Magia zakochanych, czyli zaczarowane Walentynki w Hogwarcie

Sevmione.com does not claim, nor does it intend to imply, ownership of, or proprietary rights to, any of the fictional character or place names mentioned within JKR’s Harry Potter novels, nor any of the titles or terminology used or created by JKR within her books or within the movies made thereof.


Magia Zakochanych, czyli zaczarowane Walentynki w Hogwarcie

Betowała: Ann 

 

Wśród murów Hogwartu, jak zwykle w porze śniadaniowej, panował zgiełk, zamieszanie i wielkie larum – jednym słowem istny chaos. Jednak dziś uczniowie przechodzili samych siebie. Nie dało się bezpiecznie zrobić choć kroku, żeby nie zostać potrąconym, nadepniętym, zwyczajnie stratowanym. Pośród tych wszystkich osób była też ona – dziewiętnastoletnia Hermiona Granger, która właśnie szła wściekła do Wielkiej Sali na śniadanie. Kobieta przeklęła właśnie, gdy jeden z uczniów z siódmego roku potrącił ją z takim impetem, że omal nie wpadła na stojącą obok profesor McGonagall, która starała się opanować sytuację, lecz z marnym skutkiem. Już prawie się zderzyły, kiedy nagle silne dłonie złapały Hermionę w pasie i postawiły do pionu. Obejrzała się z podziękowaniem na ustach, gdy zobaczyła profesora Snape’a w równie paskudnym, o ile nie gorszym, nastroju.

– Goldstein! Pięćdziesiąt punktów od Ravenclawu! – wrzasnął Snape do oddalającego się chłopaka. – Minerwo, na Merlina, opanuj tę bandę idiotów, zanim komuś stanie się krzywda! – warknął do starszej czarownicy.

– Właśnie to próbuję zrobić, jakbyś nie zauważył Severusie! Poza tym jesteś nieprzepisowo ubrany! Ty również panno Granger!

– Ten stary dureń chyba uderzył się w głowę, jeśli myśli, że ubiorę się na różowo! Na Salazara, już wszystkie te idiotyczne ozdoby przyprawiają o migrenę! – krzyczał Snape z wyrazem mordu w oczach.

– Severusie są Walentynki, na Godryka! Tylko ty codziennie obchodzisz noc duchów, co można zaobserwować po twojej szerokiej gamie kolorystycznej w garderobie – sarknęła, a Severus spojrzał na nią tak, że każdy inny na jej miejscu padłby trupem. Panna Granger chichotała, nie mogąc się powstrzymać, gdy słuchała tej wymiany zdań.

– A pani, panno Granger co ma na swoje usprawiedliwienie? – spytała Minerwa.

– Nic. Po prostu nie znoszę Walentynek! Dosłownie wszystko jest w kształcie serc i w różu! Gusta i guściki, pani profesor.

– Cóż, w takim razie proszę udać się na śniadanie, jeśli nie chce się Pani spóźnić na praktyki.

– Zaiste. Nie chciałbym Cię oblać tuż przed zakończeniem roku, Granger. I pamiętaj, że miałaś mi dziś powiedzieć, co chcesz robić po ukończeniu praktyk.

– Usunąć różowy z palety barw, a Walentynki z kalendarza! Smacznego, mistrzu! – wrzasnęła wściekła Gryfonka, zatrzaskując za sobą drzwi do Wielkiej Sali.

– Trzeba przyznać, Severusie, że panna Granger ma równie piękny temperament co ty – zachichotała Minerwa.

– Istotnie – warknął krótko, również wchodząc do sali.

Omal nie dostał zawału – pomieszczenie było całe w różu. Różowe obrusy, świece, talerze i serwetki, ubrani na różowo uczniowie i nauczyciele. W dodatku wszystko było w kształcie serc, nawet jedzenie. Już chciał się wycofać, kiedy zawołał go Dumbledore. Usiadł więc z niechęcią przy RÓŻOWYM stole z ubranymi na RÓŻOWO nauczycielami.

Hermiona natomiast straciła apetyt, gdy widziała ten cały walentynkowy stół. Wybrała gorzką kawę, decydując, że słodyczy na dziś wystarczy, a jeśli ma wytrwać na praktykach, to musi być przytomna. Upiła parę łyków, zamykając przy tym oczy w nadziei, że gdy je otworzy, wszystko zniknie i okaże się jedynie paskudnym walentynkowym koszmarem. Przeliczyła się jednak i jęknęła, gdy przez okna wleciała chmara sów, a chwilę później zasypał ich deszcz walentynkowych kartek. Dostrzegła, że Snape obserwuje ją tak, jakby dokładnie wiedział, o czym myślała. „Czy możesz przestać grzebać mi w głowie, profesorze?” – pomyślała i tak jak się spodziewała, Snape zmierzył ją morderczym spojrzeniem i powiedział w jej głowie: „Mogę, ale czy chcę?”. Hermiona była dobra z oklumencji, więc jak gdyby nic zabrała się za śniadanie. Wybrała jedyną rzecz, która nie była w kształcie serca. Owsiankę.

Po zjedzeniu zauważyła, że nadeszła pora na jej praktyki, więc zerknęła na stół nauczycielski i ku jej zdziwieniu Snape też wychodził, ale drugim wyjściem, które nie prowadziło do lochów. Zdecydowała, że pora iść, wyszła więc z sali i skierowała się na pierwsze schody prowadzące w dół. Doszła tylko do połowy, gdy nagle wszystkie kondygnacje ruszyły jednocześnie. Śmigały w zawrotnym tempie tuż nad jej głową tak, że została zmuszona, aby przemieszczać się na czworaka. Próbowała zejść do lochów, lecz schody uparcie prowadziły ją do góry. Nie mając wyboru, szła zgodnie z tym, jak się obracały, aby po chwili zauważyć profesora Snape’a na siódmym piętrze. Zamyśliła się i w ostatniej chwili padła na kolana. Niewiele brakowało, a wypadłaby za barierkę. Weszła wreszcie na siódme piętro, a schody wręcz wyrzuciły ją na posadzkę przed gabinetem dyrektora. Podeszła do gargulca i ze zdumieniem zauważyła, że wpuścił ją bez hasła. Wbiegła do gabinetu, zderzając się ze stojącym w środku profesorem Snapem.

– Granger! – warknął, jednak dziewczyna go zignorowała.

– Profesorze Dumbledore! Te schody oszalały! – wydyszała niemal hiperwentylując ze strachu, zadyszki i złości.

– Witam, panno Granger. Profesor Snape złożył taką samą skargę, pomijając kilka epitetów.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo muszę się teraz powstrzymywać, żeby nie rzucić w ciebie jakąś paskudną klątwą, ty stary Dropsie!

Krzyk Snape’a słychać było zapewne nawet na błoniach. Profesor McGonagall zaśmiała się na to, jak mistrz eliksirów nazwał Dumbledore’a – od mugolskich cukierków, które ten ciągle jadł.

– Ależ nie ma potrzeby się tak unosić, Severusie.

– Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, Albusie!

– To ty posiadasz coś takiego jak cierpliwość? – zachichotała Minerwa.

– Biorąc pod uwagę fakt, że uczę eliksirów zgraję idiotów, gdzie jeden błąd, o który w ich przypadku nietrudno, może spowodować, że połowa zamku wyleci w powietrze oraz że muszę znosić ciebie i Albusa to uwierz mi, mam anielską cierpliwość – wysyczał Snape, nalewając sobie whisky bez pytania o pozwolenie dyrektora.

– Nie wszyscy spośród pańskich uczniów są idiotami. To po prostu nie ich wina, że jedno pana spojrzenie przyprawia ich o palpitację i wpadają w histerię.

– Taki już mój urok, Granger. Nie zabił mnie Czarny Pan i nie mam zamiaru dać się zabić przez wybuchający kociołek.

Albus i Minerwa śmiali się w najlepsze, słuchając wymiany zdań między parą, stojącą przed nimi.

– Miło się was słucha, ale wróćmy do tematu. Wobec tego, czy możecie wyjaśnić, co się stało i jak do tego doszło? – zapytał Albus.

– Schody ot tak same ruszyły? – dodała Minerwa.

– Dokładnie – odpowiedział dosadnie czarnowłosy mężczyzna.

– Ja po prostu chciałam dostać się do mojej kwatery! – warknęła wściekła Gryfonka.

– Z której strony pani weszła? – dopytywała McGonagall.

– Od strony Wielkiej Sali. Weszłam na schody i zdążyłam dojść tylko do połowy, gdy ruszyły jak oszalałe. Wszystkie naraz!

– A ty, Severusie?

– Co za różnica?! Pierwsze od strony sowiarni – rzekł ostro Snape znad szklanki Ognistej, po czym dodał: – Zdążyłem pokonać zaledwie kilka stopni, gdy wszystkie schody ruszyły i omal mnie nie zabiły! Jeszcze nigdy tak szybko nie wchodziłem z jednej kondygnacji na drugą!

Hermiona, Minerwa i Albus wybuchli śmiechem, a Snape patrzył na nich wybitnie zirytowany.

– Miałam tak samo. O mały włos nie straciłam głowy. Musiałam iść na czworakach, bo schody śmigały z zawrotną prędkością, jedne nad drugimi, jak kosa! – zawołała dziewczyna, żywo gestykulując.

Tym razem to Snape się roześmiał, wyobrażając sobie szopę Granger, ściętą przez schody, a zaraz za nim zaskoczona Gryfonka.

– Powinien się pan częściej śmiać. I w ogóle się uśmiechać.

– Muszę dbać o reputację – mruknął wciąż rozbawiony Snape.

– Reputację postrachu z lochów z problemami nerwicowymi? – spytała niewinnym głosem Minerwa.

– Minerwo! – warknął oburzony Snape.

– Ależ to prawda Severusie! – Młodszy mężczyzna zmierzył Albusa takim spojrzeniem, że aż dziw, że staruszek jeszcze żył. Po chwili zastanowienia Dumbledore dodał: – Ale nieważne. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego schody tak zareagowały.

– Jesteś dyrektorem! Zamek wykonuje twoje rozkazy. Jak możesz nie wiedzieć? – wypluł jadowicie Snape.

– W tym rzecz, że nie przypominam sobie, żebym nakładał jakiś czar o podobnym działaniu – zamyślił się dyrektor, gładząc swoją długą siwą brodę.

– Demencja cię dopadła, czy jak?! – Słowa Snape’a ociekały sarkazmem, a on sam powstrzymywał się, aby nie udusić staruszka tą jego cenną brodą. Kobiety zachichotały na tę oczywistą aluzję.

– Schody zaprowadziły was tu, do gabinetu?

– Nie, ale musiałem się tu dostać, żeby Albus powstrzymał tę anomalię, Minerwo.

– Za to mnie wręcz wyrzuciły na posadzkę tego piętra – wtrąciła Hermiona.

– Rozumiem – powiedziała jedynie i zadumała się, opierając o fotel Albusa.

– Cóż. Sprawdzę to, a tymczasem wracajcie do siebie – zadecydował dyrektor i jak gdyby nigdy nic zaczął głaskać Fawkesa.

– Słucham?! – To był skraj wytrzymałości panny Granger.

– Niby jak mamy się tam dostać, gdy schody nadal czyhają na nasze życie! Czy te dropsy już całkiem padły ci na mózg?!

– Kominkiem… ach… no tak… Albusie, przecież sieć Fiuu od rana nie działa.

– Nie działa?! – Snape był bliski załamania nerwowego.

– Niestety. Z niewiadomych powodów sieć Fiuu w całym zamku jest od rana niedostępna. A dokładniej wyrzuca w zupełnie inne miejsce od zamierzonego – pobieżnie wyjaśnił sytuację Dumbledore, a Hermiona wyglądała, jakby nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.

– Na Merlina! To jakieś żarty! Co się dzieje w tym przeklętym zamku! To po prostu…

Tyradę mistrza eliksirów przerwała rozjuszona Gryfonka:

– Trzymajcie mnie, bo zaraz wybuchnę! Na litość Merlina, dyrektorze! Ma pan oczy i uszy w całej szkole i nie wie pan, co tu się dzieje?! Zamek słucha tylko pańskiej magii!

Dziewczyna dyszała, cała czerwona na twarzy, opierając się o biurko dyrektora w zaskakująco podobnej pozie jak wcześniej jej mistrz.

– Należało ci się, Albusie – zaśmiał się Severus na widok zarumienionej z gniewu uczennicy.

Za to profesor McGonagall niemal zupełnie jej nie poznawała – niegdyś zawsze grzeczna i ułożona, a teraz… cóż, wybuchowa, zupełnie jak jej mentor.

– Naprawdę nie wiem – próbował się tłumaczyć dyrektor, zaskoczony i przestraszony tym nagłym atakiem, ku uciesze kolegów po fachu.

– Albusie, Walentynki! – krzyknęła nagle wicedyrektorka.

– Co?! A co ma piernik do wiatraka? Oszalałaś na stare lata? – Snape patrzył na nią, jakby właśnie postradała zmysły, bo, w istocie, właśnie tak wyglądała.

– Magia zakochanych! – zawołała w nadziei, że Dumbledore sobie przypomni i zmierzyła Severusa wzrokiem wściekłej kocicy.

– Ach, no tak! – rzekł dyrektor, który nagle doznał olśnienia i niemal podskoczył w miejscu, podekscytowany odpowiedzią na tę zagadkę.

– Czy ktoś raczy mnie oświecić, o czym mowa? – wtrąciła Panna Granger, patrząc to na jedno, to na drugie, jakby rozmawiała z pacjentami specjalnej troski. – Bo zaczynam się czuć jak na oddziale psychiatrycznym w Mungu.

– Wypluj to z siebie, Albusie! Żądam wyjaśnień! – Snape stanął obok dziewczyny i dodał: – Chyba że mam ci załatwić łóżko obok tego idioty Lockharta!

– Dziś czternasty lutego! Nałożyłem rano czar na zamek, który miał pomóc zakochanym wyznać sobie uczucia. Miał ich do siebie zaprowadzić za wszelką cenę, ale nie pomyślałem, że magia zamku może zadziałaś w taki sposób – wytłumaczył dyrektor, dziwnie z siebie zadowolony.

– A jednak! Chciałeś nas pozabijać! – wrzasnął Snape, gestykulując wściekle i nagle stanął nieruchomo, jak gdyby ktoś rzucił na niego zaklęcie petryfikujące. Powoli zaczynał łączyć pewne wątki. – Zaraz… Więc dlaczego ten twój czar zadziałał na mnie i Granger?

– Jesteście zakochani – odpowiedział Albus, jakby ogłosił najzwyczajniejszą rzecz na świecie.

– I to jest niby powód, żeby zginąć na zwariowanych schodach? – spytała Gryfonka, zirytowana tym, że to wszystko z powodu tych cholernych Walentynek. Jakże by inaczej.

– Granger, nie zaprzeczyłaś – powiedział Snape zszokowany tym, co właśnie usłyszał.

– Oczywiście, że nie, ty kretynie! Gdybyś widział coś więcej niż czubek swojego zakrzywionego nosa, to zauważyłbyś, że nie patrzę na ciebie wyłącznie jak na profesora już od dwóch lat! – wykrzyczała dziewczyna, wyrzucając ręce do góry, by po chwili oprzeć je na bokach. W takich momentach bardzo przypominała rozjuszoną Molly Weasley.

– Nie przeszliśmy na ty – zaznaczył, po czym dodał: – I minus dwadzieścia…

Lecz ona mu przerwała:

– Nie możesz odejmować punktów w Walentynki – wyrecytowała śpiewnie. Choć jedna zaleta tego całego święta zakochanych.

– Przeklęte zasady! – warknął Snape. – Nieważne, Granger. Jestem dwadzieścia lat starszy, jestem twoim profesorem i byłym śmierciożercą. Nie mamy o czym mówić! – machnął ręką, jakby próbował odgonić natrętną muchę.

– Po pierwsze to dziewiętnaście lat, po drugie – już niedługo, a po trzecie jesteś bohaterem wojennym. Więc mamy o czym mówić!

Stanęła przed nim, rzucając mu wyzywające spojrzenie i wiedziała już, że wygrała, gdy jego wzrok skupił się ciut niżej, na jej bluzce. Szach-mat – pomyślała.

– To wbrew regulaminowi. Między nauczycielem a uczniem nie może być nic więcej – zapierał się mistrz eliksirów. Po chwili zrozumiał, że przyznał się właśnie, że ma jakieś uczucia do swojej studentki, na Merlina!

– Regulamin nie mówi nic o tym, co w przypadku, gdy uczennica jest dorosła. Nie ma także żadnej wzmianki o relacjach między mistrzem a praktykantem.

Bezwzględnie zbijała jego argumenty – jeden po drugim.

– Granger – próbował jeszcze zaprotestować, wyciągając przed siebie ręce, jednak na marne. Hermiona złapała jego dłonie i nie pozwoliła mu odejść.

– Kocham cię, Severusie.

Zamarł na to wyznanie, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami, co natychmiast wykorzystała, całując go delikatnie.

– Wygrałaś. Kocham cię, Granger – rzekł, odpowiadając namiętnym, ale łagodnym pocałunkiem. – Jesteś szalona.

– To efekt uboczny spędzania tyle czasu z tobą – odgryzła się, mrucząc mu w usta.

Wicedyrektorka i dyrektor przybili sobie piątkę za ich plecami, podczas gdy zakochani całowali się tak, jakby jutra miało nie być. Nie umknęło to jednak ich uwadze.

– To twoja wina, Albusie – powiedział podniesionym głosem Snape, gdy skończyli. Miał minę, jakby nawdychał się Amortencji.

– Biorę za to pełną odpowiedzialność – oświadczył radośnie Dumbledore. – Mogę nawet dać ci to na piśmie.

– Wiesz co, Albusie? Gdybyś nie był dyrektorem… – zaczęła McGonagall.

– Byłbym swatką – dokończył z dumą, a Minerwa roześmiała się do łez.

– Czy schody i sieć Fiuu nas teraz przepuszczą? – zapytała Hermiona, również rozbawiona deklaracją dyrektora.

– Myślę, że tak. Jutro czar przestanie działać – powiedział staruszek.

– W takim razie czas na praktyki profesorze – zwróciła się do Snape’a, sugestywnie poruszając brwiami, na co ten zaczerwienił się niczym pierwszoroczny.

– Naturalnie. Dziś obejdziemy się bez przepisów – odpowiedział głosem tak niskim i erotycznym, że Minerwa spojrzała na niego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.

– Kominkiem będzie szybciej, mistrzu.

– Jesteś pilną praktykantką, Hermiono.

Z satysfakcją obserwował jej dzikie rumieńce, których nabrała przez brzmienie jego głosu i fakt, że po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu.

– Nareszcie Hermiona, a nie ciągle ta Granger.

– Możesz być Snape – odparł niewinnie, a ona zachłysnęła się powietrzem, Minerwa wybałuszyła oczy, a Albus, gdyby mógł, odtańczyłby kankana.

– Więc od dziś mów mi Snape – powiedziała, jednocześnie zgadzając się na małżeństwo.

Snape stał wstrząśnięty, nie sądząc, że ona weźmie to na poważnie, a tym bardziej że się zgodzi – choć tak właśnie było.

– Po zakończeniu praktyk będziesz oficjalnie, jeśli jesteś pewna, pani Snape – odpowiedział, odzyskując rezon.

– I chcę mieć dzieci – zaznaczyła.

– Może od razu drużynę quidditcha? – rzucił żartem, ale w głębi serca cieszył się, że w końcu doczeka się ojcostwa.

– Siódemka? Niech będzie.

Snape niemal się przewrócił, gdy to usłyszał.

– Muszę uważać, co przy tobie mówię – stwierdził. – Aha i Albusie, po tym deszczu walentynek, który spadł na nas w Wielkiej Sali, sowiarnia prawie zamieniła się w trupiarnię – dodał dobitnie i łapiąc chichoczącą Hermionę za rękę, skierował się do kominka. Po chwili zniknęli z charakterystycznym pyknięciem.

I tak właśnie, moi mili, ci, którzy nienawidzili Walentynek, właśnie je pokochali.


Od Autora:

To moja pierwsza miniaturka, więc liczę na konstruktywną krytykę i wyrozumiałość. Będę bardzo wdzięczna za opinie w komentarzach, abym wiedziała co poprawić i jak się podoba moja praca.

Chciałam też z całego serduszka podziękować Ann, która zgodziła się być betą tej miniaturki za wspaniałą współpracę i cudowne rady. Serdecznie polecam drogą Ann i życzę, abyście i wy spotkali takie cudowne osoby na swojej drodze.

Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za przeczytanie i do zobaczenia w kolejnym opowiadaniu. 

 

 

 

Domina Noctis

My name is...well... In the world of muggles Domina Noctis - the alias under which I write, or rather try my hand at creating whatever my exuberant and sometimes strange imagination suggests to me. In the world of magic and wizardry, my name is Andrea Desideria...Grindelwald. I am the daughter and greatest crime of Gellert Grindelwald, the only one that not even he himself knows about. I am Dumbledore's greatest secret. -Slytherin House -Wand: •Elder wood with a core of Thestral tail hair,15 inches long and hard flexibility (Elder wand- temporarily held-is my legacy) •Yaw wood with a core of thunderbird tail feather,13 inches long and rigid flexibility(private wand). -Patronus:Dragon( and animagic form).

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Hej Kochana,
    Piękne podziękowania za tłumaczenie 😉
    Dodaj proszę obrazek w formacie jpg – dodałaś chyba pdf, ale tego nie można użyć na okładkę…
    I przy okaji wklej krótki opis, to dorzucę
    Uściki
    Anni

  2. To była dla mnie przyjemność, cieszę się, że mogłam pomóc i posłużyć radą 🙂

    Życzę Ci duuuużo weny i powodzenia w dalszym pisaniu! ❤️

Dodaj komentarz