spokojny ton.

– Severusie, dobrze wiesz, że teraz twoja kolej. Nie próbuj od tego uciec. Dekoracja obejmuje głównie Wielką Salę i Salę Wejściową.

– Notujesz? — rzucił obojętnym tonem.

 

Panna Granger oblała się rumieńcem, otwierając notes. Wyciągnęła spomiędzy schludnie zapisanych stron żółty ołówek z obgryzioną końcówką, szybko kreśląc kluczowe słowa. Czuła na sobie chłodne spojrzenie profesora Snape’a. Odrzuciła z barku warkocz, zagryzając nerwowo wargę.

 

– Na kiedy ma być to gotowe? — zapytał nieco znużonym tonem profesor Snape.

– Na Mikołajki. Będzie cały weekend na przygotowania. Nie musisz się martwić o choinki, Hagrid się tym zajmie. Profesor McGonagall, jaka będzie frekwencja uczniów w czasie świąt? Ilu zostanie w Hogwarcie?

– Większość uczniów wraca do domu. Na chwilę obecną mniej niż dziesięciu uczniów potwierdziło, swoją obecność. Zamek praktycznie będzie pusty.

– W końcu — mruknął pod nosem profesor Snape.

– W takim wypadku chyba mógłbym sobie zrobić kilka dni wolnego — uśmiechnął się dyrektor, chwytając ponownie za cytrynowego dropsa.

– Nie rozumiem? — odezwał się profesor Snape, poprawiając się w fotelu.

– Minerwo, przypomnisz, proszę, z jakich domów uczniowie zostają?

– Wszyscy Gryfoni jadą na święta. Zostaje czterech Puchonów, trzy Krukonki i chyba dwóch Ślizgonów. W żadnym roku nie zdarzyło się tak, aby Gryffindor opustoszał… chyba musiałabym poprosić o urlop Albusie.

– Jaki urlop? — żachnął się profesor Snape. — Żadnego urlopu. — zmrużył niebezpiecznie oczy. — Kto zostanie z uczniami?

– Moich wychowanków nie będzie Severusie — uśmiechnęła się kobieta. Mógł przysiąc, że usłyszał w jej głosie nutkę zadowolenia. Przeklęta Minerwa, pomyślał. — Przypomnę ci, że dekorowanie sali wiąże się z opieką podczas świąt. Chyba o tym nie zapomniałeś?

 

Profesor Snape obdarzył ją tak zimnym spojrzeniem, na jakie go było stać. A mógł zakończyć karierę w Hogwarcie, zaszywając się w swoim mieszkaniu na Spinner’s End i nie móc użerać się z uczniami, ani pożal się Merlinie przygotowaniem do świąt. W myślach pacnął się dłonią w czoło, żałując, że zdecydował się uczyć kolejny rok w Hogwarcie.

 

– Wracając… o jakim wolnym mówisz Albusie? — zapytał mimochodem czarnowłosy.

– W czasie świąt chyba wyjadę gdzieś, odpocznę, rozprostuję stare kości…

– Ty też? – spojrzał na dyrektora, to na profesor McGonagall. — Może ja też bym chciał gdzieś wyjechać? — burknął. — Przecież… — odwrócił się za siebie. — Panna Granger jest, może zostać z uczniami, prawda?

– Słucham? — Gryfonka potrząsnęła głową, kompletnie będąc swoimi myślami daleko poza murami Hogwartu. Jej blade policzki, oblały się różem zażenowania. Cała trójka czarodziei patrzyła prosto na nią. Profesor McGonagall i dyrektor, posiadali przyjazne miny, czego nie można powiedzieć o jej opiekunie. Ten to zawsze był niezadowolony.

– Severusie, panna Granger jest tylko praktykantką. Po drugie to są dni wolne panny Granger. Przykro mi.

– Hermiono, masz jakieś plany na święta? — zapytała profesor McGonagall, mrużąc zielone oczy.

– Oh tak — wyprostowała się. — Już nie mogę się doczekać Gwiazdki.

– Widzisz Severusie? — poklepała go po ramieniu. — Poradzisz sobie.

 

Snape nie obdarzył dyrektora ani jednym spojrzeniem. Zamaszystym krokiem wyszedł z gabinetu, rzucając w stronę panny Granger: idziemy. W kilku krokach pokonał spiralne schody. Gargulec pośpiesznie odskoczył, ukazując im opustoszały korytarz. Nie odwrócił się za siebie ani razu, chociaż czuł, że Granger próbuje za nim nadążyć, mocno ściskając pod pachą notes, z którym nigdy się nie rozstawała.

 

– Jaki ma pan pomysł na udekorowanie Wielkiej Sali, profesorze? — usłyszał jej przeraźliwie męczący głos. — Trzeba się tym zająć jutro. Uczniowie mają wyjście do Hogsmeade, więc nikt nie będzie się kręcić.

– Masz jakieś propozycje? — zapytał od niechcenia.

– Oh… — usłyszał, jak wciągnęła powietrze. Przypominała tą samą wścibską i pewną siebie uczennice, ochoczo machającą ręką na jego zajęciach. W myślach wywrócił oczyma na wspomnienie przeszłości. — Właściwie to… — przekartkowała swój notes, wskazując bordowym paznokciem na zapiski. — Myślałam nad prószącym śniegiem w Wielkiej Sali i na korytarzach. Dobrym pomysłem byłoby też ustawienie fortepianu i zaczarowanie go tak, aby samoczynnie pogrywał jakąś przyjemną melodię podczas posiłków. Zastanawiałam się również nad…

– Zajmiesz się tym — przerwał jej wypowiedź.

– Słucham?

– Twoim zadaniem jest udekorowanie Wielkiej Sali i Sali Wejściowej. Nie wyraziłem się zrozumiale? — zatrzymał się w połowie, kroku skanując ją ostrym spojrzeniem.

 

Przez pojęcie niezrozumiale, profesor Snape, miał na myśli, nie próbuj mi podpaść Granger, bo nie zaliczę Ci praktyk. W akcie obrony przycisnęła do piersi notes, zaciskając na nim palce, tak mocno, że pobielały jej kłykcie. Ugryzła się w język, nakładając na swe wargi najbardziej wymuszony uśmiech, na jaki było ją stać.

 

– Skądże profesorze. Jutro się tym zajmę.

– Wyśmienicie. Teraz rusz się, mamy zajęcia z trzecim rokiem.

 

~*~

 

Hermiona zdmuchnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów, który co chwila opadał na czoło. Podparła dłonie na biodra, spoglądając przed siebie. Kolorowe wiązanki z małymi bombkami i świeczkami, przyjemnie zdobiły stoły. Cztery ogromne choinki mieniły się srebrnymi światełkami, z wielkimi gwiazdami na samym czubku, a białe łańcuchy idealnie komponowały się z prószącym ze sufitu magicznym puchem. Czuła lekki niedosyt, gdyż profesor Flitwick nie wyraził zgodny na wypożyczenie na niecały miesiąc fortepianu, tłumacząc się, że nikt nie byłby w stanie upilnować uczniów, aby nie dotknęli jego własności. No cóż, każdy miał swoje zasady.

 

W Sali Wejściowej, a także na głównych korytarzach ustawione zostały lampiony, które migotały przyjemnym blaskiem. Nad wejściem do Wielkiej Sali w magiczny sposób uwiesiła potężną girlandę. Ozdób i dekoracji było o wiele więcej, ale Hermiona już nie chciała chodzić i podziwiać swojej pracy. Zdecydowanie czuła, się wykorzystana przez mężczyznę. To, że była praktykantką, a on był jej opiekunem, nie oznaczało, że mógł dawać jej najgorszą robotę do wykonania, którą on co prawda powinien się zająć. Dekorowanie zamku należało do najprzyjemniejszej części ze wszystkich zadań, którymi obdarzył ją od początku współpracy. Czuła, się jakby była niedocenianym uczniem, który tylko pląta się mu pod nogami. Wydawało się, że mężczyzna zdołał już zapomnieć, że to była ona, Hermiona Granger, najlepsza uczennica w Hogwarcie, a traktował ją, jak zwykłego asystenta w biurowcu. Przynieś Granger. Wynieś Granger. Rusz się Granger. Notujesz Granger?

 

Hermiona była bliska rzucenia bombek ze złości, gdy mężczyzna zjawił się ot tak, stojąc w progu drzwi Wielkiej Sali z parującym kubkiem kawy. Oparł się o framugę i bez słowa obserwował, jak dziewczyna wykonuje za niego robotę. Panna Granger myślała w tamtym momencie, że już za sekundę totalnie się zbuntuje, rzuci to wszystko w cholerę, łącznie z trzymanymi w dłoniach bombkami. Mężczyzna tylko stał i bez słowa sączył swoją kawę. Pamiętaj o praktykach, musisz je zaliczyć, powtarzała niczym mantrę, o mało co, nie miażdżąc w dłoni kolorowych ozdób.

 

Odesłała puste kartony do kantorka i spojrzała ostatni raz na mieniące się choinki w Wielkiej Sali. Dekorowanie zamku zajęło jej cały dzień. Wykorzystała idealny moment, kiedy uczniowie przebywali w wiosce Hogsmeade, nie musząc się martwić o bieganie młodszych uczniów pod nogami. Zmęczona, ale szczęśliwa zamknęła drzwi, kierując się do lochów, do swojego prowizorycznego mieszkania. Na uczelni przebywała trzy dni, z czego i tak, praktycznie codziennie była w Hogwarcie, będąc na każde zawołanie profesora. Nigdy nie sądziła, że jej praktyki będą się kręcić wokół sprzątania po uczniach sali, czy sporadycznym sprawdzaniu wypracowań. A ona wręcz paliła się i wyrywała, by uczestniczyć w warzeniu eliksirów. Przecież po to tu przyszła, aby posiąść i zdobyć wiedzę od samego Mistrza, a nie szorować zardzewiałe kociołki.

 

Stanęła w pustym korytarzu, rozglądając się po gołych ścianach. Pojedyncze pochodnie rzucały względnie przyjemne światło. I wtedy w jej umyśle narodziła się malutka myśl. Zjawiła się tam tak nagle i niespodziewanie, sprawiając, że na ustach Hermiony od razu pojawił się cudowny uśmiech. Skoro udekorowała niemal cały zamek, nie zaszkodziłoby obdarować magią lochy. Malutkie lampiony, czy prószący z sufitu puch naprawdę by tu nie zaszkodził, a mogłoby to nieco ocieplić surowe wnętrze.

 

Mijający ją Ślizgoni z niedowierzaniem patrzyli na to, w jaki sposób zmieniły się podziemia zamku. Czuła niemałą satysfakcję, widząc ich zdumione, ale też zadowolone miny. Skoro parę lampionów i kilka wiązanek na drzwiach się im spodobało, to musiała wykonać kawał dobrej roboty. Nawet co poniektóre obrazy z podziwem przeskakiwały z jednej ramy do drugiej, aby tylko sprawdzić, co tam panna Granger nawywijała. Nieco się zmieszała spotykając się z portretem Salazara Slytherina, który bez słowa, jedynie odwrócił się za siebie, znikając w ciemnym płótnie obrazu.

 

Hermiona wzruszyła ramionami, kierując się do swoich kwater. Co prawda nigdy nie sądziła, że jako była Gryfonka będzie zamieszkiwać właśnie lochy, a nie okolice dawnej wieży Gryffindoru. Profesor Snape uznał, że skoro jest jego praktykantką, to musi mieć ją pod ręką, co udowodnił nie raz i nie dwa budząc ją o nieludzkiej porze. W kwaterach miała wszystko, czego potrzebowała. Łóżko, szafę wraz z toaletką, nie za duże, ale własne biurko z wygodnym fotelem i dość sporej wielkości łazienkę. Znalazło się tam również miejsce na okrągły perski dywan i biblioteczkę, która mieściła wszystkie księgi, aktualnie przerabiane przez nią na uczelni. Wzięła szybki prysznic, przebrała się w piżamę i wsunęła się pod zimną kołdrę. A gdy tylko dotknęła twarzą poduszki, sen okazał się wybawieniem, porywając ją w odległe krainy.

 

Podróż po nieznanych zakamarkach umysłu, nie trwała zbyt długo. Nie otwierając oczu, prosiła Merlina, aby ponownie porwał ją w swe sidła, przypominając, iż była to niedziela, przepiękna i wolna od pracy niedziela. Jednak niemiłosierne i nieludzkie dobijanie się do drzwi, sprawiły, że otworzyła oczy, ciężko wypuszczając powietrze z płuc.

 

– Siódma rano — jęknęła, patrząc na budzik.

 

Zarzuciła szlafrok i czym prędzej przeczesała dłońmi włosy, aby chociaż trochę je ujarzmić. Wsunęła stopy w kapcie, wolnym krokiem zbliżając się do drzwi. W sumie nie zdziwiło ją zbytnio, że w progu stał nie kto inny jak profesor Snape z mocno zaciśniętymi ustami. Pchnął drzwi, wpakowując się do jej kwater. Nieco zdziwiona, nieco zdezorientowana, zamkneła drzwi spoglądając na opiekuna.

 

– Zwariowałaś Granger? — wybuchł na powitanie.

– Dzień dobry profesorze — mimo wszystko starała się brzmieć spokojnie, nie pozwalając, aby negatywne emocje profesora obdarowały również ją. Zapewne wstał lewą nogą, pomyślała.

– Rodzice nie mówili ci, że cudzych rzeczy się nie dotyka? W dziczy się wychowałaś?

– Słucham?

Profesor Snape wywrócił oczyma, wskazując prawą dłonią w stronę drzwi. Hermiona przymknęła powieki, prosząc Merlina, aby ocucił ją czym prędzej. Rozmowa z opiekunem o tak nieludzkiej porze nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy. Spięła mięśnie, uruchamiając wszelkie receptory myślowe, odpowiedzialne za prawidłowy kontakt ze światem zewnętrznym. Musiała zbudzić mózg, zanim zrobi to poranna kawa.

 

– Moich rzeczy się nie dotyka — powiedział tak spokojnie, a jednocześnie tak przerażająco, że Hermiona poczuła, jak po plecach przelatuje zimny dreszcz.

– Profesorze, czy coś się stało?

– Granger — zrobił krok w jej stronę. — Lochy są moje. Powtarzam MOJE. Nie masz prawa machać różdżką, jak tylko ci się podoba.

– Chodzi panu o te kilka ozdób? — uśmiechnęła się ciepło, przypominając sobie, jaki wielki kawał dobrej roboty wykonała.

– Kilka ozdób? — ryknął wściekle. — Czy ja wyglądam ci na kogoś, kto toleruje te cholerne święta? Zwariowałaś totalnie Granger?

– Profesorze, spokojnie, dodałam tylko kilka ozdób i światełek.

– Lochy nigdy nie wyglądały tak paskudnie — wycedził przez zęby. — Raz jeszcze zrobisz coś wbrew mojej woli, a bez słowa żegnasz się z praktykami. Zrozumiałaś, Granger?

– Profesorze Snape — odezwała się prędko. — Miałam udekorować zamek, prawda?

– Zamek, ale nie moje lochy. Jedno potknięcie i wylatujesz Granger.

Obdarzył ją tak chłodnym spojrzeniem, powodując, że znów czuła się jak kilkuletnia dziewczynka, przyłapana przez swoją mamę na wyjadaniu pierników z puszki. Zanim wyszedł, mogła usłyszeć, jak mruczy pod nosem: obrzydliwie słodki Hogwart. Stanęła w progu, patrząc, jak odchodzi, kierując się do swoich kwater. I dopiero wtedy zrozumiała, że po ozdobach, nad którymi spędziła tyle czasu, nie było ani śladu. Zniknęły lampiony, światełka, prószący śnieg czy nawet małe wianki zdobiące drzwi. Lochy ponownie stały się zimne i surowe. Hermiona poczuła, jak serce ścisnęło się nieprzyjemnie, a w oczach pojawiły się łzy.

 

– W lochach nie będzie żadnych świąt! — usłyszała zimny głos mężczyzny, zanim nie zniknął w gabinecie, trzaskając drzwiami.

 

Wróciła do swoich kwater, przymykając powieki. Voldemort już dawno im nie zagrażał, można było w końcu spokojnie odetchnąć, nie martwiąc się o swoich najbliższych, ani o przyszłość, która przez ostatnie lata stała pod znakiem zapytania. Sądziła, że złe czasy już dawno przeminęły, że naprawdę nie ma czego się bać, że nic im w końcu nie zagraża. Zbliżająca się Gwiazdka powinna jednoczyć wszystkich, sprawiając, że ten piękny i magiczny czas trafi do każdego, nawet tego nieco oziębłego serca.

 

– Nie zagraża nam żaden Grinch — wyprostowała dumnie barki. — Profesor Snape jeszcze pozna magię świąt. Już tego dopilnuje!

 

RozdziałyHogwardzki Grinch Część 2 >>

Jazz Sevmione

Witaj przybyszu, który zabłądziłeś w otchłani internetu. Miło mi Ciebie gościć w moich skromnych progach. Śmiało usiądź wygodnie, a ja zaproponuję Ci kremowe piwo, dokładnie takie samo jak możesz znaleźć w Pubie pod Trzema Miotłami. Może poznamy się, co myślisz? Jestem Jazz, niebieskooką blondynką, która przeżyła już sporo wiosen. Od 2013 roku autorka bloga: „Hermiona i Severus - Działa na nią jak narkotyk" oraz troszkę młodszego dzieciątka: „Hermiona i Severus - A kiedy przyjdzie czas". Znajdziesz mnie na wattpadzie pod nazwą: Jazz_Sevmione, oraz na bloggerze, gdzie wszystko się zaczęło! 📖 https://the-elusive-shadow.blogspot.com/ 📖 https://enough-for-today.blogspot.com/ [Opowiadanie jest moją fantazją, wyobraźnią, która narodziła się w mojej głowie. Bohaterowie występujący w opowiadaniu są własnością J.K.Rowling z serii książek o Harrym Potterze.] * Zakaz kopiowania i umieszczania gdziekolwiek opowiadań ❗️*

Ten post ma 5 komentarzy

Dodaj komentarz