Kołysanka dla Pustelnika

– Ludzie! Obudźcie się! Spójrzcie dookoła siebie, spójrzcie głęboko w oczy swoim matkom, żonom i dzieciom! Co tam zobaczycie? Nic! Zepsucie! – staruszek nie wymierzył w krawężnik i upadł twardo na bruk, ale to nie odebrało mu mowy, bo wycelował drżącym palcem w zachmurzone niebo  i krzyczał dalej – Nic nie jest takie, jakie wam się wydaje! Jeśli nitka jest napięta, to coś ją trzyma z drugiej strony!

Tylko dwie osoby zwróciły uwagę na próbującego się podnieść z mokrego chodnika człowieka. Kilkuletnia dziewczynka zatrzymała się z lekko otwartą buzią i ze zmarszczonymi brwiami zastanawiała się, dlaczego ten śmiesznie ubrany pan tak głośno mówił i pokazywał. Nie wolno pokazywać palcem na ulicy. Mama pociągnęła ją dalej i dziewczynka westchnęła, mocniej ściskając pluszową łanię.

Ukryta pod peleryną niewidką Hermiona Granger zacisnęła wargi, mając nadzieję, że zaraz ktoś podejdzie do starszego pana, który próbował osiągnąć pion przy pomocy hydrantu i pomoże mu się podnieść. Po minucie odetchnęła z ulgą, gdy jakiś mężczyzna wziął go pod łokieć i zapytał, czy na pewno nic mu się nie stało. Dopiero, gdy nieznajomy znalazł się na poziomie bramy, w której Hermiona się ukrywała, rozpoznała w nim pana Weasleya. Wyglądał tak, jakby nie jadł przez kilka dni i spał w szopie na miotły, ale ulga, jaką poczuła dziewczyna na widok tego, że jak gdyby nigdy nic zmierzał do pracy, była bardzo duża. Odprowadziła go wzrokiem, życząc mu w duchu wszystkiego dobrego. Nie mogąc się doczekać, kiedy opowie o tym spotkaniu Ronowi, ponownie rozejrzała się po ulicy.

Pracownicy Ministerstwa od jakiegoś czasu byli zdecydowanie bardziej punktualni i Hermiona podejrzewała, że jest to związane z wyjątkowo szczegółowo prowadzoną ewidencją wejść i wyjść, która została wprowadzona przed tygodniem, a o której Harry usłyszał od dwóch pracownic Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, gdy stał w tej samej bramie podczas swojej warty. Pan Weasley był jednak jedną z ostatnich osób, które zniknęły w publicznej toalecie. Hermiona odczekała jeszcze pół godziny, a gdy żaden pracownik Ministerstwa nie pojawił się na ulicy, owinęła się szczelnie peleryną i zniknęła z cichym pyknięciem.

Teleportacja na Grimmauld Place trwała trzy i pół sekundy, w czasie których dziewczyna zastanawiała się, czy Stworek da się kiedyś namówić na zrobienie zapiekanki z wołowiną i grzybami, o której marzyła od kilku dni.

Wylądowała przed drzwiami i nagle poczuła, że obcasy jej butów nie dotykają żadnej powierzchni i nie ma pod nimi oparcia. Runęła w dół po schodach, gubiąc różdżkę, uderzając się mocno w głowę i obijając całe ciało. Zduszony jęk wyrwał się z ust dziewczyny, gałęzie drzew szybko wirowały jej przed oczami, a ona leżała i leżała, nie mogąc sobie przypomnieć jak sprawdzić, czy nadal oddycha.

Pochyliło się nad nią czterech przechodniów i Hermiona pomyślała, że zaklęcia diagnostyczne to jednak spore ułatwienie w świecie magomedycyny i szkoda, że nie może poprosić tych mugoli o rzucenie zaklęć, żeby się upewnić, czy nic poważnego się nie stało. Po chwili świat stał się trochę bardziej ustabilizowany i w dłoniach nieznajomych pojawiły się długie, wąskie przedmioty. Dziewczyna zmrużyła oczy, chcąc się im przyjrzeć, ale ruch gałek ocznych spowodował ogromny ból głowy, więc odpuściła. Mugole szeptali niezrozumiale między sobą, pokazując na Hermionę, która zastanawiała się, dlaczego jeszcze nie próbują jej pomóc.

– Przepraszam… – z jej ust wydobył się słaby jęk. – Głowa… Moja głowa… 

Nie zwracali na nią uwagi, pogrążeni w rozmowie. Obraz świata zaczął się uspokajać, a wraz z nim przyszło uderzenie zimna, które przerodziło się w dreszcze spływające w dół kręgosłupa i kolejne fale bólu. Przyszły również pierwsze dźwięki, które różniły się od piszczenia, jakie wypełniało jej czaszkę.

– …szlama.

Hermiona na to słowo zmarszczyła brwi i ponownie poczuła ucisk w czaszce, ale zmusiła się, żeby go zignorować. Nie rozumiała, dlaczego zwracają się do niej w ten sposób. Jak czarodzieje.

Jak czarodzieje?

-… zabrać ją do niego.

W momencie, w którym jej wzrok uspokoił się na tyle, żeby z czterech osób zrobiły się dwie, jedna z nich pochyliła się nad nią i chwytając mocno pod pachy, podniosła do góry. Bezwładna głowa Hermiony szarpnęła w tył i dziewczyna poczuła ostry, palący prąd w szyi i złośliwy śmiech przy uchu.

– Boli, co? – ktoś mruknął. – Nieźle przyjebałaś. Myślałem, że ci łeb odpadnie.

Hermiona poczuła, że jej wnętrzności zalewa fala płynnego lodu i ugięły się pod nią kolana. Nawet gdyby zaczęła teraz krzyczeć, to chłopaki nic przecież nie usłyszą. Mężczyzna szarpnął mocno jej ramieniem. Nie zwróciła już żadnej uwagi na rozdzierające uczucie w ciele.

– Stój prosto. – warknął. – Gdzie jest jej różdżka, Rowle?

Rowle. Wieża. Kawiarnia. Merlinie…

– Mam ją. Możemy ruszać.

Żadna z firanek przy Grimmauld Place 12 się nie poruszyła. Ostatnią rzeczą, którą dziewczyna zarejestrowała, była jej krew na schodach, zaczynająca się już mieszać z deszczem. Trzy i pół sekundy później ona i mężczyźni zniknęli z alejki z głośnym trzaskiem.

*-*-*

Kiedy pojawili się na schludnej, żwirowej alejce, Hermionie ostatecznie przestało szumieć w uszach. Rowle chwycił ją za łokieć i w trójkę podeszli do kutej bramy.

– Cel wizyty? – odezwał się bezbarwny głos kołatki.

– Mamy szlamę Pottera. – drugi mężczyzna splunął dla zasady, gdy to powiedział.

Wrota rozwarły się bezszelestnie. Dziewczyna ruszyła chwiejnym krokiem przed siebie, czując narastające sztywnienie w różnych częściach ciała i równie szybko rosnący niepokój. Musi myśleć intensywnie, prawdopodobnie ma ostatnie chwile na wymyślenie czegokolwiek. Jednak w miarę, jak zbliżała się do okazałego dworu, z jej głowy uciekały wszelkie logiczne myśli. Czuła przejmujący chłód. Nie bała się bólu. Chyba. Bała się natomiast o bezpieczeństwo Harrego, Rona i Zakonu. Z przerażającą świadomością zdała sobie sprawę, że ostatnio zaniedbywała ćwiczenie oklumencji.

Nagle w krzakach coś zaszeleściło. Rowle w ułamku sekundy wycelował różdżką w schludnie przycięty bukszpan, zza którego powoli wyłonił się biały paw, patrząc na intruzów z wyraźną urazą.

– Te przeklęte ptaki… – Rowle ze złością przetarł rękawem usta i pociągnął Hermionę w dalszą drogę.

Kiedy zatrzymali się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami, te otworzyły się przed nimi. W progu stanęła poruszona Narcyza Malfoy, której wzrok prześlizgnął się po śmierciożercach i zatrzymał przez chwilę na Hermionie. Bez słowa odsunęła się i wpuściła ich do środka. Hermiona poczuła, że znalazła się w innym świecie. Nieruchome, słodkie powietrze wypełniło jej gardło. Zapach, który w innych okolicznościach skojarzyłby się jej z biblioteką, antykami i historią, teraz wydawał się martwy i odpychający. Ze ścian przyglądały się jej w skupieniu dziesiątki twarzy rodu Malfoyów. 

– Obrzydlistwo. – postawna kobieta z portretu za plecami Narcyzy ostentacyjnie opuściła swoje ramy. Sama pani Malfoy w napięciu przyglądała się Hermionie, obracając różdżkę w palcach. Rowle przestąpił z nogi na nogę.

– No, to co z nią robimy? – zapytał wprost.

– To już będzie zależeć od Czarnego Pana. – głos pani Malfoy był cichy. Rowle spojrzał szybko na swojego towarzysza, który skinął głową. – Zaczekajcie tu z nią.

Kiedy kobieta wyszła z hallu, nieznajomy śmierciożerca wyjął różdżkę i uśmiechnął się krzywo do Hermiony, robiąc krok w jej stronę. Dziewczyna zaczęła się cofać, ale za plecami momentalnie poczuła ścianę. 

Surdus.

Nawet nie zdążyła uchylić się przed żółtym promieniem, który trafił ją w głowę. Mężczyzna roześmiał się na widok wyrazu jej twarzy i chociaż wyglądało na to, że zaśmiał się na głos, Hermiona nie usłyszała ani jednego dźwięku, który musiał wydobyć się z jego ust. Odetchnęła z ulgą, kiedy doszło do niej, że to tylko urok wygłuszający. Mężczyźni rozmawiali, spoglądając na nią i dziewczyna czuła, że jest tematem tej rozmowy. W pewnym momencie Rowle zaczął gwałtowanie gestykulować, wyciągając rękę w kierunku Hermiony, która starała się wyczytać poszczególne słowa z ruchu jego warg, ale nic nie rozumiała. Nagle Rowle znieruchomiał i wpatrzył się punkt nad ramieniem Hermiony. Dziewczyna odwróciła się odruchowo i stanęła oko w oko z uśmiechającą się szeroko Bellatriks Lestrange. Kobieta zaczęła coś mówić i Hermiona poczuła rosnący strach, bo z każdym słowem Bellatriks wydawała się coraz bardziej wytrącona z, już i tak wątpliwej, równowagi. Śmierciożerczyni skrzywiła się paskudnie i zadała Hermionie pytanie, którego dziewczyna nie miała szansy usłyszeć. Kątem oka zobaczyła, że stojący obok mężczyźni zaczęli się śmiać. Na twarzy Bellatriks pojawiła się furia. Uderzenie przyszło znienacka, tak mocne, że Hermiona wylądowała na podłodze. Ktoś zdjął z niej urok, bo usłyszała głośny dźwięk obcasów zaraz przy swoich uszach.

– No, szlamo?

Hermiona otworzyła usta, żeby odpowiedzieć kobiecie, ale krew z rozerwanych warg spłynęła do jej gardła, wydobywając z niego bulgotanie. Bellatriks aż zatrzęsła się z obrzydzenia na ten odgłos.

– Nie, Rowle. – powiedziała do mężczyzny i spojrzała na dziewczynę, jakby była rozkładającym się truchłem skrzata domowego –  Wyobraź sobie, że nie jestem w stanie tego znieść. Czarny Pan wkrótce przybędzie, ale macie ją w tej chwili umieścić w lochach. – wyrwała różdżkę Hermiony z rąk drugiego śmierciożercy i popatrzyła na dziewczynę z grymasem, który nagle przeszedł w złośliwy uśmiech – Nie będzie ci już potrzebna.

Hermiona nie zdążyła mrugnąć, kiedy Bellatriks przełamała jej różdżkę na pół z głuchym trzaskiem i wrzuciła kawałki drewna do wygaszonego paleniska. Z białą jak płótno twarzą wpatrywała się w delikatny obłoczek migoczącego kurzu wydobywający się z wnętrza różdżki, która towarzyszyła jej odkąd skończyła jedenaście lat. Kiedy Rowle chwycił ją mocno za ramię i zaczął prowadzić w nieznanym kierunku, nie stawiała żadnego oporu. W jej głowie głucho dudniła krew, a świadomość walczyła z dopuszczeniem do siebie tego, co się przed chwilą stało. Po przemierzeniu kilku kondygnacji, mężczyzna otworzył ciężkie drzwi i wepchnął Hermionę do ciemnego pomieszczenia. Słyszała jego oddalające się kroki, ale czuła się jak spetryfikowana. W końcu odetchnęła głęboko i rozejrzała się za jakimkolwiek źródłem światła, chociaż do jej oczu nie docierała żadna poświata. Licząc na to, że gdy jej oczy przyzwyczają się do ciemności, coś jednak uda się jej zobaczyć, Hermiona wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła ostrożnie badać ścianę. Po zrobieniu trzydziestu  ośmiu kroków wróciła w to samo miejsce. Żadnego okna, jedne drzwi i całkowita ciemność.

Dziewczyna poczuła, że coś dziwnego dzieje się z jej ciałem i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że się trzęsie. Drgawki zaczęły się w nogach i po chwili przeszły wyżej, aż Hermiona nie była w stanie ustać i jęcząc cicho, osunęła się po ścianie na podłogę. Wiedziała, że jest na granicy ataku paniki i walczyła za wszelką cenę, żeby zachować nad sobą kontrolę, ale gdy poczuła, że pomimo tego, że nic nie widzi, jej oczy rozszerzają się coraz bardziej, a twarz wykrzywia się w sztywnym grymasie, wiedziała, że przegrała.

Oddech Hermiony stał się chrapliwy i piskliwy jednocześnie, a spod jej zaciśniętych mocno powiek ciekły ciurkiem łzy. Skuliła się na zimnej, kamiennej podłodze i starała się przetrwać, nabierając powietrze chustami.

Wdech. Wydech. Wdech, wydech.

Nagle płuca straciły swoją pojemność i dziewczyna zaczęła się dławić własną śliną. Zacisnęła z całej siły dłonie na posadzce, wbijając paznokcie głęboko w warstwę brudu.

Wdech. Wydech. Da radę. Musi tylko oddychać.

Po czasie, który wydał się jej wiecznością, poczuła ciepłe krople kapiące na dłonie. Wyjdzie z tego. Wracała do ciała. Zebrała się na kolana i kucnęła pod ścianą. Głowa pulsowała dziko, na pewno przynajmniej jeden ząb był ukruszony, chociaż Hermiona miała nadzieję, że to tylko chrzęszczący w ustach piasek. Bolało ją biodro, ale akurat ten staw dokuczał jej od dłuższego czasu. Nie czuła nudności, więc chyba przy upadku miała dużo szczęścia i włosy zamortyzowały impet uderzenia. Ale trzeba to sprawdzić zaklęciem. Kiedy dziewczyna pomyślała o swojej różdżce, fala łez zalała ją ponownie. Zawsze starała się walczyć z przesadnym sentymentalizmem, ale różdżka… Gdy pojawiła się pierwszy raz na ulicy Pokątnej, od razu skierowała się do Ollivandera. Nie istniała dla niej ważniejsza rzecz łącząca z czarodziejskim światem. Teraz przepadła, a wraz z nią szansa na ucieczkę. Pod skorupą ogarniającego ją strachu poczuła wściekłość na samą siebie, że nie trenowała należycie magii bezróżdżkowej. Jedyne, na co było ją stać, to nędzne lumos, pozostałość po dodatkowym zadaniu z Zaklęć. Gdy Hermiona o tym pomyślała, zatliła się w niej iskierka nadziei. Wstała powoli i nabrała powietrza, przypominając sobie o wszystkim, co usłyszała na ten temat od profesora Flitwicka.

Pierwszym krokiem było oczyszczenie umysłu, jak przy oklumencji. Hermiona przekierowała uwagę na swoje ciało, starając się poczuć oddech na czubku swojego nosa. Była tam swoją świadomością przez kilka minut, aż zaczęła czuć piwniczny pył, który drażnił włoski w jej nozdrzach. Następnie zagłębiła się w sobie, szukając źródła własnej magii. Nie była w tym dobra. Przeczytała wszystkie dostępne na ten temat tytuły w bibliotece, ale zawsze docierała do blokady, jaką miała w swojej własnej głowie. Wizualizacja była dużym wyzwaniem dla jej umysłu. Czuła magię w sobie, ale żeby użyć jej bez katalizatora w postaci różdżki, musiała świadomie i precyzyjnie nadać tej energii wektor. Wzięła głęboki oddech.

Lumos.

Nic się nie stało. Hermiona nie poczuła nawet najmniejszego skrawka mocy opuszczającego jej ciało. Panika chwyciła ją za gardło.

Lumos! – tym razem jej głos był mocniejszy, jednak nadal nic się nie wydarzyło. Dziewczyna czuła narastającą w niej wściekłość. Zacisnęła pięści, spojrzała twardo w otaczający ją mrok i pozwoliła, żeby to uczucie nią zawładnęło. Nie umrze w lochach Malfoyów. Wyciągnęła przed siebie ramię w ten sposób, jakby miała w dłoni różdżkę.

Lumos.

Przez rękę Hermiony przeszedł drażniący prąd, wypełniając jej żyły czymś, co przypominało roztopione szkło. Ramię na ułamek sekundy rozjarzyło się nikłym blaskiem, który wydobywał się z naczyń krwionośnych dziewczyny i skumulował w środku dłoni. Patrzyła na to zjawisko zafascynowana. Światło zaczęło rozpływać się w jej ciele, więc podniosła rękę nad głowę i zobaczyła majaczący zarys drzwi, których kontur zaczął drgać pod wpływem niestabilnego światła. Dziewczyna zrobiła krok w ich kierunku, ale nagle ziemia uciekła spod jej stóp i osunęła się bez przytomności na ziemię.

*-*-*

Odzyskiwanie świadomości przychodziło stopniowo, jednak nawet na moment Hermiona nie zapomniała, w jakim miejscu się właśnie budziła. Przekręciła się z boku na plecy i włożyła rękę w jakieś naczynie.

– Co…?

Bardzo ostrożnie zbadała krawędzie przedmiotu. Miska. Schyliła się i powąchała. Jedzenie. Najprawdopodobniej. Merlin wie, co tak naprawdę tu jest. Hermiona zastanowiła się przez chwilę i odsunęła od siebie myśl o zjedzeniu zawartości naczynia. Da radę, jeszcze nie była na tyle słaba. Czuła jednak znaczne parcie na pęcherz i pomimo ogromnych oporów, zrobiła siku w najdalszym kącie pomieszczenia. Po czasie wyraźnie poczuła ostry zapach moczu. Kolejny dobry powód, żeby niczego nie jeść. Odkryła, że w pewnym miejscu na posadzce rozsypana została słoma, zebrała ją więc i usiadła pod ścianą. Dziewczyna zaczęła myśleć, ile czasu mogło minąć od upadku przed Grimmauld Place. Na wspomnienie o Harrym i Ronie poczuła bolesny skurcz w sercu i tylko siłą woli powstrzymała łzy. Smutek szybko ustąpił miejsca lękowi. To, że zostanie postawiona przed Voldemortem, było tylko kwestią czasu i miała tego pełną świadomość.

– Och, Harry… Tak bardzo cię przepraszam. – Hermiona schowała twarz w dłoniach.

Po raz pierwszy w życiu czuła całkowitą pustkę w głowie. Gdzieś jak za mgłą przewijały się informacje o horkruksach, misji Dumbledora, Regulusie Blacku i Dolores Umbridge. Całe godziny rozmów z Ronem, przy których prawie zawsze kończyli przytuleni do siebie. Teorie Harry’ego o możliwych miejscach ukrycia cząstek duszy Czarnego Pana. W chwilach lęku zazwyczaj pomagało jej logiczne myślenie, więc usiadła wygodniej i zaczęła  przeczesywać swój umysł w poszukiwaniu przydatnych informacji. Harry opowiadał jej i Ronowi o swoich doświadczeniach nauki oklumencji ze Snapem, ale Hermiona od dawna przeczuwała, że jej przyjaciel naprawdę nie skupiał się należycie na tych spotkaniach. Miał okazję uczyć się od mistrza. Hermiona skrzywiła się na tą myśl. Broniła tego człowieka zawzięcie od pierwszego roku, co wielokrotnie kończyło się ostrymi kłótniami pomiędzy nią, a chłopakami i Ginny. Była świadoma tego, że na zaufanie zawsze ma wpływ autorytet, a Snape był zarówno nauczycielem, członkiem Zakonu Feniksa, jak i najbliższym człowiekiem Dumbledora, ale intuicja jeszcze nigdy tak bardzo jej nie zawiodła. Zawiodła ją tak bardzo, że teraz gniła w lochu posiadłości Malfoyów. Hermiona zorientowała się, że przygryzła sobie policzek do krwi i wypuściła gwałtownie powietrze z płuc. Skupienie. Tego teraz potrzebuje. Harry opowiadał, że musiał oczyszczać umysł z wszelkich emocji i obrazów, bo to było największą wskazówką dla legilimenta, po której szedł jak po nitce do najczulszych miejsc w umyśle. Hermionę ogarnęła zupełna rezygnacja. Jak miała to zrobić? Jak miała się uchronić przed wolą Voldemorta? Czuła, że znowu zaczyna szybciej oddychać. Nie, to jej nie pomoże. Ale razem z tym, poniekąd znanym strachem, przyszedł inny, bardziej pierwotny.

Żyły dziewczyny zmroził lód. Przecież może tego zwyczajnie nie przeżyć. W każdym momencie drzwi mogły się otworzyć i zostanie przyprowadzona przed oblicze Czarnego Pana, który wyciśnie jej mózg jak gąbkę, po czym od niechcenia rzuci klątwę zabijającą. Oddech Hermiony nie miał zamiaru zwalniać, jednocześnie jej umysł nigdy nie działał sprawniej, zalany ogromną ilością hormonów. Uciekaj albo walcz. Do tego to wszystko się sprowadzało. Panika zaczęła się przełamywać, a spod niej wypełzała wściekłość.

O, tak, Hermiona Granger skrywała głęboko w sobie ocean najczystszego wkurwienia.

Zacisnęła pięści, wypełniając swoją czaszkę bólem paznokci przebijających skórę. Przed pójściem do Hogwartu uczyła się w szkole mugolskiej historii. Doskonale pamiętała drugą wojnę światową, bo później długo męczyły ją okropne koszmary. Ludzie przeżywali czasami tylko wtedy, gdy potrafili znaleźć w sobie pewien nienazwany rdzeń; kotwicę, która łączyła ich z tym, co słuszne i prawdziwe, pozwalając zachować godność i przyzwoitość w najgorszych momentach. Każdy kiedyś umrze i Hermiona była tego doskonale świadoma. Widziała śmierć Syriusza, widziała roztrzaskane zwłoki wielkiego Albusa Dumbledore’a. Myśl o tym ostatnim nagle napełniła ją ciepłem. Jeśli rzeczywiście znała tego człowieka chociaż w ułamku tak dobrze, jak myślała, to przed uderzeniem klątwy zabijającej spojrzał w oczy Severusa Snape’a ze spokojem i uczuciem. Dziewczyna wstała, czując magię krążącą w jej żyłach, domagającą się wypuszczenia na zewnątrz. Wzięła głęboki oddech, starając się świadomie poczuć całe swoje ciało. Wyciągnęła przed siebie rękę.

Lumos.

Jaskrawe światło oświetliło każdy kąt pomieszczenia. Nie gasło. Hermiona czuła, jak starożytna siła śpiewa w każdej jej komórce. Nigdy nie czuła się bardziej żywa niż w tej chwili. Ze środka jej dłoni wypływała czysta energia, tworząc przedziwny wir. Uwagę dziewczyny przykuła miska z jedzeniem. Kasza, stwierdziła po przyjrzeniu się zawartości. Skupiła się i uformowała kulę światła, która zawisła na środku lochu. Wzięła naczynie do ręki i ponownie powąchała zawartość. Cóż, najwyżej uniknie tortur.
Gdy zjadła, poczuła się odrobinę lepiej. Wiedząc, że to zbawienna moc pełnego brzucha, usadowiła się na stercie słomy, która całkiem nieźle radziła sobie z izolacją chłodu posadzki i zgasiła światło. Skupiła się na oddechu i czubku swojego nosa. Pozwoliła myślom swobodnie przepływać przez jej głowę, wyłapując bardziej wrażenia niż obrazy. Centrum mocy Hermiony pulsowało miarowo, wypełniając brzuch i klatkę piersiową dziewczyny rzeczywistym ciepłem. Przyjęła do wiadomości to, że się boi. Nie chciała umrzeć, ale zaakceptowała taką możliwość.
Gdy jej myśli zaczęły mimowolnie płynąć w kierunku rodziców, usłyszała ruch za drzwiami. Serce Hermiony rzuciło się pomiędzy żebrami jak dzikie zwierze, ale nie ruszyła się z miejsca. Zamek szczęknął i światło rozlało się półkolem po pomieszczeniu, do którego wszedł wysoki mężczyzna.

Hermiona z niedowierzaniem patrzyła, jak Severus Snape celuje w nią różdżką.

– Wstawaj. Czarny Pan cię oczekuje. 

trawertyn

Jeśli bym mogła, postawiłabym ołtarzyk Mrocznej, chociaż nie zamieniłam z Nią nigdy ani słowa. Natknięcie się na Jej prace bezpowrotnie zmieniło chemię w moim mózgu i oto jestem; tutaj, z Wami. Na innych platformach fanfikowych można mnie znaleźć pod nazwą Advocatus Dei, tam są prace spoza HGxSS, ale zazwyczaj zawierają podobny układ ;)

Dodaj komentarz